Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2010, 11:12   #76
Nadiana
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Zwinięta w kłębek cichutko przespała noc jak zwykle i z największą radością pospała by dalej, gdyby nie uporczywe chrapanie dobiegające gdzieś z boku. Niczym natrętna mucha przebijało się do świadomości dziewczyny, aż w końcu całkowicie ją rozbudziło. Ziewając szeroko obmyła się i wzięła do przyszykowania śniadania dla wszystkich. Skromne podpłomyki może nie były mistrzostwem kunsztu kulinarnego, ale dodawały sił, a w połączeniu z mięsiwem starczyły do obiadu. Sama nie jadła, poszła wpierw oporządzić zwierzęta, a raczej tylko ich kurkę, która wesoło gdacząc drapała ziemię w swojej prowizorycznej zagrodzie. Przydałby jej się kompan albo nawet paru, i to była propozycja Ann na zakupy. Zanim jednak zdążyła ją wyartykułować odezwała się cicha dotychczas Rowena. Łowczyni widać znała się na gospodarstwie całkiem nieźle, bo i jarzyny wymieniła. Wobec powyższego od siebie wiedźma dorzuciła kilka łokci samodziału na płaszcze i ziarna dla kur. Nie wdawała się w dyskusje na temat wycieczki do miasta, nie jej była to dziedzina, a sama jechać nie zamierzała. Pozostawiając decyzje w rękach pozostałych oddaliła się do prac wszelakich.

***

Dzień mijał szybko na porządkowaniu ich skromnego dobytku, nieustannym szyciu i w końcu oprawienia jelonka przyniesionego przez Marthę. Bez zbytnich ceregieli Ann rozpłatała mu brzuch i wyjmowała niejadalne wnętrzności. Odpadki te wyrzucała daleko poza ich sadybę ku ucieszy padlinożerców, które szybko nauczyły się gdzie mają darmową stołówkę. Obdarcie ze skóry (która została ostrożnie odłożona na bok w celu wygarbiania) i podzielenie mięsa nie były już takimi złymi zajęciami.
Przyszykowując ogień na palenisku ujrzała dwa czarne ślipka wpatrzone w jej ręce. Łasiczka łapczywie niuchała za surowym mięsem, ale instynkt póki co był silniejszy. Uśmiechając się sama do siebie Ann odcięła kawalątek surowizny i rzuciła w stronę zwierzątka, które spłoszone dało dyla w las. Głód widocznie silniejszy był niźli strach, bo zaraz nosek, a za nim cała reszta na powrót znalazła się przy pożywieniu. Patrząc czujnie na dziewczynę łasica chwyciła w obie łapki dziczyznę i z prędkością niezwykłą pochłonęła cały kawałek.
- Jak chcesz jeszcze musisz podejść – wiedźma roześmiała się i z kolejną malutką częścią na wysuniętej dłoni ukucnęła.
Oj, długo trwały podchody dzikiego stworzenia do przedstawiciela ludzkiej rasy. Już wydawało się, że mięsko jest na wyciągnięcie ręki, a tu nieostrożne dygnięcie spłoszyło zwierzątko na koniec polany. Po wielu próbach i niebiańskiej cierpliwości Ann łasica chapnęła w końcu dziczyznę i zadowoloną mordką poczęła pałaszować. Pierwsza nić porozumienia została nawiązana, ale należało powrócić do obiadu dla towarzyszy.

Po sutym posiłku przyszedł czas na zajęcie się odłożoną skórą. Ann rozwiesiła ją na gałęzi w pełnym słońcu. W dniu jutrzejszym miała zamiar zamoczyć ją w wodzie na dwa dni, później usunąć resztę tkanek zwierzęcia i znów zostawić do obeschnięcia. Kolejnym etapem było posypanie jej popiołem drzewnym, którego na szczęście mieli pod dostatkiem, oraz przeczyszczenie nawozem kurzym. Z brzozy miała zamiar uzyskać olejki, które nadałyby skórze miękkość tak konieczną przy odzieży. Pracy z tym faktycznie była masa, ale to był najprostszy sposób by uzyskać materiał na ubranie i dziewczyna zamierzała z niego skorzystać. Czas do wieczora został wypełniony całkowicie.

***

Noah po dniu pracy oraz sutej kolacji, na wiele co prawda nie miał ochoty. Może tylko na jedno. Z zagadkowym uśmiechem podszedł do Ann i usiadł obok, całkiem zresztą blisko. Przez chwilę co prawda nie wiedział jak zacząć, ale potem prawie się roześmiał i zadał swoje pytanie.
- Hej... to jak z tymi duchami?
- Co z nimi?
- odłożyła drewniany talerz, z którego ze smakiem spałaszowała dziczyznę. Iście królewski obiad! - Chcesz wywołać jakiegoś, hm?
Pokiwał energicznie głową, wciąż się uśmiechając i patrząc jej w oczy.
- Lubię... nowe doświadczenia. A nigdy wcześniej nie wierzyłem nawet w te duchy.
- A po co chcesz je wywoływać -
wstała otrzepując suknie z okruszków - To nie zabawa, nie można ich przywołać tylko dla "nowych doświadczeń".
- A...
- Noah zastanawiał się tym razem dłuższą chwilę - Po co ty je zazwyczaj wywoływałaś? Może... może moglibyśmy wywołać ducha dziadka i zadać mu jakieś pytania?
- Wiesz z reguły to ja ich nie wywoływałam -
zmieszała się lekko - oni sami przychodzi jak mieli coś ważnego do przekazania... A duch dziadka... z pewnością wiele mógłby nam powiedzieć, ale czy dla Marthy nie byłoby to świętokradztwo? Może za to spróbujemy z dawnymi mieszkańcami? Czego dokładnie od nas oczekują?
- Myślisz... myślisz, że tu będą jeszcze jakieś duchy byłych mieszkańców?
Noah nie wyglądał na przekonanego. W końcu nigdy nie mieszał się w takie rzeczy i nie miał o nich pojęcia.
- W końcu Martha mówiła, że wszyscy odeszli kilkanaście lat temu. To znaczy wszyscy żywi, a od tego czasu tylko dziadek... stał się duchem. Jeśli się stał. Zupełnie nie wiem jak to jest. Każdy zmarły zostawia po sobie ducha na tym świecie?
- Duch to nie jest ciało, żeby się rozpaść i zniknąć. To jak dawno umarli nie ma nic do rzeczy. I nie, nie każdy staje się duchem, głównie niespokojne duchy, które nie dokończyły swoich spraw na ziemi. A myślę, że ten las przyciąga niespokojnych ludzi.
- A umiesz przyzwać konkretnego... czy będzie to po prostu jakiś, który się akurat kręci w pobliżu?
- A potrafisz mi nazwać konkretnego?
- Eee... moglibyśmy spytać Marthy o imiona tych, których groby widzieliśmy.
- Możemy, albo spróbować najstarszego, tego który założył to miejsce, pierwszego uciekiniera -
błękitne oczy dziewczyny patrzyły gdzieś w dal, na niezbadane jeszcze mroki dziejów. Naprawdę była ciekawa czy celowo uda jej się zrobić coś takiego, ale przede wszystkim pragnęła bliżej poznać las.
- Ten pierwszy... Martha mówiła mi, że jej ojciec był tutejszym przywódcą, ale został stracony przez Szeryfa. On mógł być pierwszy, ale jeśli zmarł na zamku Nottingham, to czy jego duch może być w pobliżu?
- Nie wiem -
wyznała trochę bezradnie rozkładając ręce - Ale możemy spróbować prawda? Ma powody by czuwać na lasem, a przede wszystkim nad córką.
- Niech tak będzie. Potrzebne będzie jego imię?

- Zdecydowanie, imię albo przedmiot należący do tej osoby. O Gwen w czymś Ci mogę pomóc? - Ann zwróciła uwagę na dziewczynki nieustannie kręcącą się w pobliżu.
- Nie chciałam wam przeszkadzać - Powiedziała dziewczyna z miną chochlika, który próbował się wkraść do spiżarni, by dobrać się do ciasta - Chciałam was zapytać o te zioła do sienników....
- Zioła?
- Ann wybita z tematu przybrała lekko głupi wyraz twarzy, po czym machnęła ręką - mi to obojętne, weź co uznasz za stosowne.
Noah wzruszył ramionami. Udawał, że nie widzi jaką minę ma blondynka.
- I tak się nie znam na ziołach. Byle nie śmierdziały.
Przez twarz Gwen przebiegło rozczarowanie, ale szybko zastąpił je szeroki uśmiech:
- Zebrałam dziś sporo, może wybierzesz coś po ich obejrzeniu... a raczej powąchaniu? - Potem popatrzyła na zielarkę - Chciałabym by to było coś w czym będzie Ci się przyjemnie spało.
- Nie bój się. I tak ci obiecałem tę huśtawkę!

Roześmiał się.
- Oh dziękuje Ci - wiedźma również się roześmiała - Skoro tak to ja poproszę jaśmin bądź płatki dzikiej róży jak gdzieś znajdziesz... Powiedz mi Gwen wiesz jak nazywał się ojciec Marthy?
- Nie - blondynka pokręciła głową - ale mogę ją zapytać... albo lepiej zrób to ty... myślę, żę jest jej trochę smutno, że inni z nią nie rozmawiają. Dlaczego chcecie to wiedzieć?
- A bo.... - Ann przerwała i z nadzieją popatrzyła na towarzyszącego im mężczyznę.
Noah zamrugał, w sumie zostawił decyzję powiedzenia lub nie powiedzenia prawdy Ann, nie miał pojęcia jak wygląda to całe wywoływanie i czy dziewczyna chce by ktoś jeszcze to zobaczył.
- Jesteśmy ciekawi, czy wrócił duszą... do Sherwood. Martha mi opowiadała, że... że nie tutaj spędził swoje ostatnie chwile.
Oczy Gwen zrobiły się ogromne i zabłysły:
- Chcecie wywołać jego duszę? To zakazane praktyki...
Ciemnowłosa z wyrzutem popatrzyła na chłopaka, miał wymyślić wymówkę, a nie powiedzieć prawdę.
- Zakazane? Niby gdzie? - z lekką dumą zadarła nosek,
- Ann, nie bój się. To uciekinierka z klasztoru. Tam na pewno były zakazane.
Niedoszła zakonnica pokiwała głową:
- Wszystko po za pracą i modlitwą było zakazane... ale... - zastanowiła się chwilę - były rzeczy, które były zakazane bardziej.
- Jak ucieczka? -
Noah uniósł brwi.
- Przebieranie się w męskie odzienie? - natychmiast poparła go Ann.
- Jak rozmowy z duchami... podobno te złe mogą potem nie chcieć wrócić... - odpaliła zupełnie nie skonfundowana blondynka - opętać człowieka...
Mężczyzna po prostu wzruszył ramionami.
- Pójdziemy na cmentarz i tam będziemy przywoływać wszelkie duchy, aż pojawi się co trzeba. A potem naślemy go na zakonnicę - uciekinierkę.
Zagryzł wargi, tak jakby na prawdę się namyślał.
- No cóż... zawsze na ten czas możesz schować się w chacie - zasugerowała delikatnie czarownica
- Nie boicie się? - Przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Najwyraźniej temat zarazem przerażał ją i fascynował.
- Duchów? Wierzysz w duchy?
Noah roześmiał się cicho, dając niespodziewanego całusa w policzek Ann.
- A ten niedowiarek ciągle swoje - Ann westchnęła z udawanym znudzeniem, ale zadowolona z całusa- Gwen, ten duch przy dębie, przerażał cię?
- Oczywiście -
popatrzyła na Noaha wyraźnie zdziwiona ze zadaje takie oczywiste pytanie.
Uśmiechnęła się widząc ten przejaw uczuć i odpowiedziała zielarce:
- Ten przy dębie to był Duch Lasu... pomógł mi przecież. Inaczej bym do was nie trafiła, dlaczego miałabym się go bać?
- Sama widzisz.. Myślisz, że ojciec Marthy był złym człowiekiem?
- Nie... ale czasami inne duchy przychodzą z tymi dobrymi... -
Powiedziała Gwen z przejęciem -umiesz zrobić tak by nie przeszły?
- Myślę, że umiem się zabezpieczyć -
Ann zaczęła ostrożnie - Nigdy nic złego z ich strony mnie nie spotkało.
- Przecież nie mają ciała... a nie wierzę w te całe opanowywanie umysłów, czy coś. Inaczej wszyscy by chodzili świrnięci, bo martwych jest więcej niż żywych.

- Nie żartuj z tego - Blondynka popatrzyła z powaga na chłopaka - widziałam opętana kobietę i nie był to przyjemny widok.
- A może po prostu była chora i wmówiono ci, że ją opętało? Widziałem różne dziwactwa w miastach.
- Nie wątpię -
wiedźma pokiwała głową, sama widziała ludzi opętanych - Ale myślę, że siły tego lasu nas ochronią.
Gwendolina westchnęła. To było fascynujące. Z jednej strony myśl o uczestnictwie w czymś takim przerażała ją straszliwie, z drugiej była taka pociągająca. Ta wewnętrzna walka była doskonale widoczna na jej wyrazistej twarzy.
Noah westchnął i przewrócił oczami.
Wśród ogólnych westchnień Ann wydęła lekko wargi.
- Jak dzieci; ten nie wierzy, ta się boi. Ja chyba zaraz pójdę spać...
Niedoszła zakonnica chwyciła ich za ręce:
- Z wami będę odważna...
- Ja tak zawsze, jak nie zobaczę, to nie uwierzę. W brudnych ludzi też nie wierzyłem, a tu proszę, Rafel nam przywędrował.
- Dopóki nie wsadzisz ręki we wrzątek nie uwierzysz, że gorąca? - zapytała się Ann trochę zaczepnie, po czym normalnym tonem dodała - Myślę, że jutro w nocy możemy spróbować, dziś już nie mam sił.
- Zabierzemy ze sobą Marthę? Myślę, że chciałaby porozmawiać z ojcem...

- szepnęła nieśmiało Gwen z myślą o nowej przyjaciółce
- Porozmawiam z nią jeszcze dzisiaj.
- Jak byłem mały, oparzyłem się co najmniej kilka razy.
Noah po prostu uśmiechał się sympatycznie.
- W porządku, jutro wyruszę do miasta, a w nocy spróbujemy porozmawiać z duchem.
- To jesteśmy umówieni - Ann odwróciła się i popatrzyła za Marthą, która samotnie siedziała gdzieś z boku.
Noah skinął głową, wiedząc co wiedźmie chodzi po głowie. Zerknął na Gwen.
- Może jednak pokażesz mi te zioła?
Mrugnął wesoło.
- Oczywiście - uśmiechnęła się do niego promiennie.

***

Był już naprawdę późny wieczór kiedy Ann podeszła do Marthy. Trochę głupio jej się zrobiło, że nie porozmawia z nią tak, o normalnie, ale, że ma w tym ukryty cel.
- Hej. Jak tam samopoczucie? Lepiej się już czujesz? Widzisz nie miałam nawet czasu podziękować tobie za ratunek.... Ani twojemu dziadkowi.
- Hej... Ann. Lepiej, dziękuję..
.
Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko, zdziwiona nieco tym, że dziewczyna nagle postanowiła z nią porozmawiać.
- Pomagamy sobie nawzajem prawda? Mój dziadek miał dobre serce...
Na chwilę załamał się jej głos.
- To prawda, z pewnością był niezwykłym człowiekiem - Ann zamilkła na chwilę. Ktoś inny chyba objął by łuczniczkę ramieniem, ale wiedźma nie była przyzwyczajona do takiego okazywania uczuć - Wiesz.. zainteresowało mnie to co widzieliśmy po przysiędze, przy dębie. Twój dziadek jako jedyny zdawał się wiedzieć co widział. Mówił Ci kiedyś o duchach Sherwood?
- O tak, zawsze twierdził, że to one do niego przemawiają. Chociaż ja nigdy ich nie słyszałam, widziałam tylko kilka razy, jak ostatnio pod dębem. Tylko czasem dziadek gdzieś szedł i nie mówił po co... Tak na prawdę niewiele o tym wiem, jak słychać...
- Oh, szkoda, że bliżej nie poznałam twojego dziadka - westchnęła Ann - chyba był kimś takim jak ja. Tylko, że do mnie duchy same przychodzą, a ciekawa jestem czy udało by się z nimi porozmawiać jakbym ja tego potrzebowała.
- Oh... no nie wiem... one chyba same się do niego odezwały, tak myślę. Tego dnia, potem nocy, gdy się tu zebraliście... on nie wywoływał duchów, po prostu wiedział...

- No cóż... - Czarownica zamyśliła się i postanowiła być szczera - Miałabyś coś przeciwko gdybym spróbowała przywołać ducha Twojego dziadka i wypytać o wiele spraw, o które po wypytać nie zdążyliśmy.
Martha spuściła głowę, na jej twarzy długą chwilę walczyły przeróżne uczucia.
- Jeśli... jeśli musicie. Ja jednak wolę tego nie widzieć... Pożegnałam go już i... i chyba wolę nie ryzykować, że to wszystko do mnie wróci...
- Rozumiem - głos Ann stał się łagodny i jakby cieplejszy -Słusznie zrobiłaś, niewielu ludzi to potrafi. Powiedz mi jeszcze… wiesz może kto założył tą społeczność?
Tym razem głos był tylko szeptem.
- Dziadek mówił, że był to mój ojciec. To znaczy, on nie był pierwszy w Sherwood, ale on pierwszy stworzył z tych ludzi jedną grupę...
Cały czas patrzyła się w ziemię, ryjąc na niej coś patykiem.
- Przepraszam, jeżeli to o czym rozmawiamy sprawia ci ból. Jak sobie życzysz możemy przestać.
- Niewiele pamiętam z tamtych czasów. Po prostu nie mam teraz nikogo, a to mi to właśnie uświadamia. Odpowiem na twoje pytania, Ann, ale nie wymagaj ode mnie opowieści, proszę...
- Nie wymagam. I ostatnia rzecz, o którą Cię proszę to imię ojca i dziadka. Nie będzie żadnych więcej pytań z mojej strony.
- Dziadek miał na imię Parsifal, a ojciec Robin... tak jak wasza znajoma...
Uśmiechnęła się lekko, ale bardziej do wspomnień niż do Ann.
- Dziękuje - Ciemnowłosa skłoniła głowę w podziękowaniu - Jak byś kiedyś potrzebowała jakiegoś leku, chociażby uśmierzające ból dolegliwości kobiecych wiesz gdzie mnie szukać.
Martha pokiwała głową.

Nie była to miła rozmowa i Ann zdawała sobie sprawę, że wywołała tylko natłok bolesnych myśli u dziewczynki. Gnębiona wyrzutami sumienia obiecała sobie szczerze, że rozmowa z duchami nie będzie przebiegać w rytm wygłupów Noaha i Gwen.

Zmęczona już całym dniem ruszyła spać, jutro zapowiadały się kolejne prace, noc pełna wrażeń i znów futrzany gość przed obiadem. Zasypiając zielarka uśmiechnęła się do siebie a na poziomie jaźni twarz Noah zaczęła się zlewać z wesołą mordką łasiczki.
 
Nadiana jest offline