Nadopiekuńczość Cyrusa nie pozwoliła Jackiemu zgrywać bohatera. Został wciągnięty do samochodu i dość skutecznie unieruchomiony. Mianowicie przygniótł go jeden z tych gości, którzy się przyczepili do nich, a jakby tego było mało to walnął Jackiego kolbą swojego kałacha po jajach. Tego był za wiele. Jack zawsze był gościnnym i towazyskim człowiekiem, a widzieć normalną ludzką twarz było stokroć przyjemniej niż te wszystkie zombiaki. Ale wszystko ma swoje granice i próba pozbawienia go szans na potomstwo niebezpiecznie zbliżała się do tej granicy. Na dodatek nie bardzo mógł oddychać, krew napływała mu do głowy uwięzionej niżej niż reszta ciała, a ręka zaciśnięta na granacie pociła się niemiłosiernie, nie chcąc wypuścić tak cennego skarbu. Smród potu i dziwne odgłosy wydawane przez Erniego nie pomagały. Podobnie wyczyny ich mistrza kierownicy.
- Maksiu, prowadzisz jak blondynka po pijaku - wybełkotał, choć szansa, że ktoś go usłyszy była marna.
Jakby do szczęścia Jacka brakowało czegokolwiek, to dopełnił tego bąk puszczony mu niemal w twarz.
- Koleś, przesadziłeś! Wypad stąd!
W tym momencie ich samochód zatańczył na asfalcie i uderzył w coś bokiem, a gość umilający Jackowi podróż, jakby posłuszny jego rozkazowi najzwyczjniej w świecie gdzieś odfrunął. Normalnie niezła jazda. Ciekawe, czy jakby sobie zażyczył podwójne lody kokosowe, to też by zadziałało.
Podniósł się do siedzenia i z głupawym uśmiechem i wystawionym językiem powiódł niezbyt przytomnym wzrokiem po otoczeniu. Widok rzuconego gdzieś przez Erniego granatu odłamkowego otrzeźwił go. To oznaczało, że nie ma żartów. Wyskoczył z samochodu i przypadł do wraku awionetki, który stanowił niezłą ochronę. Czas oczekiwania na eksplozję wykorzystał na przypięcie granatu z powrotem na jego miejsce i schowanie pistoletu, a przygotowanie do strzału snajperki. Gdy tylko uporał się z tymi zadaniami wyprostował się, oparł broń na wraku i wyszukał najgroźniejszy cel spośród nadciągających zombiaków. W jego ocenie był to smoker, który właśnie... oblizywał się po plecach? Nie zwracając na to większej uwagi Jackie wycelował w korpus stwora.
- Uśmiech proszę - mruknął i nacisnął spust.
Nie mogąc chwilowo namierzyć grubego cielska boomera ("Pewnie rozsmarował go granat") wybiegł zza zasłony, podskakując i wykrzykując inwektywy pod adresem napastników. Raczej nie mogli go zrozumieć, ale głośny dźwięk zwrócił ich uwagę.
- Cip, cip! - krzyczał Jack biegnąc mniej więcej w tym samym tempie co zombie, w stronę z której nadjechali. Snajperkę odwiesił na ramię i ponownie dobył pistoletu. Gdy już prawie nie zostało zombiaków między samochodem a wyrwą w ogrodzeniu, Jack ze wszystkich sił pobiegł w stronę kabrioleta. Dwa zombiaki, które musiał minąć w nazbyt bliskiej odległości dostały po strzale z pistoletu niemal z przyłożenia i prawie na pewno pożegnały się z... życiem... czy czymś takim.
- Ruszamy, ruszamy, ruszamy! - krzyczał szybko, zbliżając się do samochodu.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |