Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2010, 16:12   #71
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Gwen wróciła do obozu w towarzystwie półnagiego i mocno spoconego Bjorna, gdy słońce dopiero nieśmiało wznosiło się nad horyzont. Zobaczyła zaspaną Robin wychodzącą z domku na drzewie. Dziewczyna ciągle wyglądała na pół śpiącą i mocno ziewała. Gwen uśmiechnęła się i podeszła do niej:
- Witaj skowronku w porannym słonku - powiedziała żartobliwie.
- Cześć! - Robin dopiero po chwili zauważyła Bjorna i jego błyszczący od potu tors. - Ojej, co ty z rana taki zmęczony?
- Witaj Robin – uśmiechnął się nieznacznie - Zmęczony? –zerknął na Gwen - postanowiłem zadbać o swoją kondycję, a nasza niewielka zakonnica przypadkiem na mnie wpadła.
- To że jesteś duży nie daje Ci prawa nazywać innych niewielkimi
- zażartowała - Chociaż, naprawdę jesteś drobna Gwen. - Powiedziała jakby ze smutkiem.
Gwen kiwnęła głową najwyraźniej absolutnie nieprzejęta tym faktem:
- Właśnie tak! Jestem mała, ale zdecydowanie nie jestem zakonnicą.
- O właśnie! Czemu Bjorn wstał tak rano to już wiem. A Ty Gwen?
- Nie znasz tego powiedzenia? "Tylko dla rannego ptaszka kawałek smakowitego robaczka"
- powiedziała i zaczęła się śmiać.
- Się przyczepiłyście do tego rozmiaru naprawdę – roześmiał się chłopak - wybacz za pomyłkę Gwen. Robin? A Ty co robisz tak wcześnie na nogach?
- Nie mogłam spać, chrapanie mnie rozpraszało. Jaki plan an dziś?
- Czyje chrapanie?
- Powiedziała Gwen, a Bjorn jednocześnie zapytał zdziwiony:
- To, aż z naszej chaty było słychać? Bo chyba żadna z pań tego nie robi… chyba.
- No przecież Ann!
- Powiedziała Robin - Ależ oczywiście, że każdy czasem chrapie, Ann zdarza się nad ranem.
- Z rana tylko? Bo słyszałem coś dziwnego w nocy, ale nie wiedziałem co to. Teraz pomyślałem, że to pewnie ona, ale skoro tylko z rana...
- uśmiechnął się szeroko.
- Aha - powiedziała Gwen dochodząc do wniosku, że pewnie zaczyna po tym jak ona wychodzi. Może ją to jakoś wybudzało? Chyba powinna się wyprowadzić by jej wczesne wstawanie nie przeszkadzało innym.
- Przynajmniej nie trzeba się martwić o pobudkę, zawsze należy doszukiwać się pozytywów - odchrząknął powstrzymując się od śmiechu. - Nie mamy koguta to może być i Ann.
- Ja podobno pochrapuje zasypiając, tak mi brat mówił. A Ann chwile tuż przed przebudzeniem. Zabawne prawda?
- Dobrze, że ja nie chrapię bo by nas szeryf łatwo znalazł
- udawał zamyślonego.

Gwen popatrzyła na nich dziwnie, a potem powiedziała do Robin zmieniając temat:
- Chciałam dziś pozbierać trawę i zioła na susz do sienników. Dlatego chciałam z tobą porozmawiać. Jakie planujesz ich gabaryty?
- Mi możecie na końcu zrobić. Poradzę sobie bez przez jakiś czas.
- powiedział Bjorn.
- Zależnie od wielkości osoby, dostosuję siennik. Wiadomo że Twój będzie mniejszy od tego dla Bjorna.
- Rozumiem -
Gwen pokiwała głową - Wygląda na to, że będę miała z tym pracy na kilka dni. Myślę, że będziemy po prostu robić systematycznie w miarę jak będzie czym wypełniać.
- Jak coś mogę zrobić 2 czy nawet 3 dziennie, raczej nie ma tu dużo więcej dla mnie do roboty.
- Zrywanie i suszenie trawy niestety trochę potrwa
- powiedziała drobna blondynka - Postanowiłam dodać wam do sienników różne zioła wieczorem dam wam różne do powąchania. Wybierzecie co wam się podoba. Co o tym myślicie? Chyba że macie jakieś ulubione zapachy?
- Ja bym chciała miętę, uwielbiam ten zapach, ale możesz ją z czymś pomieszać. Pomóc Ci z tą trawą i ziołami? Będzie szybciej.
- Dla mnie może być proste bez żadnych dodatków, nie jestem przyzwyczajony do wygód, możecie wziąć sobie moją porcję lub dać innym -
życzliwie się uśmiechnął.
- To może lawenda? Podobno ułatwia zasypianie, u nas na wiosce się wieszało przy łóżkach dzieci. - Zwróciła się do Bjorna.
- Dziś uszyj pierwsze wsypy. Jutro możesz pomóc mi zrywać trawę na kolejne - Gwen zastanowiła się chwilę - Usypianie ułatwia melisa i doskonale pasuje do mięty. Chcesz coś takiego Robin?
- Pewnie, dzięki.
- Dobrze, więc dla ciebie już mam
- Uśmiechnęła się blondynka, a potem popatrzyła na Bjorna - Jeśli znajdę lawendę, wieczorem będziesz mógł sprawdzić czy pomysł Robin Ci się podoba.
- Jeśli znajdziesz chwilę to chętnie. Nie chcę po prostu dodatkowych trudności sprawiać. Powoli się chyba zbieram, zamierzałem udać się do jeziorka za naszym obozem, lubię się tam kąpać, a teraz przydałoby się zmyć siebie efekty porannego treningu.
- Ok, to chyba każdy idzie do swoich obowiązków. Im więcej mięty znajdziesz tym lepiej, przyda się i do potraw, i do naparu.
- Tak, też bardzo lubię to zioło
- Gwen kiwnęła głową z entuzjazmem - Ann mówiła by zrobić ziołowy ogródek niedaleko obozu. Część roślin można zasadzić blisko. To będzie bardzo wygodne.
- Świetny pomysł. To w takim razie idę powoli zobaczyć co ze śniadaniem.
- powiedziała Robin.
- Umieram z głodu - Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Pomogę Ci w tym - Powiedziała blondynka do Robin patrząc jednocześnie na oddalające się nagie plecy chłopaka.
Robin zawołała za nim ze śmiechem:
- To może wrzuć coś do ogniska skoro jeszcze się nie umyłeś?
- Wrzucę wrzucę
- odpowiedział jeszcze.
Gwen trąciła ramieniem Robin i szepnęła:
- A my sobie jeszcze popodziwiamy.
- Hę? Aaaa, no, ładny poranek. Ale jak każdy inny. Chodź zrobimy to śniadanie -
mówiła to takim głosem, że jasne było iż żartuje.
Niedoszła zakonnica zachichotała wesoło

Gdy Bjorn oddalił się już na tyle że ledwie było go widać między drzewami Robin zwróciła się do Gwen.
- W porządku jest ten Bjorn. Ale... co ty na to żeby spłatać mu figla? Zdziwi się biedak jak wyjdzie z jeziorka a tam np. nie będzie jego spodni! - Robin miała na twarzy szatański uśmieszek.
Gwen dwa razy do zbrodni namawiać nie było trzeba. Jej oczy zaświeciły się radośnie:
- Cała przyjemność po mojej stronie Lady Robin - Powiedziała i pociągnęła większą dziewczynę za rękę w kierunku, w którym oddalił się potomek wikingów.
- Ojej, nie ciągnij tak, przecież sama pójdę. Csiii, żeby nas nie usłyszał.

***

Bjorn nie mógł się doczekać kąpieli. Lubił to jeziorko, zapominał o wszystkim kiedy po jego ciele przepływała orzeźwiająca woda. Nie czekając zrzucił z siebie te niewielką ilość ubrań jaką miał na sobie i wszedł do wody. Niemal od razu zanurzył się po pas, ale jeśli ktoś by miał coś zobaczyć to z pewnością by zdążył. Wymył najpierw ramiona i klatkę piersiową, całą górną część ciała. Zmoczył włosy i zaczesał je do tyłu. Poszedł na trochę płytsze wody, stanął tyłem do drzew za jeziorem i wymył dokładnie nogi i pozostałe części ciała. Kiedy skończył wyszedł na ląd i uświadomił sobie, że nie ma się czym wytrzeć, a na dodatek, nie ma się w co ubrać!


Tmczasem roześmiane dziewczyny dotarły nad jeziorko, w którym zażywał kąpieli czarnowłosy chłopak. Schowane w krzakach, obserwowały jego ablucje na płytkiej wodzie.
- Csiiii, nie chichocz tak! - powiedziała szeptem Robin
Gwen z trudem zdusiła śmiech. Najbardziej cieszyła ją sama idea podglądania w towarzystwie. Nigdy wcześniej nikt nie podzielał jej zainteresowań i musiała się z nimi kryć. Życie w lesie zaczynało robic się coraz ciekawsze. Bjorn stał odwrócony do nich tyłem zupełnie nie zdając sobie sprawy z obecności dziewczyn, a niedaleko miejsca gdzie się ukryły leżały porzucone przez niego spodnie. Gwen trąciła Robin łokciem i wskazała jej ten ważny element męskiej garderoby.
- Mhm, zaraz, niech chluśnie sobie wodę na twarz, to będzie najlepszy moment. Ale ma owłosione nogi! - Robin była wyraźnie zaskoczona tym widokiem.
- Wszędzie ma te ciemne włosy. Dziwnie to wygląda - Gwen szepneła cicho.
- Może mu cieplej dzieki temu - skomentowała szwaczka - O, teraz, może ty pójdziesz, jesteś drobniejsza, mniej się rzucasz w oczy!
Gwen skinęła głową. Obserwując uważnie działania Bjorna wysunęła się z krzaków i podkradła do jego ubrania. Chwyciła je i pospiesznie wróciła do współwinowajczyni. Podała jej je z triumfalnym uśmiechem.
- Jej, jakie wielkie gacie, obie byśmy w nie weszły - Robin także cicho zachichotała.
Gwen zatkała sobie usta dłonią by nie parsknać śmiechem. Od tłumienia oddechu oczy lekko jej się wytrzeszczyły. Wyglądała zabawnie.
- Spokojnie, oddychaj! - powiedziała jej współtowarzyszka - Patrz, chyba muszą być dosyć opięte bo tu jest wybrzuszenie na... no wiesz na co.
Gwen pokiwała głową i spojrzała na chłopaka, który właśnie się odwrócił do nich przodem i zaczął wychodzić z wody. Nie mogła powstrzymać kolejnego chichotu widząc to, co smętnie zwisało mu z przodu. Poczuła się rozczarowana, ale jedoczesnie teoria o rozbieżności gabarytów zaczynała się potwierdzać.
- W sumie to mężczyźni są brzydcy tam na dole - Podsumowała Robin.
Gewn juz absolutnie nie była w stanie powstrzymać śmiechu.

Bjorn chwilę rozglądał się zdezorientowany, ale w końcu dało się słyszeć chichotanie z pobliskich krzaków. Natychmiast ruszył w tamtą stronę z groźną miną ale zarazem jakby powstrzymywał się od śmiechu. Podszedł do samych krzaków a ukryte tam dziewczyny miały wprost na widoku jego krocze. Oczywiście Robin zaraz się zarumieniła, a Gwen zaczęła śmiać się w głos. Mężczyzna rzucił się na krzaki. Robin wyprysnęła przestraszona, krzyknęła i odrzuciła gacie Bjorna w cierniste krzaki.

Przez jakiś czas Gwen nie mogła się ruszyć ze śmiechu, w końcu jednak udało jej się pozbierać. Wstała, podbiegła do dziewczyny, chwyciła ją za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku obozu.

Bjorn szeroko otworzył oczy, spojrzał na swoje gacie rzucone na cierniste krzaki, potem na obie dziewczyny... potem na swoją obnażoną męskość, potem ponownie na dziewczyny i skrzyżował ramiona mówiąc:
- Patrzcie no kogo my tu mamy, para małych… - spojrzał na Gwen - bandytek - teraz skierował wzrok na Robin
- Uciekamy Robin- zawołała blondynka szarpiąc współwinowajczynię.
- CO??!! - Robin aż wmurowało, przez co ciągniecie odniosło słabe skutki.

Bjorn popatrzył jak Gwen ciągnie Robin, wyglądało to bardzo zabawnie. Roześmiał się, złapał silnym uchwytem Robin i wrzucił ją do wody, a ta pociągnęła za sobą przyczepioną do drugiej ręki Gwen. Robin nie puściła też ręki Bjorna, co spowodowało, że wszyscy troje wylądowali w wodzie.
- Ałć, to boli! - zaprotestowała Robin szarpana na wszystkie strony podczas tych manewrów. Mała blondynka puściła w końcu towarzyszkę i zaczęła mocno chlapać wodą w kierunku agresora. Bjorn jednak nie dał za wygraną, pomimo że Gwen ciagle oblewała go wodą, chwycił z całej siły suknię Robin i pociągnął. Rozerwała się wzdłuż niedawno zszywanych rozdarć.
Gwen pokazała język Bjornowi, spróbowała wykorzystać zamieszanie i wyjść z wody, ale Robin chwyciła ją jako ostatnią deskę ratunku i obie ponownie wpadły do wody. Giezło Robin podwinęło się i Bjorn szybkim, sprawnym ruchem się go pozbył. Gwen skoczyła mu na plecy i zaczęła ciągnąć za włosy z okrzykiem:
- Zostaw ją!
Teraz Robi zaczęla pryskać wodą w kierunku Bjorna. Tym sposobem niestety także Gwen dostała wodą po oczach i osłabiła uścisk, a Bjorn sięgnął rękoma do tylu i ją złapał.
- Poddaję się! Poddaję! - zawołała Gwen czując, że zaraz ją ściągnie.
- Za późno – Bjorn ściągnął ją z pleców i wrzucił do wody.
- Będę już grzeczna nie niszcz mi ubrania - powiedziała blondynka prosząco.
- W takim razie po dobroci - i bezczelnie spróbował jej ją ściągnąć. Gwen pospiesznie odsunęła się i zdjęła giezło sama, rzucając nim w kierunku chłopaka.
Wtedy Bjorn chwycił ich ciuchy i wyszedł na ląd z zamiarem rzucenia ich w te same cierniste krzaki, gdzie była reszta jego garderoby. Gwen domyśliła się intencji i próbowała temu zapobiec. Wybiegła za chłopakiem, a ten dzięki temu mógł podziwiać widoki.

- No no Gwen, biegnij biegnij, ja tu poczekam! - powiedziała Robin.
- Wyjdź Robin, wstydzisz się? - zawołał
Gwen podeszła do chłopaka i uśmiechnęła się przymilnie wyciągając rękę:
- Chyba dość się już napatrzyłeś?
- Nie wiem od jakiego czasu mnie obserwowałyście, ale pewien jestem, że to wy dłużej patrzyłyście
- uśmiechnął się szeroko i rzucił suknie dziewczyn na na krzaki.
Robin nie chcąc by minęła ją cała zabawa wybiegła na brzeg i próbowała wepchnąć Bjorna z powrotem do wody. Z marnym skutkiem.
Gwen pokazała mu język po czym ruszyła spokojnym krokiem w stronę leżących w krzakach ubrań. Wzięła sporą gałąź i nadziała na nią swoją suknię. Ciężko ją jednak było wyjąć spomiędzy cierni tak by nie zniszczyć.

Bjorn szeroko się uśmiechnął i nie krępując wcale przed bezczelnym gapieniem, ani kierunkiem gapienia na Robin.
- Ej, jesteś bezczelny! - odrzekła.
- Raczej zadowolony - zawołała Gwen szarpiąc się z opornym ubraniem.
- Wiem - wyszczerzył się - a Tobie całkiem ładnie w niczym
Robin znowu się zarumieniła:
- A tobie ładniej w spodniach, o! - wytknęła język.
Roześmiał się głośno.
- Tylko Twój rumieniec mówi coś innego.
Odwrócił się do Gwen.
- Chyba za blisko rzuciłem te ubrania, muszę to poprawić. Gwen zostaw bo jeszcze wpadniesz w te krzaki i już nie będziesz taką ładną dziewczynką - złośliwie zaakcentował ostatni wyraz.
Robin pacnęła go w ramię.
- Nie bądź taki mądry.
- Oh o wybaczenie upraszam szanowną nagą Panią - ukłonił się teatralnie - a raczej Panią Jeziora - ponownie się wyszczerzył.
Ta założyła ręce na piersi.

Tymczasem Gwen w końcu odzyskała ubranie. Pospiesznie zarzuciła je na siebie. Trzęsła się cała, choć oni pewnie tego nie widzieli. Przez chwilę kiedy stała na wprost Biorna, wydał jej się on podobny do swoich dzikich przodków i zdolny do wszystkiego. Przestraszyło ją to, tym bardziej, że jego ciało nagle bardzo znacznie zaczęło się zmieniać.
- To wcale nie jest zabawne - powiedziała już ubrana obracając się w jego stronę - chyba przestało mi się podobać.
Potem ściągnęła ubranie Robin i spodnie Bjorna i rzuciła je w ich kierunku.
- Nie wiem jak wy, ale ja wracam do obozu.
Robin spojrzała zaskoczona na Bjorna. Ten zerknął na Robin i bezradnie rozłożył ręce, nie krył jednak uśmiechu.
- Gwen, poczekaj, przecież nic się nie stało – zawołała za nią Robin.
- Żartowałem z tą dziewczynką przecież dobrze o tym wiesz, przynajmniej powinnaś.

Zatrzymała się i odwróciła, uważnie patrząc na nich bez słowa. Sprawy wielkościowe ponownie podlegały przeanalizowaniu.

Bjorn założył spodnie i zerknął jeszcze na Robin nim ta się ubrała. Nie miał pojęcia co stało się, że Gwen tak dziwnie zareagowała. Robin ubrała się choć posmutniała, nie bardzo wiedziała o co chodzi dziewczynie.

Nie wiedząc co powiedzieć Gwen, Bjorn zwrócił się do Robin.
- Przepraszam za suknię, przy najbliższej wizycie w mieście kupimy nową - był nieco zakłopotany.
- Zszyję to bez problemu, rozerwała się wzdłuż szwów.
- Możesz nie zszywać, nie będzie mi to przeszkadzać
- ledwo powstrzymał się od śmiechu.
Robin znowu pacnęła go w ramię i zaśmiała się.

Gwen pokręciła głową i uśmiechnęła się. Strach, który przyszedł tak nagle, ustąpił pod wpływem ich swobodnego zachowania:
- Jesteśmy bandą wariatów... - powiedziała kręcąc głową.
- I bandytów – Bjorn spojrzał wymownie na dziewczyny.
- Ale czystych! - zażartowała Robin. - Naprawdę czas wracać do obozu.
- Chodźmy
- Przytaknęła Gwen, już całkiem uspokojona - Musimy zrobić śniadanie. Reszta już pewnie wstała i się zastanawia co się z nami dzieje
- Ja się umyłem, wy tylko wpadłyście do wody
- roześmiał się chłopak - Swoją drogą mokre włosy dodają wam uroku, no już wracajmy.
- Domyślam się że nawet jakbyśmy miały błoto we włosach powiedziałbyś że to urocze
– zachichotała Robin.
- Zależy co byś na sobie miała lub czego nie miała Robin. Jedna rzecz może przyćmić drugą - mrugnął.
- Naprawdę jesteś niemożliwy – odrzekła.

***

Wracali roześmiani, wciąż się czasem wygłupiając, na szczęście Gwen chyba przeszło. Ustalili, że lepiej nie mówić prawdy innym, jeszcze by ich wzięli za szurniętych. Prozumieli się co do wspólnej wersji wydarzeń i skierowali do obozu.

Gdy wrócili zastali Cecila na swojej drodzy, który oczywiście zdziwił się widząc całą trójkę dosyć przemokniętą. Przez to, że Bjorn rzucił w te same krzaki suknie dziewczyn, jego spodnie także zamokły.
- O rety, co się stało?
- Ha, uśmiejesz się jak Ci powiem!
- Robin złapała Cecila pod ramię i ruszyli gdzieś w bok, Bjorn i Gwen poszli w swoją stronę. - Gdy się obudziłam zobaczyłam Gwen. Akurat byłyśmy same i postanowiłyśmy się przejść nad jeziorko, które ostatnio znalazła. Zaczęłyśmy się wygłupiać i ganiać jak dzieci. Potknęłam się, zahaczyłam o gałąź i obie wpadłyśmy do wody. Stąd moja rozdarta suknia. - Robin złapała jej dwa końce pokazując ze śmiechem efekty.
- O rany, to zabawa była niezła - przytaknął nieco bezosobowo wpół-jeszcze śpiący oraz ziewający Cecil, który dal się prowadzić bez oporów kochanej dziewczynie i wyraźnie dopiero dobudzał. - Ale co ma do tego Bjorn?
- To jeszcze lepsza część. Nie zrażone sytuacją zaczęłyśmy się dalej wygłupiać. Udawałam, że tonę a Gwen udawała, że mnie ratuje. Lecz mała Gwen dosyć nieporadnie oczywiście przy tym wyglądała. Bjorn ćwiczył niedaleko i usłyszał jakiś hałas. Biedak pomyślał, że naprawdę potrzebujemy pomocy i rzucił się nam na ratunek. Szkoda, że nie widziaeś jak dzielnie nas ratował, a ile z tego potem było śmiechu.

Parsknął nieco już dobudzony. - To rzeczywiście musiałyście mieć niezłą radochę, a Bjorn niezłego stracha na początku. Ja bym miał, gdybym zobaczył, że toniesz, a obok ciebie jeszcze Gwen. I jak dalej nasz dzielny potomek Wikingów zniósł owo drobniutkie nieporozumienie?
- Znaczy, wiadomo, na początku był trochę zły, ale potem śmiał sie razem z nami. A co tu się działo od rana?
- Od rana nie wiem, właśnie się obudziłem, Ale przy świcie, żałościwie trochę przed na chwilę się obudziłem i wyszedłem za ... no wiesz. Okazało się, że Rrowena, która spała na zewnątrz, także sie obudziła. chwile porozmawialiśmy o tym, co warto zrobić dla nas oraz dla osady. Potem poszedłem się jeszcze przedrzemać.
- I co warto zrobić? Ustaliliście coś?
- Ustalić? Nie, wiesz, ja wychodzę z założenia, ze w tak małej grupie jak nasza, jak zaczną się jakieś ustalenia w jeszcze mniejszych grupkach, to lepiej od razu wszyscy się rozejdźmy, bo zaczną się kłótnie oraz niesnaski. Oczywiście miałbym
- niespodziewanie dal jej buziaka w mokry policzek - nadzieje, ze my, gdyby taki przypadek nadszedł, pójdziemy razem. Dlatego nic nie ustalaliśmy, ale przedstawimy po śniadaniu propozycję wybrania się do miasta 3 września. Wiesz, podczas jarmarku św. Grzegorza.
- Masz rację. Lepsze będą współne ustalenia. Tymczasem pomogę przygotować śniadanie Gwen.
- Pocałowała go w usta. Cecil objął ją i oddał jej pocałunek z nawiązką, wręcz przyklejając się do jej warg.
- Proszę, zostań jeszcze chwilkę ze mną, jeżeli możesz. Tylko momencik, dobrze? potem razem pójdziemy na śniadanie. Pół pacierza, choć troszkę - poprosił w krótkiej przerwie pomiedzy kolejnymi pocałunkami.
Nie musiał jej wcale namawiać, wtuliła się w niego i całowała tak długo i mocno aż zaczęły ją boleć usta. Wtedy po prostu oparła głowę na jego ramieniu i stała tak wtulona w niego jeszcze chwilę. A potem trzymając go pod rękę poszli za zapachem, który wydobywał się z niedalekiego kotła, w którym Gwen sprawnie mieszała gulasz z sarniny.

Noah przedstawił swój plan i chyba wszystkim się on spodobał. Ciężko było go podważyć. Robin przystała na zrobienie sienników, w końcu i tak miała to w planach. Najpierw jednak postanowiła zszyć suknię. Potem zrobi siennik dla Ann jako pierwszej, ogólnie dziewczyny najpierw. Czekało ją sporo pracy, ale cieszyła się, że będzie mieć zajęcie. Zastanawiała się nad dzisiejszym dniem. Nie czuła się źle z tymi porannymi wygłupami. To było dosyć... pouczające. Ciało Bjorna ogromnie różniło się od ciała Cecila, osobiście wolała to drugie. Bjorn nago wyglądał trochę przerażająco dla takiej wiejskiej dziewczyny jak ona. Ale tylko z początku, potem Robin chyba się przyzwyczaiła. Cieszyła się, że Cecil jest nią wciąż zainteresowany, bała się, że minie mu szybko. Na szczęście nie zapowiadało się na to. Jedyne na co się zapowiadało, to że będzie w tej osadzie bardzo miło i ciekawie.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 22-03-2010, 12:36   #72
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ziewający wieczór kolejnego, męczącego dnia, kiedy mięśnie tak bolą, że ni chce się nawet kiwnąć ręką. Coś zjeść, przepłukać twarz oraz zwalić się na prowizoryczny siennik. Jeszcze chwilę, przez uśnięciem, pomyśleć o Robin: pięknej, słodkiej, czystej. Zazwyczaj miłość niemal od pierwszego wejrzenia wydawała mu się nieosiągalnym mitem. Ot sztuczkami niewieścimi, czy też męskimi, które mają zawrócić w głowie drugiej osobie. Prawdziwa miłość, bez wzajemnego oszukiwania się oraz kłamstwa. Myśląca na temat tej drugiej osoby. Myśląca na temat tej drugiej osoby. Nieco przyczajona jeszcze, niepewna, ale przecież dotrzymująca wzajemnych obietnic. Wprawdzie dotychczas złożyli sobie tylko, jedną, ale … Taka dokładnie była, według giermka, miłość pomiędzy nimi. Tak właśnie czuł.

***

Wiatr rozwiewał ciemne, długie włosy omywające wirująca falą uroczą, dziewczęcą twarz. Robin biegła lekko, niczym tańcząca nocą driada, przez leśną łąkę. Jej nagie, jakby wypełnione srebrzystym blaskiem ciało, lśniło. Kropelki rosy przemierzające jej jasną skórę odbijały tabuny promieni księżyca i gwiazd i oblepiały dziewczynę niczym cudowne konfetti. Tak nieziemsko promienna, królowa faerie, która nocą przemierza leśne knieje. Biada błąkającemu się mężczyźnie, który nieopatrznie spojrzy na nią. Serce mu skradnie, umysł usidli, ciało posiądzie ofiarowując w zamian ten moment, który stanie się na zawsze błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. To spojrzenie dające wgląd do innej krainy, gdzie oczy normalnych ludzi nie sięgają. Pokazujące piękno, ale jednocześnie skazując na tęsknotę oraz niepokój serca.

Zmysłowo tańcząc przemierzyła polanę, aż niby w radosnej kąpieli zanurzyła się w gęstwinie młodych, klonowych drzew, które ukłoniły się oddając hołd władczyni. Przytuliła się do nich pozwalając delikatnym liściom muskać swą posągową twarz, a motylom tańczyć z radości wokół.


Piękna, piękna, piękna śpiewało serce Cecila, kiedy podpatrywał ją ukryty w krzaku głogu. Pieścił spojrzeniem każdy fragment jej niezwykłego ciała. Nie umknął mu nawet najmniejszy włos, gest, skinięcie. Ale przede wszystkim … czuł. Coś więcej! Nie dawało się tego opisać w kategoriach normalności. To było coś ponad, jakaś niewidzialna sieć, która oplotła jego serce i posłała magiczny sygnał w stronę dziewczyny. Długie rzęsy zatrzepotały, jakby nagle duch Robin obudził się pośrodku słodkiego rytuału oraz wysłał sygnał ostrzegawczy, iż ktoś ją obserwuje. Wielkoskrzydły paź królowej, który wcześniej zdobił włosy dziewczyny, niczym wielobarwny kwiat, zerwał się do lotu niczym powietrzny zwiadowca. Przejrzał malinowy chruśniak, okoliczny klonowy gaik, aż wreszcie dotarł do krzaku głogu z ukrytym Cecilem. Chłopak stwierdziłby pod przysięgą, że motyl wręcz parsknął śmiechem spoglądając na jego zaskoczoną minę, potem zaś złośliwie usiadł mu prosto na nosie.
- Uf! - zakręciło mu się w swędzącym nagle nosie, po którym paź urządzał sobie spacerek przebierając tuzinem swoich nóg. Nie wiedział przerażony, co robić, bowiem na machnięcia ręką motyl nie reagował, natomiast Cecilowi zbierało się na kichanie.
- Ona usłyszy! - pomyślał głośno wywalając jednocześnie w powietrze wielkie - Apsik!

***

- Apsik! - kichnął niczym katapulta budząc się nagle oraz jednocześnie płosząc przechadzającego się po nosie motyla. Było jeszcze wcześnie i czerwona jutrznia ledwo jarząca się na wschodzie dopiero zapowiadała świt. Chciało mu się jeszcze spać, ale natura ciągnęła na zewnątrz żądając udania się niezwłocznego na jakieś ustronne miejsce. Powoli wysunął się spod betów oraz ziewając wyszedł na zewnątrz.

Po chwili wracał w znacznie lepszym nastroju dumając cały czas, jak to będzie miło znowu wleźć na pled oraz przedrzemać się nieco. Kiedy niespodziewanie natknął się na Rowenę. Dziewczyna niewątpliwie wydawała się najbardziej milcząca w całym towarzystwie. Od chwili ucieczki wypowiadała się raczej krótko, konkretnie i nie starała bratać z innymi. Miała w sobie coś ze smutku, ale jednocześnie szlachetności oraz dumy, która nie pozwala nagabywać innych czymkolwiek. Ale przecież tutaj byli razem wspólnie w jednej małej grupce. On też miał pewne problemy z niektórymi, ale Rowena pewnie czuła się jeszcze gorzej. Toteż uśmiechnął się nieudolnie powstrzymując ziewanie i skierował się do obudzonej dziewczyny, która spała na zewnątrz chatynki. To również stanowiło dowód na jej swego rodzaju obcość.

***

Ledwie rankiem śniadanie się zaczęło Cecil podszedł do Bjorna klepiąc go zamaszyście po ramieniu. Był mu wdzięczny po tym, co ukochana opowiedziała mu przed chwilą ledwie. To nieważne, że Robin wraz z Gwen tylko udawały tonięcie. Ważne było to, że chłopak nie namyślając się skoczył im na pomoc, bo gdyby one, szczególnie zaś jego ukochana, naprawdę potrzebowały silnej męskiej dłoni ... Szczęśliwie nie teraz, ale któż wie … Potomek Wikingów był prawym i dzielnym człekiem. Miał serce i odwagę oraz refleks. Ponadto wielkoduszność, skoro odpuścił dziewczynom tak głupi kawał, choć wynikający bynajmniej nie ze złej woli. Cecil sądził, że to raczej nagle odzyskana wolność oraz zmiana sytuacji prowokowała do swawolnych żartów. Zresztą swą wartość Bjorn udowodnił to nie po raz pierwszy. Cecil cieszył się, że ma kogoś tak szczerze oddanego swoim towarzyszom.
- Dzięki, stary, żeś próbował im pomóc. Nie to, żebym się po tobie spodziewał innego zachowania – szanował Bjorna i swoim zachowaniem chciał to pokazać – ale mimo wszystko cieszę się, że po raz kolejny ruszyłeś komuś z nas na ratunek. Nawet, jeśli dziewczyny udawały, to przecież może następnym razem rzeczywiście będą potrzebować prawdziwego wsparcia. Dzielne ramie oraz szybka decyzja to coś, co nieczęsto zdarza się w naszych czasach.
 
Kelly jest offline  
Stary 22-03-2010, 13:07   #73
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Rowena jak zwykle obudziła się przed świtem całkiem przytomna. Było to u niej normalne, takie bezpośrednie przechodzenie ze snu do rzeczywistości. Jeszcze chwilę leżała na chrupiącym posłaniu z miękkich gałązek i liści, patrząc w jaśniejące niebo nad głową. Uwielbiała tę porę dnia. Rosa przyklejała źdźbła trawy do wysokich butów, chłodne powietrze orzeźwiało umysł, ptaki, które dopiero się budziły, wprawiały ją swoim śpiewem w lekką euforię. Codziennie rano czuła się tak samo. Kochała las. W tej chwili było to jedyne uczucie, które pozwalało jej przeżyć z dnia na dzień.
Rowena bowiem miała koszmary. Z każdej strony straszyły ją wspomnienia z dzieciństwa. A już zwłaszcza nocą. Wiedziała, że rzuca się na posłaniu, bo świadczyły o tym ślady na skórze i ubraniu. I gałązki, które codziennie musiała wyciągać z włosów. To był między innymi powód, dla którego nie spała z resztą kobiet. Wstydziła się swojej słabości, bała się koszmarów, przerażała ją myśl, że ktoś może odkryć, że coś ją dręczy.
Drugi powód stronienia od pozostałych ludzi znajdujących się w osadzie był prosty i nieskomplikowany. Rowena była nieśmiała. Znała siebie na wylot od bardzo dawna i wiedziała, że ta cecha charakteru nie pomoże jej nigdy i w niczym, wobec tego nauczyła się ją maskować. Ukrywała ją pod maską skrytości, nieufności i pewności siebie. Trzymała ludzi na dystans, bo tak było łatwiej. Poznanie ich bliżej wymagało odkrycia swoich uczuć i słabości. Dania czegoś w zamian. A Rowena z doświadczenia bała się tego. Zbyt dobrze pamiętała ten ból, gdy ludzie bliscy odchodzili lub zdradzali. Poza tym życie nauczyło ją, że na zaufanie i przyjaźń trzeba sobie zasłużyć. A ludzie zbyt często okazywali się niegodni takiego daru.
Dlatego obserwowała swoich towarzyszy stojąc z boku i niewiele się odzywając. Równie dużo czasu, jeśli nie przeważającą ilość spędzała w lesie. Poznając ścieżki zwierząt i ludzi, okoliczne polany, stawy i rzeczki, aby nawet w ciemnościach móc dotrzeć tam, gdzie chciała. Czasem nawet zapuszczała się na skraj lasu, na pola otaczające leżące opodal wioski. Nigdy jednak się nie pokazywała i starała się zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Po pierwsze, był to trening szlifujący jej umiejętności. Po drugie, zwiad zawsze się przydaje, zwłaszcza, że mieszkali tak blisko potencjalnego niebezpieczeństwa. Po trzecie, była to okazja, żeby coś upolować. Jedzenie osadzie się kończyło, a mężczyźni wykonując ciężkie prace, jedli coraz więcej. Poza tym, należałoby zacząć robić zapasy suszonego mięsa na zimę. Na śniegu polowanie będzie znacznie bardziej niebezpieczne.
Rozmyślając czy złapie dziś coś do garnka, Rowena pomyślała, że powinna z kimś porozmawiać o tym, co wpadło jej do głowy przez ostatnich kilka dni. Wiedziała, że nie zna się tak dobrze na gospodarce jak Robin czy Ann, ale kilka pomysłów miała. Zrobiła w myśli przegląd osób, z którymi trzeba porozmawiać i wyszła jej długa lista. Otrząsnęła się nieznacznie. Nie ma mowy, żeby zdobyła się na to. Ale rozmowę z jedną osobą była skłonna rozważyć. Mógł to być Noah. Na początku, gdy rozmawiali, wydał jej się odpowiednim człowiekiem, ale teraz nie była już taka pewna. Za to Cecil był rozsądny. No i byłoby jej łatwiej, gdyż, przynajmniej orientacyjnie, pochodzili z tego samego środowiska.
Postanowiwszy rozmówić się ze szlachcicem jak tylko się obudzi, poszła sprawdzić wnyki zastawione wczoraj wieczorem.
***

Rowena podeszła do przeciągającego się Cecila spokojnym krokiem człowieka obudzonego grubo przed świtem. Na dowód niosła w ręce dwa spore króliki trzymając je za uszy. Podchodząc zwolniła nieco, przygotowując się emocjonalnie do tej rozmowy.
- Dzień dobry.- Stanęła obok niego, patrząc na krzaki naprzeciwko. Zawahała się na krótko. Nie była przyzwyczajona do takiego bezceremonialnego zachowania. - Piękny dzień, prawda?
Ależ głupie słowa. Ale absolutnie nie wiedziała jak zacząć rozmowę. Zasadniczo sytuacja ją onieśmielała i przerastała. Miała kilka pomysłów. Nie wiedziała jednak, z kim porozmawiać. Z całego towarzystwa Cecil wydawał jej się najodpowiedniejszym kandydatem do planowania budowy osady i życia w lesie.
- To znaczy... Chciałam powiedzieć, co innego, ale nie wiedziałam jak zacząć rozmowę. - Spojrzała pod nogi udając, że zainteresowało ją coś pomiędzy liśćmi.- To znaczy... Mam kilka pomysłów... Tylko nie za bardzo wiem, komu o tym powiedzieć. Jak zapewne zauważyłeś nie należę do zbytnio gadatliwych.
- Witaj, Roweno – uśmiechnął się do samotnej dziewczyny. - A dzień … cóż, pewnie za jakąś godzinę … A pomysłów? Cóż, ja nie mam ich chwilowo wcale, poza jednym. Ale nie za bardzo wiem, czy reszta drużyny się zgodzi. A twoje? Co wymyśliłaś?
Rowenę zainteresował pomysł Cecila. Zasadniczo z tej prostej przyczyny, że mogłaby pozwolić mu mówić. A sama pozostać niezauważona, jak dotychczas.
- Moje są dosyć przyziemne.- Odpędziła kuszące myśli pozostania w cieniu.- Wiesz, że idzie zima. Mężczyźni budują domy, kobiety szyją i tak dalej, ale to nie wszystko. Trzeba pomyśleć o jeszcze kilku sprawach związanych z gospodarstwem, na które zdaje się nikt do tej pory nie wpadł.
- To znaczy? - Spojrzał na nią pytająco.
- No, więc – zaczerpnęła więcej powietrza, szykując się do dłuższej przemowy. - Po pierwsze, sądzę, że najważniejszą sprawą jest w tej chwili jedzenie: dziczyzna, jakieś warzywa, chleb i żywy inwentarz. Zaczynając od końca to jedna kura nam nie wystarczy. Za dużo nas jest, a kura zasadniczo znosi jedno jajko na dzień i to nie codziennie. A z drugiej strony nie możemy, co i rusz kupować kur. Trzeba pójść do jakiejś wioski i kupić jeszcze ze cztery kury i koguta. Tylko nie do tej samej, bo to będzie podejrzane. Co do chleba, to kupowanie mąki jest rozwiązaniem tymczasowym. Najlepiej byłoby kupić ziarno i chleb zrobić samemu. Pozostałe dziewczyny zapewne wiedzą, co jest najniezbędniejsze w tej pracy. Warzywa... - Tu zawahała się na moment. - Warzywa trzeba kupić a potem zacząć uprawiać. Rzepa, brukselka, cebula. No, to też nie moja specjalność. - Uśmiechnęła się z zażenowaniem, myśląc, że nie specjalnie jest z niej pożytek. - A dziczyznę można zostawić mnie i Marcie. Postaramy się zapełniać brzuchy w miarę możliwości regularnie.
- Haha – parsknął przytakująco – pewnie, pewnie. Szczerze mówiąc także myślałem o jakimś zaopatrzeniu, choć raczej na temat czegoś twardego i raczej ostrego. Ale wiesz, masz rację. Do twojej listy dodałbym jeszcze sól oraz trochę dubeltowego piwa czy wina – rozmarzył się. - Oczywiście także narzędzia. Wiesz, co, mam pomysł. Czy nie ma w sierpniu jakiegoś jarmarku w Nottingham? Nie dość, że w olbrzymim tłumie moglibyśmy zwyczajnie zostać niezauważeni, to jeszcze wśród tłumu kupujących udałoby nam się nabyć, co tylko chcemy. Ponadto wtedy może udałoby się Noahowi ukraść kilka potrzebnych sztuk broni oraz podrzucić pieniądze potrzebującym. Jeżeli pamiętam, jest zarówno przytułek prowadzony przez siostry benedyktynki, jak również karmelicki szpital.
- Z tego, co pamiętam to na 3 września u Świętego Piotra w Nottingham jest jarmark. Duży, ruchliwy jarmark z mnóstwem ludzi i kupców. - Skrzywiła się nieznacznie, gdyż nie lubiła tłumów. Ale musiała przyznać, ze pomysł był przedni. W tłumie ludzi wszystko załatwić było łatwiej i szybciej. - To i narzędzia można by kupić. Te, których używamy, swoje najlepsze dni mają dawno za sobą. Nie wspominając już o jakimś samodziale na ubrania na zimę. Przecież w tym, co mamy na sobie nie przetrzymamy mrozów.
- Racja, to trzeba będzie porozmawiać przede wszystkim z Noahem. Pośród jarmarcznego tłumu nasz zacny druh kupiec, powinien czuć się niczym rybak na swej łodzi. Natomiast, co do mrozów, najlepsze byłyby skóry. Hm, część może udałoby się złowić na tym jarmarku, ale chyba wolałbym, żebyśmy się skupili na potrzebniejszych rzeczach, bo inaczej będziemy musieli wynająć karawanę. Ale przecież Martha i ty polujecie. Skóry więc będą, tylko, kto je wyprawi? Znasz się trochę na tym?
- Znam. Ojciec pokazywali nie raz jak się to robi. - Powiedziała pewnie, chociaż taka zupełnie pewna nie była. Owszem, Andrew pokazywał, ale Rowena nigdy tego sama nie robiła. Nie zdążyła przed aresztowaniem. - A i Martha musi się znać, mieszkając tyle czasu w lesie. Nawiązując do piwa, to nie wiem ile kosztuje i jak się je robi, ale umiem, co innego. Cydru mogę napędzić. Potrzebna mi tylko baryłka i jabłka. - Uśmiechnęła się do niego szeroko. - W końcu nie możemy pic ciągle wody. A przy okazji. Dietę możemy urozmaicić rybami. Co prawda, ja się nie znam na łowieniu, ale pewno ktoś z naszych umie.
- Ja niestety też mogę dać komuś po łbie rzucając przy okazji jakiś tekst po łacinie, ale co do rybactwa, nie mam pojęcia. Rzeki tu są, ryby widziałem. Może więc Martha wiedziałaby, czy nie ma tu jakichś starych sieci, które tylko naprawy by wymagały. Jakichś więcierzy, żeby je założyć na noc.
- Zapewne wie. - Potwierdziła skinieniem głowy. - Tyle mamy już planów, co do jedzenia, ze teraz przydałoby się mieć gdzie je składować. Widzę, więc, że czeka mnie rozmowa z budowniczymi. - Spojrzała przeciągle na chaty, w których spała reszta ich towarzyszy. Wyraźnie było widać, że ma opory przed kolejnymi rozmowami. Szybko wróciła wzrokiem do Cecila. - Nie wiem bowiem, czy mają w planach budowę spiżarni. Trzeba ja wkopać głęboko w ziemię, żeby chłód trzymała. No i wędzarnia by się przydała. Na te ryby i na mięso też.
- Ano prawda. U nas w zamku mięsiwo składowano pod ziemią. W beczkach osolonych w piwnicach. Ale wędzarnia powinna tu być. Przecież mieszkańcy tej osady musieli jakoś tu mieszkać. Może zresztą mają gdzieś wykopana piwnicę. Jak sądzę, skoro mieszkało tu więcej osób niżeli nasza gromadka, wszystko to musiało istnieć. Nawet, jeżeli więc piwnica jest trochę podniszczona, jeżeli ściany trochę się osunęły, to łatwiej będzie to poprawić, niżeli kopać od nowa.
- No oczywiście!- Uśmiechnęła się i pacnęła otwartą dłonią w czoło.- Masz rację. Ciągle zapominam, ze tu przed nami mieszkali ludzie. To tylko trzeba znaleźć ziemianki i wzmocnić i już będzie magazyn. Przy kolacji trzeba to wszystko będzie przedstawić pozostałym. Myślę, że się zgodzą na nasze pomysły.

***

Planowali przedstawienie swoich pomysłów na kolacji, ale skoro Noah podjął temat rankiem, trzeba było przedłożyć propozycje.
- Twoje koncepcje organizacji pracy są pewnie niezwykle cenne – rzekł giermek oględnie – ale ewentualny wyjazd proponowałbym nieco odłożyć. Do 3-ego jakoś wytrzymamy, a wtedy, na wielkim jarmarku z okazji patrona Anglii papieża św. Grzegorza, da się załatwić wiele spraw. Po pierwsze, będą tam tłumy ludzi oraz wielu przyjezdnych, kupców, wędrowców oraz innych. W takiej ciżbie nie rozpoznają nas, a jeśli już by się komuś coś przydarzyło, łatwiej będzie uciekać. Po wtóre, Martha oczywiście ma racje, że zakup wielu rzeczy naraz byłby dosyć ryzykowny, ale na jarmarku przekupniów, czy innych handlarzy będzie dziesiątki, jak nie setki. Dostaniemy wszystko, co potrzeba. Nie mówiąc już, ze będzie wielu uzbrojonych, pijanych strażników szeryfa, czy przyjezdnych szlachciców. Chyba nikt sobie nie wyobraża bowiem, że pojedziemy do miejskiego płatnerza zamawiając kilka mieczy, wartych więcej, niż ta cała osada. Co innego, gdyby była jaka wojna. Wtedy zawsze można dostać tanio oręż, ale szczęśliwie to omija naszą angielską ziemię. Czyli: lepiej ukraść tym, dla których nie będzie to wielki problem, albo strażnikom dającym się we znaki zwyczajnym ludziom, bo zakupy … no cóż … raczej wzbudziłyby sensację. Nawet sprzedaż miecza to wydarzenie niezwyczajne, a co dopiero większej ilości. Łatwiej także u rozmaitych kupców dostać tanio inne potrzebne rzeczy. Wreszcie, pieniądze. Pragnę przypomnieć, ze to nie są nasze dobra, bo przysięgaliśmy pomagać biednym, a nie rabować. Naprawdę pojmuję, że musimy wziąć część jakąś, która niezbędna się wydaje do przetrwania, ale wydaje mi się, że zapomnieliście o biedakach, których mieliśmy wspomagać. Te pieniądze nie są nasze. To kwoty kościelne, które osoby nie mające powołania usiłowały zgarnąć dla siebie. Trzeba je przekazać tam, gdzie będę służyły wedle prawdziwie chrześcijańskich wartości. Osobiście widzę kilka takich miejsc w Nottingham, które wykorzystałyby właściwie pomoc. Przytułek dla ubogich braciszka Tucka, zakonnika, który od lat opiekuje się najbiedniejszymi. Benedyktyni i benedyktynki prowadzą także szpital dla wędrowców, gdzie niejeden znalazł pomoc. Wreszcie jest szkoła parafialna przy kościele św. Piotra, która czytać, pisać, rachować, tudzież modlitwy oraz pobożnego zachowania uczy uboższe dzieci, zwłaszcza rzemieślniczych rodzin Nottingham. Wszyscy oni na jarmarku o datki prosić będą. Łatwą rzeczą byłoby dać im wspomożenie zacne nie narażając się na wykrycie.
Rowena poruszyła się na pieńku, na którym zazwyczaj siadała.
- Moim zdaniem Cecil ma rację. Z całym szacunkiem Noah, ale osada jest za blisko najbliższej wioski, więc wszelkie próby kontaktu z chłopami stają się dla nas niebezpieczne. Również zbyt mało czasu minęło od naszej ucieczki. Nie możemy się łudzić, że szeryf albo milady o nas zapomnieli. To tylko nasze pobożne życzenia. I nawet jeśli nie ma rysopisów to i tak będziemy rzucać się w oczy w każdej okolicznej wiosce. Chłopi się tu znają i na każdego przyjezdnego patrzą nieufnie. Daltego ostatnim razem Martha postępowała tak ostrożnie.– Spojrzała na kupca. - Bez urazy Noah, ale ty jako miastowy człowiek nie masz za grosz pojęcia o mentalności wieśniaków. Drugą sprawą jest wydawanie srebra. Cecil dobrze sprostował, wasze zapędy. Kupić można tylko to co niezbędne, w dodatku w małej ilości a potem już poradzimy sobie sami. A pieniądze, zgadnie z przysięgą – podkreśliła to słowo znacznie mocniej, niż chciała – powinny pójść na biednych. Nie jesteśmy w końcu bandą złodziei. Zresztą, broń można zdobyć w inny sposób. Mogę się z zgodzić z twoją propozycją zabrania wozu, Marthy i Gwen do miasta, gdyż będzie nam łatwiej transportować ciężkie i duże rzeczy w ten sposób. Natomiast zakupy powinniśmy zrobić w Nottingham na jarmarku. Będzie tam dużo ludzi i dużo kupców z różnych stron, więc przemkniemy niezauważeni.
Urwała nagle i odetchnęła głębiej zdając sobie sprawę, że była to najdłuższa przemowa, jaką wygłosiła od niepamiętnych czasów.
- Przy okazji będziesz mógł pokazać przyjemności miasta wszystkim paniom – dodała, uśmiechając się na zakończenie.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 22-03-2010, 13:58   #74
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Noah z chęcią wysłuchał propozycji innych. Przynajmniej się odezwali, zgłosili swoje zażalenia i wyjaśnili jak oni by to widzieli. To było dobre, bo nawiązywało dyskusję, natomiast trochę zabolały go zęby. Oni nie znali miasta. Poczekać to poczekać, w zasadzie nie miało to znaczenia. Albo i miało. Cecil wymieniał jakieś nazwy przytułków, ale nie miał pojęcia o podstawach. Mężczyzna uśmiechnął się więc do nich, siadając wygodnie i rysując na ziemi okrąg, na którym zaznaczył kilka punktów.

- Nie byliście zbyt często w miastach, prawda? Zgadzam się, że podczas jarmarków jest najwięcej ludzi. Leje się piwo i takie tam. Ale nie wiecie jak sądzę, że wbrew pozorom wtedy bardziej kontrolują, a strażnicy przy bramach są trzeźwi. Oni liczą podczas tego dnia na lepszy zarobek, kilka wymuszeń, kilka łapówek. Dlatego są czepliwi. A w stróżówce mają wyrysowane na pergaminach listy gończe. Każdy kompetentny strażnik przygląda się im bardzo dokładnie.
Wzruszył ramionami, pokazując na Bjorna i Rafela.
- Nie ma szans, by oni się dostali do miasta. Wyróżniają się za bardzo. Pozostałym nie bronię, ale to... niebezpieczne. Ja wiem jak się zachowywać i co w sobie zmienić najlepiej. Martha i Gwen nie są poszukiwane, a na pewno nie gończymi listami. A biorąc pod uwagę to, że miasto jest duże i targ odbywa się na nim codziennie...

Wsadził do ust źdźbło trawy i powoli przeżuwał. Starał się jak najdokładniej przedstawić swój punkt widzenia.
- Za wcześnie na zwiedzanie miasta. Mam tam znajomych, którzy mogą pomóc i miałem zamiar właśnie ich wykorzystać do kilku czynności. Zamiast kupować wszystko otwarcie na targu. Poza tym na niektóre rzeczy trzeba trochę poczekać, dzień lub dwa. Wątpię, bym kowadło dla Bjorna dostał od ręki na ten przykład. Więc moja propozycja: pojadę do miasta szybciej, jutro lub pojutrze. Zorientujemy się co i jak, zakupimy kilka rzeczy. Jeśli będzie dość bezpiecznie, możemy wyprawić się tam jeszcze raz, trzeciego września. Na moje to nie możemy sobie pozwolić na długie opóźnienia, a to prawie tydzień czekania. Niedługo zrobi się zimno, a z tym co mamy nigdy nie zbudujemy odpowiedniej chaty. A jak wróci angielska pogoda, prace będą jeszcze bardziej utrudnione. Chcecie jechać na jarmark, proszę bardzo, ja nie odpowiadam za nikogo, jesteśmy przecież dorośli. Ale ostrzegam, lekceważenie straży zakończyło się już stryczkiem dla wielu. Jeśli ktoś chce coś konkretnego, to mówcie. Jeśli woli iść sam... proszę bardzo.

Odetchnął, na chwilę przestając gadać. Ale jeszcze nie skończył.
- Na kupowanie mieczy jest za wcześnie. A kraść... ja nie mam zamiaru, jestem ostrożnym człowiekiem. Zamiast tego można kupić metal. Przecież mamy kowala, który jak sądzę, zna swój fach. Srebro może i nie jest nasze, ale rozdawanie go w tej chwili trochę zwróci na nas uwagę, nie uważacie? Szeryf ma wszędzie swoich ludzi i duży datek na jakiś przytułek nie ujdzie jego uwagi. A nam też nie da popularności, nie o to chodzi. Te pieniądze, których nie wykorzystamy, rozdamy, bo nam wiele potrzeba potem nie będzie. Ale rozdamy je nie jakimś przytułkom, które znamy po nazwach, a bezpośrednio w ręce ludzi. Ale co z dawaniem potrzebującym, gdy będziemy nieostrożni, złapią nas i zawiśniemy? Wierzcie mi, naoglądałem się już egzekucji. Jadąc teraz do miasta sam narażam tylko siebie, a posługując się znajomościami mogę nawet nie pojawiać sie na ulicach. Chyba, że macie jakiś powód, do odwiedzenia miasta? Rodzina? Przyjaciele? Mogę przemycić tam jedną czy dwie osoby, ale jeśli szeryf jest zawzięty, może być niebezpiecznie.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-03-2010, 14:50   #75
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Ano, jedno nie szkodzi drugiemu. Noah, wiem, żeś najbardziej spośród nas obyty w miastach, ale ja też nie proponuję robić głupot. Nie chcę narażać nikogo. Jeżeli będzie szedł jeden czy drugi braciszek zbierając na przytułek, to po prostu można mu wrzucić sakiewkę. Może się nie orientujesz, ale wielu chrześcijan, którzy chcą pozostać anonimowi tak robi. No właściwie, wielu, to może przesada, ale zdarza się. Nie musimy się nawet pokazywać, zaś to, co w sakiewce, odkryją później. Co do przekazania pieniędzy do rąk ludzi natomiast. Część może tak, ale lepiej to zrobi ktoś, kto pomaga dużej ilości osób. Przecież my nie dotrzemy do wielu potrzebujących, a Kościół tak. Ponadto możemy to zrobić bez pokazywania się, im zaś większej ilości osób wręczymy pieniądze, tym szansa wykrycia wzrasta. To chyba właśnie stanowi ostrożne działanie? Co do metalu, pełna zgoda, ale też, żeby wykuć miecz, nie potrzeba kowala, ale wysokiej rangi płatnerza czy zbrojmistrza, który wiele lat terminował. Niełatwa to także robota wymagająca solidnej kuźni oraz odpowiedniego oporządzenia. Miecz łatwo wykuć. Dobry miecz, znacznie trudniej. Dużo jest też odpadów. Widziałem, bo przecież mieliśmy płatnerzy, kiedy byłem we Francji. Co do jarmarków, pewnie masz rację, ale przecież także straż się chce zabawić w takie dni. Przynajmniej tak było wprzódy. Ludzi tez jest nie trochę więcej, ale dużo więcej. Wiem także, że właśnie wtedy zazwyczaj giną strażnikom czy szlachcie rozmaite rzeczy. Ale nie będę w twoje sprawy właził. Jeżeli mówisz, że tego nie zrobisz, a oprócz ciebie, jak wiadomo nikt nie dałby rady. To po prostu wypadnie znaleźć inny plan. Zresztą, mam taki, ale o tym pogadamy potem. Nikt też nie lekceważy straży, jak sugerujesz. Wręcz przeciwnie, choć, oczywiście, dodatkowych ostrzeżeń nigdy za wiele. Tyle było mojego. I choć uważam, że to nie jest tak, że każdy decyduje za siebie, bo jedna wpadka może pociągnąć za sobą innych, to tak czy siak masz w tej mierze największe doświadczenie. No cóż, do miasta się nie wybieram póki co, ale do codziennej roboty, owszem.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 22-03-2010 o 16:50. Powód: literówka
Kelly jest offline  
Stary 24-03-2010, 11:12   #76
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Zwinięta w kłębek cichutko przespała noc jak zwykle i z największą radością pospała by dalej, gdyby nie uporczywe chrapanie dobiegające gdzieś z boku. Niczym natrętna mucha przebijało się do świadomości dziewczyny, aż w końcu całkowicie ją rozbudziło. Ziewając szeroko obmyła się i wzięła do przyszykowania śniadania dla wszystkich. Skromne podpłomyki może nie były mistrzostwem kunsztu kulinarnego, ale dodawały sił, a w połączeniu z mięsiwem starczyły do obiadu. Sama nie jadła, poszła wpierw oporządzić zwierzęta, a raczej tylko ich kurkę, która wesoło gdacząc drapała ziemię w swojej prowizorycznej zagrodzie. Przydałby jej się kompan albo nawet paru, i to była propozycja Ann na zakupy. Zanim jednak zdążyła ją wyartykułować odezwała się cicha dotychczas Rowena. Łowczyni widać znała się na gospodarstwie całkiem nieźle, bo i jarzyny wymieniła. Wobec powyższego od siebie wiedźma dorzuciła kilka łokci samodziału na płaszcze i ziarna dla kur. Nie wdawała się w dyskusje na temat wycieczki do miasta, nie jej była to dziedzina, a sama jechać nie zamierzała. Pozostawiając decyzje w rękach pozostałych oddaliła się do prac wszelakich.

***

Dzień mijał szybko na porządkowaniu ich skromnego dobytku, nieustannym szyciu i w końcu oprawienia jelonka przyniesionego przez Marthę. Bez zbytnich ceregieli Ann rozpłatała mu brzuch i wyjmowała niejadalne wnętrzności. Odpadki te wyrzucała daleko poza ich sadybę ku ucieszy padlinożerców, które szybko nauczyły się gdzie mają darmową stołówkę. Obdarcie ze skóry (która została ostrożnie odłożona na bok w celu wygarbiania) i podzielenie mięsa nie były już takimi złymi zajęciami.
Przyszykowując ogień na palenisku ujrzała dwa czarne ślipka wpatrzone w jej ręce. Łasiczka łapczywie niuchała za surowym mięsem, ale instynkt póki co był silniejszy. Uśmiechając się sama do siebie Ann odcięła kawalątek surowizny i rzuciła w stronę zwierzątka, które spłoszone dało dyla w las. Głód widocznie silniejszy był niźli strach, bo zaraz nosek, a za nim cała reszta na powrót znalazła się przy pożywieniu. Patrząc czujnie na dziewczynę łasica chwyciła w obie łapki dziczyznę i z prędkością niezwykłą pochłonęła cały kawałek.
- Jak chcesz jeszcze musisz podejść – wiedźma roześmiała się i z kolejną malutką częścią na wysuniętej dłoni ukucnęła.
Oj, długo trwały podchody dzikiego stworzenia do przedstawiciela ludzkiej rasy. Już wydawało się, że mięsko jest na wyciągnięcie ręki, a tu nieostrożne dygnięcie spłoszyło zwierzątko na koniec polany. Po wielu próbach i niebiańskiej cierpliwości Ann łasica chapnęła w końcu dziczyznę i zadowoloną mordką poczęła pałaszować. Pierwsza nić porozumienia została nawiązana, ale należało powrócić do obiadu dla towarzyszy.

Po sutym posiłku przyszedł czas na zajęcie się odłożoną skórą. Ann rozwiesiła ją na gałęzi w pełnym słońcu. W dniu jutrzejszym miała zamiar zamoczyć ją w wodzie na dwa dni, później usunąć resztę tkanek zwierzęcia i znów zostawić do obeschnięcia. Kolejnym etapem było posypanie jej popiołem drzewnym, którego na szczęście mieli pod dostatkiem, oraz przeczyszczenie nawozem kurzym. Z brzozy miała zamiar uzyskać olejki, które nadałyby skórze miękkość tak konieczną przy odzieży. Pracy z tym faktycznie była masa, ale to był najprostszy sposób by uzyskać materiał na ubranie i dziewczyna zamierzała z niego skorzystać. Czas do wieczora został wypełniony całkowicie.

***

Noah po dniu pracy oraz sutej kolacji, na wiele co prawda nie miał ochoty. Może tylko na jedno. Z zagadkowym uśmiechem podszedł do Ann i usiadł obok, całkiem zresztą blisko. Przez chwilę co prawda nie wiedział jak zacząć, ale potem prawie się roześmiał i zadał swoje pytanie.
- Hej... to jak z tymi duchami?
- Co z nimi?
- odłożyła drewniany talerz, z którego ze smakiem spałaszowała dziczyznę. Iście królewski obiad! - Chcesz wywołać jakiegoś, hm?
Pokiwał energicznie głową, wciąż się uśmiechając i patrząc jej w oczy.
- Lubię... nowe doświadczenia. A nigdy wcześniej nie wierzyłem nawet w te duchy.
- A po co chcesz je wywoływać -
wstała otrzepując suknie z okruszków - To nie zabawa, nie można ich przywołać tylko dla "nowych doświadczeń".
- A...
- Noah zastanawiał się tym razem dłuższą chwilę - Po co ty je zazwyczaj wywoływałaś? Może... może moglibyśmy wywołać ducha dziadka i zadać mu jakieś pytania?
- Wiesz z reguły to ja ich nie wywoływałam -
zmieszała się lekko - oni sami przychodzi jak mieli coś ważnego do przekazania... A duch dziadka... z pewnością wiele mógłby nam powiedzieć, ale czy dla Marthy nie byłoby to świętokradztwo? Może za to spróbujemy z dawnymi mieszkańcami? Czego dokładnie od nas oczekują?
- Myślisz... myślisz, że tu będą jeszcze jakieś duchy byłych mieszkańców?
Noah nie wyglądał na przekonanego. W końcu nigdy nie mieszał się w takie rzeczy i nie miał o nich pojęcia.
- W końcu Martha mówiła, że wszyscy odeszli kilkanaście lat temu. To znaczy wszyscy żywi, a od tego czasu tylko dziadek... stał się duchem. Jeśli się stał. Zupełnie nie wiem jak to jest. Każdy zmarły zostawia po sobie ducha na tym świecie?
- Duch to nie jest ciało, żeby się rozpaść i zniknąć. To jak dawno umarli nie ma nic do rzeczy. I nie, nie każdy staje się duchem, głównie niespokojne duchy, które nie dokończyły swoich spraw na ziemi. A myślę, że ten las przyciąga niespokojnych ludzi.
- A umiesz przyzwać konkretnego... czy będzie to po prostu jakiś, który się akurat kręci w pobliżu?
- A potrafisz mi nazwać konkretnego?
- Eee... moglibyśmy spytać Marthy o imiona tych, których groby widzieliśmy.
- Możemy, albo spróbować najstarszego, tego który założył to miejsce, pierwszego uciekiniera -
błękitne oczy dziewczyny patrzyły gdzieś w dal, na niezbadane jeszcze mroki dziejów. Naprawdę była ciekawa czy celowo uda jej się zrobić coś takiego, ale przede wszystkim pragnęła bliżej poznać las.
- Ten pierwszy... Martha mówiła mi, że jej ojciec był tutejszym przywódcą, ale został stracony przez Szeryfa. On mógł być pierwszy, ale jeśli zmarł na zamku Nottingham, to czy jego duch może być w pobliżu?
- Nie wiem -
wyznała trochę bezradnie rozkładając ręce - Ale możemy spróbować prawda? Ma powody by czuwać na lasem, a przede wszystkim nad córką.
- Niech tak będzie. Potrzebne będzie jego imię?

- Zdecydowanie, imię albo przedmiot należący do tej osoby. O Gwen w czymś Ci mogę pomóc? - Ann zwróciła uwagę na dziewczynki nieustannie kręcącą się w pobliżu.
- Nie chciałam wam przeszkadzać - Powiedziała dziewczyna z miną chochlika, który próbował się wkraść do spiżarni, by dobrać się do ciasta - Chciałam was zapytać o te zioła do sienników....
- Zioła?
- Ann wybita z tematu przybrała lekko głupi wyraz twarzy, po czym machnęła ręką - mi to obojętne, weź co uznasz za stosowne.
Noah wzruszył ramionami. Udawał, że nie widzi jaką minę ma blondynka.
- I tak się nie znam na ziołach. Byle nie śmierdziały.
Przez twarz Gwen przebiegło rozczarowanie, ale szybko zastąpił je szeroki uśmiech:
- Zebrałam dziś sporo, może wybierzesz coś po ich obejrzeniu... a raczej powąchaniu? - Potem popatrzyła na zielarkę - Chciałabym by to było coś w czym będzie Ci się przyjemnie spało.
- Nie bój się. I tak ci obiecałem tę huśtawkę!

Roześmiał się.
- Oh dziękuje Ci - wiedźma również się roześmiała - Skoro tak to ja poproszę jaśmin bądź płatki dzikiej róży jak gdzieś znajdziesz... Powiedz mi Gwen wiesz jak nazywał się ojciec Marthy?
- Nie - blondynka pokręciła głową - ale mogę ją zapytać... albo lepiej zrób to ty... myślę, żę jest jej trochę smutno, że inni z nią nie rozmawiają. Dlaczego chcecie to wiedzieć?
- A bo.... - Ann przerwała i z nadzieją popatrzyła na towarzyszącego im mężczyznę.
Noah zamrugał, w sumie zostawił decyzję powiedzenia lub nie powiedzenia prawdy Ann, nie miał pojęcia jak wygląda to całe wywoływanie i czy dziewczyna chce by ktoś jeszcze to zobaczył.
- Jesteśmy ciekawi, czy wrócił duszą... do Sherwood. Martha mi opowiadała, że... że nie tutaj spędził swoje ostatnie chwile.
Oczy Gwen zrobiły się ogromne i zabłysły:
- Chcecie wywołać jego duszę? To zakazane praktyki...
Ciemnowłosa z wyrzutem popatrzyła na chłopaka, miał wymyślić wymówkę, a nie powiedzieć prawdę.
- Zakazane? Niby gdzie? - z lekką dumą zadarła nosek,
- Ann, nie bój się. To uciekinierka z klasztoru. Tam na pewno były zakazane.
Niedoszła zakonnica pokiwała głową:
- Wszystko po za pracą i modlitwą było zakazane... ale... - zastanowiła się chwilę - były rzeczy, które były zakazane bardziej.
- Jak ucieczka? -
Noah uniósł brwi.
- Przebieranie się w męskie odzienie? - natychmiast poparła go Ann.
- Jak rozmowy z duchami... podobno te złe mogą potem nie chcieć wrócić... - odpaliła zupełnie nie skonfundowana blondynka - opętać człowieka...
Mężczyzna po prostu wzruszył ramionami.
- Pójdziemy na cmentarz i tam będziemy przywoływać wszelkie duchy, aż pojawi się co trzeba. A potem naślemy go na zakonnicę - uciekinierkę.
Zagryzł wargi, tak jakby na prawdę się namyślał.
- No cóż... zawsze na ten czas możesz schować się w chacie - zasugerowała delikatnie czarownica
- Nie boicie się? - Przyłożyła dłonie do rozpalonych policzków. Najwyraźniej temat zarazem przerażał ją i fascynował.
- Duchów? Wierzysz w duchy?
Noah roześmiał się cicho, dając niespodziewanego całusa w policzek Ann.
- A ten niedowiarek ciągle swoje - Ann westchnęła z udawanym znudzeniem, ale zadowolona z całusa- Gwen, ten duch przy dębie, przerażał cię?
- Oczywiście -
popatrzyła na Noaha wyraźnie zdziwiona ze zadaje takie oczywiste pytanie.
Uśmiechnęła się widząc ten przejaw uczuć i odpowiedziała zielarce:
- Ten przy dębie to był Duch Lasu... pomógł mi przecież. Inaczej bym do was nie trafiła, dlaczego miałabym się go bać?
- Sama widzisz.. Myślisz, że ojciec Marthy był złym człowiekiem?
- Nie... ale czasami inne duchy przychodzą z tymi dobrymi... -
Powiedziała Gwen z przejęciem -umiesz zrobić tak by nie przeszły?
- Myślę, że umiem się zabezpieczyć -
Ann zaczęła ostrożnie - Nigdy nic złego z ich strony mnie nie spotkało.
- Przecież nie mają ciała... a nie wierzę w te całe opanowywanie umysłów, czy coś. Inaczej wszyscy by chodzili świrnięci, bo martwych jest więcej niż żywych.

- Nie żartuj z tego - Blondynka popatrzyła z powaga na chłopaka - widziałam opętana kobietę i nie był to przyjemny widok.
- A może po prostu była chora i wmówiono ci, że ją opętało? Widziałem różne dziwactwa w miastach.
- Nie wątpię -
wiedźma pokiwała głową, sama widziała ludzi opętanych - Ale myślę, że siły tego lasu nas ochronią.
Gwendolina westchnęła. To było fascynujące. Z jednej strony myśl o uczestnictwie w czymś takim przerażała ją straszliwie, z drugiej była taka pociągająca. Ta wewnętrzna walka była doskonale widoczna na jej wyrazistej twarzy.
Noah westchnął i przewrócił oczami.
Wśród ogólnych westchnień Ann wydęła lekko wargi.
- Jak dzieci; ten nie wierzy, ta się boi. Ja chyba zaraz pójdę spać...
Niedoszła zakonnica chwyciła ich za ręce:
- Z wami będę odważna...
- Ja tak zawsze, jak nie zobaczę, to nie uwierzę. W brudnych ludzi też nie wierzyłem, a tu proszę, Rafel nam przywędrował.
- Dopóki nie wsadzisz ręki we wrzątek nie uwierzysz, że gorąca? - zapytała się Ann trochę zaczepnie, po czym normalnym tonem dodała - Myślę, że jutro w nocy możemy spróbować, dziś już nie mam sił.
- Zabierzemy ze sobą Marthę? Myślę, że chciałaby porozmawiać z ojcem...

- szepnęła nieśmiało Gwen z myślą o nowej przyjaciółce
- Porozmawiam z nią jeszcze dzisiaj.
- Jak byłem mały, oparzyłem się co najmniej kilka razy.
Noah po prostu uśmiechał się sympatycznie.
- W porządku, jutro wyruszę do miasta, a w nocy spróbujemy porozmawiać z duchem.
- To jesteśmy umówieni - Ann odwróciła się i popatrzyła za Marthą, która samotnie siedziała gdzieś z boku.
Noah skinął głową, wiedząc co wiedźmie chodzi po głowie. Zerknął na Gwen.
- Może jednak pokażesz mi te zioła?
Mrugnął wesoło.
- Oczywiście - uśmiechnęła się do niego promiennie.

***

Był już naprawdę późny wieczór kiedy Ann podeszła do Marthy. Trochę głupio jej się zrobiło, że nie porozmawia z nią tak, o normalnie, ale, że ma w tym ukryty cel.
- Hej. Jak tam samopoczucie? Lepiej się już czujesz? Widzisz nie miałam nawet czasu podziękować tobie za ratunek.... Ani twojemu dziadkowi.
- Hej... Ann. Lepiej, dziękuję..
.
Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko, zdziwiona nieco tym, że dziewczyna nagle postanowiła z nią porozmawiać.
- Pomagamy sobie nawzajem prawda? Mój dziadek miał dobre serce...
Na chwilę załamał się jej głos.
- To prawda, z pewnością był niezwykłym człowiekiem - Ann zamilkła na chwilę. Ktoś inny chyba objął by łuczniczkę ramieniem, ale wiedźma nie była przyzwyczajona do takiego okazywania uczuć - Wiesz.. zainteresowało mnie to co widzieliśmy po przysiędze, przy dębie. Twój dziadek jako jedyny zdawał się wiedzieć co widział. Mówił Ci kiedyś o duchach Sherwood?
- O tak, zawsze twierdził, że to one do niego przemawiają. Chociaż ja nigdy ich nie słyszałam, widziałam tylko kilka razy, jak ostatnio pod dębem. Tylko czasem dziadek gdzieś szedł i nie mówił po co... Tak na prawdę niewiele o tym wiem, jak słychać...
- Oh, szkoda, że bliżej nie poznałam twojego dziadka - westchnęła Ann - chyba był kimś takim jak ja. Tylko, że do mnie duchy same przychodzą, a ciekawa jestem czy udało by się z nimi porozmawiać jakbym ja tego potrzebowała.
- Oh... no nie wiem... one chyba same się do niego odezwały, tak myślę. Tego dnia, potem nocy, gdy się tu zebraliście... on nie wywoływał duchów, po prostu wiedział...

- No cóż... - Czarownica zamyśliła się i postanowiła być szczera - Miałabyś coś przeciwko gdybym spróbowała przywołać ducha Twojego dziadka i wypytać o wiele spraw, o które po wypytać nie zdążyliśmy.
Martha spuściła głowę, na jej twarzy długą chwilę walczyły przeróżne uczucia.
- Jeśli... jeśli musicie. Ja jednak wolę tego nie widzieć... Pożegnałam go już i... i chyba wolę nie ryzykować, że to wszystko do mnie wróci...
- Rozumiem - głos Ann stał się łagodny i jakby cieplejszy -Słusznie zrobiłaś, niewielu ludzi to potrafi. Powiedz mi jeszcze… wiesz może kto założył tą społeczność?
Tym razem głos był tylko szeptem.
- Dziadek mówił, że był to mój ojciec. To znaczy, on nie był pierwszy w Sherwood, ale on pierwszy stworzył z tych ludzi jedną grupę...
Cały czas patrzyła się w ziemię, ryjąc na niej coś patykiem.
- Przepraszam, jeżeli to o czym rozmawiamy sprawia ci ból. Jak sobie życzysz możemy przestać.
- Niewiele pamiętam z tamtych czasów. Po prostu nie mam teraz nikogo, a to mi to właśnie uświadamia. Odpowiem na twoje pytania, Ann, ale nie wymagaj ode mnie opowieści, proszę...
- Nie wymagam. I ostatnia rzecz, o którą Cię proszę to imię ojca i dziadka. Nie będzie żadnych więcej pytań z mojej strony.
- Dziadek miał na imię Parsifal, a ojciec Robin... tak jak wasza znajoma...
Uśmiechnęła się lekko, ale bardziej do wspomnień niż do Ann.
- Dziękuje - Ciemnowłosa skłoniła głowę w podziękowaniu - Jak byś kiedyś potrzebowała jakiegoś leku, chociażby uśmierzające ból dolegliwości kobiecych wiesz gdzie mnie szukać.
Martha pokiwała głową.

Nie była to miła rozmowa i Ann zdawała sobie sprawę, że wywołała tylko natłok bolesnych myśli u dziewczynki. Gnębiona wyrzutami sumienia obiecała sobie szczerze, że rozmowa z duchami nie będzie przebiegać w rytm wygłupów Noaha i Gwen.

Zmęczona już całym dniem ruszyła spać, jutro zapowiadały się kolejne prace, noc pełna wrażeń i znów futrzany gość przed obiadem. Zasypiając zielarka uśmiechnęła się do siebie a na poziomie jaźni twarz Noah zaczęła się zlewać z wesołą mordką łasiczki.
 
Nadiana jest offline  
Stary 24-03-2010, 20:11   #77
 
Phil v. Roden's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłość
Kolejne dni upływały Arabowi przy pracy. Budowa domu nie należała do najlżejszych robót, zabierała też całkiem sporo czasu. Trzeba było pościnać drzewa, przetransportować je bliżej obozu i przygotować do stworzenia z nich czegoś przypominającego belki. Słońce świeciło z wysoka i było gorąco ,do czego Rafel był przyzwyczajony. Był jednak nieco zaskoczony duchotą, jaka panowała w lesie. Powietrze było mocno wilgotne, dlatego skórę pracujących szybko pokrywał pot i dostawali zadyszki. Pracowali praktycznie bez przerwy, odpoczywając w trakcie jedzenia i robiąc krótkie wstrzymania od pracy, aby złapać oddech. Faktem jest, że człowiek głodny to zły, a człowiek pracujący jest jeszcze bardziej głodny. Dlatego też Rafel korzystał z wszystkich możliwych posiłków, będąc w duchu niesamowicie wdzięcznym dziewczynom, które te posiłki przygotowywały.

Rafel po posiłkach zwyczajowo przysiadał pod jednym z drzew, sjestując, aby pokarm dobrze się przyjął. Nie lubił poruszać się zbytnio po jedzeniu, gdyż czuł się ociężały i niepewny. Jednego wieczora, kiedy tak chwilę posiedział i wrócił na miejsce kolacji, zauważył Gwen.
- Cześć Gwen. Jak minął dzień?
- Pracowicie - powiedziała, a potem dodała z lekkim wyrzutem - czekałam na twoją opowieść... ale odszedłeś od ogniska zaraz po kolacji.
- Chciałem dać Ci trochę czasu na odpoczynek. Nie lubię narzucać się innym swoją osobą, Gwen. Dlatego przyszedłem dopiero teraz.
- Pomyslałam sobie, że inni też mieli by ochotę słuchać. Rozmawiałam dzisiaj o tym z Marthą. Chyba czuje sie trochę odsunieta od reszty. Po za Noahem nikt nie poświęcił jej uwagi, a przecież tak naprawdę to tak jakby... wprosilismy się jej do domu.... - Przerwała nagle swój słowotok - No tak, znowu gadam i zbaczam z tematu. Chodziło mi o to, że pomyslałam, że moglibysmy wieczorami dzielić się ze sobą różnymi opowieściami. Każdy z nas wie cos innego.
- Dobry pomysł. Nawet bardzo dobry. Zawsze to więcej do słuchania i czas można zabić. I w sumie masz rację, pojawiliśmy się znikąd. Ale miejmy nadzieję, że będziemy w stanie jej pomóc jak tylko damy radę. Pozatym... - popatrzył na nią z lekkim uśmiechem - Ładnie mówisz. I mądrze. Popieram Cię we wprowadzeniu tradycji wieczornych opowieści, zdecydowanie.
- Marthcie też się spodobał ten pomysł - Gwen uśmiechnęła się do niego - więc jutro może nie uciekaj zaraz po posiłku?
- Zatem nawet nie drgnę moja droga. Jak huśtawka?
- Obawiam się że musi poczekać. Rozmawiałam dzisiaj z Robin najpierw uszyje sienniki dla dziewczyn mnie też zbieranie i suszenie trawy nie idzie zbyt szybko, więc Noah najszybciej dostanie go za trzy cztery dni.
Gwen podskoczyła:
- Właśnie coś sobie przypomniałam. Mam przy ognisku różne zioła powiesz mi co byś chciał mieć dodane do siennika.
- O świetnie. A z czego można wybierać?
- Znalazłam miętę, melisę, lawendę, macierzankę, jałowiec, rozmaryn – dziewczyna podawała mu po kolei kwiaty i gałązki – mogą też być szyszki sosnowe.
- A które z tych będzie najmiększe? - zapytał nieco zdezorientowany przeglądając rośliny. - I żeby ładnie pachniało. - mrugnął do niej.
- Po wysuszeniu i roztarciu wszystkie będą tak samo miękkie. Nie będziesz czuł różnicy innej niż zapachową, a ładne... - wzruszyła ramionami – to zależy od gustu.
- A które według Ciebie są najładniejsze?
- Wszystkie są ładne. Nie proponowałabym czegoś, czego nie lubię.
- Nie ułatwiasz mi - roześmiał się. - To może tą całą... ciemanażkę?
- Macierzankę - poprawiła z uśmiechem - dobrze dodam do niej trochę żywicy z drzew.
- Macienażkę. Dobrze. Skąd wiesz tyle o roślinach? Ja nigdy nie miałem głowy do kwiatów, pamiętam może raptem kilka nazw...
- Moja matka wytwarzała pachnidła, a przednia babka i podobno prababka... taka rodzinna tradycja - wzruszyła ramionami
- Szkoda, że nie da się zamknąć w butelce zapachu ojczyzny... - westchnął lekko - Właśnie, Gwen. Myślisz, że musiałbym się bardzo charakteryzować, aby uchodzić w okolicy za demona?
- Oczywiscie że się da... - Gwen pokiwała głową - wszystko ma zapachy charakterystyczne... co do zamiany w demona... - Zaśmiała się - na ten temat najlepiej porozmawiaj z Ann.
- Z Ann. Dobra. Wpadłem na kilka pomysłów, jak zniechęcić ludzi do zapuszczania się do Sherwood. A i przy okazji podtrzymać kilka legend. Pamiętam jak pachniał bazar w Damaszku. To jest nie do opisania. Nigdy nie czułem takiej mieszanki zapachów. Wszystko tutaj wydaje się takie bezwonne.
- Gdybym poznała ten zapach mogłabym Ci pomóc.
- Ciężko byłoby mi go teraz określić, to była mieszanina wszystkiego co się tam znalazło. Wielbłądów, liści, korali, maści, dywanów, ludzi, pożywienia, ryb, owoców, różnych wyrobów, które wydzielały zapachy, dymu, tłoku. Kiedyś Cię zabiorę do Damaszku, to poznasz ten zapach. - uśmiechnął się do niej - Albo przywiozę coś z tamtąd.
Gwen popatrzyła na niego ze zdziwieniem:
- Dlaczego miałbyś mnie ze sobą zabierać?
- Żebyś poznała zapach. - wzruszył ramionami - A dlaczego nie? Dobra podróż nie jest zła, jak to mówią.
Uśmiechnęła się szeroko:
- To rzeczywiście niezwykły pomysł! Podróżować by poznawać zapachy...
- Cóż, człowiek powinien robić w życiu to na co ma ochotę. Dlaczego skazywać się na przebywanie w jednym miejscu, kiedy na świecie jest tak wiele do zobaczenia?
- Większośc ludzi przez całe życie nie opuszcza wioski, w której się urodzili Rafaelu. Nie każdy tak jak ty miał okazje zobacztć połowę świata. Tym bardziej twoje opowieści mogą być takie cenne. Już się na nie nie mogę doczekać.
- A ja mam nadzieję, że sprostam oczekiwaniom i nie będę zanudzał.
- Jestem tego pewna - Powiedziała z uśmiechem - Nigdy się przy tobie nie nudziłam - dodała i mrugneła do niego wesoło.
- O, to coś nowego, bo mnie się zawsze wydaje, że strasznie nudno gadam. I długo. Podobno niesamowita ze mnie gaduła. Długo się z tym niezgadzałem, ale jak tak się zastanowiłem parę razy to faktycznie dużo gadam. I jeżeli mogę jakkolwiek umilić czas, to cieszę się - uśmiechnął się do niej.
Gwen pokiwała głową:
- Myślę że te wspólne wieczory i rozmowy mogą być dla wszystkich bardzo przyjemne - Ziewnęła dyskretnie - Przepraszam, ale wstaję z przyzwyczajenia bardzo wczesnie.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się - Ja w ogóle mam problemy ze snem. To może nie będę już dziś przeszkadzał. Dobrej nocy Gwen - uśmiechnął się i przytulił ją lekko.
Gwen spięła sie na chwilę. Podniosła głowę i popatrzyła na Rafaela:
- U was w kraju to takie naturalne, że się przytula obce kobiety? - Powiedziała z usmiechem - a skoro masz prooblemy ze snem, to moze zamiast macierzanki zaserwuję ci melisę.
- Niekoniecznie. Ale człowiek powinien robić to na co ma ochotę - mrugnął do niej. - Może być i melisa. Jeżeli zapewni dobry sen.
- Tak, to zioło, które działa uspokajająco i usypiająco - Powiedziała delikatnie wysuwając się z jego ramion.
- Dobrze. W takim razie dobrej nocy Gwen.
- Dobranoc Rafelu - odpowiedziała, a potem uciekła szybko ze śmiechem.

***

Noah, wykorzystując przerwę w pracy, podszedł do Araba, który mocował się właśnie z jakąś grubą belką. Rzucił mu skórzany bukłak z wodą.
- Może chwila przerwy? W końcu tyle roboty nas wykończy.
Arab odwinął się spod belki pozwalając jej upaść na ziemię i zręcznie złapał lecący w jego kierunku przedmiot.
- Chętnie. - powiedział, po czym upił kilka łyków chłodzącego napoju. - Bywa duszo w tym lesie. Wilgotne powierze. - odrzucił Noahowi bukłak.
Mężczyzna przysiadła na belce, którą odrzucił Rafel. Otarł pot z czoła.
- Po wysiłku zawsze jest duszno. Tam na południu chyba było gorzej, przecież musiałeś się jakoś opalić.
- Opalić. - Rafel zaśmiał się - W gruncie rzeczy trochę taki się urodziłem już. Ale fakt słońce znacznie pomogło osiągnąć to co jest teraz. Zobaczymy, czy bardzo zbladnę tutaj. A czy było gorzej... Tam powietrze było suche, więc pot nie wypływał z człowieka tak szybko. Aczkolwiek, tutejsze nawet najgorętsze temperatury to nic szczególnego w porównaniu z tamtym klimatem. Plus jest taki, że woda w oazach i rzekach zawsze była ciepła.
- Ale zobaczysz w zimę! Pewnie nawet nie wiesz co to zima.
Noah roześmiał się, klepiąc towarzysza w plecy, po przyjacielku. Nagle umilkł i zaczął mówić ciszej.
- A co myślisz o naszych angielskich kobietach?
Przenikliwe spojrzenie spoczęło na jego twarzy.
Rafel zamyślił się na chwilę, rozejrzał po lesie i w końcu zwrócił wzrok na rozmówcę wzruszając ramionami.
- Nie myślę o kobietach. Im więcej myślę, tym mniej rozumiem, dlatego staram się tego unikać. To jest dość niepojęty mechanizm od strony psychicznej. Aczkolwiek... wydają się trochę bardziej oschłe i twarde w porównaniu do naszych kobiet. I chyba trochę mniej ogniste, ale mogę się mylić. A Ty co możesz mi o nich cennego powiedzieć? - arab uśmiechnął się lekko i uniósł jedną brew - Zwracam się chyba w końcu do zawodowego łamacza niewieścich serc, nieprawdaż?
Noah odchylił głowę do tyłu i znów się roześmiał. Rozmowa z arabem była zabawna i dziwna jednocześnie.
- Każdy mężczyzna myśli o kobietach, zwłaszcza, gdy na nie patrzy. A nam się tu zebrał całkiem miły kwiat tej piękniejszej płci. I zapewniam, potrafią być ogniste.
Śmiał się jeszcze przez chwilę, poważniejąc trochę bardziej.
- Może po prostu nie potrafisz ich odpowiednio podejść? Miałeś kiedyś jakąś kobietę?
- Gdy na nie patrzę rozkoszuje się widokiem. A podejść to można do konia. - mrugnął do Noaha - Czy miałem. Dobre pytanie, miałem. Aczkolwiek wszystko to działało na zasadzie relacji służąca i pan. Mój ojciec był... - tu zrobił małą przerwę - Jest. Jest majętnym człowiekiem, więc miałem wszystko na skinienie ręki, pożywienie, picie, kobiety, śpiew. Nie zwykłem starać się o kobiety, to męczące zajęcie. Zresztą, większość uczuć jest fałszywa. Trzeba się naprawdę postarać, żeby wywołać u Araba uczucia, a jeżeli chodzi o żądze fizyczne to póki co praca męczy. Konkluzja - wolę wyspać się w nocy. Ale dzięki za troskę.
Noah tym razem się nie śmiał. Pokiwał głową. Inna kultura, której nieco się obawiał. Jak zachowa się, gdy przestanie spędzać całe dni na pracy?
- Operujesz ciekawym słownictwem, jak na araba, który ponoć słabo mówi po angielsku.
Uśmiechnął się.
- I mylisz się, podejść do kobiety również trzeba z odpowiedniej strony. Jeden błąd i jesteś stracony. Tutejsze panie nie mają panów i warto, byś o tym pamiętał, gdy wieczory zrobią się samotne. Jesteś dziwakiem, Rafel, u nas jesteś dziwakiem.
Rozłożył bezradnie ramiona, ale wciąż się uśmiechał z sympatią. Rozumiał, że trzeba pewne rzeczy wytłumaczyć.
- Więc zanim narazisz się na czyjś gniew i zrobisz coś całkiem głupiego, zgłoś się do mnie. Może będę miał jakąś radę.
Mrugnął i wstał, podnosząc z ziemi bukłak i młotek.
- Trzeba chyba wracać do pracy.
- Kiedy trzeba, mogę też być zwykły człowiek z inny kraj, który słabo znać angielski. Bystre ucho Noahu. I skoro tak mówisz, na pewno skorzystam z Twoich rad. Nie mogę się nie zgodzić z tym, że jestem tutaj dziwakiem, a nie chcę zrobić czegoś nie tak. Muszę nauczyć się Waszych zasad, jeżeli mam tutaj zostać. Jak to się u Was mówi? Jeśli wlazłeś między kruki, kracz jak i one?
- Coś w tym stylu. Masz łeb na karku, Rafel. Myślę, że się przyzwyczaisz. Najpóźniej na początku zimy, gdy twoje południowe zęby będą szczękać z zimna! Dlatego musimy wybudować te cholerne chaty.
Podszedł blisko i położył dłoń na jego barku, resztę dodając szeptem.
- Pierwsza rada. Mężczyzn możesz dotykać, ale kobiety tego nie lubią, jeśli same ci na to nie pozwolą. Słowem lub gestem, na początku pozostań przy słowach, bo gesty czasem straszliwie ciężko rozpoznać każdemu facetowi.

- Ale dotykanie mężczyzn... nieważne. Zapamiętam. Pomożesz mi postawić tę belkę?
- Pewnie. Nie myślałem o TAKIM dotykaniu! - roześmiał się szczerze - A o zwykłym poklepywaniu po ramieniu. Dobra, chodźmy.

W ten oto prosty sposób panowie wrócili do pracy, która miała zająć im jeszcze kilka najbliższych dni.
 
Phil v. Roden jest offline  
Stary 24-03-2010, 20:26   #78
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Czuł się jak nowo narodzony. Dzięki sytuacji jaka miała miejsce niedawno całkowicie zapomniał o dręczących go sprawach, tym razem na dobre. Poczuł, że w tym miejscu nie ma sensu zadręczać się przeszłością, tutaj zaczynał życie od początku. Poza tym wątpił by jego przodkowie popierali jego ciągłą rozpacz dlatego tym chętniej zmienił swoje nastawienie.

Początkowo niezbyt chętnie przystał na propozycję dziewczyn na temat tego co się wydarzyło, ale po chwili rozłożył bezradnie ręce. Dziwnie brzmiałoby „Zabrałyśmy Bjornowi spodnie, a ten nas wrzucił do jeziora i pozbawił ubrań”, nie pozostało nic innego jak zgodzić się na to drobne kłamstewko.

Wcześniej już dręczył go głód, zawsze niedługo po wstaniu jadł wraz z ojcem pożywne i sycące śniadanie by zapewnić sobie energii na dzień pełen pracy. Tutaj owo „niedługo” już dawno minęło o czym przypominał mu jego żołądek. Całe szczęście Gwen, której włosy jeszcze nie wyschły zajęła się przygotowaniem śniadania. Kuszący zapach nęcił nozdrza Bjorna, który nadal trochę dziwnie się czuł pamiętając nieoczekiwane zachowanie dziewczyny. Podszedł więc i powiedział:

- Mógłbym troszkę więcej niż zwykle? Jakoś dzisiaj wyjątkowo głodny jak wilk jestem.
- Oczywiście, jak na razie dzięki Marthcie i Rowenie głód nam nie grozi, a że nie ma soli i tak musimy mięso zjadać na bieżąco – Gwen nałożyła mu na miskę solidna porcję strawy.

Ledwo jeść zaczął to podszedł do niego Cecil i zamaszyście klepnął po ramieniu. Dziękował za coś czego Bjorn nie zrobił, najgorsze w tym wszystkim było to, że najwyraźniej robił to szczerze i był wdzięczny za ten fikcyjny wyczyn. Chłopak zrobił głupią minę i wybełkotał:

- Nie ma za co, naprawdę nic nie zrobiłem, każdy by tak… postąpił.

Jego zachowanie wyglądało na zwykłą skromność, przypomniał sobie widoki jakie dane mu było ujrzeć podczas „ratowania” i szybko wrócił do opróżniania miski. Ciekaw był miny Gwen, ale powstrzymał się przed spojrzeniem. Miał nadzieję, że prawda nie wyjdzie na jaw, poczułby się jeszcze bardziej zażenowany.

- Dzięki –oddał pustą miskę- od razu mi lepiej. Zmęczyć się można tym ratowaniem cnotliwych niewiast w potrzebie –dodał półgębkiem tak by tylko dziewczyna usłyszała-
Gwen kiwnęła głową zabierając naczynie, Nie skomentowała tego jednak. Popatrzyła za to czy ktoś nie kręci się w pobliżu. Chłopak zrobił to samo, a po chwili wstał i udał w swoją stronę.

***

Wyprawa do miasta z pewnością bardzo się przyda. „Zarobione” pieniądze będzie można wreszcie wydać na coś pożytecznego co z pewnością wpłynie na rozwój ich niewielkiej osady. Nie dziwiło, więc, że należało się naradzić. Przez większość czasu nie odzywał się, słuchał jedynie. Kiedy przez chwilę zapanowała cisza zdecydował się zabrać głos:

- Cecilu myślę, że nieco mnie nie doceniasz. Jestem kowalem co nie znaczy, że przez całe życie zajmowałem się jedynie podkuwaniem koni i wyrabianiem narzędzi. Wręcz przeciwnie, razem z ojcem zajmowaliśmy się głównie produkcją broni, potrafię wykonać miecze, topory, młoty zarówno jedno jak i dwuręczne. Gdyby ktoś chciał buławę bądź coś innego również podołałbym. Można powiedzieć, że terminowałem od dzieciństwa, więc nie będzie z tym problemów. Niestety jeśli o zbroje chodzi to nie mam się zbytnio czym pochwalić, mógłbym spróbować wykonać napierśnik lub kolczugę, ale nie mam zbyt wiele doświadczenia w tej dziedzinie. Masz rację jeśli chodzi o solidną kuźnię, będziemy potrzebować sporo materiałów i narzędzi. Najpierw jednak trzeba postawić sam budynek, proponowałbym zacząć może od pieca z kominem? Ciężko stwierdzić jakiej by był wielkości… nie mamy cegieł ani uformowanych bloków kamiennych. Musiałbym sam się tym zająć, gdzieś w lesie powinny być skały, ale do tego potrzebny jest kilof. –zamyślił się na chwilę- Jeśli już jesteśmy przy lesie to udam się narąbać drewna tak jak zasugerował Noah. Pilnujcie się w mieście, bądźcie ostrożni.

Wycofał się ze zgromadzenia, wziął siekierę, która leżała w pobliżu i udał się w stronę lasu.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 24-03-2010, 20:51   #79
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zaraz po kolacji Gwendolina podeszła do Cecila, który siedział przy ognisku najwyraźniej odpoczywając po ciężkim dniu pracy. Podeszła do niego i usiadła obok:
- Zbieram zamówienia na zioła do sienników. Chciałam zapytać czy masz jakieś preferencje.
- Coś, co nie pachnie końskim siodłem, które najczęściej bywało mi poduszką
- wypalił natychmiast.
Gwen roześmiała się i podała mu naręcze ziół, które zebrała tego dnia:
- Wybierz co podoba Ci się najbardziej.
Powąchał głośno każde. Zastanowił się chwilę.
- To - wskazał na jakąś roślinę, której pewnie, sadząc po minie, kompletnie nie kojarzył. Roślina miała miękkie jakby pokryte lekkim meszkiem liście, które od spodu były szare, a z wierzchu zielone. Przypominały mu zmienna barwę oczu Robin. Podobał mu się też jej delikatny miętowo cytrynowy zapach.
- Kocimiętka – Gwen wzięła gałązkę, powąchała i mrugnęła do niego wesoło – Uwielbiają ją koty. Mogą godzinami w niej leżeć i ocierać się.
Chłopak szybko odwrócił głowę, ale bystremu oku Gwen nie umknęło, że się zarumienił. To było dziwne i trochę zabawne.
- Nie nie, no ja tak - zaczął coś bezładnie - zapach ciekawy. Wiesz, eee, no, muszę pójść za potrzebą – wstał nagle.
Dziewczyna zachichotała cicho patrząc jak pospiesznie się oddala. Nie miała pojęcia dlaczego się tak zmieszał, ale wyglądało to dość dziwnie. ~Co ja takiego powiedziałam?~ Pomyslała analizując swoje słowa, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

Wypatrzyła Ann i Noaha i podeszła do nich, po fascynującej rozmowie o wywoływaniu duchów pokazała chłopakowi swój zbiór. Pierwszą rzeczą jaka wpadła mu w oko, a raczej w nos były niewielkie szyszki jodły, ich orzeźwiający zapach sprawiał wrażenie jakby trzymał w ręku esencję lasu.
- Fajnie, to bym miał w sienniku? Będzie mi się w plecy wżerać!
- Nie nie
– Gwen roześmiała się – Wycisnę z nich tylko żywicę i dodam do siana.
- Jak chcesz coś z tego wycisnąć?
- Noah bliżej przyjrzał się szyszce, obracając ją w dłoni.
Dziewczyna wzięła od niego szyszkę, odgięła łuski i pokazała mu niewielkie żółte ziarenka z purpurowym skrzydełkiem:
- Nasionka jodły. To w nich jest cały zapach. Wystarczy je rozgnieść... - zawahała się - to mi przypomina, ze muszę w mieście zakupić jeszcze mały moździerz. Przyda się też do wielu innych rzeczy.
- Skomplikowane sprawy.

Zerknął na to żółte, małe coś.
- Budowanie domów jest prostsze.
Gwen pokręciła głową:
- Nie sądzę... myślę, że proste jest po prostu to co umiemy robić.
- No dobra, nie skomplikowane, a babskie sprawy.

Wyszczerzył się do niej radośnie. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem:
- I właśnie dlatego ty robisz mi huśtawkę, a ja dla ciebie rozkoszne posłanie.
- Strach pomyśleć, jakby wyglądała ta wioska, gdyby była tu tylko jedna płeć. Chyba lepiej by na tym wyszli sami mężczyźni.

Jeszcze raz spojrzał na szyszkę, a potem oddał ją Gwen.
- Czy ja wiem...? - Jej spojrzenie było wyzywające – w końcu to my dbamy o to byście mieli co jeść – mrugnęła i zaśmiała się.
- Czysty przypadek i potwierdzenie reguły poprzez wyjątki!
Dziewczyna pokazała mu język, a Noah zachichotał i machnął dłonią, wracając do ogniska.

Potem podszedł do niej Rafael. Musiała się jeszcze dobrze zastanowić co o nim myśleć...

***

Przeniesienie rzeczy do chaty Marthy nie zajęło Gwen dużo czasu. Jeden worek stanowił cały jej dobytek. Z rozkoszą wyciągnęła się na sienniku i westchnęła.
- Bolą mnie wszystkie kości od tego schylania się.
Jasnowłosa uśmiechnęła się, przysiadając na swoim łóżku.
- Uważaj, jak zobaczą, że zajęłaś najwygodniejsze miejsce, mogą sprawić ci lanie - zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś uderzy taką delikatną, niewinną i drobna istotkę jak ja? - Dziewczyna zrobiła minę mającą uosabiać wcielenie wszystkich nieskalanych cnót, ale jej oczy błyszczały podejrzanie.
- Ja na pewno nie, Gwen. Jesteś ucieleśnieniem niewinności.
Przysiadła się obok, głaszcząc dziewczynę po włosach z zadziornym uśmieszkiem na ustach. Słysząc te słowa mała diablica najpierw przez chwilę przyglądała się Marthcie, a potem zaczęła śmiać się głośno i radośnie:
- A ty masz cudowne poczucie humoru
– Uniosła się lekko i cmoknęła ją w policzek – Możesz wyrównać mi włosy? - Zapytała – Są takie poszarpane, może lepiej by wyglądały ładnie przycięte?
Popatrzyła na jasne kudły Gwen, krzywiąc się i mrużąc przy tym oczy.
- Mamy tylko nóż, a ja nigdy tego nie robiłam. Mogę tylko bardziej popsuć. Może, gdy kupimy nożyce?
- Tak... pewnie się też bardzo przydadzą Robin do szycia. Musiała się nieźle namęczyć by przyciąć bez nich materiał na sienniki.
- Na pewno mniej, niż chłopcy budując nam przytulne domki.
- Masz rację, ale nie mam pojęcia jak można by im tę pracę usprawnić. Zupełnie się nie znam na takich rzeczach
– drobna blondyneczka wzruszyła bezradnie ramionami.
- Na razie chyba sobie radzą. My musimy robić po prostu to co umiemy, dziadek zawsze powtarzał, że nie ma potrzeby wciskać łapek w nie swoją pracę.
Martha przeciągnęła się i ziewnęła, zakrywając dłonią usta.
- Och, to był długi dzień. Chętnie popływałabym w jeziorku...
Rozmarzyła się.
Gwen przypomniała sobie swoje ostatnie styczności z jeziorkiem i zarumieniła nieznacznie. Potem zastanowiła się chwilę i powiedziała:
- Myślisz, że pójście tam teraz nie byłoby niebezpieczne?
- Może troszkę, zwłaszcza dla ciebie. Pójdziemy rano? Teraz las jest ciemny, nawet wilki się tu czasami pojawiają. Rzadko chodzę po nocy, jeśli nie muszę.

Gwen kiwnęła głową. Choć była troszeczkę rozczarowana. To mogłaby być niesamowita przygoda... może udałoby się ponownie zobaczyć Ducha Lasu? Albo rusałki i elfy, o których opowiadała jej mama, kiedy była dzieckiem. Z drugiej strony myśl o wilkach całkowicie niszczyła ten entuzjazm.
- Budzę się jeszcze przed świtem i nie mogę spać. To przyzwyczajenie z klasztornych czasów. Wtedy wolę wyjść z chaty i trochę pospacerować.
- Przed świtem jest bezpieczniej
– Stwierdziła Martha - ja też wcześnie wstaję, a ze mną się nie zgubisz.

Wstała i sięgnęła pod siennik, wyjmując z niego drewniany grzebień.
- Rozczeszę ci trochę te włosy, wyglądasz jak strach na wróble, które widziałam na polu!
Roześmiała się i zaczęła zajmować się włosami młodszej dziewczyny, która podawała się tym zabiegom ze spokojem, choć czasami Martha musiała mocno szarpać, by rozczesać jakiś wyjątkowo oporny kołtun. W pewnym momencie popatrzyła na twarz dziewczyny i dostrzegła płynące po policzkach łzy.
Widząc łzy Gwen, zatrzymała się w połowie ruchu i odsunęła troszeczkę.
- Co się stało? Zrobiłam coś nie tak? Przepraszam, nie wiem często jak się zachować...
- Nie nie
– Gwen pokręciła głową i przytuliła się do Marthy – Nikt niee...e czesał mii...i włosów od czasu jak mama umarłaaa – Teraz już płakała na całego mocząc łzami materiał na ramieniu drugiej dziewczyny.
- Ciii...
Objęła Gwen, odkładając grzebień. Powoli głaskała ją po włosach, przypominając sobie to co robił Noah nie tak dawno. On się nie odzywał i to podziałało, więc i Martha nic nie powiedziała. Płacząca powoli uspokajała się pod wpływem delikatnej pieszczoty. Pociągnęła nosem i powiedziała:
- Zazwyczaj nie jestem beksą – głośne czknięcie wydobyło się z jej ust - ale wspomnienia o domu zawsze tak na mnie działają.
- Płacz pomaga, mi pomógł. Wszyscy mamy jakieś złe wspomnienia...
- Ale to najpiękniejsze wspomnienia jakie mam
– Powiedziała Gwen odsuwając się nieznacznie i ocierając piąstkami oczy. Kolejne czknięcie wstrząsnęło jej drobnym ciałem – wiem... głupia jestem.
Martha uśmiechnęła się ciepło i pod wpływem impulsu sama dała Gwen całusa w czoło.
- Ale nikt tu cię za to nie ukarze. Moje wspomnienia z dzieciństwa już wyblakły, chyba jestem silniejsza też. A przecież musimy się wzajemnie wspierać.
- Tak
– Mała klasztorna uciekinierka uśmiechnęła się do niej z ufnością – Tutaj jest niezwykle... wszyscy są tacy... przyjacielscy i życzliwi wobec siebie. I tyle się dzieje – dodała wspominając wydarzenia poranne wydarzenia, rozmowy i przyszłe wywoływanie ducha.
- Tyle się dzieje...
Martha powtórzyła słowa Gwen i zarumieniła się.
- A ja nic o tym nie wiem!
Roześmiała się do młodszej towarzyszki, starając się sprawić, by ponownie pojawił się na jej twarzyczce ten piękny uśmiech. Znów podniosła grzebień.
- Chcesz jeszcze?
- Tak!
- Pokiwała entuzjastycznie głową – a potem mogę rozczesać Twoje... jeśli chcesz...
- Pewnie, od dawna nikt tego nie robił. Nie chciałam męczyć dziadka takimi naszymi przyjemnościami...

Powoli przesuwała grzebieniem po włosach Gwen.
- Musiały być cudowne, gdy miałaś długie... zapuścisz je znowu, prawda?
- Tak... lubiłam kiedy takie były, choć dbanie o nie zajmowało dużo czasu. Po rozpuszczeniu sięgały mi do kolan
– zachichotała - ale w sumie przy moim wzroście to nie był wielki wyczyn. Zostawiłam sobie warkocz, ale to już nigdy nie będzie to samo.
- Będę ci pomagała
- z czułością gładziła złotowłosą. - Moje są nie do opanowania, gdy robią się dłuższe niż mam teraz.
Pokazała swoje, splątane i sięgające ze cztery cale za ramiona.
- Są śliczne... tak ładnie się kręcą. Zawsze chciałam mieć loki. Miałam nawet taką cicha nadzieję, że jak zetnę, to zaczną się kręcić – zaśmiała się wesoło – ale jak widać nic z tego. Tylko strasznie sterczą.
Mówiąc to zaczęła ostrożnie rozczesywać splątane pukle. Brała po jednym i zaczynając od dołu delikatnie rozdzielała splątane pasma. Wkładała w tę czynność wiele uwagi i staranności. Gwen zazwyczaj wszystkiemu co aktualnie robiła poświęcała całą duszę.
- Mmm... dotyk jest taki przyjemny.
Przymknęła oczy, oddając się pieszczocie.
- Myślę że nie zawsze – powiedziała Gwen nie przerywając czynności.
- Zawsze, gdy jest przyjacielski, od osoby, którą zaczyna się bardzo lubić. Wierzę, że ten kowala z wioski do przyjemnych by nie należał...
- Nie chciałam by Bjorn mnie dotykał...
- Powiedziała jakby do siebie.
- No... jest duży... i też jest kowalem. Ale wydawał się sympatyczny, chociaż nigdy z nim nie rozmawiałam...
Gwen zastanowiła się chwilę zanim powiedziała ostrożnie:
- To czy jest sympatyczny czy nie chyba nie ma znaczenia... Po prostu na myśl, że by mnie dotknął... poczułam się bardzo źle. Nie podobało mi się to uczucie.
- To uczucie... to masz przy wszystkich mężczyznach? Czy tylko przy nim? Noah mnie przytulił, ale teraz bałabym się pójść do niego, by znowu to zrobił. Zwłaszcza, że jak mówiłaś... on z Ann... Ale to był przyjemny dotyk.

Gwen zastanowiła się. Kiedy dzisiaj Rafael przytulił ją tak niespodziewanie, nie czuła się zagrożona, raczej zaskoczona, zdziwiona, ale nie czuła strachu:
- Nie wiem... nigdy przedtem tak się nie czułam, ale wiesz... byliśmy z Noahem i Ann nad jeziorem i tam się kąpaliśmy i wygłupialiśmy i było wesoło i czułam się bezpiecznie, a dzisiaj przy Bjornie... nie.
- To pewnie dlatego, że jest duży. Nie bój się, przecież ci nic nie zrobił, prawda?
- ściszyła głos do szeptu - Dziadek mnie kiedyś uczył, co należy robić w takich sytuacjach. Musisz po prostu uderzyć go mocno, kolanem lub kamieniem, tam między nogi. Podobno to bardzo skuteczne.
Pokiwała głową z mądrą miną. Gwen przez chwilę przetrawiała zasłyszaną radę. Więc ta część mężczyzny z której najwyraźniej jest taki dumny to jednocześnie jego najsłabszy punk... bardzo interesująca informacja i jeśli prawdziwa, a czemu miałaby nie być skoro pochodzi od na pewno bardzo doświadczonego starca, zdecydowanie niezmiernie cenna.
- Zdecydowanie muszę to sprawdzić – powiedziała z przekonaniem.
Martha roześmiała się, spontanicznie przytulając dziewczynę.
- Tylko nie na naszych panach, gdy nie zasłużą, mogą się strasznie zdenerwować. Nie wiem jak u nich działa to miejsce, może łatwo je uszkodzić?
Chichotała cicho, na myśl o sprawdzaniu. Gwen pokiwała głową:
- Oczywiście nie mam zamiaru robić nikomu krzywdy, ale jeśli będę zmuszana do czegoś na co nie będę miała ochoty, na pewno będę się bronić i to w każdy możliwy sposób.
- I tak trzymać. Moja dzielna Gwen!
- Nie jestem zbyt dzielna...
- zaprzeczyła – po prostu chcę być wolna i sama decydować o swoim losie. Tatuś kiedyś mi powiedział, że jestem bardzo podobna swojej babki. Była Walijką i była najbardziej niezależną kobieta jaka spotkał. Umarła kiedy byłam zbyt mała by ją pamiętać. Ciekawe... może cząstka jej duszy jest we mnie?
- Zupełnie się na tym nie znam, ale chyba jesteśmy podobni do swoich rodziców czy dziadków. Zawsze się zastanawiałam, jak bardzo jestem podobna do taty. Ponoć był bardzo dzielnym człowiekiem i pomagał innym. Ale... te rozmowy nic nie zmienią, prawda? Może porozmawiamy o czymś innym?
- Oczywiście... o czym tylko zechcesz
– Gwen pokiwała głową dalej czesząc włosy Marthy. Rozplątała już wszystkie kołtuny i teraz przejeżdżała po nich długimi, wolnymi pociągnięciami.
Uśmiech wrócił na usta dziewczyny, a ona sama wstała, rozglądając się po izbie.
- To może już w łóżku? Chcesz zsunąć oba, będziemy mogły szeptać.
Zarumieniała się, sama trochę nie wiedząc czemu.
- Doskonały pomysł – Drobna blondynka oddała jej grzebień i zaczęła z entuzjazmem mocować się z łóżkiem, Okazała się jednak bardzo słaba i szło jej to raczej z mizernym skutkiem.
- Nie jest takie ciężkie, nie siłuj się tak! - Chichocząc Martha pomogła jej i wspólnym trudem zsunęły łóżka. Nie były idealnie równe, jedno minimalnie wyższe i dłuższe od drugiego.
- Nie będzie nam to chyba przeszkadzało - zamilkła na chwilę, dłużej zastanawiając się nad pytaniem. - Czy... czy w zakonie spałaś nago? Nie chciałabym zrobić znowu czegoś głupiego...
- No coś ty
– Niedoszła zakonnica zaśmiała się głośno – To było absolutnie zakazane. Nie wolno było pokazywać nawet kawałka ciała poza twarzą i dłońmi, a i w tych ostatnich z habitu wystawały tylko palce. Reszta była skutecznie zasłonięta. Na noc mogłyśmy ściągać nakrycie głowy i buty... niezwykłe ustępstwo prawda?
- Ojej... gdy spałam tylko z dziadkiem, to zawsze rozbierałam się do snu, przynajmniej póki było ciepło. Dobrze, że najpierw zapytałam...
- Spałaś nago przy dziadku?
- Gwen popatrzyła na nią z ciekawością – poza tym że nie było wolno nie znaczy, że mnie przeszkadzać będzie twoja nagość.
Pokiwała głową.
- Spałam, nie widziałam w tym nic złego. A było ciepło, szkoda pocić ubrania... Tylko dziadka znałam bardzo dobrze.
- Mną się nie krępuj
– nowa lokatorka machnęła dłonią – Chyba nie masz niczego czego bym sama nie miała – zachichotała – a zresztą ostatnie dni bardzo poszerzyły moje horyzonty.
Martha tylko chwilę się wahała, zamykając drzwi na skobel. Zdjęła szybko ubranie, na chwilę "prezentując" swoje szczupłe i umięśnione ładnie ciało oczom Gwen, a potem wskoczyła na siennik, przykrywając się zszytymi skórami. Druga dziewczyna szybko poszła w jej ślady. Jej ciało zdecydowanie nie miało wyrobionych mięśni, była też niezwykle szczupła i drobna, jakby nie dojadała przez większość życia.

Gdy obie już były na siennikach, zbliżyły się do siebie, a w izbie rozległ się konspiracyjny szept.
- Nie usnę, jak mi nie opowiesz co widziałaś! Wszędzie cię pełno, Gwen!
Cichy chichot na pewno nie wydostał się poza chatę. Potem zaległa cisza, przez dłuższą chwilę chatę wypełniał tylko szept małej podglądaczki i westchnienia jej wdzięcznej słuchaczki.
- ...no i potem położyli się koło siebie – zakończyła opowieść.
- Och... - Martha cieszyła się, że mało co było widać, bo była cała czerwona - Ciekawe jak to jest...
- Wyglądali na bardzo zadowolonych
– powiedziała Gwen.
- Będę musiała kiedyś spróbować... jeśli tylko bym miała z kim... bo to nie wyjdzie z byle kim, prawda? Może to sama bliskość też jest miła? Och...
Westchnęła znowu, patrząc się w strop.
- Wiesz... myślę że z kim to zrobisz jest bardzo ważne. Z byle kim wcale może nie być przyjemnie, a wręcz przeciwnie. Nie ma się co spieszyć.
- Czasem po prostu boję się samotności...
- szepnęła Martha, a Gwen wsunęła dłoń pod jej skóry, odszukała dłoń i uścisnęła:
- Myślę że pozwolenie komuś na taką bliskość nie zmienia faktu samotności. Moi rodzice nie żyją, nie mam bliskiej rodziny, ale chciałam uciec do Walii, bo tam podobno żyją krewni mojej babki. Miałam nadzieję, że mnie przyjmą... a potem spotkałam Twojego dziadka i złożyłam przysięgę Duchowi Lasu. Byłoby cudownie stworzyć tutaj dom... ale... jeśli nie uda nam się przetrwać tutaj... może pojedziesz ze mną?
- Ja... to bardzo miłe... ale ja nie wiem, jak mogłoby nam się tu nie udać... To mój dom, Gwen, nie umiem sobie wyobrazić życia gdzie indziej...

Odwróciła się do niej i mocniej ścisnęła małą dłoń.
- Ale dziękuję. Przebywanie z tobą... chyba taka bliskość nie musi istnieć między mężczyzną i kobietą, prawda? Albo nie tylko między nimi... Chciałabym pozwolić komuś na taką bliskość, ale też chciałabym, by ze mną został... nawet jakby miał nie tylko mnie, dziadek nauczył mnie dzielić się z innymi... Plotę jak rozczulona, głupiutka dziewczynka, prawda?
Uśmiechnęła się słodko, a na policzkach wykwitły jej delikatne dołeczki. Czuła się dobrze, najlepiej od dawna. A w ten sposób uśmiechała się rzadko, tylko w szczególnych sytuacjach. Gwen kłębiło się w głowie od dziwnych idei, które otwierała przed nią Martha:
- Nie... to nie jest głupie... ale chyba bardzo... nietradycyjne – zachichotała.
Po chwili śmiały się już obie.
- Chyba nic, co tu robimy nie jest tradycyjne...
To był dobry, szczery śmiech.

Dzień był długi, pełen wydarzeń i meczący. Dziewczyny wtulone w posłania ucichły, a po chwili w chacie słychać było już tylko równe oddechy. Na zewnątrz szumiał las Sherwood czuwając nad swoimi dziećmi.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 24-03-2010 o 21:00.
Eleanor jest offline  
Stary 26-03-2010, 23:24   #80
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Gwen, Martha, Noah:

Ruszyli dnia następnego, skoro świt, mając do załatwienia całą masę różnych spraw. Muł, nazwany wdzięcznym imieniem Bonus, nie przeciwstawiał się zanadto porannemu marszowi przez krzaki, w poszukiwaniu ukrytego kilka dni temu wozowi. Pogoda nie była idealna, niebo zasnuwały chmury, z których już w nocy popadywało, ale co jakiś czas pojawiały się przebłyski, dające nadzieję na calkiem ładny, wciąż przecież letni dzień. Martha bez problemu odnalazła wóz, zachowując się znacznie bardziej swobodniej niż w obozie, w większej grupie ludzi. Może po prostu te, z którymi szczerze porozmawiała, potrafiła już odbierać bez nieśmiałości i dystansu. Ale to właśnie z tym wozem zaczęły się pierwsze problemy, bo nie znali się zupełnie na powożeniu. Gdyby to był koń, a nie muł, mogliby nawet sobie nie poradzić, ale cierpliwy Bonus po prostu ruszył przed siebie, ciągnąc za sobą znany sobie ciężar. A oni mieli czas przygotować się osobiście.

Brud znaleźć było łatwo, tak samo jak wcześniej nieco za duże, proste, stare ubranie, które przywdziali Gwen i Noah. Martha pozostała w swoim własnym. Sadzy także było dość i chociaż nie wyglądała na włosach naturalnie, to skomponowała się z błotem i brudem, którym pokryli przede wszystkim twarz udającej chłopca niedoszłej zakonnicy. Mężczyzna mógł nasunąć na twarz kaptur, a dodatkowo garbiąc się, mógł uchodzić za znacznie starszego, strudzonego chłopa. Martha tylko nie poczyniła większych przygotowań, nie musząc się zmieniać, gdyż i tak nikt w Nottingham nie mógł jej rozpoznać. Wzięte ze skrzyni srebro poukrywali w różnych miejscach, Noah przewidywał, że na szczęście nie będzie im potrzebne wszystko, a tylko dość niewielka jego część. Ukradziony kuferek był na prawdę spory, jeden osobie pozwalał na dostatnie życie przez wiele lat.

Najpierw skierowali się wsi, znajdującej się prawie po drodze do miasta. Najbliżej była oczywiście ta odwiedzana niedawno, ale tam woleli nie pokazywał się w tak krótkim czasie i to dysponując srebrem na zakup dodatkowych towarów. Wybrali inne miejsce, a w nim stojący nieopodal, przy wartkim strumieniu, młyn. I za trochę zbyt wygórowaną cenę kupili kilka dużych worków z mąką, mającą uzasadnić przyjazd do Nottingham. Cena nie była taka istotna, Noah celowo nie targował się, uśmeichając się do młynarza i życząc miłego dnia.
Pojechali dalej i jeszcze całkiem sporo przed południem zobaczyli miejskie mury, przy których o tej porze nie było już prawie ruchu. Kto miał na targ, to jechał w nocy i wjeżdżał o świcie, co Noah pamiętał bardzo dobrze.


Znudzeni strażnicy stali w przejściu, opierając dłonie na rękojęściach mieczy i styliskach halabard. Beznamiętnie patrzyli na podjeżdżający wóz, na dłużej tylko zatrzymujac wzrok na Marthcie, ale nawet ona, również nieco przybrudzona błotem, nie wzbudziła ich zainteresowania. Zastawili drogę, kiwając powążącemu Noahowi by się zatrzymał.
- Coś się spóźniliście na ten targ.
Wąsaty żołdak zajrzał na wóz.
- Co tam wieziecie, co?
- Mąkę jeno, panie...

Noah skłonił się usłużnie, a Gwen pokazała zawartość jednego z worków. Strażnik wzruszył ramionami i skinął na pozostałych. Droga stała otworem. Szybko otoczyły ich głośne dźwięki miasta, w tym pobliskiego targu. Ale tylko mężczyzna poczuł się jak u siebie.

Tymczasem w Sherwood...

Praca trwała, ale szła z mozołem. Ann musiała coraz dalej chodzić po nowe krzaki, wyzbierawszy wszystkie z najbliższej okolicy obozu. Ostatecznie jej myśli i tak kręciły się teraz wokół przywoływania duchów, do którego musiała się dobrze przygotować. Najlepiej wychodziło to zawsze o północy, czasu miała więc dość, skupiając się najpierw na pracy. Robin szło chyba najlepiej, bowiem miała prawie wszystko co było potrzebne do szycia, prócz nożyc, ale zastępowała je nożem. Sienniki nie musiały być wycięte i zszyte idealnie, a zręczne dłonie szwaczki radziły sobie z nimi bardzo szybko. Miała już trzy, które wystarczyło wypchać. Również Rowena coraz lepiej poznawała las, śledząc ścieżki wydeptane przez zwierzęta i obserwując ich zachowanie. Upolowała także dwa zające, które miały starczyć na wieczorną potrawkę.

Mężczyźni radzili sobie gorzej, gdyż ich praca była cięższa i wykonywali ją praktycznie po raz pierwszy. Cecil, kopiąc dół pod wspólną chatę, wciąż natrafiał na jakieś korzenie, które ciężko było usunąć za pomocą przerdzewiałej łopaty. Musiał więc kopać w miękkim, omijając niedogodności, które do usunięcia zostawił na później, co szło mu wolno, gdy co chwilę zahaczał o jakieś irytujące korzenie. Bjorn uderzał siekierą bardzo mocno, ale gdy złamał trzonek, doszedł do wniosku, że siła to nie wszystko i teraz po naprawieniu narzędzia starał się uderzać inaczej, bardziej pod kątem, ucząc się wcale nie takiej banalnej sztuki drwala. A Rafel z podobnie małą skutecznością obchodził się z piłą, próbując przeciąć na pół powaloną sosnę. Udało mu się dopiero koło południa, kiedy to razem z Bjornem postanowili od razu przeciągnąć ją do obozu i chwilę odpocząć, zjadając obfity posiłek. To oni też pierwsi zobaczyli dziwny widok na bliskiej obozowi przesiece.


Mała, kilkulatnia dziewczyna we fioloetowej, ładnej sukience i wianku na głowie, biegła wprost na nich, trzymając w jednej dłoni kwiatki, a drugą podwijając spódnice. Wzrok miała jednak przerażony, a w oczach łzy i chyba tylko to, że dyszała bardzo ciężko, sprawiało, że nie krzyczała z całych sił. Zgubiła się? To było możliwe i mogło spowodować jej paniczny bieg. Już mieli ją zatrzymać i zadać pytania, gdy potężny ryk rozległ się z pomiędzy pobliskich drzew, zza których wyłonił się olbrzymi, wściekły niedźwiedź.


Ryknął raz jeszcze, wypadając na przesiekę. Futro miał zakrwawione, a z jego barku wystawała ułamana w połowie strzała. Oczy miał całkiem czerwone, a całą swoją furię przelewał we wściekły ryk i bardzo szybki bieg w kierunku mężczyzn i bezbronnej dziewczynki. Każdy, kto był w obozie, musiał go usłyszeć, a ci, którzy stali bliżej, nawet zobaczyć. Nie wyglądał na takiego, którego dałoby się ułagodzić...
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172