Minęły dwa dekadni. Sorin miał mnóstwo roboty. Zapewnić dostawę desek tutaj. Przerzucić ludzi tam. Przez ten czas doszedł do wniosku, że ma dość zarządzania ludźmi. Wolał, kiedy coś się dzieje. Z drugiej jednak strony cieszył się, że nic się nie działo. Żadnych wypadków lub innych przygód.Niestety sprawy nie miały się zbyt dobrze. Zapasy żywności kończyły się i to dość szybko. Zostało ich na mniej więcej dwa dekadnie. A wiedział doskonale czym grozi głód. Na całe szczęście napatoczył mu się Ilian
-Ilian, dobrze że jesteś. Mamy mały problem - Sorin podszedł do tropiciela - chodź za mną.
Marynarz zaprowadził Iliana do magazynu.
-Zobacz, żywności zostało nam na mniej więcej dwa dekadni. Trzeba szybko coś wykombinować, bo inaczej ludzie nam się będą pożerać nawzajem. Może urządziłbyś jakieś polowanie, połowy lub cokolwiek w tym guście?
Tropiciel przyjrzał się resztkom pożywienia.
- Rzeczywiście, nie jest najlepiej. Cóż... Jakby zebrać paru chłopa i wyruszyć powojować z jakimś zwierzem, to pewno by się uzupełniło braki. Gorzej, że w tej dziczy zwierzęta są... Inne, większe, a zatem bardziej pewne siebie.
-Jeśli są większe to znaczy, że będzie więcej mięsa. Zasadźcie wnyki. Zagońcie w wilcze doły. Potrzebujemy żywności i to dość szybko, bo mięso trzeba jeszcze kiedyś ususzyć. A jeżeli nie w lesie to może w morzu? Nie da rady odłowić czegoś dużego?
- Odłowić? Z tym nie do mnie - zasmiał się - a sam nawet nie mam ochoty znów stawać na belki pokładu tego... - przypomniawszy sobie z kim rozmawia, zatrzymał się. - Jeżeli chodzi o polowanie w lesie, oczywiście, mogę poprowadzić małą grupkę łowców, z tym popytam jeszcze Geraxa, on ma pod sobą paru rekrutów, więc może będzie chciał użyczyć ich ostrzy jak i swojego do tej małej wyprawy.
Sorin złapał o co chodziło Ilianowi.
-Hmm, nie tylko ty masz już dość tej łajby - powiedział trochę ciszej
-Co do Geraxa to doskonały pomysł. Silny jak tur jest. Przyda się przy większej zwierzynie, jeśli tylko będzie miał ochotę rozprostować kości. A i chłopaki pod jego komendą nieźle sobie poczynają. W każdym razie bierz kogo potrzebujesz i co potrzebujesz. W tej chwili jest to nasz priorytet. Czasu nam nie brakuje. Wody i rumu tez. Ale jak ludzie nie będą mieli co jeść rozpęta się tutaj piekło...
- Rozumiem - spojrzał na widnokrąg - zbiorę ekipę i wyruszymy jutrzejszego rana. Mam nadzieję, że zwierzyna będzie duża i uległa.
-A więc powodzenia. Teraz przetrwanie osady zależy od ciebie i twoich ludzi - Sorin pożegnał tropiciela uściskiem dłoni i nieznacznym uśmiechem. Minę miał zatroskaną, jakby nie wiedział co robić.
Gdy Ilian odchodził Sorin zatrzymał go jeszcze na chwilę
-I mam jeszcze jedną prośbę. Wróćcie wszyscy...
Elf spojrzał na poważnego kompana.
- Się rozumie - odrzekł uspokajająco.
Cieszył się,że rozumiał się z tropicielem. Jego zmartwienia nie tyle dotyczyły ludzi i zapotrzebowania na różne rzeczy, ile jednego mężczyzny w tej osadzie, który jako jedyny nie opuścił jeszcze okrętu. Nie mógł pozbyć się tych myśli z głowy co czasami skutecznie utrudniało mu pracę. -A więc sprawę uznaję za załatwioną. Jeżeli potrzeba weź więcej chłopaków dla bezpieczeństwa. To my mamy jeść ich, a nie na odwrót. A teraz wybacz, muszę wracać do pracy - chwycił plik papierów i zaczął przeglądać tygodniowe raport z osady.
-Psia mać. Jack! Co znaczy, że wypiliście pięć beczek rumu?! miały być maksymalnie trzy! Ty kulawa kuśko, w następnym tygodniu będzie tylko jedna! - Sorin pobiegł w stronę marynarza wykrzykując różne bluzgi na jego temat, nie oszczędzając także jego matki i babki.
***
Miesiąc po wylądowaniu na wyspie osada kwitła. Palisada otaczała wszystkie zabudowania a tropiciel z kilkoma chłopakami skutecznie zaopatrywali osadę w mięso, skóry i wszystko co dało się z dziczyzny wyciągnąć. Teraz Sorin miał już mniej roboty. Nie musiał mówić wszystkim co i gdzie zanieść. Każdy wiedział co ma robić. Sam zabierał potrzebną ilość materiału, notował ile zabrał i szedł gdzie miał iść. Wszystko działało tak jak powinno.
Pewnego dnia do Sorina przybiegł chłopak - majtek na jednym z okrętów. Przyniósł on wezwanie od Arina, który zarządził zebranie przy bramie. Sorin wydał ostatnie dyspozycje i poszedł w wyznaczone miejsce. Palisada była solidna. A nawet bardzo solidna biorąc pod uwagę krótki termin i umiejętności budowniczych. Na miejscu czekał już Arin wraz z towarzyszami.
- Witajcie przyjaciele.
- Tak więc... Tearies zaszedł prawie pod same góry -Arin wyciągnął ramię w kierunku widocznych szczytów.- I powiedz... Cóż tam odkryłeś ?
- Ślady. Stare, lecz jestem pewien , że to nasi towarzysze .
- Zatem nadzieja istnieje. Teraz należy się zapytać , jak mają wyglądać poszukiwania ? Czy podzielimy się na kilka grup i ruszymy w różnych kierunkach, czy wyruszymy jedną acz mniejsza gromadą ? - westchnął lekko.- Nie ukrywam , że mam mieszane uczucia co do tej sprawy...
Po wysłuchaniu uwag kompanów Sorin też zabrał głos.
-Według mnie grupa nie powinna być ani za duża, ani za mała. Gdy będzie za duża, będzie trudniej ogarnąć ludzi i będziemy łatwiejszym celem. Jednak gdy grupa będzie za mała w razie kłopotów nie da sobie rady. Podział na dwie grupy uważam za zły. Nie będzie możliwości porozumienia się między sobą i może dojść do sytuacji, gdy jednak będzie szukać drugiej. A nie chodzi nam o to, żeby gubić kolejnych ludzi. Uważam, że wyruszyć powinno nie więcej niż dziesięć osób.
__________________ Drink up me hearties, yo ho... |