Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2010, 16:42   #38
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Gaudimedeus




Powóz już czekał. Gniade konie trzęsły niespokojnie łbami, szeleściły czarne pióropusze. Stangret zeskoczył z kozła i z ukłonem uchylił drzwi.

- Nie wydam ci rozkazu, Manuelu – Graziana nie patrzyła mu w oczy, błądziła spojrzeniem za oknem, ale wąskie dłonie spoczywały spokojnie na jej kolanach i ona była spokojna, jak zawsze, gdy podjęła już decyzję. - Jeśli mi się powiedzie, urośniemy obydwoje, i urośnie nasz zbór. Jeśli nie – proszę, byś zaparł się przed starszyzną dobrowolnego udziału we wszystkim, co uczynimy w najbliższych nocach. Nie wydam ci rozkazu – powtórzyła, i nachyliła się tak blisko, że astrologa uderzył i objął ciężki, piżmowy zapach jej pachnideł – bom nie po to uczyła cię być wolnym, by cię teraz złamać. Ja proszę, jako przyjaciółka i jako ta, która zawsze wspierała twe kroki. W tobie znalazłam odbicie mych własnych myśli i idei, i zapowiedź umysłu potężniejszego niż mój własny. Nie mam dzieci, Manuelu. Jeśli zginę, wszystko, czym byłam, wszystko, w co wierzyłam, przetrwa tylko w tobie.

Dante Sorel


Zawód na niektórych zdziczałych twarzach był aż nadto widoczny. Zapewne niektórzy liczyli, że Dante będzie ochłapem, który będą mogli rozerwać na strzępy. Po raz kolejny, jak i podczas wizyt w twierdzy Zwierząt, Zelota mógł podziwiać siłę, z jaką Cykada trzymała swych ludzi za pyski. Nie podobała im się jej decyzja – ale żaden nie pisnął słowa sprzeciwu, żadnemu ręka nie skoczyła do broni, gdy podawał Cykadzie ramię i gdy ruszył u jej boku do domostwa księcia.

Tylko Mewa dreptała nieśmiało tuż przy nim, z rozterką przygryzając długie pasma skołtunionych włosów, i tak usilnie próbowała zajrzeć mu w oczy, aż momentami zachodziła mu drogę, dopóki Cykada nie warknęła na nią ostro. Dziewczyna potulnie została z tyłu, chowając się przed ojcem.

Gaudimedus i Dante Sorel


Na dziedzińcu książęcego domu stał czarny jak noc powóz. Przy drzwiach Manuel, ujmując wąską, spowitą w koronki dłoń Graziany Serafiny Mendozy, gawędził cicho z Jokanaanem. Tremere odwróciła twarz w stronę nadciągającej kawalkady, jej oczy były pełne magii i niewysłowionych tajemnic. Za jej ruchem, jakby pociągnięty niewidzialną nicią lojalności, podążył i jej podopieczny, niczym rycerze idący w ordynku, ćwiczący latami wojenne zmagania, zwarli wspólny szyk.

Cykada szarpnęła ramieniem Zeloty, niemal wyrywając mu je z barku, swój niepowstrzymany pochód zatrzymała dopiero przed Tremere.
- Graziana - Cykada obnażyła ostre zęby.
- Pani Moshika – Tremere skinęła lekko.

A Gangrelka wyzwoliła ramię z uścisku Zeloty i roześmiała się gardłowo, donośnie. Jej wiekowe, znużone oczy odmieniły się w tym śmiechu i przez chwilę zdała się młodą dziewczyną. Zza jej pleców Mewa wpatrywała się w twarz Manuela z nadzieją i niemym pytaniem.
- Twoje szczenię ocaliło wczoraj mego człowieka.
- Manuel nie jest już moim uczniem.
Cykada uniosła brew, a potem mocno i po męsku potrząsnęła prawicą astrologa.
- Gratuluję. I mam nadzieję, że nie opuścisz naszej zapadłej prowincji. Gdy będziesz potrzebował czegokolwiek, proś bez wahania. Mnie lub kogokolwiek z moich ludzi - rzuciła lekko i zaraz też straciła zainteresowanie astrologiem, ale Manuel wiedział, że stara wampirzyca do niczego nie podchodzi tak poważnie, jak do obietnic.

Cykada pociągnęła za sobą Dantego, ale całą uwagę poświęcała już stąpającej przy niej z szelestem wytwornych sukien Grazianie. Przyciszonymi głosami rozmawiały o morskich szlakach, cynamonie i gałce muszkatołowej. I o kupcach, którzy nimi handlują.


Jokanaan złapał za rękaw astrologa.
- To nie urwała mu głowy? - wskazał mało dyskretnie szarym palcem na holowanego przez Cykadę po schodach Zelotę. - A, co ja cię pytam... Co obchodzą pełnych godności Tremere przyziemne plotki... Krab! Czekaj no, chłopie, co twoja pani...

Słuch Manuela sczezł, i nic w nim nie zostało prócz tej wiedzy, która wdarła się w niego na progu sali niczym wezbrane wody przerywające zapory. Graziana i Cykada, tak różne, ale jednocześnie tak podobne przez władzę, którą wywalczyły dla siebie w świecie mężczyzn, zostawiły Dantego Sorela przy krześle z herbem Zelotów, zajmowanym przez obcego, który wczoraj rozgromił żołnierzy Andradów, i z wolna ruszyły w stronę swych miejsc, rozdzielone stołem. Usiadły po chwili na krzesłach przywódców swych klanów, po prawicy i lewicy tronu, na którym zasiadał książę. Zza pleców Cykady szczerzył kły herbowy wilk, nad krągłym ramieniem Graziany patrzyły zimne oczy węża.

Giordano


Salome zdążyła mu pogratulować i nieśmiało uścisnąć dłoń, zanim wezwani na naradę Spokrewnieni zaczęli się schodzić.
- Uważaj - szepnęła. - Równie u nas łatwo zyskać zaszczyty, jak i je stracić... razem z głową.
Odeszła do męża, który kołysał się za grupą Zwierząt swoim rozchybotanym krokiem. Jokanaan pogładził pieszczotliwie policzek żony, szeptali coś przez chwilę, nachyleni do siebie, trzymając się za ręce.

Giordano poprawił się na krześle. Było niewygodne jak wszyscy diabli, a po minach schodzących do sali gości już widział, że jego osoba na nim jest również niewygodna. Dla zgromadzonych. O ile Salome - co chyba miała w zwyczaju - tylko się martwiła, o ile Graziana Mendoza skinęła mu z milczącą powagą głową - zbyt wykwintna, by choć gestem okazać niezadowolenie, o tyle jasnowłosa Gangrelka parsknęła otwarcie śmiechem, zostawiając przy nim swego towarzysza. Jokanaan kręcił z niesmakiem głową, a kolejny gość - dostojny starzec o dłoniach artysty i jasnych, przenikliwych oczach, skrzywił się z niesmakiem.

Dante Sorel


Na końcu stołu stało krzesło, z misternie wyrzeźbionym herbem klanu Brujah. O miejscu w radzie Dante nie mógł nawet marzyć, przez wszystkie lata swego życia w Ferrolu. Książę odsuwał Zelotów poza krąg, w którym zapadały decyzje, książę z lubością pokazywał Dantemu jego miejsce. Krzesło Zelotów nie powróciło do stołu narad nawet pomimo delikatnych mediacji Salome. A teraz książę przyjął Zelotów z powrotem, ustanawiając nad Dantem władzę... właściwie kogo? Na krześle siedział obcy o twarzy młodzika.
Cykada roześmiała się urągająco, nawet nie próbując ukryć swoich odczuć.
- Patrz, Zeloto, patrz, rycerzyku - wyszeptała, jej usta musnęły jego ucho. - tak się robi politykę. Książę ma nowego psa. Stary gryzł rękę, która go karmiła.
I zostawiła go przy krześle, które zajmował obcy, a jej śmiech ciągle dźwięczał mu w uszach.

Gaudimedeus


Książę powstał, podając rękę Grazianie.
- Witajcie w moim domu - jego głos uciął wszelkie rozmowy - zeszłej nocy miało miejsce wiele wydarzeń, które muszę omówić na osobności z głową zboru Tremere. Naradę rozpoczniemy niebawem. Bądźcie mymi gośćmi - rzucił zdawkowo i klasnął w dłonie.

Służba wniosła kielichy i karafki. W rżniętym szkle krew mieniła głęboką barwą. Pod ścianą ze spuszczonymi głowami stanęła grupka kobiet i mężczyzn - poczęstunek dla tych, którzy nie zwykli pijać z kielichów.

- No, no - Jokanaan opadł ciężko na krzesło. - Dziękujemy za nadzwyczajną hojność.

Światło świec migotało w misternych ściankach karafek, rzucało błyski na uśmiechniętą drapieżnie i okrutnie twarz Cykady. Krab milczał, a Mewa strzelała kostkami drobnych dłoni, wpatrzona w Manuela jak w święty obraz.

Iblis


- Są. Prawie wszyscy - odpowiedział mu stajenny, który odbierał od niego konia.
- A kogóż nie ma?
- Pani Rabii... szlachetnego pana Eugenio... i hrabia Delacroix również nie przybył. Czekamy też jeszcze na Sarę i Sabana.

Na dziedzińcu Custodio z krzywym uśmieszkiem czyścił but z końskiego łajna.
- Witam, witam- skłonił się, a Iblis miał niedobre przeświadczenie, że w ukłonie tym więcej było drwiny niż szacunku. - I gratuluję miejsca w radzie... czy może winienem rzec...


Iblis nie słuchał. W pyle dziedzińca coś bielało. Pióro, długa lotka. Pachniało jeszcze wiatrem, morzem i niewinnością, spoczęło mu w dłoni lekko i delikatnie jak pierwszy w życiu, nieśmiały pocałunek.

- ... czy może winienem rzec: gratuluję kochanicy, która dba o cię nie tylko w łożu

Iblis wspinał się po schodach, a w jego uszach narastał ryk rozwścieczonego morza. Niemal potknął się o próg, ale podtrzymały go jakieś szczupłe ręce.
- Całyś, panie?
Głos miała jak śpiew aniołów, a w tej delikatnej twarzy jakaś siła zaklęła całe piękno stworzenia. W skołtunionych włosach plątały się białe pióra.
- Mewa!
A ten głos był jak skrzeczenie starej wrony. Krab wyrósł przy Iblisie jak duch, szarpnął wielkooką dziewczynę za ramię i zasłonił sobą. I jeśli Iblis potrzebował jeszcze jakiś dowodów na to, kto porwał mu Anastazję - zobaczył go w oczach kapitana.

Cykada siedziała na końcu stołu, uśmiech drapieżnika, który osaczył swą ofiarę, nie schodził jej z twarzy. Nawijała na palec kosmyk włosów.

Nie, to nie był uśmiech drapieżnika. Jednak nie. To był uśmiech posiadacza. Pana i władcy.

Książę właśnie wychodził, prowadząc za sobą Grazianę. Nie poświęcił Iblisowi nawet jednego spojrzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 26-03-2010 o 19:00.
Asenat jest offline