Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2010, 08:42   #81
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Myśl o wizycie w mieście przemawiała do mocno rozbudowanej wyobraźni Gwen. Nigdy wcześniej nie była w dużym mieście. Tak naprawdę niewiele widziała do tej pory. Najpierw w czasach dzieciństwa, pilnowana i zamknięta w murach zamku, tylko czasami zdołała się wyrwać spod opieki opiekunki i uciec na pobliskie klify. Jednak każda taka wyprawa kończyła się dużą burą ze strony rodziców i jeszcze większym zaostrzeniem nadzoru. Kiedyś usłyszała dziwne zdanie, że jest zbyt łakomym kąskiem dla jakiegoś ubogiego rycerza, by mogła bez straży wychodzić z zamku. Długo potem rozważała czy rzeczywiście są oni aż tak wygłodzeni, że zjadają małe, chude dziewczynki czy ktoś sobie po prostu zażartował, ale mimo że myślała nad tym intensywnie nie mogła zrozumieć żartu. Przez kilka miesięcy, bała się pokazać we wspólnej sali, gdy tylko pojawiał się tam jakiś obcy rycerz. Gwen potrząsnęła głową śmiejąc się w duchu jaka była głupia w dzieciństwie.
Potem były czasy klasztoru, gdy zamknięto ją w wysokich, grubych murach i nawet myśl o wyjściu po za ich obręb była zakazana. Jednak wolna dusza panny Vernon krzyczała do wolności, nic więc dziwnego, że kiedy została ona ostatecznie zagrożona, dziewczyna uciekła.

Teraz rozkoszowała się pięknem świata: Zielenią lasu, tęczą barw polnych kwiatów i błękitem nieba. Jak zwykle wstała przed świtem nie mogąc się doczekać wyjazdu. Jednak w jej świadomości tkwiła rozmowa, którą wczorajszego dnia odbyła z Cecilem. Trochę spraw wyjaśniała, w zasadzie nawet całkiem sporo. Choć wątpiła by w obecnym stanie ktoś ją rozpoznał, mimo wszystko lepiej będzie nie rzucać się za bardzo w oczy podczas pobytu w mieście. To w zasadzie dokładnie pokrywało się z założeniami jakie mieli w stosunku do tej wyprawy od początku...

Odpoczywała właśnie po rozłożeniu i przygotowaniu do suszenia pierwszej porcji traw i ziół.
- Masz chwilę? - giermek podszedł do dziewczyny siedzącej pod rozłożystym drzewem, i czekającej na Marthę, która zniknęła w lesie. Prawdopodobnie za pilną potrzebą - Och nic specjalnego - rzucił na zaciekawione spojrzenie Gwen. - Po prostu chciałbym chwilę porozmawiać.
Pokiwała głową:
- Oczywiście bardzo chętnie porozmawiam - odpowiedziała z uśmiechem.
- Wybieracie się do miasta... wiem, że Noah pomyśli pewnie o wszystkim, ale nawet jeśli, to nie zaszkodzi, jeśli cię poproszę, żebyś bardzo uważała. Wiem, że nie jesteś ścigana, jak my, ale na miejscu twojej macochy, zrobiłbym wszystko, żeby cie odnaleźć.
Gwen popatrzyła na niego zaskoczona:
- Dlaczego miałaby to robić? Bardzo jej zależało na tym by się mnie jak najszybciej pozbyć z zamku. Gdy tylko ojciec wyjechał wysłała mnie do klasztoru pod pretekstem łatania dziur w moim wychowaniu... chyba wspominałam Ci o tym?
- Wspominałaś. Właśnie dlatego cie uprzedzam. Jeżeli dobrze zrozumiałem, to byłaś jedyną córka swojego ojca, czy tak?

Potwierdziła skinięciem głowy.
- Ilu miałaś braci? - pytał dalej, jakby tłumaczył coś całkowicie oczywistego.
- Nie miałam żadnego rodzeństwa... - Przez jej twarz przebiegł cień smutku – Podobno coś się stało przy moim urodzeniu... i matka nie miała już więcej... dzieci.
- Teraz zaś masz macochę. Prawda? Twój ojciec ...
- zapytał - wspominałaś mi chyba, ale zapomniałem. Przypomnij proszę.
Popatrzyła na niego uważnie
- Co mój ojciec? Ożenił się powtórnie?
- Właśnie. Mówisz, że nie masz rodzeństwa, dlatego jesteś, póki co, jedyną dziedziczką majątku oraz tytułu. Kiedyś twój małżonek odziedziczyłby baronię, po nim zaś twoje dzieci. Chyba, że pozostałabyś w zakonie, albo zniknęła. Do mniszek, jak widać, ciebie nie zmuszą, więc jeżeli twoja macocha to taka jędza, nie zawaha się przed nasłaniem na ciebie jakiegoś zbira. Po tym, jak dowiedziała się o twojej ucieczce, zapewne zaczęła cię szukać, albo zacznie, jak tylko się dowie, bo przecież ksieni na pewno ją poinformowała lub niedługo poinformuje.
- Jestem dziedziczką?
- Dziewczyna popatrzyła na chłopaka z fascynacją. Nagle wszystkie kawałki układanki znalazły się na właściwych miejscach – To dlatego matce Winifredzie tak zależało na moim wyświeceniu... Mogłaby się wtedy upomnieć o dużo większy posag... może nawet pokusić o przejęcie majątku? - Ta myśl wyraźnie ją poruszyła – To dlatego była taka cierpliwa i wyrozumiała...

- Przynajmniej częściowo
– powiedział Cecil - bo widzisz, gdyby twoja macocha urodziła, to ksieni dostałaby jakieś ochłapy co najwyżej. Zresztą, przypuszczam, że nawet, gdyby nie miała dzieci, to jakoś dogadałaby się z klasztorem. Niemniej doskonale widać, że ksieni jest zainteresowana twoim powrotem, natomiast dla macochy, najlepszym byłoby wyjście, gdybyś zniknęła. Wtedy jej dzieci odziedziczą wszystko, jeżeli natomiast ich nie porodziła, to przynajmniej sobie trochę porządzi. wprawdzie pewnie twoi krewni próbowaliby odzyskać majątek, ale pewnie wtedy sprawa otarłaby się o króla, biorąc zaś pod uwagę to, co się słyszy na temat naszego władcy, wygrałby niekoniecznie ten, kto ma rzeczywista rację. Zresztą... chodzi jedynie, byś bardzo uważała, gdyż twoja macocha pewnie cię szuka oraz planuje jakąś paskudną rzecz.
- Nie
– pokręciła głową - Przeorysza przez długi czas nie poinformuje macochy o moim zaginięciu... ale na pewno masz racje w tym że muszę się pilnować, przynajmniej przed ludźmi wysłanymi z klasztoru. Teraz wiem, że bardzo starannie będą mnie szukać. Natomiast macocha... jeśli urodzi to jakiegoś bękarta jedynie... mój ojciec zginął rok temu, a wyjechał przed pięcioma i nie była wtedy w ciąży.
- Zawsze przykro słuchać, kiedy szlachetny rycerz ginie
- Stwierdził ze smutkiem Cecil - Szkoda, ale uważaj nie tylko na klasztor. Macocha bowiem może mieć niekoniecznie oficjalne informacje. Natomiast nie lekceważ bękarta. Jeżeli król tak zdecyduje, baronię może przejąć nawet ktoś nieprawego pochodzenia, kto nie miałby normalnie jakichkolwiek praw. Pamiętaj, że król Jan ma wielu wrogów i jeśli może ofiarować sporny majątek komuś, na pewno będzie wspierał swoich zwolenników.
- Nie pokładam wielkich nadziei w odzyskanie majątku Cecilu. Moja macocha... jaka by nie była, jest piękna i inteligentna, na pewno lepiej niż ja poradzi sobie z królem. To ona trzyma w ręku wszystkie karty. Ja nie mam nic
– Popatrzyła na chłopaka, a on mógł w jej oczach zobaczyć skrzącą się inteligencję, którą zazwyczaj skrywała pod płaszczykiem śmiechu i płochości – Dziękuję za tę rozmowę. Teraz lepiej rozumiem wiele spraw i obiecuję, że będę bardzo ostrożna. Zarówno w chwili obecnej jak i w przyszłości.
- To właśnie niedobrze
- stwierdził. - Jesteś córą szlachetnego domu i nigdy nie powinnaś rezygnować. Teraz jest jak jest, ale któż wie, czy coś nie stanie się macosze? Nawet, jeżeli więc chwilowo znajdujesz się w niedobrej sytuacji, to jeszcze niewiele znaczy. Ostrożną rzeczywiście być powinnaś, ale zachowaj szczere pragnienie odzyskania tego co twoje. Zarówno dla ciebie samej, jak i dla szczęścia twoich potomków oraz szacunku dla twoich przodków. Bez tego bowiem, szlachetnie urodzony niczym nie różniłby się od prostego chłopa. Ty zaś jesteś ostatnią ze swojego rodu. Chociaż trudne to dla niewiasty, musisz ten niełatwy ciężar wziąć na swoje wątłe barki.

Gwendolina pokiwała głowa nie wiedząc co odpowiedzieć. Cecil zwalał na nią tyle odpowiedzialności... nie była pewna, czy jest w stanie ją unieść. Czy w ogóle ma na to ochotę? Nagle poczuła się taka mała i bezradna. Wszystkie te uczucia odmalowały się na jej wyrazistej twarzy.
- Przykro mi – giermek niespodziewanie pogłaskał ją po głowie - ale być szlachetnie urodzonym czasem nie jest łatwo. Zawsze jest się odpowiedzialnym wobec swych przodków oraz swych następców. Ale też nie jesteś sama. Myślę, że każdy tutaj doda ci ducha i wesprze radą, czy też inaczej. Na razie rzeczywiście wskazana jest cierpliwość, póki nie zorientujesz się, jak wygląda twoja sprawa. Jednak nie trać ducha. Przypomnij sobie. Król Wilhelm, zanim zdobył Anglię, był bękartem oraz wygnańcem, któż wie jak potoczy się sytuacja? Trzeba naprawdę wierzyć.

Na twarz dziewczyny powrócił zazwyczaj goszczący tam uśmiech:
- Niech żywi nie tracą nadziei... - powiedziała patrząc w kierunku wracającej Marthy...

***

Teraz nie chciała myśleć o problemach, przyszłości, dziedzictwie którego może nigdy nie odzyska, obowiązkach wobec przodków i innych sprawach, które wydawały się takie przygniatające i jednocześnie bardzo odległe.
Dzień był zbyt piękny, by go marnować na przykre myśli, a Gwen potrafiła czerpać radość z życia i okazywać ją radośnie innym. Z entuzjazmem małego dziecka podskakiwała wokół Marthy i Noaha, gdy wspólnie z Bonusem udali się do ukrytego w lesie wozu. Wybiegała naprzód, wracała z powrotem do nich, obiegała ich w koło i znowu biegła do przodu. Zupełnie jak mały wesoły psiak:
- Dużo tam mieszka ludzi? I otaczają je mury, a jak są wysokie? A domy? Jak wysokie są domy? A strażników jest dużo? Nie będą nas sprawdzać? - rzucała kolejne pytania patrząc na chłopaka jak na wszechwiedzącą wyrocznię.
Noah tylko przewracał oczami i z coraz mniejszym entuzjazmem odpowiadał, że sama zobaczy, gdy tylko tam dotrą. Martha nie odpowiadała nic. Najwyraźniej dla niej ta wyprawa nie byłą doskonała okazja do zabawy jak dla Gwen, choć tak samo jak dla niedoszłej zakonnicy była to całkowita nowość.
Brudzenie się sadzą drobna blondynka przyjęła z nie mniejszym entuzjazmem niż sam fakt wyjazdu:
- Niesamowite... jeszcze nigdy się nie starałam specjalnie by być brudną - Powiedziała ze śmiechem, gdy Martha natarła jej włosy i buzię.
W końcu wyruszyli tylko dzięki umiejętnościom Bonusa, bo z ich trójki jak się okazało nikt się nie znał na powożeniu. Na szczęście nie była to wyjątkowo trudna umiejętność i Noahowi dość szybko udało się połapać w jej tajnikach. Niestety nie pozwolił powozić Gwen, czym musiała w duchu przyznać była trochę rozczarowana. Wolała jednak siedzieć cicho, bo jeszcze by się rozmyślił i kazał jej wracać do obozu.
Pomysł by kupić coś po drodze był naprawdę świetny. Wjazd wieśniaków do miasta pustym wozem na pewno mógłby się wydać wysoce podejrzany, a mąka i tak będzie im potrzebna, jeśli mieli ochotę piec chleb. Strażnicy rzeczywiście nie byli zainteresowani ich skromnymi osobami. Zerknęli na towar, zebrali opłatę za wjazd i przepuścili z obojętnymi minami.

Miasto spełniło wszystkie oczekiwania Gwen i jednocześnie straszliwie ją rozczarowało. Było duże, hałaśliwe i pełne ludzi. Było też pełne zapachów, ale te ostatnie nie należały do kategorii aromatów, więc dziewczyna pominęła fakt ich istnienia pełnym cierpienia milczeniem. Nos był w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, więc po jakimś czasie przestała na nie zwracać uwagę. Za to kręciła głowa na wszystkie strony starając się zobaczyć jak najwięcej i jak najwięcej zapamiętać. Problem dokonania zakupów zostawiła Noahowi, choć zanim wyjechali z obozu, wypytała wszystkich o to co chcieli by otrzymać z miasta.

Ulice były wąskie, a po obu ich stronach wznosiły się domy, niektóre nawet na wysokość kilku pięter. Co dziwniejsze nadwieszały się one nad drogą, tworząc nad nią jakby sklepienie. U góry tylko wąski prześwit ukazywał skrawek nieba. Podłoże drogi było nieutwardzone i Gwen pomyślała, że dobrze, że nie padało ostatnio zbyt mocno, bo w błocie jakie stworzyłoby się wtedy na nich wóz mógł bardzo łatwo ugrzęznąć. Poza tym nie było to tylko błoto. Dziewczyna domyśliła się skąd koszmarny odór... najwyraźniej ludzie wylewali nieczystości przez okna prosto na ulice... ohyda!
Ciekawie było przyjechać tutaj i zobaczyć miasto, ale myśl o tym, że mogłaby musieć na stałe w nim mieszkać wstrząsnęła blondynką. Coraz bardziej była zadowolona z faktu, że spotkała dziadka Marthy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline