Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2010, 21:22   #515
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wt, 16 X 2007, Złomowisko Chu Koi Tanga, miejsce pojedynku. 18:05


Kot nie wyczuł żadnej magii poza Chu Koi, który także szykował się do walki sypiąc opium na przenośny żarnik. Wypowiedział kilkanaście słów w starożytnej odmianie jednego z dialektów kantońskiego i otoczył się kłębami oparów. On także nie marnował czasu.
Yagami wyszedł z założenia, że im szybciej zacznie tym lepiej. I jego sztylet wbił się w mgłę. Czy doszedł celu? Tego Yagami nie widział, opar był szczelny, sylwetka Chu Koi rozmazana. Yagami posłał w górę kolejną kartkę wywołując fajerwerki... Odpowiedział były długie mgliste kolce tworzące się z oparów i wyrastające nagle z dymu. Atakowały na ślepo, ale były tak liczne, że Yagami nie zdążył uniknąć trafienia. Na szczęście, tu zadziało zaklęcie Willhelminy. Czar utworzył skrzący się krąg ochronny, który osłonił Yagamiego przed ciosami kolców.
Atak nastąpił z powietrza i ziemi...wskakując w kłęby mgły. Kot unieruchomił maga... teraz był łatwym celem. Tak przynajmniej się zdawało, dopóki w mgle nie pojawiły się czerwone oczy i z mgły nie uformowało się szybko ciało.


Czym było to stworzenie? Yagami mógł się tylko domyślać. Pewnie tak jak on miał swoje shikigami, Chu Koi kontrolował przynajmniej jeden byt...ducha czy też demona powiązanego z jego nałogiem. Bestia ta rozerwała dwa z atakujących kruków z zabójczą precyzją. Dwa uciekły poza zasięg, zaś bestia rzuciła się na kota. Shikigami, niewiele mogło zrobić...Dymny potwór nie rzucał cienia na tyle wyraźnego, by go unieruchomić. Widać było, że unieruchomiony przez kota chińczyk szybko odzyskuje władzę nad swym ciałem.
Chu Koi wyjął z rany nóż...jak się okazało, japończyk go nim trafił. Napompowany narkotykiem jak adrenaliną szalony opiumowy mag jednak nie zwracał uwagi na ból... być może go nawet nie odczuwał. Yagami rzucili małym skorpionem niczym pociskiem, ale Chu Koi po prostu przebił go orężem stworzonym przez Yagamiego. Wypowiedział kilka słów po chińsku i ostre mgielne ostrza uformowały na „skórze” demona którego kontrolował Chu Koi.
By po chwili wystrzelić serią mglistych pocisków, w utworzone przez Yagamiego chwilę po ciśnięciu skorpiona we wszystkie iluzje, mające ukryć położenie japończyka. Ale Yagami na to przygotowany, sięgnął po pierwszy wachlarz i uaktywnił jego moc powodując że urósł do gigantycznych rozmiarów. Mimo to Yagami bez problemu użył go do wywołania silnego podmuchu, który rozproszył mgielne pociski. Wachlarzyk po jednak jednym użyciu rozpadł się. Nie szkodzi, Yagami miał dwa takie czary przygotowane. Drugim wachlarzem rozpędził mgielnego oni, na krótką chwilę co prawda. Stwór szybko zbierał się do kupy. Nie dość szybko jednak, dwa kruki które uniknęły pogromu, zaatakowały swój pierwotny cel z zabójczą precyzją... opiumowego maga.

Chu Koi po chwili leżał a kałuży krwi. Jego mgielna bestia rozmyła się na wietrze. Yagamiemu nikt nie pogratulował, nikt też mu nie groził czy nie zatrzymywał. Traktowali japończyka jak powietrze.

Wt, 16 X 2007, przed klubem "Kikka", obrzeża wschodniego Chinatown, 21:10


Dante zajechał na swym stalowym rumaku mówiąc.- Ładne ciuszki skarbie. Wskakuj, przed nami cała noc łowów.
- Całą noc ? Ponoć je potrafisz wytropić.-
rzekła ironicznie Yue, próbując naruszyć, niezachwianą, u Dantego, pewność siebie.
- Potrafię i wytropię.- odparł Dante ruszając z kopyta. Zaś Yue chwyciwszy go mocno w pasie dodała.- No to wykaż się.
Ruszyli w miasto, Dante kierował się chyba na wyczucie. Yue co jakiś czas rozglądała się w specjalny sposób. Nie potrafiła namierzyć tropu, ale Dante jakoś wiedział gdzie jedzie.
A przynajmniej ona miała taką nadzieję. Jadąc z nim na motorze, wyczuwała całym ciałem jego aurę. On chyba nie zdawał sobie sprawy ze swej siły, o czym ironicznie przypominał jej głos wuja Gonga. A także wspominał o jej słabości.

<< Beze mnie jesteś niczym! >>

Czy była niczym, gdy brała udział w strzelaninie? Czy była niczym, gdy zdobywała informacje w śledztwie? Yue zaczęła mieć wątpliwości. Zwłaszcza, że i teraz nie zamierzała polegać na wuju Gongu, a na strzelbie ze środkami uspokajającymi.

Kolejne wąskie uliczki Chinatown w które wjeżdżali, wykazały wyższość motoru nad samochodem. Dante może był i świr, ale miał coś więcej poza „dużym mieczem”, w każdym znaczeniu tego słowa.
Łowca zatrzymał się i wskazał palcem, na szczecinę i dodał. –Zeskakuj z motoru kotku. Dalej pójdziemy pieszo.
-Gdzie?-
spytała dziewczyna. A Dante nie bawiąc się w subtelności wziął Chinkę na ręce i wykorzystując swą wrodzoną moc, zaczął skakać w górę odbijając się od ścian przeciwległych budynków. Po chwili znaleźli się na dachu jednego z budynków.
- Czy tu nie romantycznie.?- rzekł Dante, nachylając się na Yue próbującą złapać równowagę przy kominie.


Yue poczuła się dosłownie przyparta do muru. Przez cienką koszulę dokładnie poczuła fakturę zimnych cegieł na plecach.
- Zrób jeszcze jeden krok, a mi drgnie palec na spuście. - jej ton wskazywał, że nie żartowała. Tylko bezpośrednią groźbą można wpłynąć na Dantego. - Najpierw robota, potem przyjemność.
-Uwielbiam ostre dziewczyny.-
mruknął Dante, po czym wskazał ręką mówiąc.- Idziemy w tamtym kierunku, kotku.
Ruszyli...po dachach. Dante korzystając z wrodzonych mocy był gibki jak pantera. Yue nie szło tak dobrze. Usłyszany w pobliżu huk wystrzałów przyciągnął uwagę obojga. Dante kucnął i wyciągnąwszy dłonie do tyłu rzekł.- Wskakuj na barana. Nie mamy czasu maleńka.
Gdy dziewczyna to zrobiła, łowca pognał jak wiatr, coraz szybciej zbliżając się do celu skrytego w małym zaułku. Przeskakiwał z dachu na dach, a jego aura falowała wykorzystywana intensywnie.
Wilkołak rzeczywiście był w Chinatown, duża 2,5 metrowa bestia, o smoliście czarnym futrze. U jej stóp leżał nieprzytomny (albo nieżywy) mężczyzna.


Likantrop był jednak dziwny...jego kończyny były nieforemne, jakby za długie, łapy za duże. Pysk...za mało zwierzęcy, za bardzo demoniczny.
Dante zaś postawiwszy Yue na ziemi, bezceremonialnie wyciągnął dwa pistolety i wywalił magazynki wprost w klatkę piersiową wilkołaka. Kanonada odrzuciła stwora do tyłu, powalając go na asfalt uliczki, a z ran po kulach wypłynęła krew. Zanim jednak Yue zdołała coś rzec, z pistoletów Dantego wypadły magazynki, a on sam rzekł.- Spoko kiciu, to była zwykła amunicja. Dla wilkołaka to jak ukąszenie komara.
I rzeczywiście, rozwścieczona bestia powstała z ziemi, Dante spytał.- Twój teren, twoja randka...więc jak chcesz to rozegrać?
Yue spojrzała na stwora i zauważyła że jest coś z nim nie tak. Miał dwie aury, coś w środku go kontrowało, coś starego i złowrogiego. Ten wilkołak był opętany i przemieniony przez złego ducha.

Środa, 17.X.2007, Metropolitan Museum, 11:30


Poranek zaczął się od śniadania, podczas którego Kenneth starał się zwrócić uwagę swej żony na siebie, za pomocą półsłówek, tylko po to by dygresjami przypomnieć o przewadze jaką zyskał na wydziałem trzynastym, co w tym przypadku miało się równać przewadze nad samą Will. Miało jej przypominać o tym, że rolą żony jest stać na straży domowego ogniska. Oczywiście nie powiedziałby jej tego wprost, mimo że podświadomie tak uważał.

Później trzeba było zajmować się sprawami związanymi z projektem dotyczącym pewnego projektu magicznego i wykonać kilka telefonów potwierdzających spotkanie w muzeum.
Na którym jej przewodnikiem znowu był Greg Peters. – Witam znów doktor Hollward.
I rozpoczęło się zwiedzanie. Doktor Hollward używała dyskretnie swych czarów, najpierw z samochodu, później przy każdej okazji. Wyniki jednak były niezmiennie te same...żadnych aktywnych aur zaklęć, żadnych śladów po czarach. Aury przypadkowych zwiedzających, jak i pracowników nie wyróżniały się niczym. Niektórzy byli bardziej wrażliwy na drugą stronę, paru miało śladowe ilości mroku. Ale Willhelmina nie zauważyła żadnych magów, ani odmieńców.
Nic niezwykłego, ani na wystawie, ani tej części magazynów które zwiedzała idąc za Petersem.
Wkrótce dotarli gabinetu starszego mężczyzny, oglądającego w tej chwili popiersie byka zapewne z wczesnego okresu cesarstwa rzymskiego.


-Profesorze, to jest doktor Hollward. Przyszła w sprawie artykułu.- rzekł Peters przedstawiając Willhelminę, potem zaś rzekł do Willhelminy.- Profesor Arthur Evans stoi na czele grupy konserwatorskiej zajmującej się odtworzeniem zniszczonego sarkofagu.
Arthur, odłożył rzeźbę, spojrzał na kobietę i spytał.- To w czym możemy pomóc?

Środa, 17 X 2007, gabinet doktor Simmons 17:00

Gabinet doktor Simmons nie przypominał gabinetów lekarskich jakie znał Phil. Mały ciasny, przytulny jednak. Komputer, wygodne krzesło i taboret dla pacjenta.


Całkiem miłe miejsce... Sama pani doktor też wyglądała na miłą.


Młoda długowłosa brunetka, w niedbale założonym kitlu zapewne podchodziła na luzie do relacji lekarz-pacjent. Co innego jednak zawód. Matka by jej nie polecała, gdyby nie była dobra.
-Paula Simmons.. pan McNamara?- spytała po czym wskazała na taboret mówiąc.- Proszę usiąść i opowiadać co panu dolega. Albo... z jakiego powodu pan tu przyszedł? A potem pana przebadamy.
Po czym sam usiadła za fotelem i notowała słowa Philipa.

Czw, 18 X 2007, mieszkanie Amy 7:30


Co to był za wieczór...starzy kumple ( i nowi też), darmowe jedzenie (duuuużo darmowego jedzenia) i "gorzała" (też niemało). Dużo wspominania, dużo żartów, luźna atmosfera. I absolutnie zero freakowatości i nadnaturalnych wydarzeń. Amy wreszcie mogła na moment zapomnieć o tych wszystkich dziwactwach jakie widziała lub w jakich brała udział. Detektyw Walter powoli wygrzebała się z wyrka, próbując sobie przypomnieć, jak tu dotarła i w jakim stanie. Oczywiście produkt przemiany alkoholu płynący w jej żyłach ( a uściślając, produkt przemiany hektolitrów alkoholu) zaowocował megaKacem, który nie ułatwiał sytuacji. Poza tym trzeba się było zebrać do kupy i przygotować na kolejny „cudowny” dzień pracy...pełen „cudów”, które Amy wolała omijać szerokim łukiem... No i przywitać nowego partnera. W końcu poprzednicy Phila nie wytrwali dłużej niż dobę.

Czw, 18 X 2007, biurko detektyw Walter 9:00


Jak się okazało, ku zaskoczeniu Amy, detektyw Phil McNamara nie zapadł na śmiertelną chorobę, nie dopadły demony, ani nie zżarł wilkołak. Jednym słowem, nie zdarzyło się nic, co by zmuszało pannę Walter do przejęcia śledztwa w oczekiwaniu na nowego partnera. Phil McNamara cały i zdrowy był na wydziale, co oznaczało, że... Amy nie wiedziała co będzie dalej. Z Philem długo nie współpracowała, więc mogła mieć tylko nadzieję, że ambitny detektyw będzie odwalał za nich cała brudną robotę, podczas gdy Amy będzie mu asystować oddając się słodkiemu lenistwu. Albo też jej partner wpadnie na nieciekawy pomył wciągnięcia ją w śledztwo i zacznie jej zlecać zadania do wykonania...brrr.

Czw, 18 X 2007, biuro porucznik Logan 9:00

Pobudka przy Richardzie była czymś miłym. Przyjemnie było obudzić się przytulając do jego ciepłego ciała. Przyjemnie było czuć na sobie jego roziskrzony wzrok, nawet jeśli zdawał się on rozbierać Vi tym wzrokiem. Przyjemnie było usłyszeć.- Do twarzy, ci w tym warkoczu.
I przyjemnie było jeść śniadanie we dwoje. A i pocałunek na dowidzenia...był więcej niż przyjemny. Richard był więc miłym początkiem dnia.

Ale teraz należało się skupić na sprawie.
- Czy dr. Pawlicek mówiła coś na temat tego jakiego typu był to rytuał? Alchemiczny, okultystyczny, satanistyczny, nie wiem… voodoo?- spytała Vi, zaś Daria odparła.- Raczej demoniczny lub satanistyczny. Tyle wynika z pierwszych nieformalnych oględzin. Więc nie bierzcie ich za pewnik. Analiza jest dopiero w toku.
Daria napisała adres na karteczce i podała im ze słowami. – Adres miejsca zbrodni. I przygotujcie się na niemiłe widoki. Co prawda zwłoki już uprzątnięto, ale... zobaczycie sami.

Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34 9:35


Budynek wydawał się całkiem zwyczajny. Nie była to strefa aktywnej działalności gangów. Raczej miejsce spokojne i ciche.


Vi ów budynek przypominał jej dawny akademik ze studenckich czasów. Krwawe zbrodnie zbyt często zdarzają się w takich miejscach. Dawkins i Henderson szli schodami na trzecie piętro, by dotrzeć na miejsce zbrodni. Drzwi prowadzące do mieszkania, były pokryte długimi rysami od wewnątrz.
W przedpokoju panował bałagan, ale dopiero w głównym pokoju mieszkania, było pełno krwi i rysunków. Kilkanaście wyrysowanych czerwoną farbą kręgów splatało się z symbolami magicznymi i łacińskimi słowami....Niestety zamazane zostały plamami krwi i śladami pazurów, więc Chris miał pewne problemy z ich odczytaniem. Poza tym dochodziły jeszcze wyrysowane na podłodze sylwetki denatów, oraz podpis krwią.


I koło tego podpisu badania przeprowadzała, jakaś chudziutka kobieta, o ciemnoblond włosach i w okularach. Wstała na widok wchodzących i rzekła.- Jesteście przydzielonymi do tej sprawy detektywami? Nazywam się Julia Belfou, właśnie dostałam przydział na asystentkę doktor Pavlicek...
Przez chwilę nerwowo się rozglądała, dodając pod nosem.- Co już wiemy? Trzy zwłoki, wśród nich prawdopodobnie właściciel mieszkania.- zajrzała do notatek. Kurt Knutsen lat 30, księgowy w małym wydawnictwie naukowym. Prawdopodobnie, gdyż wszystkie zwłoki były tak zmasakrowane, że nie dało się ich rozpoznać, nawet płci. Mamy wybite od wewnątrz okno w sypialni. Poza tym ślady krwi i odciski palców. I zwój...zwój już jest badany na wydziale. To chyba wszystko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2010 o 23:32.
abishai jest offline