Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2010, 20:37   #95
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Rozkosze snu, który przez kolejną część nocy, był relaksujący, zostały brutalnie przerwane. Promienie słoneczne były i owszem, czymś przyjemnym, ale nie wtedy, gdy atakowały cię, wyrywając ze snu. Gest właściwie niekontrolowany, odruch, dość śmieszny, odgradzający drogę promieni od zamkniętych oczu Zabraka. Jednak jak długo można było tak leżeć? A już z pewnością, nie można było zasnąć w takiej pozycji. Chwila walki ze sobą, by w ogóle znaleźć chęć, aby zwlec się z łóżka i zasłonić ponownie okno wystarczyła, by ktoś wyręczył w tym Tamira. To wystarczyło, by jego myśli pomknęły w kierunku jednej osoby. Ciało dłużej nie protestowało przed otwarciem oczu. Niestety, zamiast Ery przy oknie stał Shivi. Cóż, Zabrak poczuł lekki zawód, ale nie pokazał tego po sobie. Skarcił się jednak w myślach. To nie mogła być przecież młoda Jedi. Jej od dawna nie było już na terenie szpitala.
- Cóż, lepsze takie jedzenie niż żadne - stwierdził podnosząc się do pozycji siedzącej i sięgając po miskę ze śniadaniem, które przyniósł mu Elomianin. Zabrak nałożył trochę papki na łyżkę i z nieciekawym grymasem na twarzy, skierował ją do ust. Zatrzymał ją jednak w połowie drogi, obserwując jak Shivi podchodzi do krzesła. Nie pamiętał, by Elomianin kulał, kiedy w asyście klonów i Jareda opuszczali więzienie Separatystów. Czyżby więc jakaś kontuzja odniesiona tutaj? Ale przy czym? Te myśli musiały jednak zejść na dalszy plan. Temat jaki poruszył tubylec sprawił, że Tamir przestał na chwilę przeżuwać papkę, która znalazła się w jego ustach. Pamiętał co Era mówiła na jej temat jeszcze na pokładzie Venatora, nim zdążyli przekonać się na własnej skórze, czym jest wojna. Stwierdziła wtedy, że armia karmiona czymś takim, będzie niezwyciężona. Cóż, jak na razie jej słowa się nie sprawdzały.
- Co masz na myśli? - zapytał lekkim tonem, kiedy zdołał przełknąć to, co udało mu się przeżuć.

Shivi wybuchnął śmiechem. Śmiechem zdrowym, ciepłym, a co najgorsze dla Tamira, długim.
- Nie musisz przede mną udawać - powiedział w końcu. - Myślisz, że skoro jestem ranny to już ślepy? A może uważasz, że uszkodziło mi słuch? - znowu się roześmiał. - Nie, mój drogi, z moimi zmysłami jest jak najbardziej w porządku, a i makówka pracuje jak należy. Potrafię kojarzyć fakty - rzekł puszczając oko do Zabraka.

Tamir przyglądał się z niepewnością Shiviemu. Ślepy... głuchy... kojarzyć fakty... Kiedy mógł ich widzieć, czy słyszeć? No i o jakie fakty mogło mu chodzić?
- Jakie fakty, Shivi? - zapytał trochę zbity z tropu. - No i czemu ślepy albo głuchy? -

Ech - pokręcił z robawieniem głową. - Wy Jedi, siedząc w swoich pokojach medytacyjnych chyba kompletnie zatraciliście zdolność myślenia, a co ważniejsze nie potraficie skrywać swoich sekretów. Gdybym teraz na przykład blefował od razu mógłbym poznać, że jest coś na rzeczy, chociażby po twojej minie - znów krótki śmiech. - Słuchaj, jeśli chcesz mnie okłamywać, proszę bardzo. Jednak według mnie powinieneś się cieszyć, że to ja was nakryłem, a nie któryś z waszych mistrzów. Zdaje się, że zabraniają wam zbliżać się tak bardzo do drugiej osoby? - spytał z dziwnym wyrazem twarzy.

Zabrak siarczyście zaklął w myślach. Kiedy? Jak? Przecież by go wyczuli. Powinni byli... Mina Jedi stężała. Spoważniał i zamyślił się. Shivi miał rację. Dobrze, że to był on, a nie któryś z mistrzów. A przecież sporo było ich w szpitalu.
I tak oto, szlag trafił cały poranny spokój pomyślał z goryczą, która jednak nie wypłynęła na twarzy młodzieńca. Problem istniał. Był realny. Pytanie, co teraz? Czy mógł być pewien, że Shivi nikomu nie powie? Ale z drugiej strony, gdyby miał to zrobić, już by zrobił, a Tamir rozmawiałby teraz, z którymś z mistrzów, zamiast z Elomianinem.
- Dobra Shivi... Kiedy nas nakryłeś, hm? - udawanie, że nic się nie stało, nie miało teraz sensu. Tubylec był bystry, a Jedi nie miał ochoty na zabawy psychologiczne. Wolał ustalić wszystko tu i teraz.

- No widzisz, a już miałem się na ciebie obrazić - rzekł ponownie puszczając oko. - Pewnego dnia chciałem do ciebie zajrzeć.Pomyślałem, że powinienem ci podziękować za te dobre słowa, wtedy w celi. Gdyby nie one, pewnie bym skończył z sobą, brakowało mi już nadziei - zamilkł na chwilę. Widocznie wciąż przeżywał niewolę. - Ale nie będę cię zanudzał swoimi problemami. Otóż rozsunąłem delikatnie kotarę i zobaczyłem was dwoje w objęciach. Postanowiłem więc się szybko wycofać, zanim mnie zauważycie. W końcu nie jestem jakimś podglądaczem...

Tamir spoglądał na Shiviego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czuł się... Sam właściwie nie wiedział jak się czuł. Na pewno w jego sercu zrodził się delikatny strach. Strach o to, że może stracić to, co zaczęło się rodzić między nim, a Erą. Z drugiej jednak strony, doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co robią, jest zabronione przez kodeks. No i najważniejsze. Co powiedzieć Shiviemu? Ery nie zamierzał tym obarczać. Na razie nie. To by mogło być zbyt niebezpieczne dla niej, gdyż mogłaby mieć problemy ze skupieniem się na tym, co było w tej chwili ważne. Czyli na wykonywaniu powierzonego jej zadania. Sam musiał stawić czoła temu problemowi.
- Jeżeli chcesz mi podziękować za to, co mówiłem w celi, to proszę, zapomnij o tym, co widziałeś. Najlepiej nie wracajmy do tego tematu, dobrze? - Tamir o dziwo zachowywał stoicki wręcz spokój.

- Co złego ja ci zrobiłem, że w ogóle mi nie ufasz? Myślisz, że polecę z donosem do twoich zwierzchników licząc na nagrodę? - jego ton zmienił się zupełnie. Był teraz nerwowy, jakby za chwilę miał wybuchnąć. - Naprawdę takie masz zdanie o żołnierzach? O swoich też? - Shivi wstał i z trudem ruszył w kierunku wyjścia. - Możesz być spokojny. Nie zdradzę waszego sekretu - rzucił, najwidoczniej wzburzony.

- Nie o to mi chodziło - powiedział w ślad za Elomianinem - Chciałem po prostu zmienić temat. A do tamtego już nie wracać. -

Shivi zatrzymał się przed wyjściem.
- Uważasz, że od nierozmawiania problem sam się rozwiąże?

- Nie jestem tak głupi, by tak myśleć. - odparł. - Postaraj się jednak zrozumieć moją sytuację. Jeżeli masz jakieś rozwiązanie, to chętnie cię wysłucham -

- Rozwiązań jest kilka - Shivi wrócił powoli na krzesło. - ale wątpię, by którekolwiek przypadło ci do gustu. Za każdym razem coś stracisz.

- Zawsze mogę ich wysłuchać i rozważyć wybór jednego z nich - Tamir odłożył talerz ze śniadaniem. Na chwilę obecną, stracił apetyt.

- No cóż, a więc możesz zapomnieć o dziewczynie - Elomianin zaczął spokojnie, jakby mówił o pogodzie. - ale rozumiem, że znajdujesz się w stanie, w którym emocje zastępują trzeźwe myślenie, więc taką ewentualność odrzucisz. Możesz dalej żyć w kłamstwie, łudząc się, że nikt tego nie zauważy, ale gdy już ktoś to odkryje, źle się to skończy dla was obojga. Wreszcie możecie opuścić Zakon, skoro nie potraficie żyć w zgodzie z jego ideałami. Jestem pewien, że znaleźlibyście jakieś spokojne miejsce w galaktyce. Może... po drugiej stronie?

Tamir zamyślił się jeszcze bardziej, słuchając słów Shiviego. To wszystko brzmiało tak abstrakcyjnie. Właściwie to dwie z jego propozycji kołatały się po głowie Zabrakowi. Zapomnieć o Erze albo zapomnieć o Zakonie. Ani jedno, ani drugie wyjście mu się nie podobało. Zresztą jak mógł teraz decydować? Sam nawet nie wiedział, co ich łączy. Musiałby najpierw to ustalić, by podjąć jakąś decyzję. Na razie chciał tylko w spokoju dojść do siebie. Przejść przez rehabilitację i wrócić na front. Ale oczywiście wszystko się musiało zawsze komplikować.
- Wiesz Shivi... trwa wojna. Wyjście samo może się nasunąć - powiedział nieco posępnym tonem.

- Liczenie na to, że wszystko samo się rozwiąże jest jeszcze bardziej naiwne niż liczenie na to, że nikt się tego nie dowie. Zobacz sam. Długo coś do siebie czujecie? A ja już o tym wiem. Sam pomyśl co może być za tydzień, miesiąc albo rok. Odkładanie decyzji jest głupotą.

- Shivi, ja nawet nie wiem, czy my coś do siebie czujemy - odparł Zabrak wzruszając ramionami. - To było... po prostu stało się. - powiedział spokojnie. - Era jest teraz na froncie, a ja tutaj. Tak naprawdę problem nie istnieje. - próbował wmówić to sobie, czy jemu? - Powiedz mi lepiej, co się stało, że kulejesz. Masz tu leczyć rany, a nie nabywać nowych - Jedi udało się nawet zdobyć na uśmiech.

- Nic wielkiego. Fatalnie upadłem na spacerze. Chyba na jakiś kamień. Nie wiem czy nie złamałem sobie żebra, chyba poproszę któregoś z tych klonów, żeby to sprawdził. Ale mniejsza z tym. Jeżeli uważasz, że problemu nie ma to albo jesteś głupszy niż myślałem, albo okropnie krótkowzroczny - Shivi nie przebierał w słowach. Mówił to co myślał. - Kto ci każe walczyć w wojnie? Cierpią twoi bliscy? Nie, Jedi ich nie mają. Może twoja planeta tkwi w jażmach Konfederacji? Nie, Jedi pewnie nawet nie przejmują się swoim pochodzeniam. Co cię trzyma na froncie? Na prawdę myślisz, że jeszcze jedna ofiara wiele zmieni? Myśl o sobie i o niej. I nie wmawiaj mi, że nie wiesz czy coś do siebie czujecie, nie jestem idiotą.

- Jedi mają bliskich. - sprostował. - Po prostu ich nie znają. Przynajmniej większość. Co się zaś tyczy pochodzenia... To jest indywidualna sprawa. A na froncie trzyma mnie obowiązek. Nie uważam, by udział Jedi w tej wojnie był czymś dobrym, ale skoro już jesteśmy jej częścią, to zrobimy wszystko, by jak najszybciej ją zakończyć. - Do ostatniej wypowiedzi Elomianina nie wiedział jak się odnieść. Nie znał się na uczuciach. Jedyne więzi jakie do tej pory poznał, to były więzi przyjaźni. Nie wiedział co czuje do Ery, a ona do niego. Nie wiedział nawet czy coś do niej czuje. - Wiem, że nie jesteś idiotą... Ale musisz mi uwierzyć, że naprawdę nie wiem. Przez lata nauki w Świątyni i podczas podróży przez Galaktykę, nie zaznałem niczego innego oprócz przyjaźni. Jeśli chodzi o te pozytywne uczucia. Nie wiem czy coś do siebie czujemy, a nawet jeśli, to nie potrafię tego nazwać. -

- Nie myśl o sobie jako Jedi. Myśl jak o Tamirze. Myśl o tej dziewczynie. Ale jeżeli ty sam nie chcesz sobie pomóc, to ja tym bardziej tego nie dokonam.

- Ależ nie mogę o sobie myśleć inaczej, niż jak o Jedi. - odparł Tamir z uśmiechem. - Jestem Jedi. Przede wszystkim. -
Shivi tylko pokręcił głową:
- Beznadziejny przypadek. Cóż, ja chciałem pomóc, ale albo nie chcesz pomocy, albo jej nie potrzebujesz. Bądź pewny, że więcej się wtrącać w wasze sprawy nie będę, ale jeśli będziesz jednak potrzebował tej pomocy, to możesz na mnie liczyć. Teraz już pójdę. I tak cię nie przekonam. Życzę zdrowia - to powiedziawszy wstał i skierował się do wyjścia.

- Będę pamiętał. Dziękuję za rozmowę. - odparł odprowadzając go wzrokiem do wyjścia. - Idź przebadaj to żebro. Kuruj się - powiedział na pożegnanie.

***

Zabrak przyglądał się chwilę dyskowi, który ułamek sekundy wcześniej wyświetlał sylwetkę Ery. To był właściwie jedyny kontakt, jaki ze sobą teraz mieli. Mimo to, Tamir nie chciał zanadto go używać. Komlink nie był bezpieczną drogą by porozmawiać. Nie mogli tego robić swobodnie. No i nigdy nie zastąpi rozmowy z kimś z na żywo. Zresztą, kto wie, kiedy znów będzie miał okazję z nią porozmawiać? Jedi znajdowała się teraz na fronci. Co prawda, kiedy z nim rozmawiała panował spokój, ale w każdej chwili mogło zrobić się gorąco, a cały horyzont zaroić od blaszaków. Pamiętał doskonale ten widok. Podczas bitwy o wzgórze ZX11. Bitwy, którą przegrał. Tak wiele się od tego czasu wydarzyło, że Zabrak miał wrażenie iż minęły całe wieki.
Chwycił łyżkę, nabrał kolejną porcję papki i wsadził do ust. Rozmowa z Erą, a najbardziej przekomarzanki, poprawiła trochę humor i przywróciła apetyt. Śniadanie, mimo iż nie należało do wykwintnych, było pożywne. Poza tym potrzebował energii na rehabilitację i własne pomysły na zabicie czasu. W końcu treningi pod okiem Yalare odbywały się w trudnych warunkach i nie zawsze w szczytowej formie fizycznej. Kilka ćwiczeń mógł wykonać nawet ze złamaną nogą.

Po wizycie lekarza, który, jakżeby inaczej, zadał ulubione pytanie każdego pacjenta i zmianie opatrunku, Tamir postanowił zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Nie przyzwyczaił się do chodzenia o kulach. Zresztą nie miał zamiaru się do tego przyzwyczajać. W końcu za, góra, dwa dni, miał zamiar ruszać na front, by wspomóc siły Republiki. Do rehabilitacji miał trochę czasu, który poza dotlenieniem się, miał zamiar wykorzystać na rozciąganie i kilka technik relaksacyjnych.
Poczuł się lepiej, gdy tylko poczuł na sobie promienie słońca. Wiatr otulił jego ciało, sprawiając, że włosy luźno zafalowały na wietrze. Jednak czegoś mu brakowało. Zwykle, gdy czuł na sobie dotyk wiatru, słyszał też trzepot jego płaszcza i szat. Tym razem tego dźwięku nie słyszał. Ale już niedługo. Jeszcze kilka dnia, może tydzień i opuszczą Elom. Wszyscy. Znów zobaczy Świątynię na Coruscant. Poczuje jej niezwykły klimat, który zawsze sprawia, że ilekroć znajdzie się w tym, magicznym wręcz, budynku, czuje się jak Padawan. Jak młodzik. Nie może się też doczekać, kiedy spotka się z Yalare. To chyba jedyna osoba w Zakonie, z którą będzie mógł na poważnie porozmawiać o problemie, jakim jest Korel. Będzie jej też chciał zaprezentować swoje postępy we władaniu mieczem, więc będzie się szykował sparing. Swoją drogą z Mistrzynią Ery także chciałby skrzyżować miecze. Nie wspominając o tym, że z samą Erą chciałby spędzić trochę czasu poza miejscem, gdzie ciągle muszą martwić się o własne życie.
Biorąc głęboki wdech, oparł kule o ścianę budynku. Cały ciężar ciała przeniósł na zdrową nogę, drugą stawiając delikatnie na czubkach palców. Zamknął oczy, prostując przed siebie ręce. Odizolował swój umysł od reszty otoczenia. Wyłączył myślenie. Poczuł jak Moc przepływa przez jego ciało. Swobodnie, bez żadnych przeszkód. Jak koi delikatne ukłucia bólu. Jak pozwala się odprężyć. Nie myślał, działał. Jego dłonie gładko, płynnie, powoli i delikatnie przecinały powietrze. Wykonywał wyuczone ruchy. Nie raz powtarzał te sekwencje podczas treningów. Nie musiał skupiać się na ruchach. Ciało doskonale wiedziało co ma robić. Ten niemal taniec, w wykonaniu dłoni Zabraka, przykuł uwagę kilku klonów, które z zainteresowaniem przyglądały się poczynaniom komandora. Wszystko trwało niemal godzinę. Po jej upływie, Tamir otwarł oczy i sięgnął po kule. Podpierając się na nich, wrócił do budynku, by udać się na rehabilitację.
 
Gekido jest offline