Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2010, 14:11   #15
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gościnnie Pan N.
=================


Helfdan ze zdziwieniem przyjął list gończy od kapłana. Z jeszcze większym zdziwieniem popatrzył na niego w momencie, kiedy zapoznał się z treścią. Zmiął pergamin i rzucił go za burtę.

- Panie Kapłan, chybaś ocipiał myśląc, że mi się to przyda. Wycedził, jego głos był bardziej przepełniony niezrozumieniem niż agresją. – Przecież nie będę sprzedawał kogoś, z kim podróżowałem kilka miesięcy tylko dlatego, że robi sobie jaja z rady miejskiej jakiegoś miasteczka. Wprawdzie powinien mi oddać zadatek, jaki dałem kapitanowi Jelenia, ale to nie powód do listu gończego. Chociaż, na jarmarku więcej wydałbym na chlanie i babki, więc jesteśmy kwita. Dodał po chwili namysłu.

- Ty chyba też nie traktujesz tego poważnie?

Kapłan zasępił się i przysiadł przy tropicielu:
- co się stało to się nie odstanie, a bard na szkodę publiczną działał i za to kara mu się należy. Wszak czy to Aesdil ? -Córka rzeźnika przeczy, Majtek imienia nie znał. Ale dziwować się nie będę jeśli Laure w Esper inaczej tytułować się kazał. Nie dziwowałbym się już nawet gdyby i nie Laure mu na imię po prawdzie było. Mnie krzywdy póki co żadnej nie dokonał. Ja i swoje poselstwa mam i swój inszy Gończy List nie na niego wyrychtowany. Aczkolwiek Prawo jest Prawo i swej wierze sprzeciwiać się nie będę, przed Tyrem poprzysiągłem sprawiedliwość na świecie wprowadzać. -westchnął smutno - Na Jarmarku jeśli go spotkam, rozmówić się z nim zechcę, ale pasów drzeć z niego nie będę. Są moim zdaniem i inne sposoba na odkupienie win.

- W każdym bądź razie opis majtkowy, że się tak wyrażę dość klarowny nie uważasz?. Bo jeśli nie wiesz opisał Elfa blondwłosego, o skórze miedzianej w zieleń ubranego, z ptakiem rdzawej maści u ramienia. Elfy słoneczne na południu rzadkie, a o drugiego takiego jegomościa jak nasz bard zaliż trudno.


- Ja tam się na tych bardach nie rozeznaję. Coś mi się jednak zdaje, że nadto im na rozgłosie zależy tedy nie wyobrażam sobie coby i nasz Złocisty Elf się inaczej wołać kazał. Po chwili dodał jak znawca tematu rozmawiający z laikiem. - Bo to można wierzyć babie? Pewno łże teraz by go chronić. Wychędożył ją jak trzeba to się nie ma co dziwować. No, bo kto by się nabrał, że takie ludzkie miano by mógł szpiczasty nosić?

- Ale nie w tym rzecz. Ja ci kapłanie mówię tak, wydawać nie ma go co, bo chudzina zmarnieje w pierdlu do reszty a jeszcze tam go jakie strażniki wydu... ten tego sodomici jedni. Jak bogowie mu odpokutować karzą i ty masz mieć zmartwienie przez to. Wtedy musisz się tak rozmyślić aby on zapłacił tak aby go nie wydawać władzą Esper.

- Przyznaję, ze mądrze prawisz, jak mówiłem różne są sposoba na win odkupienie – niekoniecznie przez więzienne chędożenie - zaśmiał się zdawkowo. - Chyba mnie towarzystwo Aesdila się i w rymowaniu udzieliły. Będziem myśleć co z elfem zrobić, jak go na Jarmarku złapiem. A jeśli spytać mogę cóż planujesz na Jarmarku robić?

- Zapytać można… Zaśmiał się szczerze. - Co się zaś odpowiedzi tyczy, to jest dość prosta. Jeszcze mnie tam nie było… a że wiele się tam dzieje to i ja fortuny szukać będę między straganami. Jak mi się poszczęści to może jaką żonkę tam sobie przygrucham. Niekoniecznie własną dodał ciszej.

- Mi na pewno z Zakonami Prawa tamój spotkać należy a i informacji zasięgnąć, milej jednak będzie w towarzystwie jakby co, na tym bazarze nieznanym, na obczyźnie zimnej. Przyznam, że jeśli informacje pewne otrzymam, może mi się tropiciel przydać. Bo przyznać Ci się muszę, że kogoś poszukuję również, co w tych okolicach niedawno zniknął. - spojrzał na Helfdana pytająco. Kapłan musiał przyznać sam przed sobą, że w tym obcym kraju prócz pomocy zakonników, może potrzebować właśnie kogoś takiego, jak półelf. Kogoś, kto na tajnikach dziczy obeznany i ślady za miastem może odnaleźć. Iulus aż dziwił się, że wcześniej na to nie wpadł.

- Trudno tego nie zauważyć, że czyimś tropem podążasz. Może, jak kto głuchy jest i ślepy… i ośle ziele ciągle pali to by nie zauważył, że się wszędzie i wszystkich o barda jakowego rozpytujesz. Może i ty w książkach jesteś biegły, ale w szukaniu ludzi to ci się by trochę pomocy pomogło. Postanowił trochę sobie podworować z Kapłana, właściwie to od dłuższego czasu zamierzał mu dać radę odnośnie poszukiwań. Bo jak tak dalej to będzie szło to niewykluczone, że ów bard szybciej się dowie o Iulusie niż odwrotnie. – Nie moja to rzecz dla czego za nim podążasz, ale jak mniemam w drodze jesteś od dłuższego czasu i dalej go nie potrafisz doścignąć. A to znak, że jak nie chcesz życia stracić na takich gonitwach to musisz zmienić chyba metodę. Ale jak to mówią, mój druhu nawet ślepej kurce się ziarenko trafi. Zatem kurko, czemu nie. Można pomyśleć o małej pomocy.

Nawet ktoś tak bezinteresowny i unikający problemów jak Helfdan widział niezwykłą korzyść płynącą z towarzystwa kapłana. Zawsze to taka osoba duchowna w opałach jak się jest może pomocną dłoń podać.

- Bylebyś mi nie wyświadczył, jakiej przysługi za chędożenie dziewek po krzakach i mą podobiznę na listy gończe wstawiał.

- Ano racja. Moje metody dotąd zawsze jawnymi mogły pozostawać, a poszukiwany z góry przeważnie wiedział, iż Prawo go ściga. - powiedział z westchnieniem smutno wzrok spuszczając ku swym butom - Tutaj jest zaliż na odwrót, co trudność niemałą mi sprawia. Zresztą Bard podejrzany - nazywany Stickiem, też mnie w swej podróży wyprzedza, aczkolwiek wywiedziałęm się, że w Esper był dwa razy - ostatni całkiem niedawno i w towarzystwie dziewki młodej, bardki o gwieździe na policzku. Przypuszczam, że mogli na Jarmark się udać, lub ona od niego uciekła spostrzegłszy jakie z niego ziółko. Pewności nie mam trop w Esper sie urwał. Jednak na Jarmarku mam też nadzieję otrzymać jakieś wspomożenie od tutejszych Zakonów Prawa, a i uczestniczących w konkursach pieśniarskich sobie obejrzeć.
Kapłan oderwał wzrok od pokładu i spojrzał na brodacza

- A względem chędożenia dziewek po krzokach - toż nie zbrodnia wielka i bardziej pod domenę Lathandera niźli Tyra podpada, więc z Bogiem czyń swą powinność, jeno statków nie kradnij i na szkodę miast całych nie działaj przez jedno zadarte giezło, to Listów stawiać nie będę - puścił oko do półelfa

Helfdan wysłuchał kapłana opisującego znane mu szczegóły dotyczące poszukiwanego barda i będącej z nim kobiety z gwieździstym tatuażem. Dzięki bogom podróż statkiem zmierzała do końca. Należy nadmienić, iż jak na tak drogi wydatek to była mocno niekomfortowa. Szczególnie dla tropiciela nawykłego do poruszania się na własnych nogach lub grzbiecie jakiś czworonogów. Brak stabilnego gruntu pod nogami nie wpływał dobrze na jego bebechy i ich zawartość… Gdy przybyli do miasta ogarniętego jarmarczną gorączką nie bez wysiłku ulokowali się w jakiejś peryferyjnej gospodzie. Żaden luksus, ale bez wątpienie będący na uboczu przybytek nie raczył swoich gości całą gamą robactwa żyjącego w siennikach czy pledach. A i widoki w nim były niczego sobie…


Pierwszy posiłek na stałym lądzie – zająca z rusztu, solidnie popity tutejszym cienkuszem został utrzymany w brzuchu przez dłuższy czas… chwilowa niedyspozycja minęła jak ręką odjął. Pora ruszyć w miasto. Oczywiście drogi kapłana i tropiciela niekoniecznie się krzyżowały… każdy miał jakieś swoje sprawy i potrzeby do spełnienia. Helfdan rozsądnie podszedł do tematu, najpierw rozglądnął się za brakującym ekwipunkiem. Oczywiście z wyborem nie było najmniejszego problemu… jednak inaczej miały się ceny. Były solidnie wywindowane. Na szczęście nie wszystkim kupcom udało się zająć takie miejsca na „szlaku handlowym” jak chcieli i musieli nieco odpuścić, nie bez znaczenia było też targowanie się tropiciela. Sama radość… nie odpuszczał nawet miedziaka, nie umiał odmówić sobie tej przyjemności, jaką było denerwowanie handlarzy. Targował się nieomal o wszystko (z wyjątkiem alkoholu) od kukri z rękojeścią z kości wyverna, a kończąc na pieczonych kiełbaskach. Gdy już zakończył zakupy oddał się przyjemnościom…


Nie miał zamiaru brać udziału w jakiś konkursach czy turniejach… wolał pić piwko (nawiasem mówiąc pośpieszne warzenie na jarmark nie zachwycało) i oglądać zmagania innych. Strzelania do tarczy nigdy nie było dla niego czymś, za co chętnie się brał. Sporo uwagi poświęcił też na przyglądanie się dzikim stworom, uzbrojeniu czy walkom gladiatorów. Nawet miał swojego orczego faworyta dzięki, któremu zarobił parę groszy na zakładach. Trzeba mu przyznać, że skubaniec był cholernie dobry i nawet tropiciel nie chciałby z nim stanąć oko w oko z obnażonymi ostrzami… silny, szybki a do tego cwany.


Jednak trafiła kosa na kamień. Srebro z zakładów diabli wzięli… a ork praktycznie ledwo dysząc został zniesiony z areny. Krasnolud, Torg Stalowa Pięść na jeden dzień został królem areny. Wtedy też zakończyło się zainteresowanie walkami. Piwo, kobiety, śpiew tym począł wypełniać czas…
Oczywiście nie zapominał o poszukiwaniach… nie tylko tych uproszonych przez kapłana, ale również tych swoich. Dyskretnie, bez rozpytywania. Tradycyjnie złaził spory kawał miasta przyglądając się różnym namiotom, bractwom, rycerzom, zakonom, kultom, magom, cechom i wszystkiemu innemu doszukując się chociażby fragmentu symbolu. Efekt nie był rozczarowujący, cudów się nie spodziewał… nie dowiedział się nic.

Trochę inaczej rzecz się miała z poszukiwanymi bardów. Cóż, chyba był lepszy w tego typu imprezach… odnajdywanie, śledzenia, tropienie czy uganianie się za żywym inwentarzem. Naoglądał się tych gwieździstych tatuaży co niemiara. Podszedł do zadania dość gorliwie. Dlatego widział wydziergane gwiazdy na dłoniach, ramieniach, brzuchach, łydkach, udach czy nawet niewieścich pośladkach. Nie, żeby nie czerpał z tego jakiejś przyjemności ale nie tego szukał. Jednak jak to powiedział kiedyś mu starzec z wioski „jak nie zaczniesz szukać to nie znajdziesz”.

Obserwując zmagania łuczników, no to może małe nadużycie… będąc na turnieju łuczniczym i podziwiając co ładniejsze dziewczyny w niemałym tłumie gapiów szczęście się do niego uśmiechnęło. Od czasu do czasu rzucając okiem na zmagania uczestników dostrzegł ją. Stała dokładnie naprzeciwko niego, na drugiej trybunie. Zgrabna dziewoja, może nieco chuda ale mimo wszystko było na czym oko zawieść. Tatuaż na policzku, jakieś coś do brzdękania. Mógłby tak przeskoczyć przez barierkę i do niej pobiec, ryzykując jakąś strzałę w tyłku od zirytowanego łucznika, jednak wolał tak nie włazić niepotrzebnie pod oczy.

Gdy się tam przedarł już jej nie było. Ani na trybunie, ani w okolicznych namiotach, ani w najbliższych karczmach… zapadła się jak kamień w wodę. Wprawdzie w jednej z gospód zdawało mu się, iż rozpoznał towarzyszącego jej fircyka jednak po niej nie było śladu. Zapamiętał nazwę szynku – Wesoły Prosiak, skosztował ich piwka i ruszył swoją drogą. Jak już jest trop to trzeba po prostu tu powracać dopóki nie uda się dowiedzieć czegoś więcej…

O wszystkim powiedział kapłanowi. Niewątpliwie to go ucieszyło, może się czegoś wreszcie dowie o poszukiwanym z pierwszej ręki. A może nie, w każdym bądź razie jakąś nadzieję mu zrobił. Tropiciel nie lubił spraw niedokończonych pozostawiać samemu sobie więc wrócił w tamten rejon. Jej nie było ale był kto inny, ktoś kto wpadł mu w oko już wczoraj. Widocznie działa na tym terenie.


Może ośmioletni gówniarz z twarzą aniołka… pieprzony doliniarz. Nie najgorszy, ale nie tak dobry żeby rąk nie postradać. Przynajmniej sprawne oko tropiciela go wyłowiło jak odcina sakiewkę jakiemuś podchmielonemu wojakowi. Przydybał go między namiotami. Niewinność kwitła mu w oczach, mały spryciarz. Do czasu aż nie usłyszał o robocie, tedy ustąpiła miejsca chciwości. Układ był prosty – mały miał mieć baczenie na okolicę, a jak się pojawi bardka z gwiazdą na gębie to zobaczyć z kim gada albo gdzie przesiaduje, może dowiedzieć się jak na nią wołają… Miał dać tropicielowi coś za co warto sypnąć złotem (oczywiście z mieszka kapłana). Przytaknął, na zgodę. Jak wyszedł zza namiotu widział „groźne” spojrzenia małej bandy… naliczył co najmniej piątkę chłopaków w różnym wieku i dwie umorusane dziewczynki. Aż strach się bać co z nich wyrośnie.
 
baltazar jest offline