Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2010, 09:23   #42
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cyrus Parker

Złożyłeś się do strzału. Potężna lufa lekko zadrżała w twojej dłoni, kiedy padł strzał. Celowałeś w głowę, lecz Duncan poruszał się szybciej, niż na to wskazywał jego stan i kula najwyraźniej go minęła. Czując nerwowy skurcz w brzuchu szybko pociągnąłeś za spust. Tym razem efekt był dużo lepszy. Pędzący „stwór” oberwał w obojczyk. Kula wyrwała fragmenty ciała, a Duncan wydał z siebie skrzekliwe zawodzenie tracąc równowagę. Kolejne naciśniecie spustu i kolejny pocisk trafił „potwora” w pierś. „Kierowca” zatrzymał się na chwilę, lecz widać było że postrzał nie wyrządził mu większej szkody, mimo że w jego piersi pojawiła się sporej wielkości dziur. I wtedy czwarta kula trafiła go w głowę. Ciężki rewolwerowy pocisk zrobił swoje.
Część czaszki rozbryzgała się wokół. Wrzask ucichł gwałtownie, a ciało runęło na ziemię.
Czułeś, że serce łomoce ci w piersi jak oszalały ptak usiłujący wyrwać się na wolność.
Strzelenia do człowieka było czynnością czysto odruchową.
- Sextus! – usłyszałeś głos w swoim uchu.
Głos zimny, jak styczniowy poranek i ... najwyraźniej rozbawiony. Opuściłeś broń celując bezpiecznie w ziemię. Nawyk ze szkolenia.


Jack Wallman

Dobiegłeś do tego piekielnego stwora unosząc ciężki pręt do ciosu. Wykonując zamach tą zaimprowizowaną bronią poczułeś przeszywający ból w lewej ręce. Chyba otworzyła ci się rana, której brzegi z takim trudem spinała specjalnymi zaciskami rudowłosa dziewczyna z autokaru.
Upiorne dziecko uniosło głowę znad powalonej matki, której szyja rozszarpana była w paskudną, rozległą ranę i spojrzało wprost na ciebie tymi potwornymi, czarnymi oczami. Gdzieś za twoimi plecami rozległ się głośny huk!
Ale ani to, ani ból lewej ręki nie powstrzymały cię od zadania ciosu. Metal trafił „chłopca” w skroń. Cios nie był może zbyt silny, lecz wystarczył by kość pękła z obrzydliwym trzaskiem. Impet zrzucił stwora z ofiary.
Z ust kreatury wydobył się obrzydliwy, skrzekliwy śmiech. Dzieciak poderwał się i rzucił na ciebie. Uniosłeś pręt do góry bojąc się, że nie zdążysz jednak kolejnego ciosu, a dzieciak rzuci ci się do gardła, jak konającej w pobliżu matce. Wtedy ktoś pojawił się obok was. Usłyszałeś syk, jakby wystrzeliwanego pod dużym ciśnieniem płynu i strumień cieczy uderzył stwora w twarz. Dzieciak zasyczał, zawahał się, a dzięki temu ty uderzyłeś ponownie. Pręt, chyba prowadzony strachem, spadł niczym grom zniszczenia. Czaszka „dzieciaka” zapadła się do środka. Opadł w mokre kamienie otaczające wrak autobusu, twarzą w stronę ziemi. Ujrzałeś, jak wypływa z niej jakaś obrzydliwa maź, a „potwór” nieruchomieje . Sam dziwiąc się swojemu zachowaniu, patrząc na wszystko jakby zza czerwonej zasłony, uderzyłeś raz jeszcze. Tym razem cios rozsmarował głowę chłopca na kamieniu. Od siły uderzenia zdrętwiało ci lewe ramię i nagle poczułeś, że nie zdołasz utrzymać pręta w dłoniach „Broń” wyśliznęła ci się z rąk. Poczułeś, że lewa ręka ponownie krwawi. Spojrzałeś w bok widząc, że obok ciebie stoi blady, got czy też metal. W jego ręku zobaczyłeś pojemnik z gazem pieprzowym .Metal drżał na całym ciele. Twarz miał całą w zakrzepłej krwi, a oczy pełne grozy.

Kuba Wegnerowski

Ruszyłeś w stronę „dzieciaka” sam dziwiąc się swojej odwadze. Każdy krok zbliżał cię bowiem do koszmaru. Widziałeś wierzgającą kobietę i „syna” szarpiącego ją dziko za szyję. Nawet się nie broniła! Ujrzałeś „komputerowca” doskakującego do potworka z jakimś kawałkiem żelastwa w ręku. Głupi, ale odważny, jak ty. Zdołał uderzyć, nim ty dobiegłeś na miejsce, ale cios w łeb okazał się być nieskuteczny. Potworek spadł z ciała matki i ujrzałeś rozszarpaną, okrwawioną ranę w miejscu gardła kobiety. Coś w środku bulgotało, krew sikała wokół! Za twoimi plecami coś huknęło potwornie. Raz! Drugi! Trzeci! Czwarty! Ktoś obok strzelał z jakiejś naprawdę wielkiej giwery.
Stwór poderwał się gotów do ataku i zamierzał skoczyć na „informatyka” kiedy znalazł się w zasięgu twojego miotacza gazu. Nacisnąłeś górę, nie oszczędzając zawartości. Wąski strumień uderzył w bok głowy stwora, ale dzięki temu ten odwrócił się i ciecz trafiła go prosto w te nieludzkie, czarne jak smoła, oczy. Podziałało na niego mniej więcej tak, jakbyś powiedział mu grzecznie „dzień dobry”. Pochylił głowę w twoją stronę i spiął się do skoku. W tym momencie „informatyk” uderzył drugi raz. A potem kolejny i „potwór” znieruchomiał twarzą w dół.
Drżąc na całym ciele zorientowałeś się, że pojemnik z gazem stał się o połowę lżejszy. Spojrzałeś w bok widząc twarz pełną grozy i zastygłego szaleństwa. Tak mógł wyglądać ktoś, kto znajduje się o krok od przepaści i wie, że nie ma innej drogi, niż pójść do przodu.

Annie Carlson

Twój krzyk utonął w huku wystrzału i ogólnych harmidrze, jaki wybuchł wśród ocalonych. Strzał brzmiał przeraźliwie w twoich uszach! Niczym huk gromu! BAM! Raz! BAM!! Dwa! BAM! Trzy! BAM! Cztery!
Był miarowy, niczym odliczanie. W twoich uszach zlał się w jedno, przeciągłe BAMBAMBAMBAM!
Potem ucichł. Sparaliżowana strachem spojrzałaś w stronę, skąd wcześniej dobiegł cię krzyk drugiego kierowcy. Nikogo juz tam nie było! Tylko sylwetka Cyrusa opuszczającego ręce w dół! Nie wiedziałaś, czy uciekać! Było tak ciemno, że nawet ze szkłami korygującymi niewiele byłabyś w stanie zobaczyć. A bez szkieł byłabyś ślepa.

Jenny Watson

Zmartwiałaś ze zgrozy widząc przeraźliwe sceny. Wtedy ktoś krzyknął – spierdalajcie! I chwycił cię za rękę. Szkoda tylko, że za tą, gdzie miałaś wybite palce. Ból wyrwał cię z transu, w jaki wpadłaś. Poczułaś się tak, jakby ktoś uderzył cię w dłoń ciężkim młotem. Ktoś, kto cię ciągnął zdawał się nie zauważać twego bólu. Biegłaś za nim, bo cierpienie i groza, paraliżowało wolną wolę.
Cyrus strzelał. Nie raz, lecz kilka razy! Trzy, może cztery!
Wtedy, pędząc po ciemku, ciągnięta za rękę, natrafiłaś nogą na jakiś kamień i upadłaś dokładając kilka stłuczeń do odniesionych podczas wypadku. Twój „wybawca” zauważył twój upadek i zatrzymał się.

George Wasowsky

Strzał zadziałał na ciebie, jak melodia piszczałki fakira na węża. Znieruchomiałeś próbując zrozumieć co się wokół ciebie wyprawia. Żołnierz strzelał do zmienionego kierowcy. Kule wydawały się nie robić wrażenia.
Wokół ciebie ludzie biegali w panice, wrzeszcząc! Ty nie miałeś siły, by zrobić to samo, chociaż instynkt stadny był niemalże przymusem w takiej chwili. Rozsądek podpowiadał jednak coś innego – twoje serce kołacze w górnych granicach Przebiegniesz sto metrów i dostaniesz zawału. Patrzyłeś więc, jak kule bezskutecznie uderzają w kierowcę, aż w końcu któraś trafiła go w głowę powalając na ziemię.

Dominik „Dom” Jarrett

Rzuciłeś się do biegu ciągnąc Jenny za rękę. Uciec jak najdalej od tych potworów. Ocalić siebie. Dla synka! Ocalić tą kobietę! Dla niej samej! Dziewczyna coś krzyczała, ale nie byłeś w stanie słuchać co. Pewnie, jak każdy, spanikowała. Po kilkunastu krokach potknęła się i upadła. To wyrwało cię z amoku, w jakim znalazł się twój umysł.
Spojrzałeś na nią. W ciemnościach nie widziałeś twarzy, lecz mogłeś ją sobie wyobrazić. Tylko, wtedy widziałeś twarz swoje dziewczyny. Zorientowałeś się, ze strzały ucichły.


Derek „Hound” Grey


Ludzie zaczęli uciekać. Próbowałeś zrobić to samo, lecz poranione kolano nie utrzymało ciężaru twojego ciała. Runąłeś, jak długi chroniąc się przed upadkiem rękami. Miałeś w tym cholernie długą wprawę, nabytą podczas bolesnych miesięcy rehabilitacji. Mogłeś jedynie obserwować wszystko wokół zamglonym z bólu wzrokiem, aż strzały ucichły.

Michael Sanders

Poderwałeś się do ucieczki, nie bardzo wiedząc czemu jednak to robisz. Pędziłeś przed siebie, nie zważając na innych, ale szybko zorientowałeś się, że poza kręgiem światła rzucanego przez reflektor autokaru panuje tylko ... ciemność! Nie bałeś się jej. Po prostu była jakaś, taka ... dziwna. Zimna. Przytłaczająca. Pierwotna. Chłodny deszcz ze śniegiem ostudził twoje nerwy. Miałeś do wyboru – uciekać samemu w ciemność, lub wrócić do światła, do ludzi. Odwróciłeś się i powoli ruszyłeś w stronę światła. W stronę wraku samochodu. Strzały ucichły.
Oddychałeś ciężko, a zimne powietrze zdawało się zamarzać w twoich obolałych płucach.
Byłeś kilka kroków od światła. Nagle poczułeś jakiś nacisk na twoją głowę i jednocześnie usłyszałeś szept w swojej głowie. – „Primus” Monotonny głos w tym popierdolonym języku, którego nasłuchałeś się w autokarze podczas wypadku. Zrobiłeś kolejny krok, czując że tracisz panowanie nad ciałem. Że zła, obca, straszliwie zła wola wypełnia ciebie, traktując jakbyś był marionetką w rękach diabła! Może właśnie tak się działo!
Ostatnią świadomą myśl skierowałeś w stronę Jeny. Przypomniałeś sobie jej oczy w szpitalu, w dzień w którym widziałeś ją po raz ostatni żywą.
Zrobiłeś kolejny krok i .. nagle uczucie, ze ktoś chce zawładnąć twoim ciałem minęło, tak samo szybko jak się zaczęło.
Pozostało ci jedynie tylko tyle sił, by zrobić te kilka upragnionych kroków w stronę światła. Potem nogi ugięły się pod tobą i straciłeś przytomność, wiedząc, że gdy te głosy powrócą, przestaniesz już na zawsze być sobą. Że ulegniesz im i zrobisz to, czego od ciebie zażądają ich właściciele.

Holy Carpenter

Pełnię świadomości odzyskałaś dopiero wtedy, kiedy usłyszałaś strzały. Wokół ciebie ludzie rzucali się do ucieczki. Ktoś strzelał. Ktoś jęczał. To zerwało więzi półświadomości, którą miałaś do tej pory. W końcu mogłaś wstać i podjąć się działania.


Wszyscy

YouTube - dead can dance CANTARA

Strzały ucichły. Krzyki również. Znów dało się słyszeć monotonny szmer płynącego nieopodal was potok.
Lekarz, który do tej pory tulił swoją żonę, ocknął się pierwszy. Minął odpełzającego obok niego „studenciaka”. Najwyraźniej pojawienie się tych „potworów” zburzyło resztki zdrowego rozsądku chłopaka. Kwilił jak dziecko, pełznąc na brzuchu, byle dalej od koszmaru jakiego doświadczył. Pękaty mężczyzna z rozwalonym nosem nie zmienił swojego zachowania. Stał, tam gdzie stanął jak tylko opuścił wrak autobusu. Nadal kiwał się bełkotał coś pod nosem. Chyba też płakał. To już drugi, który najwyraźniej oszalał. Mężczyzna z połamanymi zebrami miał więcej szczęścia. W czasie ataku po prostu był w swej „fazie” utraty przytomności. John Adler podczas ataku dał się ponieść panice, jak inni. Teraz stał jednak i spoglądając na wszystkich próbował dojść do siebie. Jego usta poruszały się. Łapał powietrze, jak ryba wyrzucona na brzeg.
- Co tu się, kurwa, dzieje? – wypowiedział głośno pytanie, które zapewne nurtowało wszystkich.

Wtedy usłyszeliście śmiech. Zimny, jak lody Arktyki. Dźwięczny, jak katedralne dzwony. I zarazem... bełkotliwy i gulgoczący.
Matka Patricka usiadła. Z jej rozerwanego gardła nadal lała się krew ale oczy stały się tak samo czarne, jak oczy jej syna. To ona się śmiała.

- Wasza śmierć, stanie się moim pokarmem – odezwało się monstrum znanym wam głosem, tym razem po angielsku i tak wyraźnie, ze słyszał ją chyba każdy w promieniu stu metrów, nie tylko wy. – Zostaliście naznaczeni przez mego sługę! Wasza śmierć, stanie się ofiarą dla mnie! Wasza śmierć, stanie się poczęstunkiem na moje powitanie! Wasza śmierć stanie się bramą, przez którą przybędę! Już niedługo! Ponownie! Trzy razy po sześć ofiar! Już niedługo! Rytuał został rozpoczęty! Łowcy ruszyli! Nie zdołacie się przed nimi skryć! Nie zdołacie!!!! Mój POWRÓT jest pewny, jak zmierzch i jak poranek.
Kobieta zaśmiała się, plując przy tym krwią i opadła na ziemię. Nieruchoma i ... chyba ostatecznie martwa.

A wy patrzyliście na siebie ze zgrozą i niedowierzaniem. To musi być jakiś koszmarny sen. Tylko dlaczego śnicie go wszyscy na raz?
 
Armiel jest offline