Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2010, 23:09   #94
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Kamień uciekł spod stup dziewczyny, ciałem szarpnęło gwałtownie w dół. Nagle czas zwolnił gdy pomiędzy jednym i drugim uderzeniem serca zawisła na ledwie kilku palcach. Umysł zazwyczaj tak pełen pomysłów zupełnie opustoszał jakby przemienił się w jedną wielką ciszę. Zostało tylko głębokie zdziwienie, gdy opuszki odrywały się od ostrej skały.
I już wokół była tylko pustka, zimna i świszcząca, zdradliwe wiotkie ramiona młóciły powietrze bezskutecznie szukając oparcia, czegoś co mogłyby schwycić, przytrzymać. Ale nic nie było w stanie jej ocalić.
Ciemność. Mrok tak gęsty że zdawał się wypełniać wszystko. Nieubłagany czaił się tuż obok jak bestia gotowa do ataku.
A potem, był upadek, trzask rozrywanego mięsa i kości, ból eksplodujący wraz ze zrywanymi przez przyspieszenie organami. Oszalała z bólu i strachu dziewczyna czuła jakby zakatowała ją bestia rwąc ciało na strzępy pazurami mroku, szarpiąc je kłami zapomnienia i pustki.
W ostatnim pełnym spienionej krwi oddechu poznała imię bestii.
Śmierć.

- Wyłazić!
Era obudziła się zlana zimnym potem. Przez chwilę patrzyła nierozumiejącym wzrokiem na wylewające się z kanonierki klony. Gdy rzeczywistość wskakiwała na miejsce wypierając senne koszmary dziewczyna podniosła zesztywniałe od twardej podłogi ciało.
Zasnęła? Kiedy? Nie miała takiego zamiaru. Po prostu zamknęła oczy.
Sen. Przecież nie miała ich od dobrych kilku lat. Czemu wrócił?
„...wiem jak i z czyjej ręki zginiesz”. Śmierć.
Nie miała czasu zbytnio zglebić tematu gdyż zobaczyła and sobą uśmiechniętą twarz mistrza Torlesa który pomógł jej wstać.
Gdy wyszli z kanonierki dziewczyna oniemiała. Nawet nie próbowała tego ukryć. Ogrom samej arami i przygotowywanej akcji uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Wystarczyło przesunąć wzrokiem po tym mrowiu żołnierzy by poczuć się nikim. Bo czymże właściwe była? Pyłem na wietrze. I to chwilowo bardzo zagubionym pyłem.
- Witaj w 13 Legionie - zakomunikował Torles. - Czuj się jak u siebie.
Nagle pojęła co znaczy dowodzić choć małą częścią tej potężnej machiny. I choć wciąż czuła głównie strach nie mogła pozbyć się też subtelnego uczucia dumy.
- Mistrzu... - zwróciła się do Torlesa chłonąc niecodzienny widok. Usiłując uwierzyć, ze jest prawdziwy. - Rozumiem, że dopiero się rozkładamy, ile czasu minie nim na dobre ruszymy?

- Tego dokładnie nie wiem. Musimy skoordynować nasze działania z naszym sąsiadem z lewej, więc czekamy na rozkaz. Myślę jednak, że nie wcześniej niż za cztery godziny.

Westchnęła. Mało czasu, zbyt mało by nadrobić zaległości w spaniu.
- Rozumiem. Jak z wsparciem z orbity? Mamy jakieś zdjęcia terenu przed nami? Szacunkowe dane o droidach? – sprawy praktycznie zawsze dobrze zajmowały myśli. Odpychały widmo snu. Widmo śmierci która przerażała dziewczynę do szpiku kości. Łatwiej było być dzielną gdy miała obok siebie Tamira.

- Coś tam mamy, niestety tobie to niewiele pomoże. Ciężko przeanalizować sytuację w lesie, z powietrza. Prawdopodobnie nie natrafisz na siły większe niż ze dwa bataliony, ale nigdy nie wiadomo.

- A ciężki sprzęt? Czy to da rade wykryć?

- Tylko na płaskim terenie. W lesie drzewa są zbyt wysokie.

- Jakieś wieści o Kastarze Induro?

- Niestety żadnych.

- Rozumiem... – Słowa Mistrza wcale nie pokrzepiały. Do tego wciąż nie mogła się pozbyć uporczywego niepokoju. „Uświadomić jak kruche jest życie? Że wystarczy jeden błysk klingi miecza świetlnego, by ciało padło martwe? A może uświadomić, że nie powinno się pokładać w innych zaufania? ” Słowa Zabraka wciąż dźwięczały w jej głowie. Nie pytała o szczegóły ale wzmianka o mieczach wyraźnie wskazywała na sprawcę. - Czy wiadomo coś o mrocznych Jedi na plecenie?

- Nie, nic. Nikt oprócz Tamira ich nie widział. Nikt inny się z nimi nie zetknął.

- To nie znaczy, ze się nie zetknie. - stwierdziła cicho, słowa niemal stanęły jej w gardle.

- Tak, to oczywiscie prawda, ale... - mistrz przez chwilę się zawahał. - Zresztą nieważne. W każdym razie lepiej miej się na baczności. Jak się czujesz przed pierwszą akcją?

- Jakbym dostała wibromłotem w potylicę. – odparła uśmiechając się przy tym krzywo. - Ale to chyba normalne. Co chciał mistrz powiedzieć przed chwilą?

- Nic ważnego. W każdym razie to tylko moje domysły niczym nie poparte.

A to ciekawe. Pomyślała. Cóż każdy nowy temat był lepszy niż rozważania o wizji Zabraka.
- Wie Mistrz z domysłami jest tak, że gdy są czymś poparte zazwyczaj jest już za późno.

- Może i Dass miał rację, że w młodym pokoleniu tkwi więcej mądrości niż przypuszczamy. Zresztą ty znasz Tamira lepiej ode mnie, więc może powinienem się z tobą podzielić moimi przypuszczeniami - Torles zrobił w tym miejscu przerwę, jakby zastanawiał się od czego zacząć. - Nie zrozum mnie źle, nikogo nie oskarżam, ale... Nie wydaje ci się dziwne, że tylko on wpadł na dwójkę sługusów Dooku? I to od razu na dowódcę armii droidów na Elomie. Tymczasem nie pojawili się ani w momencie, gdy mieli szansę zgnieść odcięte wojska Republiki, ani teraz nie próbują się mieszać w powstrzymywanie naszego ataku. Trochę to niepokojące. Nikt inny ani ich nie widział, ani ich nie wyczuł.

W jednej chwili wnętrzności Ery zamarzły. Czuła się tak jakby Mistrz właśnie pachnął ja mieczem świetlnym prosto w serce. To co mówił było...
Przed oczami stanęła jej twarz Tamira, oblicze jasne i szczere otoczone koroną złotych włosów. On przecież nie mógł mieć nic wspólnego z mrokiem. Nie miał w sobie zła ani fałszu. Wyczułaby to.
- Może sam się jeszcze maltretował? - oburzyła się, czuła jakby wraz z Zabrakiem stary mistrz oskarżał ją. - Mistrzu gdy był w niewoli przywołał mnie przez Moc. Czułam jego ból, jego strach. Opatrywałam jego rany. Te na duchu są znacznie głębsze niż te na ciele. To co mu zrobili jest prawdziwe.

- Mroczni Jedi potrafią sami się okaleczyć.

- I mistrz uważa, ze po wyglądzie rany nie da się tego rozpoznać? To co pobiło Tamira miało pazury i pięści znacznie większe niż on, większe niż człowiek. Świadczy o tym rozmiar sińców i otarcia. – Na to jedno miała dowody zawarte w szpitalnych kartach pacjentów, Tamir nie mógł sam się tak urządzić.

- Lata w Zakonie nauczyły mnie, że nie zawsze wszystko jest tym na co wygląda.

- To czemu Mistrz z nim o tym nie pomówił? Widzę co się z nim dzieje mistrzu. jaki był przed Elom i jaki jest teraz. Czułam przez Moc jego ból i patrzyłam jak dręczą go koszmary, wizje. Najchętniej posłałabym go do uzdrowiciela dusz. Nie mam wątpliwości, że mówi prawdę.

- A jak ty byś się czuła, gdyby cię ktoś bezpodstawnie oskarżał o zdradę? Nie mam żadnych dowodów. Wszystko to tylko moje przypuszczenia, a raczej branie pod rozwagę wszystkie możliwości. Miejmy nadzieję, że to ty masz rację i miejmy nadzieję, że wasza przyjaźń nie przysłania twoich zmysłów.

Dobrze, teraz się wściekła. I nawet czuła z tego powodu ulgę. Wszystko było lepsze niż ten strach.
- Nawet jeśli przyjaźń sprawia, że jestem stronnicza to co z tego? Troska i zaufanie to nic złego. Ktoś nas zdradził, haniebnie zaatakował Republikę, sprzeniewierzył wszytko w co wierzymy. To straszne i wciąż boli. Ale trzeba pamiętać o co walczymy i kim jesteśmy. Trzeba wierzyć w siebie i innych. Jedi to jedność i tylko jako jedność mamy szanse. Musimy się wspierać nie atakować nawzajem. Ataki zostawmy Dooku skoro tak je lubi.

- Pamiętaj, że Dooku też był kiedyś Jedi. Zdradzić cię może jedynie ten, komu ufasz. Wyczuwam w tobie bunt. Nie zawsze wierzysz w mądrość mistrzów, prawda?

A co miał piernik do wiatraka?
- Ufam, że nikt lepiej niż oni nie poprowadzi nas teraz. Ale moja mistrzyni nauczyła mnie tego bym zawsze kierowała się swoim sercem. Robiła tylko to w co wierze. Zło zawsze znajdzie tysiące logicznych przesłanek na których może się oprzeć, tysiące szeptów wynikających ze strachu. Dobro za to zazwyczaj nie ma nic na swoją obronę. A jednak nasze serca je znają i rozpoznają. - powiedziała już łagodniej, uznając że najwyższy czas ie uspokoić zanim zacznie się wydzierać.

- Rozpoznaję w tym logikę Caprice Leh, czyżbym się mylił? Tylko ona mogła coś takiego powiedzieć - Torles pokręcił delikatnie głową. - Aż dziwne, że spod jej ręki wyszła taka mądra i opanowana uczennica. Zapamiętaj jednak też moje słowa: serce łatwiej zwieść niż umysł. A teraz może wróćmy do naszych obowiązków. Myślę, że na dysputy filozoficzne znajdziemy czas, gdy już pogonimy blaszaki - Era po raz pierwszy zobaczyła jak Torles się uśmiechał. Było to jedynie delikatne wykrzywienie warg, ale to już zawsze coś.

Mistrzowie. Niemal zrób im awanturę a ci będą się z tego cieszyć. Pokręceni niemal jak ona sama.
- Któraś z nas musiała być opanowana Mistrzu. I owszem serce można zwieść lecz zazwyczaj robi to ktoś inny. Tymczasem nikt nie jest tak dobry w oszukiwaniu nas samych jak nasz własny umysł. Dlatego trzeba słuchać ich obojga. A chwilowo argumenty mojego serca potwierdza obdukcja lekarska obrażeń.

- Dobrze, dobrze - mistrz próbował zakończyć temat. - Wracajmy do wojny bo jeszcze skończy się bez naszego udziału. Sztab twojego regimentu powinien być tam - Torles wskazał namiot na wzniesieniu, który można było dostrzec z daleka. - Niech Moc będzie z tobą, młoda pad... Znaczy młoda Jedi - poprawił się, przez chwilę dziewczyna zastawiała się co to przejęzyczenie miało znaczyć. - Jeżeli w boju również przewyższasz swoją mistrzynię to o twój los jestem spokojny.

- Niestety nie sądzę bym przewyższała ją w czymkolwiek Mistrzu. Życzę powodzenia. Przyda się nam obojgu.

Gdy Era odeszła już na pewna odległość Torles szepnął sam do siebie "Tylko tak ci się wydaje" po czym ruszył w swoją stronę.

Era przez chwile stałą w miejscu usiłując zebrać myśli. Nie udawało się. Miała wrażenie, że podejrzenia Mistrza Torlesa rozbiły ja na tysiące kawałków. A sen, strach i wyczerpanie dodały jeszcze swoje. Chwilowo nie była w stanie pokazać się swoim klonom na oczy. Musiał wpierw poskładać to co z niej zostało.
D’an poszukała swojego namiotu po czym z ciężkim westchnieniem zwaliła się na prowizoryczne posłanie. Była wykończona a czas jak na złość znów uciekał jej między palcami. Niedługo ruszała ofensywa. Powinna wykorzystać każdą chwile na sen jaka jej się nadarzyła. Tymczasem powoli podniosła się do siadu sięgając po komlink.
Przez chwilę obracała przedmiot w dłoniach usiłując zwalczyć pokusę po czym westchnęła tylko ciężko i nawiązała połączenie. Jak tego nie zrobi i tak nie będzie spała spokojnie.
Ten mężczyzna zaczyna być dla ciebie jak narkotyk wiesz? Odezwał się jakiś głos w jej myśli. W szpitalu prowadziłaś całkiem logiczny tok myślowy czy jechać na front czy zostać, a potem gdy pomyślałaś o nim cała logika poszła się gryźć. To nie jest dobry znak. Skrzywiła się boleśnie. Wiem, i pomyśle o tym. Niedługo. Ale nie teraz. Mocy wszechpotężna błagam jeszcze nie teraz.

Papka, która była śniadaniem, jakoś smakowała gorzej niż kilka minut wcześniej. Właściwie to Zabrak wmuszał ją w siebie. Żołądek dawał mu znać o tym, że jest pusty, a i tak niczego innego do jedzenia by tutaj nie znalazł. A kanibalem nie jest, by jadać tych, którzy leżeli na łóżkach w sali albo polować na kogoś.
Kolejna łyżka papki znalazła się w jego ustach. Gdy tylko Tamir poczuł jej smak, wzdrygnął się. A może to było spowodowane wspomnieniem słów Shiviego, którego odbijały się echem w jego głowie? Nie wiedział. A raczej, wolał nie wiedzieć. Na szczęście, nie musiał się nad tym zastanawiać, gdyż coś przykuło jego uwagę. Mały dysk, który leżał na stoliku, obudził się do życia, dając znać o zbliżającym się połączeniu. Torn drgnął. Czyżby wezwanie od któregoś z Mistrzów? Sięgnął ręką po dysk i odebrał. Kiedy zobaczył, kim był jego rozmówca, uśmiechnął się. Uśmiech jednak szybko zmalał, wciąż jednak pozostając na twarzy.
- Jak sytuacja na froncie? - zapytał lekkim tonem

Dziwnie było patrzeć na malutki hologram Zabraka, wydawał się niedostępny jak duch czy cień. Mimo to Era cieszyła się, ze go widzi. Zwłaszcza w stosunkowo dobrym humorze.
- Harmider. Nadgorliwe klony wszędzie w zasięgu wzroku i dowiedziałam się, że mój komandor wcale nie jest z natury marudą tylko po prostu nie umie się cieszyć z życia jak nikt do niego nie strzela – odparła żartobliwym tonem. Na usta cisnęło się jej masę słów jednak trzeba było pamiętać, że słucha ich penie cała armia wroga i pół ich własnej. Musieli uważać co mówią. – Jak się spało?

Tamir był spokojny widząc, że młoda Jedi jest cała. To oznaczało, że tam gdzie była, było spokojnie. Przynajmniej na razie. A to dawało mu powód, by przestać się o nią martwić i zabrać się za rehabilitację. Za to, co w tej chwili było dla niego ważne.
- Spałoby się lepiej, gdyby Shivi, nie zafundował mi pobudki. Ale i tak nie mam na co narzekać. Przynajmniej przyniósł mi śniadanie.

- Takie w sam raz dla wojownika jak widzę? Pobudzi twoją chęć do walki z osłabieniem, zaczynasz rehabilitację przyda ci się. Pamiętaj jak boli w czasie ćwiczeń to znaczy, że jest dobrze. – Jakiś czas temu miała cichą nadzieję, że sama przy nim w czasie tych ćwiczeń będzie. Zakuło ją to trochę ale nie spędziło z ust uśmiechu. Cóż przynajmniej był bezpieczny. – Masz wciąż mój datapad. Zaopiekuj się nim i nie upubliczniaj moich koszmarnych zdjęć z padawąńskim warkoczykiem. – powiedziała z przerysowaną powagą grożąc mu palcem.

- Masz na nim zdjęcia z padawańskim warkoczykiem? - natychmiast podchwycił, unosząc brew i kierując jeden z kącik ust nieco wyżej. Chwilę później na jego twarzy odmalował się łobuzerski uśmiech.
- Właściwie nie miałem takiego zamiaru, ale skoro sama podrzucasz mi takie pomysły...

- To może nie będę ci wspominać o tych z czasów młodzików... – wciąż się uśmiechała. - Tak oczywiście zyskuj popularność klonów moim kosztem. Bardzo szlachetnie komandorze. Przyznaj się, że zamierzasz mi podkopać reputacje i podebrać Regiment.

- Cóż, skoro i o tych wspomniałaś... Chłopaki pewnie lepiej się poczują, kiedy zobaczą swojego dowódcę, jako zasmarkanego dzieciaka - szerszy uśmiech zakwitł na jego twarzy. - Oczywiście bez obrazy, za tego zasmarkanego dzieciaka. Sam nie byłem lepszy. Chociaż ja do tego byłem jeszcze posiniaczony. -
To było zaskakujące, jak sama rozmowa z nią, pozwalała mu się odprężyć. Zapomnieć o problemach. Zupełnie, jakby nie siedział na łóżku szpitalnym w tej głupiej piżamce, a cała wojna nie miała miejsca.

- A ja miałam wieczne karne dyżury w stołówce. Jak musisz coś oglądać masz tam całą moją galerię najgłupszych horrorów klasy B. Polecam „Poślubiłam mrocznego władcę z serca grobowca”. – zagadnęła z szerokim uśmiechem. – Mają tam najlepszą parodie Sitha jaka w życiu widziałam.

- Widziałem już jeden z tych twoich... "horrorów" - powiedział przewracając oczami. - Tytuł ciekawy, ale fabuła... Znawcą kina, czy krytykiem filmowym nie jestem, ale jak można było nakręcić coś takiego? - Wzmianka o Sithu obudziła w nim lekki niepokój. Nawet, jeżeli miało to związek z horrorem klasy B, który bardziej podpadał pod czarną komedię. Temat Sithów i przechodzenia na Ciemną Stronę, ostatnio nie był jego ulubionym. Na szczęście nie dał tego po sobie poznać, a i Era nie była w pobliżu, by wyczuć jego zawahanie i lekki niepokój w polu Mocy.

- Bo te filmy traktuje się z przymrużeniem oka. Nie można podchodzić do nich poważnie – westchnęła przybierając łagodny, troskliwy uśmiech. – Wiesz lubię te filmy z jednego powodu. Można się albo nimi załamać, albo z nich śmiać. To tak jak z życiem. Albo widzisz to co dobre, albo to co złe. To ty wybierasz.

- Nie można widzieć tylko na czarno albo tylko na biało. - odparł. - Nie można widzieć rzeczy tylko dobrych albo tylko złych, bo istnieją i takie i takie. Dodatkowo są jeszcze rzeczy pośrednie, między dobrymi, a złymi. - zamilkł na chwilę i pokręcił głową. - Dlaczego rozmowa o filmach, nagle zamieniła się w filozoficzną dysputę?

- Może za dużo ostatnio mamy do czynienia z Mistrzami. Nie dość, że wszystko obrócą w filozofie to jeszcze teraz starszą ciemną stroną. Jakbyśmy byli dziećmi które nic o życiu nie wiedzą. – W głosie dziewczyny zabrzmiała lekka nutka gniewu. Może i brzmiało to jak marudzenie rozwydrzonego bachora ale trudno, tak się w tej chwili czuła. Zmęczona, zła, przerażona i potwornie samotna.

Straszenie Ciemną Stroną... Może nie było zupełnie bez sensu? Mistrzowie przecież chcieli dla nich jak najlepiej. Patrzyli na nich z innej perspektywy niż oni sami i potrafili dostrzec rzeczy, których oni nie wiedzieli. Mimo wszystko, nie znali ich całkowicie.
- Taka już rola Mistrzów. Dbają tylko o nasze dobro. Chcą nas chronić, czasem na siłę, przed popełnianiem błędów. Przekonasz się, kiedy sama staniesz się dla kogoś mentorem -

- Nie można nikogo chronić na siłę. Uczymy się tylko na własnych błędach. A mądrość jest w sercu i w czynach nie w rzucanych na wszystkie strony frazesach. – westchnęła nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że sama też właśnie rzuciła frazesem. Ostrzec go? A może lepiej pozwolić by zdrowiał w spokoju? – Przestrzegają nas przed Ciemną Stroną tak jakby można było na nią przejść przez przypadek. Tymczasem żeby tak się stało trzeba świadomie zrobić coś złego.

- Przestrzegają nas, byśmy zdawali sobie sprawę, że dany czyn, może nas pchnąć w objęcia ciemności. Doskonale wiedzą, że nie mogą za nas zdecydować. Oni wskazują nam tylko drogę. Sami wybieramy, czy nią podążymy, czy nie. - to przypomniało Tamirowi o trzech drogach, które zaproponował mu Shivi. Sprawiło, że uśmiech tylko tlił się na jego twarzy i za chwilę mógł zgasnąć

- Wszystko sprowadza się do metody małych kroczków. W tej chwili coś robię. Niezależnie czy decyzja jest trafna czy chybiona mogę ją podjąć poprzez zło lub dobro. Każdy wybór się liczy, nawet ten najmniejszy. – krążyła wokół tematu. Nie umiejąc podjąć decyzji. Nie chciała by był nieprzygotowany i nie umiała go zranić teraz gdy była tak daleko. Czuła się jakby go porzuciła, zdradziła. Caprice zawsze mówiła by ufać sercu. Ono wie co jest dobre. Ja swojemu ufam. – uśmiechnęła się łagodnie. – Ufam też twojemu.

Ufać sercu. Tamir nie wiedział, czy potrafiłby zaufać swojemu. Nie był pewny, czy jego serce wiedziało co jest dobre. Nie dość, że jego serce było rozerwane, pomiędzy dwoma rzeczami, które chciało, to jeszcze umysł wszystko rozrywał bardziej, chcąc zupełnie czegoś innego. Zabrak walczył więc z samym sobą. W tej chwili to on był swoim największym przeciwnikiem.
- Dlaczego? - zapytał wpatrując się w hologram Ery.

To było trudne pytanie. Potwornie trudne. Zwłaszcza, że musiała uważać na słowo. Nie mogła go po prostu przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze. Że choć Mistrz Torles z pewnością jest mądry tym razem chybił kulą w płot. Że nikt mu nie uwierzy, że ona w to nie wierzy.
- A czemu miałabym nie ufać. Moje serce nie zrobiło mi nic złego. Ty też nie zrobiłeś nic złego. – westchnęła. - Wiesz jak byłam mała mistrzowie powiedzieli mi, że Jedi powinien być dla siebie surowy ale nie okrutny. Nigdy okrutny.

- Nie jestem okrutny. - odparł Zabrak. - Po prostu nie rozumiem, dlaczego akurat sercu. Ja pokładam wiarę w wolę Mocy. Słucham jej podszeptów i staram się podążać ścieżkami, które mi wytacza. - Chciał dodać, że wiara w Moc jak i w serce, jest tak samo mylna, ale postanowił zachować to dla siebie.

- Moc jest ostrzem z serca – zacytowała słowa które powtarzała jej mistrzyni gdy budowała miecz. Nie był okrutny tak? A te wizje? Z drugiej strony może potrzebował tylko więcej czasu i dystansu. Być może nawet dystansu od niej. – Wiesz jest jednak ważna prawda. Jak wierzysz w siebie i w innych możesz wszystko, ponieważ nie ważne ile razy poniesiesz klęskę i upadniesz to da ci siłę by wstać. Jak nie wierzysz w siebie i w nikogo nie możesz nic. Bo nawet nie próbujesz. – Czuła się tak potwornie zmęczona mimo to przywołała na twarz uśmiech. – Ja wierze, że razem z innymi... – nie odważyła się powiedzieć razem z tobą. – ...mogę wszystko.
Już otwierała usta by dodać coś jeszcze ale nagle je zamknęła.
Co ty właściwe wyrabiasz D’an? Spytała siebie samą. Nie słuchasz go. Ba, siebie też nie słuchasz. Cały czas zarzucasz was oboje słowami. Co usiłujesz uciszyć. Przetarła zmęczone oczy usiłując pozbierać myśli w głowie. Dlaczego zadzwoniłaś? Odpowiedź była dość prosta. Bo rozmowa z Torlesem przeraziła cię do nieprzytomności. Przelała jakąś czarę którą sama pieczołowicie napełniałaś. Zadzwoniłaś czujesz się przy Tamirze spokojniejsza. Zadzwoniłaś bo potrzebujesz... Spojrzała na mglisty hologram Zabraka. ...przyjaciela. A zamiast tego traktujesz go jak wydmuszkę. Ostrożnie żeby się nie rozbił. To silny chłopak. Wytrzymał coś czego nawet nie umiesz sobie wyobrazić. Na pewno nie potrzebuje tego co mu właśnie fundujesz. Był jak utkany z mgły tuż przed jej oczami. Ale dobrze pamiętała jak solidne wydawało się jego ramię gdy przylgnęła do niego po raz pierwszy. Może on też potrzebuje przyjaciela. Co byś powiedziała przyjacielowi? Komuś nie obarczonemu tym całym bałaganem emocji jaki ściągnęłaś na was oboje?
- Moc czasami wydaje mi się tak odległa i potężna. Jak siła natury na którą nie mam wpływu – zaczęła cicho. – Chyba ta moja uparta wiara w serce to jakiś ratunek przed bezsilnością. Nasila się zawsze jak pakuje się w kłopoty. – westchnęła ciężko szukając w drobnym hologramie znajomych zielonych oczu. – Zabierali moje klony Tamirze, ot tak bez żadnej konsultacji. Lubię tych żołnierzy, czuje się za nich odpowiedzialna i... chyba nie umiałam pozwolić żeby ich wystawili na niebezpieczeństwo beze mnie. – Była mu winna te wyjaśnienia i chyba była je winna sobie. – Z drugiej strony teraz mam ich życie w swoich rękach i nie wiem czy sprostam temu wyzwaniu. Dlatego chyba wole wierzyć, że mam na coś wpływ. Że wciąż mogę coś zrobić. Chyba dlatego wole wierzyć w swoje serce.

- Poradzisz sobie Ero. - powiedział przywołując uśmiech na twarz. - Cokolwiek by tam na was nie czekało, wiem, że dasz sobie radę. No i nie jesteś sama. Masz przy sobie klony, z którymi zdążyłaś już rozegrać jedną, zwycięską bitwę. Możesz też liczyć na Jedi, którzy są tam z tobą. - chciał powiedzieć, że może liczyć na niego. Nie w sensie fizycznym, a przynajmniej nie w tej chwili, ale w sensie duchowym. Był z nią myślami. Tak, jak obiecał jej, kiedy się żegnali. Tylko czy ona chciała usłyszeć takie słowa? Chciał ją wesprzeć, ale nie wiedział, czy mu się to udało. Wolała wierzyć w swoje serce... Dobrze, że w nie wierzyła. Jemu wystarczało, że on wierzył w nią. - Wierzę, że sobie poradzisz. Ba! Jestem tego pewny - powtórzył

Poradzisz sobie. Co innego powtarzać je sobie w myśli a co innego usłyszeć je od kogoś kogo zdanie się dla nas liczy. Nabierają wtedy mocy, stają sie prawdziwsze. Tak jakby już były faktem.
- Dziękuje. Chyba tego mi teraz było trzeba – westchnęła. Uśmiech jakoś sam pchał się jej na twarz.
Poradzi sobie. Nie miała innego wyjścia. Zbyt wiele od niej zależało.
A nawet jeśli sobie nie poradzi to... to przynajmniej on wciąż gdzieś tutaj będzie. Myśl była pocieszająca jednak przywołała wspomnienie rozmowy z Jaferem Torlesem.
Coś zapiekło ją w środku. Mimo szacunku dla starszego Jedi wiedziała, że szybciej skona niż uwierzy w jego teorie. Przecież nie mogła się aż tak mylić.
- A jak ty się czujesz?

Znów to pytanie. Już oszczędził mu go Shivi. Niestety Era je zadała, a była pewnie jedną z wielu osób, które jeszcze je zadadzą tego dnia. Jednak nie to teraz było najważniejsze. Najważniejsze było to, jak na nie odpowiedzieć. Jeżeli chodziło o fizyczny stan zdrowia, to czuł się dobrze. Złamane kończy trochę jeszcze bolały, ale to było nic w porównaniu do tego, co czuł jeszcze jakiś czas temu, w więzieniu. Ze stanem psychicznym było nieco gorzej. Zwłaszcza po dzisiejszej rozmowie z Elomianinem. No i wciąż nie dawał mu spokoju ten sen...
- Właściwie dobrze... Będę wiedział więcej, kiedy udam się na spacer. No i kiedy przyjdzie z wizytą lekarz dyżurny na zmianę opatrunków. - nie miał serca jej mówić o rozmowie z Shivim.Era miała już wystarczająco na głowie.

- Jak zaczniesz się rehabilitować przestanie być dobrze – Dziewczyna puściła oko do Zabraka. – No ale to nie potrwa długo, szybki czas leczenia sprawił, że mięśnie nie powinny być zbytnio osłabione. – westchnęła. – Wytrzymaj, to już nie potrwa długo. Za najdalej kilka dni ruszysz się stamtąd. Chyba jakieś zajęcie dobrze ci zrobi.
Powiedziałby jej gdyby coś było nie tak, prawda? Kto wie. To mężczyzna, ci są bardziej przywiązani do własnej dumy. Z drugiej strony przez komlink nie można powiedzieć wszystkiego. Ona też milczała na temat rozmowy z mistrzem Torlesem. W końcu starszy Jedi powiedział jej to w zaufaniu. Nie mogła teraz polecieć na skargę.
Musiała tylko zobaczyć Tamira, przypomnieć sobie samej, że ma racje.
- Może jeśli dobrze ci pójdzie rehabilitacja niedługo znów pomówmy w cztery oczy. Na razie w razie nudów masz moje filmy i kompromitujące zdjęcia. Śmiać się lub płakać, ty decydujesz. – stwierdziła z łagodnym uśmiechem.

Jakże jedna rozmowa z osobą postronną potrafiła wszystko skomplikować. Sprawić, że Tamir nie wiedział, czy bardziej cieszy się na myśl o szybszym spotkaniu z nią, czy martwi tym, że może lepiej będzie, gdy takie spotkania znikną. A może posłuchać serca? Nie musiał długo się wsłuchiwać, by wiedzieć, że nie chce zaprzestania spotkań.
- Zawsze jeszcze pozostaje opcja, że zabijać czas pomogą mi klony, które tu zostały. Mam już nawet jeden pomysł jak. Właściwie to dwa, ale tego jednego ci nie zdradzę, bo na pewno nie przydałby ci do gustu - stwierdził puszczając dziewczynie oczko.

- O przepraszam mam w tej armii monopol na deprawowanie klonów – Skrzyżowała ramiona na piersi z udawaną surowością. – Poza tym w tym szpitalu obowiązuje kilka zasad. Żadnych burd, dzikich popijaw, pokątnego hazardu, zawodów na wózkach ani dzikich orgii z przemyconymi z Nar Shaddaa twi’lekańskimi striptizerkami... – wyliczała prostując kolejne palce u dłoni. - ...beze mnie.

Twarz Zabraka rozpromienił szczery uśmiech. Era potrafiła poprawić mu humor. Nawet jeżeli nie miał na myśli żadnej z tych rzeczy, to sprawiła, że zaczął rozmyślać nad wyścigami na wózkach. Właściwie tylko ze względu na to, że na pozostałe wymieniony rzeczy nie było możliwości. Burd wszczynać nie zamierzał, chociaż jego pomysł krążył wokół tematu walki. Dzikie popijawy także odpadały. Hazard... hmm nie miał ze sobą kart, a i grać o co nie było. Co zaś się tyczyło orgii... Tak czy inaczej, jedynie zawody na wózkach były w miarę realne. Ale jedynymi uczestnikami byliby Tamir i Shivi. Klony pewnie nie dałyby się na to namówić.
- Ech... musiałaś lecieć? Wszystko co najlepsze odpada... - powiedział smutnym tonem. Na połowy udawanym, a poły nie.

- Ależ ja właśnie dlatego się zmyłam. Jak sądzisz jaki byłby procent przywróconych zdrowiu pacjentów gdyby na sprzęcie do dializy destylować zacier pędzony na bazie odżywki i probiotyków. W jednym skrzydle palono przyprawę, w drugim chlano rzeczony wydestylowany zacier nad talią rozbieranego sabaca? – pokręciła głową w udawanym zmartwieniu. – Jak mam gdzieś siać zamieszanie, anarchie i apokalipsę to lepiej na froncie nie? – Atmosfera była lżejsza. Dobrze. Obojgu im przyda się trochę śmiechu. Zwłaszcza, że jej czas przeznaczony na odpoczynek umykał a bardzo potrzebowała snu.
A teraz wybacz by siać zniszczenie potrzeba sił a ja muszę złapać moją drzemkę zanim major „Krzykacz” znowu weźmie się za przekrzykiwanie własnych maszyn. Zadzwonię jak będę miała chwilę.

- Wyśpij się. A raczej wykorzystaj maksymalnie czas, jaki ci jeszcze pozostał, by zregenerować siły - powiedział stanowczym tonem, jakiego nie powstydziłby się nadopiekuńczy mistrz, czy rodzic. Wpatrywał się przy tym cały czas w hologram dziewczyny. Chciał zapamiętać jej obraz, by wyrył się w jego umyśle. Kto wie, ile czasu minie, nim znów ją zobaczy.
- Swoją drogą, kiedy zaczniesz siać zniszczenie, to postaraj się nie zagalopować na tyle, by dla mnie została chociaż jedna puszka. -

Oho, ktoś uderzył w troskliwy ton. Musiała przyznać, że jej się to nawet podobało, sprawiało, ze nagle w namiocie zrobiło się ciepło. Ale nie byłaby sobą gdyby nie wykorzystała tego.
- Ależ tak mamo już się grzecznie udaje do łóżka. Ciepłe mleko gotowe, chce mama poczytać bajkę lub pocałować na dobranoc? – przekomarzanki powinny być bezpieczne. W końcu tak rozmawiałby z Caprice, tak rozmawiała z przyjacielem. – I nie przejmuj się jak puszki tu będą padać to raczej z zażenowania na widok tego jak dowodzę.
Powinna na cisnąć ten przycisk a jednak to było takie trudne. Może jeszcze jakieś słowo. Choć jedno zdanie.

- Mama idzie oglądać swój ulubiony serial - odbił piłeczkę. Mógłby się z nią tak pobawić jeszcze jakiś czas. W potyczkach słownych nigdy nie był najlepszy, ale przecież nie chodziło o to, kto wygra. Nie było jednak czasu na to. Erze potrzebny był odpoczynek. Brak snu i zmęczenie, prędzej czy później odbiją się na zdolności do szybkiego reagowania. A skutki, łatwo było sobie wyobrazić.
- Poważnie, powinnaś się przespać. - powiedział znów tym samym, nieco nadopiekuńczym tonem. Uśmiech, mimo iż mniejszy, ciągle był szczery i gościł na jego twarzy. - I nie wątp w swoje umiejętności dowodzenia. Zdobyłaś wioskę, to wystarczające referencję, by wiedzieć, że potrafisz dowodzić.- na pewno lepiej niż ja. Tego jednak nie powiedział. - Udanych łowów i kolorowych snów Ero - posłał jej jeszcze jeden uśmiech, nacieszył oko jeszcze jednym spojrzeniem i z trudem, ale rozłączył się.

- A to wyrodna matka. – powiedziała już do siebie nie mogąc przestać się uśmiechać. Zwinięta w kłębek na posłaniu zamknęła oczy. Wciąż czułą ciepło i spokój jakie niosła ze sobą troska przepełniająca słowa Tamira. Otuliła się nimi tak samo jak i pledem. Przed zaśnięciem miała wrażenie, ze faktycznie przy niej był.

***

Gdy weszła do sztabu wciąż gdzieś pod powiekami miała sen. Tym razem był to wypoczynek spokojny, nastawiony na odbudowę sił, choć niestety rozpaczliwie krótki. Do odzyskania pełni sił wciąż potrzebowała jeszcze przynajmniej kilku godzin. Cóż przynajmniej czuła już przypływ sił. I głód. A to był zdecydowanie dobry znak.
Obsada sztabu była znajoma co dodało jej trochę pewności siebie. Od tak by stawiać kolejne kroki po tym kruchym lodzie jakim było dowodzenie.
A jeśli kogoś nie znała Duck zaraz ochoczo zaczął nadrabiać zaległości.
- Sir, zna już pani zapewne, majora AZ-1121, dowódcę 1 batalionu i majora AJ-5914 dowódcę 4-tego? - spytał wskazując poszczególne klony, które przytakiwały głowami. - To jest AY-4256, dowódca 2 batalionu... - wskazał kolejnego żołnierza, który zasalutował – ...a to AR-9945, dowódca zmechanizowanego batalionu, od teraz zwanego 5-tym.
No i w końcu cała rodzinka była w komplecie.
- To zaszczyt walczyć pod pani dowodzeniem – AR-9945niemal krzyczał. Dziewczyna ledwie powstrzymała grymas bólu. Ma jej zaspaną głowę to było trochę za dużo. A on co? Szczególnie nadgorliwy czy te jego maszynki tak hałasują, że przywykł się ciągle drzeć?
Ledwie zdążyła dojść do siebie gdy Duck ponownie wprawił ją w osłupienie.
- A to jest pani komandor Era D'an, pod która od dzisiaj będziemy wojować, miejmy nadzieję, już zawsze. – powiedział z entuzjazmem który zaczynał dziewczynę przerażać. Przez chwilę walczyła z pokusą położenia mu ręki na głowie i sprawdzenia temperatury, zajrzenia do gardła, spytania czy mu nie przygrzało słońce i ogólnego narobienia mu wstydu przed innymi oficerami.
Gdyby czuła się w swojej nowej sytuacji choć trochę pewniej pewnie żadna siła by jej nie powstrzymała. A tak to Słoneczko dostał chwilową amnestię od wygłupów przełożonej.
- Proszę pozwolić wprowadzić się w sytuację - wskazał na holograficzną mapę gorliwie, tak jakby sądził, że jak to zrobi będą mogli wreszcie ruszać do walki. - To są nasze pozycje. Najważniejszy wydaje się ten las, w którym mogą skrywać się jakieś oddziały droidów. Jeżeli chociaż na chwilę zaniedbamy środków ostrożności, mogą zadać nam spore straty, nawet jeśli jest to tylko nieliczny, ale dobrze uzbrojony, oddział. Pragnę również panią poinformować, że należy wybrać dowódcę 3 batalionu, na miejsce zabitego majora AR-8422. Dlatego pozwoliłem sobie tutaj zaprosić kapitanów z tego batalionu.
Gdy zobaczyła Helia i Krayta westchnęła w duchu. Przymus wybierania pomiędzy nimi zupełnie ją zaskoczył. Kolejna rzecz na którą nie byłą zupełnie przygotowana. Ale stanowisko rzeczywiście wymagało obsadzenia.
- Co pan na ten temat sądzi Duck? – spytała licząc w duchu, ze komandor zechce się trochę porządzić. Nic bardziej mylnego.
- Pani zdążyła ich lepiej poznać Sir. Nie jestem upoważniony do podejmowania takich decyzji. – Takiej odpowiedzi powinna się chyba spodziewać, prawda? „Zrobię wszystko co pani każe” – to chyba taka choroba zawodowa klonów. Cóż na ich szczęście nie miała aż tak perwersyjnej duszy żeby tą chorobę porządnie wykorzystać.
Jeszcze raz spojrzała na klony. Pozostali dwaj kapitanowie byli dla niej niemal zupełnie anonimowi. Ot migali gdzieś w oddali w czasie zdobywania wioski. A jeśli miała wybierać to z tych których zna.
Krayt radził sobie fenomenalnie w akcji. Umiał ją zaplanować i sprawnie przeprowadzić, o tym się już przekonała. No i zdawał się mieć fenomenalną siłę przebicia. Pocisk samonaprowadzający, tak zdecydowanie to była dobra metafora.
Helio z kolei wydawał się jej bardziej stateczny, spokojny, rozważny, mniej skłonny do ryzyka. A czy był skuteczny?
- BH-8426 zleciłam panu pewne zadanie w szpitalu. Proszę złożyć raport. – poleciła. Klon natychmiast wyprężył się w postawie zasadniczej.
- Elomin kręcił się po wiosce intensywniej niż inni pacjenci, był na lądowisku przed wyruszeniem grupy generała Koty. – relacjonował kapitan, skrzywiła się na tą wieść. To wścibstwo bardzo się jej nie podobało. – Ran usiłował odwiedzić komandora Torna ale zrezygnował, podobno wycofał sie po zajrzeniu za kotarę.
A niech to! Zaklęła w duchu czując lodowaty ucisk paniki. Przecież byśmy go zauważyli prawda? Aż tak zajęci sobą nie byliśmy... Może wycofał się bo Tamir spał? Tak na pewno musiało tak być. A jeśli nie to i tak nic z tym stąd nie zrobię.
Odepchnęła myśli koncentrując się na bieżących sprawach.
- Widzę, że skutecznie organizujesz swoich ludzi. No cóż od teraz masz ich do organizacji trochę więcej. Przejmujesz trzeci batalion Helio.
Krayt był skuteczny na polu walki i obawiała się, ze gdyby przydzielić mu batalion musiałby się w dużym stopniu wycofać z czynnych akcji. A to było marnotrawstwo. No i styl działania Helia lepiej się komponował z ostrożną taktyką jaką wolała na razie przyjąć.
- Tak jest sir! – klon zasalutował.
- Dobrze... wiesz czy ktoś z kąpani medycznej przejął obserwacje?
- Nie wiem sir.
- To w wolnej chwili złap ich przez szyfranta i każ go dalej obserwować. Jak zrobi coś podejrzanego niech meldują się komandorowi Tornowi póki maja go pod ręką – poleciła. Czuła się trochę jak jędza, jak Mistrz Torles ze swoją teorią spiskową. No ale w końcu jeśli był niewinny ogon mu nie zaszkodzi.
Przeszła wolno do stołu taktycznego.
- Poza lasem nie ma wielu droidów na naszej drodze, no i będziemy o nich wiedzieć z wyprzedzeniem dzięki skanerom na orbicie, może wiec dwa bataliony skupić pod lasem, skoro tylko stamtąd mogą nas zaskoczyć? – odezwała się po chwili.
- Sir może lepiej by było jeden batalion z kompania zmechanizowaną wstawić do lasu, a drugi postawić na skraju?- zasugerował Duck.
Bardzo nie miała ochoty dotykać tego lasu. Był jak tykająca bomba. No ale Słoneczko mógł mieć rację, wtedy trudniej ich będzie zaskoczyć. No i on znał się na tym lepiej niż ona. Nie bał się aż tak bardzo narazić żołnierzy. A przecież na tym polegała wojna. Ktoś musiał ginąć. Chory układ jednak teraz nie mogła tego zmienić.
- No i trzeba wysłać przodem zwiadowców. Dwie drużyny na płaski teren i dwie do lasu. Wykorzystajmy jakoś te śmigacze.
Duck pokiwał tylko głową.
- Dobrze, stawiamy wiec bataliony w szeregu przy czym czwórka ląduje w lesie, a jedynak najbardziej na zewnątrz w polu. Duck ty idziesz z pierwszym batalionem, ja z trzecim. Może nas obojga nie utłuką po drodze. Wszystko jasne?
Pokiwali zgodnie głowami.
- Dobrze, to bierzmy się za przygotowania.

***

Regiment wprost kipiał niecierpliwością. Klony miały przed sobą walkę, to do czego byli stworzeni. Era D’an miała wiele wątpliwości. Sen o spadaniu a wraz z nim ponure widmo wizji nie chciało jej opuścić. Kończyli właśnie przygotowania gdy Helio zastał ja zapatrzoną w horyzont z kubkiem kawy i suchą racją które sam jej jakiś czas temu podrzucił przez szeregowca. Nieobecny wzrok dziewczyny błądził po bezkresnym polu. Czy tam gdzieś był ten miecz od którego miała zginąć?
- Co sądzisz o śmierci Helio? – zagadnęła. Cóż już i tak robił za jej pupilka, mogła go chyba trochę pomęczyć.

- O śmierci? - zdziwił się klon. – Nic. Każdego czeka, nie ma sensu o niej myśleć.

Nie spodziewała się wielkich filozoficznych dysput ale aż taki minimalizm kompletnie ją zaskoczył. Przecież śmierć co chwila dotykała klonow.
- Tak po prostu?

- Jak po prostu? - spytał z nieudawanym zainteresowaniem.

Jak niby miała mu opisać ten stan? Tą pustkę i strach które się w niej zalęgły.
- Najpierw jesteś, myślisz, czujesz, masz jakieś poglądy, jakieś plany. A potem nagle cię nie ma. Wszystko się urywa, kończy. I ciebie to po prostu nie obchodzi?

- Przecież i tak nie da się tego uniknąć. Zastanawianie się coś daje?

To była słuszna uwaga. Tyle że taka nieludzka.
- Nie wiem czy daje. Ale jest naturalne.

- Klony zostały stworzone przez technologię, a nie naturę.

No tak powinna się była spodziewać, że on z tym wyskoczy. Zirygowała się nieznacznie. Wszyscy na około odczłowieczali ich już jak mogli. Czy on sam też musiał to sobie robić?
- Przez technologie owszem ale nie z technologii. To z czego was stworzono jest znacznie bardziej skomplikowane i pierwotne niż wiedza klonerów. - stwierdza po czym dodaje. – Z resztą waszą przewagą nad droidami nie jest właśnie myślenie? – uwaga wyszła trochę bardziej sucha niż chciała.

- Myślenie o walce.

Jasne, bo nic innego do życia nie potrzeba. Echani wierzyli, że wszystko to walka. Filozofia Jedi zakładała wieczne zmagania. Wszystko było próbą, testem, bitwą. Może ten klon miał wobec tego więcej pokory niż. ona sama? A może zwyczajnie nie pojmował jak wiele może stracić.
- I nie myślicie o niczym innym?

- Oczywiście, że myślimy, ale na polu walki głownie o walce.

- A dużo czasu spędzacie poza polem walki? – Nagle pojęła jak trudno byłoby jej wyobrazić sobie Helia w cywilu. Co klony porabiały w wolnym czasie?

- Pragnę zauważyć, że cały czas na nim jesteśmy, sir. Proszę wybaczyć, ale czy pani komandor chciała ze mną porozmawiać, o czym myślą klony?

- Nie. Ale to nie zmienia faktu, że miło by było się tego dowiedzieć. – westchnęła odwracając się by uważniej przyjrzeć się swojemu rozmówcy. – Chciałabym wiedzieć co myślisz o śmierci.

- Tylko tyle, że jest nieunikniona, sir. Może jeszcze, że podczas wojny o nią nietrudno.

Miał rację. Aż za dużo naoglądała się konających klonów przez ostatnie dni. W milczeniu lustrowała twarz Helia szukając jakiś oznak obawy.
- A jak wysoko cenisz życie?

- Czyje, sir?

A czy to miało znaczenie? Dla Jedi nie powinno. Ale jego nie wiązały reguły zakonu.
- Swoje chociażby. – Jak oceniał własną wartość.

- Jestem gotów, by poświęcić je dla dobra Republiki, sir!

Nie zdziwiło jej to, ale zasmuciło. Umiałby umrzeć dla Republiki bo tak go wychowano. Ale czy umiałby dla niej żyć? Tak z własnej woli.
- Chwalebnie. Jakieś refleksje poza tym?

- Czy pani komandor spodziewa się z mojej strony jakiejś konkretnej odpowiedzi?

Sama nie wiedziała czego oczekiwała. Chyba niczego poza podtrzymaniem na duchu. I chyba to właśnie otrzymała w ten klonowo skonkretyzowany sposób. By umrzeć na wojnie nie trzeba było wizji. Może faktycznie powinna po prostu pozwolić by Moc zdecydowała tak jak pierwotnie chciała, nim naszły ją wątpliwości.
- Pani komandor dotąd nauczyła się spodziewać po was absolutnie wszystkiego. - stwierdziła. – Nie. Nie spodziewam się konkretów usiłuje tylko poukładać sobie coś w głowie.

- W tym raczej nie mogę pani pomóc.

- Już pomogłeś. – oznajmiła. I to nie po raz pierwszy. Ciekawe czy pomimo rygorów regulaminu udałoby się zaprzyjaźnić z jakimś klonem. Co to by była za przyjaźń? Cóż może uda się jej to kiedyś sprawdzić.

- W takim razie mogę chyba tylko powiedzieć "nie ma za co", sir.

Uśmiechnęła się do siebie.
- Jest za co. Dziękuje Helio. A teraz chyba mamy wojnę do wygrania, prawda?

- Tak jest!

Dopiła kawę i z krzywym uśmiechem ruszyła za klonem na swoje miejsce w szyku.
Jestem Jedi. Służę mocy. Jeśli ona chce mojej śmierci dobrze, jeśli chce życia. Będzie co ma być.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 26-03-2010 o 12:15.
Lirymoor jest offline