Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2010, 12:56   #121
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Rany... Ludzie... Płomień... Ludzie powodujący rany... Płomień zasklepiający rany... Płomień zwalczający ludzi... Krąg... Nicość... Krąg i nicość, nicość i krąg... Cel i jego brak... Po co to wszystko?... Niech wszystko umilknie, niech wszystko się skończy...

Tak jak księżyc powoduje zaćmienie słońca, tak człowiek spowodował zaćmienie feniksa. Jego odurzony umysł protestował przeciwko jakiejkolwiek akcji wymagającej jego udziału. Jego umysł przekroczył granice, do których był przyzwyczajony. Teraz Feniks spoglądał jedynie na całe pobojowisko, widząc niewyraźnie zdarzenia, które wciąż miały miejsce. To coś wybuchło, to coś powstało i zaatakowało ludzi. Jednak choć obrazy dochodziły do niego, protestujący umysł nie mógł wynaleźć sensu tego, co działo się wokół. Sens zdawał się zrobić sobie przerwę, urlop od swej ciągłej pracy. Po prostu go brakło, wszędzie był jeno chaos i niezrozumienie. Feniks nawet nie zdawał się starać zrozumieć czegokolwiek. Jego beznamiętny wzrok padał w jakiś nieokreślony punkt, niezbyt zwracając uwagę na to co widzi. Właściwie, to on nie zwracał uwagi na nic. Myślał tylko o nicości i jej kojącym działaniu. Pragnął zapaść się w niej i już nie musieć nigdy nic rozumieć.

Pragnął snu, który jest jej namiastką. A kto wie, może nigdy już nie będzie musiał się zbudzić? To by było miłe. Nie... Miłe to złe słowo. Byłoby żadne, nie musiałby czuć już nigdy przyjemności czy dyskomfortu, zła czy dobra. Istniałaby tylko nicość. Zamknął oczy w nadziei, że nicość obdarzy go swoją łaskawością.

Ale umysł działał jak na przekór. Potrzebował regeneracji, ale potrzebował też swojego właściciela. Nie mógł pozwolić mu na śmierć. Bez właściciela, nie ma umysłu. Duch i ciało są nierozłączne. Na tym świecie mogą istnieć jedynie razem. Umysł jako ciało nie mógł pozwolić odejść swej duszy. Musiał ją zatrzymać. Narzucił wspomnienia.

Z początku były to jedynie wyrywkowe obrazy, to jego ludu, każdego feniksa z osobna (nie było ich wielu, więc wszystkich znał dobrze, miał w końcu na to długie wieki), potem znajomych z innych ras Salartus. Potem osoby, które dostrzegał rzadziej. Pojawiały się opiekunki, które tak darzył szacunkiem. Później pojawiły się konkretne zdarzenia. Ich odprawa, przy której wyjawiono cel podróży, wizje miejsc, które ukazał rytuał. Ale każda laska ma swoje zwieńczenie. Na samym końcu, ukazał się prosta groźba:

„Od tej misji zależą losy całego gatunku Salartus. Ich przetrwania, bądź śmierci.”

Feniks na powrót poruszył powiekami, w konsekwencji otwierając oczy. Źrenice zwężyły się od nadmiaru promieni słonecznych. Całe jego ciało było źródłem bólu, był bardzo osłabiony. Oczy nie były nastawione na zbyt wielki wysiłek. Trzeba było sprawić, by siły powróciły. Mógł to być bardzo powolny proces, bowiem jego moc była jeszcze zbyt słaba w tym stadium. Ponownie użył jej, by zagoić resztę ran.

Feniks regeneruje się po raz kolejny
 
Rewan jest offline  
Stary 27-03-2010, 14:26   #122
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Tchórzostwo.

To słowo przemknęło przez głowę Lauhela, gdy krył się za drzewem. I potem pojawiło się drugie słowo - strach.

Powinien odważnie stać przed ludźmi, nawet gdy groziła mu z tego powodu okrutna śmierć. Tymczasem uciekł, gdy jego bracia nadstawiali karki, by pokonać przybyszy. Obserwował, jak przyzwana przez niego istota masakruje ludzi. Zrezygnował dobrowolnie z wielkiej chwały, jaką była śmierć na polu bitwy.

Po skończonej walce, wyszedł z pomiędzy drzew i dołączył do reszty. Anielica i ten "drugi" powrócili do życia, chociaż widząc ich stan, Sadesyks doszedł do wniosku, że lepiej byłoby, gdyby pozostali martwi. Reszta również poniosła obrażenia i wychodziło na to, że Lauhelmaasielu jako jeden z niewielu wyszedł z walki bez szwanku. Chociaż wciąż nie czuł się najlepiej.

Podszedł do kocicy i pochylił się nad nią. Dojrzał białą łapę i pokręcił głową z dezaprobatą.
- Bohaterstwo ze strony laików...
Przysiadł ciężko. Jeśli reszta faktycznie musi wylizać rany, to Lauhel wykorzysta ten czas na odpoczynek. Chyba też zasłużył, mimo że osobiście cierpiał na urażoną dumę. Byleby nie za długo, w końcu ludzie żyją w zbiorach. Mogą przyjść silniejsi. Liczył, że reszta też zdaje sobie z tego sprawę.
Zaczął oglądać fletnię, na której musi nauczyć się grać tak dobrze, jak na flecie.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 27-03-2010, 18:07   #123
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Raven z radością konsumował poległego człowieka.

Każdy kęs, każde zagłębienie dzioba w ciepłym jeszcze, powoli stygnącym ciele wroga sprawiał mu nieopisaną rozkosz. Mózg, oczy, mięśnie, wnętrzności, każda część ludzi miała inny, niepodobny do niczego, co Kruk znał w swym życiu smak. Czuł się jak dziecko, które niedostrzeżone przez nikogo dostało się do spiżarni i teraz mogło bez żadnych przeszkód myszkować w zapasach klanu.

Kruk Śmierci wiedział, że gdzieś niedaleko są inni jego towarzysze, pamiętał też, że zaatakował ukrytego w koronie drzewa przeciwnika tylko i wyłącznie po to, by nie zrobił nikomu więcej szkody, ale przepyszne mięso, które teraz podrażniało jego podniebienie sprawiało, że te szczegóły schodziły na dalszy plan. Tak długo, jak Raven mógł zatracać się w hedonistycznej rozkoszy, nikt i nic nie miało dla niego znaczenia poza zwłokami, pełniącymi rolę bufetu.

Niestety, Raven był małym, słabym ptakiem. Nim zdał sobie sprawę, jego brzuch był już pełny po brzegi, a on dalej chciał zaznawać ekstatycznych bodźców. Jadł i jadł, coraz bardziej puchnąc. Z inteligentnego, nieco pesymistycznego wysłannika Starszyzny, zmienił się w dzikiego, prymitywnego barbarzyńcę, jedzącego prędko człowieka, jakby w obawie, że jego zdobycz odnajdą inni i mu ją odbiorą.

W końcu zwymiotował.

Zgniłoczerwone wymiociny, pełne nieprzetrwawionych kawałków mięsa, kości i mózgu wylądowały na ziemi przy akompaniamencie charakterystycznych dźwięków zwracania pokarmu.

Nieprzyjemny smak otrzeźwił Kruka. Prychając i trzęsąc głową na wszystkie strony, odleciał od martwego snajpera i wylądował w pobliżu innych Salartus. Czuł się dziwnie, nie do końca rozumiejąc, czemu tak łapczywie rzucił się na mięso. Spojrzał z przestrachem na swe wymiociny, zastanawiając się, czy ten cuchnący, straszny, okrutny człowiek nawet po swej śmierci mógł mu zaszkodzić, magicznym sposobem zmuszając go do spożywania swych toksycznych zwłok?

Toksycznych? Przecież były taaaaakie pyszne…

Raven zamrugał, nie do końca rozumiejąc, co się z nim dzieje. Wiedział jak wszyscy inni, że Salartus duszą się i giną w obecności ludzi, wiedział, że każdy ich twór to trujące, niebezpieczne, okrutne narzędzie mordu, a mimo to na samą myśl o skosztowaniu jeszcze kilku kawałków ludzkiego mięsa ciekła mu ślinka. Co, jeśli naprawdę rzucono na niego urok?

- Hmmm… myślicie, że coś mi się stanie, jeśli zjadłem człowieka?- spytał, spoglądając na ludzkie szczątki, wyglądające tak, jakby rzuciło się na nie stado hien. Naprawdę ja sam to zrobiłem? Nie pamiętam…

Póki co, postanowił jednak milczeć w kwestii tego, że ludzkie mięso mu smakowało. Bardzo smakowało.

Raven rzuca się na szczątki snajpera, chcąc jak najwięcej zjeść. Potem wymiotuje z przejedzenia, podlatuje do innych i pyta, czy ludzkie mięso może mu zaszkodzić.
 
Kaworu jest offline  
Stary 27-03-2010, 18:42   #124
 
Mayer's Avatar
 
Reputacja: 1 Mayer nie jest za bardzo znanyMayer nie jest za bardzo znanyMayer nie jest za bardzo znanyMayer nie jest za bardzo znany
Była świadoma już w momencie formowania się ciała. Rozciągające się i skurczające ścięgna, deformujące się kości, które przecinały tkankę. Ta, kompletnie umęczona, formująca się w nowe kształty, oblepiała niczym robactwo nowy szkielet. Bulgocąca krew, rozsądzająca i rozszerzająca żyły i aorty do odpowiednich szerokości. I ludzkie oczy, nabrzmiewające, rozpływające i scalające w jedno, wielkie Trzecie Oko, które otworzyło się czerwone i wściekłe.

Wielki Onurlu, ostatni z Trójokich, ostrzegał. „Nie zejdziemy do podziemi jak inni Salartus, gdzie czeka nas spaczenie, koniec. Jak ślepe jaszczurki staniemy się nadzy i oślizgli aż zarośnie i nasze trzecie ok . Po stokroć przeklinam ludzi lecz tysiąckroć bardziej oskarżam Was, Salartusi, za ucieczkę. Za Waszą ślepotę. Oto co ja widzę, a co widzę to wiem.”

Wielki Onurlu miał plan. Kiedy umierał przelał cząstkę siebie w esencje Animadvera, a wraz z nią całą złość i rozgoryczenie. Trzysta lat po tym, jak wydal z siebie ostatnie wycie, warkot Animadvera zabrzmiał ponownie. I za wcześnie.

Alayne czuła złość wszystkich ostatnich pokoleń Animadverów. Obrzydzenie nowym ciałem nijak mającym się do ideałów Trojokich, wyjętym jak z czarnych wróżb Onurlego. Co więcej, nieugięty w naturze kark Trójokiej był teraz trzymany w tajemniczy sposób przez przeklętego przedstawiciela Gatti. Zapach krwi i ludzi podjudzał. Rzuciła się z całą energią i arsenałem kłów naprzód.

Zapach Gatti ekscytował ją. Wielkie, przekrwione trzecie ślepie widziało strach kocicy jak na dłoni. Widziało tętniącą, jeszcze żywą krew, przywoływało zapisane w umyśle obrazy rytuałów trójokich, wybebeszone ciała tych przeklętych futrzaków układających się w wróżby i znaki. Spomiędzy kłów Alayne pociekły łakome mordu strużki śliny. Gdy nagle poczuła „mentalne kopniecie” w żołądku.

-Zagryź resztę ludzi !

Nie wiedziała kiedy łapy poniosły ją na przeciwnika. Smród drażnił jej nozdrza niemiłosiernie. Śmierdziało jej strachem i ludźmi. Odrzucało ją od nich równie jak mocno jak przyciągało. Gdy zatopiła kły w pierwszym z nich wiedziała już, czego pragnie. Być blisko, bardzo blisko, połykać ich. Nie pamiętała potem kiedy dopadła kolejnych. Jak w narkotycznym transie, upojna życiową energia, która wydostała się po 300 latach zamknięcia.

Niekontrolowanie zanurzyła pysk w martwych ciałach, rozrywając i połykając tkankę. Za nią zbierali się pozostali Salartus, próbując zorientować się w pobojowisku.

- Wszyscy cali? Wszyscy żyją?
-I co teraz mamy zrobić?
- Bohaterstwo ze strony laików...

Trzecie Oko Alayne zamrugało nerwowo. Esencja Animadverów upomniała się o siebie. Alayne odwróciła się w kierunku reszty z trudem kontrolując gniew .Nieskutecznie. Jej wypaczone ciało znowu ruszyło z impetem w wściekłej szarzy. W ostatniej chwili zatrzymała się przed Lauhelem warcząc ostrzegawczo.

-Lepiej powiedz mi co masz na swoje wytłumaczenie… ślepcze. – trzecie oko świdrowało każdego z obecnych, nie ominęło też i Gatti – Ciebie też widzę przeklęta istota, ty też odpowiesz, czemu mnie wezwaliście!?

Z szczęki Alayne wysunęły się potężne kły.
 
__________________
"Bretonnia to kraj spokojny i sprawiedliwy, w którym kazdy człowiek wie, gdzie jego miejsce. Twoje jest na stryczku"

Za Panią Jeziora!
Mayer jest offline  
Stary 28-03-2010, 16:30   #125
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
- Siostro, mam jakiegoś czerwia w ranie. Czy mogłabyś poprosić kogoś, by go wyjął?- poprosiła Spea. Kocica nie lubiła robaków, zdawały się takie nieapetyczne, ale czego się nie robi dla towarzyszy...

Już otworzyła paszczę, kiedy czerw sam się odkleił i poleciał w stronę matu Wallowa. No i dobrze. Chciaż Spea dalej nie wyglądała najlepiej. Gatti wskoczyła jej na ramię, przykleiła się całym ciałem do jej karku i zaczęła głośno, głęboko mruczeć, aby uleczyć towarzyszkę. Kiedy już załatwiła, co należało, z gracją zeskoczyła na ziemię. Rozciągnęła się. Zrobiła grzbiecik.

Ktoś się nad nią pochylił, spojrzała do góry. Lau.
- Bohaterstwo ze strony laików... - jego komentarz jej się nie spodobał.
Kiedy usiadł, wpakowała mu się na kolana, przeskoczyła na ramię. Ocierała się i łasiła.
- Nie mów tak. Nie mów tak... - znów jej ktoś przerwał.

- Lepiej powiedz mi co masz na swoje wytłumaczenie… ślepcze. – ten smórd był nie do pomylenia – Ciebie też widzę przeklęta istota, ty też odpowiesz, czemu mnie wezwaliście!? - Animadver dopadł do nich i groził im długimi zębami, przekrwionym trzecim okiem, wściekłym podniesionym tonem, gotowością do ataku.

Gatti nie lubiła, kiedy się ją w ten sposób traktuje.
- Zainwestuj w miętę, bo ci z pyska jedzie. - skomentowała atak furii Salartusa i zanim ten odgryzł jej głowę, wskoczyła mu z gracją na karb i rzuciła pewnym, mocnym głosem. - Leżeć.

Gatti była pewna, że zostanie przerobiona na frytki mięsne za swoje zachowanie. Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Wilk walczył ze sobą samym, wewnętrznie, ale jego ciało posłuchało kocicy. Po chwili, jeszcze bardziej wściekła Alayne, leżała na ziemi z Gatti między uszami.

"Jest niefair. Niedobre z mojej strony. Ograniczenie czyjejś woli. Albo i nie. Ograniczenie możliwości ataku ze strony rozdrażnionej bestii z dużą gamą zębów do wyboru przeznaczonych do zadawania jak najbardziej paprzących się ran. Cholerne wyrzuty sumiena..."

- Przepraszam Towarzyszy, czy mogę poprosić o uwagę? - wrzasnęła, poczekała chwilę, chrząknęła, udało jej się nie spaść z szamoczącej się Alyane. - Tę energię przeznacz na słuchanie a nie zrzucanie mnie z grzbietu. Dobra - zwróciła się ponownie do wszystkich.

- Mam dla wszystkich dwie informacje, spróbuje je przekazać w formie telegraficznej. Cofnijmy się jeszcze raz do wizji. Ja przez moment widziałam trochę coś innego. Czarny słup dymu, który kipiał nienawiścią jak ta pode mną. To była Amure. Bardzo nas nie polubiła od samego początku. Myślałam, że miałam majaki.

- Ale teraz przejdźmy do momentu zaraz przed moim skokiem z drzewa. Pokazała mi się Amure i powiedziała, że jak nie przekonam Lau do grania na flecie, zginie nas więcej. Coś tam jeszcze pomachloiła i dzięki temu pojawiłaś się ty animo. Twoja pomoc okazała się niezastąpiona, a umiejętności uratowały nam tyłki. Możesz się wściekać, ile chcesz, ale zdaje mi się, że nie damy rady cię odesłać. Chętnie spóbujemy, jeśli ci na tym zależy, ale obiecaj, że nas - salartus - nie będziesz atakować.

Doprawdy utrzymanie się na grzbiecie Animavdera było niczym szkoła jazdy na wierzgającym pegazie.

__________________________________

Gatti leczy Speę.
Wskakuje na Lau potem na Alayne, rozkazem zmusza ją do położenia się.
Opowiada o obu spotkaniach z Amure.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 28-03-2010, 17:14   #126
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Skrzadło nieporadnie rozglądało się po polanie. Znużenie proszkiem i ogólne zmęczenie nie pozwalało mu się skupić.
- Nie znajduję ani Uni, ani Alfonsa - zaskrzeczało nawiązując do zadanego niedawno pytania Grau i usiłując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ich widziało. Przekręcając się w stronę drzew i zwłok do świadomości skrzadła dotarł przebłysk ostatnich wydarzeń. Dokładnie w tym samym momencie Argo zobaczył leżącego na obrzeżu polany Anioła.
- Tam jest Alu, tam przy drzewach leży, nie rusza się. - odezwało się ponownie, lecz z przejęcia głos nie wydobył się z jego ciała. Skrzadło szybko chwyciło liść z pyłkiem. Zagięło rogi opakowania, by proszek się nie wysypał i już było gotowe podlecieć do przyjaciela.

Mniej więcej w połowie trasy, jego ścieżka przecięła się z nadbiegającą Alayne. Bestia, która jeszcze przed chwilą pożerała ludzi, teraz biegła wprost do nich z pyskiem pełnym niebezpiecznych kłów. Skrzadło stanęło jak wryte.

Strach znakomicie otrzeźwia. W oka mgnieniu Argo opadł przy ziemi. Powietrze zawirowało wokół ognika i nagle na jego miejscu wyrósł drobny krzak paproci. Wchodząc w tej chwili na polanę trudno byłoby rozpoznać skrzadło. Zaprezentowany trik nie mógł zmylić Animadvery, ale wilczyca miała upatrzony inny cel. Kwiat paproci jeszcze przez chwilę sunął po ziemi powolutku jak wyrywany silnym wiatrem, aż w końcu ognik powrócił do swej postaci.

Wciąż przestraszony podleciał do Kimblee. Z liściastego woreczka wysypał odrobinę proszku, który obleciał skrzadło i opadł pod nos anioła. Argo miał nadzieję otrzeźwić tym przyjaciela. Słyszał opowieści o legendarnej wytrzymałości aniołów. Inaczej wprawdzie ją sobie wyobrażał. Według jego wyolbrzymionych przez opowieści wyobrażeń anioł nie mógł nawet upaść pod naporem ciosów, a rany powinny natychmiast się zasklepiać. Zanik tej drugiej właściwości przypisywał oczywiście braku przytomności anioła. Na wszelki wypadek resztę proszku pospał na krwawiące rany.
- Alu musisz się wyleczyć, robi się niebezpiecznie. Lhau już nie panuję nad przywołaną bestią.

Nagle całą uwagę Argo przykuła poskramiająca wilczycę Grau. Argo mylił się najwyraźniej. Sadesyks tylko przywołał bestię, a władzę nad nią wciąż miała Gatti. Z uwagą przysłuchiwał się tłumaczeniom Grau. Trudno mu było je zrozumieć, gdyż wychodziło na to, że Amure wciąż żyje. Kruk mógł mieć więc sporo racji, by próbować podążać jej śladem. Ciekawsze jednak okazało się nadanie imienia bestii.

- To jest Animadver? W opowieściach nie tak one wyglą... - skrzadło głośno wyraziło zdziwienie, lecz szybko ugryzło się w język.

- Jeśli jesteś Salartus, jedną z nas, pomóż nam. Opiekunki wysłały nas na poszukiwania lustra Amandy. Tylko tak możemy uratować naszych braci.
 
Glyph jest offline  
Stary 28-03-2010, 18:22   #127
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta – dzień przed aukcją, wieczór.

Benjamin siedział na swoim fotelu. Wszyscy spiskowcy byli tutaj wraz z nim. Rachel siedziała na przeciwko. Obok niej dość blisko siedział Johny, który po tytanicznych wysiłkach sąsiadki Bena, coraz bardziej przypominał człowieka, a nie tylko jego wrak. Rozluźniony jak zwykle Nik, siedział w wielkim fotelu i spoglądał na szklankę whisky. Karen i Rose zajęły zaś sofę, czekając co powie im Ben. To miała być ich odprawa. Następny raz w tym składzie mieli zobaczyć się dopiero w samej posiadłości milionera.

- Słuchajcie – zaczął federalny choć nie bardzo wiedział co ma właściwie powiedzieć. – Jutro jedziemy na akcje, gdzie dla zdecydowanej większości to będzie pierwsza tego typu akcja w życiu. Każdy z nas ma jednak pewne zdolności, które odpowiednio wykorzystane mogą być bardzo pomocne. Przykładem jest choćby mapka Karen. Dzięki temu wiemy mniej więcej czego można spodziewać się już w środku. Musimy zrobić w czasie tego przyjęcia odpowiedni przepływ informacji między nami. Każdy na swój sposób musi się dowiedzieć gdzie jest świeca, jak się do niej dostać. Musimy się jak najczęściej wymieniać informacjami. I wszyscy się pilnować. Do tego niech Wam posłuży to – tu wyciągnął kilka urządzeń, które mieściły się w jego ręku.


– Pagery te są dość proste w obsłudze, mają wystarczająco dużo środków, by móc się kontaktować ze sobą i są ustawione tak, by wysyłały wiadomości zawsze do tych samych numerów bez wystukiwania ich. Do tych konkretnych – wskazał urządzenia na stole – Co ciekawe, są one używane w FBI, a ich cechą szczególną jest to, że nie da się ich namierzyć. Nawet jeśli wpadnie w ręce kogoś nieodpowiedniego, nie będzie wiedział ani do kogo należy, ani z kim może się skontaktować. Są więc dość bezpieczne. Mam nadzieję, że to pomoże nam w komunikacji, choć nie możemy używać ich za często. Raz, żeby to dość dziwnie wyglądało, a dwa że za ich pomocą można wysyłać tylko krótkie wiadomości. Jak tylko uda nam się odzyskać świecę, wtedy od razu znikamy z przyjęcia. Co będzie dalej, tego niestety nie wiem. – tu zapadła cisza, gdyż Ben szukał słów, poza tym czuł się podle. Był przemęczony a jednocześnie gryzło go sumienie. Mimo wszystko świadomość tego, że to może być koniec jego kłopotów wpływała na niego pozytywnie. Dawało mu siły, dzięki czemu jeszcze jakoś się trzymał. Wiedział bowiem, że jeśli czegoś nie zrobi, jeśli to wszystko się jakoś nie rozwiąże, to popadnie w obłęd. Jego wzrok powędrował ku Rachel. Uśmiechnął się słabo.

- Jak już odzyskacie świecę, postaram się sprawić, by nikt Was nie łączył z tym co się stanie. Nie pozwolę na to. – tu spojrzał na Nika. – Wiedzcie, że za wiele to dla mnie znaczy. A teraz, porozmawiajmy o tym, co każdy może zaoferować, żebyśmy byli odpowiednio przygotowani i znali swoje możliwości. Musimy pomówić zarówno o mapce wykonanej przez Karen jak i o naszych darach. Kto zacznie?

Chicago, mieszkanie Benjamina Gertharta – dzień aukcji, wieczór.

Brzdęk stłuczonego szkła poniósł się po domu. Młody mężczyzna stał nad zlewem w łazience i trzymał się go tak mocno, że aż bielały mu kłykcie. Kawałki rozbitego lustra i szklanki po whisky leżały na podłodze, tak samo jak czarny krawat, który wylądował obok wanny. Szara marynarka leżała zaś w samej wannie, rzucona jak najzwyklejszy śmieć. Biała koszula na mężczyźnie była poplamiona i mokra, gdyż odkręcona do oporu woda odbijała się od ścianek zlewu, chlapiąc wszystko dokoła. Benjamin przeczesał włosy drżącą ze złości ręką próbując się uspokoić, ale nie mógł. Był wściekły a jednocześnie załamany. Czuł się bezradny, już nie dawał rady. Bał się.


- Ben uspokój się – powiedział spokojny kobiecy głos. Na niego jednak w żaden sposób to nie wpływało. Ręce aż trzęsły mu się ze złości, nie mógł się opanować. – Wszystko będzie dobrze. – mówiła do niego Rachel, ubrana w piękną czerwoną suknię i buty tego samego koloru.
- Nie! – krzyknął agent FBI – Nic nie jest dobrze! Wszystko jest źle! Cholera jasna!
- Przestań histeryzować – powiedziała mocniejszym głosem Rachel kładąc mu przy tym rękę na jego ramieniu – Nie panikuj.
- Jak mam nie panikować, jak Rachel? – spojrzał w jej oczy. – Wszystko idzie w łeb! Spójrz ile pracy włożyliśmy w to, by wszystko było jak najlepiej przygotowane, żebyśmy nie działali po omacku. I co?! Jeden gówniany telefon od tego idioty i jestem uziemiony, nie mogę ruszyć się z mieszkania! Skąd mam wiedzieć, że oni też mnie nie wystawią?! Jaką mam pewność?! Nie czytam w myślach jak Nik, ale za to wiem jak nerwy potrafią sparaliżować człowieka, jak bardzo strach potrafi odebrać nawet najlepsze chęci.
- Oni nie są ją Anthony Jonhsoon oni Ci pomogą Ben, gdyby miało być inaczej, już dawno by sobie dali spokój. Mam nadzieję, że ich poinformowałeś, że nas nie będzie? – spytała spokojniej widząc, że Ben już troszkę się uspokaja.
- Tak zadzwoniłem do nich i powiedziałem, że ten frajer zgłosił, że planuje przestępstwo. Moi zwierzchnicy nie dali temu wiary, ale samo to, że ich uprzedził sprawia, że muszę uważać na każdy swój krok. Cholera! – krzyknął mężczyzna bo znowu zapanował nad nim gniew i kopnął framugę od drzwi łazienki. – Czy Ty wiesz, że ja ich posłałem na niebezpieczeństwo! Zostawiłem ich samych! Jak ja w ogóle mogę wymagać czegoś takiego od nich... – po tych słowach mężczyzna usiadł na skraju wanny i ukrył twarz w dłoniach. Jego sąsiadka zaś podeszła do wanny i usiadła obok niego i lekko objęła.
- Dadzą sobie radę, zupełnie tak samo jak Ty – powiedziała Rachel po czym dodała z uśmiechem – Ale będziesz musiał mnie kiedyś zaprosić na jakiś bal, bo nie podaruję światu mnie w tej kiecce. Za dużo świat by stracił! – uśmiechnęła się, lecz Benowi wcale mina się nie poprawiła.
- Martwię się o nich Rachel, martwię się o siebie. Nie wiem co będzie dalej – powiedział federalny po długiej chwili ciszy.
- Wiem, nie ma jednak co siedzieć i zamartwiać się na zapas. To i tak będzie dla nas wszystkich długa noc, a dla nich już najbardziej.
- Fakt. – skwitował to mężczyzna po czym zapytał. – A co z Johnym? Jak myślisz pomoże nam?
- Tego nie wiem... – powiedział dziewczyna zamyślona przypominając sobie wieczór sprzed kilku dni...

***

Rachel w milczeniu, znużona popołudniem obfitującym w nowe sytuacje, pozostawiła na moment Johnny'ego sam na sam z jej przepastnym salonem, znikając w swojej sypialni.
Mężczyzna był tu drugi raz, ale dopiero teraz wyczuł tę przeraźliwą samotność wiszącą w pomieszczeniu. Prawie sterylność. Bezosobowość. To mieszkanie mogło należeć do kogokolwiek. Jakby Rachel dopiero się wprowadziła. Gdzieniegdzie przetarty parkiet, zadymione szyby kominka, pożółkłe firanki. Co prawda tego typu ślady bywają zwodnicze: "może poprzedni lokator"? Jednak Johnny miał wrażenie "obecności", "przynależności" kobiety do tego miejsca. Cień jej perfum przeżarł się i scalił z meblami, zasłonami, ścianą.

Chociaż może to złudna iluzja.

Mężczyzna spojrzał w lewo. Poprzednio zamknięte, teraz uchylone drzwi do małego pokoju pozwoliły mu zajrzeć bezkarnie do środka. Co za zmiana! Ściany w kolorze lawendy poobklejane dziecięcymi rysunkami i zdjęciami. "To ona ma dziecko?"


Córkę? - Poprawił się w myśli widząc stojące najbliżej zdjęcie z jakimś cieniem w rogu. Wyglądało na dość nowe. Dziewczynka spała, ale niepokój bił od jej bladej twarzy. Wyglądała jakby była bardzo chora. Fotografia była podpisana w dolnym rogu - "Suzanna" i data. Zrobił się przeciąg, drzwi uchyliły się szerzej. Artystyczny nieład panował w pokoiku. Jakby huragan wpadł do niego przed momentem. Wszędzie zdjęcia. Rachel i Su nad jeziorem, jak były małe; kilka fotek z rodzicami lub dziadkami – ciężko było stwierdzić, gdyż ludzie ci mieli spokojnie koło sześćdziesięciu lat. Było też kilka fotek z serii Rachel i Su zwiedzają i podróżują. Zwykły pokój dziecięcy nie licząc braku właściciela, gdyby nie te obrazki.


Były rozrzucone dosłownie wszędzie. Na regale, pod biurkiem, na nim, wystawały z szuflad, odpadały z sufitu, sfruwały z parapetu.


Wszystkie kredkami woskowymi, część bardziej symboliczna, schematyczna inne bardziej dosadne. Łączył je temat - KOSZMARY.
Johnny nawet nie zauważył, kiedy wszedł do środka, jakby wciągnięty na sznurku. Podniósł jeden z nich z podłogi. Czerwona masa przypominająca człowieka miała na czole - jak się odpowiednio wpatrzyć - tę nieszczęsną świeczkę.


- To pokój mojej młodszej siostry. - mężczyzna aż podskoczył słysząc głos Rachel. Cichy, pełen żalu. - Ma teraz lat 14. Od 6 roku życia opiekowałam się nią najlepiej jak umiałam. - kobieta delikatnie wyjęła Johnny'emu rysunek i odłożyła go na biurko. - Rodzice stwierdzili, że w mieście będzie jej lepiej. - Dotknęła przelotnie zdjęcia Su. - Że łatwiej będzie ukryć jej Inność. - spojrzała prosto w oczy mężczyźnie. - Ona też ma Dar. Potrafi śnić. - powróciła do czułego głaskania ramki fotografii - W jej umyśle przyszłość, przeszłość zlewa się w jedno. Bez przeszkód podróżuje po krainach naszych sennych imaginacji. Przeskakuje z głowy jednej osoby do drugiej. Rzeczywistość zmieszała się z fantazją.
Zapadła cisza. Rachel otrząsnęła się z letargu.
- Choć John. Pościeliłam ci w gościnnym. - zamknęła za gościem drzwi. Zdawała się teraz starsza o 10 lat i zmęczona, tak bardzo zmęczona życiem.

- Wiesz... - zatrzymała go słowem, zanim przekroczył próg pokoju gościnnego. - ...Su na początku też była jak Ben. Ścigały ją koszmary innych ludzi. Rzucała się jak ryba wyjęta z wody, szukałam dla niej pomocy. Wołałam, musiał przecież istnieć ktoś taki jak ona. Inny. Jedyny w swoim rodzaju. Obdarowany lub Przeklęty. Żeby wiedziała, że nie oszalała. - Rachel odwróciła się tyłem. - Lekarze ją odtrącili, zatruli, zamienili w skorupę na moich oczach. - stwierdziła gorzko. - Ja jej wierzyłam w każde słowo, ale jestem normalna. Ona potrzebowała pewności, kogoś takiego jak ona sama, nie wiary. - opuściła głowę, ale nie płakała, co dało się dostrzec w smutnym ale pewnym głosie. - U Bena widzę powoli te same zmiany. Przemęczenie, niepokój, niepewność. Pierwsze stadium, tak jakby. Ma to szczęście, że wie o Innych Obdarzonych. - ponownie spojrzała na Johnny'ego. Światło zza jej pleców dodało jej włosom opalizująca obwódkę, oczy błyszczały. - Ma pewność. I możecie mu jeszcze pomóc. Dla niego jeszcze nie jest za późno.

Skierowała się wolno do swojej sypialni.
- Gdybyś się jednak nie zdecydował na całą tę eskapadę ze świeczką, może... - zawahała się - będziesz chciał odwiedzić razem ze mną moją siostrę? - pozostawiła mu pytanie i zamknęła cicho drzwi swojego pokoju.

Chicago, rezydencja Alberta Furglera – dzień aukcji, wieczór.

- Tego wieczoru rezydencja mojego wuja wygląda piękniej niż zwykle – myślała uśmiechnięta Jeniffer Furglerm młoda i bardzo atrakcyjna kobieta.


Ubrana w elegancką bordową suknię z dużym prostokątnym dekoltem, z rozpuszczonymi włosami spoglądała na przyjeżdżających gości swoimi pięknymi oczami. Jenny, jak lubił nazywać ją wuj, odpowiedzialna była praktycznie za całą oprawę dzisiejszego wieczoru. To ona odpowiadała za odpowiedni wystrój, muzykę, oświetlanie, jedzenie, zaproszenia dla gości, taksówki, odpowiednią ilość służby, a nawet za rozreklamowanie owego przyjęcia. Dziewczyna czuła się jak w raju. Miała silny i niezależny charakter, chciała za swoim wujem wspiąć się kiedyś na sam szczyt. W tym celu robiła wszystko. Uczyła się odpowiedniej etykiety, wielu języków, polityki, wszystkich rodzajów ekonomii i nauk o pieniądzu, znała się na historii, geografii. Studiowała na najlepszych uniwersytetach a wszystko to po to, by kiedyś być jak jej wuj. Kiedyś mu nawet obiecała, że zgromadzi większe pieniądze i władzę niż on posiada, z czego on był niezmiernie rad. Wierzył w nią i pomagał jej z całych sił opłacając jej studia i ucząc ją tego, czego w szkołach uczyć nie mogli. Byli sobie bardzo bliscy, na tyle, że Jeniffer gdy tylko osiągnęła pełnoletność zmieniła swoje nazwisko na nazwisko wuja. Miał to także plusy biznesowe, bowiem nazwisko Furgler budziło respekt i szacunek. Dziewczyna mogła śmiało nazywać się jego prawą ręką, wiedziała praktycznie o wszystkim nawet o największych tajemnicach. Możliwe, że to dzięki temu miała taki niezachwianie silny charakter. Kiedyś miała przejąć wszystkie obowiązku swego wuja, jednak jeszcze nie teraz. Teraz zajmowała się tym, co ukochała. Nikt nie dziwił się, że to właśnie ona przygotowywała owe przyjęcie, gdyż to ona namówiła na to Alberta.

Był ciepły wieczór, gwiazdy migotały na niebie, muzyka wynajętej orkiestry płynęła z ogrodu a odgłosy kroków Jenny, odbijały się od ścian korytarzu posiadłości Alberta Furglera.


Już od jakiejś chwili zaczęli zjeżdżać się pierwsi goście. Bogacze, ludzie sławni tacy jak aktorzy, piosenkarki, czy nawet sportowcy, kolekcjonerzy antyków, przedstawiciele muzeów, doktorzy i profesorowie, politycy, koneserzy sztuki – słowem elita. No i oczywiście mnóstwo przedstawicieli gazet i mediów. To miało być wydarzenie kwartału albo chociaż miesiąca. Takie było założenie Jennifer. Dziewczyna minęła kolejny pokój, w którym goście mieli czuć się jak w domu, a w którym jedna ze sław konkursów Chopinowskich miała dać mały występ tego wieczoru, jako jedna z wielu atrakcji. Wieczór miał być niezapomniany. Miał być jej wielkim wstępem do świata polityki.


Siostrzenica gospodarza zmierzała teraz w kierunku basenu, by sprawdzić czy wszystko jest tam w jak najlepszym porządku. W głowie zaś robiła szybki rachunek, czy wszystko już sprawdziła oraz co jeszcze miało się dziać. Kelnerzy z przekąskami, szwedzkie stoły, wina z najlepszych winiarni, przekąski, muzyka, fotoreporterzy, ochrona, sztuczne ognie i antyki. Tak wszystko już sprawdziłam, jeszcze tylko basen – powtarzała sobie w myślach po czym spojrzała na zegarek. Plan wieczoru był prosty. Przyjęcie właściwe miało zacząć się o ósmej wieczorem, więc goście godzinę przed tym czasem już zaczynali się zjeżdżać. O godzinie dziewiątej wieczorem miał zejść wuj Jennifer i po kolejnych trzydziestu minutach miał otworzyć aukcję. Aukcja powinna skończyć się w godzinę i wtedy będzie można przejść do interesów właściwych, wtedy ona miała zostać przedstawiona odpowiednim osobom. To miał być jej wieczór.

W końcu doszła nad basen. Liczba kelnerów, zaopatrzenia, doskonale przystrzyżone trawniki. Wszystko było idealnie.


Wtedy postanowiła skierować się do miejsca, gdzie witani byli przybywający goście. Kamerdyner miał tego dnia wiele roboty, ale za taką pensję jaką dostawał nie mógł narzekać. Mimo wszystko Jennifer postanowiła dać mu chwilę wytchnienia i przywitać paru gości. Zwłaszcza, że teraz właśnie według wszelkich zasad powinno się ich pojawić jak najwięcej, czyli była także szansa zauroczyć sobą kilka ważniejszych osób. Podeszła do kamerdynera. Taksówki i limuzyny podjeżdżały pod samą rezydencję, ale żeby wejść na teren przyjęcia, trzeba było przejść schodkami obok dwóch pięknych posągów lwów.


To właśnie tutaj byli witani goście, bo zaproszenia sprawdzane były jeszcze w samochodach.
- Tedd – powiedziała dziewczyna do kamerdynera na ucho – Sprawdź czy wszystko w porządku w kuchni, zastąpię Cię na chwilę – uśmiechnęła się, a jej uśmiech powalał.
- Oczywiście proszę Pani – starszy mężczyzna skłonił się głęboko i poszedł w kierunku domu zaś dziewczyna już zaczynała witać pierwszych pojawiających się gości.

-Dobry wieczór, państwu w imieniu mojego wuja, Pana Alberta życzę jak najbardziej udanego wieczoru – to był jej wieczór.


-----
Rysunki koszmarów:
See Suicide girls nightmares by ~everestelle on deviantART
see AFFAIR by *nobeak on deviantART
see What Nightmares Are Made Of by *snapesgirl34 on deviantART
see Inbetween by *LauraWilde on deviantART
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 28-03-2010, 22:42   #128
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Karen przez chwile obracała pager w rękach czując jak żołądek skręca się jej w supeł. Gładziła palcami urządzenie czując jak twarde, prawdziwe jest. Wszystko nagle stało się realne.
Co ty właściwie wyrabiasz dziewczyno? Zapytała siebie samą. Co się stanie jeśli cię złapią? Co będzie z babcią Daniele? Chcesz ją wykończyć? Przed oczami stanęła jej twarz staruszki która od śmierci Connora była wszystkim co miała. Co powie jeśli jej wnuczka trafi do więzienia? W tym wieku ludziom przytrafiały się różne rzecz, wylewy, zawały. Karen nigdy by sobie nie wybaczyła gdyby coś takiego stało się z jej winy.
Wolno podniosła wzrok na Bena. Tak bardzo różnił się od tego człowieka który rok temu wytargał ją niemal siłą z podwórka palącego się domu. Wiele wtedy ryzykował, gdyby jego przełożeni zorientowali się, że kryje podpalaczkę i...
Niemal morderczynię. Myśl była ciężka do sformowania. Tak trudno było uwierzyć, że mogłaby być do tego zdolna. A jednak chciała śmierci tego człowieka jakkolwiek potworne by to nie było. I gdyby sąd nie zrobił w końcu tego co trzeba sama by się postarała o sprawiedliwość. Ale to też Ben dla niej załatwił. Morderca Connora oczekiwał w celi na zastrzyk śmierci, stało się tak tylko dzięki uporowi agenta FBI.
Nie umiała wyrazić tego jak bardzo jest mu wdzięczna. A teraz siedział przed nią, blady jak ściana. Niebieskie oczy które zawsze przykuwały uwagę swoim blaskiem, jasne jak duch ich właściciela teraz otaczały cienie. On sam był właściwie cieniem tego mężczyzny którego kiedyś zadręczała o postępy śledztwa. Jakby nie patrzyła na żywego człowieka tylko kolejnego zagubionego pomiędzy światami powracającego.
Atak wzruszenia był nagły, Karen nie była gotowa na ściśnięte gardło.
To Ben ocalił jej nadzieję na dalsze życie, może zdruzgotane jak miasto po trzęsieniu ziemi jednak miała przynajmniej szanse je odbudować. Jak mogłaby go teraz zostawić?
Sięgnęła po mapę i rozłożyła ją przed zebranymi.
- Są trzy miejsca gdzie moim zdaniem mogłaby być świeca. W podziemiach, w specjalnie zabezpieczonych pomieszczeniach koło sali bankietowej i sypialni. Wszystkie te miejsca są dobrze chronione przez zabezpieczenia których nie umiem do końca zidentyfikować. Trzeba ustalić o którą skrytkę nam chodzi bo włamywanie się do wszystkich trzech raczej nie wchodzi w rachubę. Mamy za mało czasu. – stwierdziła starając się by jej głos brzmiał rzeczowo i spokojnie. – Do tego wszystko jest nagrywane, nie ma praktycznie miejsca bez kamer. Jeśli chodzi o kamery to być może dałoby się je na jakiś czas wyeliminować robiąc spięcie w pokoju ochrony. Myślę, że mogłabym spróbować to zrobić. – odetchnęła głęboko patrząc na resztę. Miała szczerą nadzieję, że maja pomysł jak otworzyć drzwi.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 28-03-2010 o 22:48.
Lirymoor jest offline  
Stary 29-03-2010, 21:20   #129
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Musimy pomówić zarówno o mapce wykonanej przez Karen jak i o naszych darach. Kto zacznie?

Karen, w sumie nie zdziwiło jej to. Fakt, nie znała jej, ale od samego początku brunetka wydała jej się konkretną babką. Nawiasem mówiąc nie znała nikogo, a mimo to, niemal bez wahania pakowała się w coś takiego.
Ta wrodzona ciekawość doprowadzi kiedyś do czegoś złego, cóż, w sumie nie pierwszy raz, ale jak mówią - nie ma ryzyka nie ma zabawy.
Pewnie, miała jakieś obawy, jakieś "ale", mimo to ciągle dominowało przyjemne uczucie pełnego pozytywnego napięcia oczekiwania. Coś na kształt dziecięcego czekania na obiecaną przez kogoś niespodziankę. Zastanawiała się przez chwilę, kiedy ta cała sytuacja przestanie ją kręcić, czy w końcu zacznie się naprawdę bać. Póki co nie było na to czasu. Przez myśl Rose przeleciała jeszcze jej czarna, chuda kotka, która z pewnością znienawidzi ją wkrótce za to, ze poświęca jej tak mało czasu.

- Jeśli chodzi o wyłączenie kamer - powiedziała spoglądając na Karen, kiedy ta skończyła - też mogę okazać się pomocna - uśmiechnęła się lekko. - Co jeszcze - zastanowiła się głośno - zamki, o ile nie są jakieś super skomplikowane mogę spróbować je otworzyć. Szyfry, czytniki kart, czujniki czy inne dziwactwa raczej odpadają - westchnęła lekko. - Tylko uprzedzam od razu, że ten mój dar - zaakcentował ostatnie słowo i wykrzywiła usta w dziwnym grymasie. Dar, to słowo ciągle ją bawiło. - nie zawsze... - zawahała się - nie zawsze mogę go użyć, nie wiem na jakiej zasadzie to działa - wzruszyła ramionami - ale czasami zawodzi.
- Ben - zwróciła się do agenta - nie jesteś w życiowej formie. Twoje przemęczenie i osłabienie czuć na kilometr. Nie zamartwiaj się tak, będzie dobrze - uśmiechnęła się serdecznie.
- Właśnie, jeśli to się przyda - zwróciła się do wszystkich - czuję w jakiej formie są przebywający wokół mnie ludzie. Jeśli spotkamy na drodze kogoś, powiedzmy średnio życzliwego, i jeśli okaże się umięśnionym gorylem z końską siłą możecie liczyć na szybki alarm.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 15-04-2010, 21:54   #130
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Karen wysłuchała Rose wzdychając w duchu z ulgą. Tak samo było z możliwością oddania koleżance ze spiskowej paczki problemu kamer. Przez chwilę bała się, ze wszyscy będą siedzieć cicho z bezradnymi minami. Nikt z nich nie miał doświadczenia w planowaniu skoków na strzeżone kolekcje. Tymczasem porywali się na zabezpieczenia które skutecznie odstraszały zawodowców.
Plan był im potrzebny, choć po to by poczuć się odrobinę pewniej. Jeśli pójdą tam i zaczną działać „na żywioł” nie dalej niż w ciągu półgodziny skończą na komisariacie. I to była ta optymistyczniejsza wersja. Kilka razy przyszło jej do głowy, że cudnie przyjemna ochrona kolekcjonera którą miała już okazje poznać w lesie może tego typu problemy z bezpieczeństwem załatwiać sama.

- Zamki niestety są raczej skomplikowane... – zaczęła sięgając po papier i ołówek. Przez chwilę szkicowała coś chaotycznymi, szybkimi ruchami po czym puściła kartkę wśród zebranych. - ...wyglądają jakoś tak.
Czytniki kart sama rozpoznała reszta była zupełną czarna magią. Na szczęście okazało się, że nie dla wszystkich.
- Czytniki linii papilarnych, karta magnetyczna i klawiatura na kod. – wskazał Ben.
Nie brzmiało to wcale prosto. Przynajmniej nie na tyle żeby jeden impuls elektryczny mógł załatwić problem. To było zbyt niszczycielskie, zapewne zacięłoby cały mechanizm i mogliby się pożegnać ze świecą. Jednak jeśli póki nie wiedzieli jak sobie z przeszkodami poradzić też pozostawała poza ich zasięgiem.
- Ben możesz zdobyć dobrze opisane plany techniczne takich zabezpieczeń? – zwróciła się do agenta.
- Pewnie tak – odparł po chwili.
- To tylko tak na wszelki upadek... wypadek. – poprawiła się szybko z nerwowym uśmiechem. Upadek. Oj tak, jej ostatni pomysł zapewne tak się skończy jeśli będzie musiała wprowadzić go w życie. Ale jeśli nikt inny nie wymyśli czegoś lepszego.

Popatrzyła po swoich towarzyszach przyglądając się z uwaga ich twarzom.
Rose zadeklarowała się równie szybko jak ona sama, wiec zaczynała mieć coraz większą nadzieję, że w razie komplikacji też zadziała natychmiast.
A panowie?
Nik milczał, czyżby problemy z darem wciąż go gryzły? W czasie incydentu z powracającym pokazał, że umie działać w kreatywny i nieoczekiwany sposób. Oby tym razem to z kimś skonsultował jeśli będzie czas. Zwłaszcza, że będzie im potrzebny.
- Nik wspominałeś, że możesz czytać w myślach. Jesteś w stanie wydobyć położenie świecy z głowy organizatora? – spytała.
No i był jeszcze Johny. Jedna wielka chodząca niewiadoma i jej zdaniem poważne zagrożenie dla całej akcji. Az za dobrze pamiętała ich rozmowę sprzed kilku dni.

***

Mapa była gotowa i Karen była z niej dumna. Jednak nie ze swojego stanu. Upaprana krwią bluzka, trupioblada twarz i wyraz męki na twarzy spowodowany potworną migreną oto list protestacyjny jaki wystosował jej organizm z racji jej szaleńczych ekscesów. Wolała nie pokazywać się babci na oczy w tym stanie. Na szczęście Ben pozwolił jej się jakoś ogarnąć u siebie. Prysznic przywrócił trochę przytomności umysłu, zaprana bluzka schła w łazience podczas gdy sama Karen siedziała na kanapie agenta słuchając tego jak wraz z Nikiem i Rachel zawzięcie o czymś dyskutowali. Jej wzrok omiótł pokój.
Johny opiera się o ścianę z herbatą w ręku, tak jak i ona słuchał ale nie brał udziału w dyskusji.
Powoli podniosła się z kanapy i podeszła do mężczyzny.

- Masz może chwilę? – spytała. W świetle tego o co poprosił ją Ben musieli pomówić.
Johny spojrzał znad kubka. Na twarzy poruszyły się tylko oczy.
- Tak myślę, że tak... możemy.
- Chciałam o czymś porozmawiać, na osobności - wskazała ruchem głowi pustą akurat kuchnię, to nie była rozmowa dla szerokiej widowni.
Johny skinął nieznacznie głową i poszedł we wskazanym kierunku. Wskazał krzesło przy stoliku a sam stanął oparty o szafkę.
Nie skorzystała z krzesła, nie czuła się w jego towarzystwie na tyle swobodnie by pozwolić żeby patrzył na nią z góry w czasie tak trudnej rozmowy. Wolała stanąć naprzeciw niego usiłując nawiązać kontakt wzrokowy.
- Ben wspomniał, że dzielimy pewną umiejętność. Widzimy osoby nie do końca należące do naszego świata. – zaczęła usiłując jakoś ruszyć temat.
Johny się lekko zakrztusił. Odkaszlał po czym rzekł:
- Jeśli chodzi ci o to, że widzę Te zmory, zjawy i upiory to tak, widzę je. - widać było strach w jego oczach.

Miała brnąc dalej do sedna ale zaciekawił ją. Mężczyzna był starszy niż Karen i mieszkał w mieście gdzie powracających było znacznie więcej. Jakim cudem jeszcze sie nie przyzwyczaił.
- Zmory, zjawy i upiory... - dziewczyna przekrzywia głowę, znała te słowa a jednak nie kojarzyły się jej z tymi którzy na jej oczach snuli sie po ulicach. - A rozmawiałeś kiedyś z nimi?
- Rozmawiałem?! - oczy Johnego zapłonęły. - Czy rozmawiałem? Przecież to zjawy... to, to upiory, to.. to szkaradztwa jakieś... Rozmawiać? - Kręcił tylko głową.
Spokojnie przeczekała atak paniki.
- Czasami je słyszę - dodał po chwili cichym i spokojniejszym głosem.
Przyglądała się swojemu rozmówcy z uwagą.
- Ok słyszysz, a czy słuchasz? Ludzie też nie wszyscy są piękni. - uśmiecha się uspokajająco, nagle czuła się jak profesor przed wyjątkowo niedouczonym studentem. - A oni są tacy jak ludzie, czasem przestraszeni, zagubieni, zdesperowani ale bywają i szczęśliwi. Tak czy inaczej nie zawsze niebezpieczni. Przynajmniej tyle wynika z mojego doświadczenia.
- Ale.. ale.. ale One... - urwał - ...ludzie nie są wstanie przecisnąć się przez najmniejsze szczeliny. Albo.. albo pojawić się podczas snu w naszym pokoju i patrzeć jak śpimy.. - mówił szybko, potokiem słów. - ...Albo nie stały przyglądając się jak siedzący na ławce kochankowie całują się zawzięcie. A byli od nich tylko o milimetry. Grające dzieciaki, kupujący ludzie... Ci wszyscy dookoła ich nie widzą, tylko...
Johny wyglądał jakby chciał coś powiedzieć.
- Żyją? - spytała cicho. Ludzie żyli nieświadomi wielu rzeczy jakie działy się wokół nich. A czemu by nie mieli żyć? W końcu jaki jest sens przejmowania się czymś na co nie ma się wpływu, jak na przykład zgraja zagubionych dusz na ulicy miasta.
Johny zrucał spostrzeżeniami, obrazami, tak jakby usiłował coś zagłuszyć, odepchnąć. Zastanawiała się czy pojął to co mu przed chwila powiedziała. Czy chociaż się nad tym zastanowił czy aż tak bardzo polubił swój obraz duchów.
- Nie, tylko ja Je widziałem. Tylko ja...
Ty tylko co? Zobaczyłeś coś, dorobiłeś temu etykietkę nawet nie próbując tego zbadać, poznać czym jest naprawdę?

- Cóż wspomniałam o nich z jednego konkretnego powodu. - westchnęła. - Wokół posiadłości, tam gdzie się wybieramy po świecę jest ich pełno. Całe hordy kręcą się po ogrodach. Wolałam żebyś o tym wiedział zanim wyruszymy.
Johny złapał się za głowę i usiadł na najbliższym krześle.
No i właśnie dlatego wolała mu powiedzieć. Gdyby tak zareagował na przyjęciu byłoby już po jego przykrywce i pewnie po jej także. Jeśli miała go ze sobą zabrać musiał wziąć się w garść.
Długo nic nie mówił. Trzymał twarz ukrytą w ramionach.
- Przejść obok nich? Nie. nie... nie dam rady. Oni są zbyt.. zbyt inni.
Są, no i co niby z tego? Każdy człowiek jest inny, nie zawsze da się go zrozumieć no i potrafi być potwornie niebezpieczny. Wbrew pozorom różnica jest niewielka.
- Dlaczego tak uważasz? Z tego co mówisz wynika, że niewiele o nich wiesz.
Owszem pytanie było suche ale nie zamierzała się przesadnie cackać. Jej rozmówca był stanowczo za duży żeby traktować go jak małe dziecko. Ben uparł się by włączyć go w całą sprawę a ona zamierzała to uszanować. Każdy zasługiwał na pomoc, w końcu ona też jej kiedyś potrzebowała. Jednak nie zamierzała robić nic na siłę.
Johny spojrzał na Karen.
- Niewiele to i tak za dużo, nie uważasz? Przejść... przecież one mogą zrobić z nami... no, co zechcą.
A ludzie niby nie?
- Jak im na to pozwolisz to tak. Wiesz... - przerwała na chwilę, głaskać go po główce nie zamierzała, to był etat Rachel, wmawiać, że powracający są niegroźni nie pozwalało jej sumienie. Zostało tylko dzielić się doświadczeniem. - ...oni są dla mnie tak samo prawdziwi jak ja dla nich. A z tego wynika tyle, że mogą mnie zaatakować. A ja mogę się bronić.
- Bronić? - wstał a zdziwienie Johnego zdawało się nie mieć granic. Stał chwilę potem ponownie usiadł. - Bronić. Znaczy, że można je trzepnąć kijem? Znaczy waląc w bebechy?
- Nie wiem jak jest z tobą ale mi się już zdarzały bójki z nimi - uśmiechnęła się krzywo, pamiętała pewnego martwego licealistę któremu nieopatrznie dała poznać, że go widzi. Ileż to było wrzasku, bójek i tłumaczenia, ze nie może sprawić że na powrót będzie żywy. A to była jedna z licznych trudnych przepraw z powracającymi. - Ale kij ci niewiele pomoże, zdaj się na paznokcie i pięści. Zazwyczaj działa, no ale u nich nie ma stałych zasad, każdy jest inny i podlega własnym regułom.

- Jeju o czym my mówimy? O walce z umarłymi. Lać te upiory? Nawet jakbym uważał że się da to w jaki sposób? Paznokciami? O nie, nie, nie. Albo przejść koło nich? A jak one mnie znają? Jak wiedzą, że widzę?
To się ukłoń i powiedz dzień dobry tak jak każdy dobrze wychowany chłopiec. Ugryzła się w język.
- Skąd jeśli nie będziesz się na nie ostentacyjnie gapił? – Logika, tylko pytanie czy umiał ją zastosować do tego przypadku.
- No nie wiem skąd. To jest za bardzo skomplikowane. To... to nie trzyma się żadnych ramach. Nie można o tym przeczytać czy tego się nauczyć. Toteż nie można się od tego ochronić, od tak sobie. Jedyne co wiem, że to jest z pewnością niebezpieczne. - Kolejny potok słów.
No postęp. Tym razem usłyszał, nie zastanowił sie ale usłyszał.
- Zrobiły ci kiedyś krzywdę? Fizyczną?
Pokręcił tylko głową.
- Ale też nie strzelałem sobie w głowę, a wiem, że to potrafi zrobić kuku.
- Skąd? – To było proste pytanie a dziewczynę zastanawiało jak Johny sobie z nim poradzi.
- No... no.. filmy, telewizja. Nie no wie się po prostu. Jeśli coś jest dla ciebie zagrożeniem to wiesz o tym instynktownie. A mój instynkt mówi, że zagrożenie jest... - Zamyślił się.
Filmy, telewizja tak bardzo wiarygodne źródła. Zdusiła westchnienie czekając na dalszą reakcję rozmówcy.

- Powiedz, powiedz, proszę, czy jak ich nie widzę, to też tam są?
- Są zawsze Johny. I w życiu nie ma bezpiecznych rzeczy. Tyle że to nie powód do życia w strachu. – westchnęła. Jak chciał być uparty proszę bardzo, ona zrobiła swoje. - Chciałam tylko żebyś wiedział o rezydencji. Co z tą wiedzą zrobisz to już twoja sprawa.
- Dziękuje - rzekł gorzko.
Skinęła głową i wróciła do salonu.
Nie ochłonie i pomyśli. Jeśli postanowi iść pogadamy o tym czy chce iść zemną. Nic na siłę. Pomyślała.
Ben wierzył, że Johny przy odrobinie pomocy się zmieni. Owszem to było możliwe. Tylko on przedtem musiał chcieć się zmienić. A w to po ich ostatniej rozmowie głęboko wątpiła.
 
Lirymoor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172