Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2010, 03:56   #510
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Śr, 17 X 2007, restauracja Sea Cliff 16:35

Siedzieli już dłuższy czas w - jak to Richard nazwał –takiej o knajpce. Mężczyzna coś tam opowiadał, ale Vi widziała w jego oczach, że chce powiedzieć o czymś zupełnie innym. Wreszcie się przemógł:

- Masz ochotę zabawić się...w...parku rozrywki na Coney Island. Wiem, oboje jesteśmy trochę za duzi na takie rzeczy. No i ty jesteś twardą detektyw, a ja poważnym adwokatem, ale... może być zabawnie. Co prawda planowałem ustrzelić dla ciebie jakiegoś pluszaka, na strzelnicy. Ale chyba raczej byłoby na odwrót.
- Czemu nie, dawno nie byłam w Lunaparku – odparła Vivianne z uśmiechem. – A szkoda, bo jako mała dziewczynka lubiłam tam chodzić z rodzicami.

- To w takim razie z chęcią cię tam zabiorę. - mężczyzna rozpromienił się. - Ale zastrzegam sobie, że ja pierwszy spróbuję upolować dla ciebie misia na strzelnicy.
- Nie widzę problemu
- To dobrze, tylko... - odparł Richard -...postaraj śmiać się dyskretnie, jak będę strzelał. Uprzedzam, nie jest to moja mocna strona. I zdobycie pluszaka może potrwać.
- Ależ ja się nie będę śmiać – zapewniła kobieta. – Na pewno świetnie ci pójdzie.
- Ja już zjadłem...więc może się już wybierzemy- spytał Richard niespodziewanie.
- Ale, co? Teraz? Do tego Lunaparku? – zdziwiła się Vi. Nie spodziewała się, że mężczyzna chce ją zabrać do wesołego miasteczka właśnie teraz, zaraz.

- Tak...chyba że masz inne plany ten wieczór?Richard spojrzał wprost w oczy Vi wyjaśniając. – Porwałem cię z posterunku, z premedytacją, zamierzając po kolacji zabrać cię w jakieś przyjemne miejsce. - Zaśmiał się dodając. – W sumie to jest wczesna kolacja.
- Nie no, nie mam żadnych konkretnych planów na wieczór, ale nie wiem, czy ty wiesz co robisz, chcąc ze mną spędzić aż tyle czasu - zaśmiała się Vi i dodała – Ja wcale nie jestem taka miła, na jaką wyglądam.
- Wiem- rzekł Richard z uśmiechem. – Znam cię od profesjonalnej strony. I jestem gotów zaryzykować. A co do mojego czasu, to raz go mam więcej, raz mniej. Dlatego wykorzystuję go w pełni. - Oblicze mężczyzny przez moment przypominało twarz chłopczyka proszącego o cukierka, zwłaszcza gdy mówił. – Zgódź się Vi. Będzie fajnie.
- No dobrze, chodźmy- powiedziała łagodnie. – Ale robisz to na własną odpowiedzialność. Żeby potem nie było na mnie - dodała ze źle udawaną powagą.
- I kto tu kogo uprowadził- odparł żartobliwie Richard.

[center] Śr, 17 X 2007, park rozrywki na Coney Island, 20:54


Zabawa w lunaparku była przednia. Mieli już za sobą karuzelę, diabelski młyn i samochodziki. Był gabinet luster , jedzenie lodów i waty na patyku. Odwiedzili budkę ze zdjęciami i tunel zakochanych, w którym Richard, ku lekkiemu rozczarowaniu kobiety, jedynie ją obejmował mówiąc, że kto wie...może któregoś dnia przepłynął ten tunel całując się. Ostatnim punktem wycieczki była strzelnica. Richard dzielnie walczył i wreszcie za siódmym podejściem ustrzelił pluszaka. Vi miała więcej szczęścia, a może była to kwestia wprawy, już za trzecim razem trafiła w dziesiątkę i
też wygrała misia.

Właściwie już skończyli zabawę i kierowali się do samochodu, na parking. Richard pomógł wsiąść kobiecie, potem sam usiadł za kierownicą i patrząc na nią z uśmiechem zapytał:

- To gdzie cię teraz zawieść?

Vivianne już wcześniej zastanawiała się, jak zakończyć ten miły wieczór. Z jednej strony nie chciała jeszcze rozstawać się z mężczyzną, tak dobrze się przy nim czuła, z drugiej było już dość późno, nie chciało jej się już nigdzie chodzić i najchętniej wróciłaby do domu. Decyzję podjęła błyskawicznie, doskonale zdając sobie sprawę, jak to się może skończyć. Miała cichą nadzieję, że jej domysły nie okażą się prawdą.

- Już dość późno - zauważyła Vi uważnie obserwując swego towarzysza – Może pojedziemy do mnie?
- Oczywiście, jak sobie życzysz- odparł mężczyzna, a ona dostrzegła na jego twarzy delikatny, ledwo widoczny uśmieszek satysfakcji.

Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyli.

Śr, 17 X 2007, mieszkanie Vivianne Henderson, 21:10

Stali już dość długo przed drzwiami jej kamienicy, za chwilę mieli się pożegnać. Vivianne nie wciąż jeszcze nie chciała się z nim rozstać, przecież było tak miło.

- Może wejdziesz? – zaproponowała nieśmiało, gdy trwająca cisza stała się nie do zniesienia. – Napijemy się herbaty – dodała uśmiechając się.
- Chętnie – rzekł w odpowiedzi. Na jego twarzy znów na chwilę zagościł ten mglisty uśmieszek.

***
Gdy weszli do mieszkania, wewnątrz panowała całkowita ciemność. Nawet światła ulicznych latarni nie wlewały się do pomieszczenia przez zasłonięte żaluzje. Vi zapaliła lampę.

Mieszkanie prezentowało się zwyczajnie. Kanapa, dwa fotele i szklany stolik, do tego telewizor, regał z książkami, trochę zdjęć i włochaty dywan. Nic szczególnego. A jednak Richardowi wydał się przytulny, a może po prostu mężczyzna chciał na niej zrobić dobre wrażenie.

- Masz śliczny dom – oświadczył tuż po przekroczeniu progu. – Kobieca dłoń, to jednak kobieca dłoń. Nie widziałaś mojego, więc oszczędziłem ci dekoratorskiego koszmaru.
- Nie przesadzaj. Zwykłe mieszanie. Ale lubię je. Ma w sobie to coś - powiedziała z rozmarzeniem, po czym dodała przytomniej – Rozgość się, a ja zaparzę herbaty.

Weszła do kuchni. Richard wszedł do pokoju gościnnego. Dostrzegłszy wazon z kwiatami i skomentował z uśmiechem:
- Mój bukiet nadal się trzyma. Podobał ci się? Ciężko było znaleźć kwiaciarnię mającą w ofercie słoneczniki. Zwłaszcza wczesnym rankiem... Obudziłem chyba połowę właścicieli kwiaciarni w Nowym Yorku.
- Tak, bardzo ładny. Miło tak z rana znaleźć pod drzwiami taką niespodziankę - krzyknęła z uśmiechem wychylając się na chwilę z maleńskie kuchni
- Pomóc ci może?- spytał głośno Richard.
- Dam sobie radę, jestem dużą dziewczynką. No chyba, że bardzo chcesz.
- Chcę, chcę.- rzucił wstając z kanapy. Po chwili wszedł do kuchni. – To w czym mogę pomóc?
- W szafce, tej na górze. Nie, nie tej. Bardziej po lewej. W puszkach jest herbata. Dla mnie malinowa, a dla siebie wybierz, puszki są podpisane. W szafce obok stoją kubki. – instruowała go po kolei.


- Fajny – zauważył mężczyzna wyjmując z szafki pierwszy kubek.
- Dzięki, to mój ulubiony. Dostałam go od przyjaciółki, jak się wprowadzałam do tego mieszkania.
- Lokalna patriotka z ciebie
- Ano

Richard wyjął drugi kubek, potem herbaty sobie też biorąc malinową.
- Moja babcia sama przygotowała taką herbatę z liści malin. To był dopiero napar. – stwierdził z przekonaniem.

Niebawem czajnik donośnie obwieścił, że woda się już zagrzała. Vi zalała obie herbaty, po czym oboje z Richardem wrócili do salonu i usiedli na kanapie.

- To był naprawdę udany lunch – rzuciła kobieta z uśmiechem – Dobrze sie z tobą bawiłam.
- Ja mogę powiedzieć tak samo- rzekł Richard, ostrożnie obejmując ją ramieniem. Nie odpowiedziała, a jedynie uśmiechnęła się.
- Swoją drogą jestem ciekawa jak się udała randka mojego brata z Emily. Bo wiesz, to moje nagłe zmęczenie , to było takie maleńkie oszustwo w ramach babskiej solidarności - powiedziała Vivianne z szerokim uśmiechem – Emily mnie poprosiła i nie mogłam jej odmówić.

Delikatnie tuląc pannę Henderson Richard rzekł. – Z tego co wiem...Emily była bardzo zadowolona z tej randki. Szczegółów jednak nie znam. Brat nie zadzwonił? - Spojrzał wprost w jej oczy.- I to jest ta strona twej osobowości, przed którą mnie ostrzegałaś?
- To wierzchołek góry lodowej - powiedziała z jeszcze szerszym uśmiechem, po czym upiła łyk herbaty
Richard cmoknął Vi w policzek dodając. – To czemu mnie kusi, by poznać cię całą?
- Mężczyźni uwielbiają zołzy - odparła patrząc mu głęboko w oczy.
- Ja na pewno

Richard pocałował Vivianne w usta...chciał tylko delikatnie cmoknąć, ale pokusa okazała się zbyt wielka. I pocałunek był bardziej namiętny niż delikatny. Oderwawszy usta szepnął żartobliwie. – Twe oczy mnie hipnotyzują...za szybko tracę przy nich głowę.
- Czy ja wiem, czy za szybko - odparła głosem pełnym wątpliwości. – Tracenie głowy jest miłe, zazwyczaj dla obu stron - mrugnęła do niego, po czym odwzajemniła pocałunek.

Richard odstawił kubek i objął Vi, pozwalając by ten pocałunek trwał i trwał... Miłe chwile przerwał jednak dźwięk telefonu. Telefonu panny Hennderson. Vivianne spojrzała na wyświetlacz, by sprawdzić kto dzwoni i przekonać się, że to jej braciszek w końcu przypomniał sobie o siostrze. Typowe dla niego.

- To Erick - powiedziała z żalem. – Muszę odebrać, bo nie da mi spokoju. Ale obiecuję, że szybko go spławię.

Ostatni raz pocałowała Richarda, po czym odebrała:
- Tak, słucham, kochany mój bracie. Co się stało?
- Wiesz, tym razem to jest miłość. – wypalił Erick bez przywitania. Ton głosu miał wyjątkowo rozmarzony, romantyczny, zupełnie do niego nie podobny. – Ona jest aniołem, skromna i uprzejma. A jak potrafi słuchać. Myślę że naprawdę kocham Emily.
- To wspaniale - powiedziała Vi z dobrze udawanym entuzjazmem. – Cieszę się twoim szczęściem.
- A właśnie...zapomniałem cię spytać ostatnio. Wiesz, Emily i ja...- zaczął nieskładnie tłumaczyć, zanim przeszedł do sedna.- Poczułaś się lepiej, po powrocie do domu? Wiesz, po tej randce.
- Tak, wszystko było ze mną w porządku. Miło, że się o mnie martwisz.
- I jak oceniasz tego Richarda?- spytał Erick.
- Skoro zabrałam go na podwójną randkę z tobą, to chyba dobrze, nie sądzisz? Ale może rozwiniemy ten temat kiedy indziej. Miałam dziś męczący dzień w pracy.
- W takim razie już ci nie przeszkadzam. Fajnie że masz z kim wyjść na miasto, ale jakby się narzucał i był nachalny. To brat ci pomoże. Ciao
- Ciao - odparła wyraźnie uradowana i rozłączyła się. – No i załatwione. To na czym skończyliśmy - powiedziała z łobuzerskim uśmiechem, zarzucając mu ramiona na szyję.

Richard objął ją w pasie, a jego dłonie wsunęły się pod jej koszulę. Zaś on sam rzekł – Na tym, że tonę w twoich oczach - i pocałował ją namiętnie. Zdecydowanie się pannie Henderson narzucał, ale to jej jakoś wcale nie przeszkadzało.

I znów jakimś dziwnym trafem znaleźli się w sypialni, by móc zatonąć w swych objęciach. A kiedy już zmęczeni legli obok siebie w satynowej pościeli, Vi wtuliła się w nagi, przyjemnie ciepły tors mężczyzny i zasnęła rozmyślając, jak cudownie jest zasypiać i budzić się w czyichś ramionach.

Czw, 18 X 2007, mieszkanie Vivianne Henderson, 6:40

Vivianne obudziła się. Nie potrzebowała żadnego budzika, jej organizm doskonale wiedział kiedy jest pora pobudki. Musiała być naprawdę niewyspana, by te mechanizm nie zadziałał. Tym razem jednak tak nie było. Minioną noc przespała wyjątkowo spokojnie, miała wspaniałe sny, a po przebudzeniu ujrzała śpiącego obok Richarda i już wiedziała, że zeszły wieczór to nie był sen, a najprawdziwsza prawda.

Chwilę jeszcze leżała w łóżku wtulając się w śpiącego, obserwując jak jego klatka piersiowa unosi się w spokojnym, miarowym oddechu. W jej głowie znów pojawiła się radosna myśl, że budzenie się przy kimś to jest to „co tygryski lubią najbardziej”. Nawet jeśli ten ktoś ma lekko nieświeży oddech, za to świeżutki, jednodniowy zarost, który strasznie drapie.

Czas było wstawać. Ostrożnie wygramoliła się z łóżka uważając, by nie obudzić mężczyzny, zarzuciła na gołe ciało jedwabny szlafroczek, po czym bosymi stopami poczłapała do łazienki. Przyjemny letni prysznic zmył z jej powiek resztki błogiego snu. Po kilku minutach wyszła z kabiny, wytarła się do sucha ręcznikiem i znów zarzuciła na plecy szlafrok. Umyła zęby, przez chwilę przyglądała się w lustrze swojej figurze, wreszcie rozczesała włosy i zaplotła je w warkocz, by tak gotowa wyruszyć do kuchni celem przygotowania śniadania.

Lodówka nie była zupełnie pusta, jak to wrednie miała w zwyczaju, co dawało spore nadzieje, że zjedzą na śniadanie coś dobrego. Kobieta przeciągnęła się ziewając i zabrała się do roboty.

Jakieś dwadzieścia minut później wszystko było gotowe. Na stole stał dzbanek pełen kawy z mlekiem, po dwa kubki, talerze i zestawy sztućców, do tego pokaźny stosik naleśników, słoik powideł śliwkowych usmażonych przez Carmen, twarożek i masło czekoladowe.

Pyszne śniadanko było gotowe i brakowało już tylko kogoś, z kim można by je zjeść. Jednak zanim Vi pofatygowała się do sypialni, by zbudzić swego śpiącego królewicza, ten sam się zjawił, kompletnie ubrany, z czarującym uśmiechem na ustach. Mężczyzna wtulił się w nią delikatnie, pocałował ją, po czym usiedli do stołu.


- Pozwolisz sobie na zrobienie prezentu i porwanie gdzieś wieczorem? -spytał żartobliwie Richard przygotowując sobie kolejnego naleśnika.
- O matko, rozpieszczasz mnie. Aż mi trochę głupio.
- W zasadzie to...jest takie małe przyjęcie. Mam przyjść na nie w towarzystwie, więc... - spojrzał na Vi i dodał szybko – ...chciałem cię zabrać na nie i chciałbym, byś na nim lśniła. Może przed przyjęciem, pojedziemy wybrać jakąś kreację wieczorową?
- Wolałabym nie - odparła z uśmiechem. – Nie zrozum mnie źle. Ja po prostu… nie musisz mnie zasypywać prezentami, bym się dobrze przy tobie czuła. I bez tego jest świetnie.
- [i]Po prostu chcę żebyś lśniła - rzekł Richard, po czym zaśmiał się. – Gadam głupoty, przecież ty lśnisz. - Spojrzał na Vi dodając – W każdym razie, to przyjęcie w strojach wieczorowych, będą tam szychy Nowego Jorku z żonami, każda wystrojona niczym paw. Będą przekąski, muzycy z filharmonii...błagam, pójdź tam ze mną. Bez ciebie się zanudzę.
- No dobrze, skoro tak mnie prosisz, jak mogłabym odmówić?
Richard ucałował delikatnie wargi Vi szepcząc- Dziękuję - Po czym dodał z łobuzerskim uśmiechem – A i jeszcze biorę misia którego ustrzeliłaś, na pamiątkę. Zostawię ci mojego. Pasuje ci taka ugoda?
- Tak, pasuje.

Dalsza część śniadania minęła w spokoju. Uśmiechali się, rozmawiali. Wreszcie Richard wyszedł nie omieszkawszy wcześniej długo i namiętnie ją pocałować. Vivianne przebrała się w codzienne ubranie i dopiwszy kawę ruszyła do pracy.

Czw, 18 X 2007, biuro porucznik Logan 9:00

Zamknęła swoją pierwszą sprawę. Wszystko poszło łatwo miło i przyjemnie, ale Vi była z siebie cała dumna. Tym bardziej, że chociaż sprawę przyznano również Chrisowi, to jednak mężczyzna zasadniczo nie angażował się zbytnio w śledztwo. Oby następnym razem lepiej się spisał.

- Dziękuję – powiedziała Vivianne w odpowiedzi na gratulacje swej przełożonej. Potem wysłuchała uważnie szczegółów kolejnej sprawy i na koniec zapytała – Czy dr. Pawlicek mówiła coś na temat tego jakiego typu był to rytuał? Alchemiczny, okultystyczny, satanistyczny, nie wiem… voodoo?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 28-03-2010 o 21:56.
echidna jest offline