Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2010, 18:22   #127
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta – dzień przed aukcją, wieczór.

Benjamin siedział na swoim fotelu. Wszyscy spiskowcy byli tutaj wraz z nim. Rachel siedziała na przeciwko. Obok niej dość blisko siedział Johny, który po tytanicznych wysiłkach sąsiadki Bena, coraz bardziej przypominał człowieka, a nie tylko jego wrak. Rozluźniony jak zwykle Nik, siedział w wielkim fotelu i spoglądał na szklankę whisky. Karen i Rose zajęły zaś sofę, czekając co powie im Ben. To miała być ich odprawa. Następny raz w tym składzie mieli zobaczyć się dopiero w samej posiadłości milionera.

- Słuchajcie – zaczął federalny choć nie bardzo wiedział co ma właściwie powiedzieć. – Jutro jedziemy na akcje, gdzie dla zdecydowanej większości to będzie pierwsza tego typu akcja w życiu. Każdy z nas ma jednak pewne zdolności, które odpowiednio wykorzystane mogą być bardzo pomocne. Przykładem jest choćby mapka Karen. Dzięki temu wiemy mniej więcej czego można spodziewać się już w środku. Musimy zrobić w czasie tego przyjęcia odpowiedni przepływ informacji między nami. Każdy na swój sposób musi się dowiedzieć gdzie jest świeca, jak się do niej dostać. Musimy się jak najczęściej wymieniać informacjami. I wszyscy się pilnować. Do tego niech Wam posłuży to – tu wyciągnął kilka urządzeń, które mieściły się w jego ręku.


– Pagery te są dość proste w obsłudze, mają wystarczająco dużo środków, by móc się kontaktować ze sobą i są ustawione tak, by wysyłały wiadomości zawsze do tych samych numerów bez wystukiwania ich. Do tych konkretnych – wskazał urządzenia na stole – Co ciekawe, są one używane w FBI, a ich cechą szczególną jest to, że nie da się ich namierzyć. Nawet jeśli wpadnie w ręce kogoś nieodpowiedniego, nie będzie wiedział ani do kogo należy, ani z kim może się skontaktować. Są więc dość bezpieczne. Mam nadzieję, że to pomoże nam w komunikacji, choć nie możemy używać ich za często. Raz, żeby to dość dziwnie wyglądało, a dwa że za ich pomocą można wysyłać tylko krótkie wiadomości. Jak tylko uda nam się odzyskać świecę, wtedy od razu znikamy z przyjęcia. Co będzie dalej, tego niestety nie wiem. – tu zapadła cisza, gdyż Ben szukał słów, poza tym czuł się podle. Był przemęczony a jednocześnie gryzło go sumienie. Mimo wszystko świadomość tego, że to może być koniec jego kłopotów wpływała na niego pozytywnie. Dawało mu siły, dzięki czemu jeszcze jakoś się trzymał. Wiedział bowiem, że jeśli czegoś nie zrobi, jeśli to wszystko się jakoś nie rozwiąże, to popadnie w obłęd. Jego wzrok powędrował ku Rachel. Uśmiechnął się słabo.

- Jak już odzyskacie świecę, postaram się sprawić, by nikt Was nie łączył z tym co się stanie. Nie pozwolę na to. – tu spojrzał na Nika. – Wiedzcie, że za wiele to dla mnie znaczy. A teraz, porozmawiajmy o tym, co każdy może zaoferować, żebyśmy byli odpowiednio przygotowani i znali swoje możliwości. Musimy pomówić zarówno o mapce wykonanej przez Karen jak i o naszych darach. Kto zacznie?

Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta – dzień aukcji, wieczór.

Brzdęk stłuczonego szkła poniósł się po domu. Młody mężczyzna stał nad zlewem w łazience i trzymał się go tak mocno, że aż bielały mu kłykcie. Kawałki rozbitego lustra i szklanki po whisky leżały na podłodze, tak samo jak czarny krawat, który wylądował obok wanny. Szara marynarka leżała zaś w samej wannie, rzucona jak najzwyklejszy śmieć. Biała koszula na mężczyźnie była poplamiona i mokra, gdyż odkręcona do oporu woda odbijała się od ścianek zlewu, chlapiąc wszystko dokoła. Benjamin przeczesał włosy drżącą ze złości ręką próbując się uspokoić, ale nie mógł. Był wściekły a jednocześnie załamany. Czuł się bezradny, już nie dawał rady. Bał się.


- Ben uspokój się – powiedział spokojny kobiecy głos. Na niego jednak w żaden sposób to nie wpływało. Ręce aż trzęsły mu się ze złości, nie mógł się opanować. – Wszystko będzie dobrze. – mówiła do niego Rachel, ubrana w piękną czerwoną suknię i buty tego samego koloru.
- Nie! – krzyknął agent FBI – Nic nie jest dobrze! Wszystko jest źle! Cholera jasna!
- Przestań histeryzować – powiedziała mocniejszym głosem Rachel kładąc mu przy tym rękę na jego ramieniu – Nie panikuj.
- Jak mam nie panikować, jak Rachel? – spojrzał w jej oczy. – Wszystko idzie w łeb! Spójrz ile pracy włożyliśmy w to, by wszystko było jak najlepiej przygotowane, żebyśmy nie działali po omacku. I co?! Jeden gówniany telefon od tego idioty i jestem uziemiony, nie mogę ruszyć się z mieszkania! Skąd mam wiedzieć, że oni też mnie nie wystawią?! Jaką mam pewność?! Nie czytam w myślach jak Nik, ale za to wiem jak nerwy potrafią sparaliżować człowieka, jak bardzo strach potrafi odebrać nawet najlepsze chęci.
- Oni nie są ją Anthony Jonhsoon oni Ci pomogą Ben, gdyby miało być inaczej, już dawno by sobie dali spokój. Mam nadzieję, że ich poinformowałeś, że nas nie będzie? – spytała spokojniej widząc, że Ben już troszkę się uspokaja.
- Tak zadzwoniłem do nich i powiedziałem, że ten frajer zgłosił, że planuje przestępstwo. Moi zwierzchnicy nie dali temu wiary, ale samo to, że ich uprzedził sprawia, że muszę uważać na każdy swój krok. Cholera! – krzyknął mężczyzna bo znowu zapanował nad nim gniew i kopnął framugę od drzwi łazienki. – Czy Ty wiesz, że ja ich posłałem na niebezpieczeństwo! Zostawiłem ich samych! Jak ja w ogóle mogę wymagać czegoś takiego od nich... – po tych słowach mężczyzna usiadł na skraju wanny i ukrył twarz w dłoniach. Jego sąsiadka zaś podeszła do wanny i usiadła obok niego i lekko objęła.
- Dadzą sobie radę, zupełnie tak samo jak Ty – powiedziała Rachel po czym dodała z uśmiechem – Ale będziesz musiał mnie kiedyś zaprosić na jakiś bal, bo nie podaruję światu mnie w tej kiecce. Za dużo świat by stracił! – uśmiechnęła się, lecz Benowi wcale mina się nie poprawiła.
- Martwię się o nich Rachel, martwię się o siebie. Nie wiem co będzie dalej – powiedział federalny po długiej chwili ciszy.
- Wiem, nie ma jednak co siedzieć i zamartwiać się na zapas. To i tak będzie dla nas wszystkich długa noc, a dla nich już najbardziej.
- Fakt. – skwitował to mężczyzna po czym zapytał. – A co z Johnym? Jak myślisz pomoże nam?
- Tego nie wiem... – powiedział dziewczyna zamyślona przypominając sobie wieczór sprzed kilku dni...

***

Rachel w milczeniu, znużona popołudniem obfitującym w nowe sytuacje, pozostawiła na moment Johnny'ego sam na sam z jej przepastnym salonem, znikając w swojej sypialni.
Mężczyzna był tu drugi raz, ale dopiero teraz wyczuł tę przeraźliwą samotność wiszącą w pomieszczeniu. Prawie sterylność. Bezosobowość. To mieszkanie mogło należeć do kogokolwiek. Jakby Rachel dopiero się wprowadziła. Gdzieniegdzie przetarty parkiet, zadymione szyby kominka, pożółkłe firanki. Co prawda tego typu ślady bywają zwodnicze: "może poprzedni lokator"? Jednak Johnny miał wrażenie "obecności", "przynależności" kobiety do tego miejsca. Cień jej perfum przeżarł się i scalił z meblami, zasłonami, ścianą.

Chociaż może to złudna iluzja.

Mężczyzna spojrzał w lewo. Poprzednio zamknięte, teraz uchylone drzwi do małego pokoju pozwoliły mu zajrzeć bezkarnie do środka. Co za zmiana! Ściany w kolorze lawendy poobklejane dziecięcymi rysunkami i zdjęciami. "To ona ma dziecko?"


Córkę? - Poprawił się w myśli widząc stojące najbliżej zdjęcie z jakimś cieniem w rogu. Wyglądało na dość nowe. Dziewczynka spała, ale niepokój bił od jej bladej twarzy. Wyglądała jakby była bardzo chora. Fotografia była podpisana w dolnym rogu - "Suzanna" i data. Zrobił się przeciąg, drzwi uchyliły się szerzej. Artystyczny nieład panował w pokoiku. Jakby huragan wpadł do niego przed momentem. Wszędzie zdjęcia. Rachel i Su nad jeziorem, jak były małe; kilka fotek z rodzicami lub dziadkami – ciężko było stwierdzić, gdyż ludzie ci mieli spokojnie koło sześćdziesięciu lat. Było też kilka fotek z serii Rachel i Su zwiedzają i podróżują. Zwykły pokój dziecięcy nie licząc braku właściciela, gdyby nie te obrazki.


Były rozrzucone dosłownie wszędzie. Na regale, pod biurkiem, na nim, wystawały z szuflad, odpadały z sufitu, sfruwały z parapetu.


Wszystkie kredkami woskowymi, część bardziej symboliczna, schematyczna inne bardziej dosadne. Łączył je temat - KOSZMARY.
Johnny nawet nie zauważył, kiedy wszedł do środka, jakby wciągnięty na sznurku. Podniósł jeden z nich z podłogi. Czerwona masa przypominająca człowieka miała na czole - jak się odpowiednio wpatrzyć - tę nieszczęsną świeczkę.


- To pokój mojej młodszej siostry. - mężczyzna aż podskoczył słysząc głos Rachel. Cichy, pełen żalu. - Ma teraz lat 14. Od 6 roku życia opiekowałam się nią najlepiej jak umiałam. - kobieta delikatnie wyjęła Johnny'emu rysunek i odłożyła go na biurko. - Rodzice stwierdzili, że w mieście będzie jej lepiej. - Dotknęła przelotnie zdjęcia Su. - Że łatwiej będzie ukryć jej Inność. - spojrzała prosto w oczy mężczyźnie. - Ona też ma Dar. Potrafi śnić. - powróciła do czułego głaskania ramki fotografii - W jej umyśle przyszłość, przeszłość zlewa się w jedno. Bez przeszkód podróżuje po krainach naszych sennych imaginacji. Przeskakuje z głowy jednej osoby do drugiej. Rzeczywistość zmieszała się z fantazją.
Zapadła cisza. Rachel otrząsnęła się z letargu.
- Choć John. Pościeliłam ci w gościnnym. - zamknęła za gościem drzwi. Zdawała się teraz starsza o 10 lat i zmęczona, tak bardzo zmęczona życiem.

- Wiesz... - zatrzymała go słowem, zanim przekroczył próg pokoju gościnnego. - ...Su na początku też była jak Ben. Ścigały ją koszmary innych ludzi. Rzucała się jak ryba wyjęta z wody, szukałam dla niej pomocy. Wołałam, musiał przecież istnieć ktoś taki jak ona. Inny. Jedyny w swoim rodzaju. Obdarowany lub Przeklęty. Żeby wiedziała, że nie oszalała. - Rachel odwróciła się tyłem. - Lekarze ją odtrącili, zatruli, zamienili w skorupę na moich oczach. - stwierdziła gorzko. - Ja jej wierzyłam w każde słowo, ale jestem normalna. Ona potrzebowała pewności, kogoś takiego jak ona sama, nie wiary. - opuściła głowę, ale nie płakała, co dało się dostrzec w smutnym ale pewnym głosie. - U Bena widzę powoli te same zmiany. Przemęczenie, niepokój, niepewność. Pierwsze stadium, tak jakby. Ma to szczęście, że wie o Innych Obdarzonych. - ponownie spojrzała na Johnny'ego. Światło zza jej pleców dodało jej włosom opalizująca obwódkę, oczy błyszczały. - Ma pewność. I możecie mu jeszcze pomóc. Dla niego jeszcze nie jest za późno.

Skierowała się wolno do swojej sypialni.
- Gdybyś się jednak nie zdecydował na całą tę eskapadę ze świeczką, może... - zawahała się - będziesz chciał odwiedzić razem ze mną moją siostrę? - pozostawiła mu pytanie i zamknęła cicho drzwi swojego pokoju.

Chicago, rezydencja Alberta Furglera – dzień aukcji, wieczór.

- Tego wieczoru rezydencja mojego wuja wygląda piękniej niż zwykle – myślała uśmiechnięta Jeniffer Furglerm młoda i bardzo atrakcyjna kobieta.


Ubrana w elegancką bordową suknię z dużym prostokątnym dekoltem, z rozpuszczonymi włosami spoglądała na przyjeżdżających gości swoimi pięknymi oczami. Jenny, jak lubił nazywać ją wuj, odpowiedzialna była praktycznie za całą oprawę dzisiejszego wieczoru. To ona odpowiadała za odpowiedni wystrój, muzykę, oświetlanie, jedzenie, zaproszenia dla gości, taksówki, odpowiednią ilość służby, a nawet za rozreklamowanie owego przyjęcia. Dziewczyna czuła się jak w raju. Miała silny i niezależny charakter, chciała za swoim wujem wspiąć się kiedyś na sam szczyt. W tym celu robiła wszystko. Uczyła się odpowiedniej etykiety, wielu języków, polityki, wszystkich rodzajów ekonomii i nauk o pieniądzu, znała się na historii, geografii. Studiowała na najlepszych uniwersytetach a wszystko to po to, by kiedyś być jak jej wuj. Kiedyś mu nawet obiecała, że zgromadzi większe pieniądze i władzę niż on posiada, z czego on był niezmiernie rad. Wierzył w nią i pomagał jej z całych sił opłacając jej studia i ucząc ją tego, czego w szkołach uczyć nie mogli. Byli sobie bardzo bliscy, na tyle, że Jeniffer gdy tylko osiągnęła pełnoletność zmieniła swoje nazwisko na nazwisko wuja. Miał to także plusy biznesowe, bowiem nazwisko Furgler budziło respekt i szacunek. Dziewczyna mogła śmiało nazywać się jego prawą ręką, wiedziała praktycznie o wszystkim nawet o największych tajemnicach. Możliwe, że to dzięki temu miała taki niezachwianie silny charakter. Kiedyś miała przejąć wszystkie obowiązku swego wuja, jednak jeszcze nie teraz. Teraz zajmowała się tym, co ukochała. Nikt nie dziwił się, że to właśnie ona przygotowywała owe przyjęcie, gdyż to ona namówiła na to Alberta.

Był ciepły wieczór, gwiazdy migotały na niebie, muzyka wynajętej orkiestry płynęła z ogrodu a odgłosy kroków Jenny, odbijały się od ścian korytarzu posiadłości Alberta Furglera.


Już od jakiejś chwili zaczęli zjeżdżać się pierwsi goście. Bogacze, ludzie sławni tacy jak aktorzy, piosenkarki, czy nawet sportowcy, kolekcjonerzy antyków, przedstawiciele muzeów, doktorzy i profesorowie, politycy, koneserzy sztuki – słowem elita. No i oczywiście mnóstwo przedstawicieli gazet i mediów. To miało być wydarzenie kwartału albo chociaż miesiąca. Takie było założenie Jennifer. Dziewczyna minęła kolejny pokój, w którym goście mieli czuć się jak w domu, a w którym jedna ze sław konkursów Chopinowskich miała dać mały występ tego wieczoru, jako jedna z wielu atrakcji. Wieczór miał być niezapomniany. Miał być jej wielkim wstępem do świata polityki.


Siostrzenica gospodarza zmierzała teraz w kierunku basenu, by sprawdzić czy wszystko jest tam w jak najlepszym porządku. W głowie zaś robiła szybki rachunek, czy wszystko już sprawdziła oraz co jeszcze miało się dziać. Kelnerzy z przekąskami, szwedzkie stoły, wina z najlepszych winiarni, przekąski, muzyka, fotoreporterzy, ochrona, sztuczne ognie i antyki. Tak wszystko już sprawdziłam, jeszcze tylko basen – powtarzała sobie w myślach po czym spojrzała na zegarek. Plan wieczoru był prosty. Przyjęcie właściwe miało zacząć się o ósmej wieczorem, więc goście godzinę przed tym czasem już zaczynali się zjeżdżać. O godzinie dziewiątej wieczorem miał zejść wuj Jennifer i po kolejnych trzydziestu minutach miał otworzyć aukcję. Aukcja powinna skończyć się w godzinę i wtedy będzie można przejść do interesów właściwych, wtedy ona miała zostać przedstawiona odpowiednim osobom. To miał być jej wieczór.

W końcu doszła nad basen. Liczba kelnerów, zaopatrzenia, doskonale przystrzyżone trawniki. Wszystko było idealnie.


Wtedy postanowiła skierować się do miejsca, gdzie witani byli przybywający goście. Kamerdyner miał tego dnia wiele roboty, ale za taką pensję jaką dostawał nie mógł narzekać. Mimo wszystko Jennifer postanowiła dać mu chwilę wytchnienia i przywitać paru gości. Zwłaszcza, że teraz właśnie według wszelkich zasad powinno się ich pojawić jak najwięcej, czyli była także szansa zauroczyć sobą kilka ważniejszych osób. Podeszła do kamerdynera. Taksówki i limuzyny podjeżdżały pod samą rezydencję, ale żeby wejść na teren przyjęcia, trzeba było przejść schodkami obok dwóch pięknych posągów lwów.


To właśnie tutaj byli witani goście, bo zaproszenia sprawdzane były jeszcze w samochodach.
- Tedd – powiedziała dziewczyna do kamerdynera na ucho – Sprawdź czy wszystko w porządku w kuchni, zastąpię Cię na chwilę – uśmiechnęła się, a jej uśmiech powalał.
- Oczywiście proszę Pani – starszy mężczyzna skłonił się głęboko i poszedł w kierunku domu zaś dziewczyna już zaczynała witać pierwszych pojawiających się gości.

-Dobry wieczór, państwu w imieniu mojego wuja, Pana Alberta życzę jak najbardziej udanego wieczoru – to był jej wieczór.


-----
Rysunki koszmarów:
See Suicide girls nightmares by ~everestelle on deviantART
see AFFAIR by *nobeak on deviantART
see What Nightmares Are Made Of by *snapesgirl34 on deviantART
see Inbetween by *LauraWilde on deviantART
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline