Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2010, 00:36   #18
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Szkoda… heh… tymi słowami pisarz rozpoczął dzisiejszą historię. Wargi wykrzywił w zniewalającym go ciężarze, unosząc swe pióro nad kartkę papieru. Po raz kolejny się zawahał, jednak decyzja była nieuchronna, ilekroć ją podważał, tylekroć otrzymywał negatywną odpowiedzieć od swoich myśli. Znów spojrzał na pióro jakby nie chcąc brać udziału w tej zabawie, jednak i na to nie mógł pozwolić. Kręcąc głową zrobił pierwszy okrągły ruch po płótnie. Ludzie bardzo nie lubią zasad panujących w świecie, w którym żyją….

***

Gdzieś w Edenie

Jeden z maruderów stał przy wejściu do ogromnej sali z projektorem na środku. Najróżniejsi dziwacy zapędzali byli do niej niczym stado bydła. Tłum cisnął się przez wąskie przejście zajmując miejsca na nierównym podłożu jaskini. Do marudera podszedł znajomy, kierowca busa.

- I co, jak poszło? Z Avelabout wszystko w porządku?

- Taaa, wrócimy po niego po operacji.

- A, ten, co mi go zajebał?

- Nie żyje. – odparł z uśmiechem ukazując złote zęby, oczekując na odpowiednią sumę w swoim brudnym łapsku.

Seans w pomieszczeniu kinowym właśnie się rozpoczynał, ostatnie resztki osób popychane były w kierunku wejścia. W końcu wlazł i maruder z bronią w rękach wpatrując się w kolorowe kropki na ścianie. Jakiś mechanik grzebał jeszcze chwilę przy różnorakich kabelkach uruchamiając podaną mu taśmę. Na dzisiejszy wieczór zaplanowany był kolejny z filmów mający propagować narkotyki, a zarazem krytykujący postępowania przed apokaliptyczne. Kto by pomyślał, że do takich celów zostanie wykorzystany jeden z najlepszych amerykańskich komików, Bill Hicks. Jednak propaganda Pana Miłosiernego była doskonała, znał idealne metody dotarcia do ludzkich umysłów, a zatraciwszy je wykorzystywał do własnych celów. W końcu po kilkuminutowej zabawie inżyniera sprzęt ruszył z niewyraźnym obrazem. Mechanikowi zajęło chwilę dostosowanie rozdzielczości i ostrości obrazu. Gdy prezentacja ruszyła, niektórzy, Ci bardziej trzeźwi wybuchali śmiechem, znajdując w tych zabawnych słowach potrzebną prawdę, Ci mniej po prostu wsłuchiwali się w psychodeliczną muzykę. Wpływ wywarty przez taki środek przekazu był ogromny.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rJ5yQpZFI0M&feature=related[/MEDIA]

-Jak mamy budować broń nuklearną?…Hehe – te słowa rozbrzmiewały niosąc za sobą ogromne żniwa. – Co stanie się z przemysłem zbrojeniowym…

***

Muzyka!

Bobbie siedział za głazem z pięściami zaciśniętymi na swojej koszuli, tak mocno, że nie był w stanie ich otworzyć. Łkał, łkał bardzo głośno opierając się plecami o szorstki, szary kamień. Walił głową w tył, raz, drugi, jakby próbując się pozbierać. W nosa ciekła mu ciecz, wciągał ją, co chwilę razem z babokami, wyglądał żałośnie. Prezentował się tak, jak żaden mężczyzna nigdy by nie chciał, z kolanami przyciśniętymi do siebie, drgającymi z intensywnych przeżyć. Na dodatek, jego zachowanie, pogrzebało własną dumę gdzieś bardzo głęboko, opluwając ją i niszcząc zarazem. Jednak coś usilnie wydobywało się na wierzch, pomimo okropnego wewnętrznego bólu spowodowanego ostatnimi uczynkami. Przeżyłem, przeżyłem powtarzał, niczym glizda schowana pod ziemią, człowiek zmieszany z glebą we wszystkich możliwych błotach. Stchórzył, bardziej niż jakikolwiek mężczyzna kiedykolwiek, był nikim, dla siebie i innych. Był pogardą dla każdego… ale przeżył. Tchórzostwo to jedynie wola przetrwania, powiedział kiedyś pewien tchórz. Bobby zaciskał teraz zęby jak najmocniej mógł, starając nie patrzeć wokół, przeżył w życiu wiele, walki na noże, strzelaniny, ba, nawet próby zabójstwa. Ale tamto wszystko miało pewien posmak zabawy, igraszki z losem, było jak klocki lego, jak mniejsze zagrożenie powiększane do ogromnych rozmiarów. Tu tak nie było, tutaj śmierć nie czekała za rogiem, ona szarżowała pchana wiecznym głodem. Chłopak otworzył załzawione oczy rozglądając się dookoła. Minęła chwila zanim obraz zaczął się wyostrzać, wciąż łkał widząc obok siebie leżący kawałek stopy. Czuł w ustach smak spalonego mięsa, gdzieś dalej, z dala od buta leżało rozszarpane udo, kawałek dalej z leżącego swobodnie mózgu dyndała gałka oczna. To przyniosło Bobiemu parsknięcie ze śmiechu, które momentalnie przerodziło się w gorzkie łzy. To nie było tak, że nie był twardy, nigdy nie był jakimś cieniasem czy ciotą, ale… kurwa. Kolejne spojrzenie na wystającą kość z szarego obcasa przyprawiło go o odruch wymiotny. To chyba normalne, co? Każdy by tak postąpił, każdy, powtarzał, starając się usprawiedliwić swoje czyny. Jedynie nienaruszone słońce wpatrywało się w tą sytuacje beznamiętnie przyglądając się gorącymi promykami.

-Bobby!

Gdzieś zza jego pleców doszedł go donośny krzyk znajomego kobiecego głosu. Nie, nie miał zamiaru się stąd ruszać. Nigdzie kurwa nie pójdzie. Gdy się później zastanawiał nad własnym zachowaniem ciężko mu było określić jakikolwiek sens tego postępowania. Jednak w tych najtrudniejszych, najbardziej szokujących sytuacjach, własna, głupia racja zawsze brała górę. Znów spróbował poskładać zeszłe wydarzenia do kupy.

***

Plan był, szanse ujścia z życiem minimalne. Idealnie minimalne twierdził Gorzała szarżując trzymanym na barku mężczyzną. Zresztą życie i tak miał gdzieś… no nie w dupie, ale pomiędzy nią a jajkami, bo tam go czasem swędziało. Zresztą już, jako chłopiec nie miał łatwo. NASGP (Norther Alice Springs Gary’s Police) rozgromiło jego wioskę wyrzucając dzieciaka na bruk.



Gdzieś w dzieciństwie poznał Henrego, dziś znanego, jako Rozwała. Razem żyli w dżungli miejskiej i wiązali koniec z końcem, marząc o wielkich wyczynach i zatapiając się w wymyślonych osiągnięciach. Już wtedy znani byli, jako chłopcy, którzy więcej gadają niż potrafią, a swoimi opowieściami nakreślali początki własnej legendy. Dopadając jednego zawziętego wroga we dwóch zamieniali to w walkę z dwunastoma uzbrojonymi gangsterami. Legenda rosła, dojrzewała, nawet dorastała na tyle, że i ludzie zaczęli wierzyć w ich zmyślone historyjki. Cudem przeżyli razem kilka napadów, strzelanin, a złudna opinie wciąż rosła. Nabierając w pewnym momencie rozmiarów na tyle wielkich, że nikt nawet nie śmiał ich podważać. Bawiąc się w swoich dwóch pseudo nieśmiertelnych ciałach wypełniali zadania dla pracodawców oślepionych ich wielkością oraz ofiar przytłoczonych plotkami. Nikt nawet nie śmiał się bronić. Dwaj „bracia” też popadli w pewne wybujałe ego. Zresztą nigdy nie posiadali dość amunicji, żeby nauczyć się dobrze strzelać. Mimo to wszechobecna opinia bogów zrobiła swoje, te dwa cwaniaczki same popadły w uwielbienie własnych wartości. Nie tylko byli we wszystkim najlepsi, ale i trzy razy lepsi niż oczywiście najlepsi, bo kto inny. W dużej mierze przyczyniła się do tego ich głupota, i choć po wschodniej stronie Australii byli wszędzie rozpoznawani, tak po zachodniej nikt nigdy nie słyszał o wielkim Rozwale i dzikim Gorzale, czy na odwrót. Tego dnia, przestali wierzyć we własną legendę, a raczej jeden z nich przestał, bo drugi nie miał już okazji…

Biegnąc niczym największy z aktorów Hollywoodu Gorzała nie wziął pod uwagę jednej rzeczy. Kapitan był najbardziej znienawidzoną osobą w całym Edenie, bo nie dość, że był zasranym chujem to na dodatek był fagasem i zapraszał młodszych w służbie do swoich komnat, pieprząc ich tyłki całe noce. Niektórzy z nich znajdowali się teraz w jego oddziale i nie mieli chęci przepuścić takiej okazji, nawet nie chcieli żałować drogiej, kupionej za własne pieniądze amunicji. Pociski przecięły powietrze, fala ich runęła ku wniesionemu cielsku przecinając je i sięgając gardła Gorzały. W ruch poszły całe magazynki, siekając niebędące w stanie upaść ciała na wylot w takim tempie, że pojedyncze części ciała zaczynały się urywać, inne odlatywały z dużym impetem, a po części nie pozostawał nawet ślad. Ten widok przyprawił nawet o drgawki strzelających, nie mówiąc o reszcie patrzących na to okropieństwo. Jedynym, który posiadał jeszcze nadzieje był Rozwała, znajdujący się już zaledwie parę metrów od wejścia do busa. Jednak nim wykonał ostatni wyskok po swojego thompsona noga zapadła się pod nim i upadł na ziemie. Po chwili stał przy nim mężczyzna z pistolem w ręku. Uśmiechnął się w świetle słońca, a od jego zębów bił złoty blask. Wycelował spluwę w głowę leżącego i odpalił…

***

-Bobby! – znów ten sam głos gdzieś zza jego pleców.

Bobby nie mógł sobie wybaczyć jednej rzeczy. Gdy chwilę później, po potoczeniu się zwęglonych od kul kawałków ciała Gorzała i tego kapitana, wydał swoją rodzoną siostrę wprost w ręce tych gwałcicieli. Może i nie potrafili liczyć, ale pamiętali, że panienki były dwie. Wtedy też rozległ się donośny krzyk z ich paskudnych mord.

- Hop, hop! Gdzie się schowałaś druga księżniczko?! – warknęli chwytając w dłonie Sherry.

Tu… był najgorszy moment w jego życiu. Niczym ostatni pedał i kutas oraz chuj i cham plus na dodatek cipa i łajza wypchnął siostrę zza ukrycia, zza kamienia. Ona przez chwilę beznamiętnie patrzyła mu w oczy, spluwając jedynie na niego z wykrzywionymi ustami. Tutaj stchórzył tak bardzo, tak bardzo zjebał, wyrzucił siostrę z bezpiecznej kryjówki, bo bał się o własne życie. Bał się, że poszatkują go jak tamtego, bał się tak bardzo, że nie zależało mu na niczym. A gdy później słyszał krzyki i te słowa… te słowa. Słodkie słówka… Krew nabierała w niczym goryczy kotłując się w żyłach. Mimo to nie miał odwagi wyjść ze swojego bezpiecznego kąta, chociaż wiedział, że z jego powodu jakiś kutas znęca się teraz nad osobą, dla której „niby” był w stanie tak dużo zrobić.

-Bobby kurwa! – znów usłyszał kobiecy krzyk tym razem o zupełnie innej barwie.

Z całym ciałem w drgawkach podniósł się na dwie nogi i zaczłapał w kierunku busa. Dwie kobiety, zupełnie nagie przywiązane były do metalowej rurki na zewnątrz Avelbouta. Zbliżał się powolnymi krokami ze spuszczoną głową.

- Pośpiesz się ty kutasie, powiedzieli, że jeszcze tu wrócą.-

Odparła któraś z nich, lecz przebierał swoimi mokasynami w żółwim tempie, nie był w stanie zdobyć się na więcej. Gdy poniósł wyżej głowę ujrzał swoją siostrę, której udo zabarwione było czerwoną krwią, ściekała z trochę wyższych partii ciała. Sherry wyglądała bardzo podobnie do Shivers, w pełnej swojej okazałości nawet lepiej. Na te myśli uderzył się tylko otwartą dłonią, a jego twarz przesunęła się w bok. Przed nim zarysowała się bezkresna pustynia...Pustynia, która miała nieść za sobą nadzieję. Przyniosła jedynie… żywy koszmar. Stał tak przez chwilę nie zważając na prośby, zadając sobie setki pytań odnośnie aktualnych wydarzeń. Coś chwyciło go za nogę i wyrwało go z zamyślenia. Była to ręka, która niedawno wybijała mu zęby. Teraz Rozwała błagał o pomoc, o uratowanie życia. Z czaszki ciekła mu struga krwi, ale najwidoczniej cudem przeżył postrzał w głowę. Dziś wszystko zależało od tchórza, szczura, Bobiego…
 
Libertine jest offline