Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2010, 08:42   #81
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Myśl o wizycie w mieście przemawiała do mocno rozbudowanej wyobraźni Gwen. Nigdy wcześniej nie była w dużym mieście. Tak naprawdę niewiele widziała do tej pory. Najpierw w czasach dzieciństwa, pilnowana i zamknięta w murach zamku, tylko czasami zdołała się wyrwać spod opieki opiekunki i uciec na pobliskie klify. Jednak każda taka wyprawa kończyła się dużą burą ze strony rodziców i jeszcze większym zaostrzeniem nadzoru. Kiedyś usłyszała dziwne zdanie, że jest zbyt łakomym kąskiem dla jakiegoś ubogiego rycerza, by mogła bez straży wychodzić z zamku. Długo potem rozważała czy rzeczywiście są oni aż tak wygłodzeni, że zjadają małe, chude dziewczynki czy ktoś sobie po prostu zażartował, ale mimo że myślała nad tym intensywnie nie mogła zrozumieć żartu. Przez kilka miesięcy, bała się pokazać we wspólnej sali, gdy tylko pojawiał się tam jakiś obcy rycerz. Gwen potrząsnęła głową śmiejąc się w duchu jaka była głupia w dzieciństwie.
Potem były czasy klasztoru, gdy zamknięto ją w wysokich, grubych murach i nawet myśl o wyjściu po za ich obręb była zakazana. Jednak wolna dusza panny Vernon krzyczała do wolności, nic więc dziwnego, że kiedy została ona ostatecznie zagrożona, dziewczyna uciekła.

Teraz rozkoszowała się pięknem świata: Zielenią lasu, tęczą barw polnych kwiatów i błękitem nieba. Jak zwykle wstała przed świtem nie mogąc się doczekać wyjazdu. Jednak w jej świadomości tkwiła rozmowa, którą wczorajszego dnia odbyła z Cecilem. Trochę spraw wyjaśniała, w zasadzie nawet całkiem sporo. Choć wątpiła by w obecnym stanie ktoś ją rozpoznał, mimo wszystko lepiej będzie nie rzucać się za bardzo w oczy podczas pobytu w mieście. To w zasadzie dokładnie pokrywało się z założeniami jakie mieli w stosunku do tej wyprawy od początku...

Odpoczywała właśnie po rozłożeniu i przygotowaniu do suszenia pierwszej porcji traw i ziół.
- Masz chwilę? - giermek podszedł do dziewczyny siedzącej pod rozłożystym drzewem, i czekającej na Marthę, która zniknęła w lesie. Prawdopodobnie za pilną potrzebą - Och nic specjalnego - rzucił na zaciekawione spojrzenie Gwen. - Po prostu chciałbym chwilę porozmawiać.
Pokiwała głową:
- Oczywiście bardzo chętnie porozmawiam - odpowiedziała z uśmiechem.
- Wybieracie się do miasta... wiem, że Noah pomyśli pewnie o wszystkim, ale nawet jeśli, to nie zaszkodzi, jeśli cię poproszę, żebyś bardzo uważała. Wiem, że nie jesteś ścigana, jak my, ale na miejscu twojej macochy, zrobiłbym wszystko, żeby cie odnaleźć.
Gwen popatrzyła na niego zaskoczona:
- Dlaczego miałaby to robić? Bardzo jej zależało na tym by się mnie jak najszybciej pozbyć z zamku. Gdy tylko ojciec wyjechał wysłała mnie do klasztoru pod pretekstem łatania dziur w moim wychowaniu... chyba wspominałam Ci o tym?
- Wspominałaś. Właśnie dlatego cie uprzedzam. Jeżeli dobrze zrozumiałem, to byłaś jedyną córka swojego ojca, czy tak?

Potwierdziła skinięciem głowy.
- Ilu miałaś braci? - pytał dalej, jakby tłumaczył coś całkowicie oczywistego.
- Nie miałam żadnego rodzeństwa... - Przez jej twarz przebiegł cień smutku – Podobno coś się stało przy moim urodzeniu... i matka nie miała już więcej... dzieci.
- Teraz zaś masz macochę. Prawda? Twój ojciec ...
- zapytał - wspominałaś mi chyba, ale zapomniałem. Przypomnij proszę.
Popatrzyła na niego uważnie
- Co mój ojciec? Ożenił się powtórnie?
- Właśnie. Mówisz, że nie masz rodzeństwa, dlatego jesteś, póki co, jedyną dziedziczką majątku oraz tytułu. Kiedyś twój małżonek odziedziczyłby baronię, po nim zaś twoje dzieci. Chyba, że pozostałabyś w zakonie, albo zniknęła. Do mniszek, jak widać, ciebie nie zmuszą, więc jeżeli twoja macocha to taka jędza, nie zawaha się przed nasłaniem na ciebie jakiegoś zbira. Po tym, jak dowiedziała się o twojej ucieczce, zapewne zaczęła cię szukać, albo zacznie, jak tylko się dowie, bo przecież ksieni na pewno ją poinformowała lub niedługo poinformuje.
- Jestem dziedziczką?
- Dziewczyna popatrzyła na chłopaka z fascynacją. Nagle wszystkie kawałki układanki znalazły się na właściwych miejscach – To dlatego matce Winifredzie tak zależało na moim wyświeceniu... Mogłaby się wtedy upomnieć o dużo większy posag... może nawet pokusić o przejęcie majątku? - Ta myśl wyraźnie ją poruszyła – To dlatego była taka cierpliwa i wyrozumiała...

- Przynajmniej częściowo
– powiedział Cecil - bo widzisz, gdyby twoja macocha urodziła, to ksieni dostałaby jakieś ochłapy co najwyżej. Zresztą, przypuszczam, że nawet, gdyby nie miała dzieci, to jakoś dogadałaby się z klasztorem. Niemniej doskonale widać, że ksieni jest zainteresowana twoim powrotem, natomiast dla macochy, najlepszym byłoby wyjście, gdybyś zniknęła. Wtedy jej dzieci odziedziczą wszystko, jeżeli natomiast ich nie porodziła, to przynajmniej sobie trochę porządzi. wprawdzie pewnie twoi krewni próbowaliby odzyskać majątek, ale pewnie wtedy sprawa otarłaby się o króla, biorąc zaś pod uwagę to, co się słyszy na temat naszego władcy, wygrałby niekoniecznie ten, kto ma rzeczywista rację. Zresztą... chodzi jedynie, byś bardzo uważała, gdyż twoja macocha pewnie cię szuka oraz planuje jakąś paskudną rzecz.
- Nie
– pokręciła głową - Przeorysza przez długi czas nie poinformuje macochy o moim zaginięciu... ale na pewno masz racje w tym że muszę się pilnować, przynajmniej przed ludźmi wysłanymi z klasztoru. Teraz wiem, że bardzo starannie będą mnie szukać. Natomiast macocha... jeśli urodzi to jakiegoś bękarta jedynie... mój ojciec zginął rok temu, a wyjechał przed pięcioma i nie była wtedy w ciąży.
- Zawsze przykro słuchać, kiedy szlachetny rycerz ginie
- Stwierdził ze smutkiem Cecil - Szkoda, ale uważaj nie tylko na klasztor. Macocha bowiem może mieć niekoniecznie oficjalne informacje. Natomiast nie lekceważ bękarta. Jeżeli król tak zdecyduje, baronię może przejąć nawet ktoś nieprawego pochodzenia, kto nie miałby normalnie jakichkolwiek praw. Pamiętaj, że król Jan ma wielu wrogów i jeśli może ofiarować sporny majątek komuś, na pewno będzie wspierał swoich zwolenników.
- Nie pokładam wielkich nadziei w odzyskanie majątku Cecilu. Moja macocha... jaka by nie była, jest piękna i inteligentna, na pewno lepiej niż ja poradzi sobie z królem. To ona trzyma w ręku wszystkie karty. Ja nie mam nic
– Popatrzyła na chłopaka, a on mógł w jej oczach zobaczyć skrzącą się inteligencję, którą zazwyczaj skrywała pod płaszczykiem śmiechu i płochości – Dziękuję za tę rozmowę. Teraz lepiej rozumiem wiele spraw i obiecuję, że będę bardzo ostrożna. Zarówno w chwili obecnej jak i w przyszłości.
- To właśnie niedobrze
- stwierdził. - Jesteś córą szlachetnego domu i nigdy nie powinnaś rezygnować. Teraz jest jak jest, ale któż wie, czy coś nie stanie się macosze? Nawet, jeżeli więc chwilowo znajdujesz się w niedobrej sytuacji, to jeszcze niewiele znaczy. Ostrożną rzeczywiście być powinnaś, ale zachowaj szczere pragnienie odzyskania tego co twoje. Zarówno dla ciebie samej, jak i dla szczęścia twoich potomków oraz szacunku dla twoich przodków. Bez tego bowiem, szlachetnie urodzony niczym nie różniłby się od prostego chłopa. Ty zaś jesteś ostatnią ze swojego rodu. Chociaż trudne to dla niewiasty, musisz ten niełatwy ciężar wziąć na swoje wątłe barki.

Gwendolina pokiwała głowa nie wiedząc co odpowiedzieć. Cecil zwalał na nią tyle odpowiedzialności... nie była pewna, czy jest w stanie ją unieść. Czy w ogóle ma na to ochotę? Nagle poczuła się taka mała i bezradna. Wszystkie te uczucia odmalowały się na jej wyrazistej twarzy.
- Przykro mi – giermek niespodziewanie pogłaskał ją po głowie - ale być szlachetnie urodzonym czasem nie jest łatwo. Zawsze jest się odpowiedzialnym wobec swych przodków oraz swych następców. Ale też nie jesteś sama. Myślę, że każdy tutaj doda ci ducha i wesprze radą, czy też inaczej. Na razie rzeczywiście wskazana jest cierpliwość, póki nie zorientujesz się, jak wygląda twoja sprawa. Jednak nie trać ducha. Przypomnij sobie. Król Wilhelm, zanim zdobył Anglię, był bękartem oraz wygnańcem, któż wie jak potoczy się sytuacja? Trzeba naprawdę wierzyć.

Na twarz dziewczyny powrócił zazwyczaj goszczący tam uśmiech:
- Niech żywi nie tracą nadziei... - powiedziała patrząc w kierunku wracającej Marthy...

***

Teraz nie chciała myśleć o problemach, przyszłości, dziedzictwie którego może nigdy nie odzyska, obowiązkach wobec przodków i innych sprawach, które wydawały się takie przygniatające i jednocześnie bardzo odległe.
Dzień był zbyt piękny, by go marnować na przykre myśli, a Gwen potrafiła czerpać radość z życia i okazywać ją radośnie innym. Z entuzjazmem małego dziecka podskakiwała wokół Marthy i Noaha, gdy wspólnie z Bonusem udali się do ukrytego w lesie wozu. Wybiegała naprzód, wracała z powrotem do nich, obiegała ich w koło i znowu biegła do przodu. Zupełnie jak mały wesoły psiak:
- Dużo tam mieszka ludzi? I otaczają je mury, a jak są wysokie? A domy? Jak wysokie są domy? A strażników jest dużo? Nie będą nas sprawdzać? - rzucała kolejne pytania patrząc na chłopaka jak na wszechwiedzącą wyrocznię.
Noah tylko przewracał oczami i z coraz mniejszym entuzjazmem odpowiadał, że sama zobaczy, gdy tylko tam dotrą. Martha nie odpowiadała nic. Najwyraźniej dla niej ta wyprawa nie byłą doskonała okazja do zabawy jak dla Gwen, choć tak samo jak dla niedoszłej zakonnicy była to całkowita nowość.
Brudzenie się sadzą drobna blondynka przyjęła z nie mniejszym entuzjazmem niż sam fakt wyjazdu:
- Niesamowite... jeszcze nigdy się nie starałam specjalnie by być brudną - Powiedziała ze śmiechem, gdy Martha natarła jej włosy i buzię.
W końcu wyruszyli tylko dzięki umiejętnościom Bonusa, bo z ich trójki jak się okazało nikt się nie znał na powożeniu. Na szczęście nie była to wyjątkowo trudna umiejętność i Noahowi dość szybko udało się połapać w jej tajnikach. Niestety nie pozwolił powozić Gwen, czym musiała w duchu przyznać była trochę rozczarowana. Wolała jednak siedzieć cicho, bo jeszcze by się rozmyślił i kazał jej wracać do obozu.
Pomysł by kupić coś po drodze był naprawdę świetny. Wjazd wieśniaków do miasta pustym wozem na pewno mógłby się wydać wysoce podejrzany, a mąka i tak będzie im potrzebna, jeśli mieli ochotę piec chleb. Strażnicy rzeczywiście nie byli zainteresowani ich skromnymi osobami. Zerknęli na towar, zebrali opłatę za wjazd i przepuścili z obojętnymi minami.

Miasto spełniło wszystkie oczekiwania Gwen i jednocześnie straszliwie ją rozczarowało. Było duże, hałaśliwe i pełne ludzi. Było też pełne zapachów, ale te ostatnie nie należały do kategorii aromatów, więc dziewczyna pominęła fakt ich istnienia pełnym cierpienia milczeniem. Nos był w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego, więc po jakimś czasie przestała na nie zwracać uwagę. Za to kręciła głowa na wszystkie strony starając się zobaczyć jak najwięcej i jak najwięcej zapamiętać. Problem dokonania zakupów zostawiła Noahowi, choć zanim wyjechali z obozu, wypytała wszystkich o to co chcieli by otrzymać z miasta.

Ulice były wąskie, a po obu ich stronach wznosiły się domy, niektóre nawet na wysokość kilku pięter. Co dziwniejsze nadwieszały się one nad drogą, tworząc nad nią jakby sklepienie. U góry tylko wąski prześwit ukazywał skrawek nieba. Podłoże drogi było nieutwardzone i Gwen pomyślała, że dobrze, że nie padało ostatnio zbyt mocno, bo w błocie jakie stworzyłoby się wtedy na nich wóz mógł bardzo łatwo ugrzęznąć. Poza tym nie było to tylko błoto. Dziewczyna domyśliła się skąd koszmarny odór... najwyraźniej ludzie wylewali nieczystości przez okna prosto na ulice... ohyda!
Ciekawie było przyjechać tutaj i zobaczyć miasto, ale myśl o tym, że mogłaby musieć na stałe w nim mieszkać wstrząsnęła blondynką. Coraz bardziej była zadowolona z faktu, że spotkała dziadka Marthy.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 29-03-2010, 22:01   #82
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Trójka pod przywództwem kupca Noaha wybrała się na peregrynację do Nottingham, reszta natomiast wzięła się ostro za pracę, by przy południowej porze usiąść do zacnego posiłku. Sporządzony przez dziewczyny smakował wybornie, szczególnie po ciężkiej pracy, która pokrywała dłonie odparzeniami i odciskami.
- Świetna robota. Bardzo dobre – pochwalił. - Ostatni raz jadłem coś tak dobrego … - zamyślił się … – niech no sobie przypomnę … To było chyba u hrabiego d'Ancre w Gaskonii, nieopodal wielkiego portu Bordoux. Oczywiście, zaproszeni byli rycerze, ale nas, giermków, także dopuszczono do niższych stołów. Hrabia starał się o przychylność księcia Gloucester, który dowodził częścią angielskiej armii pod zacnym dowództwem naszego poprzedniego króla. Ach, czegóż tam nie było … ale … ale to dziwne … - dumał od czasu do czasu przerywając opowieść - … choć było bardzo smaczne, wcale nie uważam, że lepsze niż tutaj.
- Czy ich to zainteresuje? - pomyślał nagle. - Gwen może nie. Ona pewnie niejednokrotnie pamiętała uczty jej rodziny z odległego dzieciństwa. Jednak Gwen teraz wybrała się do zacnego szeryfowskiego grodu, anie spotkał nigdy żadnego niżej urodzonego, który nie lubiłby słuchać, jak to się dzieje na grodach pańskich.
- Cóż, głód jest, jak widać, najlepszym kucharzem – przypomniał sobie stare przysłowie – ale dziewczyny także sprawiły się na medal. Widać, że potrafiły gotować.
Tak chwilę podumał nad kawałkiem króliczego mięsiwa, po czym kontynuował.
- Na początek podano nam wtedy sałatę, jako to zawierającą kwaśne składniki, co by przygotować żołądek na przyjecie cięższych potraw. Potem zaś zupy. Dobre, zawiesiste, z dodatkiem mięsa i porcji warzyw. Potem zaś pieczyste i rozmaite ryby. Tak morskie, jak rzeczne, chociaż nie był piątek. Ale hrabia, a zwłaszcza jego małżonka, bardzo lubili ryby. Podano je wraz z gęstym sosem przyrządzonym na suszonych owocach. Oczywiście także dla tych, którzy woleli coś pikantniejszego, był gulasz jeleni ostro przyprawiony korzeniami oraz tłuściutka dziczyzna z kwaśnym dodatkiem liści szczawiu i polana sokiem z niedojrzałych winogron. Poza tym biały chleb z dużą ilością kminku dla dodania szlachetnego smaczku. Po tym nastąpił czas na leguminę, czyli, jak nazywają ją Frankowie, entremets – wspomniał mając na myśli przerwę na występ żonglerów oraz zręcznych trubadurów, bez których nie mogła się odbyć żadna porządna uroczystość. Pociągnął łyka czystej, źródlanej wody. - Następnie było desserte. Marcepan oraz suszone owoce skropione różana wodą przyprawione anyżem. Ponadto miód. Wreszcie później, jako lekką przekąskę, kozie i owcze sery, przywiezione ponoć z dalekiej Prowansji i ziemi italijskiej, oraz smaczne ciastka. Aż wreszcie odchodziło się od stołu, by posmakować kandyzowanego imbiru, który żołądek czyni lekkim, oddech natomiast świeżym. Hrabia d'Ancry zadbał także o solidny napitek. Ech, to hypocras – wspomniał wspaniałe wino zmieszane z miodem i korzeniami. - Smak, jakiegom wcześniej nie próbował – pokiwał wspominając, jak sobie podchmielili i zdrowo podpici poszli zaczepiać dziewki służebne, które, inna sprawa, wcale nic przeciwko niezręcznym zalotom mości giermków, nie miały. - Kto chciał, mógł też pokosztować słodkiego wina z Krety, czy innego, przyprawionego tymiankiem i małmazją.

Rafel podniósł głowę nieco zaskoczony i zapytał:
- Co to tymianek?
- Tymianek? Może znasz go pod nazwą macierzanka. Nie jestem zielarzem, ale nawet ja kojarzę jasnoliliowe kwiatki. Takie gęsto usadzone. We Francji to popularna całkiem przyprawa. Pewnie Ann powiedziałaby ci więcej na ten temat. Ja tylko słyszałem, jak jedna z mądrych bab, która okłady robiła naszemu dowódcy po tym, jak sobie obtłukł jaj ... znaczy obtłukł coś sobie, kiedy spadł z drabiny, że tymianek to dobry lek na nieśmiałość. Ponoć działa zawsze. Może to i prawda, bo do tchórzy oni nie należą, idąc i do bitwy i do niewiast, jak w dym
.

Wiking natomiast miał znacznie bardziej prozaiczną uwagę.
- Cecilu przestań błagam, przez Ciebie cały dzień będę chodził głodny z głową w chmurach, a raczej z głową przy stole. Uwielbiam dobrze zjeść, a Twoje opowieści tylko podsycają mój wilczy apetyt. Skończy się to tak, że dziewczyny wraz z Noahem wrócą do pustej spiżarni – Bjorn wyglądał, jakby miał zamiar zjeść nie tylko całą spiżarnie, ale jeszcze kilka biegających po okolicy jelonków.
- Dobrze, dobrze, mości kowalu. Masz we mnie solidnego druha, a co to za druh, który do grzechu łakomstwa się przyczynia – giermek mówił wesoło uśmiechając się do potomka Wikingów, który wiele uznania zdobył wewnątrz cecilowego serca, odkąd rzucił się na pomoc dziewczynom. Mniejsza, że dotyczyła udawanej sprawy, ale była szczera i uczciwa, jak na dzielnego i prawego męża przystało. - Wiedz jednak, że to jadło ma swój wyborny smak. Pewnie ziołom to zawdzięczamy, ale także i nasze kucharki sprawiły się dzielnie. A wino, którego trochę brak? Może Noah przywiezie nieco z Nottingham.
Mocarny kowal uśmiechnął się jedząc. Przełknął swoje i powiedział:
- Grzech łakomstwa? Nie jestem chrześcijaninem, bardziej zależy mi na dobru wspólnym. Wyrządziłbym wiele złego pozbawiając nas wszystkich tego wyśmienitego jadła. Prawda to o kunszcie naszych kucharek, wdzięczny im jestem za to, co robią - ugryzł kolejny kawałek mięsa - Winem bym nie pogardził, tak samo jak miodem pitnym … -wyraźnie odpłynął na dźwięk ostatnich słów. Giermek postanowił mu nie przeszkadzać na widok rozmarzonej twarzy kowala. Szkoda było, że niechrześcijanin, ale cóż, wielu takich, jak on, mieszkało jeszcze na angielskich i inkszych włościach. Żydów najwięcej handlem się parających oraz złowrogim lichwiarstwem, które już niejednego doprowadziło do niemałej biedy. Ale byli także wyznawcy innych bóstw, jak właśnie potomek Wikingów, czy też Arab Rafel. Cóż, póki sobie zgodnie mieszkali oraz płacili podatki, to nikt nikomu nie patrzał ani do wierzeń, ani do gaci, żeby sprawdzić, czy obrzezany. Oczywiście, zdarzali się także fanatycy, jak wszędzie, ale taki to już człowieczy charakter, że każdą piękną rzecz, potrafi wypaczyć niedobrym uczynkiem. Miał jednak nadzieję, że ich gromadka od tego będzie uchroniona.

- Ależ ciekawe życie mieliście, panie giermku - Rowena siedząca naprzeciwko mężczyzn uśmiechnęła się wesoło. W mniejszej gromadzie czuła się nieco pewniej. - Ale popieram Bjorna. Nie opowiadaj waść o taki przysmakach, bo i mnie ślinka cieknie. Króliki są niczego sobie, jednak gdy wspomnę Saksońskie uczty, to aż żal, że się żaden jeleń nie zapędził pod grot strzały. Wtedy byśmy sobie podjedli. Zrobiło by się pieczyste, i sos cebulowy, nawarzyło piwa lub cydru podało. I warzywa, rzepa starta albo parzona, rzodkiew, pietruszka i marchew pieczone lub w polewce podane. A do tego ptaki. Bażanty, kuropatwy, wszystko pieczone, w sosach zanurzone. Jak dawniej... - rozmarzyła się na chwilę, wracając wspomnieniami do dzieciństwa. Zaraz się jednak zreflektowała i rzuciła szybko, spłoszona. - … jak dawniej, za saksońskich panów bywało. Dzieckiem byłam, jak mi ojciec opowiadali. Teraz, gdy Normanowie siedzą, wszystko inaczej jest, pozmieniane. Jak stare obyczaje były, to jadło się prosto, ale bogato. Nie było wyszukanych potraw, takiej mnogości korzeni, egzotycznych przysmaków. Jedliśmy to, co ziemia urodziła i lasy wydały. Nie staraliśmy się bawić jedzeniem, nie podawano na stoły dzieł sztuki na półmiskach. Wszystko było naturalne, chociaż stoły się uginały pod ciężarem dań i dzbanów.

Nagle zdała sobie sprawę, że chyba powiedziała za dużo i umilkła, gorączkowo szukając zmiany tematu.
- Skoro już przy jedzeniu, to chyba warto by się wybrać po uzupełnienie zapasów. Czy ktoś z was ma ochotę mi towarzyszyć? Niekoniecznie jako tragarz - to mówiąc, wstała szybko z uśmiechem patrząc na pozostałych.
- Chętnie – powiedział z żalem giermek, który nie był nawet zdziwiony gloryfikacją przeszłości przez Rowenę. Wielu wolnych kmieci saksońskich wyobrażało sobie dawne czasy, jako królestwo miodem oraz mlekiem płynące. Ba, pewnie tak nawet było, ale nie po chatach wiejskich, jeno dworach pańskich. Po objęciu jednak panowania przez księcia Wilhelma, który koronował się na króla, wielu dawnych baronów straciło swe włości. Dawna szlachta szczególnie więc narzekała, ale właściwie wszyscy inni także. Jakby nie było, normandzka elita, nie stanowiła licznej grupy wśród saksońskiej ciżby. Ale umiejętności przybyszy oraz wieczna kłótliwość dawnych włodarzy wspaniale ułatwiały panowanie, wedle starodawnej maksymy: divide et impera – ale chyba najpierw musimy się zabrać za tę kłodę. A szkoda, bo sam miałbym ochotę obejść okolice. Może następnym razem.

***

Tuż po świetnym obiedzie mężczyźni postanowili dotargać ową kłodę, którą pozostawili, kiedy wezwało ich charakterystyczne stuknięcie drewnianej łyżki o glinianą miskę. Teraz cóż, trzeba się było zabrać, choć, szczerze mówiąc, Cecil obawiał się, że nawet ich połączone siły nie wystarczą. Liczył raczej, że kilka posiadanych okrąglaków zrobi za walki, które jakoś podłoży się pod ważącą wiele cetnarów sosnę. Właściwie właśnie rozglądał się za odpowiednimi kawałkami drewna, gdy nagle wybiegła spośród drzew mała, zadyszana dziewczynka. Rozwiany włos, dzikie, przepełnione obawą spojrzenie niby małego ptaszka schwytanego w kłusowniczą pułapkę. Płacz? Krzyk? Czy raczej kwilenie nieśmiałe, jednocześnie pełne jakiegoś nadzwyczajnego przestrachu. Nie pasowała do tego miejsca, do ich samotni, dlatego najpierw giermek pomyślał, że to mu się wydaje, dopóki nie spostrzegł, że inni także się gapią. Kolejna myśl była znacznie sensowniejsza: dlaczego tak małe dziecko przebywa samo w lesie? Czy to oznacza, że niedaleko są dorośli? Może dziewczynka dotarła tutaj ze wsi? Byli całkiem niedaleko. Tylko ciąg bagien ich bronił, ale skoro Martha znała ścieżki bezpieczne, to przecież także i inni mogli.

Sytuacja wyjaśniła się po chwili … choć tylko częściowo … Biegła najszybciej jak mogła, roniąc słone łzy, które rozmazywały się na pyzatych policzkach … natomiast za nią … Zerwał się! Wszyscy się zerwali choć szanse walki z ścigającym dziecko niedźwiedziem były nadzwyczaj mizerne. Giermek, Wiking, Arab … oni najbliżej. Dziewczęta stały gdzieś wewnątrz osady zapewne sprzątając po obiedzie, poza Roweną, która planowała wybrać się na niewielkie łowy. To uratowało … dziecko … ich … wszystkich … Gdyby nie miała łuku gotowego do strzału, gdyby nie precyzyjne oko i pewna ręka w tak trudnych warunkach, kiedy bestia biegła zasłonięta przez płaczące dziecko ... Miała mgnienie oka na strzał. I trafiła! Nie, nie byłaby w stanie powalić tak wielkiego zwierza. Ale musiał odczuć ten cios bardziej, niż poprzednie trafienie, zadane przez nieznanych ludzi. Bowiem tkwiło w jego boku ułamane drzewce, które tylko jeszcze bardziej rozjuszało wściekłego stwora.

Mgnienie. Kolejne. Nagły skok giermka, który śmignął niedźwiedziowi przed nosem machając idiotycznie łopata, jakby się spodziewał, że tą bronią coś może zrobić takiemu zwierzęciu. Jakoż nie zrobił nic. Ale przynajmniej wstrzymał bestię zaskoczoną, nagłym pojawieniem się nowych przeciwników. Stanęła kręcąc złowrogo groźną paszczą. Uf naprawdę w sama porę, bo uciekające dziecko upadło potykając się o jakąś kępkę. Zresztą pewnie było już zmęczone do granic możliwości. Zwierz był blisko, kiedy Rafel śmignął nie jak arabski człowiek, ale koń, porywając dziewczynkę w ramiona i odskakując na bezpieczną odległość. Jeżeli oczywiście, w starciu niemal bezbronnych ludzi z niedźwiedziem, jakakolwiek odległość mogła być nazwana bezpieczną …

Ale mieli chwilę tej krótkiej dezorientacji zwierzęcia. Tylko krótką, zasmarkaną chwilę, którą musieli wykorzystać. Ale jak? Jakiekolwiek myślenie odeszło precz zastąpione czystym instynktem walki. Bjorn zaszedł z lewego boku. Przed niedźwiedziem giermek. Kolejne machnięcie zardzewiałą łopatą i bestia ostatecznie zrezygnowała z Rafela i trzymanego przez niego dziecka, a zdecydowała się na bardziej drażniący w danej chwili kąsek. Wściekle rzuciła skry istnej furii spod przekrwionych dziąseł. Huczący warkot niemal ogłuszał, kiedy niedźwiedź wstał prezentując w całej swoje okazałości potęgę prawdziwego króla puszczy.

- Zaraz skoczy na mnie – przeleciało przez myśl giermkowi, który w takiej sytuacji słyszał o jednym tylko rozwiązaniu. Co prawda zawsze uważał je za absurdalne, ale w tym momencie każde inne wyjście wydawało się co najmniej identycznie bezsensowne. - Obyś zdążył – jeszcze mruknął rzucając się prosto na niedźwiedzia, wręcz wtulając w jego okrwawione futro. Tak wprawdzie robili wyłącznie desperaci, którzy szukali chwil najkrwawszej emocji, rzucając się samotnie na niedźwiedzia z długim nożem w ręku jedynie. Jeżeli skok był prawidłowy, niedźwiedź przez chwilę nie mógł ich dosięgnąć groźnie pyskiem czy pazurami. Jedynie albo uderzał łapą po plecach, albo zmieniał pozycję. Przed tym pierwszym żądni przygód łowcy zabezpieczali się nosząc grubą skórę na plecach, zaś to drugie trochę trwało. Wprawny myśliwy potrafił wbić precyzyjnie nóż w komorę niedźwiedzia nie zahaczając żeber.

Rzecz jasna, wszyscy nieco mniej wprawni popełniali jeden z setki rozlicznych, możliwych błędów, które dawały jednoznaczny wynik. Robienie tego w ogóle to był czysty kretynizm. Giermek zapewne za żadne skarby nie popełniłby czegoś tak głupiego, gdyby chwilę pomyślał. Sytuacja jednakże nie dała mu na to czasu. Gwałtowny skok napędzany całą siłą naprężonych niczym końskie postronki mięśni.
- Szlag! - przypomniał sobie, że on nie miał tej skóry na plecach, którą wspominali szaleni myśliwi żądni niezwykłych wrażeń. - Dobrze, że przynajmniej dziecko bezpieczne. Ech kowalu, teraz wszystko zależy od ciebie – zdołał pomyśleć jeszcze, zanim świat się zatrząsł. Poleciał na ziemię on, natomiast prosto na niego rycząca ostatkiem sił oraz tryskająca nagle, wystrzeloną niczym lawa ze stalowego wnętrza wulkanu, czarną krwią bestia.
- Chyba go dostał – pomyślał jeszcze zanim wstrząs oraz waląca się na niego masa nie pozbawiła go resztek przytomności.
 
Kelly jest offline  
Stary 30-03-2010, 14:54   #83
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nawet cieszył się na wypad do miasta. Głusza głuszą, ale trochę brakowało mu zgiełku i osobliwego smrodu, do którego się przyzwyczaił. No i swobody, tu mógł swobodnie łazić po lesie, ale to była marna rozrywka. Tak więc nawet nie marudził wstając o świcie i zabierając się za upodobnianie się do jakiegoś dziada z zabitej dechami wsi. To całe brudzenie podobało mu się najmniej z całej wyprawy, zachowywanie pozorów również będzie wymagało pewnych umiejętności, na szczęście tylko u niego. Towarzyszące mu dziewczyny były tak podekscytowane, że i tak będą otwierać szeroko oczy na absolutnie wszystko, doskonale się wpasowując w rolę baby z małego sioła. Albo chłopca, jak to w przypadku Gwen. Trochę brudu i już nikt nie widział w nich ładnych dziewczyn, które można by podszczypywać, a tylko niewarte uwagi zawalidrogi.

Po drodze zakupili jeszcze mąki, udając, że są młynarzami. Dobre sobie, Noah nawet nie bardzo wiedział o co z tą mąką chodzi, prócz tego, że powstaje z ziarna. Za to nie skąpił młynarzowi srebra. W ten sposób ludzie będą pamiętali ich znacznie lepiej, niż gdyby otrzymali datek z anonimowego przytułku, który na dodatek większość tego mógłby wziąć na swoje potrzeby. Zanim dotarli do bram, wyjaśnił towarzyszkom kilka prostych zasad.
- Nie odłazić ode mnie, nie kupować nic poza to, co musimy. Jak będzie chciały jakieś ozdobne chusty czy inne kobiece zbytki to kupimy to na koniec i przy tym będę, by was nie kantowano na prawo i lewo. Łatwo wyczuwają nietutejszych, którzy nie mają pojęcia ile co może kosztować, za to są onieśmieleni i zagubieni. Najlepiej trzymajcie się blisko mnie, załatwimy szybko co trzeba. Sakiewki trzymać głęboko pod ubraniem. Gdybym nie musiał udawać, nic by nam nie groziło, ale lepiej, by mnie tu nie poznano. Pokażę wam też, jak należy robić duże zakupy. Jakbyśmy łazili od straganu do straganu, to by się to dobrze nie skończyło.
Ostatecznie przekroczyli bramy Nottingham praktycznie bez problemów. Noah z pewnym trudem zmusił muła do skrętu w boczną alejkę, zanurzając się w bardziej cuchnących rejonach miasta.

Tam to właśnie, w całkiem sporym, ale i nie za dobrze utrzymanym drewnianym domu, mieszkał człowiek, któremu najbliżej było do określenia "przyjaciel", którego to sam Noah w swoim miastowych kontaktach wolał unikać. Człowiek ten, oczywiście za odpowiednią opłatą, zgodził się ich przenocować, jak również znaleźć miejsce na ich wóz i muła. Ot, pieniądz i zaufanie, dwie najważniejsze rzeczy w życiu kanciarza. Olaf nie był już młody, miał na karku mocno ponad trzydzieści wiosen, a zawodowo zajmował się garncarstwem, zwłaszcza jeśli przychodziło o oficjalne wytłumaczenia. Nieco przy tuszy, łysawy na czubku głowy, ale z sympatycznym uśmiechem na obłudnej nieco twarzy. Ot, miastowy, który umiał zapewnić sobie dostatni byt. Żył z tego i wiedział, że złamanie słowa i zdradzenie kogoś, całkowicie pogrzebałoby cały interes. Toteż Noah ufał mu na tyle, na ile mógł, nie zdradzając niczym, skąd się tu w ogóle wziął. Prócz tego, że dyla dał z kicia, tego nie można było uniknąć - w mieście wisiało przynajmniej kilka pergaminów z dość starannie wyrysowanymi podobiznami. Zbyt starannie, bo były nawet podobne.

Same zakupy podzielił na trzy etapy, z których przynajmniej jeden mógłby pominąć, ale wiedział, że dziewczyny byłyby rozczarowany, gdyby nie wybrali się na targ osobiście. Jako prości chłopi, kupili więc proste rzeczy. A to owies "-Dla muła jaśnie panie, dla muła, toż to bestyja tyle żre!", a to igły i nici czy różnej grubości sznury "-Gatki inaczej spadają, panie, a baby narzekają, że igły stare i pogięte! ". To było proste i nikt nie mógł podejrzewać jakiś szachrajstw. Targował się jak to zwykle czynią chłopi, ale nie za mocno, bo nie zależało mu na szczególnym oszczędzaniu. Tak kupili jeszcze trochę włóczki, wełnę, płótno, moździerz z tłuczkiem, sadzonki warzyw, nożyce, trochę glinianych naczyń i spory kocioł "-Panie, stary to już ma dziurę jak pięść moja!. Większe zakupy, a na dodatek jeszcze bardziej nietypowe jak pergamin, musieli zostawić na później, ale i na to miał Noah plan.

Najpierw jednak odwiedził innego swojego znajomego, młodszego tym razem i obrotnego rzemieślnika, którego ojciec kuźnię miał, dużą, największą w mieście i którą Noah "sponsorował" swojego czasu, chcąc mieć w rzemieślnikach tutejszych oparcie. Chłopak był uczciwy, to prawda, ale nie wierzył też w wielkie przewiny swojego znajomego, witając go z otwartymi ramionami, chociaż na zapleczu. Zresztą mężczyzna nie zamierzał go prosić o nic nielegalnego, tak po prawdzie.
- Wielkie zakupy muszę poczynić, dla kogo nie pytaj. Nic nielegalnego, ale znajomy kuźnię chce otworzyć, a mi się trochę monet do ręki przypałętało. Potrzebuję wszystko, co do tego trzeba, nawet listę w głowie mam, ale przeca znasz się na tym lepiej niż ja. A do tego wszystkiego gwoździ trochę, piły ze dwie, młotki zwykłe, siekierka, mała i duża. Osełka, krzemienia trochę. Sporo tego, zwłaszcza jak kowadło przyjdzie ładować i żelazo. Może nawet stal zdobędziesz?
Chłopak otworzył oczy, kalkulując.
- Dużo pracy i kosztować to będzie. Na dziś rady nie da, ale do jutra zdążę.
Noah skinął mu głową, wkładając sporą sakiewkę do ręki.
- Wierzę, że wszystko będzie w porządku. Załaduj to potem na wóz i przewieź do tego strumienia, co za najbliższą wsią płynie. Tam niedaleko młyna. Zjawię się tam też i odbiorę co trzeba. I dopłacę, jak za mało gotowizny, swoje też będziesz z tego miał, o to się nie bój. W razie czego mów, że kuzyn we wsi kilka dni jazdy od Nottingham chce swoją kuźnię otworzyć i o pomoc prosił.
Uścisnęli sobie dłonie i pozostał najbardziej niebezpieczny element całego planu. Ale najpierw zaszedł tam, gdzie Robin chciała by zaszedł. Chłopaka co prawda nie było, ale miła staruszka, Cathrine, nawet zaprosiła go do środka. Odmówił, wciąż przebrany za brudnego chłopa przecież.
- Dziękuję, ale ja z wiadomością jeno. Robin przesyła pozdrowienia i mówi, że cała i zdrowa jest. Niech Thomas do domu wraca, bo tam się pewniej spotkają, niźli tutaj. I że kocha i tęskni. Nic na potwierdzenie słów nie mam, jak również nie mogę powiedzieć gdzie jest, ale wierzę, że zaufa tym słowom.
Uśmiechnął się jeszcze sympatycznie i włożył kobiecie srebrną monetę do dłoni, niewidocznym dla postronnego ruchem. Potem wrócili do domu Olafa.

Trzecia część planu była bardziej ryzykowna. Umył się i przebrał w znacznie lepszy strój, który zdobył przy pomocy przyjaciela, a następnie razem z dziewczynami udał się do dość mocno oddalonej od centralnej części miasta karczmy, w której wynajął pokój, podając się za kupca Albrechta, który dorobił się na tyle, by z pospolitymi sprzedawcami samemu się nie zadawać. Zamknął się w pokoju i wołał tylko posłańców, którym to polecenia przekazywała Gwen, czyli młody pomocnik kupca. Marthy wolał w to nie mieszać, wyglądała na starszą no i kobiety nigdy się tym nie parały. W ten sposób wszedł w posiadanie wozu, kobyły, dwóch beczek, ziarna, soli, pergaminu, wraz z piórami i atramentem, dwóch kilofów, sita, lepszej jakości tkanin, kilku niedostępnych w lesie przypraw i ziół. Wolał nie kupować żywego inwentarza, to mogli zdobyć we wsi, a jechanie z tym na wozie groziło pytaniami. Wiedział też, że wydaje na prawdę dużo, ale takich rzeczy nie można było kupić tanio bez zwracania na siebie uwagę. Nie targował się zbytnio, chociaż czasem odrzucał oferty, przekazując posłańcowi, by ten przekazał dalej co jego pracodawca myśli o danej ofercie. "-Cena taka za tę sól? Pan prosi przekazać, że ta sól nawet słona nie jest i nie będzie przepłacał za towar marny, jak sprzedawca jeszcze oszczerca." Starał się spieszyć, więc i mali posłańcy zarobili sporo. A potem kupiec "Albrecht' wyparował przez okno, gdy już wieczór się zbliżał i nikt nie wiedział gdzie się podział. Taką przynajmniej Noah miał nadzieję.

Podzielili towary na dwa wozy, z jednym mając zamiar samemu wyjechać, z drugim, tym z bardziej dziwnymi zakupami, wyjechać miał ktoś inny. Olaf, na ten przykład, zgodził się bez szemrania, zwłaszcza, że Noah obiecał mu wóz i kobyłę, jeśli tylko wszystko pójdzie bez problemów. To był męczący dzień.
 
Sekal jest offline  
Stary 31-03-2010, 08:49   #84
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Podobały jej się zakupy, chociaż poza kościanym grzebieniem z dużymi zębami, który na pewno lepiej się będzie nadawał do rozczesywania niesfornych loków Marthy, nie miała ochoty kupować niczego spoza listy, którą ułożyła sobie wcześniej, a która zawierała tylko rzeczy przydatne dla wszystkich. Życie w klasztorze najwyraźniej nauczyło ją oszczędności, a jej kobieca strona natury myśląca o pięknym wyglądzie i fatałaszkach nie przebudziła się jeszcze.
Także udawanie chłopca i rozmowy z posłańcami uznała za świetną zabawę. Bardzo pouczająca była myśl, że ludzie najwyraźniej wierzą w to co widzą, a oczy przecież tak łatwo można oszukać.

***

Wieczorem, gdy już wszystkie sprawy były załatwione, poprosił gospodarza o jakieś dobre wino i trzy gliniane kubki, gdyż na kielichy nie było co liczyć. Zaprezentował butelkę dziewczynom.
- To jak, napijemy się za pomyślne zakupy?
- Nigdy nie piłam wina
- Powiedziała Gwen - tylko rozcieńczone piwo.
Martha. wciąż cała w wypiekach i nieco zagubiona, spojrzała na butelkę z lekką konsternacją.
- Ja również... nawet rozcieńczonego piwa.
- No to najwyższy czas zacząć!
- stwierdził autorytatywnie Noah - Bo panny już nie takie młode, a wina nigdy nie skosztowały! Niestety musimy zadowolić się małym stolikiem w naszym pokoju, karczma odpada.
Starsza z dziewczyn zarumieniła się, ale pokiwała głową. Po całym dniu nowości, mogła przełknąć jeszcze jedną. Za to Gwen przez chwilę poczuła się rozczarowana, że będą siedzieli w pokoju zamiast pooglądać sobie wieczorne miasto i jego atrakcje. Jak zwykle te uczucia odmalowały się na jej twarzy i chłopak, który od razu je zauważył, potrząsnął głową:
- Gwen, można czytać z ciebie jak z pergaminu. Jak nigdy nie piłaś, to tym bardziej nigdzie nie pójdziemy. Język za bardzo by ci się rozwiązał i paplałabyś o wszystkim na lewo i prawo.
Wiedział, że mu nie uwierzy, ale mało go to obchodziło. Sama się przekona. Zaśmiał się w duchu i pokazał im schody na górę, gdzie znajdował się ich pokój.
- Nie marudzić. Że też mi się trafiły jedyne dwie, które nigdy miasta nie odwiedzały...
Drobna blondyneczka zaśmiała się ciekawa tego rozwiązanego języka. Nie wiedziała o co się Noah czepia, przecież nie była gadułą. Jak było trzeba, to potrafiła trzymać język za zębami... ale fakt, ukrywanie uczuć wychodziło jej zdecydowanie nędznie. Poza ty był jeszcze problem potencjalnego pościgu z klasztoru... Ostatecznie ruszyła więc po schodach w kierunku wskazanym przez chłopaka.
Martha nie miała ochoty się sprzeczać, bowiem pasowało jej to znacznie bardziej, niż pełna obcych ludzi karczma. Dziś i tak widziała więcej obcych, niż przez całe swoje życie. Posłusznie weszła na górę i klapnęła na łóżko.
Noah zamknął za nimi drzwi, chociaż skobel nie wyglądał na zbyt pewny. Ale cóż, kwestia zaufania. Ten rzemieślnik był jednym z jego najbliższych przyjaciół. No dobra, znajomych. Potem przestawił mały, koślawy stolik, ustawiając go pomiędzy łóżkami, a na nim trzy kubki i nalał do każdego czerwonego wina. Specyficzny zapach rozniósł się po pomieszczeniu.

- Tylko nie pijcie za szybko, uderza do głowy. Zwłaszcza kobiecej i nie przyzwyczajonej.
Uśmiechnął się czarująco, odstawiając butelkę. Uniósł kubek w górę.
- Za pomyślne zakupy!
Gwen wzięła kubek do reki i powąchała. Zapach nie był specjalnie ujmujący, ale na próbę zamoczyła usta i nabrała odrobinę na koniec języka:
- Kwaśne - stwierdziła wyraźnie rozczarowana.
Z drżeniem dłoni, Martha wyciągnęła rękę po kubek i przyjrzała się jego zawartości. Uniosła go najpierw w górę, jak Noah, a potem do ust, od razu pociągając duży łyk, jakby piła wodę. Przełknęła z trudem, a oczy prawie wyszły jej na wierzch. Kaszlnęła. Zaczerwieniła się.
- Zupełnie inne od wody! Ale mi smakuje...
Mężczyzna westchnął. Kobiety zupełnie nie umiały pić! Sam upił znacznie więcej, odstawiając kielich i kierując na nie swoje spojrzenie.
- Im dłużej się pije, tym lepiej smakuje – Powiedział i zaczął szukać czegoś w sakwie, którą zakupił tego dnia w mieście.
Gwen nabrała więcej w usta, przełknęła i zaczęła analizować:
- Jak się wypije więcej smak nie jest lepszy, ale robi się przyjemnie ciepło.
- Bo wciąż za mało wypiłaś. Jak ci się zrobi wesoło to i smakować zacznie lepiej
– stwierdził Noah.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem:
- Ależ mnie jest bardzo wesoło? Nie muszę do tego niczego pić...
- Zawsze jesteś taka niecierpliwa? Alkohol nie działa od razu. Zresztą, jak nie chcesz to nie pij. Więcej będzie dla nas.

Mrugnął do Marthy, której wyraźnie smakowało, bo cały czas siedziała cicho i prawie nie odrywając kubka od ust, pijąc malutkimi łyczkami. Rzeczywiście smak miało intrygujący, a przecież ona nigdy nie piła nic innego prócz wody!

Tymczasem Noah wyciągnął skórzaną sakiewkę.
- Pokazać wam jak zarabiałem na życie w Nottingham?
Starsza z dziewczyn wreszcie oderwała się od kubka, czując jak trunek rozgrzewa ją od środka. Ciekawie zerknęła na sakiewkę i pokiwała głową.
- Coś mi to kiwanie dziś dobrze wychodzi... - Zachichotała.
- Tak, pokaż! - Pokiwała głową Gwen odsuwając na bok prawie pełną szklankę. Może gdyby dodać do tego trunku trochę miodu poprawiłby smak? Pomyślała i dodała przesuwając go w kierunku środka stołu:
- Proszę bardzo możecie wypić moje.

Noah wyjął najpierw pięć drewnianych kości, na których wydłubane były różne ilości dziurek.
- To najbardziej popularna gra. Gra się albo na wyższe wyniki, albo na najbardziej podobne wyniki. Spójrzcie.
Rzucił je delikatnie na stolik, a te potoczyły się ze stukotem. Wskazał na wyniki:
- Dwie dwójki, jedynka, szóstka i piątka. W zwykłej grze wynikiem byłoby szesnaście. W kościanym pokerze - jedna para. Gdy gra kilka osób, każdy kładzie tyle samo pieniędzy na wspólną kupkę. Wygrywający bierze wszystko. To się nazywa hazard. - Uśmiechnął się, podając im kości:
- Spróbujcie.
Sam zaś dopił wino ze swojego kubka, biorąc następnie ten Gwen, która w tym czasie zgarnęła ze stołu kości i rzuciła tak jak pokazał chłopak. Na górnych powierzchniach kości pojawiły się dwie jedyni, dwie trójki i dwójka.
Już nieco wstawiona, chociaż zupełnie nie zdająca sobie jeszcze z tego sprawy, Martha wzięła kości trochę niepewnie, rzucając je na stolik. Jedna się nie potoczyła, druga spadła na ziemię.
- Oj!
Wyrzuciła trzy trójki, czwórkę i szóstkę.
- Czy to oznacza, że bym wygrała?
Mężczyzna pokiwał głową, kręcąc głową z uśmiechem na nieumiejętny rzut dziewczyny.
- Tak, wygrałabyś zarówno w zwykłej grze, bo suma jest największa, jak również w pokerze, bo trójka jest wyższa zarówno od pary, jak i dwóch par. Ale patrzcie teraz.
Wziął kości i zaczął poruszać rękoma z wielką szybkością, miąchając kawałki drewna pomiędzy dłońmi. Potem rzucił na stolik, pozornie niedbale.
- Trzy szóstki, czwórka i jedynka. Teraz to ja wygrałem, a to co zrobiłem, nazywało się kantowaniem.
Uśmiechnął się słodko i upuścił rękaw. Wypadły z niego jeszcze dwie kości. Uniósł znowu kielich, proponując to samo Marthcie.
- Za nasze powodzenie. Gwen, na pewno nie chcesz? W końcu toasty trzeba wypić, nawet jak niedobre.
Dziewczyna mimo że starała się zobaczyć co robił nie była w stanie zauważyć. Palce chłopaka poruszały się zbyt szybko:
- Możesz pokazać co zrobiłeś tylko trochę wolniej? - Zapytała i odruchowo wzięła podany kubek, a potem łyknęła solidnie.
Zupełnie nie znająca się na takich sprawach dziewczyna z Sherwood patrzyła na to zafascynowana, próbując śledzić ruchy Noaha, ale były zdecydowanie za szybkie. A potem uśmiechnęła się i wypiła razem z mężczyzną.
- Zaczyna mi się robić tak lekko...
Wyglądała na rozanieloną i już całkowicie nieskrępowaną.
Mężczyzna odchrząknął. Upijanie dziewczyn było na pewno ciekawe, ale nie można było też przesadzić. Postanowił, że jeden kubek to na razie starczy i nie dolewał. Zamiast tego uniósł trzy kości, pokazując się dokładniej.
- To trochę inne kości, trochę przypiłowane, by dobrze się toczyły i zatrzymywały dokładnie tak, jak powinny. Nie zawsze się tu udaje, ale znacznie łatwiej tak wygrać. Nie można ich jednak użyć od tak, dlatego gdy macham dłońmi, z jednej strony wrzucam zwykłe kości do rękawa, a do reszty dokładam swoje.
Pokazał wolniej kilka ruchów, zwinnie manipulując rękoma tak, że kości wsuwały się w i wysuwały z ubrania.

- No ale potem inni będą rzucali tymi oszukanymi kośćmi - Stwierdziła Gwen rzeczowo - Czy oni też nie będą mieli dobrych wyników w ten sposób?
Martha wzięła dwie kości, próbując manipulować nimi tak, by wpadły do jej ubrania. Obie po chwili leżały już na ziemi, a dziewczyna podnosiła je z lekkim wstydem.
Mężczyna pokręcił głową, wykonując błyskawiczny ruch nad stolikiem. Jedna z kości zniknęła.
- Tu masz trochę racji. Czasem gra się własnymi kośćmi, wtedy jest łatwiej. Ale jeśli nie, to trzeba podmienić na powrót przynajmniej część piłowanych, zanim rzuci nimi ktoś inny.
Roześmiał się widząc, co robi starsza dziewczyna i wziął jej dłonie w swoje, pokazując jak najlepiej je trzymać.
- Musisz zrobić tak. A gdy puszczasz kość, musisz ją rzucić łukiem. Wymaga wprawy. I nigdy nie należy oszukiwać po winie.
Mrugnął wesoło.
- Oh.- Matrha zarumieniła się, gdy dotknął jej dłoni, a kolejna próba była po tym jeszcze gorsza:
- Lepiej nie będę tego próbowała.
Zamieniła kości na kubek z resztką wina i dopiła ją.
Gwen zaś machnęła dłonią z rezygnacją:
- Nawet jak bym się nauczyła jak to robić, to i tak by się wszyscy zorientowali że oszukuję - powiedziała smętnie.
Noah pokiwał głową. Obie miały racje.
- To prawda. Ale by kantować, trzeba się długo uczyć. Inaczej oskalpują cię szybciej, niż się obejrzysz.
Zerknął na pusty kubek Marthy, ale odsunął nieco butelkę.
- Jak mówiłem, pić trzeba wolno, bo inaczej skutki będą niedobre.
- To wszystko przez to, że czuję się po tym lepiej. Nawet nie wiesz jak się dzisiaj bałam! Na świecie jest zdecydowanie więcej ludzi niż myślałam
– stwierdziła tropicielka, wyraźnie zdeprymowana tym faktem, a wtedy mała blondynka przytuliła mocno na pocieszenie:
- Nie martw się z nami nie zginiesz - powiedziała tonem i z pewnością siebie dwumetrowego siłacza.
Martha mocno odwzajemniła uścisk, uśmiechając się błogo i stwierdziła:
- Gdybym o tym nie wiedziała, to za nic nie pojechałabym do tego wielkiego miasta!
Noah przez chwilę z zaciekawieniem patrzył się na dziewczyny. To przez wino, czy nie tylko? Ciekawe. Odchrząknął.
- Nottingham wcale nie jest takie wielkie.
- To inne są jeszcze większe?

Zrobiła wielkie oczy, ale nie odsunęła się od niedoszłej zakonnicy, która powiedziała prawie jednocześnie:
- To są jeszcze większe miasta - Oczy Gwen zaświeciły się, a usta ułożyły w idealnie okrągłe "O"
Mężczyzna nie miał pytań. A nie wierzył, gdy mu opowiadano, że ludzie nie ruszają się często nawet o milę od swojego domu przez całe życie!
- Tak, są. Tak jak są większe zamki od tutejszego.
Łyknął ze swojego kubka, chowając przy okazji kości do sakiewki. Zamiast nich wyjął karty.

Gwen obserwowała jego poczynania z ciekawością, jednocześnie delikatnie, jakby odruchowo głaszcząc plecy Marthy:
- Byłeś w takim?
- Byłem raz w Londynie, ale tam za dużo takich jak ja. W mniejszych miastach jest mniejsza konkurencja.

Pokazał im spody trzech kart, dwie były czarne, jedna czerwona. Potem odwrócił dołami do stolika i szybkimi ruchami rozłożył na stole.
- Która była czerwona?
Przyjemny dotyk sprawiał, że miała ochotę pomruczeć. Trochę wirowało w głowie, ale Martha od bardzo dawna nie czuła się tak dobrze. Bez zastanowienia wskazała środkową kartę, zupełnie przypadkowo. Tymczasem Gwendolina z ciekawością śledziła poczynania Noaha, ale nie przypuszczała, że zapyta o kolor. Nie miała pojęcia gdzie ona może być. Skoro Martha wskazała środkową pokazała palcem tę ze swojej prawej strony.
Skinął głową, pokazując środkową kartę. Była czerwona.
- To kolejna gra, na której można się dość łatwo zarobić. Jeszcze raz, tym razem spróbujcie zapamiętać i śledzić jej ruch.
Uniósł jeszcze raz trzy karty, i mieszając szybko w powietrzu jeszcze raz położył na stole.
Karty wirowały bardzo szybko. Gwen starała się nie stracić z oczu czerwonej karty, ale nie była pewna czy jednak się nie myli. Wskazała na kartę z lewej strony.
Martha też bardzo uważnie śledziła jego ruchy, z wypiekami i wstrzymanym oddechem. Problem w tym, że świat się kołysał. Gdy już karty leżały, znów nie wiedziała która to.
- To przez to wino, prawda? Widzę podwójnie... Ale za to Gwen jest taka miękka.
Zachichotała znowu.
- Czyżby pod wpływem wina zmiękły mi kości? - Zaśmiała się niedoszła zakonnica - przecież głównie z nich się składam.
No tak, alkohol działał. Pomyślał tymczasem Noah. Chyba lepiej nie dawać drugiego kubka. Zamiast tego odsłonił kartę. Była czarna.
- Widz ma zawsze taką samą szansę na zgadnięcie, ale to w dwóch przypadkach na trzy to ty wygrywasz. Trzeba tylko oszukać jego oczy, tak jak ja oszukałem twoje, Gwen.
Mówił, ale nie mógł też nie popatrywać na tulące się blondynki.
- Lubisz oszukiwać? - zapytała go młodsza dziewczyna
- To chyba najlepiej upić graczy, ja zupełnie nie wiem, gdzie kładziesz czerwoną – Martha zamrugała, próbując uspokoić świat - Może faktycznie kości ci zmiękły. Jesteś miła w dotyku i ciepła... Nie powinnam mówić takich rzeczy, prawda?
Była już cała czerwona, i przez wino i sytuację.
Noah wyszczerzył się do Gwen.
- W kartach i kościach? Nie lubię oszukiwać. Lubię wygrywać. To cała prawda, oszukiwanie to strach, że cię złapią. Wygrana to wygrana.
- A można tak grać, by zawsze wygrać... bez oszukiwania?
- Przechyliła głowę lekko w bok przyglądając mu się z uwagą. Przez chwilę mógł mieć wrażenie, że za jej pozornie prostym pytaniem kryje się coś więcej...
- Zawsze nie wygrasz. Ale jak się gra dobrze, to można wygrać więcej, niż się przegra. Ale to hazard, a hazard wciąga. A potem się już tylko przegrywa, gdy przestajesz zdawać sobie sprawę, że trzeba przestać. Jeśli chcesz zarobić, to trzeba coś oszukiwać. Ale zdecydowanie do tego nie namawiam! Zresztą ja już teraz też nie potrzebuję oszukiwać.
- Bo mieszkasz w lesie?
- Gwen odwróciła głowę i popatrzyła na Marthę z uśmiechem:
- Dzięki tobie wszyscy mamy bezpieczny dom.
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Ja nie mam w tym żadnej zasługi...
Noah skinął głową:
- Bo mieszkam w lesie i mam kufer pełen srebra - Roześmiał się.
- Które Cecli planuje rycersko rozdać między ubogich - popatrzyła znowu na niego i mrugnęła wesoło potem zaś poklepała Marthę po ramieniu:
- To że jesteś to już coś wspaniałego.
Na te słowa dziewczyna spłoniła się i przytuliła mocniej, nic nie mówiąc. Oczy troszkę jej zawilgotniały.
- Rozdawanie ubogim to nie zły pomysł, sam zdobywałem tak przyjaciół. - Noah pokiwał głową - Tylko trzeba dawać osobiście, że tak powiem, strategicznym osobom. A nie anonimowo jakiemuś przytułkowi, gdzie jakiś mnich równie dobrze może wziąć to dla siebie.
Gwen popatrzyła na niego uważnie:
- Mnie nie musisz tego tłumaczyć. Trzeba jednak myśleć co będzie kiedy srebro się skończy? Będziemy napadać na kogoś innego? Nie chcę nikogo zranić, nie mówiąc już o pozbawieniu go życia. Może powinniśmy pomyśleć o robieniu czegoś na sprzedaż?
Martha przygryzła wargi, zastanawiając się nad tym.
- Życie w lesie nie wymaga wielu pieniędzy. Ja z dziadkiem sprzedawałam głównie skóry i mięso.
Mężczyzna nie zastanawiał się nad tym problemem. Wzruszył ramionami.
- Każde z nas coś umie robić, poradzimy sobie.
- Nie chodzi tylko o to by przetrwać... prawda Noah?
- Gwen popatrzyła mu w oczy.
- Pewnie nie, ale nie mam teraz pomysłów na to, co robić. Zawsze będziemy mogli obrabować jakiegoś poborcę podatków.
Nie miał zamiaru się teraz martwić a i jemu trochę wino już do głowy uderzyło. Nalał znów trochę do kubków i podsunął Gwen.
- Napij się, zamiast zamartwiać. Dla mnie ten dzień to odpoczynek od tłuczenia młotkiem, od którego się już dawno odzwyczaiłem!
Wzięła trunek i wypiła duszkiem do dna. Zastanawiała się skąd u niej ten ponury nastrój:
- A nie pomyślałaś, że może upijam się na smutno? - powiedziała odkładając pusty kubek.

- Pomaganie ludziom, to chyba nie tylko dawanie im monet, prawda? Ja... ja z wami czuję się lepiej, niż przez większość życia, mimo, że kochałam dziadka. Dla mnie więc już zrobiliście dużo dobrego.
Znów mówiła coś, czego normalnie mówić się bała. Wino było zdradzieckie!
Gwen pogłaskała włosy Marthy i uśmiechnęła się do niej z czułością:
- Biedna, samotna, spragniona czułości dziewczynka - Powiedziała dotykając jej policzka.
Noah westchnął, patrząc na dziewczyny.
- W takim razie, co poprawiłoby wam nastrój? Co sprawia, że zniknęła ta wesoła Gwen? Myślenie o przyszłości? A po co o niej myśleć, skoro masz dzień dzisiejszy?
- Myślę, że wino w jakiś sposób odsłania naszą prawdziwą naturę... może ja wcale nie jestem taka wesoła jak wydaje się na co dzień? Albo to jakaś druga ja? Tak bardziej... poważna, smutna?

Martha wzięła dłoń drobnej dziewczyny w swoją i przyłożyła do policzka mocniej. Ale uśmiechała się cały czas:
- Ja nigdy nie wybiegałam nadto do przodu. Bo... nie miałam innej przyszłości. Teraz przecież może być dobrze, prawda Gwen?
Spojrzała jej prosto w oczy.
- Na pewno będzie dobrze - Gwendolina skinęła głową - ale nie mam więcej ochoty na wino. Nie podoba mi się to jak na mnie działa i smak też ma paskudny. Wcale nie jest lepsze, kiedy pije się go więcej.
Noah zabrał jej kubek, potrafiąc to zrozumieć.
- Odsłania tylko tę stronę natury, którą pozwolimy mu odsłonić. Lepiej się upijać na wesoło, wtedy byłabyś tą Gwen, którą znamy. Martha dobrze mówi, nie ma potrzeby by się martwić.

Umilkł na chwilę, ale podjął rozmowę znowu, schodząc na nieco "głębsze" tematy.
- Wciąż macie w sobie dużo z małych dziewczynek. I mam nadzieję, że nigdy tego nie utracicie. Tylko trzeba zrozumieć, że nie będzie znowu rodziców, będą za to przyjaciele. Którzy mogą być bliżsi niż rodzina.
Uśmiechnął się łagodnie. Nie znał się na uczuciach kobiet, ale nie chciał, by obie zaczęły się smucić i rozpamiętywać.
Gwen uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę, a druga złapała dłoń Marthy:
- To cudowne mieć przyjaciół prawda?
- Ja nawet nie wiem co tak na prawdę znaczy słowo przyjaciel... ale chciałabym mieć osoby, które byłyby mi tak bliskie jak rodzina. Albo jeszcze bliższe...
- Tropicielka mówiła szeptem, a wino chyba wietrzało z jej głowy.
Mężczyzna odetchnął i ścisnął mocniej dłoń drobnej dziewczyny, drugą zaś ujął dłoń starszej:
- To prawda, ale na przyjaźń trzeba zasłużyć, a ja jeszcze na nic nie zasłużyłem, jak się zdaje. Ale za to mogę obiecać, że nie będę was oszukiwał.
Zerknął na wciąż leżące na stoliku karty. Potem przeniósł wzrok na Marthę.
- Mam nadzieję, że niedługo się dowiesz co to znaczy mieć takie osoby, a my będziemy tego godni.
Mimo uśmiechu, mówił to całkiem poważnie. Zaufanie w jego kręgach było czymś najważniejszym.
Na te słowa Gwen spuściła głowę, a na jej twarzy pojawił się silny rumieniec.
- Chyba już wiem, co to znaczy – Szepnęła Martha i spojrzała najpierw na jedno a potem na drugie z nich, mocniej ściskając ich dłonie i przytulając się do młodszej towarzyszki, która nagle się zarumieniła.
- A ty o czym pomyślałaś?
Słowa przyszły szybciej, niż zdążyła zatrzymać język. Przypomniała sobie wieczorną rozmowę i też zrobiła się czerwona.
Noah puścił ich dłonie, przyglądając się im z przekrzywioną głową i ciekawskim wyrazem twarzy.
Ostatecznie zaś roześmiał się w głos.
- Jakbym miał zgadywać, to bym pomyślał, że ukrywacie coś ciekawego.
Martha, nie podnosząc głowy, mruknęła cicho.
- Kiedyś mi dziadek tłumaczył, że przyjaciołom trzeba mówić wszystko i w pełni zaufać...
Gwen pochyliła głowę jeszcze bardziej, a rumieniec pokrył całą jej twarz i szyję:
- Podglądałam cię - powiedziała tak cicho, że ledwo mógł zrozumieć jej słowa.
Zamrugał zdziwiony, wytrzeszczając na nią oczy.
- Kiedy?
- Jak byłeś w lesie... z Ann...
- Biedna dziewczyna wyglądała jakby chciała się zapaść pod ziemię.

Noah chrząknął i czuł, że chyba sam też się nieco pokrył rumieńcem. Na szczęście nie było w izbie zbyt jasno. Przełknął słowa Gwen. W końcu co w tym złego. Za karę zaś przypatrywał się jej bacznie, nie zmieniając tematu.
- I ty miałaś zostać zakonnicą, co? Sądząc po rumieńcu Marthy jej też wypaplałaś?
Starsza dziewczyna pokiwała głową, czując się teraz równie winna co Gwen, która skinęła głową prawie chowając ją w ramionach. Wyglądała teraz jak kupka nieszczęścia. Widząc to mężczyzna roześmiał się z absurdalności sytuacji.
- A warto było chociaż?
Martha cały czas kiwała, zanim się zorientowała, że nie powinna była tego robić. Ale miała dużą wyobraźnią a jej przyjaciółka opisywała bardzo dokładnie. Teraz przyglądała się własnym stopom.
Mała blondynka podniosła na niego wzrok. Zobaczyła, że najwyraźniej nie gniewa się na nią i odetchnęła. Jej oczy zabłysły:
- Taaaak... - odpowiedziała przeciągle.

- A to cholery... - Noah pokręcił głową z niedowierzaniem i dolał sobie wina, od razu unosząc kubek do ust. W tym czasie Gwendolina obserwowała go bez słowa. Nie miała pojęcia co powiedzieć. To się jej nie trafiało za często. Martha zaś uniosła trochę głowę, zerkając na chłopaka:
- Czy to oznacza, że teraz... znaczy... czy jesteś z Ann? Tak jak mąż i żona...?
Na te słowa znów się roześmiał:
- Niewiele z tego rozumiecie jeszcze. Mąż i żona... nie, zdecydowanie nie. Ann raczej nie jest nawet z tych, co chciałyby męża. To była chwila... przyjemności. Coś większego czuje się tutaj - pokazał na serce - Lubię ją, ale to wszystko jak na razie.
- Aha...
- Martha wydawała się bardzo zainteresowana tematem. Dotknęła się na wysokości serca.
- A jak się to czuje... serce zaczyna szybciej bić, gdy się widzi takie osoby? - Ugryzła się w język, znów za późno. Spuściła głowę.
Noah przyjrzał się jej uważnie, a potem przeniósł wzrok na drugą dziewczynę. Powoli pokiwał głową:
- Też.
Gwen przysłuchiwała się temu z ciekawością. Już dawno sama doszła do wniosku, że musi być coś więcej:
- Ale czasami może się nie chcieć nic robić bez serca prawda?
- Oczywiście. Nikt nikogo do niczego tu nie może przymusić. To pierwsza zasada. Dopiero, gdy chcą obie strony. Natomiast jest... jeszcze przyjemniej, gdy z ciałem współgra umysł i serce.

Martha nic nie mówiła, patrząc się w stopy i przetrawiając nowe informacje. Druga blondynka uśmiechnęła się i pokiwała głową:
- Nic nie jest ani przyjemne ani zabawne kiedy jest wymuszone...
Noah przytaknął, a potem wstał mówiąc:
- Dobra, moja panie, czas spać. Jutro musimy jak najwcześniej wyjechać z miasta - Zerknął na łóżko, na którym siedziały - Nie jesteście za duże, zmieścicie się na tym łóżku bez problemu.

Uśmiechnął się do nich, zbierając ze stolika karty, butelkę i kubki. Starsza z dziewczyn zsunęła już dawno buty, ale chociaż pamiętała, że lepiej się nie rozbierać. Teraz wsunęła się do łóżka bez słowa.
Gwen ziewnęła przeciągle. Kiedy to powiedział poczuła jaka jest zmęczona. Zrzuciła buty i wyciągnęła się na łóżku obok przyjaciółki i czując jej ubranie powiedziała z przekornym uśmiechem:
- Martha przecież ty lubisz sypiać nago...
Zaczepiona tropicielka zerknęła na Gwen i odpaliła:
- Spać będę nago, jeśli wy też będziecie – Potem zaś pokazała im język.
Mała blondynka zaśmiała się wesoło, odprężona. Była szczęśliwa. Wyznanie przewin nie było jednak taką złą rzeczą!
Noah zgasił lampę, a pokój wypełniły ciemności. Przez okno wpływało tylko księżycowe światło. Sam też ułożył się w łóżku obok.
- Dobranoc - powiedziała Gwen tuląc się do boku Marthy.
- Dobranoc - Jej towarzyszka tylko szepnęła, delikatnie obejmując ją swoją dłonią i uśmiechając się w ciemności.
Noah tylko mruknął, odwracając się do ściany. Próbował nie myśleć co one tam robią i jak wyglądają razem.
- Śpijcie dobrze.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 31-03-2010, 13:44   #85
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Rowena była już praktycznie w krzakach, gdy w opłotki wpadła mała, zapłakana dziewczynka. W sumie była gotowa do drogi. Wiedziała aż nazbyt dobrze, że w obozie nie będzie z niej wielkiego pożytku. Owszem, umiała szyć, ale Robin robiła to lepiej. Potrafiła także gotować, ale Ann miała większą praktykę. Zapewne potrafiłaby posłużyć się siekierą czy młotkiem, ale pomijając fakt, że posiadali tylko jedną siekierę i ze dwa młotki, panowie na pewno lepiej znali się na tej ciesielskiej robocie. Rowena miała więc do wyboru inne proste czynności takie, jak splatanie lin, wyprawianie skór, rozbieranie mięsa. No i przede wszystkim była myśliwym. Łuczniczka zatem dbała o świeże, codzienne zapasy mięsa. Przy okazji, co najmniej dwa razy dziennie robiła obchód okolicy – taki patrol mając na uwadze bezpieczeństwo i ukrywanie osady.
Przed chwilą dosłownie podniosła kołczan z resztką już strzał, w drugiej ręce trzymając łuk. Znowu miała iść sama, wszyscy inni mieli poważniejsze zajęcia. Prawdę powiedziawszy, Rowenie zaczęła doskwierać samotność. Owszem, lubiła pobyć sama przez większość czasu. Ale jak u każdego człowieka, obcowanie z ludźmi było wpisane w jej naturę. Dlatego zawahała się na skraju lasu. Chciała się zwrócić do którejś z dziewczyn z pytaniem czy by nie zechciała jej towarzyszyć. Zapewne ten moment wahania był kluczowy.
Rowena zdążyła tylko pomyśleć „Och Panie, jaki wielki!” z trwogą w sercu, gdy jej ciało, nauczone przez lata praktyki, poszło za impulsem. Kompletnie bez udziału woli ręce uniosły się błyskawicznie, dzierżąc łuk i strzałę na cięciwie. Jeszcze chwila krótka jak mgnienie oka i już grot wbija się w ciało niedźwiedzia. Dziewczyna nie potrafiłaby powiedzieć, co się stało. Pamiętała tylko dotyk lotek na policzku, skupienie wzroku na niedźwiedzim barku i szelest spuszczanej cięciwy. Niemal natychmiast na majdanie pojawiła się następna strzała. I znów miała strzelić, ale ktoś jej zasłonił cel. To Cecil, rozjuszył niedźwiedzia na tyle, że bestia stanęła na zadnich łapach.
- Gdzie dziecko?!- Zawołała, chcąc się upewnić, że może strzelać bezpiecznie.
I w tej samej chwili spostrzegła, że Rafel chwycił małą, unosząc w bezpieczne miejsce. Wtedy znów naciągnęła cięciwę. Lotki zafurkotały jej tuż przy uchu, gdy wypuszczona strzała dosięgła celu w piersi niedźwiedzia. Ten ryknął, plując śliną naokoło, i rozejrzał się dzikim wzrokiem. Rowena miała już, co prawdą strzałę na cięciwie, ale nie oszukiwała się. Gdy bestia zauważy skąd doszedł strzał, rzuci się w tamtym kierunku. I wtedy jedyna nadzieja, że ktoś ją rozproszy. Najlepiej zadając kolejny cios przy okazji, tak by ją osłabić.
Już szykowała się do szybkiej ucieczki, gdy stało się coś nieoczekiwanego. Cecil zrobił najgłupszą rzecz na świecie. Wziął się za bary z dziką, wściekłą, rozdrażnioną bestią. Czy nie widział Bjorna skradającego się z siekierą? Czy nie dostrzegł, że stojący niedźwiedź to idealny cel dla strzał? Mogliby go drażnić tak aż do ostatecznego upływu krwi. Wtedy zwaliłby się ciężko, zmęczony i dałoby radę go zabić. A tak giermek zaraz umrze, rozszarpany.
Rowena rozpaczliwie, bez żadnej nadziei, wycelowała w szamocącą się parę. Cecil zasłaniał jej potężną pierś niedźwiedzia, więc musiała szukać innego miejsca. Modląc się w duchu wypuściła strzałę. W tym samym momencie zamknęła oczy nie chcąc patrzeć czy przypadkiem bogowie ją zawiedli i tym razem zabiła człowieka. Usłyszała tylko ryk zranionego zwierzęcia.
- Dzięki wam, Cernunnosie i Arduinno.- Wyszeptała. Postanowiła, że złoży im ofiarę.
Strzała trafiła niedźwiedzia. Nie do końca. Prawie. Drasnęła go w ramię. „Potem trzeba się będzie przejść i ją znaleźć” przeleciało jej przez głowę absurdalne w takiej sytuacji stwierdzenie.
Mimo, że żadna z zadanych ran nie była śmiertelna bestia nagle zwaliła się z głuchym warkotem na ziemię. Z jej pyska wypłynęła struga ciemnej krwi. Zwierzę jeszcze darło trawę pazurami, by po chwili znieruchomieć. A pod tym cielskiem, ważącym coś około 900 funtów, leżał Cecil.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline  
Stary 01-04-2010, 08:17   #86
 
Phil v. Roden's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłośćPhil v. Roden ma wspaniałą przyszłość
Sosna nie była lekka. Zasadniczo można powiedzieć, że była ciężka, dlatego też Rafel i Bjorn musieli się nieźle naszarpać, aby koniec końców dotargać ją od obozowiska. Dodatkowo, obaj nieźle namęczyli się wcześniej, arab dostawał białej gorączki, gdy musiał uważać aby czegoś nie zniszczyć, a zardzewiała piła, której używał wyglądała jakby miała złamać się w połowie przy każdym pchnięciu i pociągnięciu. Ostrość jej zębów także była bardzo wątpliwa, dlatego piła blokowała się co chwilę powodując kolejne opóźnienia w pracy i wzrost irytacji Araba. W pewnym momencie przypomniały mu się nawet wszystkie Arabskie przekleństwa jakie znał i czarująco obdarzył nimi utkniętą po raz kolejny w drewnie, piłę. W końcu jednak jego wysiłek został nagrodzony i drzewo zwaliło się na ziemię. Runęło z charakterystycznym szelestem rozrzucając igły w promieniu kilku stóp. Rafel odruchowo zasłonił ręką oczy i zawołał tymczasowego obozowego drwala, który pracował nieopodal. Po chwili odpoczynku zabrali powalony pień i ruszyli razem z nim w stronę obozu. Tempo nie było może zbyt duże, ale przynajmniej znacząco się do niego zbliżali.


Kiedy byli już prawie na miejscu, Rafel zauważył coś dziwnego. Początkowo wydawało mu się, że jest to jakieś złudzenie optyczne, gdyż zobaczył dziewczynkę. "Mała dziewczynka, w środku lasu?", zapytał sam siebie. Kiedy jednak widmo nie zniknęło Rafel upewnił się, że widzi na drodze biegnącą w ich kierunku dziewczynkę. Jedną ręką zadzierała sukienkę do góry, aby nie potknąć się na i tak wyjątkowo nierównym terenie, a w drugiej niosła pęk nazbieranych polnych kwiatów. Raczej ściskała, albowiem nie wyglądała na przykładającą wiele uwagi do tego, aby kwiatuszków nie uszkodzić. Kiedy podbiegła jeszcze kilka kroków Rafel zauważył, że nie biegnie ona radośnie i lekko, ale ciężko, stawiając kroki nieporadnie i zaciskając pięści. Ręką z kwiatkami latała jej do przodu i do tyłu. Kiedy się zbliżyła Arab zauważył na jej twarzy płynące strumieniami łzy, które spływały po policzkach nieco do tyłu zwiewane wiatrem i kapały za dziewczynką.
- Bjorn! - krzyknął i gdy tylko wielkolud się odwrócił dorzucił - Patrz! - wskazał głową we wskazanym kierunku i gdy tylko Bjorn zanotował w umyśle to co zobaczył, odrzucili kłodę na bok. A zobaczył Bjorn wielkiego, brunatnego niedźwiedzia, który odrywając łapy od ziemi ciężko biegł za dziewczynką rycząc przeciągle. Jego futro skakało i odginało się do tyłu od pędu, wyraźnie słychać było uderzenia jego łap o ziemię, które rozchodziły się głuchym echem. Rafel zadziałał odruchowo, przede wszystkim uskoczył w bok, aby zejść z pola widzenia przeciwnikowi i rzucił się w stronę dziewczynki biegnąc równolegle do drogi, w przeciwnym do niej kierunku. Kątem oka zauważył Cecila biegnącego w stronę niedźwiedzia. Wojownik wyminął dziewczynkę i zatrzymał się przed niedźwiedziem, który przystanął na chwilę. Rafelowi brakowało jeszcze kilku metrów. Usłyszał charakterystyczny świst i ryk niedźwiedzia sekundę potem. Zobaczył lotki strzały wystające z pleców niedźwiedzia. Po drugiej stronie drogi, równolegle do araba pędził Bjorn, ciągle dzierżąc siekierę. Cecil zaopatrzony był tylko w łopatę, więc musieli działać szybko. Kiedy arab zrównał się z dziewczynką, zarył butami w ziemię przed sobą, skręcił o dziewięćdzisiąt stopni w lewo i rzucił się w jej stronę. Ponownie usłyszał świst więc odruchowo pochylił się do przodu, poczuł tylko podmuch strzały przelatującej tuż obok, pozostał pochylony, zbliżył się do dziewczynki, objął ją ramionami, aby nie wpijać w nią palców, które i tak mogłyby się ześliznąć i ruszył dalej wbiegając z nią między drzewa. Krzyknął coś jeszcze, aby dać Cecilowi znać o tym, że dziewczynka jest już bezpieczna i że może się wycofać. Kolejny urywek walki umknął Rafelowi, który postawił płaczącą dziewczynkę na ziemię. Wyglądała jakby nie była pewna, czy nie wolałaby czasem zginąć w paszczy niedźwiedzia. Dlatego Rafel nic nie mówił, otworzył nieco szerzej źrenice, aby jego oczy budziły więcej zaufania i przetarł dziewczynce policzki z łez. Dalej wyglądała na przerażoną, lecz gdy rozległ się kolejny potężny ryk niedźwiedzia wczepiła się mocno w ramię obcokrajowca nie zwracając uwagi na jego wygląd. Rafel pogłaskał ją uspokajająco po główce i nasłuchiwał co też mogło wydarzyć się przy niedźwiedziu. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja uspokoiła się jednak. Chociaż dochodziły do niego pojedyncze krzyki, dlatego wolał sprawdzić co się dzieje.

Przystanął z dziewczynką na granicy drzew i zobaczył leżącego niedźwiedzia, który wydawał się martwy. W pierwszej chwili ulżyło mu, zobaczył jednak, że Bjorn i Rowena szybko chcieli znaleźć się przy niedźwiedziu. Rafel przyjrzał się bardziej i zobaczył wystającą z pod cielska... rękę Cecila! Kucnął więc szybko odwracając się do dziewczynki i celując palcem w jej nos, tak aby skupiła się na jego słowach.
- Zostań tutaj dobrze? Ani kroku, tak? - dziewczynka jeszcze zmieszana i ciągle ściskająca rączkę na dłoni araba, teraz mocniej, gdy zobaczyła niedźwiedzia pokiwała bezwiednie głową. Rafel wyszarpnął delikatnie rękę z jej uścisku, jeszcze raz pogłaskał ją po głowie i pobiegł w stronę truchła.
 
Phil v. Roden jest offline  
Stary 01-04-2010, 12:16   #87
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Kolejny dzień pracy Ann powitała zaraz po świtaniu i jak zwykle bez większych ceregieli zaprzęgła swoją osobę do harówki. Martha, Gwen i Noah wcześniej wyruszyli i zielarka poczuła się jakoś dziwnie osamotniona mimo, że wokół niej nie brakowało ludzi. Może dlatego, że po raz pierwszy zawiązała coś co można by nazwać przyjaźnią?

Inną nić sympatii udało jej się chyba nawiązać z małą łasiczką, która regularnie pojawiała się w porze obiadowej. Zaufanie zostało rozwinięte do tego stopnia, że Ann dostąpiła zaszczytu pogłaskania rudo-brązowego futerka. Niestety stworzonko, wierzące dziewczynie, czmychnęło na odgłos tubalnych głosów mężczyzn schodzących się na obiad.

Proste mięso odpowiednio przyprawione musiało nieźle smakować skoro zaraz Cecil począł porównywać je do wykwintnych dań. Wiedźma słuchając go popadła w zadumę, ciekawe czy on wszystkie te smakołyki jadał wtedy co był taki straszny głód w Nottingham? Żadne małe dziecko ze wsi nie przeżyło tamtej zimy i wczesnej wiosny, a i sporo dorosłych pomarło. Ci co przetrwali do żniw zrobili to jedząc korę i korzonki, o tak smaku kory się nie zapomina. Dziewczyna aż się skrzywiła. Nie była to jednak reakcja na opowieści o przepychu, wszak tak ten świat został urządzony, ale raczej na obrzydliwy smak, który napłynął jej do ust. Zagryzła szybko ugotowane mięso wracając do rzeczywistości, akurat by wsłuchać się we wspomnienia łuczniczki. Zdziwiły one trochę Ann, wszak czasy saksońskich panów nawet Mary znała z opowieści swojej babki, a była wszak najstarszym człowiekiem znanym dziewczynie. Ale mniejsza z tym.

Należało posprzątać kości po posiłku, dokończyć garbowanie skór, przygotować kolację no i w końcu wziąć się za obiecane przyzywanie duchów. Pracy aż nadto, ale wszystko przerwane zostało przeraźliwym krzykiem. Ann rzuciła się biegiem do miejsca skąd dobiegał po to tylko aby zobaczyć mężczyzn w uścisku z niedźwiedziem i przerażający tumult. Nie mogła uspokoić zwierzęcia. Był za blisko, zbyt rozjuszony, zbyt krwiożerczy. Krzyk dziewczyny zlał się z rykiem umierającej bestii upadającej na rycerza.
Mała dziewczynka pozostawiona sama sobie płakała głośno, była tak dziwna w swojej normalności, że było to aż straszne. Nie było jednak czasu na dowiadywanie się skąd wzięła się w środku puszczy, Ann ją podniosła i bez słowa wcisnęła w ręce Robin, jeszcze teraz tylko tego brakowało by strach nakazał dziecku uciekać dalej, a lady przynajmniej mając zajęcie odwlekała moment wpadnięcia w panikę na widok bladej ręki Cecila. Przynajmniej zielarka miała taką nadzieję. Nie tracąc więcej czasu podbiegła do niedźwiedziowego cielska, odetchnęła kiedy na dłoni giermka odnalazła puls.
- Żyje! Trzeba go jak najszybciej wyciągnąć. – spojrzała na duże mięśnie Borna mając nadzieję czy podołają zadaniu.
 
Nadiana jest offline  
Stary 01-04-2010, 21:57   #88
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze

W domu rodzinnym zdarzało mu się rąbać drzewo na opał, co prawda używał do tego dobrej jakości siekiery, a zakupione pniaki były suche… ale myślał, że bez problemów poradzi sobie i teraz, jakże się pomylił. Używane przy pracy narzędzie było już stare i niezbyt solidne, drzewa jako, że były żywe okazały się o wiele trudniejszym wyzwaniem od suchych pniaków, do tego ich obwód był całkiem spory.
Pierwsze uderzenia nie przyniosły zbyt dobrych efektów, a Bjorn jako, że o pracy drwala pojęcia nie miał sądził, że wystarczy jedynie uderzać mocniej. Efekt był zdecydowanie lepszy niż poprzednio poza tym było to całkiem ciekawe zajęcie. Postanowił, więc uderzać jak najmocniej by sprawdzić jak długo da radę utrzymać takie tempo. Niestety nie było mu dane się tego dowiedzieć, przy jednym z uderzeń trzonek siekiery pękł co uświadomiło Bjornowi, że nie była to zbyt dobra strategia.
Kiedy udało mu się przywrócić narzędzie pracy do stanu używalności próbował uderzać bardziej pod kątem. Nie było to jednak takie proste, czasami miał problem z trafieniem w to samo miejsce co go nieco irytowało, ale nie poddawał się.

W końcu udało mu się powalić drzewo, a Rafel nie bez problemów przeciął je na pół. „Kawał dobrej roboty” pomyślał widząc ich dzieło. Praca ta była bardzo wyczerpująca, ale Bjorn cieszył się. Lubił wyzwania, a jeśli dzięki nim utrzyma formę lub jeszcze ją poprawi tym lepiej. Po chwili odpoczynku wspólnymi siłami zaciągnęli sosnę do osady.

W obozie Bjorn skupiał myśli na sośnie przez co nie dostrzegł od razu tego co się działo. Dopiero zawołanie araba skierowało jego uwagę we właściwe miejsce. Zamrugał zdziwiony na widok dziewczynki, myślał, że ich osada jest nieco lepiej ukryta… ale nie było czasu by myśleć teraz o tym. Dziewczynka nie była jedyną „bohaterką” tej sceny, występował drugi aktor. Duży, wściekły, zakrwawiony i ryczący aktor. Ścigał dziewczynkę kierując się równocześnie w ich stronę. Każdy zadziałał instynktownie, jak zgrana drużyna wiedzieli co robić… prawie. Dostrzegł Cecila, który przy pomocy łopaty skutecznie ściągnął na siebie uwagę bestii. Rowena popisała się celnym strzałem z łuku, a Rafel udowodnił, że los bezbronnych nie jest mu obojętny.

W Bjornie natomiast coś jakby się obudziło. Coś zagotowało mu krew w żyłach, jakby geny jego wojowniczych przodków dały o sobie znać. Błyskawicznie zorientował się, że najlepszą broń przeciwko bestii miał w rękach właśnie on. W ofiarności Cecila dostrzegł szansę dla siebie, szansę na wyprowadzenie jednego celnego ciosu, którym mógłby pozbawić życie ich przeciwnika – właśnie kimś takim był teraz dla niego niedźwiedź. Zacisnął mocno dłonie na trzonku siekiery i ruszył biegiem. To wszystko jakby działo się samo, jego myśli skupiały się jedynie na broni i bestii, adrenalina przysłoniła wszystko.

Widząc Cecila rzucającego się na bestię nie pomyślał, że to głupota, odwaga lub coś innego. Groziło mu niebezpieczeństwo, groziło im wszystkim, im… którzy byli teraz dla niego ważni, jak rodzina? Nieważne, że mogli nie być tego świadomi lub nie czuć tego samego. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek z nich zginął, kiedyś zawahał się i zapłacił za to wysoką cenę, nie chciał popełnić dwa razy tego samego błędu.

Ile sił w nogach pędził w stronę bestii „walczącej” z giermkiem. Wiedział gdzie uderzyć, musiał trafić… trafił bezbłędnie. Siekiera wprawiona w ruch całą siłą mięśni Bjorna spadła na kark niedźwiedzia. Dało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk łamanych kości, krew buchnęła strumieniem oblewając potomka wikingów.

Przeciwnik skonał na miejscu i zwalił się całym swym ciężarem na bohaterskiego Cecila. To byłaby iście beznadziejna śmierć… rzucić się bez strachu na niedźwiedzia i przeżyć, a zginąć będąc przygniecionym przez truchło. Całe szczęście Ann wypędziła głupie myśli z głowy Bjorna, który wrócił już do siebie. Odrzucił siekierę i spróbował unieść cielsko… dałby radę samotnie zrzucić ten ciężar z giermka, ale ryzykowałby jego zdrowiem.

- Rafel! Pomóż mi, musimy zrzucić niedźwiedzia jak najszybciej. Spróbujmy zrobić to za jednym razem by nie przygnieść dodatkowo naszego dzielnego giermka.

Ręce bolały Bjorna po pracy w lesie, nie był pewien czy nie naciągnął sobie czegoś wyprowadzając śmiertelne uderzenie jednak nie mógł się teraz poddać. Ustawili się odpowiednio z Rafelem:

- Na trzy, raz… dwa… trzy!

Wspólnie unieśli niedźwiedzia na tyle by Ann i Rowena mogły wyciągnąć nieprzytomnego i nie przygniecionego już Cecila.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 02-04-2010, 11:36   #89
Patronaty i PR
 
Redone's Avatar
 
Reputacja: 1 Redone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputacjęRedone ma wspaniałą reputację
Z rana Noah i dziewczyny ruszyły w miasto. Robin cieszyła się, że jej brat dostanie wiadomość od niej, ufała, że wszystko się uda i Noah odnajdzie jej brata. Oni natomiast wrócili do swoich obowiązków. Siennika to prosta robota, czekała tylko na sznurki do nich. Robota w takim miejscu jak to szła przyjemnie, nikt jej nie popędzał, wręcz przeciwnie, wydawali się zadowoleni z jej tempa pracy.

Przy posiłku rozwinęła się miła pogawędka, Cecil opowiedział im o wspaniałych daniach. Wszystkim aż ślinka ciekła. Rafel zapytał o tymianek nie wiedząc nawet że już nie raz go jadł w potrawach tu przygotowanych, to dosyć popularne ziele i bardzo łatwe w utrzymaniu, jest w stanie przetrwać każdą zimę a już wczesną wiosną jest gotowe do użytku.

Gdy Cecil wspomniał o marcepanie Robin zainteresowała się tematem.
- Marcepan? To jakiś deser tak?
- Marcepan? Tak, takie ciasto. słodkie, że ślinka cieknie. Dużo go zjeść się nie da, bo od razu się poczułabyś zasłodzona, ale troszkę, to istne rozkosz w ustach. Dzieci przepadają za tym. W ziemi francuskiej to dość popularny deser na stołach tych, którzy mogą sobie pozwolić na zakup migdałów.
- Hmmm, to z migdałów? Jakbyśmy mieli przepis można by kiedyś spróbować, na jakąś specjalną okazję. Wiadomo, że trzeba oszczędzać.
- Och nie, to znaczy tak, ale co do przepisu, to nie mam pojęcia, skąd go wziąć. Podpłomyk potrafię przyrządzić, czy kawał mięcha, ale więcej ode mnie nie wymagaj.
- Rozumiem, i wcale nie wymagam. Może któraś z dziewczyn zna przepis?


Postanowiła potem porozmawiać z żeńskimi przedstawicielkami obozu, kto wie, może znają przepis właśnie na ten marcepan. Fajnie byłoby przygotować coś fajnego, tym bardziej że z tego co pamiętała Robin, niedługo ma urodziny, za niecały miesiąc.

Gdy potem każdy był zajęty swoimi obowiązkami nagle dało się słyszeć przerażający ryk i głośniejsze głosy mężczyzn. Robin wyjrzała z chatki i dostrzegła w oddali dziewczynkę uciekającą przed niedźwiedziem. Rzuciła wszystko i zerwała się do biegu, miała nadzieję, że małej nic nie jest. W każdym razie fizycznie bo na pewno mała nie raz zbudzi się ze strasznego koszmaru w którym główną rolę grał niedźwiedź.

Kobieta podbiegła do małej gdy całą reszta rzuciła się na pomoc Cecilowi. Robin była i tak zbyt przerażona by podejść bliżej, przytuliła dziewczynkę mocno do siebie tak by jej główka patrzała w drugą stronę niż ta niemiła scena z misiem. Robin za to obserwowała uważnie. Serce jej stanęło gdy zobaczyła ledwie wystającą rękę Cecila. „Matko Przenajświętsza, byle mu nic nie było.” Błagała w myślach wszystkich świętych o łaskę nad tym giermkiem, któremu postanowiła oddać swoje serce. Bjorn i Rafel dźwignęli niedźwiedzia ale na ich twarzach było widać jak wielki to wysiłek. Rękaw sukni Robin stawał się coraz bardziej mokry od łez dziewczynki, ale nikt teraz nie zwracał na to uwagi. Gdy Cecil był już oswobodzony Ann od razu się nim zajęła.

Dopiero po chwili Robin odważyła się podejść do Cecila, ale dziewczynce nakazała zostać w miejscu, lepiej żeby nie oglądała zwłok niedźwiedzia. Robin kucnęła, łza spłynęła jej po policzku. Chwyciła rękę ukochanego w swoje dłonie i ścisnęła mocno.

- Czy nic mu nie będzie? - spytała Ann łamiącym się głosem.

A do Cecila szepnęła pochylając się nad nim:
- Obudź się, proszę, obudź się.
 
__________________
Courage doesn't always roar. Sometimes courage is the quiet voice at the end of the day saying, "I will try again tomorrow.” - Mary Anne Radmacher
Redone jest offline  
Stary 03-04-2010, 13:11   #90
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Gwen, Martha, Noah:

Rano przywitał ich deszcz, lejący się z nisko zawieszonych, grubych i szarych chmur. Wciąż na szczęście był ciepły, a czasu zmitrężyć więcej nie mogli w mieście, w którym wisiała podobizna Noaha i jego towarzyszy, obecnie pozostających w Sherwood. Za każdego z nich oferowano dziesięć funtów szterlingów, co dla wielu sumą było niebagatelną. Zmoknięcie nie było warte narażania się, zwłaszcza, że władze przeszukiwały wszelakie przybytki wypytując o niejakiego kupca Albrechta czy Alberta, który dnia wczorajszego poczynił zakupy spore, natomiast podobno jeszcze miejskich murów nie opuścił. Sprawdzili więc pakunki na wozie, założyli uprząż mułowi i wyruszyli ku bramie. Kamuflarz, rozmywany deszczem, mimo założonych kapturów, nie był już taki dobry, ale strażnicy nie kwapili się, by na deszczu przeciągać kontrole. Zerknęli tylko na zawartość wozu, a że byli to inni niż dnia poprzedniego, o czym Noah upewnił się przed czasem, nie zwrócili nawet uwagi, że mąkę wiozą z powrotem. Reszta była tak zwyczajna, że machnięto tylko ręką, wypuszczając ich. Odetchnęli z ulgą, poprawiając zupełnie już mokre ubranie. Sadzy można było się już pozbyć, gdyż i tak spływała po twarzach. Podobnie jak nałożone na nie błoto.

Padało też przez większość nocy, dlatego drogi zdążyły już namoknąć i zamienić się w dość grząskie błoto. Bonus radził sobie z tym, ale przecież wóz nie był obciążony szczególnie mocno - dwa pozostałe wyjechały z Nottingham wcześniej i miały czekać całkiem niedaleko. Tak też zresztą było, najpierw spotkali Olafa, który pomógł poprzenosić towary, po czym szybko odjechał wraz z pustym wozem, tak jak mu to Noah obiecał. Było to kosztowne, a z tego co wzięli ze sobą do miasta, a była to niemal połowa zawartości szkatułkki, pozostało niewiele. Coś za coś, jak mawiano, oddalili się od miasta bezpieczni, a zakupili wszystko, co było im potrzebne. Czekał na nich również drugi wóz, wraz z synem miejskiego kowala. Tutaj też zaczęły się problemy. Młodemu chłopakowi udało się co prawda dojechać w okolice młyna i wioski, ukrytej już dawno przez wzrokiem strażników z miasta, ale rozmokła droga i ciężki ładunek sprawił, że wóz ugrzązł dość mocno i jak już stanął, tak ruszyć nie chciał. Samo przeniesienie tego nie stanowiłoby może problemu, ale Bonus nie był wielkim zwierzęciem a i tak już ledwo ciągnął to co miał załadowane. Nie tylko oni zresztą mieli problemy, tuż obok stanął wóz, którego koło podskoczyło na jakimś paskudnym kamieni i roztrzaskało się, grzęznąc za chwilę w błocie.


Powożący mężczyzna teraz obchodził wóz, marudząc coś do siebie i stukając długim kijem w deski, w jakby niemej złości. Miał już swoje lata, a na wozie, skierowanym w stronę Nottingham, wiózł kilka worków, wypakowanych pewnie ziarnem lub czymś w tym stylu. Dostrzegł ich wreszcie i skłonił się, podchodząc bliżej.


- Powitać, powitać! Paskudna nasza pogoda, co? Z miasta jedziecie? Bo widać, że problemy nie ominęły i was. Jestem Clive, stąd niedaleko pochodzę.
Kiwnął głową raz jeszcze, chociaż zwyczaj to był mało znany przez wszystkich, do których zagadnął.
- Młodego po jakie koło wysłałem, ale zanim przylezie, to i tak zapóźno na targ w mieście będzie, ah. Ale szkapina moja może jakoś się wam nada, boście widzę ciężary spore targacie.
Uprzejmy był, ale i trochę ciekawski. Rzadko pewnie spotykał prostych ludzi, którzy tyle na raz towaru wiozą. Ale pomoc na pewno by się przydała, bo najpierw trzeba było żelazo na drugi wóz przeładować a potem zawieźć to do lasu przez błotniste drogi. Trakt w samym lesie na pewno wyglądał lepiej, ale do niego było jeszcze z pół dzwonu przez grząskie błoto.


W Sherwood:

Niedźwiedź został pokonany! Poruszał się jeszcze w drgawkach, gdy zrzucali go z Cecila, ale był już martwy. Cóż jednak mogło go tak rozwścieczyć? Zarówno Rowena jak i Ann wiedziały przecież, że te zwierzęta nie atakują tak same z siebie, chyba, że są bardzo głodne i rozdrażnione, co bardzo rzadko zdarza się w lecie. To była jednak kwestia na później, bowiem giermek jęknął, odzyskując powoli świadomość.
Przenieśli go szybko do ogniska, gdzie rozłożyli na miękkich skórach, wcześniej tylko sprawdziwszy, czy wszystkie kości ma całe. Wydawało się, że miał, chociaż kostka na lewej nodze puchła mu już, boląc trochę bardziej od innych siniaków. Skręcenie nie było poważne, ale na pewno utrudniało ruchy uniemożliwiając dalekie spacery i ciężką pracę wymagającą sprawnych nóg. Poza tym miał kilka zadrapań, szybko przemytych oraz znacznie więcej siniaków, które tylko bolały no i trochę zabarwiały ciało na różne kolory.

Uratowana dziewczynka również w końcu się opanowała, chociaż widząc Rafela przez chwilę szamotała się i wrzeszczała, jakby zobaczyła co najmniej ducha. Najpewniej nie ufała obcym, których skóra była aż tak ciemna. Ostatecznie jednak przestała płakać, dając się usadzić przy ogniu. Wyrzuciła gdzieś kwiatki, a wianek spadł jej z głowy, gdy zahaczyła nim o jakąś gałąź.


Dość długo trwało, zanim powiedziała chociaż słowo. Napoili ją i nakarmili upieczonym mięsem, które wszamała tak szybko, jakby nie jadła od kilku dni. Dopiero potem odblokował się jej język i dziewczynka przedstawiła się jako Alina. To co powiedziała potem, mogło i zmrozić w żyłach krew i zmusić do zastanowienia się co dalej.
- Jechałam wraz z mamusią w odwiedziny do wujka! Mieliśmy taki ładny powóz, ale strasznie trzęsło. I konie trochę śmierdziały, te co ciągnęły powóz i te na których siedzili ci panowie z mieczami. Tatuś mówił, że oni byli po to, by się bezpiecznie dojechało! Ale potem zaczęli do nas strzelać! Widziałam kiedyś na turnieju jak strzelają, tylko teraz nie było tarcz! I ci panowie z mieczami zaczęli krzyczeć i spadać ze swoich koni! Strasznie nami rzucało po wozie, nabiłam sobie kilka siniaków! A potem się zatrzymaliśmy i uciekałyśmy razem z mamą przez las, tylko mama się zgubiła a potem był ten niedźwiedź i jakieś krzykii ja tylko biegłam do przodu...
Zamilkła na chwilę, nie zwracając uwagi na ciszę, jaka zapadła. Pociągnęła nosem. Jej opowieść była chaotyczna i dziecinna, ale i tak zrozumiała. Stało się coś paskudnego.
- Znajdziecie moją mamusię? Mój wujek jest szeryfem Nottingham! Zaprowadzicie mnie do niego?
Zrobiła wielkie oczka, przyglądając się otaczającym ją twarzom i przecierając piąstką załzawione oczy.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172