Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2010, 21:33   #19
majk
 
majk's Avatar
 
Reputacja: 1 majk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodzemajk jest na bardzo dobrej drodze
by majk; kset; JohnyTRS

Fairey:

Nie zdążył nawet zapalić świateł gdy zza sterty złomu błysnęły snopy światła. "Zaczyna się robić gorąco" - pomyślał. Dwa motocykle z przodu, szaro-zielona Yamha S5001 i czarno-zielony Harley Jupiter, za nimi samochód. Marek już szukał ręką broni,chwycił Avengera w kaburze, ale Danny odradził kiwając poważnie głową. „Czyżby wiedział kto to? Na pewno nie psy, nie tymi ścigaczami i pickupem... Więc kto to... kurwa jest?!”. Mógł tylko przypuszczać, że motocykle śledziły ich od Huraganu, a przed bramą czekały na wsparcie które nadjechało dopiero teraz na kołach ciężarówki Dodge'a.
-Zatrzymaj się - powiedział Danny, a Marek stanął, zgasił silnik.
Wysiedli w trójkę z Volkswagena, z samej paki wozu naprzeciw wyskoczyło pięciu zakapiorów, typowych ulicznych bandziorów. Faireya nie niepokoił jednak ich sposób na życie, bardziej martwił go znaczek naszyty na pokaźnym barku jednego z nich, zielony emblemat który już gdzieś widział. Z kabiny ciężarówki wysiadł tylko pasażer, posturą nie odbiegał od tamtych jednak ubrany jakoś jaskrawo, w żółtym t-shircie i białych butach sportowych. Barwy ubrań kontrastowały z jego ciemną karnacją, kontrastowały z czarnymi skórami ze jego plecami. Stali przed autami, naprzeciw sobie, „Będziemy gadać, to i tak nieźle...” –Marek pocieszał się tą złudną myślą.



-Dan. –śniady olbrzym przywitał rockman’a.
-Bitels..., o co chodzi? –„...więc się znają”
-O twojego kolegę Danny –serce solosa prawie stanęło chociaż na zewnątrz nie dał tego po sobie poznać- odjebał moich trzech ludzi staruszku, w tym mojego kuzyna, jestem coś winien jego mamie. –Bushmaster został wewnątrz auta, „Dzięki Danny...”, Marek czekał tylko na rozwój wydarzeń.
Daniczyn po krótkiej ciszy podjął negocjacje.
-Wiesz, że nie mogę na to pozwolić, to mój człowiek.. Na pewno jakoś się dogadamy, wyślemy cioci kwiaty i czekoladki...
-Bardzo śmieszne Dan, wiesz, że nic do ciebie nie mam. Póki płacisz „czynsz” jestem ci winien ochronę, ale jego umowa nie obejmuje.
-To jak następnym razem przyślesz chłopaków będę miał dla nich coś specjalnego –Isaac nie poddawał się.
Bitels zamilkł na chwilę jakby dało mu to do myślenia po czym skinął na znudzonych mięśniaków, ci przeszli do Golfa obstawiając przy okazji Aresa i Marka.
-Co tu robicie chłopcy? –Bitels, trzeba mu to przyznać- trafił w sedno, miał czuja.
Z drugiej strony nie była to typowa miejscówka na pogaduchy, coś musiało się tu dziać a niechybny tekst rockmana o "czymś specjalnym" podsycił tylko podejrzenia. Nie zdążyli odpowiedzieć gdy czarna torba powędrowała obok nich w ręce head-boostera. Jak wszyscy po zajrzeniu do środka minę miał nie tęgą, ale ucieszył się jeszcze bardziej chytrzej niż przed kilkoma godzinami Danny na zapleczu baru.
-Oddam ci część towaru i jesteśmy kwita, zgoda? –Isaac pozował na szczodrego, ale na to było już za późno.
-Nie Dan, mam lepszy pomysł. –„No świetnie, jeszcze lepszy?”- Wezmę cały towar, a ty zatrzymasz kolegę i nasze patrole hmm.. do końca roku, w ramach tej.. jednorazowej opłaty.
-Nie pierdol Bit... –
-...może spójrz na to w ten sposób: mogę was utopić w tym szambie i nikt nawet się o tym nie dowie, -grupka zabijaków jak na hasło poruszyła się w tle- a tak dziadku zachowacie życie i może jeszcze coś wam skapnie. Swoją drogą, kurwa, zaskoczyłeś mnie tym towarem Danny, nie mówiłeś że bawisz się w prochy.. na taką skalę. Twoje czasy już minęły rockmanie i powinieneś o tym pamiętać pakując się w takie numery, ja zdejmuję ci tylko ciężar z barków, jak dobry przyjaciel. I ciocia też będzie pocieszona po stracie syna. -zbir po lewej zarechotał. "Ta... ciocia dawno wącha kwiatki od spodu, po tym jak wykitowała na ulicy po przedawkowaniu jakiegoś świństwa, a jej bachor trafił do wujka-boostera" - pomyśłał Fairey z głebokim sarkazmem. O ile w ogóle była jakaś "ciocia"... Marek niechętnie spojrzał na Isaaca trawiącego gorycz tego fatalnego zbiegu okoliczności w który jakby nie patrzeć on ich wpakował, akurat dziś.
Wiele sił kosztowało Dannego puszczenie tych słów płazem punkowi ale wewnątrz, pod pokerowym zacięciem na twarzy odbyła się psycho-bitwa- instynkt i doświadczenie wzięły górę nad dumą i temperamentem. Fairey znał Dan'a na tyle żeby wiedzieć, że to nie ujdzie Bitelsowi tak łatwo jak mu się zdawało w tej chwili, jeśli ujdzie mu w ogóle. Mając Daniczyna za niedołężnego dziadka, rockmana minionych czasów i frajera booster popełniał duży błąd. Najprościej mówiąc "narobił sobie wrogów". Po chwili stali już tylko we trzech przed maską Volkswagena nad chlupoczącą breją rzeki. Z nieba nagle, jak na komendę, lunął rzęsisty deszcz charakterystycznie szumiąc gdy grube krople zaczęły uderzać o powierzchnie naziemne.
- Jak sądzisz - zwrócił się Marek do fixera z tajemniczym uśmiechem na ustach - jak długo pożyją z tą "bombą"?
Pod słowem bomba rozumiał torbę uralskiego pyłu. A bomba tykała, i w każdej chwili mogła wybuchnąć, a każdy mógł dostać odłamkami, czy to te gnoje od Bitelsa, w postaci ołowiu w swoich głowach, bądź spotkanie z policją, czy Danny i jego znajomi, na których doniósł ten sukinsyn Bitels, jak go psy zgarną.
- Spadamy - mruknął Ares i wsiedli do Volkswagena, Danny pierwszy, potem Arek, a Marek na końcu, nadal patrzył się w kierunku dokąd odjechali boosterzy.
- Jedź - powiedział Isaac i solo ruszył. Wycieraczki cieżko pracowały, żeby kierowca mógł obserwować drogę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=YHgo0HEjZWU[/media]

Danny wrzucił do archaicznego radia płytkę CD-R, pewnie równie starą. Z głośników nieśmiało wydostawały się pierwsze dźwięki, "Soldier of Fortune", Marek znał doskonale ten kawałek, także w wykonaniu Brzytwobrodych i Metal Issue. Lecz tym razem nie był żaden z tych zespołów. Był to Deep Purple, nieistniejący juz zespół. Dźwięk nagrania był nieczysty, szumy i piski tej marnej kopii, możliwe że nawet nie digitalizowanej niekiedy całkowicie zagłuszały wokalistę.
-No to się pięknie wjebaliśmy. -Dan spojrzał na Marka, ten zauważył to i na krótko odwzajemnił spojrzenie, mina rockmana była poważna. -Musiałeś odjebać akurat pionków Bitelsa? Z wszystkich pojebów tego cholernego miasta, akurat jego?
- A myślisz że ja kojarzę przynależność każdego punka w tym zasyfionym mieście. Tamten był zielony, więc tym razem go rozwaliłem - Markowi chodziło o pierwszego, z którym miał porachunki z czasów pracy w "Fuzji".
-Pozwól, że powiem ci parę słów o tym "punku" jak go nazwałeś, chociaż ja bym go tak nie określił. Ma w sobie coś z boostera, owszem, te kurwiki w oczach kiedy szykuje się rozróba, dziką przyjemność wymalowaną na mordzie podczas napadu z gnatem przy skroni kasjera. Ale to nie to. Po prostu operuje tym co ma, używa ich jak narzędzi, do tego się nadają. Widziałeś ich? Wszyscy tacy sami, byczki w skórach, ćwiekach i całym tym ustrojstwem boosterów i naszywkami z tagiem Kwasu. W rękach bejzbole, łańcuchy i dwudziesto-centymetrowe kosy, ci najwięksi tylko kastety. On wyglądał inaczej, nie? Bo widzisz, Bitels to taki typ skurwiela co nie szuka akceptacji w grupie, nie podpina się pod imidż chromu i irokeza, o nie. Bitels bierze to co chce siłą i co gorsza: jest w tym dobry. Już sam fakt że przytomnie spierdolił z Albanii i dostał się tutaj można uznać za wyczyn słysząc co dzieje się na bałkanach, a on rozumiesz zaraz po przyjeździe sprzątnął Dużego W i trzech jego ludzi kijem bilardowym i tacą na drinki w ich własnej melinie na zapleczu Suls-Bar. Reszta kwasów poszła za nim bo niby co mieli zrobić skoro odjebał im bosa, przecież nie pójdą pracować i zakładać rodzin, haha.. -Dana widać rozbawiła myśl o kwasach przy biurkach korporacji czy przy rodzinnym obiedzie z teściową- Bitels ma łeb na karku, a do tego jak sam widzisz niezłego niucha na okazje. Szybko zajął się wymuszeniami za ochronę na swoim terenie, trochę bawił się w prochy, przez jakiś czas urządzał sobie z ekipą wypady do innych części miasta po fanty, ogólnie robi co mu się podoba i jeszcze nie znalazł się taki co by mu chciał przeszkadzać... Aż do teraz -Daniczyn spojrzał po towarzyszach podróży- bo nie zamierzam puścić takiej floty za friko jebanemu albańcowi, nie ma mowy. A wy czujcie się zaproszeni...
Marek od razu zrozumiał aluzję.
- A my czujemy się zoobligowani do przyjsćia na imprezę - odpowiedział za siebie i Aresa, który tylko kiwnął głową - To co Danny, do Hurricana?
-Na to wygląda. Napijemy się czegoś dobrego..., pomyślimy... pierdolony brudas.
- Danny, weź zmień płytę.., utwór - zmienił temat Arek - tych pisków nie da się słuchać.
- Proszę bardzo - Danny nie zmienił płyty, tylko utwór. To nagranie było już lepszej jakości, nie było słychać żadnych pisków i szumów, lecz i tak traciło poprzez słabą jakość dźwięku.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=Le4aanJJ48k[/media]

Marek stanął przed przejazdem kolejowym. Jedyne ocalało światło migało nędzną, czerwoną poświatą, a z prawej po chwili donośmy ryk diesla zapowiedział nadjeżdzający pociąg. prawie 15-metrowa lokomotywa ciągnęła sznur śnieżnobiałych cystern do pobliskiej fabryki. Skład jechał wolno, najwyżej 30 km/h, bocznice w WR-03 nie były remontowane, a poza tym ciasne łuki nie pozwalały na rozwinięcie wiekszej prędkości.



Nowicki:

Sen przyniósł ukojenie poszarpanym nerwom Nowickiego i co najważniejsze był to dobry sen. Świeża pościel była przyjemnie twarda, chłodna i pachnąca cytrusowym płynem z pralni blokhauzu. Był też dobry pod innym względem. Żadnych znanych postaci, nazw, dwu-znacznych haseł, żadnej symboliki. Tak naprawdę to nie pamiętał co mu się śniło mimo że bardzo starał się sobie przypomnieć, pamiętaj jedynie uczucie błogości i dystansu, ale skoro tak- to też dobrze. Obudził się leżąc na boku w głową zanurzoną w poduszce, otworzył oczy -5:58- cyfrowy wyświetlacz uświadomił mu, że nie dzwonił jeszcze budzik więc oszczędził sobie tego niemiłego akcentu anulując budzenie odpowiednim klawiszem. Po chwili leżenia na plecach i gapienia się, bynajmniej nie bezmyślnie, w sufit Jan wstał z łóżka. Ciepła powierzchnia imitowanej posadzki drewnianej była kolejną dobrą rzeczą jaka go spotkała, przy okazji uświadomił sobie że panele podłogowe są już w pełni nagrzane. "3 minuty.."- zanotował w myślach żeby zmienić konfigurację startera ogrzewania w najbliższej wolnej chwili co w jego głowie brzmiało właściwie raczej jak "kiedyś".

W drodze do pracy Jan był legitymowany przez policjanta kierującego ruchem w miejscu wypadku gdyż jak sam funcjonariusz powiedział "Nowicki.. ty nie byłeś notowany..?". Granatowe BMW wisiało na barierce na jednym ze zjazdów autostrady śród-miejskiej, zapora wbiła się pod tylne nadkole utrudniając zadanie, toteż samochód zdejmował dźwig i sześciu strażaków. Jan nie dostrzegł żadnych ciał, tylko krwisty ślad w kabinie dowodził tragedii ofiar wypadku.

- Nie, oczywiście, że nie... - a co się stało? - zapytał zaciekawiony próbując dostrzec jak najwięcej szczegółów. Uchylił kask aby rozejrzeć się lepiej, w sumie to i tak mógł bez problemu ominąć całą zaporę, choćby wbijając się na chodnik, ale przy policji nie chciał robić takich rzeczy... a przynajmniej nie bez pozwolenia...
***

Po otwarciu drzwi laboratorium ciepłym spojrzeniem powitała go Martyna, ale był tam jeszcze ktoś. Jan omal nie wyskoczył z butów po wejściu do pracowni jednak po chwili odzyskał rezon, "To nie ten". Niski mężczyzna w szarym garniturze stał przy biurku tyłem do wejścia, gdy zauważył reakcję dr Błach odwrócił się w jego stronę. Brunet z dość długimi włosami zaczesanymi na lewą stronę, był niższy od niego prawie o głowę. Mimo to budził w Janie rodzaj lęku.
-Doktorze Nowicki. -garniak podszedł kilka kroków i wyciągnął rękę do naukowca- Moje nazwisko Baluk. -Jego głos był gładki ale chłodny, podobnie jak nieruchome spojrzenie, jakby przeszywał Jana wzrokiem na wylot nic sobie z tego nie robiąc.
- Dzień dobry - Jan pewnie wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Baluka - w środku jednak był zdenerwowany, lecz nie chciał dać tego po sobie poznać.
-Wiele dobrego o Panu słyszałem, niestety nie przychodzę w sprawie nominacji do Dedalusa. -korp widać miał się za dowcipnego, wspominać o tak prestiżowej nagrodzie przyznawanej za naukowe osiągnięcia w cywilizowanej części kontynentu przy Janie Nowickim było jednak nie wskazane skoro znajdował się poza zasięgiem oceny jurorów. Może zwyczajnie miał się za dowcipnego, a chciał tylko rozluźnić atmosferę.- Jestem tu służbowo, oczywiście. "Góra" przysłała mnie by poinstruować Pana i Panią Błach o zmianie kierunku badań.
- Ooo , nic nie słyszałem aby projekty miały się zmienić... - przyglądał się badawczo garniakowi.
-Oczywiście, w tym celu mnie tu przysłano. Pozwoli pan, -ręką zaprosił Jana do biurka przy którym stała Martyna nie zwracając uwagi na ich wymianę zdań, pochylając się nad dokumentami palcami przeczesała włosy zarzucając je na drugą stronę. Jan przysiągłby, że zrobiła to w slow-motion, jak te najlepsze, najwierniejsze komputerowe kopie aktorek z ekranu TV kiedy mówią o nowej formule klonującej cebulki albo farbie sensorycznej w tubce. Tyle, że Ona nie była marketingową kukiełką zza szyby, archetypizowaną show-kopią. Była sobą, tak piękna jak i rzeczywista, tu i teraz. Na prawdę jednak trwało to sekundy.- czy pamięta Pan projekt K.S.E.T. doktorze?
- Oczywiście, jest to aktywny projekt...
-Za mało aktywny doktorze Nowicki, aż do ostatniego zebrania.. które odbyło się wczoraj i na którym to firma uznała te badania za projekt priorytetowy tym samym obligując Pana jako twórcy do poprowadzenia dalszych prac, a mnie do koordynowania postępów. Czy ma Pan jakieś pytania doktorze?
- Chm... oczywiście zastosuję się do poleceń firmy, nawiasem mówiąc od razu mógłbym wdrążyć Pana w temat, dotychczasowe etapy i trudności na jakie się natknęliśmy... proszę jednak o pisemne potwierdzenie, tajność projektu wymaga ode mnie aby osoby którym cokolwiek mógłbym powiedzieć miały odpowiednie uprawnienia, jak do tej pory po prostu ich jeszcze nie widziałem, a zaufanie nie ma nic do rzeczy jeśli chodzi o przepisy, szczególnie te dotyczące projektów.
Elegant uśmiechnął się tajemniczo sięgając za pazuchę marynarki z której po chwili wyciągnął identyfikator. Machnął plastikiem przed oczyma Nowickiego z pozoru niedbale i z konieczności jednak wystarczająco by ten dostrzegł symbol- zielony okrąg jak powszechnie na obiekcie wiadomo uprawniający do wglądu i zwierzchnictwa nad pracami personelu stopnia 4 i wyższych, czyli od Romanowskiego w dół w przypadku ich departamentu. Jan nie miał wątpliwości co do kompetencji gościa, z takimi uprawnieniami..., na prawdę musiała przysłać go "góra".
-Jestem wdrożony w temat...
- Chmmm prace nad K.S.E.T. - em zostały ostatnio przyhamowane z powodu braku odpowiednich testerów... małpy dostajemy rzadko, choć rozumiem intencje Góry, mam uczynić ten projekt priorytetowym... tyle że on miał już od dawna taki status lub prawie taki status a mimo to projekt nie posuwa się naprzód tak szybko jak bym sobie tego życzył z powodu braków. Choć nie ... formalnie status priorytetu otrzymuje teraz... Póki co na wszystko trzeba było czekać, pozwoli Pan że przygotuję listę produktów bezpośrednio potrzebnych do ruszenia projektu z miejsca. I czuję się zaszczycony tym, że firma tak poważnie podchodzi do projektu mojego pomysłu... choć oczywiście nie wszystko ode mnie w nim zależy. Ja pracuję bezpośrednio nad koordynacją wszczepu z dłonią i mózgiem człowieka, nad modułem technicznym z pamięcią walki pracują matematycy i nie ukrywam że im lepiej i szybciej ukończą prace tym testy na małpach i podłączenia systemu będą o wiele bardziej sensowne...
Poza tym tak naprawdę mózg małpy i człowieka różni się bardzo stad potrzeba czasu, poprawek i obiektów do badań.
Korp cierpliwie wysłuchał co Jan miał do powiedzenia na temat projektu, zaszczytów i małp. Wysłuchał niewzruszenie, jakby naukowiec nie powiedział niczego o czym już by nie przeczytał w aktach przed przyjściem osobiście do laboratorium. Baluk był jednak w zbyt dobrym nastroju żeby się tym przejąć, a Nowicki przecież nie mógł wiedzieć jak bardzo nowo-poznany doradca techniczny nienawidził korytarzy Polfarmy. Białe, sterylne, pieprzone labirynty. Wysłuchał więc z wręcz rodzicielską wyrozumiałością po czym wrócił do urwanego zdania.
-... i całą jego dokumentację łącznie z przyczynami dotychczasowych przestojów, a jak już mówiłem zgodnie z nową dyrektywą projekt zostaje wznowiony. Zadaniem Pana i doktor Błach jest ukończenie samej broni oraz jej instalacja i obsługa, oczywiście w ramach konkretnych dziedzin możecie liczyć na wsparcie oddelegowanych do tego specjalistów z terenu zakładu. Aa, same małpy powinny być przed 9:30 więc sugeruję zrobić miejsce na klatki, będą to raczej duże okazy, chodzi o możliwie zbliżone rozmiary prototypów urządzenia. Jak już mówiłem nasi przełożeni wyznaczyli mnie do nadzorowania prac i ewentualnej pomocy... biurokratycznej, wszystkie raporty, podania, wyniki, dokumentacja, wszystko przechodzi przeze mnie.
Jan pozornie słuchał korp-bełkotu jednak myślami wybiegał już w kolejne stadia badań, jego autorski projekt na świeczniku, "firma uznała za projekt priorytetowy.."- cokolwiek to znaczy nie jest tak źle jak przypuszczał z jego karierą w korporacji. Myślał też o sobie, swojej roli w tym wszystkim: skoro Polfarma wciąga go w priorytetowy projekt to tym samym skreśla go z listy potencjalnych podejrzanych, tj. znajomych Saszy. To mogło znaczyć też, że i Jacek i Martyna byli "czyści" i wczoraj wypierali się szczerze, mogło- ale nie musiało. Nowe informacje przechyliły szalę zaufania na ich stronę, po tej samej stronie jednak tracił zaufanie do samego siebie- paranoja, ostatnie dni zlewały się w jedno wielkie nieporozumienie. Chciał ochłonąć. Odegnać spiskowe teorie. W końcu wziąć się do roboty.
- Doktorze Nowicki, doktor Błach.. waszym zadaniem jest konstrukcja KSETa, jego instalacja na naszych włochatych testerach i obsługa na poziomie względnej operatywności. W razie potrzeby zostawiłem swoją wizytówkę z komunikatorem służbowym, jestem poniekąd do waszej dyspozycji mając na względzie oczywiście dobro projektu. Liczę na owocną współpracę, a teraz jeśli państwo pozwolą mam też inne obowiązki. -zakończył chłodno po czym wyszedł z pracowni. Zostali sami.
"Będą klatki...będą małpy a projekt wreszcie ruszy z kopyta. " Janowi poprawił się nastrój, wobec Martyny także był wyjątkowo miły jak gdyby próbując zatrzeć nocne wspomnienia. Zresztą było to najlepsze co mógł obecnie zrobić - wziąść się za pracę i pozwolić by jej rytm go uspokoił.
-W takim razie bierzmy się za Akcelerator protonów, trzeba przyszykować broń do pobudki. - sam wziął się za przyszykowanie miejsca na klatki. Broń nad którą pracował Jan w pewien sposób żyła, właściwie to żyły molekuły DNA powiązane ze sobą za pomocą mięśni i nerwów - jak u zwykłego człowieka, niewielki ładunek elektryczny jaki przebiegał neuronami wprawiał mięśnie w ruch, zaś wieloskładnikowa bio-papka podtrzymywała "życie" broni. Co ciekawsze elementy DNA, ta struktura mięśni potrafiła się uczyć, myk polegał na tym by wytresować ją do odpowiednich funkcji, automatycznych - przebiegających z szybkością impulsu neuronów. Jan zabrał się więc do pracy...

Borodin:

Mijali kolejne skrzyżowania, budynki mieszkalne i centra handlowe, by dojechać na Bicron Electronics musieli przejechać prawie pół miasta a droga dłużyła im się niemiłosiernie. W tej sytuacji każdemu by się spieszyło, każda stracona godzina oddalała perspektywę odnalezienia zguby w labiryncie WR-03. Nie rozmawiali, nie było takiej potrzeby, wiedzieli co muszą robić. Andriej patrząc w boczną szybę pasażera rejestrował rewię świateł i kolorów gdy przejeżdżali przez południowe centrum. Na poziomie ulicy neonowe szyldy i interaktywne bilboardy reklamowe oświetlały chodnik i jego licznych użytkowników, a pojedyńcze drzewka rosnące w owalnych dziurach zachęcały do parkowania przy deptaku. Naliczył niecały tuzin aut przez całą długość, nie zauważył znaków przystanku metra, ciekawe bo to by znaczyło, że większość spacerowiczów mieszka niedaleko. Zatoczka pod hotelem OdraHouse pojawiła się niespodziewanie, nie orientował się gdzie był ale znał to miejsce, znał ten podjazd i schody do hallu. To pod tymi drzwiami rozegrała się jedna ze strzelanin w których brał udział. Mieli uśpić Friedricha Kausta, jednego z ludzi wuja Borysa, szmuglera broni i tym podobnych zabawek. Wszystko było zaplanowane, zsynchronizowane i wykonane bezbłędnie, jak zawsze. Przez czas trwania swojej vendetty przeciw krewniakom Andriej stracił tylko jednego człowieka...
Krajobraz za szybą szybko się zmieniał, przez olbrzymie multiplexy i bio-zgodne zakłady wytwórcze przejechali błyskawicznie dzięki ekspresówce na tym odcinku, oznaczenia informowały że wjeżdżają w teren zabudowany i faktycznie zanim Vanja zaczął hamować pierwsze jasne domy pojawiły się za zakrętem oświetlonej już ulicy. Kilka sekund i tysięcy obrotów później domy okazały się blaszakami rodem z filmu o chińskich państwowych fabrykach broni masowego rażenia jaki Andriej oglądał ostatnio w TV. Na ulicach nie było zupełnie nikogo. Ani jednego przechodnia z psem, rowerzysty w obcisłym aero-piankowym stroju, ani jednego auta, nawet jadącego gdzieś w oddali.

***



-31, to tu. -Borodin wskazał jeden z hauzów przy skrzyżowaniu z migającym na czerwono nadajnikiem multi-streamowym, nawet napisy na budynku były w jakimś daleko-wschodnim języku.
 
majk jest offline