Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2010, 21:54   #120
Suryiel
 
Reputacja: 1 Suryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znanySuryiel nie jest za bardzo znany
Gdzieś głęboko pod pasmem gór Korony Świata, Neverendaar

Ciągnące się pod wysokimi szczytami korytarze zdawały się nie mieć końca. Biada temu, kto ktokolwiek miał to nieszczęście by tu trafić, nikt bowiem nie miałby szans odnaleźć się wśród mrocznego, niemalże niczym nie oświetlonego labiryntu, nikt nigdy trafiając tu nie był na tyle żyw, lub chociażby na tyle świadom tego, co się wokół niego dzieje, by w ogóle myśleć o ucieczce. Miejsce to nosiło nazwę Sheol, było zarówno piekłem za życia dla tych, którzy mieli nieszczęście się tu znaleźć, jak i grobem, gdy resztka życia pochłonięta została przez pana tych ziem, jednego z Pierwszych Upadłych, Pierwszego kasty Ziemi. Niegdyś, jednak nie aż tak strasznie dawno temu, miejsce to niemalże nieustannie drżało od wrzasków, błagań i przekleństw. Teraz jednak, pozostawione samo sobie sprawiało wrażenie prawie całkowicie opuszczonego, nic jednak bardziej mylnego. Nie od dziś wszak wiadomo, że kiedy kota nie ma, myszy harcują...

- Dobra bestykja, tak, bardzo grzeczna bestyjka... – pocieszny, niemalże dziecinny głos dziwnie pasował do tego miejsca. Było w nim coś, co nie pozwalało myśleć o tym głosie, jako o ‘niewinnym’.- Duża, ohydna bestia, głupia bestia tak? Nic nie rozumiejący, wielki osiłek, fu fu fu.

Drobna postać kucała przed ogromną, spowitą ciemnością jamą, której wejście ogradzały wielkie, sprawiające wrażenie przerdzewiałych, kraty. Ubrana była ona nad wyraz pysznie, co jeszcze bardziej dopełniało poczucia, że całkowicie tu nie pasuje. Nawet gdy niewielka, ustawiona w kącie świeca oświetliła jej gładką, pozbawioną jakichkolwiek szpetności twarz, nie można było stwierdzić, czy ów osoba jest nim, czy nią, jedno jednak było pewne. Czy kobieta, czy mężczyzna, poruszające się bezszelestnie, niewielkie, sczerniałe skrzydła nie dawały zbyt wielkich wątpliwości, co do jej przynależności.

- Mama...?

- Hm? Nie jestem twoją matką, Caim. Twoja mamusia odeszła, nie ma jej już. Zooostawiła Cieeee, blaaaaaa! – małe plugastwo wystawiło język, przyciskając twarz do krat. Był to czyn, którego pożałowało chwilę później, gdy wielka, szarawa łapa o długich, czarnych pazurach zacisnęła się na jej krtani. – Gah! Caim, pusz-czaj! Ty bękarcie, puszczaj...mówię!

- GELLO! CO TO WSZYSTKO MA ZNACZYĆ?!

Doniosły, tym razem już na pewno męski głos poniósł się echem po pustych korytarzach, wprawiając w lekkie drgania mocarne, kamienne sklepienie. Wysoka, chudawa postać powoli wyłoniła się z mroku, odziana niemalże całkowicie w czerń, gdyby nie lśniące w mroku, złote oczy, mogłaby pozostać całkowicie niezauważona.

- P-panie...! Ppanie, błagam...! – istota nazwana Gello miotała się ile mogła, jednak żelazny uścisk nie zelżał, wręcz przeciwnie. Na widok stojącego w progu sali mężczyzny, zacisnął się jeszcze bardziej.- P-panie... Lu...Ci... Gah!

„Pan” jednak nie zadrżał nawet, gdy nieruszające się truchło Gello na jego oczach zostało rozerwane i, chociaż z pewną trudnością, przeciśnięte przez masywne kraty. Czekał cierpliwie, a gdy odgłos przeżuwania i połykania wreszcie ucichł podszedł powoli do jamy i jak gdyby nigdy nic, wyciągnął dłoń, którą siedząca po drugiej stronie bestia szybko pochwyciła. Był to chwyt jednak delikatny, w ogóle nie podobny do tego sprzed paru chwil. Mroczny kształt przytulił do dłoni swój policzek, mrucząc cicho.

- Caim, mój drogi Caim... No już nie smuć się... Nie smuć się dziecko... Sprowadzę tu twoją matkę, tak... Nie pozwolę byś był sam. Sprowadzę ją, a wówczas będziesz mógł ją przywitać, tak. Przytulić... Ze szczęścia, będziesz mógł ją zjeść w całości...

* * *

Stolica, Neverendaar

- Oooh, nie sądzę, bym kiedykolwiek była w Mithios, a przynajmniej sobie tego nie przypominam.... – powiedziała, dźwięcznym, przyjemnym głosem, w którym można by się całkowicie zatracić. Sama nie pamiętała jak długo już razem z Azraelem wędrowali po Neverendaarze, jednak do Stolicy do tej pory starali się nie zapuszczać. Kobieta niemalże przez cały czas, odkąd przekroczyli bramy miasta, rozglądała się dookoła, oglądając wzniesione przez Nieskończonych budowle. Oglądając, lecz trudno powiedzieć ‘podziwiając’ bowiem nie znalazła wśród setek mijających budynków żadnego, którego mogłaby naprawdę nazwać pięknym. Skryte pod chustą usta raz po raz układały się w pełen złości dzióbek, gdy spoglądała na okropne, wstrętne wręcz ułożenie cegieł, nawet kamienie na drodze. Nie do końca tak wyobrażała sobie to miasto pod opieką, jakby na to nie patrzeć, z punktu widzenia jej ojca „Lepszych dzieci”.

- To tutaj, chodź. – Azrael, jak zwykle mrukliwym tonem pchnął ja lekko w odpowiednią alejkę. Ta była nieco przyjemniejsza, otoczona z obu stron rzędem kwitnących blado pomarańczowymi kwiatami drzew.

- Masz wszystko? – zapytała spokojnie, poprawiając swą nieskazitelnie czarną szatę. Ubrana w nią była niemalże od stóp do głów, a jedynym widocznym spod niej ciałem były dłonie i duże, przepiękne oczy w kolorze najszczerszego złota. Nie była wysoka, przynajmniej nie w porównaniu do idącego obok niej kolosa, przy którym mało kto nie wyglądałby na małego i płochliwego.

Jej towarzysz mruknął ponownie, a ona szybko rozpoznała w tym mruknięciu oznakę potwierdzenia. Chwilę później dotarli już do portalu, teraz nie było już odwrotu.

- Pamiętaj, Uriel, nie lubią tam takich jak my...
- Szczególnie takich jak my. – dopowiedziała za brata i razem z nim przeszła przez portal. Przejście było gładkie i bezproblemowe, w końcu robili to już dziesiątki..setki...tysiące... miliony razy.

Pośpiesznie zeszli w dół wieży, mając nadzieję, że uda im się, jakimś cudem, po cichu przemknąć przez wszelkich strażników. Niestety.

Azrael zerknął na swoją towarzyszkę, wiedziała co to znaczy. Ona była zdecydowanie lepsza jeśli chodzi o kontakty z innymi i retorykę co nie znaczy, że sam nie potrafił się wysłowić. Uriel wystąpiła lekko do przodu, jej ruch był lekki i delikatny, jednak dość szybki, by stojący dookoła nich halabardnicy nie zdążyli nawet zareagować. Spokojnym wzrokiem ogarnęła zgromadzonych, aby po chwili, całkiem niespodziewanie unieść lekko obie dłonie do góry.

- Nie przybywamy do was z wrogim zamiarem. - powiedziała, jej głos byl melodyjny, jednak fakt, że jej usta, jak i większość jej twarzy skryte były pod ciemnym materiałem sprawiało, że nie był aż tak do końca przyjazny, raczej zimny, bez emocji.- Jesteśmy jeno podróżnikami szukającymi swej ścieżki. *Nie* jesteśmy wrogami....

Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Dokumenty poproszę. - ten, który wcześniej ich zatrzymał wyciągnął w stronę swej rozmówczyni rękę. Kobieta spojrzała na swego towarzysza, który wyjął z szaty stosowne papiery, przygotowane wcześniej.
- Oto one -powiedział pewnie i podał je strażnikowi.

Zbrojny odebrał papiery i uważnie się im przyjrzał. Wymruczał coś z niezadowoleniem i oddał nowo przybyłym ich własność.
- Witajcie państwo w Grzmiącej Twierdzy. - ukłonił się i razem z towarzyszem przepuścili parę.
 
Suryiel jest offline