Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2010, 20:51   #79
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zaraz po kolacji Gwendolina podeszła do Cecila, który siedział przy ognisku najwyraźniej odpoczywając po ciężkim dniu pracy. Podeszła do niego i usiadła obok:
- Zbieram zamówienia na zioła do sienników. Chciałam zapytać czy masz jakieś preferencje.
- Coś, co nie pachnie końskim siodłem, które najczęściej bywało mi poduszką
- wypalił natychmiast.
Gwen roześmiała się i podała mu naręcze ziół, które zebrała tego dnia:
- Wybierz co podoba Ci się najbardziej.
Powąchał głośno każde. Zastanowił się chwilę.
- To - wskazał na jakąś roślinę, której pewnie, sadząc po minie, kompletnie nie kojarzył. Roślina miała miękkie jakby pokryte lekkim meszkiem liście, które od spodu były szare, a z wierzchu zielone. Przypominały mu zmienna barwę oczu Robin. Podobał mu się też jej delikatny miętowo cytrynowy zapach.
- Kocimiętka – Gwen wzięła gałązkę, powąchała i mrugnęła do niego wesoło – Uwielbiają ją koty. Mogą godzinami w niej leżeć i ocierać się.
Chłopak szybko odwrócił głowę, ale bystremu oku Gwen nie umknęło, że się zarumienił. To było dziwne i trochę zabawne.
- Nie nie, no ja tak - zaczął coś bezładnie - zapach ciekawy. Wiesz, eee, no, muszę pójść za potrzebą – wstał nagle.
Dziewczyna zachichotała cicho patrząc jak pospiesznie się oddala. Nie miała pojęcia dlaczego się tak zmieszał, ale wyglądało to dość dziwnie. ~Co ja takiego powiedziałam?~ Pomyslała analizując swoje słowa, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

Wypatrzyła Ann i Noaha i podeszła do nich, po fascynującej rozmowie o wywoływaniu duchów pokazała chłopakowi swój zbiór. Pierwszą rzeczą jaka wpadła mu w oko, a raczej w nos były niewielkie szyszki jodły, ich orzeźwiający zapach sprawiał wrażenie jakby trzymał w ręku esencję lasu.
- Fajnie, to bym miał w sienniku? Będzie mi się w plecy wżerać!
- Nie nie
– Gwen roześmiała się – Wycisnę z nich tylko żywicę i dodam do siana.
- Jak chcesz coś z tego wycisnąć?
- Noah bliżej przyjrzał się szyszce, obracając ją w dłoni.
Dziewczyna wzięła od niego szyszkę, odgięła łuski i pokazała mu niewielkie żółte ziarenka z purpurowym skrzydełkiem:
- Nasionka jodły. To w nich jest cały zapach. Wystarczy je rozgnieść... - zawahała się - to mi przypomina, ze muszę w mieście zakupić jeszcze mały moździerz. Przyda się też do wielu innych rzeczy.
- Skomplikowane sprawy.

Zerknął na to żółte, małe coś.
- Budowanie domów jest prostsze.
Gwen pokręciła głową:
- Nie sądzę... myślę, że proste jest po prostu to co umiemy robić.
- No dobra, nie skomplikowane, a babskie sprawy.

Wyszczerzył się do niej radośnie. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem:
- I właśnie dlatego ty robisz mi huśtawkę, a ja dla ciebie rozkoszne posłanie.
- Strach pomyśleć, jakby wyglądała ta wioska, gdyby była tu tylko jedna płeć. Chyba lepiej by na tym wyszli sami mężczyźni.

Jeszcze raz spojrzał na szyszkę, a potem oddał ją Gwen.
- Czy ja wiem...? - Jej spojrzenie było wyzywające – w końcu to my dbamy o to byście mieli co jeść – mrugnęła i zaśmiała się.
- Czysty przypadek i potwierdzenie reguły poprzez wyjątki!
Dziewczyna pokazała mu język, a Noah zachichotał i machnął dłonią, wracając do ogniska.

Potem podszedł do niej Rafael. Musiała się jeszcze dobrze zastanowić co o nim myśleć...

***

Przeniesienie rzeczy do chaty Marthy nie zajęło Gwen dużo czasu. Jeden worek stanowił cały jej dobytek. Z rozkoszą wyciągnęła się na sienniku i westchnęła.
- Bolą mnie wszystkie kości od tego schylania się.
Jasnowłosa uśmiechnęła się, przysiadając na swoim łóżku.
- Uważaj, jak zobaczą, że zajęłaś najwygodniejsze miejsce, mogą sprawić ci lanie - zaśmiała się.
- Myślisz, że ktoś uderzy taką delikatną, niewinną i drobna istotkę jak ja? - Dziewczyna zrobiła minę mającą uosabiać wcielenie wszystkich nieskalanych cnót, ale jej oczy błyszczały podejrzanie.
- Ja na pewno nie, Gwen. Jesteś ucieleśnieniem niewinności.
Przysiadła się obok, głaszcząc dziewczynę po włosach z zadziornym uśmieszkiem na ustach. Słysząc te słowa mała diablica najpierw przez chwilę przyglądała się Marthcie, a potem zaczęła śmiać się głośno i radośnie:
- A ty masz cudowne poczucie humoru
– Uniosła się lekko i cmoknęła ją w policzek – Możesz wyrównać mi włosy? - Zapytała – Są takie poszarpane, może lepiej by wyglądały ładnie przycięte?
Popatrzyła na jasne kudły Gwen, krzywiąc się i mrużąc przy tym oczy.
- Mamy tylko nóż, a ja nigdy tego nie robiłam. Mogę tylko bardziej popsuć. Może, gdy kupimy nożyce?
- Tak... pewnie się też bardzo przydadzą Robin do szycia. Musiała się nieźle namęczyć by przyciąć bez nich materiał na sienniki.
- Na pewno mniej, niż chłopcy budując nam przytulne domki.
- Masz rację, ale nie mam pojęcia jak można by im tę pracę usprawnić. Zupełnie się nie znam na takich rzeczach
– drobna blondyneczka wzruszyła bezradnie ramionami.
- Na razie chyba sobie radzą. My musimy robić po prostu to co umiemy, dziadek zawsze powtarzał, że nie ma potrzeby wciskać łapek w nie swoją pracę.
Martha przeciągnęła się i ziewnęła, zakrywając dłonią usta.
- Och, to był długi dzień. Chętnie popływałabym w jeziorku...
Rozmarzyła się.
Gwen przypomniała sobie swoje ostatnie styczności z jeziorkiem i zarumieniła nieznacznie. Potem zastanowiła się chwilę i powiedziała:
- Myślisz, że pójście tam teraz nie byłoby niebezpieczne?
- Może troszkę, zwłaszcza dla ciebie. Pójdziemy rano? Teraz las jest ciemny, nawet wilki się tu czasami pojawiają. Rzadko chodzę po nocy, jeśli nie muszę.

Gwen kiwnęła głową. Choć była troszeczkę rozczarowana. To mogłaby być niesamowita przygoda... może udałoby się ponownie zobaczyć Ducha Lasu? Albo rusałki i elfy, o których opowiadała jej mama, kiedy była dzieckiem. Z drugiej strony myśl o wilkach całkowicie niszczyła ten entuzjazm.
- Budzę się jeszcze przed świtem i nie mogę spać. To przyzwyczajenie z klasztornych czasów. Wtedy wolę wyjść z chaty i trochę pospacerować.
- Przed świtem jest bezpieczniej
– Stwierdziła Martha - ja też wcześnie wstaję, a ze mną się nie zgubisz.

Wstała i sięgnęła pod siennik, wyjmując z niego drewniany grzebień.
- Rozczeszę ci trochę te włosy, wyglądasz jak strach na wróble, które widziałam na polu!
Roześmiała się i zaczęła zajmować się włosami młodszej dziewczyny, która podawała się tym zabiegom ze spokojem, choć czasami Martha musiała mocno szarpać, by rozczesać jakiś wyjątkowo oporny kołtun. W pewnym momencie popatrzyła na twarz dziewczyny i dostrzegła płynące po policzkach łzy.
Widząc łzy Gwen, zatrzymała się w połowie ruchu i odsunęła troszeczkę.
- Co się stało? Zrobiłam coś nie tak? Przepraszam, nie wiem często jak się zachować...
- Nie nie
– Gwen pokręciła głową i przytuliła się do Marthy – Nikt niee...e czesał mii...i włosów od czasu jak mama umarłaaa – Teraz już płakała na całego mocząc łzami materiał na ramieniu drugiej dziewczyny.
- Ciii...
Objęła Gwen, odkładając grzebień. Powoli głaskała ją po włosach, przypominając sobie to co robił Noah nie tak dawno. On się nie odzywał i to podziałało, więc i Martha nic nie powiedziała. Płacząca powoli uspokajała się pod wpływem delikatnej pieszczoty. Pociągnęła nosem i powiedziała:
- Zazwyczaj nie jestem beksą – głośne czknięcie wydobyło się z jej ust - ale wspomnienia o domu zawsze tak na mnie działają.
- Płacz pomaga, mi pomógł. Wszyscy mamy jakieś złe wspomnienia...
- Ale to najpiękniejsze wspomnienia jakie mam
– Powiedziała Gwen odsuwając się nieznacznie i ocierając piąstkami oczy. Kolejne czknięcie wstrząsnęło jej drobnym ciałem – wiem... głupia jestem.
Martha uśmiechnęła się ciepło i pod wpływem impulsu sama dała Gwen całusa w czoło.
- Ale nikt tu cię za to nie ukarze. Moje wspomnienia z dzieciństwa już wyblakły, chyba jestem silniejsza też. A przecież musimy się wzajemnie wspierać.
- Tak
– Mała klasztorna uciekinierka uśmiechnęła się do niej z ufnością – Tutaj jest niezwykle... wszyscy są tacy... przyjacielscy i życzliwi wobec siebie. I tyle się dzieje – dodała wspominając wydarzenia poranne wydarzenia, rozmowy i przyszłe wywoływanie ducha.
- Tyle się dzieje...
Martha powtórzyła słowa Gwen i zarumieniła się.
- A ja nic o tym nie wiem!
Roześmiała się do młodszej towarzyszki, starając się sprawić, by ponownie pojawił się na jej twarzyczce ten piękny uśmiech. Znów podniosła grzebień.
- Chcesz jeszcze?
- Tak!
- Pokiwała entuzjastycznie głową – a potem mogę rozczesać Twoje... jeśli chcesz...
- Pewnie, od dawna nikt tego nie robił. Nie chciałam męczyć dziadka takimi naszymi przyjemnościami...

Powoli przesuwała grzebieniem po włosach Gwen.
- Musiały być cudowne, gdy miałaś długie... zapuścisz je znowu, prawda?
- Tak... lubiłam kiedy takie były, choć dbanie o nie zajmowało dużo czasu. Po rozpuszczeniu sięgały mi do kolan
– zachichotała - ale w sumie przy moim wzroście to nie był wielki wyczyn. Zostawiłam sobie warkocz, ale to już nigdy nie będzie to samo.
- Będę ci pomagała
- z czułością gładziła złotowłosą. - Moje są nie do opanowania, gdy robią się dłuższe niż mam teraz.
Pokazała swoje, splątane i sięgające ze cztery cale za ramiona.
- Są śliczne... tak ładnie się kręcą. Zawsze chciałam mieć loki. Miałam nawet taką cicha nadzieję, że jak zetnę, to zaczną się kręcić – zaśmiała się wesoło – ale jak widać nic z tego. Tylko strasznie sterczą.
Mówiąc to zaczęła ostrożnie rozczesywać splątane pukle. Brała po jednym i zaczynając od dołu delikatnie rozdzielała splątane pasma. Wkładała w tę czynność wiele uwagi i staranności. Gwen zazwyczaj wszystkiemu co aktualnie robiła poświęcała całą duszę.
- Mmm... dotyk jest taki przyjemny.
Przymknęła oczy, oddając się pieszczocie.
- Myślę że nie zawsze – powiedziała Gwen nie przerywając czynności.
- Zawsze, gdy jest przyjacielski, od osoby, którą zaczyna się bardzo lubić. Wierzę, że ten kowala z wioski do przyjemnych by nie należał...
- Nie chciałam by Bjorn mnie dotykał...
- Powiedziała jakby do siebie.
- No... jest duży... i też jest kowalem. Ale wydawał się sympatyczny, chociaż nigdy z nim nie rozmawiałam...
Gwen zastanowiła się chwilę zanim powiedziała ostrożnie:
- To czy jest sympatyczny czy nie chyba nie ma znaczenia... Po prostu na myśl, że by mnie dotknął... poczułam się bardzo źle. Nie podobało mi się to uczucie.
- To uczucie... to masz przy wszystkich mężczyznach? Czy tylko przy nim? Noah mnie przytulił, ale teraz bałabym się pójść do niego, by znowu to zrobił. Zwłaszcza, że jak mówiłaś... on z Ann... Ale to był przyjemny dotyk.

Gwen zastanowiła się. Kiedy dzisiaj Rafael przytulił ją tak niespodziewanie, nie czuła się zagrożona, raczej zaskoczona, zdziwiona, ale nie czuła strachu:
- Nie wiem... nigdy przedtem tak się nie czułam, ale wiesz... byliśmy z Noahem i Ann nad jeziorem i tam się kąpaliśmy i wygłupialiśmy i było wesoło i czułam się bezpiecznie, a dzisiaj przy Bjornie... nie.
- To pewnie dlatego, że jest duży. Nie bój się, przecież ci nic nie zrobił, prawda?
- ściszyła głos do szeptu - Dziadek mnie kiedyś uczył, co należy robić w takich sytuacjach. Musisz po prostu uderzyć go mocno, kolanem lub kamieniem, tam między nogi. Podobno to bardzo skuteczne.
Pokiwała głową z mądrą miną. Gwen przez chwilę przetrawiała zasłyszaną radę. Więc ta część mężczyzny z której najwyraźniej jest taki dumny to jednocześnie jego najsłabszy punk... bardzo interesująca informacja i jeśli prawdziwa, a czemu miałaby nie być skoro pochodzi od na pewno bardzo doświadczonego starca, zdecydowanie niezmiernie cenna.
- Zdecydowanie muszę to sprawdzić – powiedziała z przekonaniem.
Martha roześmiała się, spontanicznie przytulając dziewczynę.
- Tylko nie na naszych panach, gdy nie zasłużą, mogą się strasznie zdenerwować. Nie wiem jak u nich działa to miejsce, może łatwo je uszkodzić?
Chichotała cicho, na myśl o sprawdzaniu. Gwen pokiwała głową:
- Oczywiście nie mam zamiaru robić nikomu krzywdy, ale jeśli będę zmuszana do czegoś na co nie będę miała ochoty, na pewno będę się bronić i to w każdy możliwy sposób.
- I tak trzymać. Moja dzielna Gwen!
- Nie jestem zbyt dzielna...
- zaprzeczyła – po prostu chcę być wolna i sama decydować o swoim losie. Tatuś kiedyś mi powiedział, że jestem bardzo podobna swojej babki. Była Walijką i była najbardziej niezależną kobieta jaka spotkał. Umarła kiedy byłam zbyt mała by ją pamiętać. Ciekawe... może cząstka jej duszy jest we mnie?
- Zupełnie się na tym nie znam, ale chyba jesteśmy podobni do swoich rodziców czy dziadków. Zawsze się zastanawiałam, jak bardzo jestem podobna do taty. Ponoć był bardzo dzielnym człowiekiem i pomagał innym. Ale... te rozmowy nic nie zmienią, prawda? Może porozmawiamy o czymś innym?
- Oczywiście... o czym tylko zechcesz
– Gwen pokiwała głową dalej czesząc włosy Marthy. Rozplątała już wszystkie kołtuny i teraz przejeżdżała po nich długimi, wolnymi pociągnięciami.
Uśmiech wrócił na usta dziewczyny, a ona sama wstała, rozglądając się po izbie.
- To może już w łóżku? Chcesz zsunąć oba, będziemy mogły szeptać.
Zarumieniała się, sama trochę nie wiedząc czemu.
- Doskonały pomysł – Drobna blondynka oddała jej grzebień i zaczęła z entuzjazmem mocować się z łóżkiem, Okazała się jednak bardzo słaba i szło jej to raczej z mizernym skutkiem.
- Nie jest takie ciężkie, nie siłuj się tak! - Chichocząc Martha pomogła jej i wspólnym trudem zsunęły łóżka. Nie były idealnie równe, jedno minimalnie wyższe i dłuższe od drugiego.
- Nie będzie nam to chyba przeszkadzało - zamilkła na chwilę, dłużej zastanawiając się nad pytaniem. - Czy... czy w zakonie spałaś nago? Nie chciałabym zrobić znowu czegoś głupiego...
- No coś ty
– Niedoszła zakonnica zaśmiała się głośno – To było absolutnie zakazane. Nie wolno było pokazywać nawet kawałka ciała poza twarzą i dłońmi, a i w tych ostatnich z habitu wystawały tylko palce. Reszta była skutecznie zasłonięta. Na noc mogłyśmy ściągać nakrycie głowy i buty... niezwykłe ustępstwo prawda?
- Ojej... gdy spałam tylko z dziadkiem, to zawsze rozbierałam się do snu, przynajmniej póki było ciepło. Dobrze, że najpierw zapytałam...
- Spałaś nago przy dziadku?
- Gwen popatrzyła na nią z ciekawością – poza tym że nie było wolno nie znaczy, że mnie przeszkadzać będzie twoja nagość.
Pokiwała głową.
- Spałam, nie widziałam w tym nic złego. A było ciepło, szkoda pocić ubrania... Tylko dziadka znałam bardzo dobrze.
- Mną się nie krępuj
– nowa lokatorka machnęła dłonią – Chyba nie masz niczego czego bym sama nie miała – zachichotała – a zresztą ostatnie dni bardzo poszerzyły moje horyzonty.
Martha tylko chwilę się wahała, zamykając drzwi na skobel. Zdjęła szybko ubranie, na chwilę "prezentując" swoje szczupłe i umięśnione ładnie ciało oczom Gwen, a potem wskoczyła na siennik, przykrywając się zszytymi skórami. Druga dziewczyna szybko poszła w jej ślady. Jej ciało zdecydowanie nie miało wyrobionych mięśni, była też niezwykle szczupła i drobna, jakby nie dojadała przez większość życia.

Gdy obie już były na siennikach, zbliżyły się do siebie, a w izbie rozległ się konspiracyjny szept.
- Nie usnę, jak mi nie opowiesz co widziałaś! Wszędzie cię pełno, Gwen!
Cichy chichot na pewno nie wydostał się poza chatę. Potem zaległa cisza, przez dłuższą chwilę chatę wypełniał tylko szept małej podglądaczki i westchnienia jej wdzięcznej słuchaczki.
- ...no i potem położyli się koło siebie – zakończyła opowieść.
- Och... - Martha cieszyła się, że mało co było widać, bo była cała czerwona - Ciekawe jak to jest...
- Wyglądali na bardzo zadowolonych
– powiedziała Gwen.
- Będę musiała kiedyś spróbować... jeśli tylko bym miała z kim... bo to nie wyjdzie z byle kim, prawda? Może to sama bliskość też jest miła? Och...
Westchnęła znowu, patrząc się w strop.
- Wiesz... myślę że z kim to zrobisz jest bardzo ważne. Z byle kim wcale może nie być przyjemnie, a wręcz przeciwnie. Nie ma się co spieszyć.
- Czasem po prostu boję się samotności...
- szepnęła Martha, a Gwen wsunęła dłoń pod jej skóry, odszukała dłoń i uścisnęła:
- Myślę że pozwolenie komuś na taką bliskość nie zmienia faktu samotności. Moi rodzice nie żyją, nie mam bliskiej rodziny, ale chciałam uciec do Walii, bo tam podobno żyją krewni mojej babki. Miałam nadzieję, że mnie przyjmą... a potem spotkałam Twojego dziadka i złożyłam przysięgę Duchowi Lasu. Byłoby cudownie stworzyć tutaj dom... ale... jeśli nie uda nam się przetrwać tutaj... może pojedziesz ze mną?
- Ja... to bardzo miłe... ale ja nie wiem, jak mogłoby nam się tu nie udać... To mój dom, Gwen, nie umiem sobie wyobrazić życia gdzie indziej...

Odwróciła się do niej i mocniej ścisnęła małą dłoń.
- Ale dziękuję. Przebywanie z tobą... chyba taka bliskość nie musi istnieć między mężczyzną i kobietą, prawda? Albo nie tylko między nimi... Chciałabym pozwolić komuś na taką bliskość, ale też chciałabym, by ze mną został... nawet jakby miał nie tylko mnie, dziadek nauczył mnie dzielić się z innymi... Plotę jak rozczulona, głupiutka dziewczynka, prawda?
Uśmiechnęła się słodko, a na policzkach wykwitły jej delikatne dołeczki. Czuła się dobrze, najlepiej od dawna. A w ten sposób uśmiechała się rzadko, tylko w szczególnych sytuacjach. Gwen kłębiło się w głowie od dziwnych idei, które otwierała przed nią Martha:
- Nie... to nie jest głupie... ale chyba bardzo... nietradycyjne – zachichotała.
Po chwili śmiały się już obie.
- Chyba nic, co tu robimy nie jest tradycyjne...
To był dobry, szczery śmiech.

Dzień był długi, pełen wydarzeń i meczący. Dziewczyny wtulone w posłania ucichły, a po chwili w chacie słychać było już tylko równe oddechy. Na zewnątrz szumiał las Sherwood czuwając nad swoimi dziećmi.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 24-03-2010 o 21:00.
Eleanor jest offline