Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2010, 00:00   #511
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Dzieło grupowe :-)

Śr 17 X 2007, „Fat Black Pussycat”

Młoda detektyw nie patyczkując się z zaciągniętą do baru "ofiarą" przyciągnęła ucho Christophera do siebie i korzystając z lokalowego gwaru szeptała pospiesznie.

- Zadaniem na dziś jest nie palnięcie niczego o wylęgarni freaków jaką jest Trzynastka. Cokolwiek z nas wyciągną przed weekendem będzie na ustach całej stanowej policji a nas Rock rozwiesi na hakach w swoim gabinecie. Nic jest lepsze od niewygodnej prawdy. Powoli wszystko odkręcę więc im dalej, tym bardziej z górki. No detektywie Dawkins, nie daj się. -

Zakończyła swe szepty delikatnym ni to muśnięciem, ni to pocałunkiem w policzek swej wieczornej drugiej połówki. To tak na szczęście. Poza tym jeśli żadne z nich nie myślało o czymś sprośnym mającym z tego buziaka wynikać, a Amy w cnotliwość księdza wierzyła, w całej scenie nie było niczego zdrożnego.
Zaraz po tej zapewne jakże radosnej dla publiki scence z marsową miną zwróciła się w stronę towarzystwa.

- Przez was muszę Chrisowi za wiele tłumaczyć na raz! -


Zaczęła z wyrzutem.


Ksiądz prawie jak zahipnotyzowany nic nie odpowiedział, całkowicie oszołomiony tym co się właśnie działo. Wiedział że się rumieni gdy czuł ciepło wydychanego powietrza tuż przy swym uchu, a do nozdrzy dochodził zapach kobiecych perfum. Muśnięcie ust Amy na jego twarzy jeszcze spotęgował to odczucie. I wcale nie zrobiło się chłodniej, gdy detektyw na głos poczęła się "tłumaczyć":

- No więc po kolei radosna bando za długich języków. Pozwólcie, że przedstawię wam detektywa Christophera Dawkinsa, "kolegę" z pracy. -

To że odpowiednie słowo zostało odpowiednio zaakcentowane miało "koledze" umknąć. W końcu, czyż nie zgodnie z obietnicą właśnie odkręcała to całe zamieszanie? "Kolega" uśmiechnął się słabo i niemal niezauważalnie kiwnął głową jakby potwierdzając. Tak naprawdę jednak oceniał gorączkowo sytuacje. "Co, jeśli ktoś z nich mnie rozpozna jako księdza?" Było to wprawdzie mało prawdopodobne, jednak Chris już się spodziewał jutrzejszego telefonu z Kurii.

- Chris jest wydziałowym specjalistą od religii, zwłaszcza chrześcijańskich. Ot czasami by zdemaskować "cudowne objawienia", "diabły" i takie tam, trzeba naprawdę tęgiej głowy. -

No więc dała księdzu podwaliny do ewentualnych dysput teologicznych bez wchodzenia w szczegóły jak bardzo zaangażowanym w branży specjalistą jest mu być dane.

- A co do Marshalla... naprawdę myślicie, że mogła bym chodzić z facetem mającym na imię Marshall!? Skąd macie takie niedorzeczne "rewelacje"? -

Zaperzyła się na pokaz.

- Owszem znam faceta, ale to co najwyżej kontakt weekendowy. Wyskoczyć do centrum. Zjeść coś na mieście. Ale tak na poważnie? Błagam. Poza tym od stałości w związku urody ubywa, a dysponując tejże ograniczonymi zasobami nie mogę sobie pozwolić na bezmyślne trwonienie. -

Wstała i stanęła za krzesłem Dawkinsa.

- Dobra zostawiam, wam go na chwilunię ale jak mi go spłoszycie to wysadzę tą waszą pancerną śmieciarkę. -

Po raz kolejny nachyliła się blisko ucha księdza naruszając jego przestrzeń terytorialną.

- Przeżyjesz jakieś małe piwko? Zaraz wracam. -

Ruszyła do kontuaru w celu pozyskania pilsa i szklaneczki coli.
Chris chciał coś powiedzieć, lecz Amanda już poszła dalej.
Tymczasem trzech rosłych chłopów otoczyło Chrisa, nie dając mu szans na dyplomatyczne wycofanie się. Wreszcie murzyn rzekł.- A więc...jak poznałeś naszą małą Amy?

Dawkins zmierzył ich nieco nerwowym wzrokiem, jakby towarzystwo zaraz miało go zaprosić do bójki. Ile razy właściwie widział Amy? To właściwie było dopiero drugie spotkanie z czego pierwsze trwało jakieś 10 sekund. Ile na ten temat można powiedzieć. Detektyw był zbyt rozkojarzony by wymyślać jakieś zgrabne kłamstwo, a nawet gdyby nie czuł się na siłach by wdrażać je w życie dlatego odrzekł zwięźle
-Cóż... niedawno, jakiś tydzień temu na wydziale...- w tym miejscu przydałoby się woda, piwo lub cokolwiek płynnego. Chris poczuł, jak od tych 7 słów zaschło mu w gardle.
Jednak lanie piwa trwać musi.
- To dość szybko się wokół niej zakręcił. W tydzień.-rzekł Alejandro.
- No, no...a na cichą wodę wygląda.- potwierdził Arkadiy. A Wilbur dodał.-Tu Christopher, tam Marshall, nasza mały Amy tak szybko dorasta.
Co cała trójka potwierdziła głowami. A Julie prychnięciem.- Faceci, mamy erę feminizmu. Amy nie potrzebuje trzech ochroniarzy. W razie podrzuci amantowi do łóżka paczuszkę C4 z 3-sekundowym zapalnikiem.
-Eee tam, lepszy jest granat odłamkowy.- wtrącił Arkadiy i zaczęła się krótka rozmowa nad wyższością granatów na ładunkami wybuchowymi w kontekście łóżkowej zemsty... a przewijające się w niej słowa: "flaki,na suficie, urwany dzwonek, czy też krwawa jajecznica" i podobne, dość obrazowo opisywały los delikwenta, który narazi się "naszej małej Amy".

Sam Dawkins, jakoże był raczej laikiem (za co poniekąd dziękował) zarówno w gestii amantów w łóżku, jak i materiałów wybuchowych, przysłuchiwał sie temu uważnie tylko przez pierwszą minutę, później jednak wyłączył się rozmowy i w tej materii, i przyglądając się uważnie wymieniającym kwieciste opisy, zaczął na nowo sobie zadawać pytanie "Co ja tu robię?"

Nieświadoma cierpień młodego księdza. Czy raczej w ramach miłego wieczoru nie dopuszczająca świadomości istnienia takowych Amy zjawiła się z wilgocią dla spragnionych dopiero po chwili zajęta przez ten czas szybką ploteczką z barmanem. W końcu nie było jej tu trochę czasu i trzeba było nadrobić towarzyskie zaległości.

- Żyjesz? -

Postawiła przed przesłuchiwanym kufelek pełen jasnego bursztynu i usiadła obok uzbrojona w buteleczkę dietetycznej koli z słomką wetkniętą w odkapslowaną szyjkę.

Ksiądz powstrzymał się od rzucenia się na kufel i wychłeptanie polowy jego zawartości, jako swoistego lekarstwa na obecną sytuacjię. Niemniej od razu chwycił kufel i upił spory łyk. dopiero po tym przytaknął kiwnięciem głowy. Jeszce jeden łyk i zwrócił cicho się do Amandy
- Skąd ich znasz?
- Jak to skąd? - zamrugała zaskoczona oczętami wprawiając w trzepot dwa czarne motyle nadmiernie podkreślonych rzęs - Oto mój poprzedni przydział. NY-E.S.U. Ta da! -
Zaprezentowała grupę niczym towar na wyprzedaży. Jedyny i niepowtarzalny. Przy zakupie dwóch trzeci gratis.
- Ale tylko udają miłych. Wysmerfili mnie z jednostki i karnie odesłano mnie do Trzynastki. No ale tak to już jest jak się ma tłuste akta. Kariery się nie zrobi. -
Detektyw rozejrzał się po obecnych i odrzekł, czując że lepiej kontynuować rozmowę z Amy niż znów wplątywać się w specyficzne gusta ludzi z ESU.
-Cóż chyba nie często trafia się do XIII z pełni własnej i nieprzymuszonej woli
- Żartujesz?! Mają haka albo na Ciebie albo na twego przełożonego... Nic u Rocka nie dzieje się przez przypadek. A nawet jeśli naprawdę ktoś zgłasza się dobrowolnie to na swą zgubę. Sługusy inspektora wydłubią z ciebie wszystko i znajdą powody byś bał się uciec z Trzynastki. Każdy glina w tym mieście wie, że ten wydział to bilet w jedną stronę.
Chris przez chwilę zastanawiał się nad apokaliptyczną wizją rozciąganą przez detektyw Walter, nie do końca pewnym co o tym sądzić. Na szczęście dla skołatanych myśli nie dane było mu męczyć ich za długo.

Julie
podeszła i zdecydowanie poufale wzięła Dawkinsa pod ramię ciągnąc w kierunku parkietu. Mówiąc przy tym.- Mam nadzieję, że dobrze tańczysz. Jeśli nie, masz okazję się nauczyć.
Do tej pory Chris sądził, ze jest źle ale nie przyjmował do wiadomości, że może być jeszcze gożej, a teraz, gdy dziewczyna zaciągała go na parkiet, szybko to sobie uświadomił. Niemniej ruszył, bądź co bądź z pewnym oporem na parkiet. "W końcu taniec to jeszcze nic takiego"... miał nadzieję.

Julie
umiała tańczyć i to dobrze. Podczas tego tańca jednak wypytywała Chrisa. -Czym cię oczarowała Amy? Co ci się w niej spodobało?
Księdzu tańczenie cóż... nie szło. nie to że nie wyczuwał rytmu, po prostu ilość znanych mu kroków ograniczała się do 4- do przodu, do tyłu, w prawo i w lewo. Niewiele więcej nauczył się na studniówce, a później jakoś... nie było okazji. Sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że był wypytywany o dziewczynę, której prawie nie znał. Przez chwile więc milczał w połowie zaabsorbowany by się nie potknąć, a w połowie myśląc nad odpowiedzią:- Chyba bezpośredniość...- i dodał pewniejszym tonem - Tak to jest najbardziej uderzające w niej.
- Tańcem to ty jej nie zauroczyłeś. - westchnęła Julia i zaczęła go uczyć kroków. Kiwnęła przy tym głową, komentując.- Musisz się jeszcze w tym podszkolić.
-Wybacz ale tańce nigdy nie były moją mocną strona- odrzekł Chris, który cóż... powoli się rozkręcał po piwie na pustym żołądku...
-Masz okazję się podszkolić... działałam w kółku tanecznym w liceum.-odparła z uśmiechem i poczęła instruować Chrisa jak ma stawiać kroki i gdzie trzymać ręce. I by nie był tak sztywny.

A Amy niczym muchy obsiadła trójka kolegów i w końcu Arkadyi rzekł. - No i jak tam się bawisz w nowej robocie?
- A jak się mam bawić? Zagonili mnie do papierowej roboty, a u Was mijało mnie to na ogół. Siedzę. Walczę z komputerami i użalam się nad sobą dostając sprawy w stylu szukania krokodyli w kanałach, albo gigantycznych nietoperzy z naocznymi świadkami w postaci ćpunów na fali. Ot farsa. Trzynastka znana i lubiana. -
Wzruszyła ramionami i z złością ślurpnęła coli.
- To kogo tak koniecznie chcieliście na moje miejsce że trzeba było mnie wykopać z zespołu? Bo umówmy się zesłanie na "detektywa w wariatkowie" to żaden awans. No chyba, że musieliście zdecydować, że ktoś pójdzie i odesłaliście najsłabsze ogniwo? Co? -
-Eeee...nikogo. Modernizują ponoć zespół. Co to oznacza?...wiadomo, cięcia budżetowe. - machnął ręką Alejandro z wyraźną rezygnacją.- Ucięli już część etatów. Na twoje miejsce nikogo nie wstawili. Ratusz przebąkuje coś o połączeniu ESU i SWAT w jedno, a to oznacza redukcję personelu.
-Ponoć. Na razie nic nie wiadomo i nikt nie przyszedł w zastępstwie ciebie.-rzekł Wilbur, potem spytał.- A tak z ciekawości. Co się działo w centrum handlowym? Wiesz, ta sprawa z zamknięciem na weekendzie. Żona twierdzi, że to terroryści i nie wierzy w te oficjalne bajki o zbyt daleko posuniętej reklamie gry na konsole.
- Czyli wywalili mnie dla utrzymania waszych ciepłych posadek. Przynajmniej raz się na coś przydałam. Że też dałam się wyciągnąć z technicznego. Tam przynajmniej był spokój. Butle z chemikaliami opisane... Ustawione alfabetycznie... Aż żal wspominać. -
Rozmarzyła się na chwilkę.
- Centrum? A w sumie jedno i drugie. Wpuścili aktora z dwudrzwiową klatą i sześciopakiem, z styropianowym mieczem na pół hallu i pistoletem na ślepaki. Biegał robiąc rwetes i goniąc kaskaderów na rolkach. Ktoś z tłumu rzucił, że to terroryści i się zaczęło. Koniec końców wybuchła panika i ludzie niemal tratowali się w wyjściach. A jako że tylko nasz wydział obiboków nie robił nic konkretnego to wysłali naszych do sprzątania po grach komputerowych. Chyba nie myślicie, że wysłali by tam Trzynastkę gdyby w grę wchodziła prawdziwa broń? -
-To masz dobrze, byczysz się cały dzień za biurkiem. I jak zadzwoni jakaś przerażona staruszka to jej cierpliwie tłumaczysz, że kanałach nie ma krokodyli. Nie to co my. Jutro znów trening na poligonie, a potem badania lekarskie. -westchnął Wilbur i dodał cicho. -Żona przebąkuje coś o szukaniu przeze mnie ciepłej posadki.
- To się zamieńmy! -
Amandzie nie trzeba by proponować dwa razy. - Dostaniesz posadę detektywa... Podwyżka. Za tym pakiecik zdrowotny. A ja nie skończę z metką dziwadła. Inspektor na pewno zgodzi się na wreszcie solidnego pracownika. No i pewnie potrafisz obejść sie z klawiaturą bez łamania palców...
-Żeby tak można było. - westchnął Wilbur, a Arkadayi rzekł.- Wiesz, jak ci tak brakuje adrenaliny Amy, to cie po robocie możemy zabrać ze sobą na ćwiczenia.
- Jeśli nie narobię wam tym jakichś problemów to bardzo chętnie! -
wprawdzie nie przepadała za bieganiem i poceniem się, ale oznaczało to popołudnie w towarzystwie uzbrojonych facetów z dala od freaków. - Ale skoro adoptujecie się do nowej mniejszej formacji to będę tylko przeszkadzać. No chyba, że chcecie ze mnie zrobić ruchomy cel...
Przeskakiwała podejrzliwym spojrzeniem od twarzy do twarzy.

-Wiesz...zawsze będziesz mile widziana na ćwiczeniach, w końcu jesteś naszą małą Amy.- rzekł wielkodusznie Arkadayi. A Alejandro.- A jak tam z twoimi sprawami sercowymi. To który wreszcie jest twoim chłopakiem Marshall, czy ten Christopher? Ponoć tego pierwszego...całowałaś.
- Tak to jest jak się opiera na niepewnym wywiadzie. -
pokręciła z dezaprobatą głową - Co się z tym ESU podziało... Za moich czasów...
Zażartowała z kolegów po czym gwałtownie klepnęła się w czoło z głośnym plaśnięciem.
- Aaaaa... kurcze jutro po południu jednak nie mogę. - stwierdziła z markotną miną - Mam nocny patrol. - wykrzywiła się paskudnie - Jakiś światły obywatel nie może spać po nocach jak mu psy śmietniki rozgrzebują więc my na to konto będziemy szukać w tym Wilkołaków. To jedyny minus tej roboty. Nie licząc metki dziwadeł. Żadna pora nie jest wolna od idiotycznych zgłoszeń telefonicznych. A wy co tam ostatnio działacie? Tęsknię za syrenami tych waszych śmieciarek...

- Wilkołaków? W telewizji mówili że to nocne bestie, czy coś w tym stylu.- zauważył dowódca ESU. No tak...i Amy będzie musiała to teraz odkręcać.
- Dingo czy tam insze psowate. - wydęła policzki pokazując swą znajomość psich ras wszelakich. - Taki jest wynik przewróconego śmietnika i kablówki. A nawet u nas wszystko musi brzmieć patetycznie i groźnie więc nie szukamy rozczochranego kundla którego cień zmusił którąś wiekową niewiastę do zażycia dwóch kropelek nasercówki więcej tylko potwornego sejbertufa który tylko przez przypadek połasił się na resztki piure nie dojedzone przez małego Hose. -
Wzięła do ręki kartę z wyżerką delikatnie przypominając, że tłuczone ziemniaki to wcale nie zgorszy pomysł na zajęcie na następną chwilę.
- A potem w schronisku będą pękać ze śmiechu jak im przyprowadzimy "bestię" mieszczącą się w koszyku dla kota...

Trójka mężczyzn pokiwała głowami, po czym Alejandro popijając kolejnego drinka dodał. - Julie wspominała, że twoja współlokatorka przyłapała cię na całowaniu się z jakimś chłopakiem, który ponoć nadziany jest... Myśleliśmy, że się wkrótce ustawisz w życiu, a i nam coś skapnie. Wiesz...ze względu na stare dobre czasy.
-Alejandro żartuje z tym skapnięciem. Ale uznaliśmy, że musimy prześwietlić twojego chłopaka, dla twojego bezpieczeństwa.- wtrącił Arkadayi.
- Jeśli któremuś wpadnie do głowy oświadczanie się to macie, jak w banku, że w pierwszej kolejności wyślę wam go do rewizji i poczekam na błogosławieństwo. W końcu po co czekać kilka lat by się lepiej poznać skoro zawodowcy prześwietlą gagatka w tydzień. No i przynajmniej będzie uświadomiony co go czeka, jeśli wymyśli grilla dla przyjaciół obu stron. -
Ustanowiła więc trio szafarzy nad jej hipotetycznymi zaślubinami.
- Co do rodziny... Arkadayi, nic nie opowiadasz o mojej małej kopii... Kiedy dasz mi wreszcie zabrać ją na jakiś koncert? -
- Kiedy? Eeee...wiesz.-
dowódcę zatkało. Przerażała go wizja przerobienia swej kochanej Natashy w kopię Amy. Amanda była fajną kumpelą, ale mieć podobną do niej córkę? To było ponad siły dowódcy ESU.- W następnym roku pewnie.
- Okey. Dobiorę jakąś odpowiednią imprezkę na tę okazję. Nic się nie martw. Wybawi się jak nigdy w życiu. -
w końcu była ICH Amy i chyba nadal potrafili jej zaufać?
- Nie chcę nic sugerować, ale pewna podstępna niewiasta, która podstępnie uprowadziła Chrisa, obiecywała kolację, więc nie objadałam się nadmiernie. -
Nie sugerując nic, acz dość sugestywnie wachlowała się menu. Zapraszali na papu? Czas wywiązać się z pochopnych deklaracji.
-To co się krępujesz Amy, zamawiaj co chcesz.- rzekł Arkadayi.
Gdy dokształcony tanecznie Dawkins dotarł na powrót do stolika z grupowego spora cześć półmiska drobiowo-cielęcych szaszłyków zniknęła już w niebyt pozostawiając po sobie jedynie smutne puste patyczki. Puste kufle magicznie stały ponownie napełnione a sama
imprezka zaczęła się rozkręcać...
Noc była jednak jeszcze młoda.
 

Ostatnio edytowane przez carn : 29-03-2010 o 00:02.
carn jest offline  
Stary 29-03-2010, 14:12   #512
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wt, 16 X 2007, Wydział XIII, kostnica ; 8:40

Wspominając jak Chińczyk uporał się z śledzącymi go krukami, onmyoudou delikatnie przejechał palcami po dwu swoich nowych przedmiotach. Dwa papierowe wachlarze, rozpięte na drewnianej ramie. Własne rękodzieło, wzmocnione magią i opisane jako kamaitachi*.

Mag pisma nie sądził, by wachlarze miały okazać się szczególnie trwałe, ale miał nadzieję, ze wczorajsze spotkanie z dymem nauczyło go czegoś. Kruki były zwrotne, ale dym był - po samym sposobie poruszania się sądząc - ewidentnie magiczny. Owszem, wiatr go w pewien sposób kształtował, jednak należałoby wezwać prawdziwie silny podmuch by rozproszyć taki dym, lub rozerwać go. Natomiast taki podmuch na pewno przyjdzie z kamaitachi... nie bez powodu były one nazywane kosami wiatru.

Nie było to jednak jedyną przygotowaną niespodzianką, jego 'asem w rękawie' było zaklęcie, którego efektu sam nie był pewien - nie było czasu na jego przetestowanie.

I - patrząc po straszliwym rozgardiaszu jaki panował w kostnicy - nie zapowiadało się, by miał na takie testy czas.

* * *

Raban nie opadał - pod napięciem okazywało się jak sprawna jest ekipa Czeszki i jak wiele potrafi wytrzymać ona sama. Pavlicek właściwie nie wstawała od komputera, chyba, ze do urządzeń diagnostycznych. Drukarka pracowała niemal zawsze, kiedy Yagami odprowadzał kolejna rodzinę albo witał następną. A rodzin tego dnia pojawiło się prawie dwadzieścia. Przyszli ci, którzy dostali wiadomość, przyszli też tacy, którzy wiadomości nie mieli i po rozejściu się po Chinatown wieści o masakrze, zbiegali na wydział, zaalarmowani. Bo nie mogli znieść niepewności, bo sąsiad zarzekał się, że widział tam ich syna, brata, kuzynkę itp.

W krótkiej chwili wytchnienia mag zatęsknił za kawą Willhellminy Hollward. Niewiele myśląc rzucił czar, by ją przywołać... Rozbłysł jakiś nieznany mu glif na suficie, zaś mag poczuł jak energia jaką chciał zasilić zaklęcie - wraca do niego. Przypomniawszy sobie, gdzie się znajduje, szybkim krokiem wyszedł... by wrócić wprowadzając kolejną rodzinę. Dopiero po południu zdołał przeprowadzić swój plan - wyjść, przywołać tackę, porcelanę i samą kawę, następnie wrócić i przy gromkim "ooooo dzięki stary!" zaserwować ją pozostałym laborantom i samej koronerce. Zmęczenie na twarzy Czeszki przez moment było wyraźnie widoczne, kiedy sięgała po kawę.

Zdecydował posłać jej maila o północy. Skomponował szybką wiadomość, ustawił adresata, godzinę dostarczenia na północ - jeśli do tej pory nie będzie w stanie anulować zlecenia, najpewniej Chu Koi Tang będzie zwycięzcą.


Wt, 16 X 2007, Złomowisko Chu Koi Tanga, miejsce pojedynku. 18:00


Obserwując przybycie Chu Koi Tanga onmyoudou był spokojny. Na złomowisku pojawił się jeszcze nocą, by poznać teren. Wszelkie przygotowania miał już za sobą, teraz zostawało przeprowadzić to, co zaplanowane.

Japończyk zakładał, że nie walczy jedynie przeciw jednemu człowiekowi. Choć Chu Koi Tang dotąd załatwiał sprawy zdecydowanie w bardziej honorowy sposób niż inni gansterzy Triad, kiedy więc spojrzał na świtę tamtego, oceniał przeciwników.

Zaczajony nieopodal kot-shikigami patrzył, kto z nowoprzybyłych otoczony jest magią i jaką.

Sam Hitohiro odziany był zgoła nietypowo, ponieważ miał na sobie wysoką, czarną czapę, przewiązaną pod brodą, jego białe kimono miało długie rękawy, w których skrywało się sporo rozmaitych karteczek, za obi tkwiły dwa złożone teraz kamaitachi, zaś drewniane geta ozdobione były wyrytym symbolem heksagramu. Na kimono nałożone było komigatari**, ozdobione symbolami konstelacji zodiakalnych, na plecach zaś sporej wielkości czarnym pentagramem z czerwonym płomieniem i srebrnym księżycem w centrum. Ten znak był znakiem rodowej linii magów - przodków Hitohiro. Pentagramy zaszyte były też w czterech miejscach stroju, oraz w czapie.

Japoński mag traktował pojedynek poważnie i ceremonialnie, pojawiając się w formalnym stroju urzędnika z Biura Onmyou, które wieki temu pełniło wysokie funkcje przy Dworze Cesarskim, kiedy onmyoudou było właściwie narodową magią. Wtedy, każdy onmyoudou właśnie tak się nosił.

* * *

- Przyszedłeś, to dobrze. - zimno uśmiechnął się opiumowy mag, zapalając papierosa. Natychmiast onmyoudou założył, że to nie tytoń tamten teraz pali. - Zaczynamy powiedzmy z odległości dwudziestu kroków od siebie. Potrzebujesz jakiegoś czasu na rozgrzewkę? Masz jakieś pytania przed śmiercią?
- Nadal nalega pan na pojedynek? - upewnił się dla formalności Yagami
- Tchórzysz? - szczeniacko odpowiedział starszy mężczyzna. Japończyk jakby nie zauważył prowokacji
- Rozumiem. Ma pan licznych towarzyszy, mogę założyć, że w razie pana zgonu ktoś się zajmie formalnościami?
Tamten uśmiechnął się naprawdę paskudnie:
- To nie ja tu zginę - rzucił kolejną przewidywalną odpowiedzią.

"Świr" pomyślał Yagami, "najprawdziwszy świr, on się z tego cieszy"

Ale sam również czuł ekscytację na samą myśl o zmaganiach.

- Sou ka***. Potrzebuję trzech do pięciu minut. I możemy zaczynać.

Wzniósłszy kekkai wokół całego złomowiska, onmyoudou ustawił się w odpowiedniej odległości i rzucił - Gotów!

Zaczęło się.

Onmyoudou doskonale rozumiał o co chodzi w pojedynkach. Opowieści samurajskie ilustrowały to nad wyraz dobitnie. W znakomitej większości wypadków kto zaczynał, kto uderzał pierwszy - wygrywał. Chyba, że miał kiepską technikę.

Pojedynki rewolwerowców również to potwierdzały. Szybkość, przejęcie inicjatywy, jak i umiejętności - to były rzeczy kluczowe do zwycięstwa.

Walkę zatem Yagami rozpoczął trywialnie - rzucając przyzwanym z toujinfu chwilę przed pojedynkiem nożem.

Przedłużając ruch, jednym płynnym gestem, rzucił w górę ledwie zapisane toujinfu, jednocześnie schodząc w dół i intensywnie mrużąc oczy. Krzyknął zapisane na kartce słowo.

Rozbłysły fajerwerki.

Japończycy rozwinęli fajerwerki do rangi sztuki. Niemal każdy lokalny festiwal miał pokaz sztucznych ogni jako pozycję obowiązkową. Niektóre słynne były w całym kraju z wyrafinowania swoich pirotechnicznych dzieł, na nocnym niebie można było podziwiać długotrwałe, fantastyczne rozbłyski we wszelakich kolorach i kształtach.

Oczywiście, wieczorem efekt musiał być słabszy, ale też i nie o efekt chodziło... ale o rozproszenie. Toteż miast zapisać na karcie jaki fajerwerk, w jakim kształcie, kolorze, jak długi i jak wysoko, przygotowując tę kartę, mag pisma jedynie wpisał tam jedno kanji, znaczące "rozbłysk, eksplozja".

Dystrakcja. Sun Tzu w swym legendarnym dziele poświęcił jej wiele miejsca.

Prawdziwy pierwszy atak był gdzie indziej. Cztery kruki zaczęły pikować na opiumowego maga. Niczym kamienie leciały w dół, by tym razem żadne smugi dymu nie przeszkodziły im w dotarciu do celu.

Pułapki w pułapkach - shikigami-kot wyskoczył za Chu Koi Tangiem mając przygwoździć jego cień i unieruchomić tamtego, unie.

W tym samym czasie, Hirohito delikatnie chwycił kolejne toujinfu w dwa palce, wymawiając cicho lecz rozkazująco kolejne zaklęcie:

- Yobidasu! Sasori!****

Symbol na kartce poczerniał, kartka zwinęła się i stała skorpionem, którego ogon precyzyjnie ujęty był między dwa palce nagle pocącego się onmyoudou.

Zakręciwszy się wokół własnej osi mag cisnął prezent pod nogi przeciwnika. Był ciekaw na ile tamten był zimnokrwistym świrem. W końcu większość ludzi na widok skorpiona w bezpośredniej bliskości nie reaguje racjonalnie.

Wyćwiczonym, automatycznym ruchem mag idei zakreślił dłońmi koło, uspokoił przepływ ki i rozpoczął potoczyście inkantację:

- Maboroshi! Watashi wa dou? Watashi wa dare?*****


------------------------------------------------
* kamaitachi - wg japońskiego folkloru złośliwy duch, który zjawia się z silnym wiatrem, tnie i nakłada lek, zadając bolesne niczym ciecia rany, lecz nie powodując krwawienia i nie zostawiając śladów. Także używane do niektórych ceremonii shinto specjalne wachlarze, mające 'ciąć wiatr' przez wywołanie jeszcze silniejszego, lecz inaczej skierowanego wiatru.
** komigatari (jap.) kamizela, część formalnego stroju japońskich notabli,
***Sou ka - (jap.) rozumiem, przyjmuję (do wiadomości), ah tak (to ostatnie także w formie pytania)
**** Yobidasu! Sasori! - (jap.) Przyzywam! Skorpion!
***** Maboroshi - (jap.) fantom, iluzja,
w tej samej linii: Watashi... - (jap.) Gdzie jestem? Kim jestem? - wyliczanka dziecięca przy zabawie w chowanego
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 29-03-2010, 16:05   #513
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Dzieło grupowe.

Środa, 17.X.2007, wydział XIII, biurko det. McNamary, 11:55

Phil siedział przy swoim biurku z niezbyt wyraźną miną, za to z wyraźną niechęcią spoglądał na materiały na nim zgromadzone. Zupełnie nie miał pomysłu, w jaki sposób zabrać się do tej sprawy. Żadnych śladów ... przynajmniej materialnych, żadnych poszlak, żadnych motywów, żadnego punktu zaczepienia, nic. W kartotekach obu ofiar też żadnych wzmianek o sprawach, wrogach czy zdradzonych partnerach. W dodatku raport, który otrzymał od Amandy niewiele mu powiedział. Choć lepszym stwierdzeniem byłoby, że w ogóle nic z niego nie zrozumiał ... Jakieś skale opisujące uszkodzenia jakiejś aury, pieczęci Seta, wzorce magii. Gdyby ktoś z zewnątrz zobaczył ten raport, zapewne zacząłby się zastanawiać, czy autorka i czytelnicy są na pewno przy zdrowych zmysłach.

Nic dziwnego, że nazywają ich ... nas poprawił się natychmiast w myślach "Łowcami Czarownic".

Uśmiechnął się krzywo do tej myśli, po czym westchnął i wziął do ręki raport z badań aury. Skoro nie rozumiał, co jest tam napisane, więc musiał poprosić o wyjaśnienie ... najlepiej autorki. Wziął wizytówkę z adresem poczty elektronicznej i telefonem, sięgnął po słuchawkę i wybrał numer.

- Biiiip ... biiiip ...biiiip ... biiiip ... Tu poczta głosowa ... biiiiiiiiip ...

- Errr ... Mówi detektyw McNamara z wydziału XIII NYPD ... yyyy ... bardzo proszę o kontakt w sprawie raportu diagnostycznego detektywów Molinera i McMurry'ego. Numer kontaktowy do mnie to 9176261627.

Nie było to to, co chciał załatwić, ale zrobił już pierwszy krok. A ten jest zwykle najtrudniejszy. Otworzył raport i zaczął go czytać ponownie, wynotowując jednocześnie kwestie, których nie rozumiał i wymagały wyjaśnienia. Na ekranie komputera pojawiały się kolejne pytania i zagadnienia. Niektóre znikały po pojawieniu się następnego pytania, które zawierało odpowiedź na poprzednie. Po skompletowaniu listy Phil przeczytał ją jeszcze raz i uszeregował według priorytetów. To było coś, co mógł wysłać z prośbą o wyjaśnienia.

Mail ... Nowa wiadomość ...

"Szanowna Pani Hollward,

Proszę o wyjaśnienia dotyczące Pani raportu do sprawy numer KR 94/10/07. Oto lista zagadnień, które mnie interesują:

1. Co oznacza, że demon/zaklęcie było o sile 13 w 10 stopniowej skali Abrahama Chemla? Jakie to oznacza zagrożenie?
2. Czy obecność/aktywność kogoś/czegoś o takiej sile jest łatwa do wykrycia/wyczucia? Z jakiej odległości, jak dokładnie?
3. Co oznacza pieczęć Seta? Jaka jest jej funkcja? Co taka pieczęć może zrobić poza zniszczeniem komponentów?
4. Jak bardzo charakterystyczna jest owa "pieczęć" i co pozwala określić?
5. Czy jest Pani w stanie wykonać bardziej szczegółowe skany aur i kiedy? Jeśli nie, to czy może Pani polecić kogoś odpowiedniego do tego zadania? Czy nie byłoby wskazane czasowe monitorowanie stanu aur?

Na chwilę obecną to wszystkie zagadnienia, które są dla mnie niejasne. Bardzo proszę o odpowiedź i z góry dziękuję za współpracę.

Z poważaniem,

Philip McNamara - XIII wydział NYPD."

... Wyślij


Okienko edytora zniknęło z ekranu i po chwili następna linia pojawiła się w liście elementów wysłanych.

Uffff, pierwsze koty za płoty ...

Na szczęście istniało jeszcze wiele źródeł, które były o wiele bliżej i być może były aktualnie dostępne ... jak chociażby Pavlicek i jej pomocnik Yagami, wymieniony w raporcie oraz detektyw Marlowe, który, jak się okazało po sprawdzeniu w dostępnych kartotekach, był kolegą z wydziału. Oprócz tego musiał przygotować wnioski dla swojej kurator oraz skonsultować się z lokalnym specjalistą ds. magii. Czekało go długie i pracowite popołudnie, ale najpierw ... spojrzał na zegarek - 12:35. Jego organizm nie kłamał. Lekkie ssanie w żołądku odczuwalne od jakiegoś czasu wyraźnie wskazywało, że nadeszła pora lunchu. Ponieważ Amanda gdzieś się ulotniła, więc był to świetny moment na zjedzenie czegoś ...

Środa, 17.X.2007, wydział XIII, Kostnica, 13:05

Phil ponownie schodził do królestwa Pavlicek. Niby już tu był, więc wiedział, czego należy się spodziewać za metalowymi drzwiami, przed którymi stanął, ale nie od razu zdecydował się nacisnąć klamkę. W końcu wzruszył lekko ramionami, jakby otrząsał się ze swoich obaw i wszedł do wydziałowej kostnicy.

- Cześć. - zaczepił pierwszego technika, który się nawinął. - Gdzie mogę znaleźć doktor Pavlicek? Albo ... - chwilę poszukiwał w pamięci potrzebnego nazwiska, a może imienia? - pana Yagami'ego?

Wskazany mu w odpowiedzi mężczyzna był, jak sugerowało nazwisko, Azjatą. Na oko pomiędzy 20 a 30 lat, przeciętej budowy mężczyzna o włosach zaczesanych do tyłu i spiętych w kucyk, Hirohito Yagami, akurat pracował przy ...

- Dzięki. - bez zbędnego ociągania podszedł do wskazanego. - Przepraszam, pan Yagami, prawda? Jestem Philip McNamara. - wyciągnął rękę. - Czy mogę prosić o chwilę rozmowy? - rozejrzał się niepewnie - Jeśli jest pan teraz zajęty, to możemy później ...

Na pierwsze słowa McNamary, Azjata odwrócił się ku niemu, z całkowitą uwagą go obserwując, nie mówiąc nic, nie czyniąc najmniejszego dźwięku. Jego spojrzenie skupiło się wyłącznie na detektywie. Kiedy ten zawiesił głos, starannym angielskim Azjata rzekł:

- Zgadza się, nazywam się Hirohito Yagami - lekki nacisk jaki położył na pierwszym członie miał dać do zrozumienia rozmówcy, że jeszcze nie czas na mówienie sobie po imieniu, choć co Amerykanin pojął, pozostawało inną kwestią - z chęcią z panem porozmawiam, jeśli będzie pan tak miły i da mi trzy minuty, bym mógł zakończyć to, co robię obecnie. Chyba, że pana sprawa jest nie cierpiąca zwłoki?
Mężczyzna na widok wyciągniętej dłoni nowoprzybyłego przepraszająco i z autentyczną skruchą dodał:
- Przepraszam, nie podam panu ręki, jest brudna.

- Przepraszam, panie Hirohito, nie chciałem być nieuprzejmy. Po prostu nie wiedziałem, co jest imieniem a co nazwiskiem.
- powiedział lekko zmieszany młodzieniec, próbując się usprawiedliwić. - Oczywiście mogę zaczekać. - cofnął rękę i odsunął się nieznacznie, aby nie przeszkadzać. - Chciałbym porozmawiać o podjętej przez pana próbie zdjęcia klątwy z detektywa ... - otworzył trzymaną do tej pory pod pachą teczkę i sprawdził odpowiedni fragment. - ... o! właściwie, to nie jest wspomniane, z którego ... - podniósł wzrok na rozmówcę. - Chodzi mi o jednego z dwóch detektywów pogrążonych w śpiączce ... współpracował Pan z doktor Hollward.

- Nic nie szkodzi.

Sposób w jaki Japończyk się uśmiechnął mówiąc to, potwierdzał że nic się nie stało. McNamara był uprzejmym człowiekiem skoro przepraszał tak szczerze i dla odmiany to Yagami poczuł się zakłopotany, że zbyt natrętnie wytknął tamtemu potknięcie. Tym bardziej zatem zapragnął zatrzeć potencjalne złe wrażenie. Uśmiechnął się do rozmówcy, mówiąc:

- Chodzi panu w takim razie o pana Andreasa Molinera, temporalnego maga, który dzięki swej magii był świadkiem oryginalnego... -
uświadomiwszy sobie, że zaczął odpowiadać od razu Japończyk pokręcił głową na swoje zachowanie, ujmująco się uśmiechnął i rzekł do rozmówcy - przepraszam, to dość ciekawa sprawa, choć przerażająca również. Proszę mi dać trzy minuty.

Kiedy Philip skinął głową, Azjata podziękował uśmiechem i wrócił do swej roboty, która polegała na ważeniu (chyba) organów, opisywaniu ich i odkładaniu do specjalnych pojemników. Detektyw nie miał pojęcia co to ma na celu. Szczęśliwie nie musiał się tym zajmować, zaś Azjata w niecałą minutę później skończył to, co robił i ruszył do niewielkiej umywalki, gdzie zdjął rękawiczki i starannie i pedantycznie obmył dłonie, nie pomijając przegubów oraz paznokci i miejsc między palcami - jakby ostatnią pracą zajmował się nie w rękawiczkach, lecz bez nich.

W międzyczasie stojący pod ścianą detektyw zajął się swoją komórką. Wybrał opcję nagrywania głosu i przygotował telefon do funkcji dyktafonu. Może jakość nie będzie wybitna, ale lepsze to niż nic.

Chwilę później Azjata wyciągnął dłoń na powitanie, mówiąc:

- Hirohito Yagami, lub, prezentując się wedle amerykańskiego stylu, Yagami Hirohito. Yagami to imię. - lekki uśmiech złagadzał różnicę kultur, sprowadzał ją do drobiazgu - Detektywie McNamara, jak rozumiem potrzebuje pan informacji na temat mej nieudanej próby przekierowania klątwy z detektywa Molinera. Postaram się pomóc jak umiem, choć jeśli dysponuje pan raportem Hollward-sensei... przepraszam, doktor Hollward, nie bardzo wiem co mógłbym doń dodać. Proszę pytać.

Wyciągnięta ręka została mocno i zdecydowanie uściśnięta.

- Nie będę ukrywał, że w sprawach magii i klątw jestem całkowitym laikiem. - postanowił na wstępie ustalić odpowiedni poziom rozmowy - Chciałbym, aby opowiedział Pan, co było celem rytuału i jaki był jego wynik. Chciałbym również prosić o Pana opinię i obserwacje. Być może dostrzegł Pan coś innego niż doktor Hollward. Może byśmy usiedli na chwilę w jakimś spokojnym miejscu. - dorzucił na zakończenie, gdyż obecne miejsce z Pavlicek pod bokiem groziło zabraniem rozmówcy zanim zacznie odpowiadać.

- Rozumiem. Pana biurko w takim razie? Jeśli chciałby pan coś notować...

- Myślę, że to dobry pomysł. - Phil poczekał jeszcze, aż Yagami poinformuje jednego z laborantów, że na kilka minut opuszcza swoje miejsce pracy, po czym ruszyli schodami na górę na salę ogólną, gdzie znajdowało się biurko przydzielone mu jeszcze w piątek. Po drodze gospodarz spotkania zabrał jakieś niezagospodarowane krzesło dla gościa. Blat biurka do którego podeszli sugerował, że urzędujący tu detektyw albo był pedantem, albo jeszcze nie zadomowił się na nowym miejscu, gdyż nie znajdowały się na nim jeszcze stosy nieuporządkowanych teczek, skoroszytów, kartek z notatkami albo kartonów z resztkami pizzy, czyli normalny na wydziale widok. - Proszę. - młodzieniec wskazał przyniesione krzesło, które postawił z boku biurka, poczekał, aż Japończyk usiądzie, położył na biurku pomiędzy nimi telefon komórkowy, którym się bawił na dole i trzymał w ręku podczas wędrówki na górę, naciskając klawisz uruchamiający nagrywanie. - Możemy zaczynać ...

- Jeśli nie miał pan dotąd okazji by zetknąć się z magią, postaram się mówić możliwie najprościej, natomiast w razie pytań - proszę się nie krępować i mi przerywać. Kilka faktów, uporządkowanych chronologicznie. Detektyw McMurry obrywa klątwą. Nie wiem jak. Nie wiem też jak szybko po owej klątwie zapadł w śpiączkę, ale tak właśnie skończył. Aby ustalić jak, detektyw Moliner skorzystał ze swojej magii temporalistycznej ...

Phil podniósł rękę, sygnalizując chęć przerwania. - Przepraszam, jakiej magii? To znaczy ... - chwilę zastanawiał się nad sformułowaniem pytania - czym taka magia się zajmuje?

- Nagina czas. Ale nie udzielę szerszej odpowiedzi, bo Moliner-san był pierwszym takim magiem z jakim się zetknąłem. Na pewno potrafił zajrzeć w przeszłość. Dodatkowo - Yagami bezradnie rozłożył ręce - obawiam się, że to zachodni paradygmat. Bardzo mi przykro, lecz na ich temat nie dostarczę panu zbyt wielu informacji.

Japończyk naprawdę wyglądał na zakłopotanego tym, że nie mógł pomóc. Kiedy detektyw nie drążył tematu, powrócił do chronologicznego przedstawiania sprawy:

- Szczegóły próby są mi nieznane, natomiast była ona udana. Moliner-san był świadkiem rzucania klątwy... ale też sam stał się jej ofiarą. Aby zbadać sprawę i uzyskać informacje na temat klątwy, przybył do kostnicy w ostatni czwartek. Lub piątek. Były to dość wypełnione zdarzeniami dla mnie dni, zatem na razie nie podam precyzyjnej daty, ale podam ją panu przed dzisiejszym wieczorem, jeśli będzie pan tak miły by dać mi jakiś kontakt na siebie. Wtedy miało miejsce pierwsze moje spotkanie z panem Andreasem Molinerem. Wtedy też dokonano zdjęć jego aury oraz badań tejże. O ile dobrze pamiętam nieszczęśnik zdołał zapisać formułę czaru, a przynajmniej jej część. Do tego coś łączyło jego siły życiowe z przedmiotem a część aury była wsysana - nie było wiadome przez co. Jako onmyoudou spotkałem się wcześniej z klątwami, lekkomyślnie zatem zaproponowałem przekierowanie klątwy z pana Molinera na substytut. Próba - o której szczegółowo opowiem chwilę później - zakończyła się fiaskiem. Klątwa była zabezpieczona, uzyskałem jedynie symbol, który wtedy nic nikomu nie mówił. Pan Moliner udał się do domu, a kiedy próbowałem z nim porozmawiać później tego samego wieczoru, razem z doktor Hollward, był już pogrążony w śpiączce. Dokonaliśmy badań, wiedząc już wtedy dzięki ekspertyzie pani doktor, że symbol oznaczał iż klątwa pieczętowana była znakiem egipskiego boga Seta. Z moich badań niewiele wynikło, jednakowoż Missis Hollward zdołała ustalić specyfikę zaklęcia, którego ofiarą padli McMurry i Moliner.

- Był świadkiem? Rozumiem, że jest prawdopodobne, bo pewności nie mamy, że przy pomocy swej magii "zajrzał" w przeszłość, próbując ustalić, co się stało z detektywem McMurrym, tak? I o jakim przedmiocie Pan mówi?

Yagami przez chwilę obserwował detektywa wnikliwie, z wyraźnym namysłem. Miało się wrażenie, że waży jego słowa, zastanawia się nad nimi. Minęło prawie pół minuty nim odrzekł:

- Ciekawe pytanie, zadane z ciekawej perspektywy. Pan uważa, że Moliner-san kłamałby w takiej sytuacji? Prosząc o kontrzaklęcie?

- Nie podejrzewam, żeby kłamał. - spojrzał uważniej na Japończyka - Rozmawiał z nim Pan po tym, jak "zajrzał" w przeszłość, prawda? Czy powiedział coś interesującego?

Hirohito znajdował się na gruncie zdecydowanie nielubianym. Tłumaczenie magii osobie nie znającej się na niej było dlań dwakroć trudniejsze. Podejrzewał, że po prostu nie miał talentu do tłumaczenia rzeczy dla siebie oczywistych. Rozmowa z McNamarą nie była niemiła a sam detektyw nie był natrętem bądź głupcem, jego pytania miały sens, lecz dla Yagamiego ta rozmowa była trudna, gdyż musiał zważać na wszystkie swoje słowa i badać je pod kątem do którego nie był przyzwyczajony. Zupełnie inaczej rozmawiało się z Willhellminą Hollward na w końcu ten sam temat... Różnica niemal wywołała westchnienie.

- Pytał pan o pewność. Nie bardzo wiem, co mam na to powiedzieć - odpowiedział w końcu bezradnie. - Fakt, nie mam pewności, że Moliner-san faktycznie zrobił dokładnie to, co powiedział, że zrobił. To tak, jakbym rozmawiał z naukowcem na temat odkrycia istnienia atomu. Nie widziałem go. Nie znam dowodów na jego istnienie. Nawet widząc go pod mikroskopem lub rozrysowanego na diagramach i podpisanego atom... skąd mam mieć pewność, że to faktycznie atom? Nie mam odpowiednich umiejętności. Trochę podobnie jest z magią. Nie jestem w stanie zweryfikować twierdzeń innego maga, jeśli moja i jego magia się nie zazębiają. W tym przypadku zatem zostaje mi zaufać poszlakom... i słowom samego poszkodowanego. Co do przedmiotu - nie wiem, podejrzewałbym zegarek. Aby odtworzyć sytuację, z rzeczy osobistych McMurry'ego Moliner-san zabrał zegarek. Jak sądzę, także dla nawiązania więzi i ułatwienia sobie rzucania odpowiedniego czaru. Ale to jedynie robocza hipoteza, detektywie. Nie jest to niczym poparte, poza intuicją. Rozmowa nasza skoncentrowana była na mej próbie przekierowania czaru.

Przerywając na moment, Yagami wyraźnie szukał odpowiednich słów. Parę razy jego twarz skrzywiła się w frustracji, nim wreszcie zapytał:

- Zna pan termin magia sympatyczna?

- Nie.
- słuchający był skupiony tylko i wyłącznie na rozmowie, więc nie zwrócił nawet uwagi, jak bardzo obcesowo i być może niegrzecznie zabrzmiała jego krótka odpowiedź.

- Rozumiem. Książka antropologa Frazera pt. "Złota Gałąź: Studia z magii i religii" w jednym z pierwszych rozdziałów definiuje to pojęcie. W skrócie rzecz ujmując magia sympatyczna to magia opierająca się na dwu prostych zasadach: podobne powoduje podobne oraz rzeczy, które kiedyś pozostawały w styczności ze sobą działają na siebie nawet wtedy, gdy kontakt fizyczny przestał istnieć. Czyli, jeśli przyszpilę pana cień do stołu, mogę liczyć, że poczuje pan ostry, przeszywający ból w miejscu, w którym pana cień został trafiony. Jeśli odprawimy rytuał, w którym tańcem będziemy naśladować udane łowy, to potem nasze łowy będą udane. I tym podobne. Druga zasada jest równie wszechobecna we wszelkich paradygmatach. Jeśli zabiorę pana włos, mogę potem zrobić lalkę voodoo, która będzie pana substytutem... lub hitogatę.

Wymówiwszy to obce słowo Azjata sięgnął do kieszeni na piersi i wydobył z niej wyciętą w kartce papieru prymitywną sylwetkę człowieka.

- Podobnie jak niektórzy lokalizują osoby zaginione na podstawie ich ubrań, rzeczy osobistych itp. podobnie można spróbować przekierować klątwę,wykorzystując więź między osobą a rzeczą, która miała z tą osobą odpowiednio długą styczność. I to właśnie próbowałem uczynić dla detektywa Molinera. Niestety, zawiodłem - sądząc z przyciszonego i nabrzmiałego tonu jakim wypowiadane były te słowa, Japończyk był srodze zawstydzony faktem - Hitogata została przejęta kompletnie przez klątwę. Udało się jedynie uzyskać informacje, które później doktor Hollward wykorzystała by rozpoznać charakter klątwy - symbol Seta. Pan Moliner oczywiście był bardzo zawiedziony, podobnie faktem, że wydziałowy sprzęt jedynie potwierdził jego przypadłość, nie podając ani szczegółów ani antyzaklęcia. Nie znajdując u nas pomocy wrócił do domu. Kiedy byliśmy tam parę godzin później z doktor Hollward, był już w śpiączce.

Zaczerpnąwszy oddechu, Yagami zakończył dłuższy monolog słowami:

- Jeśli interesuje pana jakie badania przeprowadziła Missis Hollward, jak i ich wyniki, postaram się odpowiedzieć najlepiej jak umiem, lecz wątpię, by moje odpowiedzi były jakkolwiek lepsze od tych, jakie może panu udzielić sama pani Hollward. Przy okazji, szczerze panu polecam książkę Frazera. Podaje dużo przykładów 'myślenia magicznego' z różnorodnych paradygmatów, zarówno tych magicznych jak i tych religijnych, a zatem obu stron. Bariera językowa nie powinna być szczególnym problemem, choć jakaś może się zdarzyć, z racji tego, że Frazer jest Szkotem a książkę opublikował w XIX wieku. Jest to trzynasto-tomowe kompendium, ale czytać niekoniecznie trzeba od deski do deski by dobrze zrozumieć - forma jaką wybrał autor to zbiór esejów. Była to jedna z lektur pomocniczych na trzech niezależnych przedmiotach w trakcie moich studiów i muszę rzec, miejscami naprawdę interesująca lektura. Co może być dla pana istotne, to fakt, że autor w żaden sposób nie gloryfikuje magii ani też nie uzasadnia lub udowadnia jej istnienia, wręcz przeciwnie. Jak wiem, niektórzy detektywi tutaj są daleko posuniętymi sceptykami.

Yagami uśmiechnął się mówiąc to.

Phil słuchał uważnie lekko pochylony do przodu, w kierunku opowiadającego i nie przerywał, zaś na kartce, którą miał przed sobą wynotował jedynie autora i tytuł poleconej książki o magii.

- Mhm. - krótkim mruknięciem skwitował ostatnie stwierdzenie Hirohito. - Zastanawia mnie pewien fakt. - kontynuował, wykorzystując przerwę. - McMurry stał się obiektem klątwy w sposób bezpośredni. Nie wiem, czy był po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, czy spotkał kogoś w tym zaułku, kto go w ten sposób urządził, bo ze śladów na miejscu pozostały jedynie emanacje po zaklęciu, co jednak wskazuje na czyjąś obecność na miejscu. Moliner, jak zrozumiałem, "zajrzał" w przeszłość i dostrzegł moment "przeklinania" McMurry'ego, więc był jedynie widzem. Pan próbował dość bezpośrednio ingerować w samą klątwę. A jednak klątwa dotknęła Molinera, a Pana nie. Chyba, że Moliner podziałał jako bufor dla Pana. A on sam padł ofiarą, gdyż dostrzegł źródło a ono jego. - rozważał na głos różne możliwości, które wydawały mu się logiczne. - To oczywiście tylko spekulacje laika ... Co mogło być źródłem takiej klątwy? Jakiś przedmiot? Osoba? Stwór? Czy Pan potrafiłby wyczuć, gdyby ktoś Pana podglądał z przyszłości? Nie wiem, czy porównanie jest adekwatne, ale mam wrażenie, że badamy sprawę telewidza znokautowanego podczas oglądania meczu bokserskiego w telewizji. I to w dodatku przez jednego z zawodników będących na ekranie.

Kolejny raz młody Amerykanin zaskoczył rozmówcę sposobem postrzegania sprawy, unikalnością swojej perspektywy. Yagami uśmiechnął się ciepło, z odcieniem aprobaty:

- Ciepło. Nie zagwarantuję, że nic z relacji Moliner-san mi umknęło, ale wynikało z niej, że był widzem i że McMurry-san został przeklęty przez osobę, którą śledził, podczas spotkania twarzą w twarz. W pewien zatem sposób Moliner-san był na miejscu. Proszę zauważyć - ostro podkreślił Japończyk - że oczywiście tutaj wkraczamy w fazę domysłów. Żaden z nas nie jest magiem temporalnym, nasze rozumienie jego perspektywy musi być okaleczone. Natomiast mamy dwa fakty, które są dobrą bazą dla snucia wniosków. Pierwszy: temporalista oberwał. Drugi: ja nie.

Upewniwszy się, że rozmówca nie ma pytań, mężczyzna mówił dalej:

- To może wydać się trywialnym postawieniem sprawy, ale mówi nam to coś o modus operandi tego zaklęcia. Proszę zauważyć, nie mówię o modus operandi człowieka, który je rzucił, lecz o samym czarze. Widz, nawet z drugiej strony ekranu, jak pan to zręcznie ujął, obrywa. Zaś osoba jedynie próbująca przekierować już rzuconą klątwę - nie. Dodam od siebie -
spochmurniał onmyoudou - że nie podejmę się drugiej próby. Łatwość z jaką ta klątwa przejęła moją hitogatę wyraźnie daje do myślenia. Jeśli mi wolno zaoferować moją opinię w temacie - uzyskawszy lekkie skinienie głowy rozmówcy, Hirohito kontynuował - to otrzymałem ostrzeżenie. Pierwsze. Niechętny jestem by sprawdzać co dalej, ponieważ moje umiejętności są ku temu niewystarczające. A! Drobna merytoryczna sprawa: nie zgodzę się z pana określeniem o bezpośredniej ingerencji. Całe przekierowanie klątw na substytuty, jakimi są hitogaty, opiera się na istnieniu bardzo silnej więzi między przeklętą osobą a hitogatą. Jest to gwarancją sukcesu. Dlatego taka hitogata nosi bardzo dużo śladów osoby, którą ma naśladować, a znikome, minimalne doprawdy znaki przekierowującego zaklęcie. Trochę skłaniam się ku stwierdzeniu, że to było jednym z powodów mego ocalenia, ale nie zamierzam forsować takiej tezy.

Zerknąwszy na ścienny zegar Yagami rzucił, zaalarmowany:

- Shimatta! Detektywie, strasznie przepraszam za tak nieuprzejme przerwanie, lecz muszę albo dać znać w kostnicy, że mnie nie będzie bo asystuję panu, albo się zbierać. Rozgadałem się ponieważ tak skomplikowane zaklęcie jest pasjonującym tematem. To rzadkość. Przejmuje zgrozą fakt, że wedle badań doktor Hollward, pieczęć jest znakiem Seta. Nie wygląda to na robotę jego kapłana, zatem - ostrożność zabrzmiała w głosie Japończyka - być może mówimy o magu, który spętał jednego z potężniejszych demonów egipskiego panteonu i wykorzystuje jego możliwości. Tu jednak nie chciałbym wprowadzić pana w błąd własną niewiedzą lub nieznajomością tematu. Ma pan raport prawdziwego eksperta, który na pewno dołączył do niego bibliografię i źródła. - Ton głosu Azjaty nabrał ciepłej nuty sympatii i podziwu - Nie podejmuję się konkurować z Willhellminą Hollward w tym temacie. Jeśli jednak pan prowadzi to śledztwo, detektywie, to proszę się strzec. Jeśli mogę panu jeszcze jakoś pomóc, proszę dać mi znać. Ah. Przy okazji, pan prowadzi śledztwo w sprawie pana Marconiego?

- Już nie. Zostało przekazane komuś innemu. Niestety, nie mogło czekać, aż wyzdrowieję. Nie chcę odciągać Pana od obowiązków, więc może skończmy na dziś. I tak mam sporo do analizy i przemyśleń. Na pewno znajdziemy jeszcze okazję, aby porozmawiać. Może do tego czasu zdołam poznać choćby podstawy podstaw z teorii magii i będę w stanie zadać bardziej ... adekwatne pytania. Dziękuję za wskazanie źródła. Właściwie to możemy pójść razem. Mam jeszcze sprawę do doktor Pavlicek. - Phil zgarnął komórkę i naciskając odpowiedni klawisz zakończył nagrywanie.


Środa, 17.X.2007, wydział XIII, Kostnica, kilkanaście minut później


Z namierzeniem Pavlicek nie było problemu. Jak zwykle drygowała swoją orkiestrą, więc było ją słychać w całkiem sporym promieniu. Phil poczekał, aż zrobi przerwę i zapytał się o rezultaty skanowania aur w miejscu znalezienia McMurry'ego i Molinera. W pierwszym odruchu warknęła, że przecież wszystko jest w protokole z wizji lokalnej, więc może by łaskawie nie zawracać jej czterech liter duperelami. Było coś jeszcze o mężczyznach pozostających na garnuszku u mamusi i inteligentnych inaczej, ale zostało to puszczone mimo uszu. Widząc, że petent nie bardzo się przejął wyraźnym przecież przekazem, sprawnie wydobyła dane ze swojego archiwum, wydrukowała i zaznaczyła wyraźnie czerwonym mazakiem odpowiednie fragmenty i dodała.

- Czego jeszcze byś chciał?

- Cóż, nie chodzi mi o raport z analizą, ale o wyniki z pomiarów i opis metody pomiarowej.
- nie powiedział, że potrzebuje tego, żeby cokolwiek zrozumieć z tabelek i wykresów.

- O masz ci los ... - przewróciła oczyma. Otworzyła jedną z szafek i chwilę w niej grzebała. Następnie podała gruby, sfatygowany podręcznik dotyczący obsługi skanera cząstek etherowych, wydrukowała kilkanaście stron kolorowych wykresów. I dodała.- Idź się pobaw i nie zawracaj ludziom głowy głupotami.

- Bardzo dziękuję za pomoc. - odparł Phil, zabierając ze sobą następny stosik makulatury. Dokumentacja sprawy rozrosła się kilkukrotnie od rana i obejmowała aktualnie już nie jedną teczkę, ale pięć i całkiem gruby podręcznik użytkowania skanera.

Środa, 17.X.2007, wydział XIII, gabinet Elwiry Bjorgulf, 13:45

Phil zapukał w drewniane drzwi, tuż pod tabliczką z informacją: "Elwira Bjorgulf, Psycholog".
- Proszę. - lekko stłumione zaproszenie dobiegło zza drzwi, więc nacisnął klamkę i wszedł do gabinetu.

- Dzień dobry, czy można zająć chwilę?

- Oczywiście, czym mogę pomóc, detektywie ...? - w powietrzu zwisło pytanie.

- McNamara ... przepraszam, jestem detektyw Philip McNamara. - wyciągnął rękę przez biurko, która została uściśnięta zaskakująco mocno, jak na drobną blondynkę. - Zostałem przydzielony do detektyw Walter jako jej nowy partner. Aktualnie prowadzi ona sprawę śpiączki detektywów McMurry'ego i Molinera. Ja właśnie w tej sprawie chciałbym się skonsultować. Otrzymaliśmy raport doktor Hollward ze skanowania aur obu poszkodowanych. Chciałbym prosić o pani opinię na ten temat.

-Opinię?- zdziwiła się Elwira. -Przykro mi, ale nie mogę pomóc. W moich kompetencjach nie leży analizowanie aur. Doktor Hollward jest doświadczoną ekspertką i myślę, że jej raport... Właściwie jestem pewna, że jej raport jest wyczerpujący.

- Może nie wyraziłem się zbyt jasno, przepraszam. Nie chodzi mi o analizę aur, w tym zakresie raport jest absolutnie wyczerpujący, ale o konsultację w zakresie wyników tej analizy.
- otworzył teczkę trzymaną w ręku. - Najważniejsze z nich to, jak sądzę, informacja o sile zaklęcia i jego cechach charakterystycznych. Zgodnie z raportem siła zaklęcia lub przyzwanego demona wynosi trzynaście w dziesięciostopniowej skali Abrahama Chemla oraz wykryto wypaloną pieczęć Seta. - przeczytał z raportu - Wskazano również pewne kierunki dalszych poczynań. Chciałbym jednak skonsultować się z ekspertem znającym ten krąg kulturowy.

- Właśnie doktor Hollward jest owym "kręgiem kulturowym". Przyznaję, że sama nie kojarzę, kim niby jest ów Abraham Cheml.-
odparła spokojnie Bjorgulf.- Hmm...imię i nazwisko żydowskie. Aczkolwiek... Ogólnie rzecz biorąc, kabaliści, Ci prawdziwi kabaliści, funkcjonują w NY. Niestety kabałę można rozpatrywać także filozoficznie. Lub można też rzucać czary. Kabała żydowska to jednak grupa bardzo hermetyczna i nie wiadomo kto z nich umie posługiwać się magią, a kto ogranicza się do czytania i rozważania zapisków Tory i pozostałych świętych pism.

To nie ma sensu. Pomyślał z rezygnacją. Muszę porozmawiać z szanowną konsultantką, bo pani psycholog nic mi nie powie.

- Tak, zapewne ma Pani rację. Przepraszam, że zajmowałem czas. - Phil wstał z krzesła i odwrócił się do drzwi ...

Środa, 17.X.2007, biurko detektyw Walter, 14:10

Phil od pewnego czasu czekał, żeby przechwycić swoją partnerkę. Po chwili zobaczył ją, gdy wracała zajadając batonik. Zgarnął teczkę z raportem Willhelminy i podążył do jej biurka.

- Ekhem. - delikatnie zwrócił na siebie uwagę. - Przepraszam pani detektyw, możemy chwilkę porozmawiać?

- Mhm. -
padło enigmatyczne przyzwolenie.

McNamara położył na blacie dokumenty, które ze sobą przyniósł, przysunął najbliższe krzesło i usiadł na nim.

- Miałem przedstawić analizę raportu naszego konsultanta. - zagaił - Jednak nie będę ukrywał, że jego treść jest dla mnie ... nie do końca jasna. Niestety, nie byłem w stanie od rana skontaktować się z dr Hollward. Mam nadzieję, że niedługo się odezwie i będę mógł uzyskać odpowiedzi na moje pytania. - wziął głębszy oddech, jakby przed skokiem na głęboką wodę. - Żeby nie tracić czasu, chciałbym się podzielić moimi wnioskami, które mam już teraz. Tak naprawdę to nie widzę żadnego sensownego punktu zaczepienia. Brak śladów czegokolwiek na miejscu znalezienia ciał. Jedyna informacja to emanacje etherowe jakiegoś zaklęcia w zaułku, gdzie był McMurry. Pewne informacje z analizy aur wskazują, że ... zaklinacz ... pozostawił pewien ślad ... pieczęć Seta. Taki bóg z mitologii staroegispkiej. I to właściwie wszystko. Jedyne miejsce, gdzie można by się dowiedzieć czegoś więcej to w mojej opinii, poza autorką raportu, Metropolitan Museum. Zdaje się, że tam jest największy zbiór eksponatów z Egiptu, więc pewnie są tam też ludzie, którzy się na tym znają. Próbowałem dowiedzieć się od pani psycholog, czy nie zna jakiegoś konsultanta innego niż doktor Hollward, ale ... tym innym okazała się pani doktor. - w końcu skończył raportowanie i popatrzył pytająco na Amy.


- Czyli potrzebujesz konsultacji z Willhellminą by to ogarnąć. -
zapatrzyła się w jakże interesujące oświetlenie podsufitowe.

- Mhm. -
powtórzył zasłyszane niedawno mruknięcie.

- Okej. Nie mam nic przeciw. -
wyraziła poparcie dla swego nowego współpracownika.- Nawet dostaniesz mała wskazówkę i ochłap dla "uczonych". "Na gębę" nic się od nich nie dostaje, więc trzeba mieć przygotowanego fanta. - przejrzała swe notatki i w końcu z triumfem wręczyła Philowi tajemniczą kserokopię. - Kopia podobno działającego amuletu Seta. Źródło dla postronnych "nie znane". Daj znać co wydusisz z jajogłowych.

- Dzięki. - przyjął podaną kartkę. - To jedyna kopia? Może ją powielę?

- Im mniej kopii tym lepiej. Nadmiar wypływa potem w brukowcach. a tego byśmy nie chcieli, prawda? -


- Prawda
. - cóż niby miał powiedzieć? W końcu to ona tu rządziła. - Errrr ... Jest jeszcze jedno zagadnienie ... - widać było, że koniecznie chce się czegoś dowiedzieć, ale jakby nie miał śmiałości zapytać. - Obaj detektywi byli pani partnerami. Sądziłem, że ich ... przypadek mógł mieć jakiś związek ze sprawą, albo sprawami, które prowadzili ... razem z panią. Czy ... mogłaby pani powiedzieć mi coś o tych sprawach? - w końcu wydusił z siebie.

- Emowampiry. -
odpowiedziała przewracając oczkami. - Wedle jajogłowych zupełnie inne objawy. Sprawa zamknięta, przez kogoś innego. Nie znam finału wiec odsyłam do archiwum lub zlokalizowania przez panią porucznik prowadzących.

Spoglądał chwilę pytająco, ale widząc, że sprawa zwierzeń jest najwyraźniej zamknięta, podjął. - Cóż, to chyba tyle. Dziękuję za poświęcony czas. - zamknął teczkę z raportem, wstał i odstawił krzesło na poprzednie miejsce. - Zgłoszę się, gdy dowiem się jakichś nowości.

- Powodzona! -
pomachała mu rozcapierzoną łapką na odchodne.

Środa, 17.X.2007, wydział XIII, biurko det. McNamary, 15:08

Młody człowiek, tak na oko zaraz po akademii, siedział przy biurku wskazanym jako miejsce detektywa McNamary ...

Środa, 17.X.2007, biurko detektyw Walter, 15:27

Phil na dłuższą chwilę po odejściu dr Hollward zapadł się w sobie i analizował sytuację, w jakiej się znalazł. Nie wiedział, co i jak zostało powiedziane w rozmowie pomiędzy ich konsultantką a panią kurator, ale wszystko wskazywało na to, że obie panie nie przepadają za sobą ... delikatnie mówiąc. Z marsową miną wpatrywał się w leżącą przed nim teczkę z raportem. Kątem oka dostrzegł Amy podchodzącą do swojego biurka i fakt ten najwyraźniej pomógł mu podjąć decyzję, bo wyprostował się energicznie, zdecydowanym ruchem poprawił zebrane materiały w równy stosik leżący w rogu biurka, wydrukował maila z zagadnieniami dla konsultantki i wyszperał przekazaną wcześniej kartkę z kopią amuletu, którą razem z teczką z raportem wziął i uzupełniając zestaw wydrukiem maila, ruszył zdecydowanym krokiem do biurka Amandy.

- Dzień dobry ponownie, pani detektyw. - ton miał bardzo służbisty. Stanął z boku jej biurka i położył na nim przyniesione materiały, które zdecydowanym ruchem przesunął w jej stronę. - Niestety nie jestem w stanie przedstawić żadnych dodatkowych wniosków dotyczących tego raportu, gdyż niewiele z niego rozumiem. Zaś konsultant poinformował mnie, że w dniu wczorajszym detektyw prowadząca śledztwo podziękowała za dalszą współpracę, uznając ją za zbędną.

- I dałeś się spławić? - popatrzyła na Philla jak na małe niebieskie stworzonko w różowe ciapki - Ile pan ma lat, DETEKTYWIE? - jej spojrzenie świdrujące zza ażurowej grzywki było pełne dezaprobaty - Od kiedy to szanujący się śledczy odpuszcza sobie po pierwszym fochu rozmówcy? Doktor Hollward została ściągnięta na wydział tylko i wyłącznie w celu konsultacji tego jednego śledztwa, a z tego co wiem ma czas zajmować się Wilkołakami. Sprawą która powinna być dla niej jako cywila całkowicie nieznana. To że Pani Doktor została poinformowana, iż jej raport nie przedstawia eksploatowalnych wniosków i ,zgodnie z nadanymi jej uprawnieniami, nie może być informowana o operacyjnej części śledztwa. Coś z tego się nie zgadza? Więc detektywie proszę coś sobą zaprezentować i przynajmniej dogadać się z cywilnym konsultantem. W imieniu wydziału i na mocy podpisanego z panią doktor kontraktu chce Pan raportu przynoszącego wymierne korzyści. Nie słowno-muzyczny opis tego, że ofiary są w śpiączce tylko realne zagrożenia, które można kontrować lub leczyć wraz z potrzebnymi metodami.

Pozwoliła sobie na westchniecie

- Uprzedzając fakty.Powiedz mi Phill jak mam cię wystawić do konfrontacji z prawdziwym, niebezpiecznym, posługującym się tymi pieczęciami i zdolnym wysłać człowieka do szpitala w formie warzywka? Będziesz z nim w stanie przeprowadzić rozmowę z pozycji siły? Dowiesz się czegokolwiek nie ginąc? I nim odpowiesz... Jak mam w cokolwiek uwierzyć, skoro nie potrafisz dogadać się z konsultantem będącym po naszej stronie?!Popatrz w akta ilu mam już na koncie idiotów wychodzących przed szereg bez odpowiedniego przygotowania. Dostajesz do pary nabuzowanego testosteronem samca który robi wszystko by w głupi sposób stracić zdrowie lub życie. Więc detektywie McNamara zanim pozwolę zgrywać Panu bohatera w akcjach terenowych ma Pan być do tego przygotowany choćby od strony teoretycznej. Więc napij się ciepłej czekolady by uspokoić nerwy a potem rusz swoje szanowne dające się łatwo spławić pupsko i zdobądź dla nas konkretne informacje. Czy zrobisz to łapówką, groźbą, czy błaganiem nie ma dla mnie znaczenia. Możesz równie dobrze Panią Doktor uwieść jeśli tylko dzięki temu dostaniemy broń do ręki. Czy wyraziłam się jasno czego po Panu oczekuję?

Wyraz zdumienia, który zagościł na twarzy wciąż pochylonego nad biurkiem Phila ustąpił czerwieni, a później bladości charakteryzującej wściekłość. Oczy pojaśniały i przybrały barwę bladego błękitu. Powoli wyprostował się i już otwierał usta, żeby przerwać, gdy coś nagle spowodowało, że zamknął je powoli, twarz nabrała powoli normalnych kolorów i nawet uśmiechnął się lekko przy kończącym pytaniu. Tylko oczy wciąż pozostały blado niebieskie.

- Teraz już nie dziwię się, dlaczego doktor Hollward reaguje alergicznie, gdy słyszy pani nazwisko. Ma pani niezwykły dar obrażania rozmówcy ... i to bardzo skutecznego. Nie mam zamiaru wprowadzić w życie żadnej z pani światłych rad. Oczekuję, że doprowadzi pani swoje stosunki z doktor Hollward do stanu, gdy będzie chciała z nami rozmawiać. Czy wyraziłem się jasno? I o ile sobie przypominam nie jesteśmy na Ty, detektyw Walter.

Nie czekając na ripostę odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku swojego biurka ...

- Mój drogi chłopcze lepiej byś był obrażony i żywy niż bawił się w zielonego kalafiorka w szpitalnym łóżku.

Phil usłyszał oczywiście odpowiedź, ale nie zareagował na nią. Dalej szedł w kierunku swojego biurka.

Odpowiedziała unikającemu usłyszenia odpowiedzi detektywowi. W końcu był tylko tymczasowym nabytkiem. Za dzień, dwa pójdzie sobie do swoich spraw więc Amanda nie zamierzała się przejmować nim, jeśli nie zamierzał się przydać.

Środa, 17 X 2007, wydział XIII, 16:00

Phil był lekko zaskoczony słysząc głos w słuchawce i ... nie chciał wyjść na maminsynka. Choć właściwie to czego miał się wstydzić? Tego, że ktoś się o niego martwi?

- Tylko wezmę coś do pisania. - sięgnął po notatnik i długopis. - Tak? - rzucił zachęcająco do słuchawki i zapisał podyktowany adres. - O której mam tam być? - zanotował godzinę - Jeszcze potwierdzę.

- Nazywa się Paula Simmons.- rzekła matka Phila i podyktowała adres. Na koniec dodała.- Bądź tam, tak na 17:00. Dzisiaj.

- Dobrze, będę. Do zobaczenia.

Rozejrzał się dyskretnie, czy jego rozmowa i zdawkowe odpowiedzi nie zwróciły uwagi osób postronnych. Wyglądało na to, że nie. Amy najwyraźniej była pochłonięta jakąś inną sprawą, gdyż już szykowała się do wyjścia i nie zwracała specjalnej uwagi na otoczenie. Żeby wyrobić się na 17, musiał wyjść najpóźniej za 15-20 minut. Godziny szczytu w metrze nowojorskim nie należały do najprzyjemniejszych. A i odległość do gabinetu nie była taka mała. Uprzątnął biurko, wyłączył komputer, zgarnął swoją broń do plecaka i ruszył stawić czoła pani doktor Simmons ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 05-04-2010 o 22:31.
Smoqu jest offline  
Stary 29-03-2010, 20:19   #514
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Wtorek, 16.X.2007, The Brooklyn Inn, godz. 21:00

Kiedy przyszli tu po raz pierwszy? Nie wtedy, gdy winnym okazał się jeden z jej studentów. Nie wtedy, gdy na akcji zginął jeden z bliższych znajomych dwójki detektywów. Przyszli tu długo później, dopiero gdy Willhelmina po raz pierwszy poproszona była, by obejrzeć miejsce, w którym wielebny jednej z sekt przygotował swoich uczniów na nadejście Nowego Królestwa. To, co dzięki magicznej synestezji obejrzała każdym zmysłem zatopiło w nią zęby jak wściekły pies. Nie była tak twarda, by wrócić normalnie do domu i udawać, że nic się nie stało. Rozpadła się na kawałki, które Demario i Jon zbierali cierpliwie przez całą długą noc.

- - -

- Sweet home Alabama. To jest prawdziwa klasyka.
- Twoja klasyka zginęła w katastrofie lotniczej.
- Jak samolotem skoro dzisiaj w radio słyszałem.
- Lynyrd Skynyrd. Rozbili się samolotem.
- Wolę już Alabama Song.
- Nie wątpię
– uśmiechnęła się kpiąco – nawet domyślam się z powodu którego wersu.
- Jim Morisson też umarł z klasą.
- A co ma do tego Morrison? Chyba że szukasz sławnych denatów - wtedy wystarczy popatrzeć na jego sąsiadów. Balzac. Molier. Wilde. Piaf. Chopin...
- A Lennon?
- Nie wiem gdzie leży Lennon. Zresztą mówimy o wypadkach, czy morderstwach?
- Morderstwo to wypadek z premedytacją i skutkiem śmiertelnym.
- Co was na tą Alabamę tak naszło?
- To może zwykła Alabama Neila Younga?
- A on żyje?
- Żyje.
- To się nie liczy.


- - -

Teraz było inaczej. Zwyczajnie, normalnie, bezpiecznie. Lubiła to miejsce, w którym nic się nie zmieniało. Choć zadbane, sprzęty powoli niszczały, pokrywały się patyną, kolejnymi rysami, niewielkimi plamami i wypalonymi dziurkami po nieuważnie odłożonym papierosie. Przez pub przewijały się zawsze te same twarze, barman puszczał zawsze te same płyty, nie zmieniał marki browaru, dostępnej oferty drinków. To miejsce już dawno temu zastygło w czasie, odmawiając pogoni za nowościami, podążania w przyszłość tym samym tempem, co miasto gnające na oślep za osypanymi kroplami deszczu szybami. Brooklyn Inn był swojski, oswojony i stały.
Skupieni wkoło bilardowego stołu, na którym grali w zwykłą ósemkę, albo jej prywatną wariację na trzech graczy, mogli swobodnie porozmawiać. I Willhelmina przypuszczała, że żaden z nich nie wie jak te rozmowy ważne były dla niej.

- - -

- Na mieście wiele się mówi o zaginionych bez śladu na jednym z przyjęć. Dziesięć osób, które zniknęły jak sen złoty.
Jon pokiwał głową.
- Bez śladu i bez świadków - przesunął niezapalony papieros do drugiego kącika ust i wbił bilę do łuzy. - Ciekawe komu przypadnie ta fucha - w jego głosie nie było nawet śladu zainteresowania.
- Ponoć wśród nich był jeden z "naszych" sędziów.

Hollward odchyliła się na krześle.
- Nie macie wrażenia, że z wymiarem sprawiedliwości jest coś nie tak? - rzuciła zapaliczkę wskrzeszeńcowi. - Szara strefa aż prosząca się o nadużycia. Bez ławy przysięgłych, bez konstytucyjnych praw, bez normalnych więzień. Sprawiedliwość rozpadła się na dwie części. Temida ma dwie ślepe twarzyczki - jedną jawną, publiczną, normalną. I drugą - niezależną od opinii publicznej, niezależną od przekonań obywateli, niezależną w zasadzie od kodeksu karnego. Jednego sędziego łatwiej jest przekupić niż całą ławę. Kto nadzoruje wyroki, kto nadzoruje ich wykonanie? A jeśli obywatel pozbawiany jest swoich praw już podczas rozprawy, jak wiele kolejnych traci podczas odsiadywania wyroku? I nawet w Wydziale... Zastanawialiście się jak często łamane jest wasze prawo do prywatności?
- Rook by nigdy nie nad...

Willhelmina uniosła tylko brew w wyrazie powątpiewania.

- - -

Lubiła patrzeć jak grają. Richard, człowiek, którego szanowała bardziej niż własnego ojca, zaokrąglony mocno wiekiem, pączkami i późno jedzonymi obiadami, zanim wbił bilę do łuzy długo chodził wkoło stołu, w pełnym skupieniu przyglądając się ustawieniu kul, usuwając ze stołu nieistniejące drobinki. Grał tak, jak prowadził śledztwa. Powoli, flegmatycznie, ostrożnie, prawie śmiesznie. A jednak skutecznie. I szorstki, kościsty Jon, który po swoim... incydencie, zyskał mechaniczną precyzję maszyny.

- - -

- A Hannę Montanę zaliczyłbyś do superbohaterów?
- Alaskę Nebraskę?

Uśmiechnęła się. Oboje z Jonem mieli słabość do Simpsonów. Dmuchnęła dymem.
- Zmienia perukę, prawda? W świecie niewinnych dziewczątek to lepsze niż maska Batmana.
- A zauważyliście, że pod maską zawsze ma malowane na czarno oczodoły, żeby się nie odcinały? I jak on to sobie zmywa? Babskim mleczkiem?

- To element poetyki filmu, detektywie Demario. Kwestia umowności konwencji. Umowa zawierana milcząco pomiędzy reżyserem i widzem. Strój to jedynie symbol faktycznej przemiany, jaka zachodzi w tożsamości protagonisty, który jest jednocześnie sobą i swoim alter-ego. To tak jakbyś się zastanawiał dlaczego nikt nie poznaje Klarka Kenta kiedy ubiera czerwone gatki. Albo właśnie Alaski Nebraski.
- To loczek. Gdybym zrobił się na Supermana też nie patrzyłabyś się na moją twarz, tylko na loczek i gatki. A raczej ich zawartość
.
Zmrużyła oczy.
- Ugryź się w język, Marlowe.
- Poproszę jutro Jamesa od portretów pamięciowych, żeby dorysował ci loczek i gatki, Jon. Potem możemy zrobić ankietę wśród żeńskiego personelu Wydziału
.
Hollward pokiwała głową, puściła kółko dymu w twarz młodszego z detektywów.
- Przynajmniej przestaną spekulować, co dokładnie ci odstrzelili.

- - -

Kiedyś obydwaj nalegali, by poszła porozmawiać z Elwirą. Mówili, że psycholog pozwoli jej uporać się z problemami, uporządkować je, nazwać, oswoić. Później role się odwróciły i to ona z Richardem nalegali, by Jon do niej poszedł. Teraz próbowali namówić do tego Demario. Jej problemy blakły przy ich problemach. Nie potrzebowała specjalisty, by poradzić sobie z własnym życiem. Wystarczył wypełniony zajęciami terminarz, wystarczyło jasne rozeznanie w sytuacji zawodowej. Wystarczyły także wieczory takie jak te, gdy nie musiała pilnować słów.
Do Elwiry koniec końców poszedł tylko Jon.

- - -

- Źle się z tym czujesz?
Zamrugała. Popatrzyła na Demario.
- Nie. Choć czuję się jakbym zaczęła wchodzić w ślepy zaułek.
- Uprzedzałem cię.
- Uprzedzałeś.
- Żałujesz?

Zgasiła papierosa i pokręciła głową.
- Jeszcze nie.

- - -

Rozmawiali już o tym wcześniej. Temat pojawił się wraz z propozycją Demario, by dołączyła do Trzynastki. By wróciła do zaniedbanej kariery maga. Praca była niebezpieczna, godziny pracy niemożliwe do przewidzenia, współpracownicy równie kontrowersyjni jak stosowane przez nich metody - taka była cena za dostęp do zbiorów i archiwów, wysokie ubezpieczenie i kontakt z ludźmi, przed którymi nie musiała ukrywać swojej wiedzy i umiejętności. Tą cenę była gotowa zapłacić. Dużo gorzej radziła jednak sobie ze świadomością ciągłego okłamywania swojego Kennetha i "zwykłych" znajomych. Uprzedzał ją, to prawda. Od samego początku uprzedzał ją, że ceną jaką zapłaci może być także jej małżeństwo.

- - -

- Żałujesz, Richard?
- Jeszcze nie. Nadrabiam zaległości, wstaję późno, nie patrzę co chwila na zegarek, zajmuje się zaległymi sprawami. Mam co robić. I tak niedługo musiałbym odejść. Kilka lat nie robi różnicy. Ale myślę, że już niedługo otworzę własny biznes. Część spraw odbija się od Trzynastki z braku personelu, środków, tropów. Myślę o tym, coby porozmawiać z Darią żeby kierowali takich do mnie.
- Nie utrzymasz się z tego.
- Wiem. Ale do tego są przecież normalne, spokojne sprawy – odszkodowania, rozwody, oszustwa. Mówiąc szczerze nie chcę już wchodzić w to nadnaturalne gówno tak głęboko. Za stary jestem na takie sprawy. Poza tym to tylko plany... Choć gdybyś chciał kiedyś zmienić pracę, to etat wspólnika byłby otwarty.

Pokręcił tylko głową.
- Czują się odpowiedzialni w jakimś stopniu. Jeśli sytuacja się zmieni, może będą mogli mi pomóc.
Willhelmina wypuściła ostrą smugę dymu, patrząc jak wije się nad zielonym suknem stołu.
- Ulegną naciskom i sprzedadzą cię D.D.U.W., uniwersalny żołnierzu.
Marlowe w milczeniu wlewał w siebie kolejne porcje alkoholu.

- - -

Od czasu incydentu nigdy nie pokazała mu jego aury, a on nigdy o to nie poprosił. Nigdy także nie spytał się dlaczego. Jego aura była czarna. Czarna jak ciemność, czarna jak tłusta ziemia. Miała zapach stali i pustki. Jego aura jest cicha i nieruchoma. Martwa. Jednocześnie fascynuje i odstręcza. Wcześniej była inna – czerwona, pulsująca typowo męską agresją, która rzuca wyzwanie wszystkiemu. Nawet jeśli wszystkich jest czterech a każdy po dwa metry. Energia buchała od niego jak od otwartego pieca. Ciągle w ruchu, ciągle goniący za czymś, krążący pomiędzy życiem osobistym i wymagającym stylem pracy swojego partnera. Dawał radę. Lepiej lub gorzej, dawał radę. Dopóki Wydział go nie okaleczył. Dopóki nie przestał czuć własnego ciała.
Dopóki nie zostawiła go większość przyjaciół. Dopóki Richard nie odszedł na wcześniejszą emeryturę.

- - -

- To daj mi powód, żeby się normalnie zachowywać - sarknął, a jego głos w końcu zabrzmiał morzem skrywanej frustracji. - Mam już dość udawania, że jest w porządku. Nie jest! - szurnął krzesłem. - Idę się odlać.
Posłała tylko Demario długie spojrzenie. Trochę pytające, trochę zdecydowane, trochę bezradne.
- Naprawdę uważasz, że moje powody zamykają się w pustej ciekawości maga?
- Nie. Nie uważam
– odpowiedział spokojnie. - Natomiast niepokoi i zastanawia mnie kierunek, w którym to wszystko zmierza, doktor Hollward.
Z trudem powstrzymała się, by nie szurnąć krzesłem jak przez dwiema minutami Jon.

Czekała na niego pod drzwiami do ubikacji.
- Całkowicie pusta?
- Tak.

Wepchnęła go do środka.
- Nic nie mów – powiedziała, widząc, że otwiera usta. - Żadnych głupich komentarzy. Im później zacznę żałować, tym dla ciebie lepiej. Pilnuj drzwi.
Nie patrząc na niego, wyjęła przygotowany wcześniej papirus. To był element niepisanej umowy między nimi. Nie do końca jasnego, nigdy nie zdefiniowanego wspólnictwa. Symbiozy. A jednak jakaś jej część wzdragała się, by używać magii dla kogoś innego, ze względów osobistych. Objęła go czarem. Ożywił się. Wyprostował ramiona. Uśmiechnął z ulgą. Po raz pierwszy tego wieczoru. Odwróciła oczy, nagle zajęta opłukiwaniem twarzy i poprawieniem włosów związanych w prostą kitkę.

- - -

Demario nie powiedział już nic. Pokręcił tylko lekko głową i nieznacznie pogroził im palcem. Jon rozglądał się ciekawie po pozostałych gościach pubu, w końcu z wyraźną przyjemnością zaczął sączyć kolejne piwo, uśmiechając się przy tym jak wygłodniały wyraźnie kot z Cheshire, który tylko czeka na okazję, by pożreć cały świat. Potem się rozgadał, opowiadając o nowej sprawie, nowym partnerze, nowych plotkach. Willhelmina wycofała się na krzesło, nie wtrącając się w rozmowy detektywów.

- - -

- Pogonili nas dzisiaj do kanałów. Prawdziwa bajka – trupy, krokodyle i sekta mordująca kobiety. Bull był wniebowziętyMarlowe wywrócił oczami. - Dali nam do tego małą Walter i Rybacka od technicznych. Panienka jest nowa, ale ma nosa, bo udało jej się znaleźć i trupy, i pogadać ze świadkiem, i znaleźć miejsce zbrodni. Jakaś sekta zwyrodniałych dziwadeł ze starej stacji metra, która chce przywołać piekielne i wszeteczne moce z „Mniejszego klucza Salomona”. Mówi ci to coś? - Hollward skinęła głową.
- Jak ci się pracuje z Bullitem?
- Gorzej. Wrzeszczy, wszędzie go pełno i wszędzie się pcha. Ciągle musi udowadniać jaki to z niego twardziel. A ode mnie oczekuje, że będę udowadniał, że jestem godny bycia partnerem takiego cuda jak on.
- A jesteś?

Machnął lekceważąco ręką.
- Gdybyś nie odszedł, ta sprawa byłaby nasza.
Demario w milczeniu pokiwał głową.
- Powinien dostać za partnera tą Walter - kontynuował Jon. - Jej dwóch poprzednich partnerów leży w śpiączce, może Bulla też cholera by wzięła. Tak mogę jedynie liczyć, że zaliczy od niej pecha rykoszetem. Choć znając moje szczęście, wszystko pójdzie na mnie.

- - -

- Kiedyś piwo było tu lepsze. Beczkowane, prosto z Dublińskich browarów.
- Jakbyś wiedział jak smakuje prawdziwy Guinness.
- Jestem Irlandczykiem. Mam to we krwi.

- Z takim nazwiskiem?
- Moja matka była z Irlandii.
- To nie judaizm, Richard, to się nie przenosi po kądzieli.
- Jesteś przeciwko mnie, bo twoja matka jest Angielką. Tacy jak wy
– wskazał na nią grubym palcem – zawsze byli przeciwko nam.
- Jacy jak my?
- Złe i żądne władzy kobiety
– sarknął znad brzegu kufla Jon.
- Czy ty właśnie postulujesz jakąś zwyrodniałą formę feminizmu?
- Historyczna forma feminizmu sprowadza się do tego, że i tak wszystko kręci się wkoło babskiej dupy.


- - -

- Demario byłby dobrym Duffmanem popatrz tylko i wyobraź sobie piwo - irlandzkie oczywiście - i pelerynę.
- Jak na niego patrzę to tylko Wiggum.
- Richard, ty masz dzieci, prawda?
- oboje popatrzyli na nachylonego nad stołem byłego detektywa.
- Tak, syna. Ralpha.
Nie mogli przestać się śmiać przez kolejne kilka minut.
- A Pavlicek?
- Pavlicek?
- Willhelmina ze zdziwieniem popatrzyła na Jona. - W moim serialu doktor Pavlicek zaliczałaby tylko gościnne występy.
- Jak Kenny w South Parku?

Uderzyła kijem w bilę i uśmiechnęła się lekko, złośliwie.

- - -

Jon obrócił powoli kij w palcach, spochmurniały nagle.
- Mówią... - zaczął powoli. - Mówią, że na terenie Luizjany voodoo odradza się coraz silniej. Wysłano nawet wojsko, żeby posprzątać coś, co nazywają "plagą zombie". I oddelegowano policjantów Trzynastki stąd i z Waszyngtonu.
Popatrzyła na niego uważnie.
- Martwi cię to?
Skrzywił się, przeczesał ręką włosy.
- Czy ja jestem plaga zombie?
- Nie
- odpowiedziała, balansując kuflem na kolanie. - Zombie to żywe istoty pozbawione wolnej woli albo ożywione magia zwłoki. Ty nie jesteś ani jednym, ani drugim - powiedziała z pewnością, której wcale nie czuła. Dotknęła delikatnie jego ramienia. Podskoczył zaskoczony. Odsunął się. Skrzywiła się przepraszająco. - Trudno wąsko i jednoznacznie zdefiniować takie zjawiska. Czy Jezus to zombie? Czy Łazarz to zombie? Czy licze to zombie? Czy zombie to nieumarły? A ludzie po śmierci klinicznej? - wzruszyła ramionami. - Nie wiadomo. Nie wiem. D.D.U.W położyło rękę na śledztwie i całej związanej z nią dokumentacji, więc nawet nie wiadomo, co ci się przydarzyło. Nie martw się tym teraz. Taki z ciebie zombie jak ze mnie, czy Demario. Żyjesz. Nawet jeśli masz protezę, to tylko proteza, rozumiesz? Jesteś bardziej jak lokalna namiastka Robocopa.
- Taa... Robocopa. Chuj mi nawet odznakę wtopił.
- Przynajmniej jej nie zgubisz.


- - -

- Ja byłbym Moe - Marlowe zdawał się nie mieć co do tego wątpliwości. - A ty?
- Pewnie Edna Krabapple.
- A może bliźniaczki Bouvier, doktor Hollward?
- A może Bublebee Man, detektywie Marlowe?
- ¡Ay, ay, ay, no me gusta!


- - -

Odpisała mu tylko „Uważaj na siebie”, wiedząc, że okazanie bezpośredniej troski i ciekawości oznaczałoby jego zwycięstwo. A tego nie chciała. Wezwała tylko swojego demona stróża bliżej, by mógł usłyszeć wezwanie karina Kennetha. Gdyby coś się stało, gdyby postanowił pójść tropem sam. Już dziś. Jej cień zafalował lekko, zadrżały kontury, przybrały nową formę i zastygły w tym kształcie. Demario zauważył od razu. Jon po dwóch godzinach, czterech kolejnych piwach i kilku kolejkach whiskey.
- Dziwadło – powiedział tylko

- - -

- Nie wiadomo co się dzieje z wilkołakami. Mówią, że to jakaś plaga. Jak szczury dawniej. Tylko większeJon parsknął krótkim śmiechem. Uśmiech nie dotarł do oczu. - Najgorzej ponoć jest w Chinatown. Ich egzemplarz jest wyjątkowo duży i wyjątkowo krwiożerczy. Będzie zabawnie jeśli to opętaniec. Ale patroli zbyt wielu tam nie rzucają, jakby to była sprawa wewnętrzna Chinatown.
- A nie jest? To ich terytorium.

- Tak nie powinno być. Wydział nie powinien skakać dookoła Triad jak jakiś piesek. To wolno, to nie wolno, a oni się tam zabijają jak chcą.
- Teraz jeszcze do tego doszła Yakuza. Przyjechało parę szych prosto z Tokio i mają zamiar rozkręcić filię na ternie NY. Dogadali się z włochami i ruskami, z tymi ostatnimi problemu nie było - im wystarczy tanią wódę postawić i od razu chcą się przyjaźnić. Biznes chcą rozkręcać kosztem Chinatown. Czekać tylko aż zapukają do Wydziału i zaczną układy proponować.

Willhelmina pomyślała o Yagamim i zakrztusiła się piwem.

- - -

- Napisał, że złapał trop wilkołaka – popatrzyła na Richarda i Jona opartego nonszalancko o kij bilardowy.
- Teraz z tym i tak nic nie zrobisz.
- A jutro pogadaj z Logan.
- A potem zastanów się, czy go nie rzucić, bo nie utrzymasz tego w takiej formie.

Opuściła głowę.
- Co zrobisz jak się dowie? Że przez ten cały czas ukrywałaś przed nim to wszystko?
- Nie wiem.


- - -

- Jest jeszcze ifryt i terroryści, prawda? Zgłosili się z tym do ciebie?Skinęła potakująco.
- Yue Shen-Men skontaktowała się dziś ze mną. Jej partner został ranny podczas strzelaniny, więc przyszła sama. Obiecała, że poszuka w archiwum spraw, do którym załączone zostały dowody rzeczowe, które mogłyby mi pomóc i załatwi pozwolenie na analizę śladów. Odnalezienie urny nie będzie jednak łatwe, bez pomocy wyspecjalizowanego w magii lokalizacyjnej obdarzonego lub maga.
- Spytaj Darię o cywilną konsultantkę, która posługuje się kartami tarota. Madame Zolda na pe...- Zolga – poprawił Richarda Jon.
- Wszystko jedno. Pogadaj z Darią. Pamiętam, że cyganka była kiedyś wzywana do takich spraw, więc może będzie w stanie pomóc i teraz.
- A Frew? Robert Frew?

Demario podrapał się po nosie, ale pokręcił głową.
- To dziwny człowiek, ale tak jak wszyscy z jego rodziny. Mag... z tych mroczniejszych rodzajów magów. Ale poza tym, intelektualista, więc da się z nim dogadać. Przynajmniej ty powinnaś. Trzyma w domu oswojonego demona – wyrzucał z siebie bez wahania dawno zapamiętane strzępy informacji. - Był podejrzanym w jednej ze spraw, którą prowadziłem z świętej pamięci Luciusem Bratowy’m... W tej sprawie był niewinny.
Willhelmina przygryzła wargę i wstała od stołu.

- - -

Zamówiła mocną kawę.
- Wymiękasz, panienko?Marlowe wyrósł jak spod ziemi, kiwając na barmana, by napełnił puste szkło. Nieudolnie naśladował teksański akcent.
- Chcę coś jeszcze dzisiaj sprawdzić.
- Co?
- spoważniał.
- Miejsce, w którym znaleziono McMurryego. Partnera panienki detektyw Walter. Pojechałbyś ze mną? To niedaleko.
Skinął głową. To była jego część ich niepisanej umowy.


Wtorek, 16.X.2007, Zaułek gdzie znaleziono McMurry'ego, godz. 23:30



Nocne powietrze było wilgotne i zimne. Chłodne światło latarni zimnym poblaskiem kładło się na mokrym asfalcie i szarych ścianach domów. Willhelmina zamknęła z trzaskiem drzwi samochodu i podciągnęła wyżej kołnierz zamszowej kurtki. Z zazdrością zerknęła na Jona, który całkowicie trzeźwy pomimo wlanego w siebie alkoholu i w rozchełstanej koszuli zdawał się całkowicie ignorować przenikliwy wiatr. Nieumarły. Zombie. Wskrzeszeniec. Roztarła zmarznięte palce.

Wzięła od Jona kartę papirusu i odświeżyła czar. Marlowe podziękował cicho, gdy docierające do niego bodźce znów stały się intensywne, a świat wypełnił się dotykiem, zapachami i kolorami. Atrament był już prawie niewidoczny i wiedziała, że bez ponownego splecenia nie utrzyma go długo. Demario zapalił cygaro, jak zwykle rezygnując z magicznego wzroku, i objął spojrzeniem pustą, wąską ulicę.

- Wiecie co mi to przypomina? - powiedział wolno. - Miejsca, zwykle wybierane przez moich informatorów, którym zależało na dyskrecji. Bez świadków, bez nagrań, bez ogonów. Dobrze wybrane – dodał z cieniem obojętnej aprobaty w głosie.

Pokiwała głową i wepchnęła ręce w kieszenie czarnych sztruksów.

- Spóźniliśmy się. Ja się spóźniłam – poprawiła się od razu. - Nic już tu nie ma.

Echa czarów ucichły już dawno, pajęczyny wzorców rozwiały się bez śladu, pozostawiając po sobie jedynie ulotny posmak. Tak słaby, że znikał nim można było go nazwać. Jon sprawdzał już dalszą część ulicy i Willhelmina poszła za nim, szukając inkluzji, węzłów, splotów, które pozwoliłby wskazać dlaczego właśnie ten zaułek stał się miejscem spotkania.

Po pół godzinie wciąż nie znaleźli niczego.
Kolejne możliwości zamykały się przed nią i czuła, że powoli dochodzi do punktu, w którym zobaczy ścianę kończącą ślepy zaułek. Własnoręcznie stworzony dowód jej nieudolności.


Środa, 17.X.2007, Gabinet Willhelminy Hollward, Uniwersytet Nowojorski, godz. 08:10.


Przespała nocny powrót Kennetha. Niewyspany i podekscytowany znanym mu tylko tropem drażnił Willhelminę. Jego samozadowolenie, jego znaczące chrząknięcia, jego radość, że okazał się lepszy od pracowników Wydziału XIII. Lepszy więc – pośrednio – także od niej samej.

Nie udało jej się wyciągnąć od niego żadnej informacji. Wesoło gestykulując widelcem, pełen energii i zapału okazał się potężnym adwersarzem w dyskusji. Szczególnie dla znużonej wieczornymi czarami żony. Czuwanie karina, przyzwanie ognia, koncentracja na czarze odsłaniającym wzorce, ślęczenie nad dokumentami – wszystko to nałożyło się w jedno nieprzyjemne uczucie, jakby cały jej umysł miał zakwasy.

I dopiero teraz. Po trzeciej, mocnej jak piekło kawie, zaczynała myśleć jasno. Zaczęła od wiadomość do detektyw Shen-Men.

Szanowna Pani,
pośród cywilnych konsultantów, z którymi współpracuje Wydział XIII znajduje się madame Zolga (lub Zolda – osoby, z którą rozmawiałam nie znają jej osobiście i nie mają pewności, co do poprawnego brzmienia). To cyganka posługująca się kartami tarota. Ponoć czasem zlecane są jej zadania związane z lokalizacją rzeczy lub osób. Nie potrafię jednak stwierdzić na ile precyzyjne i silne są jej umiejętności.
Z poważaniem,
Willhelmina Hollward


Potem potwierdziła swoją wizytę w Muzeum, przygotowała książkę pożyczoną z mieszkania Molinera, zamknęła drzwi do gabinetu i zaczęła tworzyć obiecany zbrojmistrzowi wzorzec.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 29-03-2010 o 20:29.
obce jest offline  
Stary 29-03-2010, 21:22   #515
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wt, 16 X 2007, Złomowisko Chu Koi Tanga, miejsce pojedynku. 18:05


Kot nie wyczuł żadnej magii poza Chu Koi, który także szykował się do walki sypiąc opium na przenośny żarnik. Wypowiedział kilkanaście słów w starożytnej odmianie jednego z dialektów kantońskiego i otoczył się kłębami oparów. On także nie marnował czasu.
Yagami wyszedł z założenia, że im szybciej zacznie tym lepiej. I jego sztylet wbił się w mgłę. Czy doszedł celu? Tego Yagami nie widział, opar był szczelny, sylwetka Chu Koi rozmazana. Yagami posłał w górę kolejną kartkę wywołując fajerwerki... Odpowiedział były długie mgliste kolce tworzące się z oparów i wyrastające nagle z dymu. Atakowały na ślepo, ale były tak liczne, że Yagami nie zdążył uniknąć trafienia. Na szczęście, tu zadziało zaklęcie Willhelminy. Czar utworzył skrzący się krąg ochronny, który osłonił Yagamiego przed ciosami kolców.
Atak nastąpił z powietrza i ziemi...wskakując w kłęby mgły. Kot unieruchomił maga... teraz był łatwym celem. Tak przynajmniej się zdawało, dopóki w mgle nie pojawiły się czerwone oczy i z mgły nie uformowało się szybko ciało.


Czym było to stworzenie? Yagami mógł się tylko domyślać. Pewnie tak jak on miał swoje shikigami, Chu Koi kontrolował przynajmniej jeden byt...ducha czy też demona powiązanego z jego nałogiem. Bestia ta rozerwała dwa z atakujących kruków z zabójczą precyzją. Dwa uciekły poza zasięg, zaś bestia rzuciła się na kota. Shikigami, niewiele mogło zrobić...Dymny potwór nie rzucał cienia na tyle wyraźnego, by go unieruchomić. Widać było, że unieruchomiony przez kota chińczyk szybko odzyskuje władzę nad swym ciałem.
Chu Koi wyjął z rany nóż...jak się okazało, japończyk go nim trafił. Napompowany narkotykiem jak adrenaliną szalony opiumowy mag jednak nie zwracał uwagi na ból... być może go nawet nie odczuwał. Yagami rzucili małym skorpionem niczym pociskiem, ale Chu Koi po prostu przebił go orężem stworzonym przez Yagamiego. Wypowiedział kilka słów po chińsku i ostre mgielne ostrza uformowały na „skórze” demona którego kontrolował Chu Koi.
By po chwili wystrzelić serią mglistych pocisków, w utworzone przez Yagamiego chwilę po ciśnięciu skorpiona we wszystkie iluzje, mające ukryć położenie japończyka. Ale Yagami na to przygotowany, sięgnął po pierwszy wachlarz i uaktywnił jego moc powodując że urósł do gigantycznych rozmiarów. Mimo to Yagami bez problemu użył go do wywołania silnego podmuchu, który rozproszył mgielne pociski. Wachlarzyk po jednak jednym użyciu rozpadł się. Nie szkodzi, Yagami miał dwa takie czary przygotowane. Drugim wachlarzem rozpędził mgielnego oni, na krótką chwilę co prawda. Stwór szybko zbierał się do kupy. Nie dość szybko jednak, dwa kruki które uniknęły pogromu, zaatakowały swój pierwotny cel z zabójczą precyzją... opiumowego maga.

Chu Koi po chwili leżał a kałuży krwi. Jego mgielna bestia rozmyła się na wietrze. Yagamiemu nikt nie pogratulował, nikt też mu nie groził czy nie zatrzymywał. Traktowali japończyka jak powietrze.

Wt, 16 X 2007, przed klubem "Kikka", obrzeża wschodniego Chinatown, 21:10


Dante zajechał na swym stalowym rumaku mówiąc.- Ładne ciuszki skarbie. Wskakuj, przed nami cała noc łowów.
- Całą noc ? Ponoć je potrafisz wytropić.-
rzekła ironicznie Yue, próbując naruszyć, niezachwianą, u Dantego, pewność siebie.
- Potrafię i wytropię.- odparł Dante ruszając z kopyta. Zaś Yue chwyciwszy go mocno w pasie dodała.- No to wykaż się.
Ruszyli w miasto, Dante kierował się chyba na wyczucie. Yue co jakiś czas rozglądała się w specjalny sposób. Nie potrafiła namierzyć tropu, ale Dante jakoś wiedział gdzie jedzie.
A przynajmniej ona miała taką nadzieję. Jadąc z nim na motorze, wyczuwała całym ciałem jego aurę. On chyba nie zdawał sobie sprawy ze swej siły, o czym ironicznie przypominał jej głos wuja Gonga. A także wspominał o jej słabości.

<< Beze mnie jesteś niczym! >>

Czy była niczym, gdy brała udział w strzelaninie? Czy była niczym, gdy zdobywała informacje w śledztwie? Yue zaczęła mieć wątpliwości. Zwłaszcza, że i teraz nie zamierzała polegać na wuju Gongu, a na strzelbie ze środkami uspokajającymi.

Kolejne wąskie uliczki Chinatown w które wjeżdżali, wykazały wyższość motoru nad samochodem. Dante może był i świr, ale miał coś więcej poza „dużym mieczem”, w każdym znaczeniu tego słowa.
Łowca zatrzymał się i wskazał palcem, na szczecinę i dodał. –Zeskakuj z motoru kotku. Dalej pójdziemy pieszo.
-Gdzie?-
spytała dziewczyna. A Dante nie bawiąc się w subtelności wziął Chinkę na ręce i wykorzystując swą wrodzoną moc, zaczął skakać w górę odbijając się od ścian przeciwległych budynków. Po chwili znaleźli się na dachu jednego z budynków.
- Czy tu nie romantycznie.?- rzekł Dante, nachylając się na Yue próbującą złapać równowagę przy kominie.


Yue poczuła się dosłownie przyparta do muru. Przez cienką koszulę dokładnie poczuła fakturę zimnych cegieł na plecach.
- Zrób jeszcze jeden krok, a mi drgnie palec na spuście. - jej ton wskazywał, że nie żartowała. Tylko bezpośrednią groźbą można wpłynąć na Dantego. - Najpierw robota, potem przyjemność.
-Uwielbiam ostre dziewczyny.-
mruknął Dante, po czym wskazał ręką mówiąc.- Idziemy w tamtym kierunku, kotku.
Ruszyli...po dachach. Dante korzystając z wrodzonych mocy był gibki jak pantera. Yue nie szło tak dobrze. Usłyszany w pobliżu huk wystrzałów przyciągnął uwagę obojga. Dante kucnął i wyciągnąwszy dłonie do tyłu rzekł.- Wskakuj na barana. Nie mamy czasu maleńka.
Gdy dziewczyna to zrobiła, łowca pognał jak wiatr, coraz szybciej zbliżając się do celu skrytego w małym zaułku. Przeskakiwał z dachu na dach, a jego aura falowała wykorzystywana intensywnie.
Wilkołak rzeczywiście był w Chinatown, duża 2,5 metrowa bestia, o smoliście czarnym futrze. U jej stóp leżał nieprzytomny (albo nieżywy) mężczyzna.


Likantrop był jednak dziwny...jego kończyny były nieforemne, jakby za długie, łapy za duże. Pysk...za mało zwierzęcy, za bardzo demoniczny.
Dante zaś postawiwszy Yue na ziemi, bezceremonialnie wyciągnął dwa pistolety i wywalił magazynki wprost w klatkę piersiową wilkołaka. Kanonada odrzuciła stwora do tyłu, powalając go na asfalt uliczki, a z ran po kulach wypłynęła krew. Zanim jednak Yue zdołała coś rzec, z pistoletów Dantego wypadły magazynki, a on sam rzekł.- Spoko kiciu, to była zwykła amunicja. Dla wilkołaka to jak ukąszenie komara.
I rzeczywiście, rozwścieczona bestia powstała z ziemi, Dante spytał.- Twój teren, twoja randka...więc jak chcesz to rozegrać?
Yue spojrzała na stwora i zauważyła że jest coś z nim nie tak. Miał dwie aury, coś w środku go kontrowało, coś starego i złowrogiego. Ten wilkołak był opętany i przemieniony przez złego ducha.

Środa, 17.X.2007, Metropolitan Museum, 11:30


Poranek zaczął się od śniadania, podczas którego Kenneth starał się zwrócić uwagę swej żony na siebie, za pomocą półsłówek, tylko po to by dygresjami przypomnieć o przewadze jaką zyskał na wydziałem trzynastym, co w tym przypadku miało się równać przewadze nad samą Will. Miało jej przypominać o tym, że rolą żony jest stać na straży domowego ogniska. Oczywiście nie powiedziałby jej tego wprost, mimo że podświadomie tak uważał.

Później trzeba było zajmować się sprawami związanymi z projektem dotyczącym pewnego projektu magicznego i wykonać kilka telefonów potwierdzających spotkanie w muzeum.
Na którym jej przewodnikiem znowu był Greg Peters. – Witam znów doktor Hollward.
I rozpoczęło się zwiedzanie. Doktor Hollward używała dyskretnie swych czarów, najpierw z samochodu, później przy każdej okazji. Wyniki jednak były niezmiennie te same...żadnych aktywnych aur zaklęć, żadnych śladów po czarach. Aury przypadkowych zwiedzających, jak i pracowników nie wyróżniały się niczym. Niektórzy byli bardziej wrażliwy na drugą stronę, paru miało śladowe ilości mroku. Ale Willhelmina nie zauważyła żadnych magów, ani odmieńców.
Nic niezwykłego, ani na wystawie, ani tej części magazynów które zwiedzała idąc za Petersem.
Wkrótce dotarli gabinetu starszego mężczyzny, oglądającego w tej chwili popiersie byka zapewne z wczesnego okresu cesarstwa rzymskiego.


-Profesorze, to jest doktor Hollward. Przyszła w sprawie artykułu.- rzekł Peters przedstawiając Willhelminę, potem zaś rzekł do Willhelminy.- Profesor Arthur Evans stoi na czele grupy konserwatorskiej zajmującej się odtworzeniem zniszczonego sarkofagu.
Arthur, odłożył rzeźbę, spojrzał na kobietę i spytał.- To w czym możemy pomóc?

Środa, 17 X 2007, gabinet doktor Simmons 17:00

Gabinet doktor Simmons nie przypominał gabinetów lekarskich jakie znał Phil. Mały ciasny, przytulny jednak. Komputer, wygodne krzesło i taboret dla pacjenta.


Całkiem miłe miejsce... Sama pani doktor też wyglądała na miłą.


Młoda długowłosa brunetka, w niedbale założonym kitlu zapewne podchodziła na luzie do relacji lekarz-pacjent. Co innego jednak zawód. Matka by jej nie polecała, gdyby nie była dobra.
-Paula Simmons.. pan McNamara?- spytała po czym wskazała na taboret mówiąc.- Proszę usiąść i opowiadać co panu dolega. Albo... z jakiego powodu pan tu przyszedł? A potem pana przebadamy.
Po czym sam usiadła za fotelem i notowała słowa Philipa.

Czw, 18 X 2007, mieszkanie Amy 7:30


Co to był za wieczór...starzy kumple ( i nowi też), darmowe jedzenie (duuuużo darmowego jedzenia) i "gorzała" (też niemało). Dużo wspominania, dużo żartów, luźna atmosfera. I absolutnie zero freakowatości i nadnaturalnych wydarzeń. Amy wreszcie mogła na moment zapomnieć o tych wszystkich dziwactwach jakie widziała lub w jakich brała udział. Detektyw Walter powoli wygrzebała się z wyrka, próbując sobie przypomnieć, jak tu dotarła i w jakim stanie. Oczywiście produkt przemiany alkoholu płynący w jej żyłach ( a uściślając, produkt przemiany hektolitrów alkoholu) zaowocował megaKacem, który nie ułatwiał sytuacji. Poza tym trzeba się było zebrać do kupy i przygotować na kolejny „cudowny” dzień pracy...pełen „cudów”, które Amy wolała omijać szerokim łukiem... No i przywitać nowego partnera. W końcu poprzednicy Phila nie wytrwali dłużej niż dobę.

Czw, 18 X 2007, biurko detektyw Walter 9:00


Jak się okazało, ku zaskoczeniu Amy, detektyw Phil McNamara nie zapadł na śmiertelną chorobę, nie dopadły demony, ani nie zżarł wilkołak. Jednym słowem, nie zdarzyło się nic, co by zmuszało pannę Walter do przejęcia śledztwa w oczekiwaniu na nowego partnera. Phil McNamara cały i zdrowy był na wydziale, co oznaczało, że... Amy nie wiedziała co będzie dalej. Z Philem długo nie współpracowała, więc mogła mieć tylko nadzieję, że ambitny detektyw będzie odwalał za nich cała brudną robotę, podczas gdy Amy będzie mu asystować oddając się słodkiemu lenistwu. Albo też jej partner wpadnie na nieciekawy pomył wciągnięcia ją w śledztwo i zacznie jej zlecać zadania do wykonania...brrr.

Czw, 18 X 2007, biuro porucznik Logan 9:00

Pobudka przy Richardzie była czymś miłym. Przyjemnie było obudzić się przytulając do jego ciepłego ciała. Przyjemnie było czuć na sobie jego roziskrzony wzrok, nawet jeśli zdawał się on rozbierać Vi tym wzrokiem. Przyjemnie było usłyszeć.- Do twarzy, ci w tym warkoczu.
I przyjemnie było jeść śniadanie we dwoje. A i pocałunek na dowidzenia...był więcej niż przyjemny. Richard był więc miłym początkiem dnia.

Ale teraz należało się skupić na sprawie.
- Czy dr. Pawlicek mówiła coś na temat tego jakiego typu był to rytuał? Alchemiczny, okultystyczny, satanistyczny, nie wiem… voodoo?- spytała Vi, zaś Daria odparła.- Raczej demoniczny lub satanistyczny. Tyle wynika z pierwszych nieformalnych oględzin. Więc nie bierzcie ich za pewnik. Analiza jest dopiero w toku.
Daria napisała adres na karteczce i podała im ze słowami. – Adres miejsca zbrodni. I przygotujcie się na niemiłe widoki. Co prawda zwłoki już uprzątnięto, ale... zobaczycie sami.

Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34 9:35


Budynek wydawał się całkiem zwyczajny. Nie była to strefa aktywnej działalności gangów. Raczej miejsce spokojne i ciche.


Vi ów budynek przypominał jej dawny akademik ze studenckich czasów. Krwawe zbrodnie zbyt często zdarzają się w takich miejscach. Dawkins i Henderson szli schodami na trzecie piętro, by dotrzeć na miejsce zbrodni. Drzwi prowadzące do mieszkania, były pokryte długimi rysami od wewnątrz.
W przedpokoju panował bałagan, ale dopiero w głównym pokoju mieszkania, było pełno krwi i rysunków. Kilkanaście wyrysowanych czerwoną farbą kręgów splatało się z symbolami magicznymi i łacińskimi słowami....Niestety zamazane zostały plamami krwi i śladami pazurów, więc Chris miał pewne problemy z ich odczytaniem. Poza tym dochodziły jeszcze wyrysowane na podłodze sylwetki denatów, oraz podpis krwią.


I koło tego podpisu badania przeprowadzała, jakaś chudziutka kobieta, o ciemnoblond włosach i w okularach. Wstała na widok wchodzących i rzekła.- Jesteście przydzielonymi do tej sprawy detektywami? Nazywam się Julia Belfou, właśnie dostałam przydział na asystentkę doktor Pavlicek...
Przez chwilę nerwowo się rozglądała, dodając pod nosem.- Co już wiemy? Trzy zwłoki, wśród nich prawdopodobnie właściciel mieszkania.- zajrzała do notatek. Kurt Knutsen lat 30, księgowy w małym wydawnictwie naukowym. Prawdopodobnie, gdyż wszystkie zwłoki były tak zmasakrowane, że nie dało się ich rozpoznać, nawet płci. Mamy wybite od wewnątrz okno w sypialni. Poza tym ślady krwi i odciski palców. I zwój...zwój już jest badany na wydziale. To chyba wszystko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2010 o 23:32.
abishai jest offline  
Stary 31-03-2010, 23:24   #516
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Wt, 16 X 2007, przed klubem "Kikka", obrzeża wschodniego Chinatown, 21:05


Yue stała tuż koło wejścia do klubu. Rzuła gumę.


Pojawiła się grupka małolatów i jeden z nich chciał do niej wystartować. Azjatka wyciągnęła pistolet z kabury, odblokowała go, wywarzyła w dłoni i włożyła z powrotem na miejsce. Podziałało, nikt nie zawracał jej głowy.

...no oprócz tego zatrutego języka wiecznie dobiegającego z jej wnętrza. Wuj Gong pełen negatywnej energii przekazywał swojej bratanicy polecenia dotyczące polowania. Im bardziej się nakręcał, bym bardziej burzył harmonię dziewczyny. Yue zacisnęła palce na karku, próbując nieco rozluźnić spięty kark. Jadowite słowa niczym trucizna zakłócały jej bez-emocjonalną ciszę w duszy, co nieco ją dziś irytowało. Czuła ekscytację i podniecenie zbliżającymi się poszukiwaniami, możliwe że walką, ale w przeciwieństwie jak jej to wszyscy insynuowali, nie pragnęła zemsty. Był Oni, należało zlikwidować Oni. Faktycznie jakby iskierka smutku gdzieś głęboko wbiła się w jej serce, kiedy straciła kolejną bliską sobie jednostkę za jaką miała Mistrza Chena. Jednak nie czuła złości. Tylko jedna osoba potrafiła w niej obudzić prawdziwą niezmierzoną furię, chęć wybebeszenia z kogoś flaków: Wuj Gong. Czuła obrzydzenie do siebie, że jej najgorszy wróg zajmuje dużą część jej własnej aury. Czarnymi mackami oplata ją niby ośmiornica.

- Ładne ciuszki skarbie. Wskakuj, przed nami cała noc łowów. - W końcu przyjechał Dante.

<<CZY TY MNIE W OGÓLE SŁUCHASZ? SKUP SIĘ. WILKOŁAK NIE BĘDZIE CIĘ OSZCZĘDZAŁ>>

"Czas na zabawę."


***

<< Beze mnie jesteś niczym! >>

Czy była niczym, gdy brała udział w strzelaninie? Czy była niczym, gdy zdobywała informacje w śledztwie? Yue zaczęła mieć wątpliwości. Choć tylko przez chwilę. Wuj chwalił ją jedynie za podążanie ciemną stroną. Jako podszept demona, tylko złe uczynki uznawał za pożądane. Także cokolwiek by nie zrobiła podczas Służby i tak będzie jej truł. Pytanie powinno brzmieć: Czy potrafiła być z siebie zadowolona? Nie. Bo wiedziała, że wszystko potrafi zrobić lepiej, więcej, szybciej, gdyby tylko chciała. No tak, gdyby chciała...

***

Yue z gracją zeskoczyła z pleców Dantego. Znaleźli "party". Mężczyzna bezceremonialnie zaczął targować się o cenę drinków (dwa magazynki wystarczą? Nie?). Tymczasem dziewczyna przypudrowała nosek (zdarła pokrowiec ze strzelby, załadowała pierwszym środkiem usypiającym, przyjrzała się wilkołakowi).

Oni i likantrop. Dwa w jednym. Normalnie bonus pack!

- Twój teren, twoja randka... więc jak chcesz to rozegrać? - Marshall przygotowywał się do kolejnej kanonady.

- Wilkołakiem steruje Oni. Odwracasz uwagę psa i wrzucasz mu to na szyję, - Yue wrzuciła koraliki na lufę pistoletu Dantego, przykładając strzelbę do ramienia i celując - usypiamy go, ja pętam demona, wtedy pies nie może się ode mnie zbytnio odsunąć, to się nim zajmujesz odpowiednio. Użyj odpowiednich argumentów. Wołałabym jakby przeżył, Misiu - uśmiechnęła się krzywo przy ostatnim słowie - [i] Pavlicek miałaby okaz do testów. Ale jak się nie uda, to trudno. Płakać nie będę.

- Hardcore...lubię ostre wyzwania! Umiesz organizować ciekawe randki, kotku.- Dante i rzucił się perswadować "wściekłemu bramkarzowi, że wcale nie ominęli kolejki przy zakręcie do zaułku znaczy drzwiach" czyli
schował broń i z koralikami w dłoni pognał na wilkołaka. Dwie dzikie bestie starły się w walce wręcz. Wilkołak dysponował olbrzymią siłą i pazurami. Marshall wspomaganą zwinnością i umiejętnościami walki. Łowca schodził z nonszalanckim uśmiechem z linii ciosów wilkołaka mówiąc.- Co jest pieseczku? Za mało pary w łapkach?
Przez chwilę bestia unikała ciosów mężczyzny, wreszcie jego pięść trafiła w podbródek. I gdy stwór był nieco oszołomiony, założył mu koraliki.

Wilkołak chwycił się za szyję wyjąc z bólu i desperacko próbując je zerwać z siebie, tarzał się po ziemi wyjąc jakby te koraliki paliły go żywym ogniem.
- Fajny gadżecik, zamawiam taki pod choinkę.- rzekł Dante komentując sytuację.

- Dostaniesz na mikołajki. - Yue wycelowała i strzeliła. Pudło. Nie przyzwyczajona do takiego rodzaju broni, musiała ją dopiero wyczuć. Przeładowała. Strzelba powędrowała do policzka. Strzał. Trafiła. Przeładowanie. Strzał. Ponownie trafiła. I jeszcze raz. Na wilkołaka jakby te naboje nie robiły wrażenia... czemu? Odpowiedź przyszła do azjatki po chwili dzięki Oku Karmy. Umysł bestii, był już spętany środkiem farmakologicznym. Ale zły duch który go opętał, był niepodatny na narkotyki.
- Musisz go przytrzymać! - dziewczyna krzyknęła odrzucając broń pod ścianę.

<<Mogłaś od razu przejść do rzeczy, a nie odstawiać teatrzyk ze strzelbą.>>

-Przy tobie da się nudzić, co kotku?-
Dantemu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Im bardziej szalony i straceńczy był pomysł, tym bardziej podobał się temu adrenaline junkie.
Dante przyszpilił wierzgającego się wilkołaka swym ciałem, a choć uśmiechał się wesoło, Yue widziała jak szybko wyczerpuje się energia jego aury.... musiała się spieszyć.

Złożyła dłonie jak do modlitwy, pochyliła nieco głowę, przymknęła oczy. Lewa otwarta dłoń poszła do przodu, ciężar ciała przeniosła na lewą stopę lekko wystawioną do przodu. W tym czasie prawa dłoń zgięta w łokciu wykonała pół obrotu jak skrzydło wiatraka, unosząc się od okolic podbrzusza do góry, potem powędrowała daleko od ciała. Ciężar ciała przeszedł na cofniętą prawą stopę. Lewa ręka poszła do góry i zamaszystym ruchem zebrała powietrze, musnęła czubek głowy, miejsce między brwiami, szyje, okolice serca, mostka, podbrzusza. Ciężar ciała znów wrócił na lewą nogę. Prawa ręka podążyła za lewą. Yue wzięła głęboki oddech odchylając głowę do tyłu. Czuła jak chi zaczęła szybciej krążyć w jej ciele. Koncentrowała się w czakrach. Gdyby ktoś teraz oglądał to na poziomie energii, azjatka zdawałaby się pokryta zielono-niebieską pływającą otoczką z rosnącymi kulami właśnie w miejscach czakr.


Z powrotem złożyła dłonie jak do modlitwy. Otworzyła oczy. Teraz i ten zmysł odbierał na poziomie energii.

Widziała go... duży, potężny stwór... po części wilkołak, po części dzik, po części... wyglądał na demona z mitologii hinduskiej.

Yue rzuciła ramionami na boki, energia w czakrach eksplodowała.


Z każdej komórki ciała dziewczyny wystrzeliły witki energii, część zatrzymała się na aurze wilkołaka, aby ją nieco naciągnąć, napiąć. Większość jednak przebiła się głębiej przedostając się do demona. Teraz, likantrop mógł się ruszać i walczyć, byleby nie uciekł. Pozostawały dwa etapy: zmusić Oni do wniknięcia w korale modlitewne i zablokować je. Czyli pojedynek na siłę woli z potężną, ciemną mocą. Yue zaparła się piętami o ziemię (jak zwykle miała wrażenie, że jej ciało przestawało należeć do niej) i zaczęła się żarliwie modlić do Kami-sama.

Potężny stwór tymczasem zmagał się z bólem jaki zadawały mu korale i z wolą azjatki. Co więcej, desperacko próbował uniknąć wepchnięcia w poświęcony przedmiot. Jego ryk dudnił dziewczynie w głowie, jego wściekłość próbowała rozerwać jej jaźń. Miotał się coraz bardziej desperacko... wreszcie ostatnim pchnięciem resztki energii Yue wepchnęła go do koralików. A te momentalnie sczerniały.
Oni został uwięziony. Dante wstał zostawiając nieprzytomnego wilkołaka na ziemi, wyjął z kieszeni chusteczkę mówiąc.- Wytrzyj nosek.

Dziewczyna dotknęła nosa, potem górnej wargi... poczuła coś lepkiego i mokrego. Dopiero teraz słowa mężczyzny do niej dotarły. Roztarła w palcach lepką czerwoną maź. Z nosa pociekła jej krew. Miała mroczki przed oczami, ciało jej nie słuchało, a w głowie dudnił jej przemarsz armii smoków. Oparła się plecami o ścianę, rękawiczką wytarła krew spod nosa, a chusteczką Dantego wyczyściła dekolt. Mężczyzna, zdawało się, że zupełnie zapomniał o wilkołaku, stanął zaraz przy Yue, nachylił się i już miał ją pocałować kiedy w jej dłoni pojawił się srebrny szpikulec do lodu bezceremonialnie przystawiony do jego tętnicy szyjnej.

- Rozrzuciłeś zabawki i co? Teraz musisz jeszcze posprzątać, potem przejdziemy do kolejnej gry. - wyciągnęła drugą ręką komórkę i wykręciła na wydział, a potem do kostnicy; w duchu dziękowała swojej przemyślności, żeby mieć te szpikulce w torbie podręcznej. - Halo? Z tej strony detektyw Shen-Men. - podała swój numer odznaki - Mam prezent dla dr Pavlicek. Razem z Marshallem złapałam likantropa grasującego na terenach Chinatown. Żyje. Może ktoś się po niego zgłosić? - przez chwile słuchała w milczeniu, próbując nie widzieć tego, specyficznego uśmiechu na ustach Dantego. - Tak? Ok. Poczekamy.

Yue pozwoliła się pocałować - długo i namiętnie, w końcu Marshall zasłużył na nagrodę. Zabił smoka, to mu się i "księżniczka" należała - tak przynajmniej uważał. Potem wyrwała się z jego uścisku - pomogła sobie kopnięciem w łydkę i sprawdziła czy likantrop jeszcze dycha. Zdjęła mu koraliki z szyi i schowała do torby przypiętej na biodrze.

"Ciekawe, będę jutro musiała porozmawiać z Mistrzem na temat tego demona."

<<A jeśli ja udzielę ci odpowiedzi to zrezygnujesz z dalszej współpracy z tym półgłówkiem?>>

"Tak."

<<To pomniejszy demon z hinduskiego panteonu>>

"Ok. Ale to za mało, żebym zrezygnowała z planów na wieczór."


Dante usiadł na nieprzytomnym wilkołaku i spojrzał w górę. -Nawet nie ma pełni.- zauważył.

Azjatka również spojrzała w niebo. Rzeczywiście. Co więcej, kiedy zginął Mistrz Chen, księżyc również NIE był w pełni. Czyżby farmakologicznie wywołany stan likantropa? Jego Furia też?

Śr, 16 X 2007, obrzeża wschodniego Chinatown, 1:35


Sama ekipa od Pavlicek zjawiła się szybko i bez większych pytań założyli potworowi wzmacniane kajdany i wrzucili do wozu.
Dante coś podpisał u jednego z nich i rzekł do Yue.- Właśnie zarobiliśmy po 500 baksów na łepka
- A robiłeś to dla pieniędzy?.
- dziewczyna podniosła jedną brew w

Pracownicy XIII sprawnie wpakowali bydlę do metalowej puszki należącej do kostnicy, przekazali pani detektyw odpowiednie papiery, które miała jutro zdać wypełnione na komendzie i odjechali.

- I co teraz maleńka? - uśmiech Marshalla mówił wszystko o jego nieprzyzwoitych myślach.
- Jak to co? Wracamy do Kikki, trochę potańczyć, a potem do mnie. - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia z uliczki. - Chyba, że masz inne plany.

Śr, 16 X 2007, Klub Kikka, obrzeża wschodniego Chinatown, 2:35


W klubie było głośno, gwarno i duszno. Wszystko przysłaniała papierosowa mgiełka. Azjaci za dużo palą. Dante wniósł broń po sowitej łapówce dla bramkarza i solennej obietnicy, że nie będzie nią wymachiwał. Yue natomiast weszła za darmo pokazując tatuaż na przed ramieniu. To zawsze działało.

Czuła się zmęczona psychicznie. Jakby jej świadomość przebiegła maraton, ale ciało zostało na trybunach. Trzeba było wyrównać straty. Nie czekając na propozycje ze strony łowcy, wyciągnęła go od razu na parkiet. Głośna muzyka, kolorowe migające światła, rytm innych ciał, jej stan przypominał trans. Zaraz koło nich zebrał się wianuszek dziewczyn, których uwagę przykuł Dante. Yue to nie przeszkadzało, do momentu kiedy nie dostała z łokcia od jednej z panienek.

Jej pięść intuicyjnie powędrowała w kierunku twarzy wypindrzonej lali. Na szczęście zdążyła zmienić trajektorię ręki na tuż przed trafieniem. Odrzuciła włosy do tyłu. Nie było dobrze, straciła nad sobą kontrolę z tak błahego powodu. Ruszyła przez ściśnięty tłum do lady, usiadła przy barze zamówiła butelkę wody, drinka dla łowcy, jak już zauważy że jej nie ma i pewnie się przypałęta i danie obiadowe = pizza odgrzana w mikrofali. Co gorsza, posmakowało jej to jedzenie. 10-jakości, miękkie, normalnie by tego nie tknęła. A tu? No cóż.

- Słyszałeś...?
- O Chu Koi?


Koło Yue usiadło kilku facetów z jakiegoś pomniejszego gangu. Wrzeszczeli do siebie, ale dziewczyna musiała się mocno skupić, żeby zrozumieć o czym mówią.

- To ten mag opiumowy? Co z nim?
- Znowu kogoś załatwił?


Dziewczyna wypiła trzy łyki z butelki, aby przełknąć jedzenie.

- Nie! Wyzwał jakiegoś... japońca z Yakuzy... przegrał!

Zamarła z pizzą przy ustach. Mało ją obeszło to, że Chu Koi przegrał. Gorzej że z yakuzą. Będzie wojna. TOM JEJ O TYM NIE WSPOMNIAŁ. Przestała być głodna, odrzuciła pizzę. Złość i niepokój zacisnęły jej palce na szyi. Nie powiedział jej! Spojrzała na facetów. Oni niestety na nią też. Musieli zauważyć, że nasłuchuje.
- A ty co się gapisz? - jeden rzucił groźnie.

-Yo...a ciebie gdzie wcięło...o drinki.- wyrzucił z siebie jednym tchem Dante pojawiając się znikąd, spojrzał na szklanki i spytał.- Który mój?
A znajdujących się dookoła Yue typków zignorował.. nie byli warci jego czasu.
Oni też zrezygnowali z dalszej "wymiany zdań". Widocznie postura, a przede wszystkim broń, zrobiła na nich odpowiednie wrażenie.
Azjatka podała szklankę Marshallowi. Naprawdę musiało go dopaść pragnienie, bo aż się pofatygował do baru.
- Idziemy do mnie? - spytała, oblizując palce i mrużąc oczy.
- Jasne kotku.

Śr, 16 X 2007, Mieszkanie Yue, Chinatown, 7:05


Noc była... długa i pełna przyjemności. Sen regenerujący, choć krótki. Yue nieprzytomnie wyciągnęła dłoń w kierunku komórki, żeby wyłączyć budzik. Obok niej leżało coś ciepłego. Czasem przyjemnie obudzić się koło żywego człowieka. Dziewczyna otworzyła jedno oko. Marshall już nie spał. Patrzył na jej pobudkę z na wpół cynicznym uśmiechem.
- Nie wstajesz?
- Jakoś nie mam nic do roboty.
- powiedział przygarniając Yue i całując ją długą. Ewidentnie oczekiwał kolejnej rundy.
Dziewczyna sprawnie wyślizgnęła się z uścisku.
- Nie mogę spóźnić się do pracy.
- Nie bądź taka służbistka.
- chciał ją jeszcze złapać, ale mu się nie udało.

Azjatka zebrała swoje ubrania. Zniknęła w drzwiach do łazienki. Szybki prysznic, ubrała byle co. Zapaliła kadzidło dla zmarłych, wzięła koraliki, telefon.
- Nie idź, zabawimy się.
Yue usiadła okrakiem na kochanku, pocałowała go głęboko w usta, w dłoń wepchnęła klucze.
- Jak już zdecydujesz się wstać, to zamknij drzwi, a klucze zostaw mi w barze na dole.

Szybko zniknęła za drzwiami. Szybko wyszła z kamienicy. Musiała jakoś przemieścić się na komendę, a nie miała czym.
- Hej, Yue! - Denzel, jeden z czarnych bramkarzy pomachał do niej ręką. - Poczekaj!
Na przywitanie kiwnęła mu głową.
- Tak?
- Proszę. Tom to rano podrzucił.
- podał jej kluczyki. - Niezłe cacko. - jego uśmiech rozciągnął się na całą szerokość ust. - Stoi za rogiem. - wskazał palcem za siebie.
- Dzięki Dez. - cmoknęła go w policzek i biegiem wpadła za zakręt.



Yue uśmiechnęła się pod nosem. Cudo. Chrysler 300C.
Wsiadła do środka, zapach nowej skórzanej tapicerki uderzył ją. Podobał jej się. Trzeba będzie potem sprawdzić ten silnik V8. Trzasnęła drzwiami, zapięła pasy i ruszyła z kopyta.

Śr, 16 X 2007, Wydział XIII, , biurko detektyw Shen-Men, 7:50


Zrobiła sobie mocnej herbaty i zajęła się papierkami. Wypełniła podanie dla archiwum - okazało się, że trzeba czekać dzień, a tego nie przewidziała. Mogła je wypełnić wczoraj. Pogratulowała sobie pamięci co do procedur. Dr Hollward będzie musiała poczekać na swoje książki.

W uzasadnieniu prośby zapisała:

Cytat:
Obecnie prowadzę sprawę związaną z magią arabską. Ponieważ sprawcy często wracają na miejsce zbrodni, chcę przejrzeć sprawy do 5-ciu lat wstecz, aby wiedzieć, czego mogę się spodziewać po przestępcach z tego kręgu - czym dysponują, jak są potężni, z kim się kontaktują.
Sama pomoc konsultanta nie wystarczy, ponieważ nie jest on związany z półświatkiem przestępczym, tak więc może jedynie nakreślić w jaki sposób działa tego typu magia.
W międzyczasie dostała sms od dr Hollward, odpisała od razu:

Cytat:
Szanowna pani doktor,
z powodu mojej opieszałości, za którą bardzo przepraszam, dokumenty z archiwum będę miała dopiero jutro. Jednak bez problemu pokażę pani dowody z mojej sprawy, jeśli dalej panią to interesuje. Dziękuję za informację.

Z poważaniem det. Shen-Men
Potem, w drodze do archiwum gdzie miała zostawić podanie, zadzwoniła do kwiaciarni i zamówiła duży bukiet kwiatów - tulipanów - dla swojego partnera de Luki, razem z dostarczeniem do szpitala.

Wróciła na piętro i skierowała się do gabinetu Elwiry Bjorgulf. Do dziewiątej zostało jeszcze chwilę czasu. Kupiła sobie batona z automatu - przecież nie jadła jeszcze śniadania. Stanęła na końcu korytarza i zaczęła stukać palcami w parapet.

<<Nie kontrolujesz się moje dziecko.>>


Zamarła, przeszedł jej dreszcz po plecach. Nie widziała, czy dlatego, że struj zwrócił się do niej per "dziecko", czy że rzeczywiście nie kontrolowała swoich odruchów.

Zjadła do końca. Wyciągnęła telefon z kieszeni i wykręciła do Jina. Nie musiała długo czekać.
- Gdzie Ty jesteś?! - wściekły, ujadający pies. - Gdzie byłaś wczoraj w nocy?!
- W pracy, na komisariacie.
- mówiła spokojnie z akcentem kantońskim. - Wczoraj zapolowałam i dorwałam wilkołaka, który pałętał się po Chinatown.
- Kto ci kazał go zabić, co?
- podejrzliwość zakwitła w jego głosie.
- Może ty masz gdzieś przeciętnych chińczyków, ale postanowiłam oszczędzić im strachu i śmierci.
- Od kiedy cię interesują przeciętni chińczycy? Poza tym przynajmniej zabijał konkurencję.
- Co się stało? -
Yue oparła głowę o ścianę.
- Słucham? - Jin zdawał się zbity z tropu.
- Jesteś wściekły. Musiało się coś stać.
- Nie można z tobą złapać kontaktu! Rządzisz się czasem wolnym Toma! Jestem Twoim patronem, a muszę za ciebie świecić oczami.
- Tom jest moim sekretarzem.
- wtrąciła do monologu brata.
- Gówno prawda! Oboje należycie do mnie! A wczoraj musiałem sam jechać na wysypisko! Taki wstyd! Jakiś mierny japoniec z yakuzy mógł pokonać Chu Koi'a!
- Będzie wojna?

Nagle po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Yue wyraźnie słyszała oddech brata. Jego niepewność, napięcie, stres, ale i pragnienie. Miał ochotę komuś przylać. I to mocno.
- Może.
- Jak się nazywał ten, który skopał tyłek Chu Koi'a?
- postanowiła zmienić temat.
- Nie żartuj sobie, bo ci przywalę!! - zasapał jej w słuchawkę - Ten japoński skurwiel to Hirohito Yagami. Po co pytasz? Znasz jakiegoś japońca?
- Kontrolujesz wszystkich moich znajomych. Dobrze wiesz, że nie.
- miała go w garści, Jin nie mógł jej się przyznać ani że rzeczywiście do tej pory znał wszystkich jej znajomych, ani do tego, że odkąd stała się gliną już tak dłużej nie było.
- Ja wiem na kogo się natknęłaś na tej cholernej XIII? Psa Phang Longa też pewnie już widziałaś? - dziewczyna wyobraziła sobie ten podły uśmieszek na twarzy brata.
- Zejdź z niego.
- Bronisz go?
- Mogę być u ciebie o 20:00
- miała dość przepychanek z Jinem.
- Bądź o 19:30.

***

Yue zapukała i zaproszona weszła. Ukłoniła się Elwirze Bjorgulf, która dopiero co zaczęła rozkładać papiery.
- Witam pani detektyw.
- Yue Shen-Men.
- azjatka podała dłoń pani psycholog. - Miło mi poznać.
- Elwira Bjorgulf. Wzajemnie. Czym mogę pomóc.

Yue założyła włosy za ucho.
- Zajmuję się sprawą zaginionej urny z demonem. - mówiła spokojne, monotonnym głosem. - Słyszałam, że wśród konsultantów jest niejaka madame Zolda, która byłaby mi w stanie pomóc w odnalezieniu tego przedmiotu.
- Madame Izolda?
- spojrzenie pani psycholog znad okularów potępiało ten straszny błąd. - Skąd pani o niej wie?
- Od innego konsultanta, choć nie był mi w stanie podać dodatkowych informacji.

Przez chwilę toczyła się walka na spojrzenia.
- No dobrze. - Bjorgulf pogrzebała nieco w papierach i podała wizytówkę madame Izoldy - Proszę. Niech pani spróbuje, może to coś pani da. Jeszcze coś?
Yue kiwnęła głową. Musiała to jakoś poskładać.
- Wczoraj udało mi się złapać wilkołaka w dzielnicy Chinatown, który był opętany przez hinduskiego demona niższej rangi. Czy może jest ktoś, kto by mi pomógł mi bliżej zdefiniować czym to było i skąd się wzięło w NY?
Bjorgulf zmrużyła oczy. Musiała widocznie pomyśleć, przeglądnęła dwa katalogi, w końcu z czeluści papierzysk przepisała telefon.
- dr. Panjit Taswijaran znawca Wed. Jeśli ktoś będzie coś wiedział, to właśnie on.
- Dziękuję za pomoc. Już pani nie przeszkadzam.
- złożyła niewielki ukłon i zamknęła za sobą cicho drzwi.

***

Na korytarzu wykręciła najpierw do madame Izoldy umówiła się z nią na 17:00 (znów jej się dniówka przedłuży) i do dr Taswijarana, z którym wyznaczyła spotkanie dopiero na dzień następny na 15:00.

Skierowała się do biurka, żeby skończyć z raportem o likantropie w Chinatown. Potem skierowała się do gabinetu por. Logan.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 01-04-2010 o 21:00.
Latilen jest offline  
Stary 01-04-2010, 19:19   #517
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Wt, 16 X 2007, Złomowisko Chu Koi Tanga, miejsce pojedynku. 18:05


Ciśnięty nóż utonął we mgle, lecz rzucający nawet tego nie zauważył, skoncentrowany na następnym zaklęciu. Fajerwerki - nawet rzucone tak błyskawicznie - były pomyłką, przeciwnik był już schowany we mgle, a czas spędzony na przywołaniu czaru zapisanego w toujinfu wykorzystał na atak kolcami mgły.

Widząc szybko zbliżające się ku niemu kilkanaście ostrych smug dymu onmyoudou przez moment był przekonany o swojej rychłej śmierci, grube krople potu wystąpiły mu na czoło. Skrzący się krąg go zaskoczył - niemal zapomniał o arabskich czarach odprawionych poprzedniego dnia w jego mieszkaniu przez Willhellminę Hollward.

"Należy pomyśleć o odpowiednim prezencie. Koniecznie." zanotowała jakaś zdystansowana do sprawy część japońskiego maga. On sam już korzystał z czasu, jaki kupiły mu jego shikigami atakując wroga. Pikujące kruki nie zdradziły się niczym, ale i tak przywołana przez Chińczyka mgielna bestia rozszarpała dwa na strzępy, nonszalanckim ruchem, nie odwracając spojrzenia od kota, który na czas ataku unieruchomił Chu Koi Tanga. W chwilę później kolejna porwana kartka z rysunkiem kociej formy shikigami dołączyła do dwu poprzednich, ostatnie dwa shikigami-kruki zaś oddalały się błyskawicznie, nabierając powoli wysokości.

Shikigami ginęły niespecjalnie widowiskowo. Ot, poszarpany kruk zmieniał się w kartkę papieru, podartą, jeśli shikigami dzięki niej przyzwany został rozdarty, lub spaloną, jak na przykład w pokoju-pułapce hotelu Pensylwania skończyły shikigami w ogniu robaków dusz.

Teraz trzy poszarpane niemal na połowy kartki wirowały w kłębach mgły a wraz z rozszarpaniem kota Chińczyk odzyskał zdolność poruszania się. Widząc jak przebija wyjętym z rany nożem podrzuconego mu skorpiona Yagami mimowolnie odczuł podziw dla zimnej krwi opiumowego maga.

Walka wchodziła w środkową fazę, wedle wyliczeń i planów Hirohito. Czas był by ukryć swoje położenie, zatem Japończyk przesłonił swą obecność liczną grupą iluzji, zmieniając także nieznacznie swoją pozycję. Iluzje gestykulowały, ruszały ustami, mamrotały... stanowiły przekonujące przedstawienie, lecz Chińczyk z zaciekłością wyrecytowawszy kilkanaście chińskich słów spowodował, że dym począł wypluwać z siebie liczne ostrza, w wystarczającej ilości by zniszczyć wszystkie iluzje a nawet sięgnąć samego onmyoudou.

Był to czas na gwóźdź programu. Mag pisma płynnym gestem wydobył zza pasa wachlarz. Kamaitachi rozcięło pociski, by rozpaść się na strzępy. Wyrwane zza pasa drugie kamaitachi rozcięło bestię, choć nie rozwiało jej kompletnie. Z rękawa Yagami dobył toujinfu, jakie miało zaskoczyć i sparaliżować przeciwnika...

Dwa kruki wbiły szpony w kark i twarz nieszczęsnego Chińczyka. Obserwując silne uderzenia skrzydeł, ogłuszające mężczyznę, potężne ciosy dziobem Hirohito Yagami znieruchomiał. Kiedy Chińczyk bezwładnie osunął się na ziemię, jego niedawny przeciwnik spojrzał po 'galerii' by ocenić nastroje, zimno mierząc wzrokiem ignorujący go tłumek, nastęnie przyklęknął i przyzwał shikigami-lisa, któremu polecił podejść do padłego maga.

Chciał wiedzieć, czy jego przeciwnik żyje, zastanawiając się jednocześnie, czy powinien go leczyć. Z jednej strony nie chciał zostawiać tamtego w kałuży krwi, z drugiej, nie można było nazwać 'samym' człowieka, który przyjechał w tak licznej obstawie. Złośliwy chochlik podszepnął Yagamiemu, że protekcjonalny opiumowy mag byłby w niezłych opałach po tym, jak uleczyłby go jego 'wróg z yakuzy'. Mężczyzna nieledwie uśmiechnął się.

Walka była chaotyczna i szybka, dość też bezładna, zupełnie inaczej niż Hirohito sobie ją wyobrażał. Przypominało to raczej gry konsolowe, ze sporą ilością efektów specjalnych niż walkę dwu intelektów - choć przygotowania się opłaciły - było to widać bezsprzecznie po nietkniętym Yagamim, który jeszcze nie wykorzystał połowy środków ze swojego arsenału.

Kluczem do zwycięstwa okazały się nóż, wachlarze, ochronne zaklęcie Angielki i kruki. Lustrzana klątwa, toujinfu mające rozpraszać lub przekształcać aspekty napotkanych czarów, oraz sekretna broń - wszystko to zostało niewykorzystane. Walka rozstrzygnęła się zanim doszło do tego momentu.

Opiumowy świr... umierał. Nawet zaleczanie ran nie pomagało. Onmyou odruchowo wezwał pogotowie, nie do końca będąc pewnym jakie konsekwencje będzie miał taki jego czyn. Umierający Chu Koi Tang z Flying Dragons jednak nie budził w nim strachu, gniewu czy nawet złości. Był cierpiącym człowiekiem. Pokonanym. Niezależnie od okrucieństwa tamtego, czy jego szaleństwa, Yagami wcale nie chciał go zabijać. Nie miał do tego inklinacji... a choć bał się, że tamten zechce rewanżu, to z drugiej strony duma i honor nie pozwalały postąpić inaczej. Nie byłoby honorowym nie pozwolić tamtemu na rewanż. Nie byłoby też honorowym zostawić przeciwnika w kałuży krwi i nawet nie uczynić nic by mu pomóc, jak się go już pokonało. I choć Japończyk nie uważał się za samuraja czy budokę, by akceptować zobowiązania bushido, to jednak wyraźnie czuł, że nieudzielenie pomocy rannemu, lub odmówienie mu potem rewanżu, jeśliby go chciał, byłoby sprzeczne z nim samym.

No i zostawała też przyziemna sprawa, jak będzie wyglądać jego rachunek z Triadami, jeśli faktycznie zamorduje im maga. Zostawią go teraz? Nie zostawią?

Choć jak to odbierze sam Chu Koi Tang jak już dojdzie do siebie, Hirohito nie wiedział. Było to cokolwiek niepokojące... choć dość przyszłościowe zagadnienie.

* * *

Opuszczając złomowisko, ceremonialnie ubrany mag pisma sięgnął po komórkę, by wystukać do doktor Hollward szybkie:

Kod:
Veni. Vidi. Vici.
W przeciwieństwie jednak do Cezara, który - jeśli wierzyć kronikom - wygłaszał te słowa dumnie, Yagami miał wrażenie, że jego zwycięstwo było jakieś... wyblakłe. Jakby czegoś brakowało, jakby cała rzecz skończyła się za szybko.

Pozostawało uczucie... niedosytu. Wsiadając na swój motocykl, mężczyzna rzucił jeszcze po raz ostatni na śmietnisko. Niemal widział jego ducha, niemal wyczuwał tę śpiącą w tej chwili istotę.

Istotę, której przywołanie miało zakończyć tę walkę. Pokaz mocy onmyoudou, wyrwanie magowi z Flying Dragons jego ulubionego terenu pojedynków, jego 'piaskownicy' i na jego oczach uczynienie jej własną.

- Następnym razem - spłynęło po cichu z ust młodego onmyou.

* * *

Była 18:12 kiedy na jednym z najlepszych motocykli wypuszczonych przez Suzuki, ze złomowiska wyjechał mężczyzna w wysokiej, czarnej czapie na głowie, ubrany w białą haorę* i czarno-czerwone hakama** i włączył się do ruchu, przyciągając spojrzenia przechodniów. Dwa kruki leciały nad nim, obserwując uważnie, gotowe ostrzec gdyby coś zagrażało ich panu lub próbowało go śledzić.

wtorek, 16.X.2007, wzgórze nieopodal fabryki motorów Hayabusa Motor Company, 18:48

Czterdzieści minut po wygranym pojedynku, wciąż ceremonialnie ubrany Yagami z wzniesienia jeszcze raz spoglądał na kompleks HMC, wpisując po kolei mail do Hasamichiego...

Kod:
Hasamichi-san,

Będę potrzebował dostępu do firmy za jakiś kwadrans. Na około godziny. Proszę daj mi znać, czy to możliwe o takiej porze i przy tak późnym powiadomieniu.

Do tego chciałbym obejrzeć pozostałe miejsca sabotażu.

pozdrawiam,
Yagami
... oraz wpis na blogu:
Kod:
Potrzebny jest dostęp do firmy o rozmaitych porach oraz wytyczne dotyczące strategii. 

Jaki rezultat jest akceptowalny? Powstrzymanie, znalezienie dowodów, prztyczek, nauczka, kontra? Jaki jest najbardziej pożądany? Czy też ta decyzja jest odłożona do momentu zebrania większej ilości informacji? 

Czy prowokacja wchodzi w grę?
Podczas kontaktów z Satomi, Yagami dowiedział się, że często zadowolenie klienta osiąga się przy różnych rezultatach. Czasem wystarczyło położyć kres zjawiskom, czasem należało je wyjaśnić, czasem dać prztyczka osobie lub organizacji która za nimi stała, czasem zaś nie prztyczka, a nauczkę, albo - w skrajnych przypadkach, kiedy sytuacja była prawdziwie napięta - kontrę. To ostatnie dotąd zdarzyło się jedynie raz, kiedy Hayabusa miała być przejęta przez inną firmę-córkę korporacji Suzuki i kiedy doszło do wewnętrznej walki między dyrektorami firmy. Czasami te decyzje pozostawały w rękach Yagamiego, ale częściej przekazywała mu je Satomi. Chłopaka ciekawiło, czy czasem nie podejmowała ich sama - nieraz uważał, że ma ku temu i pozycję i siłę charakteru.

W przypadku, kiedy chodziło o bardziej szczególne przypadki, wspólnie z Miną organizowali prowokację. Tutaj na przykład miałyby to być 'nowe testy silnika' lub innej technologii, która na pewno byłaby przynętą dla nienaturalnych sabotażystów. Oczywiście, zorganizowanie tego wymagałoby rozmowy między nimi, lecz wpierw każde z nich musiało zebrać pewne dane: Yagami - na temat sabotażystów. Mina - na temat negocjacji.

Kiedy skończył wpis i wylogował się z bloga, było 3 minuty po 19. A on miał nowego maila w skrzynce.

Kod:
Panie Hirohito,
 
nie mając pewności, czy zakończył już Pan sprawy, które wymagały Pana pełnej i niepodzielnej uwagi, pozwalam sobie odpowiedzieć w mniej bezpośredni sposób.
 
Bardzo dziękuję za wiadomość. Szczerze cieszy mnie fakt, że mógł ją Pan wysłać ją tak szybko i mam nadzieję, że nie poniósł Pan żadnych nieprzewidzianych i kłopotliwych kosztów. 
 
Planując kolejne dni, przypomniałam sobie, że w piątek wspomniał Pan, iż nie miał jeszcze okazji do bliższego zapoznania się z Nowym Jorkiem. W czwartek planuję odwiedzić taras widokowy Empire State Building. Jeśli miałby Pan ochotę obejrzeć panoramę miasta, a codzienne obowiązki i zobowiązania nie będą stały Panu na przeszkodzie, z przyjemnością służę transportem i towarzystwem.
 
Z poważaniem
W.S. Hollward
Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie i odpisał natychmiast:

Kod:
Pani Hollward,

Pozostaję do Pani dyspozycji. Mogę streścić całość pojedynku, osobiście, przez telefon lub drogą listowną, zależnie od Pani preferencji. Rzecz skończyła się daleko szybciej aniżeli zakładałem, pozostawiając mieszane wrażenie niedosytu i zadziwienia. Pani zaklęcie zadziałało bezbłędnie - chylę czoła.

Co do najwyższego budynku Nowego Jorku, czyta mi Pani w myślach. Dziękuję za pamięć, ujmująca jest Pani propozycja, arcyciekawa w dodatku i byłoby głupotą nie skorzystać.

Kiedy chciałaby Pani wybrać się na 'szczyt'?

Hirohito Yagami
Skończywszy, schował telefon, a następnie przywołał kruki. Każdy z nich miał na dziobie i szponach krew Chińczyka. Onmyoudou wydobył trzy hitogaty i starannie naniósł na nie krew tamtego, dbając, by nie dotknąć jej niczym innym.

Zakończywszy, posłał kruki w przestworza a sam zasiadł w trawie w seizan i w milczeniu pogrążył się w kontemplacji okolicy. Gdy już z grubsza miał zapamiętaną topologię samego kompleksu jak i jego sąsiedztwa, przyzwał jeszcze dwa shikigami, którym polecił go pilnować. Wyczarowawszy sztalugi i płótno, siadł, rozpoczynając malować mapę.

Przez następne kilkanaście minut zapamiętale i w skupieniu tworzył improwizowany rysunek techniczny, mapę fabryki i okalających ją terenów, z lotu ptaka. Kruki powoli szybowały nad obiektem, który onmyou najpierw obserwował ich oczyma a potem przerysowywał.

Tę umiejętność opanowywał latami, ćwicząc na czym popadnie, przez co jego rysunki techniczne na studiach wprawiały w podziw (lub zakłopotanie, jeśli uwzględnić ich nietypową perspektywę i przerysowywanie z pamięci), zaś znajomość terenu nigdy nie zawodziła - nawet orientacyjna mapa była pomocą.


wtorek, 16.X.2007, Staten Island, Pickersgill Avenue #13, mieszkanie Hirohito Yagami, 20:15

W mieszkaniu onmyoudou zabawił jedynie chwilę. Wziąć prysznic, przebrać się, zawiesić nad łóżkiem dopiero co namalowaną mapę, zjeść kolację.

Wszystko to robił mechanicznie, pogrążony w myślach. Adrenalina opadła już, coraz mocniej wkradało się znużenie. Mężczyzna jednak nie chciał zakończyć jeszcze dnia.

"Zbyt długo odkładane były pewne sprawy."

Z tą myślą, Hirohito zasiadł do komputera i utworzył jeszcze jednego bloga. Dopiero piętnaście minut później, kiedy przelał tam już wszystko co wiedział na temat obu spraw, udał się na spoczynek, pakując się na dzień następny, nastawiając budzik na szóstą rano i przygotowując sobie dwa śniadania w lodówce. Tuż przed snem mag nakazał swoim shikigami się strzec i informować w razie niebezpieczeństw. Nie miał zamiaru ryzykować zasadzki żądnych zemsty za upadek swego szefa 'chłopców' Chu Koi Tanga. Czy kogokolwiek innego, kto mógł uważać, że z racji wygranej, onmyoudou przestanie być czujny.

Spał bez snów.


środa, 17.X.2007, Staten Island, Pickersgill Avenue #13, mieszkanie Hirohito Yagami, 6:15

Pobudka była krótka, a pobyt w domu służył jedynie przemyciu się, spakowaniu i sprawdzeniu strażniczych uroków i okolicy. Upewniwszy się, że nie zastawiono żadnej pułapki, Yagami wyruszył do pracy.


środa, 17.X.2007, kostnica wydziału 13 NYPD, 6:33

W kostnicy był pierwszy. Z miejsca udał się do chłodni, gdzie oddał się szczególnym czynnościom: przed każdym z opatrywanych i zmienianych przez siebie zmarłych, po kolei zapalał kadzidełko, śpiewnie i rytualicznie przepraszał, zabiegał o spokój ducha, o jego dobre samopoczucie. Powtarzał przebłagiwalne formułki aż wypaliło się kadzidełko, ignorując narastające poczucie głodu.

Przy dwu zwłokach, które musiał najbardziej przemienić, a zatem najbardziej zmasakrować, spędził dwakroć więcej czasu, przepraszając.

Dopiero odprawiwszy ten obrzęd, poczuł się lepiej. Wtorek był tak chaotyczny, tak pospieszny, że pomimo tego, iż modlił się do ciał, miał wrażenie, że to nie wystarcza, że to ledwie spełnienie formalności.

Do tego też większość wtorku martwił się własnym pojedynkiem i tym, czy sam nie będzie wkrótce jednym z takich zewłoków. Teraz, po krótkiej i niewymagającej walce, czuł się inaczej. Wygrał. Zwyciężył. Uczucie napawało satysfakcją, teraz dopiero Yagami zrozumiał, dlaczego niektórzy magowie w Negari Gumi tak wiele przyjemności znajdowali w walkach o pozycję w grupie.

"Nawet pomimo ryzyka, od tego można się uzależnić. A może właśnie przez ryzyko?"

Zakończywszy obrzędy, rozpoczął wypełnianie formularzy, których wczoraj nie zdążył wypełnić. W przerwach zjadał swe pierwsze śniadanie. Na tym zastali go pozostali pracownicy kostnicy.

------------------------------------------------
* haora - japońska tradycyjna kurta, część męskiego kimona
** hakama - japońskie tradycyjne spodnie, część męskiego kimona
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 18-04-2010 o 22:45. Powód: uzupełnione deklaracje: karetka + hitogata Chu Koi; rysowanie mapy
Tammo jest offline  
Stary 05-04-2010, 22:37   #518
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
Śr 17 X 2007, „Fat Black Pussycat”

Dwa piwa były wystarczające, a że Dawkins zdawał sobie sprawę, że przyjęcie mogło się szybko nie skończyć, opuścił towarzystwo po dwóch godzinach, tłumacząc, że jeszcze ma kilka spraw do załatwienia. Czy to przez alkohol, czy przez humor przyjaciół Amy, czy może przez ogólną atmosferę klubu z przyjemnym jazzem w tle, młody ksiądz był nawet w dobrym nastroju, gdy wychodził z Fat Black Pussycat, choć nie opuszczała go skryta obawa, że o tym zdarzeniu może się dowiedzieć kardynał, albo co gorsza O'Doom. Ale miał również inne zmartwienie na głowie, gdy kroczył ulicą w stronę przystanku metra: Jakie były te ostatnie kroki jakie które próbowała na nim wymusić Julie? Nijak nie mógł zrozumieć tego obrotu... Lekko zamroczony, dyskretnie by nie zwrócić zbytniej uwagi przechodniów, nabijając sobie rytm spróbował tego ruchu. Niestety parkometr pokrzyżował plany w ostatniej fazie, wybijając tym samym Chrisa z rytmu. Detektyw przyspieszył kroku, by jak najszybciej dojechać do domu...

Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34 9:35

Chrisowi nie zrobiło się słabo gdy wszedł do pokoju, odruch wymiotny był na tyle słaby, że staczył jeden głębszy oddech. "Czyżbym sie do tego przyzwyczajał?" zastanawiał się ksiądz z pewnym przerażeniem. A przecież nie było to coś do czego powinno się przyzwyczajać. To przecież nie było normalne, a co więcej za tym stała ludzka tragedia. Nie dało się jednak ukryć, ze powoli Chris przechodziło to do porządku dziennego.
-Witam detektyw Henderson- Chris przedtawił swą partnerkę- i Dawkins... - zamilkł rozglądajac się po pomieszczeniu i wysłuchując relacji Julii.
-Porucznik Logan wspominała o dwóch potencjalnie żywych po tym... wydarzeniu...
-Potencjalnie żywych, bo...uważamy, że w całym zajściu brało co najmniej pięć osób. Znaleźliśmy tylko trzy trupy. Reszta to arytmetyka.- odparła kobieta.
- Pięciu ze względu na rodzaj rytuału?- domyslił się Chris
- To tylko spekulacje... sprawa jest w analizie.- odparła Julia wzruszając ramionami.
Kiwnął głową - To...- przez chwilę detektyw szukał odpowiedniego słowa, zrezygnował jednak w końcu powtarzając się- to miało miesce koło 18.30 wczoraj... Jak udalo wam się to usytalic?
- Uszkodzenie zegara?- dłonią wskazała na zegar ścienny, leżał rozbity na ziemi, właśnie z tą godziną. Spojrzała na księdza dodając. - I chodzi tu o wstępne ustalenia... Nic pewnego.
- Rozumiem, że nie wiadomo na razie co się stalo z istotą, która tego dokonala?-
głoś Dawkinsa lekko zadrżał
-Nie wiadomo. Jeśli mamy szczęście nie mogła utrzymać swej formy i wróciła do ciemności.- rzekła kobieta.
-Sąsiedzi byli przesłuchiwani? Skąd właściwie pochodzilo zgłoszenie?
-Nic nie słyszeli... w zasadzie nie mogli. Lokator dobrał, tak godzinę, że najbliżsi sąsiedzi byli w tym czasie w pracy, albo poza domem.-
rzekła kobieta.
- A samo zgłoszenie skąd pochodziło? -dopytał się Chris
Kobieta zajrzała do notatek i stwierdziła.- Nie wiem. Będą wiedzieć na wydziale. Albo w kostnicy.
- Dobrze... Kiedy powinny pojawić się wyniki analizy
- Nie wiem...na razie trwają prace. Rozumie pan, to trochę zajmie. Ale na popołudnie powinny być.- odparła kobieta.
- Dobrze, dziekuję pani za pomoc
-Nie ma sprawy...rozejrzyjcie się jak chcecie. -
rzekła Julia.- Dać wam rękawiczki?
Chris wziął niepewnie od niej dwie pary i wręczył jedną partnerce. Kilka rzeczy go zaintrygowało gdy wszedł do mieszkania i chciał się im przyjrzeć, chociaż pewno znacznie więcej dowie się i tak z ekspertyzy Pavlicek. Chociażby te słowa łacińskie i symbole. Daleko mu było wprawdzie do dobrej znajomości rytuałów, ale jako egzorcysta posiadał pewną wiedzę. Kolejną kwestią były rysy na drzwiach. Czy to mogła być ta istota, próbująca sie wydostać na zewnątrz, a może to były ślady ofiar, bądź tej tajemniczej dwójki która zniknęła? Następnie kwestia skąd kwestia z czego korzystali przy przygotowywaniu i odprawianiu rytuału. Zawsze Chrisowi wydawało sie, ze potrzebna jest do tego księga...
-Jak rozumiem nie znaleźliście, żadnej księgi czy też notatek zostawionych przez nich odnośnie tego rytuału?- upewnił się Dawkins rozglądając sie po regałach ofiary za jakąś pozycją, która mogła być powiązana z sprawą.
No i oczywiście pozostawał jeszcze napis. Z początku myślał, że to część magicznych kręgów, dopiero po rozmowie z Julią do świadomości doszedł sygnał że nie był wypisany farbą... Czy to Ta Istota to wymalowała? Czy to była sprawka jednego z uczestników? Czyżby został opętany... Ksiądz przez długą chwilę, jak zahipnotyzowany wpatrywał się w napis...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!

Ostatnio edytowane przez enneid : 05-04-2010 o 22:41.
enneid jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:27   #519
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Czw, 18 X 2007, Murray Hill 34 9:35

Vivianne uśmiechnęła się widząc budynek, do którego właśnie podążali. Był on do złudzenia podobny do akademika, w jakim mieszkała za czasów studenckich. Uśmiechnęła się na wspomnienie imprez, jakie się tam odbywały. To były najlepsze balangi w mieście. „Stare, dobre czasy” Niestety, budowla przywodząca na myśl miłe wspomnienia kryła w sobie mroczną tajemnicę.

Miejsce zbrodni. Vi miała już na swym koncie kilka takich oględzin, zazwyczaj w takich sytuacjach miała pomóc sporządzić portret psychologiczny sprawcy, jednak za każdym razem wzbudzało to w niej nieprzyjemne dreszcze.

Wśród bałaganu, kałuż farby i krwi ukazała się, nowa asystentka dr Pavlicek. Pokrótce zrelacjonowała, co już udało się im ustalić. Przez cały czas wyglądała na spiętą. Najwyraźniej liczyła, że pierwszy dzień na tym stanowisku upłynie w nieco „żywszej” atmosferze. No cóż… najwyraźniej się przeliczyła.

Chwila rozmowy z Julią upewniły ją, że właściwie jeszcze nic nie wiadomo. Wszystko jest w badaniu i tak na dobrą sprawę nie mają się teraz czym zajmować. Bardzo nie lubiła takich sytuacji. Spojrzała na Chrisa bez entuzjazmu i uśmiechnęła się niemrawo. Dawkins natomiast dopiero po chwili oderwał wzrok od napisu częściowo zamazanego krwią i spojrzał na nią.

- Pozostaje jeszcze możliwość przesłuchania sąsiadów, może coś opowiedzą o tym Kurcie –zawiesił na chwilę głos po czym dodał – choć skoro wczoraj nic nie słyszeli pewno dzisiaj też są teraz w pracy
- Pewnie tak - odpowiedziała Vi bez entuzjazmu. – W sumie możemy się też tutaj rozejrzeć, skoro jesteśmy na miejscu – zaproponowała.

Chris zgodził się skinieniem głosy. Wziął od Julii dwie pary gumowych rękawiczek i podążył za swą partnerką w głąb mieszkania. Już niebawem jednak odłączył się od niej, gdyż jego uwagę przykuły łacińskie napisy „zdobiące” wnętrze oraz kręgi, będące pozostałością po rytuale. Vivianne nie miała pojęcia o mistycznych aspektach tej sprawy, nigdy się tym nie interesowała. Zostawiła więc Dawkinsa kontemplującego nad rytualnymi symbolami, sama zaś rozejrzała się po mieszkaniu.

Ślady trzech ciał pokrywały się z rogami pentagramu, czwarty róg poorany był śladami wielkich, ostrych pazurów, piąty zaś był pusty. Ponad to okno zostało wybite od środka, a znajdowali się na trzecim piętrze. Śladów narzędzia, które mogłoby posłużyć do zbicia szyby nigdzie nie było. Wszędzie tylko, pełno było krwi, ludzkiej, jak i pachnącej siarką, choć też czerwonej. Zakrzepłe kropelki były częściowo rozmazane, widać ktoś już pobrał próbki do analizy.

Vivianne przeszła do sypialni. Tutaj właściwie nic nie zginęło. Regał obładowany był książkami z gatunku mrocznych, gotyckich romansideł z wampirami i demonicznymi kochankami w rolach głównych. Kobieta uśmiechnęła się. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić mężczyzny czytającego taką literaturę.

W całym mieszkaniu panował bałagan. I nie był to zwykły nieporządek, jakiego można się spodziewać u samotnego mężczyzny będącego na bakier z miotłą i mopem. Wyglądało to raczej, jakby właściciel gościł u siebie na kolacji małe… tornado.

Zdaniem Vi całość jakoś nieszczególnie odbiegała od sztampowego miejsca rytualnej zbrodni. Chociaż bardziej spodziewałaby się tu zastać bandę popieprzonych nastolatków, którym się od dobrobytu we łbach poprzewracało, niż spokojnego księgowego.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:34   #520
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Środa, 17.X.2007, gabinet doktor Simmons, 17:05

- Dobry wieczór. Tak, to ja. - Phil odstawił pod ścianę plecak. Jednak wolał nie zostawiać go w szafie w poczekalni. Zawartość była całkiem ... niebezpieczna. Korzystając z chwilki zamieszania, gdy przemieszczał się po gabinecie, aby odstawiony pakunek nie zawadzał za bardzo, rzucił dyskretnie okiem na monitor komputera, który stał na biurku. Ekran był czysty dokładnie tak samo, jak biurko. Poczekał, aż Simmons zajmie miejsce na fotelu.

Ciekawe, co też moja kochana mama jej naopowiadała.

- Cóż ... właściwie to nic mi już nie dolega. Po prostu w ostatni piątek, dość niespodziewanie, dostałem wysokiej gorączki, gdy wróciłem wieczorem do domu. I ... nie za bardzo pamiętam, co się ze mną działo do niedzieli. Na szczęście został wezwany doktor ... - chwilę przypominał sobie nazwisko. - Cosby. Niestety nie wiem, jakie środki mi zaaplikował, bo pamiętam tylko, że później przyjmowałem jedynie spory zestaw witamin i środki wzmacniające. Dziś wróciłem do pracy. Wiem, że moja mama ma do pani pełne zaufanie, więc chciała, żeby mnie pani zbadała.

- Acha...to proszę się rozebrać do pasa.-
rzekła lekarka.

Nie zwlekając McNamara wstał, rozpiął koszulę i odwiesił na wieszak, po czym zdjął podkoszulek, który powędrował w ślad za koszulą. Stał nagi do pasa z odsłoniętym, płaskim brzuchem, szczupłymi, proporcjonalnymi rękoma i lekko wysklepioną klatką piersiową z delikatnie zaznaczonymi żebrami.

Lekarka szybko zbadała serce, puls, płuca ... spojrzała na Phila wzruszając ramionami.- Nadmiar stresu najwyraźniej. Proszę więc zażywać jakieś środki uspokajające, najlepiej naturalnego pochodzenia. Zielona herbata, melisa...coś w tym guście.

- Czy to wszystko? -
zapytał pacjent widząc, że badająca go wraca na swoje miejsce i zaczyna coś wypełniać na komputerze. - Rzeczywiście w piątek byłem pierwszy dzień w nowej pracy, więc ... - rzucił w powietrze ubierając się ...

- Taaak to wszystko. -
rzekła doktor Simmons i podała niewielką wizytówkę.- W razie czego, proszę dzwonić.

Po czym przepisała numer ubezpieczenia zdrowotnego pacjenta, by wystawić rachunek jego ubezpieczycielowi.

- Dziękuję bardzo. - schował kartonik do kieszeni koszuli i podniósł plecak czekający pod ścianą. Nacisnął klamkę drzwi gabinetu. - Do widzenia.

Środa, 17.X.2007, dom McNamary, 17:05

Phil wracał do domu z silnym postanowieniem wyjaśnienia całej sytuacji z wizytą u lekarza. Rozumiał, że jego matka martwiła się o niego, ale ... A może nie chodziło tylko o martwienie się. Wbiegł po kilku schodkach na podest przed drzwiami, wyciągnął klucze i otworzył drzwi.

- To ja! - krzyknął, aby nie było wątpliwości, kto wszedł. Odstawił plecak do kąta za wieszakiem, zdjął prochowiec i buty, i ruszył w kierunku kuchni, skąd dobiegały już odgłosy przygotowywanego obiadu. Smakowity zapach pieczeni zaatakował jego powonienie i spowodował, że nagle poczuł się głodny. - Cześć mamo. - rzucił do pochylającej się akurat nad otwartym piekarnikiem i wyciągającej z niego brytfannę z pieczenią kobiety. Podszedł i pocałował ją w policzek.

- Uważaj, bo się poparzę - zbeształa go delikatnie.

Odsunął się, żeby jej nie przeszkadzać i zapytał prosto z mostu.

- Mamo, po co mnie wysłałaś do doktor Simmons?

Chwilę zwlekała z odpowiedzią, poświęcając całą uwagę gorącemu naczyniu trzymanemu w rękach, które odstawiła na przygotowaną podstawkę. Zawsze wszystko miała przygotowane.

- No jak to po co? Żeby Cię zbadała. - odwróciła się do lodówki, żeby wyciągnąć sałatkę. Ich spojrzenia na moment się spotkały, ale Miriam szybko odwróciła wzrok. - Przecież wiesz, jak się martwię o Ciebie.

Pomimo tego, że bez wątpienia była to prawda, syn wyczuł, że matka nie powiedziała całej prawdy. Być może ostatnie spięcie w pracy i chęć rozładowania wciąż odczuwanego napięcia spowodował, że Phil dalej drążył temat mimo, że najprawdopodobniej stawiał bliską sobie osobę w niekomfortowej sytuacji i niewykluczone, że ranił jej uczucia.

- Mhm. - mruknął bez przekonania. - Skoro tak jej ufasz, to dlaczego w piątek przyszedł pan Cosby, a nie doktor Simmons? Tylko nie próbuj mi wcisnąć bajeczki, że nie mogła, bo była na dyżurze. Miałaś jeszcze cztery dni, żeby zamówić jej wizytę? Poza tym od lat nie zmieniłaś nam lekarza rodzinnego. Więc dlaczego mnie do niej wysłałaś ... ale tak na prawdę?

Kobieta skrzywiła się, jakby spróbowała czegoś wyjątkowo kwaśnego. Nie potrafiła jednak zbyt długo kłamać, a nawet mówić półprawd. Przez całe swoje życie była uczciwa i szczera.

- Wiesz, nie masz zbyt wielu znajomych ... A ona jest ładna i młoda ... I mieszka niedaleko ...

Elementy układanki wskakiwały na swoje miejsce ...

- Mamo ... chyba nie swatałaś mnie? - pomysł był dla Phila tak absurdalny, że aż się uśmiechnął.

Uśmiech na jego twarzy podziałał jak płachta na byka.

- A co? - zapytała nagle zdenerwowana matka - Masz już 22 lata. W policji nie znajdziesz kandydatki na żonę ... wiem coś o tym ...
Brwi na twarzy młodego mężczyzny omal nie sięgnęły czubka głowy, po czym wróciły na swoje miejsce, zaś twarz rozciągnął uśmiech - Mamo, jak przyjdzie czas, to znajdę odpowiednią dziewczynę. Nie potrzebuję swatki, naprawdę. - wypowiedź miała ton delikatnej nagany. - Jak chcesz, żebym się wyprowadził, to mogę to zrobić nawet jutro. - teraz już się droczył z nią.

- Nie wygaduj głupot. Wcale nie chcę, żebyś się wyprowadzał ...

- To po co mi szukasz żony? Chyba nie myślisz, że zamieszkamy tutaj? Na pewno jest trochę prawdy w tych wszystkich dowcipach o teściowych i synowych. -
ciągle dolewał oliwy do ognia.

Popatrzyła na niego uważnie i po jego roześmianych oczach w końcu zorientowała się, co robi - Żartujesz sobie z poważnej sprawy ..

Czwartek, 18.X.2007, dom McNamary, 06:30

W powiedzeniu, że z problemem należy się przespać jest zawarte wiele prawdy, o czym Phil przekonał się po obudzeniu. Jeszcze wczoraj, bezpośrednio po rozmowie z Amy miał ochotę zrezygnować ze współpracy z nadętą gówniarą. Rano, gdy emocje opadły i na spokojnie zanalizował sytuację, starając sobie przypomnieć sens wypowiedzi, a nie słowa, jakie zostały użyte, doszedł do wniosku, że ... owa nadęta gówniara miała dużo racji ... Mogła co prawda przekazać swoje uwagi w trochę bardziej oględnej formie, ale widocznie ten typ tak ma. Poza tym pochwały nie dostaje się tylko za pyskowanie ... Tym niemniej problemem, który należało rozwiązać, była współpraca z doktor Hollward. Nadal uważał, że bez jej wsparcia szanse na rozwiązanie sprawy były nikłe, żeby nie powiedzieć żadne. Biorąc prysznic, rozważał różne możliwości. Szantaż którejkolwiek ze stron konfliktu nie wchodził w rachubę, jakakolwiek próba zmuszenia do współpracy też, chyba, że zaangażowałby w konflikt przełożonych, ale wtedy wyszedłby na przedszkolaka, który nie potrafi poradzić sobie z pierwszą przeszkodą, która stanęła mu na drodze. Wolał nawet nie myśleć, jaką by sobie zdobył opinię, gdyby poleciał poskarżyć się Logan albo Rookowi. "Maminsynek" byłoby wtedy najłagodniejszym określeniem. Automatycznie wycierał się i ubierał. W pewnym momencie z kieszeni spodni wypadła łuska naboju ... .44 Winchester. Detektyw schylił się po nią, dotknął i zamarł na chwilę w tej pozycji ... W końcu wyprostował się i ważąc podniesioną łuskę w ręku rozważał pomysł, który właśnie mu przyszedł do głowy.

Tak, to ma szanse powodzenia.

Wesoło pogwizdując zszedł na dół i zjadł śniadanie. Po kilku minutach już był w drodze na posterunek ...

Czwartek, 18.X.2007, wydział XIII, 08:10

Dzień rozpoczął typowo: włączył komputer, sprawdził maile, które jeszcze nie mogły do niego przyjść, bo nikomu jeszcze nie podał nowego adresu i sprawdził od której godziny rozpoczyna swój dzień pracy wydziałowy prawnik.

10, no to mam jeszcze sporo czasu.

Plan, który w zarysach już opracował w czasie drogi do pracy, wymagał w pierwszej kolejności sprawdzenia pewnych faktów właśnie z prawnikiem. Ale mógł zweryfikować interesujące go zagadnienia wykorzystując pewne materiały wewnętrzne, do których miał dostęp. Znalazł na wydziałowym portalu interesujące go dokumenty ... Regulamin współpracy z konsultantami, formularze, wytyczne ... Na ekranie otworzyło się szereg dokumentów, a Phil po chwili pogrążył się w lekturze ... Standardowa forma umowy ... o dzieło ... formularz określa temat i właściwie tyle ... żadnych informacji o warunkach przyjęcia ... Phil otworzył czysty dokument i zaczął wypisywać kwestie, które chciał wyjaśnić z prawnikiem i być może z Logan, gdyż w jednej z procedur znalazł jej nazwisko, jako osoby nadzorującej wszystkie umowy z konsultantami. Zajęty dokumentami nawet nie spostrzegł, jak minęła 10. Zaklął w myślach, wydrukował dokument, gdzie spisał swoje pytania, zablokował komputer i zabierając kartkę z drukarki pomknął w kierunku drzwi do gabinetu prawnika ... Zapukał, odczekał 2 sekundy i uchylił drzwi.

- Dzień dobry, można? - skierował pytanie do odwieszającego właśnie do szafy swoją marynarkę wydziałowego prawnika.

- Proszę.

Phil wszedł i starannie zamknął drzwi.

- Nazywam się Philip McNamara. - wyciągnął rękę na powitanie. - Chciałbym poprosić pana o wyjaśnienie mi kilku kwestii związanych z prawną stroną współpracy z konsultantami ...

- Od spraw współpracy z konsultantami jest porucznik Logan.
- przerwał Gartner.

- Wiem, że ona finalnie akceptuje wszelkie umowy, ale mi chodzi o kilka aspektów prawnych umów i ich wykonania.
- spojrzał na kartkę i zaczął zadawać pytania ...

Na większość uzyskał odpowiedzi, ale nadal pozostawały pewne zagadnienia do wyjaśnienia związane konkretnie z umową doktor Hollward, które to mógł wyjaśnić tylko w jednym miejscu, u porucznik. Jak zwykle zapukał przed wejściem ...

Po chwili wychodził już z niezbędną do dalszych działań wiedzą. Na razie wszystko się zgadzało z jego przypuszczeniami. Teraz nadszedł czas, aby wdrożyć swój plan w życie. Usiadł na swoim miejscu, odblokował komputer i zaczął pisać podanie ...

"
...

PODANIE

W związku z prowadzoną sprawą nr KR 94/10/07 i niezbędną w celu jej możliwie szybkiego wyjaśnienia, stałą potrzebą wykorzystywania wiedzy konsultantki cywilnej, doktor Willhelminy Hollward, proszę o włączenie jej do zespołu pracującego nad rozwiązaniem ww. sprawy jako stałego konsultanta.

Data ... Podpis
"

Nie wiedział, czy będzie to możliwe, bo zgodnie ze zdobytymi informacjami nigdy nie było to praktykowane, ale musiał spróbować. Wydrukował w dwóch egzemplarzach, wziął je i ruszył do biurka Amandy.

Czwartek, 18.X.2007, Wydział 13, biurko detektyw Walter, 11:37

Phil maszerował w kierunku Amandy energicznym krokiem niosąc w ręku dwie kartki papieru.

- Dzień dobry, pani detektyw. Proszę podpisać. - podsunął jej obie kopie pisma, które przyniósł.

- Podanie o przydzielenie stałego, innego, partnera, i potrzebujesz mojego poparcia? - wyraziła swe śladowe zainteresowanie. Cóż, w końcu dopiero co wyszła od psychiatry, świat nie powinien oczekiwać więc od niej nadmiaru optymizmu.

- Potrzebuję pani podpisu, jako prowadzącej to śledztwo. - odparł bez zbędnych wyjaśnień.

Podejrzliwie przejrzała podanko. Niestety nie zawierało niczego podejrzanego. Żadnych nadmiernych uprawnień dla konsultanta ani zawoalowanej zgody co do przekazywania organów organów Amandy w lepkie łapki naukowców nim jej trupek zdąży na dobre ostygnąć. Podejrzane. Cóż skoro miało to ucieszyć Phila mogła podpisać. I tak niemal pewnym było, że sama pozyskiwana odmówi udziału w zabawie, więc samo "proszenie" było całkowicie niegroźne. W tym przeświadczeniu złożyła swój gryzmołowaty podpis mający najnowszemu partnerowi przysporzyć radości walki z wydziałową biurokracją.

- Tadam. - obwieściła tę wiekopomną chwilę oddając oba papiren czekającemu nań detektywowi, który przyjął je z pewnym ociąganiem, spoglądając na podpis ze zdumioną miną, jakby nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Po chwili uniesione brwi wróciły a swe miejsce. Przyjrzał się uważnie obu egzemplarzom.

- Przepraszam, jeszcze data ... dzisiejsza. - znów podsunął jej dokumenty.

Za co zarobił na przeciągłe zmęczone spojrzenie.

- Mam nadzieję, że z tym formalizmem już sobie poradzisz. - odpędziła go ręką niczym natrętnego owadzika. Jak można było wymagać od niej daty?! Mogla być świadoma dnia tygodnia, co poniekąd przekładało się na domowe menu, ale po co komu data? Wymagało by to zapewne sprawdzania na telefonie, choć Amy wcale nie była przeświadczona, że ta na jej wysłużonej jednorazówce miała cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.

- Obawiam się, że musi być wpisana tym samym charakterem pisma. - był uparty ... a może raczej upierdliwy. Chyba wziął sobie do serca jej wykład o "pierwszym fochu". - Nie chcę sprawdzać spostrzegawczości porucznik Logan. Osiemnasty ... październik ... dwa tysiące ... siedem ...

- Bzdura. - podsumowała dosadnie urzędowe rewelacje. Data mogła być równie dobrze drukowana, czy nabita pieczątką, całe podanie pisane odręcznie przez kogoś innego, ale wyglądało na to, że mimo uprzejmości detektyw McNamara zamierzał już rano i to w pojedynczym podejściu wyczerpać cały jej limit cierpliwości przewidziany dla niego do końca tygodnia. Dla świętego spokoju nasmarowała daty. Dosłownie. Charakter pisma się zgadzał. Kolor i faktura długopisowego wkładu również. Jedynym ale mogła być czytelność zygzaka wymagająca od osoby postronnej sporej wyobraźni.
- Proszę. Dalsze drążenie tematu może odebrać mi chęć brania udziału w tym podaniowym procederze. - podsumowała dodatkowo, by nie pozostawić mężczyźnie złudzeń ile może osiągnąć.

- To w zupełności wystarczy, pani detektyw. Dziękuję. - porwał oba pisma, jakby obawiał się, że za chwilę może je spotkać coś nieprzewidywanego ... Mogłaby przysiąc, że na chwilę zagościł na jego twarzy tryumfujący uśmieszek, gdy spoglądał na obie, podpisane kopie. Odwrócił się na pięcie i skierował do gabinetu porucznik Logan. Poszło łatwiej niż przypuszczał. Był przygotowany na ciężką batalię, żeby przekonać swoją współpracowniczkę, że to jedyna metoda zapewnienia sobie dalszego wsparcia eksperta, a tu ... pełna współpraca i to nawet bez specjalnych złośliwości.

Energicznie zapukał do drzwi gabinetu zastępcy Rooka. Może nawet trochę zbyt energicznie, bo ze środka dobiegło całkiem wyraźne przekleństwo poprzedzające zaproszenie do wejścia ...

- Przepraszam, pani porucznik. - mina Logan nie wyglądała zachęcająco. - Chciałem złożyć to podanie. - zrobił szybko dwa kroki, podszedł do biurka i podał jedną kopię.

Daria
rzuciła przelotnie okiem na zawartość i odłożyła na stos spraw czekających na załatwienie. - Zajmę się tym. Coś jeszcze? - ton wyraźnie wskazywał, że musiałoby to być coś naprawdę ważnego.

- Nie, pani porucznik. Do widzenia. - już zamykał drzwi z zewnątrz.

Teraz mógł w końcu zadzwonić do doktor Hollward i umówić się na spotkanie. Droga do dalszej współpracy została utorowana ... o ile konsultantka nadal była nią zainteresowana. Rozsunął komórkę i wybrał numer do Willhelminy ...
 
Smoqu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172