Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2010, 21:37   #23
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Nie chcieli umierać. Ten wieczór nie był dobrą porą na śmierć. Było ciepło a po służbie piwo miało im smakować jak nigdy wcześniej. Śierżant może był i młody, ale w nieugiętym spojrzeniu Grzecznego i Animositasa dostrzegł coś, co obudziło najdzikszy z wszystkich instynktów. Instynkt przetrwania. Ten zaś odradzał dalsze naciskanie. Pozostało tylko zachować twarz. Było to dla dowódcy oddziału straży tym ważniejsze, że wieść o tym incydencie na pewno rozniesie się po koszarach i może wpłynąć na jego karierę. I wizja rychłego awansu może oddalić się bezpowrotnie. Spojrzał ponurym wzrokiem na trójkę nieznajomych, odchrząknął znacząco i zrobił groźną minę. W połączeniu ze spłoszonymi spojrzeniami jego przybocznych była to dobra mina do złej gry.

- Nie jest intencją straży nastawać na kapłana Młotodzierżcy i jego przybocznych. Idźcie zatem, ale… - spojrzał przeciągle na Animositasa i Maximilliana omijając wyzywające spojrzenie Grzecznego niczym parchatego psa - … w przyszłości wybierajcie inną drogę.

Bez dalszych słów odsunął się robiąc im przejście a napięcie w jednej chwili opadło. Zdawało się, że nawet słychać było westchnienie ulgi co niektórych ze strażników. Chyba, że był to powiew wieczornego wiaterku. Albo też westchnienie jakichś skrytych za firanami okien obserwatorek, którym właśnie umknęło teatrum.

Nie zwlekając ni chwili Animositas ruszył dalej wiodąc kompanów ku skrzyżowaniu w którym zniknęła im z oczu śledzona kareta. Nie mieli jednak nawet cienia nadziei na to, że jeszcze na nią trafią…

================================================

Trzask pałki zlał się w jedno niemal z łomotem upadającego ciała. Magnus, który właśnie opuszczał burdel kierując się ku podwórzu i położonej w przybudówce suterenie w jednej chwili skrył się we wnęce w murze. Dopiero po chwili pozwolił sobie na jedno, ukradkowe zerknięcie. Kyllion klęczał na ziemi bezradnie macając przed sobą. Nad nim stało trzech tęgich zbirów, każdy uzbrojony. Stojący najbliżej, kosmaty brodacz o niechlujnych bokobrodach poprawił cios pałką kopniakiem w twarz klęczącego. Coś chrupnęło, krew szkarłatną smugą łukiem pofrunęła w powietrzu.

- Patrz Rand, kogo to my tu mamy!? – ten brodaty zwrócił się do wyszczerzonego grubasa który właśnie obcasem przydepnął dłoń próbującemu wstać Kyllionowi. Chrupnęło a tamten zawył. Magnus resztką siły woli powstrzymał się od tego by rzucić się mu na pomoc. Może miał szanse, może nie. Może lepiej było by powiadomić kompanów w burdelu. W końcu ledwie co minął się w korytarzu z Wasilijem a Levan został przy stole. W trójkę z kislevitami można było by Kyllionowi pomóc. Czy jednak miał na tyle czasu?

- To nie aby jeden z tych skurwieli co Harapa zabili na zlecenie straży? – Rand do najbystrzejszych nie należał. Pytał nic nie rozumiejąc wciąż stojąc na dłoni wyjącego z bólu Kylliona. Albo też udawał, bo ciężki kastet, który spadł na potylicę klęczącego wraz z wielką pięścią z pewnością nie opadł bezwiednie. Kolejny kopniak powalił Kylliona na ziemię. Szlochał a z rozbite usta przypominały wielkiego pomidora. Rozgniecionego na bruku czyjąś podeszwą.

- Sssehhoo hhsseesssiiee? – wychrypił Kyllion próbując osłonić głowę przed kolejnym kopniakiem, tym razem tego milczącego. Przed pałką już się nie osłonił. Opadł na bruk uliczny nie dowiedziawszy się czemu i czego odeń chcieli.

- Karą za coś takiego było chyba wykucie oczu i odcięcie języka… - powiedział nonszalancko Rand klękając nad zwiotczałym Kyllionem z dobytym nożem. Magnus aż zagryzł wargi, by nie krzyknąć. Na wszelką pomoc było już za późno. Wbity w oczodół nóż sterczał po trzonek. Kyllion drgał konwulsyjnie. Dwójka pozostałych zbirów patrzyła beznamiętnie na to co robi ten zwany Randem. W końcu ten pierwszy splunął siarczyście i warknął cicho.

- Spierdoliłeś Rand. Nie po raz pierwszy. Wykułeś mu oko wraz z mózgiem. On przynajmniej miał mózg.

- Odpierdol się Huma. Musieliśmy go skończyć. Sam widziałeś, że było ich dwóch. Jeden wszedł do burdelu. Ten tu, jakby zaczął krzyczeć, mógł wszystko zepsuć. – Rand miał głos zgrzytliwy, niczym żelazo trące o żelazo. Trzeci zbir spojrzał uważnie w kierunku burdelu i Magnus dałby sobie rękę uciąć, że spojrzał i na niego. W końcu jednak nie zareagował wcale. Krótko mruknął do pozostałych. – Zbierajcie się. – po czym pociągnął trupa Kylliona w najbliższy zaułek. Magnus zaś zrozumiał w jednej chwili, że oto nadarzyła mu się niebywała okazja powiadomienia kislevitów o tym co się stało. Albo też ucieczki. Być może zresztą już ostatnia…

==========================================

Sadząc pochyłą aleją dachów Tupik nieustannie myślał dzieląc uwagę pomiędzy wybór trasy, rozmyślania o planach dotyczących przejęcia panowania w mieście, rozgryzania skomplikowanych relacji pomiędzy Sigmarytami, Miżochem, Harapem i Karlem i śledzeniem sadzącej spiesznie wąskimi ulicami karety. Stangret był przedni, prowadził pewnie i szybko nie zwalniając nazbyt na zakrętach a przechodniów, którzy przypadkowo weszli mu w drogę przepędzając krzykiem. Nie było ich zresztą zbyt wielu. Służba już poczyniła wszelkie prace o tak późnej porze, robotnicy po robotach zaszywali się w szynkach, bogata młódź zaś miała wieczór za zbyt wczesną porę dla swych wypraw. A i dla zbirów pora nie była najlepsza. O ile w obecnych czasach jakakolwiek pora była odpowiednia dla dobrych ludzi. Śmierć Harapa wiele zmieniła w mieście. Pozostało kwestią do zbadania jak wiele.

Ostatni już skok przed szerokim placem rynku Tupik pokonał ze sporym zapasem dachu. To pozwoliło mu przyspieszyć, zyskać chwilę. Wyrównać rytm biegu. Bose stopy znacznie ułatwiały taką ekwilibrystykę, ale Tupik pamiętał, że w grupie Nosikamyka byli ludzie, którzy nie gorzej radzili sobie na dachach. Dziwna pustka, jaka cechowała ten napowietrzny świat, działała bardziej refleksyjnie niźli cokolwiek innego. Tam w dole toczyło się życie, nieustanna walka. Tu panowała cisza przerywana jedynie łopotem skrzydeł płoszonych przez Tupika gołębi i łomotem jego bosych stóp. Rociągający się poza granicami dachów widok, pomimo zapadających ciemności zapierał dech w piersiach. Zwłaszcza, kiedy spoglądało się na oświetlone blaskiem księżyców porośnięte lasami góry. Rosenberg leżał w końcu w ich cieniu i u podnóża. A zamek i wały miejskie niejednokrotnie dawały odpór zagrożeniu, jakie tkwiło w ich żlebiastych szczelinach.

Ostatni dach Tupik pokonał już wolniej. Nie było się gdzie spieszyć. Kareta wypadła na rynek. Stąd mogła pojechać gdziekolwiek a on miał za mało czasu by dachami ją dogonić. Pozostało przyjrzeć się jej dokładnie i na tej podstawie zebrać najwięcej informacji. Tak przynajmniej sądził, gdy dopadł do skraju dachu. Jednak kiedy ujrzał stojący na rynku konny oddział zbrojnych, zmienił zdanie. Kareta zwolniła jedynie na chwilkę. Wystarczającą by dowodzący oddziałem noszącym książęce barwy otrzymał rozkazy od jadącego karetą człowieka. Wnet cały orszak ruszył stępa na skos, przez rynek i plac wisielców, prosto ku Herzogstrasse wiodącej jak z bicza strzelił na zamek widoczny w oddali. Ku któremu cała kawalkada nieuchronnie musiała zmierzać…

=============================================


To miasto było inne niż wszystkie jakie Erica dotychczas widziała. Może to była kwestia jej samopoczucia? Faktem jednak było, że czuło się w nim jakąś aurę przygnębienia, ponurość której nie rozpraszał blask księżyca. Trzeci dzień w Rosenbergu był dla niej już piekielnie nudnym. Po Tilei i Imperium Księstwa zdawały się jaskinią prymitywizmu i zdziczenia. Ci tu w Rosenbergu mieli bruk! Na kilku ulicach! Jednak nazwanie czegoś takiego miastem, zdawało się jej nieco na wyrost. Ot, zlepek chałup okalających kilkanaście większych chałup, otoczonych wałem. W porównaniu do tileańczyków, czy nawet mieszczuchów w Bretonii czy Imperium tutaj mieszkali sami dzikusi. Dziwiła się sama sobie, że w ogóle tu zdecydowała się pozostać. Jednak teraz chciała się zabawić. Szła pograć w karty, popić i poszaleć. Jak zwykle miała w zwyczaju. Również, jak zwykle ostatnimi dniami, nie skryła swoich wspaniałych rudych pukli pod kapeluszem, co niegdyś tak dobrze się sprawdzało. To był błąd.

- Pańcia się nie spieszy tak. Chopaki kcom się poprzytulać… He he. – zażartował głos z bocznej uliczki, kiedy mijała ją niespiesznym krokiem obserwując podejrzliwie trójkę nadchodzących z przeciwka mężczyzn. Zerknąwszy w bok dostrzegła dwóch obwiesi o ponurych mordach opojów. Jednak co było znacznie gorsze, jeden z nich zdawał się mierzyć do niej z samopału. Drżąca dłoń pijaka nie dawała nawet śladowej gwarancji, że trafi. Jednak na tym samym poziomie nie gwarantowała, że chybi a dziura po takim pocisku mogła wyleczyć z wszystkiego. Erica zerknęła na trójkę przechodniów dostrzegając, że i oni zwolnili. Poza jednym…

- Eri…? – pełne niedowierzania pytanie wyrwało się z ust Grzecznego, który wysunął się przed Animositasa i Maximilliana. Piękna rudowłosa, wspomnienie z czasów kiedy nosił jeszcze mundur, kiedy z dumą wypełniał rozkazy swoich dowódców i kiedy świat zdawał się piękniejszym. Głównie za sprawą jej. Szansa na to, że jeszcze kiedyś ją ujrzy, po tym jak jego oddział został przeniesiony z placówki w Tilei, graniczyła z cudem. To, że zdarzy się to w Rosenbergu, było już absurdem. Jednak stała tu i teraz spoglądając na dwójkę zbirów z których jeden miał w ręku samopał. I mierzył do niej wyraźnie skonfundowany pojawieniem się trójki nieznajomych. To zmieniało proporcje. Strzelic bowiem mogli raz. A żyć chcieli. Jak każdy…

================================================== =====

- Ktoś taki jak ty zawsze znajdzie robotę w naszym mieście. Poczekaj chwilę i się zrelaksuj. Choćby winem. Ja zaś rozejrzę się i porozmawiam z kim trzeba. Może się co znajdzie. – powiedziała ta, która przed chwilą wdała się z Levanem w krótką pogawędkę. Skinęła dłonią odprawiając ostatnie dwie dziewczyny pozostawiając kozaka samego. Z pewną dozą spokoju dostrzegł siadającego w drugim końcu sali Wasilija. Pasował do tego miejsca podobnie jak on sam. Krótko mówiąc na tle zapitych mord kilku kupczyków i rzemieślników, kilku młodziaków i roześmianych dziewek sterczał niczym morska skała. Mimo to cieszył się umiarkowanym spokojem, jakby rozkaz odprawiający dziewki od stolika Levana objął i jego. Nie minęło pół dzbana, gdy wyniosła zarządczyni pojawiła się ponownie schodząc tym razem po schodach z piętra. Gdzieś na tyłach musiały być jeszcze jedne schody bowiem Levan nie widział by wchodziła do góry. Wszystkowiedzącym wzrokiem zarządcy obrzuciła całą salę, po czym pochyliła się nad ramieniem kislevity pozwalając by owionął go przyjemny zapach jej perfum. – Na górze jest ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać. Chyba to coś o co ci chodziło. Weź ze sobą kompana, bo płoszy mi gości. Pokój numer trzy, jeśli znasz się na cyfrach. Powiedz, że przysłała cię Ama. To ja. Pospieszcie się…

Wcześniejszy głos wesołej trzpiotki zastąpił ton zawodowca. Widać potrafiła również załatwiać interesy a zważywszy na to, jak szybko zadziałała w sprawie pracy w tym była dobra. Spoglądając na jej wiotką kibić, równie krągły biust i wcięcie w talii Levan zastanawiał się w czym jeszcze…




[Proszę Anzaku o nie postowanie i dziękuję za udział w sesji]
 
Bielon jest offline