Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2010, 00:03   #11
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Gruby biegł, biegł kurwa ile sił, co, jak co ale Thompson mógł mu zapewnić życie, o którym zawsze marzył. Tutaj na pustkowiu, działająca broń była niezwykle cenna, ale amunicja, to było dopiero czyste złoto. Z takim sprzętem mógłby z łatwością zostać członkiem któregoś z gangu. Życie tłuściocha było serią pieprzonych niepowodzeń i zbiegów okoliczności, przynajmniej tak sam twierdził. Zawsze marzył o czymś lepszym, już w dzieciństwie nie miał łatwo, jako dzieciak robił laski zamożnym gościom, trzymany w klatce powoli wspinał się z rangi szczura, do psa, aż wreszcie spierdolił na wolność. Wymyślił sobie imię - Joe i ciągnąc za sobą brzemię okrutnej przeszłości pędził do przodu. Chciał być normalny, każdej nocy trawiły go sny, w których był kimś, kogo szanowali ludzie wokół. Nigdy nie chciał nikogo krzywdzić, nie był poddany żadnej żądzy zła. Nie chciał nawet zemsty, pokornie służył swoim przekonaniom, w innych czasach zapewne byłby przykładem, może nawet świętym. Obiecywał sobie, że za tą spluwę nie tylko zapewne dobro sobie, ale i uchroni innych. Chłopak nie miał szczęścia, Australia była miejscem dawno zapomnianym przez Boga…

***

Co do Boga, to owszem istniała pewna organizacja ćpunów w Sydney.



Opiekun tego miejsca, pan Miłosierny nieźle się tam urządził. Stworzył gospodarkę o której mało, kto mógł pomarzyć. Utopijne hasła, pod którymi kryła się ta sama chęć wyzysku, jaką stosowano od tysiącleci. Otóż Pan Miłosierny utworzył odpowiednią organizację, a może sektę, która zapewniała nie tylko bezpieczeństwo, ale pozwalała na nowe życie w znacznie lepszych warunkach przez pewien okres. Większość dała się nabrać na rytualne orgie prowadzące ku miłości czy narkotyki, jako drogę do bram niebios. Cóż, za wszystkim stały kontrolujące to gangi pod rządami Miłosiernego. Ludzie po tygodniowym zanurzaniu się w cielesnych przyjemnościach chcąc zbliżyć się do Boga zjeżdżali się na Wielką Orgie do Sydney.



Zresztą nikt się nie przejmował, że po tym wszystkim zostaną przeniesieni do kopalni czy zakładów pracy, większość była już zbyt blisko Boga. Ci, których mózgi wytrzymały to napięcie zostawali rozstrzelani albo poddawaniu brutalnym aktom gwałtu czy innym nieprzyjemnością. Po jakimś czasie w okolicach Sydney zaczęło brakować rąk do pracy, ogromna śmiertelność przyczyniła się do zmniejszenia produkcji i rozpadu gangów oraz licznych wewnętrznych walk. Pan Miłosierny wpadł na genialny pomysł stworzenia mniejszych placówek z możliwością dojazdu do osławionego Sydney. Takie miejsca, pełne narkotyków, używek oraz wszelkich rozkoszy bez problemu pozwalały na odnalezienie nowych członków.

Gatunek ludzi ma to do siebie, że z łatwością się przystosowują wszelkich zmian warunków. Oczywiście nie zawsze są w stanie poradzić sobie z tym psychicznie, jednak możliwość współpracy, umiejętność kreatywnego myślenia i kończyny chwytne umożliwiają przetrwanie w prawie każdych warunkach. Cóż, w przypadku tej placówki zazwyczaj kierowca po prostu się nie zjawiał, pasażerowie nie mieli wyjścia, czekali dzień, drugi, tkwiąc jak kołek w podziemiach. Po tygodniu zazwyczaj popadli w błędne koło aż do czasu, kiedy ogłaszano kolejną podróż Sydney w poszukiwaniu Boga. Wtedy większość z nich znikała już na zawsze.

Cóż, tym razem sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, co ciekawe w tej historii naszych bohaterów nie uratował przebłysk geniuszu, lecz zwykła ludzka głupota, zwykła ludzka chęć zemsty. Starożytni badacze nigdy nie zastanawiali się nad pozytywnym aspektem głupoty, być może głupota była elementem potrzebnym do przetrwania?

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nYpTzGIcJkM[/MEDIA]


Grubas sapał ciężko, czarne plamy pod pachami świadczyły o jego zmęczeniu. Jednak to jeszcze nie koniec, nie podda się, zbyt wiele przeżył. Przewracał krótkimi, tłustymi nóżkami z prędkością godną atlety. Mimo, że do jego sandałów sypały się parzące gródki czerwonego pisaku, które parzyły go boleśnie biegł dalej. Zapatrzony przed siebie, z potem zalewając oczy potem szarżował do swojego wyimaginowanego celu, co gorsza do jego czaski biła narastająca w sile myśl. Dokąd biegnie, co teraz, nie ma wody, te hasła waliły tam do środka z coraz większą mocą. Jednak facet nie dawał za wygraną, gdzieś uśmiechając się naprzemiennie pojawiały mu się obrazy triumfu. Celu, jaki zdołałby osiągnąć, mając, choć szczyptę szczęścia, choć jedną pomocną dłoń. Miał rację podsumowując swoje życie, dupa, dupa, porażka. Marzenia naciskały mu do oczu łzy wprawiając jego kuliste cielsko w ogromny pęd, czuł jakby miał na plecach skrzydła. Jakby leciał po piasku, nogi stały się lekkie w pogoni za swoim szczęściem. W poszukiwaniu siebie…
Po tych upojnych chwilach rozgrywających się w jego głowie, nagle poczuł, jak coś obcina mu skrzydła. Lecące kule kalibru 12 podziurawiły pierś i wyimaginowane pióra. Gdy zrobił kilka dodatkowych kroków chylił się z wolna ku dnu. W końcu po kilkunastu metrach nogi zgięły się pod nim wpół. Grubas padł z hukiem, a kurz uniósł się do góry. Jego ostatnia łza podlała tą splugawioną ziemię… czemu kurwa?...

***

Rozwała widząc pędząca niczym kulę armatnią świnie stwierdził, że lepiej będzie znaleźć jakieś cztery kółka, szczególnie, że kilka kroków za nim stał autobus z pełnym bakiem. Cóż, bardzo cenił swój futerał, ale jeszcze bardziej wolał się nie spocić. Ruszył biegiem do busa, do którego pakowała się właśnie Bonnie z półprzytomnym bratem i jędrna dupcia Sherry. Zawołał Gorzałę i rzucił się na siedzisko kierowcy. Podstawy mechaniki były niezbędne na pustkowiach, to one najczęściej decydowały o przetrwaniu, odpalanie samochodów bez kluczyków należało do jednej z tych podstaw. Rozwała schylił się i rozwalił kopem panel pod kierownicą, zabrał się za pordzewiałe kabelki próbując różnych kombinacji. Po chwili okazał się, że ten przedwojenny gniot ma alarm, który zaczął donośnie „piszczeć”. Nie trzeba było długo czekać, a po drabinie zaczął się wspinać kierowca ze spluwą w ręku o wpół opuszczonych gaciach. Zrobiło się gorąco, a pierwsze kule zaświstały w pobliżu dookoła „Avelbout”, cóż Rozwała miał to w dupie i uruchamiając po chwili brykę skierował ją w stronę biegnącego na horyzoncie grubasa. Gorzała śmiał się donośnie jakby kac natychmiastowo mu minął, szukając pod fotelami jakiejś spluwy. Bus pod naciskiem na pedał gazu powoli zaczął się rozpędzać, a kulkę małego kalibru z pistoletu kierowcy zatrzymywały się na pordzewiałej blaszce. Cóż, Sherry i Bonnie nie były pewne, co się dzieję, ale pociski oznaczały jedno, niebezpieczeństwo, jedyna rzecz, której na pustkowiach było pełno. Gaz, gaz i jeszcze raz gaz, jednak stary autobus wyciskał zaledwie 40 kilometrów, było to jednak wystarczająco dużo by zgubić wściekłego do czerwoności kierowcę i resztę pasażerów.
Grubas zbliżał się równomiernie, a gdy znalazł się kilkanaście metrów przed maska jakoś cholernie przyśpieszył. Rozwała ze zdumieniem zerkał na licznik wskazujący czterdzieści i tłuściocha pędzącego na równi z nami, w końcu Gorzała zdecydował się zakończyć jego maratoński bieg celnym strzałem ze znalezionej strzelby. Grubas padł na glebę, a Gorzała śmiał się przy tym donośnie. Marzenia, życie, pasje grubasa zostały pogrzebane w śmiechu, zresztą jego żywot nie sprowadzał się do niczego innego. Takie coś już dawno przestało być niesprawiedliwe. Głupotą zazwyczaj nazywa się krótkowzroczność, bo niby, jaki był plan teraz? Tymi słowami zwrócił się do reszty Rozwała sięgając po swój futerał. Dwie powiększające się kropki ukazały się na horyzoncie, a wszyscy wiedzieli, co to oznacza.



Byli ścigani. Czym prędzej Rozwała złapał za koło sterowe i ruszyli w panice. W busie panowała niezręczna cisza, składało się na nią wiele czynników. Niektórym doskwierał kac, inni się panicznie bali, jeszcze inni rozumieli powagę sytuacji. Za racji, że w busie było ich pięcioro, głosy padały mniej więcej równomiernie. 40-tka na liczniku nie dawała szans na ucieczkę, a dzikie wrzaski w tle tylko podsycały cała tą szopkę. Pierwszy z wozów uderzył w bok autobusu, a harpun wystrzelony spowodował, że autobus się zachwiał i mimo wszelkich starań Rozwały przeturlał się kilkakrotnie. W ogarniającym wszystkich i wszystko chaosie pasażerowie doznali licznych obrażeń. Bobby znajdujący się pomiędzy siedzeniami jedynie się porządnie poobijał, Sherry obiła się kilkakrotnie o sufit i podłogę nabierając parę siniaków. Bonnie walnęła się w brzuch w jedno z oparć wymiotując żółcią dookoła, nie zabrakło jej też guzów, najgorzej miał Gorzała, który wpadł w okno i utknął z przy miażdżoną ręką. O dziwo, sprawca tego wszystkiego wyszedł prawie bez szwanku, Rozwała miał zaledwie parę otarć. Zanim ktokolwiek zorientował się, o co chodzi, najemnicy z Edenu zabierali ich po kolei przed busa, na klęczki pod broń. W końcu wyciągnęli i Gorzałę, miał chyba złamaną rękę. Przywitał ich kapitan Noah, przynajmniej tak się sam nazwał, obok niego stało sześciu uzbrojonych po zęby punków.



-Haha- zaczął od rubasznego śmiechu popalając papieroska. – Dawno nie widziałem takiej zgrai geniuszy. Muszę przyznać, że poprawiliście mi humor. – zaczął przyjaznym tonem, lekko drwiącym – Ale, cóż… zabraliście naszego busa no i zabiliście człowieka. Nie mogę pozwolić, aby uszło to wam na sucho – poprawił sterczące siwawe włosy, a jego głos nieco poważniał. – Mam dla Was zadanie – tu zatrzymał głos na chwile i po paru sekundach wybuchł gromkim śmiechem – Żartowałem, hehe, tak naprawdę mogę wam odpuścić, dać ostatnią szanse. Ale chce, jednej rzeczy. – oblizał popękane wargi i wymierzył spluwę w klęczącego mężczyznę, którego reszta znała, jako Rozwalę – Zrobisz mi loda, tu i teraz, to mała cena jak za Wasze życia – nie czekając spuścił portki w dół ukazując swoją drugą lufę. – Zrobisz mi dobrze ustami i puszczę Was wolno, nie zrobisz, to i tak się chłopaki z wami pobawią, no i będziecie gryźć ziemię…
 

Ostatnio edytowane przez Libertine : 09-03-2010 o 17:26.
Libertine jest offline  
Stary 09-03-2010, 16:32   #12
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
A bawili się tak wyśmienicie no... Wszystko musiał zepsuć ten ważniak.

Gorzała oparł się o zardzewiałą, rozpaloną blachę busa. Szarpnął ramieniem, które odpowiedziało tępym bólem.
Syknął. Nie lubił łamać sobie kości. Przez to mógł w knajpie nie dać sobie rady z ewentualnym dwunastym maruderem, który będzie chciał pomóc jedenastu ziomkom w bójce z aborygenem. No nic, do wesela się zagoi. Gorzała dawał sobie radę w bardziej ekstremalnych warunkach. Leczenie złamanego obojczyka w kiblu lokalu otoczonego przez ludzi Humungsa, czy rutynowe wstawianie, bez znieczulenia, cewnika w piwnicy rzeźni pewnemu gangsterowi to tylko kilka z nielicznych wyczynów mężczyzny.

Gdy już zanalizował kondycję swojej ręki, podniósł głowę i rozejrzał się wokół. Byli otoczeni przez pół tuzina dryblasów, chyba goryli z Edenu. Jeden z nich, ewidentnie szef, chyba coś-tam gadał ale Gorzała wolał się gapić na wypięty tyłek Sherry, która klęczała patrząc się na pilnującego jej mężczyzny wzrokiem tygrysicy.
Aborygenowi chyba stanął. Oblizał wyschnięte od słońca usta i pozwolił sobie na chwile rozmarzenia.
Trzeba przyznać, że świetnie się bawił przed tą całą odsieczą buców z jaskini. Wreszcie coś się działo. Pościg za grubasem mógł zakończyć
się przyjemniejszą akcją z towarzyszącymi pannami, gdzieś na klifie, podczas zachodu słońca, a nie jakąś gejowską akcją z umięśnionymi dryblasami w roli głównej. Zaraz zaraz...Gejowską akcją?

O kurwa! Racja, bo nagle ten cały szef uderzył do Rozwały z takim tekstem:
- ...zrobisz mi loda, tu i teraz, to mała cena jak za Wasze życia!
Gorzała podniósł brwi. Szef grupki stał nad klęczącym Rozwałą i wpatrywał się w niego zwierzęcym wzrokiem.
– Zrobisz mi dobrze ustami i puszczę Was wolno, nie zrobisz, to i tak się chłopaki z wami pobawią, no i będziecie gryźć ziemię…
Aborygen mimo powagi sytuacji i złamanej ręki rzucił się na ziemię rechocząc w głos.

Zszokowani towarzysze, jak i maruderzy spojrzeli na niego pytająco. Szybko został przywołany do porządku celnym kopem strażnika wymierzonego dokładnie w złamaną rękę.
- Kurwa!
Zapadło milczenie. Gorzała dyskretnie zbliżył dłoń do pasa, gdzie trzymał Desert Eagle'a, po czym przerwał ciszę.
- Wiesz gościu, on kocha jeść kutasy. Tak więc, jeśli spróbujesz mu coś wpakować do ryja, pewnikiem Ci to odgryzie, ha ha ha!
Następnie, szybko rzucił w stronę Bonnie:
- Masz może kamerę? Powinnaś nagrać tę akcję i dokładnie przestudiować, żeby potem wiedzieć, jak mnie uszczęśliwiać, gdy już uciekniemy
stąd do jakiejś knajpki, jeśli wiesz co mówie...!
 
DeBe666 jest offline  
Stary 13-03-2010, 01:56   #13
 
stibium's Avatar
 
Reputacja: 1 stibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwustibium jest godny podziwu
Tak naprawdę, nie pozostawili jej wiele czasu na rodzinne rozmowy z tym skurczybykiem Bobbiem. Braciszek ledwo zaczął się tłumaczyć, gdy smród wódki zaanonsował zbliżającą się dżentelmenską odsiecz. W obszarpanych koszulach i z odrapanymi gębami. No cóż.


- Wybacz ozzie, ale za nocleg w tym busie płaci się dwoma zębami za godzinę. Jako, że właściciel jest nieobecny to my chyba musimy odebrać należność. Rozwała, ten garbo już płaci rachunek. O! Mówi, że nawet da napiwek.


Nie zdążyła policzyć, ile właściwie jest winien tym dwóm, gdy poleciała na najbliższy fotel, a Bobby na zewnątrz autobusu. Poderwała się szybko i wychyliła głowę z busa, otworzyła usta i… Zaraz. Czyżby ci panowie nie odwalali właśnie roboty za nią? Miarowy odgłos ciosów, no cóż, nie była to najprzyjemniejsza muzyka… Za to piosenka śpiewana przez tego w kapeluszu wpadła jej w ucho. Zmrużyła oczy, było pod słońce, i usiadła na progu busa zwieszając jedną nogę na zewnątrz.


- Hej Bobby… - krzyknęła od niechcenia oglądając w słońcu okaleczony mały palec - Bobby, jak ci idzie? Myślisz że Pearl – spojrzała na brata, wypluwał ząb w krwawej polewie – myślisz, że Pearl zna jakiegoś dobrego dentystę?


Piosenka naprawdę wpadła jej w ucho.


-


Nuciła ją i teraz, gdy klęczeli w rządku przed ustrojonym w niebieskie gogle fagasem z giwerą. Ramieniem dotykała Bobbiego, który kiwał się lekko i pluł krwią. Sukinsyn, zawsze robił co mu się akurat podobało, ale też zawsze zbierał największe cięgi. Jak w Tennant’s Creek, jak w Elliott, jak w Birdum, dziwne, że Bobby w ogóle miał jeszcze zęby, którymi mógłby płacić. Oby tym razem nie wywiązała się jakaś większa afera, bo w tym stanie Bobby nie miałby szans; może pustynny szef pozwoli łaskawie im odejść za garść świecidełek lub…


Obciągnięcie. Och. Padło na Rozwałę.


Lepiej, żeby chłopak wykazał się orientacją w tej materii, pomyślała patrząc na dymiący autobus i zgraję uzbrojonych małp z nory zwanej Edenem. Lepiej, żebyś nie potrzebował sekundanta, dodała na głos, trzymaną za plecami ręką znajdując przypięty z tyłu rewolwer.


Chwilę wcześniej ten sam ruch zauważyła u Aborygena, a więc nie była jedyną gotową. Dobrnęła w myślach do końca pierwszej linijki wierszyka, który kazała im powtarzać matka ilekroć czegoś się bali; uznała że bardziej opłaca się modlić, żeby dzikusy, które przed chwilą urządziły pogoń busem po pustyni, nie zrobiły nic głupiego...
 
stibium jest offline  
Stary 13-03-2010, 11:47   #14
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Wiesz, nie zawsze podróżowali we dwójkę. Krótko był ktoś jeszcze. Koleś nazywał się Ignac. Kiedyś mu się zrobił samarytański klimat i wyciął swoim wozem, a miał te zajebiste, pokryte kolcami zderzaki, chyba z sześciu gangerów, ścigających Rozwałę i Gorzałę. Jakoś się spikneli i gdzieś z trzy miesiące odpieprzali razem brudną robotę. Później "Zed is dead" i ich nowy comrade był kurewsko martwy i to na własne życzenie.
Jeszcze się nie domyśliłeś? Tych dwóch to nie pieprzeni, uliczni grajkowie, tylko płatni mordercy. I miałeś racje, co do futerału. Nie leży w nim gitara, lecz piękny i pachnący thompson.


No i jeszcze kilka gratów. Ale o tym później.
Wracając. Ignac, to był fajny koleś, a jeszcze większy zadymiarz. Facet się po prostu sprawdzał. Jak nikt potrafił zabijać tą swoją fortecą na kółkach. Byliby nadali mu jakaś rymującą się ksywkę i włączyli do rodziny, ale nie.. on musiał wszystko spieprzyć.
Choć patrząc na to z perspektywy czasu nieźle się obłowili po jego gratach. Chlali i młócili za to, chyba z pół roku, albo i więcej.
Po prostu facet miał prawdziwy arsenał w bagażniku, który zawsze zamykał na osiem kłódek. Gdybym wiedział, że wozimy takie skarby z tyłu, to sam bym go jeszcze wcześniej zabił. Biedny, świętej pamięci Ignac.
Jedyne, co się ostało to wóz, kilka pukawek, no i nasz śliczny Tommy. Broń mieli zawsze przy sobie. Samochód spłonął kilka miesięcy temu. Biedne, świętej pamięci auto.
Ale o czym, ja..? Aha. Ignac. Więc miał on jeden kurewsko makabryczny nałóg. Pierwszy raz zaprezentował go, kilkanaście minut od naszego pamiętnego spotkania na autostradzie. Gdy zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z fur, otworzyliśmy pierwszą flaszkę, ku pamięci ofiar drogowych, to jeden z tych motocyklistów, który był nabity na zderzak zaczął jęczeć z bólu. Kto by się spodziewał, że facet na wylot przebity zaostrzoną rurką i wleczony kilka kilometrów po drodze, może jeszcze tak kontaktować. Ignac wtedy uśmiechnął się i podszedł do tamtego. Jak dla mnie powinien po prostu rozwalić mu łeb gazrurką w dwunastu kombinacjach, czy coś. Tak, to powinno wyglądać, nie?
Ale Ignac miał inny plan. Ukląkł obok tamtego i wytłumaczył mu całkiem prosto, że ma prosty wybór. Albo mu obciągnie, albo zakopiemy go na pustyni, tak by wystawała mu tylko głowa. Sam byłem tak, kiedyś zakopany. Mogę zaświadczyć, że to straszna śmierć. Nad głową krążą Ci sępy, po piasku dookoła wiją się węże i skorpiony. Podejrzewam, że w dwa dni jesteś trupem, jak masz wystarczająco szczęścia. Mnie po godzinie odnalazł Gorzała.
Wracając. Tamten nie zastanawiał się długo. Kilka sekund później fiut Ignaca, był głęboko w jego gardle. A wspominałem, że Ignac był czarny?
Tamten jednak ciągnął, z taką pasją, że gdyby nie to, że miał brodę i wąsy i nie był facetem, to bym się zamienił z Ignacem. Tamten był wręcz jak pieprzona Emmanuelle.
Zajęło im to kilka minut, kiedy twarz Ignaca przybrała, wiecie tego wyrazu. Wtedy wyciągnął zza paska nóż, raczej ogromną maczetę i w momencie, kiedy sperma trysnęła na migdałki tamtego, szybkim ruchem rozpłatał mu gardło. Ganger, tryskając krwią i spermą z przeciętych tętnic, wydał z siebie tylko coś w rodzaju "khhh-ggkkh" i zawisł martwy. A Ignac? Śmiał się, zapinając gacie. Śmiał się na całe gardło.
Cała akcja powtórzyła się w ciągu tych trzech miesięcy z kilkanaście razy. Za każdym razem z tym samym "khhh-ggkkh", zagłuszanym przez salwę śmiechu. Ale do czasu.
To było chyba w Springfield. Nietypowe zlecenie. Nie na jedną osobę, lecz na całe miasteczko. Najpierw podtruliśmy im wodę. Mieli chyba oprócz jeszcze inne źródło. Wystrzelaliśmy bydło i spaliliśmy kukurydzę. Pojechali na zapasach. Porwaliśmy burmistrza. Wybrali nowego. W końcu się wkurwiliśmy i pojechaliśmy ich tam wyrżnąć klasycznie, co do jednego.
Już po wszystkim, Ignac przyszarpał na główny plac jakąś zdzirę i zabrał się do swoich zabaw. Ja poszedłem zbierać graty, a Gorzała został z nim. Po kilku minutach usłyszałem to "khhh-ggkkh" i zamiast śmiechu krzyk. Pobiegłem tam. Na środku leżała ta cizia z rozciętym gardłem, obok Ignac z kroczem całym w pulsującej krwi i Gorzała zanoszący się od śmiechu. - Odciął.. - ledwo mógł wydusić wśród salw śmiechu. - rozpłatał jej gardło i odciął sobie razem fiuta! - Tak właśnie skończyła się nasza owocna współpraca z tym psycholem.
Od tego momentu, gdy przystawialiśmy sobie dłoń poziomo do gardła i wydawaliśmy z siebie to charakterystyczne "khhh-ggkkh", nie mogliśmy opanować się od chichotu. A ja? Ja nie obciągnąłbym nikomu, nawet w zamian za moje kochane życie. Bo to kurewsko na jedno wychodzi.

– Zrobisz mi loda, tu i teraz, to mała cena jak za wasze życia – Rozwała siedział na drzwiach od kierowcy na przewróconym vanie, tak że jego nogi były spuszczone do środka kabiny i przyglądał się tamtemu z politowaniem. W ręce trzymał Desert Eagle, wyobrażając sobie, jak głowa tego gościa eksploduje od pocisków. – Zrobisz mi dobrze ustami i puszczę Was wolno, nie zrobisz, to i tak się chłopaki z wami pobawią, no i będziecie gryźć ziemię… - Nie trzymał się kurczowo tego świata. Naprawdę. Tamten ich i tak zabije. Cokolwiek zrobią. A szczerze mówiąc, jeśli miałby bać się każdej takiej groźby, to byłby najlepszą lodziarą na tej wyspie. A jeszcze nie był. I nie chciał umierać z penisem w gardle.
W takich chwilach, nie on rządził własnym ciałem. To instynkt. Wyuczone zachowania. I ogrom doświadczeń.
Facet był wczoraj na tej samej imprezie. Pewnie też ma wypierdolonego kaca, jak wszyscy. Szkoda, że nie podupczył, to może teraz nie miałby ciśnienia i nie byłoby sprawy. Ale jednak.
Celuje w niego z dwururki. Stoi w odległości, gdzie śrut zanim tu doleci, to powinien rozprysnąć się na większy obszar nie zabijając ich na miejscu. Chyba. Ma w komorze maksymalnie dwa naboje, pewnie cienki śrut, bo gdyby miał gruby, to by właśnie za niego pił i gangsterzył, a nie ganiał za złodziejami busa. Jego pomagierzy, też nie wyglądają na zawodowych morderców, a te zwitki szmat i metalu, które nazywają karabinami, prędzej wybuchną im w twarz, niż wystrzelą.
W wozie pod Rozwałą leży Tommy. Broń, która powinna dać im realne szanse. Ich było pięciu, tamtych siedmiu. Rozwała i Gorzała liczą się potrójnie, więc daje to jakieś dziewięć na siedmiu. Mają więc, zajebistą przewagę liczebną.
Jeśli Rozwała ich jakoś rozproszy, wybije z rytmu to może się udać. Później odda jak najwięcej strzałów w kierunku tego pojeba, wskakując przy tym do środka busa. Powinien tak uniknąć pierwszej kulki. Pojeb pewnie raz wystrzeli, do niego i raz do pozostałych. Wtedy zacznie ładować, albo spierdalać za własne samochody. Wtedy Rozwała wychyli same ręce z Tommym i odda kilka serii na pamięć. Przy odrobinie szczęścia ktoś dostanie. Później musi pobiec w kierunki tylnich drzwi vana i je otworzyć, tak by mieć skąd strzelać. Cholera, to ma szanse się udać.
- Gorzała. - Odezwał się. Jego brat spojrzał na niego. - No? - Rozwała podniósł pionowo dłoń do gardła i wydał z siebie charakterystyczne "khhh-ggkkh". Umówiony znak, dograny przy innych okazjach. Ku pamięci Ignaca.
Pięć sekund do strzelaniny. Obydwoje zanieśli się śmiechem.
Cztery sekundy. Reszta przyglądała się im skonsternowana.
Trzy. Nie przestawali się śmiać.
Dwie. Nerwowo odliczał w myślach, wciąż chichocząc.
Jedna. - Tak Ci do śmie...?! - Krzyknął pojeb.
Zero. Pociski popędziły w stronę gangerów.

Grunt to pozytywne myślenie.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 14-03-2010 o 11:01.
Lost jest offline  
Stary 13-03-2010, 16:21   #15
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Znak dany przez Rozwałę przywołał w pamięci Aborygena postać Ignaca. Szczerze mówiąc, Gorzała nigdy za nim nie przepadał. Nie, żeby gość nie był spoko, ale z tym typem nie można było się dograć czasami.
Tak jak wtedy w Brisbane. Przyjechali do miasta specjalnie, żeby odwiedzić "Pussy's Paw", najsłynniejszy burdel na wschodzie kontynentu. Chłopaki się świetnie bawili przez parę dni i Aborygen mógłby przysiąc, że bawił się wybornie, gdyby nie ten gość. Ignac miał chłopięcą, dandysową urodę, za którą przepadała diwa tamtego przybytku, Vanessa "Pussycat" Bauche. Gorzała i Rozwała mogli tylko pomarzyć o tej kobiecie, klejnocie Australii. Jeśli nie byłeś grubą rybą na terytorium Queensland, nie miałeś u niej żadnych szans, a piękną buźkę Księżniczki Pacyfiku widziałeś jedynie na zdjęciach z ulotek.
Taka była ta Vanessa.
Podczas imprezy dla szych w "Pussy's Paw", na której jakimś cudem Gorzała, Rozwała i bohater retrospekcji znaleźli się, Bauche wypatrzyła Ignaca z tłumu. Sposób w jaki zaczęła z nim flirtować sprawiłby że lwia część mężczyzn zemdlałaby albo nie wiem, odwaliła kitę z zachwytu. Ale ten pieprzony fiut, nie wzruszony jej magicznymi zalotami, dał Vanessie do zrozumienia, żeby się odpierdoliła. Bauche, gdy to usłyszała, wściekła się. Jej się po prostu nie odmawiało, ale ten debil tego nie wiedział.
Ignac wyrwał braci z ciepłych, pełnych kobit łóżek i obwieścił, że cała ochrona lokalu ma go na muszce. Musieli z jajami na wierzchu skakać z okien pod ostrzałem karabinów goryli. Nie, to nie było fajne. Gdy już uciekli, Rozwała spuścił mężczyźnie niezły wpierdol, a gdy Gorzała dowiedział się, z jakiego powodu, wsadził Ignacowi jaja między imadło. Ale to już inna historia...

Aborygen jednym ruchem złapał Eagle'a, podniósł się i błyskawicznie strzelił stojącemu obok strażnikowi strażnikowi w brzuch, po czym wyszarpał nóż z cholewy buta i rzucił się na przywódcę bandy z Edenu, próbując zasłonić się ciałem szefa przed kulami jego popleczników.
Jedna ręka dzierżyła pistolet. Gorzała strzelał na odlew w maruderów Drugą ręką, w której znajdował się nóż, zakładał nelsona ich szefowi. Ta druga była oczywiście złamana. Bolało trochę, ale wiadomo, chłopaki nie płaczą.
 
DeBe666 jest offline  
Stary 15-03-2010, 14:05   #16
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
No to kurwa zajebiście! – przemknęło jej przez myśl gdy jeden z goniących ich samochodów przywalił w bok autobusu.

Nie powinna była wsiadać wczoraj do tego cholernego grata, już to wiedziała. Niestety było za późno. Czy do cholery wcześniej było tak źle? Było, ale teraz było gorzej. Jak zwykle wpadła z deszczu pod rynnę.

Autobus przewrócił się i przeturlała kilkakrotnie zapewniając Sherry bliższe spotkania z podłogą i sufitem grata na zmianę i zaliczenie kilku foteli. Na domiar złego na zewnętrznej stronie dłoni poczuła ciepłe wymioty Bonnie spływające powoli po palcach.
Nie, nie z deszczu pod rynnę Z deszczu w cholerny, śmierdzący kanał ściekowy.

W sumie nie bardzo wiedziała co się właściwie dzieje. Jedyną pewna rzeczą był silny ból pulsujący pod lewą łopatką i krew sącząca się z długiego skaleczenia sięgającego od nadgarstka po pomalowany na czarno paznokieć kciuka. Wywleczona z busa i rzucona na kolana przez jakiegoś dryblasa czuła strach. Nawet go nie ukrywała, nie próbowała grać twardej czy obojętnej na to, co się dzieje. Bała się, po prostu cholernie się bała i siedziała cicho starając się nie rzucać w oczy zerkając co jakiś czas z pod byka na faceta który miał ją na muszce.

– Zrobisz mi loda, tu i teraz, to mała cena jak za Wasze życia. – Zrobisz mi dobrze ustami i puszczę Was wolno, nie zrobisz, to i tak się chłopaki z wami pobawią, no i będziecie gryźć ziemię…

Mimo strachu prychnęła w duchu śmiechem i ciekawa jego raekcji odwróciła twarz w kierunku Rozwały.
Jak się za chwilę okazało nie była jedyną osobą rozbawioną tą bądź co bądź nie codzienna scenką. Ten kretyn Gorzała miał niezły ubaw, póki jeden ze strażników nie sprowadził go „na ziemię” celnym kopniakiem w rękę. On jednak udowadniając wszystkim totalny zanik mózgu zaczął pieprzyć coś od rzeczy. Po chwili dołączył do niego Rozwała i obaj wybuchli dzikim śmiechem. Patrzyła na nich wzrokiem wyrażającym jednocześnie ciekawość, strach i cos jakby oczekiwanie.

Strzały. Instynktownie skuliła się zasłaniając głowę rękami. Ostry nóż przypięty do skórzanego pasa nie miał raczej szans w starciu z bronią palną tym bardziej, że blondynka nie miała doświadczenie w tej materii. Skulona na ziemia czekała na rozwój wypadków. Po prostu.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 22-03-2010, 08:54   #17
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Nie miał sił się bronić. Nie wiedział o co chodzi ani za bardzo co się dzieje poza tym, że gdzieś tu była Bonnie. Nie wydawała się szczęśliwa na jego widok, ale w końcu się spotkali i wiedział, że prędzej czy później mu wybaczy. Lali go ostro, zbierał kolejne cięgi nie mając siły się bronić. Jego pięści były słabe, wzrok zamglony, zmysły przytłumione. Uśmiechnął się jeszcze zanim dwa typy wyglądające na wioskowych głupków skończyły się z nim zabawiać. Jego uśmiech musiał wydawać się teraz żałosny a pomyśleć, że jeszcze parę minut wcześniej był w miarę dumny ze swojego uzębienia. Leżąc na piasku kaszlnął krwią wypluwając dwa zęby, językiem wymacał jeszcze dwa kolejne ruszające się i jeden pod językiem, który wydłubał brudnym palcem. Przez chwilę zastawiał się co jest grane, nie zdążył nawet wygłosić którejś ze swoich standardowych odzywek w takiej sytuacji. "Moja Babka ma więcej siły w jednej łapie zżartej przez artretyzm", "to kiedy zaczniecie mnie bić? Spieszę się trochę na kolacje z waszymi starymi". No nic, póki nie docenią jego talentu komediowego, ale będzie musiał to przeboleć. W sumie nie raz wybijano mu zęby, zawsze potem je zbierał i opłacał jakiegoś konowała, żeby wstawił mu je z powrotem. Sęk w tym, że taki pseudo lekarz zwykle robił to pierwszy raz w życiu więc proces czasem bywał dość bolesny. Nie stać go było na zupełnie nowe zęby, poza tym takie usługi można było znaleźć tylko w większych miastach, tutaj ni chuja. Nie zeby narzekał, jak kiedyś się dorobi to wstawi sobie nowe błyszczące ząbki. Właśnie tak, może nawet szarpnie się na jednego ze złota ze swoimi inicjałami? Uśmiechnął się znowu chuchając odorem smrodu w stronę swojej Bonnie, która w tym czasie zdążyła zatargać go do autobusu. Tak mu się przynajmniej wydawało, ale nie widział w tym żadnego sensu. Dobrze mu było leżeć tam na piasku, ledwo włóczył nogami na pewno nie ułatwiając siostrze zadania. Uśmiechnął się jeszcze do jakiejś laski obok i mrugnął porozumiewawczo lewym okiem, ale chyba ów gest nie odniósł zamierzonego gustu, właściwie to z boku wyglądał dość komediowo. Zwłaszcza, że co jakiś czas pluł krwią na prawo i lewo. Walnął się ciężko na siedzenie zaraz lecąc do przodu kiedy autobus ruszył znienacka i stopniowo nabierał większej prędkości.

-O kuuuurwa, ale jazda. Karuzela co niedziela. Można panią brosić.. Chciałem powiedzieć prosi...

Słowa te kierował do Sherry, tak naprawdę widząc tylko zarys jej sylwetki ze swojego miejsca między siedzeniami. Zaraz jednak urwał zaskoczony kiedy usłyszał coś brzmiącego jak strzał. Nawet mimo swojego stanu, zdał sobie sprawę że dzieje się coś poważnego. Nie miał siły zrobić czegokolwiek, więc tylko zamrugał kilka razy oczami i próbował wyostrzyć swój wzrok. Zanim mu się to udało autobus przechylił się w bok dając początek wywrotce. Cały świat nagle zawirował, ale bez konsekwencji jakich się spodziewał. Co najwyżej przez chwilę pojawił się u niego odruch wymiotny i poobijał sobie kilka miejsc. Ktokolwiek był sprawcą tego wszystkiego najwyraźniej nie mógł zapomnieć także o nim. Wywlekli go z autobusu razem z innymi. Nie byli w dobrej sytuacji, najwyraźniej wplątali się z siostrą w coś co ich nie dotyczyło i teraz będą musieli oberwać. Zmysły funkcjonowały mu coraz lepiej, w każdym razie na tyle dobrze żeby dostrzec otaczających ich i uzbrojonych ludzi. Na pierwszy rzut oka byli jakimiś bandytami napadającymi turystów. Ciężko było powiedzieć ile warte są te ich pukawki, ale Bobby nie zamierzał zgrywać bohatera. Tamci mieli przewagę pod każdym względem, w gruncie rzeczy to spisał już siebie na straty, dopóki nie usłyszał tego co ma do powiedzenia przywódca tych ludzi.

– Zrobisz mi loda, tu i teraz, to mała cena jak za Wasze życia. – Zrobisz mi dobrze ustami i puszczę Was wolno, nie zrobisz, to i tak się chłopaki z wami pobawią, no i będziecie gryźć ziemię…

I tylko tyle? No to wyglądało na to, że jednak zobaczą następny wschód słońca. Okazało się jednak, że nic nie jest takie proste na jakie wygląda. "Calineczka", która go pobiła razem z aborygenem chyba naoglądali się za dużo filmów klasy C. Pociski przecinały powietrze z zawrotną prędkością, Bobby nie miał zamiaru sprawdzać ile z nich trafiało w swoje cele. Rachunek matematyczny był prosty, nie mieli żadnych szans, zwłaszcza pozbawieni broni i pomiędzy obydwoma strzelającymi do siebie grupkami. Zauważył, że dziewczyna z autobusu próbuje uchylić się przed pociskami. Była ładna. Przypomniała mu o Shivers, ale drugi raz nie zrobił tego błędu co z nią. Zamiast pomóc jej rzucił się do Bonnie tak żeby ściągnąć ją na ziemię, następnie oboje odczołgali się za najbliższą skałę poza zasięg świstających kul. Może powinien zrobić coś więcej, ale ochrona swojego tyłka i siostry na kilka najbliższych chwil zanim nie wymyślą lepszego planu. W gruncie rzeczy oszukiwał sam siebie. Tak naprawdę nie miał złudzeń. Jeśli nic się nie zmieni następne sekundy.. może minuty będą dla nich ostatnimi.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 22-03-2010 o 09:06.
traveller jest offline  
Stary 23-03-2010, 00:36   #18
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Szkoda… heh… tymi słowami pisarz rozpoczął dzisiejszą historię. Wargi wykrzywił w zniewalającym go ciężarze, unosząc swe pióro nad kartkę papieru. Po raz kolejny się zawahał, jednak decyzja była nieuchronna, ilekroć ją podważał, tylekroć otrzymywał negatywną odpowiedzieć od swoich myśli. Znów spojrzał na pióro jakby nie chcąc brać udziału w tej zabawie, jednak i na to nie mógł pozwolić. Kręcąc głową zrobił pierwszy okrągły ruch po płótnie. Ludzie bardzo nie lubią zasad panujących w świecie, w którym żyją….

***

Gdzieś w Edenie

Jeden z maruderów stał przy wejściu do ogromnej sali z projektorem na środku. Najróżniejsi dziwacy zapędzali byli do niej niczym stado bydła. Tłum cisnął się przez wąskie przejście zajmując miejsca na nierównym podłożu jaskini. Do marudera podszedł znajomy, kierowca busa.

- I co, jak poszło? Z Avelabout wszystko w porządku?

- Taaa, wrócimy po niego po operacji.

- A, ten, co mi go zajebał?

- Nie żyje. – odparł z uśmiechem ukazując złote zęby, oczekując na odpowiednią sumę w swoim brudnym łapsku.

Seans w pomieszczeniu kinowym właśnie się rozpoczynał, ostatnie resztki osób popychane były w kierunku wejścia. W końcu wlazł i maruder z bronią w rękach wpatrując się w kolorowe kropki na ścianie. Jakiś mechanik grzebał jeszcze chwilę przy różnorakich kabelkach uruchamiając podaną mu taśmę. Na dzisiejszy wieczór zaplanowany był kolejny z filmów mający propagować narkotyki, a zarazem krytykujący postępowania przed apokaliptyczne. Kto by pomyślał, że do takich celów zostanie wykorzystany jeden z najlepszych amerykańskich komików, Bill Hicks. Jednak propaganda Pana Miłosiernego była doskonała, znał idealne metody dotarcia do ludzkich umysłów, a zatraciwszy je wykorzystywał do własnych celów. W końcu po kilkuminutowej zabawie inżyniera sprzęt ruszył z niewyraźnym obrazem. Mechanikowi zajęło chwilę dostosowanie rozdzielczości i ostrości obrazu. Gdy prezentacja ruszyła, niektórzy, Ci bardziej trzeźwi wybuchali śmiechem, znajdując w tych zabawnych słowach potrzebną prawdę, Ci mniej po prostu wsłuchiwali się w psychodeliczną muzykę. Wpływ wywarty przez taki środek przekazu był ogromny.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rJ5yQpZFI0M&feature=related[/MEDIA]

-Jak mamy budować broń nuklearną?…Hehe – te słowa rozbrzmiewały niosąc za sobą ogromne żniwa. – Co stanie się z przemysłem zbrojeniowym…

***

Muzyka!

Bobbie siedział za głazem z pięściami zaciśniętymi na swojej koszuli, tak mocno, że nie był w stanie ich otworzyć. Łkał, łkał bardzo głośno opierając się plecami o szorstki, szary kamień. Walił głową w tył, raz, drugi, jakby próbując się pozbierać. W nosa ciekła mu ciecz, wciągał ją, co chwilę razem z babokami, wyglądał żałośnie. Prezentował się tak, jak żaden mężczyzna nigdy by nie chciał, z kolanami przyciśniętymi do siebie, drgającymi z intensywnych przeżyć. Na dodatek, jego zachowanie, pogrzebało własną dumę gdzieś bardzo głęboko, opluwając ją i niszcząc zarazem. Jednak coś usilnie wydobywało się na wierzch, pomimo okropnego wewnętrznego bólu spowodowanego ostatnimi uczynkami. Przeżyłem, przeżyłem powtarzał, niczym glizda schowana pod ziemią, człowiek zmieszany z glebą we wszystkich możliwych błotach. Stchórzył, bardziej niż jakikolwiek mężczyzna kiedykolwiek, był nikim, dla siebie i innych. Był pogardą dla każdego… ale przeżył. Tchórzostwo to jedynie wola przetrwania, powiedział kiedyś pewien tchórz. Bobby zaciskał teraz zęby jak najmocniej mógł, starając nie patrzeć wokół, przeżył w życiu wiele, walki na noże, strzelaniny, ba, nawet próby zabójstwa. Ale tamto wszystko miało pewien posmak zabawy, igraszki z losem, było jak klocki lego, jak mniejsze zagrożenie powiększane do ogromnych rozmiarów. Tu tak nie było, tutaj śmierć nie czekała za rogiem, ona szarżowała pchana wiecznym głodem. Chłopak otworzył załzawione oczy rozglądając się dookoła. Minęła chwila zanim obraz zaczął się wyostrzać, wciąż łkał widząc obok siebie leżący kawałek stopy. Czuł w ustach smak spalonego mięsa, gdzieś dalej, z dala od buta leżało rozszarpane udo, kawałek dalej z leżącego swobodnie mózgu dyndała gałka oczna. To przyniosło Bobiemu parsknięcie ze śmiechu, które momentalnie przerodziło się w gorzkie łzy. To nie było tak, że nie był twardy, nigdy nie był jakimś cieniasem czy ciotą, ale… kurwa. Kolejne spojrzenie na wystającą kość z szarego obcasa przyprawiło go o odruch wymiotny. To chyba normalne, co? Każdy by tak postąpił, każdy, powtarzał, starając się usprawiedliwić swoje czyny. Jedynie nienaruszone słońce wpatrywało się w tą sytuacje beznamiętnie przyglądając się gorącymi promykami.

-Bobby!

Gdzieś zza jego pleców doszedł go donośny krzyk znajomego kobiecego głosu. Nie, nie miał zamiaru się stąd ruszać. Nigdzie kurwa nie pójdzie. Gdy się później zastanawiał nad własnym zachowaniem ciężko mu było określić jakikolwiek sens tego postępowania. Jednak w tych najtrudniejszych, najbardziej szokujących sytuacjach, własna, głupia racja zawsze brała górę. Znów spróbował poskładać zeszłe wydarzenia do kupy.

***

Plan był, szanse ujścia z życiem minimalne. Idealnie minimalne twierdził Gorzała szarżując trzymanym na barku mężczyzną. Zresztą życie i tak miał gdzieś… no nie w dupie, ale pomiędzy nią a jajkami, bo tam go czasem swędziało. Zresztą już, jako chłopiec nie miał łatwo. NASGP (Norther Alice Springs Gary’s Police) rozgromiło jego wioskę wyrzucając dzieciaka na bruk.



Gdzieś w dzieciństwie poznał Henrego, dziś znanego, jako Rozwała. Razem żyli w dżungli miejskiej i wiązali koniec z końcem, marząc o wielkich wyczynach i zatapiając się w wymyślonych osiągnięciach. Już wtedy znani byli, jako chłopcy, którzy więcej gadają niż potrafią, a swoimi opowieściami nakreślali początki własnej legendy. Dopadając jednego zawziętego wroga we dwóch zamieniali to w walkę z dwunastoma uzbrojonymi gangsterami. Legenda rosła, dojrzewała, nawet dorastała na tyle, że i ludzie zaczęli wierzyć w ich zmyślone historyjki. Cudem przeżyli razem kilka napadów, strzelanin, a złudna opinie wciąż rosła. Nabierając w pewnym momencie rozmiarów na tyle wielkich, że nikt nawet nie śmiał ich podważać. Bawiąc się w swoich dwóch pseudo nieśmiertelnych ciałach wypełniali zadania dla pracodawców oślepionych ich wielkością oraz ofiar przytłoczonych plotkami. Nikt nawet nie śmiał się bronić. Dwaj „bracia” też popadli w pewne wybujałe ego. Zresztą nigdy nie posiadali dość amunicji, żeby nauczyć się dobrze strzelać. Mimo to wszechobecna opinia bogów zrobiła swoje, te dwa cwaniaczki same popadły w uwielbienie własnych wartości. Nie tylko byli we wszystkim najlepsi, ale i trzy razy lepsi niż oczywiście najlepsi, bo kto inny. W dużej mierze przyczyniła się do tego ich głupota, i choć po wschodniej stronie Australii byli wszędzie rozpoznawani, tak po zachodniej nikt nigdy nie słyszał o wielkim Rozwale i dzikim Gorzale, czy na odwrót. Tego dnia, przestali wierzyć we własną legendę, a raczej jeden z nich przestał, bo drugi nie miał już okazji…

Biegnąc niczym największy z aktorów Hollywoodu Gorzała nie wziął pod uwagę jednej rzeczy. Kapitan był najbardziej znienawidzoną osobą w całym Edenie, bo nie dość, że był zasranym chujem to na dodatek był fagasem i zapraszał młodszych w służbie do swoich komnat, pieprząc ich tyłki całe noce. Niektórzy z nich znajdowali się teraz w jego oddziale i nie mieli chęci przepuścić takiej okazji, nawet nie chcieli żałować drogiej, kupionej za własne pieniądze amunicji. Pociski przecięły powietrze, fala ich runęła ku wniesionemu cielsku przecinając je i sięgając gardła Gorzały. W ruch poszły całe magazynki, siekając niebędące w stanie upaść ciała na wylot w takim tempie, że pojedyncze części ciała zaczynały się urywać, inne odlatywały z dużym impetem, a po części nie pozostawał nawet ślad. Ten widok przyprawił nawet o drgawki strzelających, nie mówiąc o reszcie patrzących na to okropieństwo. Jedynym, który posiadał jeszcze nadzieje był Rozwała, znajdujący się już zaledwie parę metrów od wejścia do busa. Jednak nim wykonał ostatni wyskok po swojego thompsona noga zapadła się pod nim i upadł na ziemie. Po chwili stał przy nim mężczyzna z pistolem w ręku. Uśmiechnął się w świetle słońca, a od jego zębów bił złoty blask. Wycelował spluwę w głowę leżącego i odpalił…

***

-Bobby! – znów ten sam głos gdzieś zza jego pleców.

Bobby nie mógł sobie wybaczyć jednej rzeczy. Gdy chwilę później, po potoczeniu się zwęglonych od kul kawałków ciała Gorzała i tego kapitana, wydał swoją rodzoną siostrę wprost w ręce tych gwałcicieli. Może i nie potrafili liczyć, ale pamiętali, że panienki były dwie. Wtedy też rozległ się donośny krzyk z ich paskudnych mord.

- Hop, hop! Gdzie się schowałaś druga księżniczko?! – warknęli chwytając w dłonie Sherry.

Tu… był najgorszy moment w jego życiu. Niczym ostatni pedał i kutas oraz chuj i cham plus na dodatek cipa i łajza wypchnął siostrę zza ukrycia, zza kamienia. Ona przez chwilę beznamiętnie patrzyła mu w oczy, spluwając jedynie na niego z wykrzywionymi ustami. Tutaj stchórzył tak bardzo, tak bardzo zjebał, wyrzucił siostrę z bezpiecznej kryjówki, bo bał się o własne życie. Bał się, że poszatkują go jak tamtego, bał się tak bardzo, że nie zależało mu na niczym. A gdy później słyszał krzyki i te słowa… te słowa. Słodkie słówka… Krew nabierała w niczym goryczy kotłując się w żyłach. Mimo to nie miał odwagi wyjść ze swojego bezpiecznego kąta, chociaż wiedział, że z jego powodu jakiś kutas znęca się teraz nad osobą, dla której „niby” był w stanie tak dużo zrobić.

-Bobby kurwa! – znów usłyszał kobiecy krzyk tym razem o zupełnie innej barwie.

Z całym ciałem w drgawkach podniósł się na dwie nogi i zaczłapał w kierunku busa. Dwie kobiety, zupełnie nagie przywiązane były do metalowej rurki na zewnątrz Avelbouta. Zbliżał się powolnymi krokami ze spuszczoną głową.

- Pośpiesz się ty kutasie, powiedzieli, że jeszcze tu wrócą.-

Odparła któraś z nich, lecz przebierał swoimi mokasynami w żółwim tempie, nie był w stanie zdobyć się na więcej. Gdy poniósł wyżej głowę ujrzał swoją siostrę, której udo zabarwione było czerwoną krwią, ściekała z trochę wyższych partii ciała. Sherry wyglądała bardzo podobnie do Shivers, w pełnej swojej okazałości nawet lepiej. Na te myśli uderzył się tylko otwartą dłonią, a jego twarz przesunęła się w bok. Przed nim zarysowała się bezkresna pustynia...Pustynia, która miała nieść za sobą nadzieję. Przyniosła jedynie… żywy koszmar. Stał tak przez chwilę nie zważając na prośby, zadając sobie setki pytań odnośnie aktualnych wydarzeń. Coś chwyciło go za nogę i wyrwało go z zamyślenia. Była to ręka, która niedawno wybijała mu zęby. Teraz Rozwała błagał o pomoc, o uratowanie życia. Z czaszki ciekła mu struga krwi, ale najwidoczniej cudem przeżył postrzał w głowę. Dziś wszystko zależało od tchórza, szczura, Bobiego…
 
Libertine jest offline  
Stary 23-03-2010, 21:10   #19
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Nawet nie zauważył plamy moczu, która pojawiła się na jego spodniach w okolicach krocza by potem rozszerzać się na sporą część prawej nogawki. Co się z nim stało? Za dużo na raz tego całego gówna uderzyło w niego. Nie mógł go przyjąć, nie tak od razu. Chciał schować się pod jakiś kamień i może nawet zdechnąć pod nim. Ponieważ w tej chwili Bobby nienawidził sam siebie i swojego tchórzostwa. Wcale nie pomagało tłumaczenie typu, każdy by tak zrobił. Każdy typ mający choć trochę oleju w głowie? Może, ale nie każdy wydałby rodzoną siostrę z którą był zżyty bardziej niż z kimkolwiek inny. Czym to go czyniło? Robakiem na dnie butelki, którą z taką ochotą nie tak dawno jeszcze opróżniał? Żałował teraz, że nie ma żadnej pod ręką. Załamał się, jego ruchy były powolne, ospałe. Kiedy już był bezpieczny i opuściła go adrenalina, którą potrzebował żeby dostać się do swojej kryjówki ledwo mógł choćby kiwnąć palcem. Może właśnie to go uratowało? Nie miał przecież tak zgrabnej dupy jak dwie nagie kobiety przywiązane do autobusu spoglądające na niego z nadzieją w oczach. Przynajmniej u jednej z nich zobaczył nadzieję, w oczy drugiej bał się spojrzeć. Raz jeszcze uczucie wstydu i obrzydzenia do samego siebie dało o sobie znać. Potrzebował chwili żeby się pozbierać. Zaczął uspokajać swój oddech i próbował zapanować nad drżącymi kończynami. Na języku wciąż czuł smak zaschniętej krwi, pomieszanej z piaskiem. W innych okolicznościach ohydny, teraz skupił się na nim, próbował czerpać z niego siłę. Sam nie wiedział czemu to wydało mu się takie ważne. "Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz" słyszał czasem w dzieciństwie podczas pogrzebów. Tym właśnie jest, krwią i piaskiem. Tym właśnie jest każdy z nich. Uśmiechnął się na myśl, że byłby z niego niezły kaznodzieja wciskający ludziom bajeczki. Tego dnia jemu samemu przydałoby się kazanie choć nieszczególnie wierzył w stwórcę.

-Aaaa


Krzyknął głośno i upadł na ziemię kiedy poczuł czyjś dotyk na nodze. Zachował się jak idiota podświadomie oczekując któregoś z bandytów. Wiedział, że to cud że nikogo nie w pobliżu bo inaczej już by nie żył. W sumie, wcale niepowiedziane, że nikogo nie było. Właśnie w tym sęk, uświadomienie sobie tego nie było przyjemnym uczuciem. Teraz kiedy przyjrzał się bliżej błagającemu o pomoc facetowi, który ze wszystkich sił trzymał go za nogę stwierdził, że zna go. To on był jednym z tych co spierdolili mu końcówkę najbardziej gównianego dnia jaki przeżył w słońcu Australii. Dla niego nie różnił się niczym od bandytów, którzy tak urządzili całą grupę, w dodatku przez głupotę tego fagasa. Wyszarpnął swoją stopę z uścisku jęczącego Rozwały, który ledwo przypomina osobę sprzed strzelaniny. Przez chwilę przyglądał się to jemu, to obserwującym całą sytuację kobietom. W końcu w nim zawrzało, został upokorzony o jeden raz za dużo tego dnia. Gdyby Podniósł się z ziemi i przycisnął dłoń do ust jakby próbując zapanować nad ogarniającą go zwierzęcą złością. Było już na to za późno. Bez skrupułów kopnął czubkiem zakurzonego mokasyna wprost w twarz Rozwały.

-Znasz może takie stare przysłowie Ozzie? Oko za oko? Ząb za ząb?

Pochylił się nad nim i nastawił ucho w komicznym geście.

-Przepraszam nie dosłyszałem. Coś mówiłeś?


Jęk, który wydał z siebie Rozwała kiedy Bobby przycisnął mu podeszwą buta genitalia najwidoczniej wystarczył temu pierwszemu za odpowiedź gdyż pokiwał głową z udawanym zrozumieniem.

-Tak właśnie myślałem chłopie.

-Bobby!


Głos siostry przywrócił go do rzeczywistości. Zapomniał chwilowo o krwi, którą ciągle czuł w ustach. Wstał i bez zbędnych słów i gestó skierował się trochę dalej do miejsca w którym wciąż leżeli przywódca bandytów i drugi z idiotów, który najwidoczniej miał mniej szczęścia niż rozumu choć obie wartości dla Bobbiego były do siebie zbliżone. Ukląkł koło ciał rozglądając się dyskretnie na boki. Wciąż nie było nikogo. Zaczął więc
przeszukiwać obu denatów w poszukiwaniu czegoś użytecznego. Nagle jego wzrok przykuł niewielki przedmiot pobłyskujący w pomarańczowym świetle zachodzącego powoli słońca. Najwidoczniej wypadł z ręki aborygena kiedy reszta bydlaków urządziła sobie konkurs strzelecki. Dwururki, którą tak szpanował herszt bandytów nigdzie nie było. Najwidoczniej padła łupem, jednego z jego zastępców. Nie zdziwiło go to, poza tym dyskusja o przywództwo w grupie wyjaśniałaby czemu wciąż nie widział nikogo odkąd wyczołgał się zza skał. Nie znalazł niczego więcej co by mu pomogło chociaż jakby się tak zastanowić była jeszcze jedna rzecz...



Wrócił do reszty ze stosunkowo małym pakunkiem zawiniętym w kawałek koszuli w jednej dłoni i nożem w drugiej. Zbladł trochę jakby bił się z myślami czy nie posunął się za daleko. W pierwszej chwili naprawdę był zły, wściekły, nie myślał normalnie. Kiedy zobaczył zakrwawiony ryj Rozwały, opuściły go wszystkie wątpliwości. Ten otworzył oczy na jego widok i próbował protestować, ale podobnie jak w podobnej sytuacji kiedy byli zamienieni miejscami, jeden z nich - tym razem ten drugi - nie miał nic do gadania. Bobby ukląkł koło niego i uderzył go pięścią w twarz. Oszołomionemu siłą otworzył usta. Podniósł do góry nóż i kiedy wydawało się już, że opuści go na leżącego mężczyznę wbił go szybkim ruchem w twardą ziemię. Następnie sięgnął po zawinięty pakunek, który zdążył już przesiąknąć krwią i odwiązał go pokazując wszystkim, którzy byli wstanie dostrzec wciąż jeszcze sterczącego penisa aborygena. Chwycił z obrzydzeniem, ale z wściekłą determinacją i wepchnął wprost w otwarte usta półprzytomnego mężczyzny, ten zaczął się nim dławić ale Bobby miał już to w dupie. Równie dobrze mógł się zadławić na śmierć. Gdyby ktoś opowiadał mu taką historię w barze, mógłby się śmiać ale jakoś tym razem nie było mu za bardzo do śmiechu. Wyciągnął nóż z ziemi. Wstał i podszedł z nim do kobiet z wyrazem twarzy, który nie wyrażał w tej chwili nic. Miał w głowie pustkę, skupił się tylko na tym żeby przeciąć węzły krępujące nagie kobiety. Nie było to trudne, po chwili obie opadły na ziemię a on usiadł obok nich nie zwracając uwagę ani na Rozwałę, ani na ich nagość. Po prostu patrzył się bez wyrazu w niebo myśląc zupełnie o niczym.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 23-03-2010 o 21:32.
traveller jest offline  
Stary 23-03-2010, 22:19   #20
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Lista ośmiu.


Myślisz, że teraz doczołgam się do twoich butów, ubrudzonych papką z flaków przemielonych z ołowiem, pokrytych pustynnym pyłem, z podkutym obcasem, pod którym wielu wydało ostatni jęk i będę błagał? Tego chcesz, co? Żebym poprosił Cię, zaskomlał o swoje życie?
Pierdol się.
Nawet się nie zająknę. Chcesz? Przyjdź i mnie weź. Włóż brudne dłonie w dziurę w mojej głowie. Dopchnij pocisk do mózgu. No chodź. Spróbuj mnie zabić. Spróbuj mnie dotknąć. Wygryzę Ci oczy. Rozszarpie twarz. I nie dam się. Odstrzelę sobie łeb sam. Na pewno to zrobię. Ty nie będziesz mieć takiej przyjemności. Ja Ci jej nie dam.
Obiecuje.
Skurwysynie.

Pulsujący ból w skroniach. Jeden z tych, o których mówi się, że rozrywają czaszkę. Tu dosłownie zdołał to zrobić. Nie pytaj, czy ja żyje. Sam nie wiem. Na ziemi leży mój kapelusz. Cały upaćkany we krwi. Mojej krwi. I wyszarpana dziura po kuli. Chyba będzie dało się zaszyć. Idiotyczna myśl. Wszystko się skończyło. Nie słyszał krzyków kobiet, nie słyszał przekleństw gangerów. Był bezpieczny. Teraz nie był.
Pozwolił sobie na ruch. Ledwie dostrzegalne drgnięcie palców. Udało się. Zmusił swe ciało do podległości. Dalej żył. Ciągle oddychał i mógł nacisnąć spust. Ma dalej szanse zabić skurwla, który go tak urządził.
Podniósł rękę i z zamkniętymi oczyma wymacał metalowy kształt obok siebie. Pistolet. Był bezpieczny. Teraz był.
Rozwała przełknął ślinę przez zasuszone gardło. Wcześniej chyba stracił przytomność. Kilka chwil białymi plamami w jego pamięci. Podniósł się więc na łokciach i rozejrzał się dokoła zamglonym wzrokiem. I wtedy to zobaczył.
Gorzała.
Jego głowa, oderwana od korpusu, język, gałki oczne wybałuszone na zewnątrz. Zerwany skalp odsłaniający czaszkę. Jego brat spoglądał na niego przerażonymi oczyma, które już nic nie widziały.
- Gorzała... - wykrztusiły jego spierzchnięte wargi. Słodki smak na języku. Krew? Zemsta? Zemsta.
Nie żył. Nie żył jego brat. Jedyny. Zastrzelony przez te kurwy. On. Wymorduje każdego z osobna. Pojedynczo. Dopadnie ich. Wszystkich. Siedmiu. Było ich siedmiu. Pamiętał dokładnie twarz każdego z nich. Wszystkie skrawki. Złoży je w jedno. A później znów rozbije.
- Gorzała.. jak.. pies.. jak psy... Umieramy.. jak psy... - Tylko tyle. Ostatnia mowa nad grobem jego brata.
Piorunujący ból przeszywający czaszkę.
Mokasyn miażdżący policzek. I morda tego obszczymura. Zapłakanego, pokrwawionego, poszczanego ze strachu, pełnego zwierzęcej wściekłości.
Leżeć.
Myśli składały się jedna do drugiej. Ból był obecny gdzieś w jego głowie, ale powoli schodził na drugi plan. Tu gdzie nie dosięgnął pocisk mówiono, o zupełnie czymś innym. Chłopak, nie bije Rozwały. Bije siebie. Tego, który nie wychylił się gdy, jego siostra była gwałcona przez kilkunastu gangerów, bo ta mała to jego siostra, tak?
-Znasz może takie stare przysłowie Ozzie? Oko za oko? Ząb za ząb?
Znał. Znał je teraz, jak żaden inny. Obyś Ty nie musiał zaznać jego prawdziwego znaczenia. Jego lepkiej od krwi formy.
Napastnik nachylił się nad nim, czekając na odpowiedź. Odsłonił błędnik, aortę, podbrzusze. I sam o tym nie wiedział.
-Przepraszam nie dosłyszałem. Coś mówiłeś?
Nie. Rozwała nie miał zamiaru go zabić. Raczej nie miał sił. Ten mały musi go jeszcze stąd wyciągnąć. Niech się wyżyje. Niech to poczuje.
Jęk. To ja?
-Bobby! - krzyk kobiety.
Ciemność.
Obudziło go szarpnięcie. Ktoś podniósł go za wszary i usilnie starał się rozszerzyć mu usta. Znów przyszedł Bobby. Pałając dziką furią. Wepchnął mu w usta jakiś strzęp krwawiącego mięsa. Rozwała zakrztusił się. Wiecie.. "khhh-ggkkh". Tamten uderzył go jeszcze raz. I wtedy czas gdyby zwolnił. Rozwała czuł, jakby obserwował twarz tamtego godzinami. Cała w pustynnym kurzu, zapuchnięta od łez i siniaków, zasmarkana morda dzieciaka, które przeżywa właśnie największy koszmar senny swojego dzieciństwa i zapłakane biegnie do matki.
Idiotyczna myśl. Kto teraz jeszcze ma matkę?
W końcu puścił. Rozwała ciężko upadł na ziemię. - khhh-ggkkh... - Charcząc wypluł kawałek mięsa. Spojrzał na niego zza przymkniętych powiek. Ochłap penisa.
Na pewno Gorzały, bo kogo?
Bobby przeszedł kilka kroków i opadł na ziemię. Jakby po śmiertelnie męczącym maratonie.
I wtedy, chociaż, wydawało się to niemożliwe, zaczął cicho chichotać, później coraz głośniej i głośniej. Aż w końcu, to ścierwo, strup krwi zaczęło śmiać się na całe gardło. Jednak pojeb miał racje. Ceną za jego życie było zrobienie loda.
Śmiech świdrował czaszkę, odbijał się echem po okolicznych skałach, a Bobby, siedzący na ziemi nawet się nie drgnął, siedząc do niego tyłem.
Czasami odwracamy się plecami do własnego losu. Losu z przestrzeloną czaszką, z fiutem własnego brata w ustach, z pistoletem w dłoni.
Tak, Bobby. Jesteś ósmy. Na samym końcu listy. Listy Anthon'ego Willis'a. Znanego lepiej jako Gorzała.

- Uwolnij... uwolnij je... - zdołał tylko wycharczeć i znów zapadł w ten dziwny, półżywy stan.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 24-03-2010 o 21:19.
Lost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172