[Media]http://www.youtube.com/watch?v=fq_f_zswAHY[/Media]
Strażnik szedł placem głównym szybkim pewnym siebie krokiem. Nosił na sobie jak zawsze prostą mnisią szatę, która zakrywała jego prawie całe - dość spore jak na “skrzydlatego” - ciało. Przechodnie widząc go rozchodzili się na boki byle tylko utorować mu przejście. Na twarzach jednych odczytał oznaki dumy i podziwu a na innych strachu. Paru typów zaczęło nawet spieprzać w stronę jednej z wąskich uliczek. Bali się. I słusznie, ale teraz nie miał czasu na takie pierdoły jak pogoń za motłochem. Każdy moment był a w tej chwili na wagę złota. Rozłożył swoje wielkie szare niczym popiół skrzydła i wzbił się do lotu. W jego oczach płonął ogień najczystszej formy gniewu i determinacji. Dziś wrócił do domu bo długiej misji i już wysłano go na następną. Zawsze tak było. Nigdy jednak nie narzekał. Ktoś musi to zrobić a większość nieskończonych nie ma jaj bądź wystarczająco dużo pierza by sprostać większemu zadaniu niż dbanie o własne interesy. Czasami jednak nawet istoty chcące poświęcić się dla sprawy nie mogą pokonać wszystkich przeciwności losu. Wtedy Król wysyłał ich. W dawnych czasach oficjalnie nazwano ich “Strażnikami”, ale dziś prawie każdy mówił o nich “Szarzy” ze względu na zmieniający się z czasem odcień skrzydeł, który był ich dumą i chlubą. Szarzy bowiem nie są szkoleni lecz wybierani. Są jednostkami ukształtowanymi w duchu prawości i ogniu walki - tymi którzy swoimi czynami i ciężką pracą wznieśli się ponad wszystkie rasy i podziały. Szarzy są ideą. Symbolem. Ucieleśnieniem odwagi, determinacji i radzenia sobie w sytuacjach bez wyjścia. To właśnie ich posyła się tam gdzie wszystko inne zawiodło. To właśnie ich obawiają się stworzenia o nieprawych sercach. To właśnie oni są koszmarem upadłych i wszystkich istot zaprzedanym złu. Są mieczem Króla i posłańcami jego woli. Kiedy trzeba są stróżami prawa, sędziami i katami. Ich słowo jest wolą Korony i dane im stać ponad każdym znanym prawem. Szarzy od zawsze nosili wielkie brzemię - jako strażnicy pokoju we wszystkich wymiarach są pierwszą jak i ostatnią linią obrony. Na ich barkach spoczywa bezpieczeństwo Neverendaaru, wszystkich światów i zamieszkujących je istot. Jeśli oni nie nie podołają to znaczy, że nikt inny nie zdoła. Do tej pory zawsze wywiązywali się z powierzonych obowiązków. Często płacąc przy tym najwyższą cenę. Musieli odnosić sukcesy na każdym polu bez względu na koszty i ofiary. Głównie dlatego, że alternatywa była często zbyt przerażająca by ją w ogóle rozważać. Dlatego porażka nigdy nie wchodziła w grę. Strażnik zdawał sobie z tego sprawę doskonale - był jednym z pierwszych szaro-skrzydlatych. Żył już bardzo długo i widział bardzo wiele. Za wiele. Wiedział jaki świat potrafił być okrutny i niewdzięczny, ale nigdy się nie miał wątpliwości co do swoich decyzji. Przez wieki stoczył wiele walk. Przelqł krew setek wrogów i pochował dziesiątki swoich Szarych braci i sióstr. Wszystko w imię sprawiedliwości. Wszystko w imię większego dobra. Wszystko w imię nadziei na lepszy świat. Wszystko w imię Króla i Neverendaaru. Szarzy zwyciężali bądź umierali próbując - do ostatniego tchu i ostatniej kropli krwi - wykonać powierzone im zadanie. Takie było ich przeznaczenie i byli z tego dumni.
Szarych wybiera się niezwykle rzadko ze względu na wysokie wymagania. Ogólnie można założyć, że w ich szeregi wstępuje jedna osoba na każde pokolenie jeśli mają szczęście. Zazwyczaj na odpowiedniego kandydata trzeba czekać trochę dłużej. W ostatnim wieku jednak wstąpiły dwie nowe Szare. Jedna z nich zrobiła to dość niedawno z tego co pamiętał. Nazywała się Valeria Brightfeather i Strażnik miał okazję spotkać ją parę razy. Pierwszy raz podczas ceremonii inauguracyjnej i składania ślubów lojalności królowi. Przez rok była obserwowana przez nieżyjącego już Szarego o imieniu Siegfried. To właśnie on uznał, że dziewczyna była godna. Sam Strażnik miał początkowo wątpliwości, bowiem od bardzo dawna nie przyjmowali nikogo z kasty powietrza a do tego z arystokratycznej rodziny - takie połączenie nie wróżyło niczego dobrego. Postanowił jednak zaufać osądowi przyjaciela. Okazało się, że bawy znikły kiedy sam zaczął ją obserwować i bliżej poznawać. Zasłużyła na tę promocję a mu pozostało mieć tylko nadzieję, że podoła nowym obowiązkom i szybko zapomni o starym stylu życia. Ostatni raz widział się z nią przed wyruszeniem na misję z której właśnie wrócił. Jeśli nie myliła go pamięć jej skrzydła jeszcze nie zaczęły zmieniać barwy, ale prędzej czy później każdy “kończy w popiołach” jak to mawiali jego bracia. Nie wiedział jednak niczego o reszcie drużyny wyznaczonej do wykonania zadania poza tym, że przeznaczenie splotło losy ich wszystkich. Strażnik nie dbał jednak o przeznaczenie. Był kowalem swego losu i jeśli będzie trzeba gołymi rękami rozerwie tę mistyczną więź. Choć zawsze warto mieć nadzieję, że nie będzie takiej konieczności. Obawiał się jeszcze jednej rzeczy - że zastanie tam jakiegoś młokosa który będzie cały czas marudził “nie prosiłem się o to”, “nie jestem bohaterem”, “nie nadaję się!”. Znał tego typu smarkaczy aż za dobrze. Nie cierpiał takich ciot, które nie mają odwagi stanąć naprzeciw tego co ich czeka. W najlepszym przypadku będzie musiał sprowadzić dzieciaka do parteru. W najgorszym - jeśli ten uprze się i ucieknie - wykonać wyrok za dezercje i zdradę Króla. Wszyscy przysięgali, że wezmą udział w zadaniu. W Neverendaarze nikt takich obietnic nie traktuje lekką ręką. Szczególnie jeśli te obietnice składane są przed Królem. Wylądował przed rezydencją Valerii z Szarych. Runa znajdująca się w jednej ukrytych kieszeni zawibrowała lekko kiedy przechodził przez potężne pole obronne roztaczające się wokół domostwa. Nie zapukał tylko otworzył szybkim ruchem ręki drzwi i wszedł do środka zupełnie nie zważając na to, że mogło to zostać potraktowane przez domowników jako niegrzeczne lub co gorsza jako naruszenie prywatności. Ruszył za dźwiękami rozmów dobiegającym z jednego z licznych pokoi. Tak jak się spodziewał odnalazł tam Pannę Brightfeather i jej wesołą kampanię - widocznie prowadzili właśnie bardzo żywiołową dyskusję na jakiś temat. Od razu rzuciło mu się w oczy, że nie wszyscy w pomieszczeniu byli nieskończonymi - to oznaczało utrudnienia. Zawsze gdy zamieszane są inne rasy były jakieś utrudnienia. Trupa maga leżącego na podłodze zignorował jakby był jakimś elementem dekoracji.
-Valeri. Musimy pogadać. - rzucił szorstko po czym mniej więcej streścił swój jej cel wizyty.