Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2010, 22:01   #82
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Trójka pod przywództwem kupca Noaha wybrała się na peregrynację do Nottingham, reszta natomiast wzięła się ostro za pracę, by przy południowej porze usiąść do zacnego posiłku. Sporządzony przez dziewczyny smakował wybornie, szczególnie po ciężkiej pracy, która pokrywała dłonie odparzeniami i odciskami.
- Świetna robota. Bardzo dobre – pochwalił. - Ostatni raz jadłem coś tak dobrego … - zamyślił się … – niech no sobie przypomnę … To było chyba u hrabiego d'Ancre w Gaskonii, nieopodal wielkiego portu Bordoux. Oczywiście, zaproszeni byli rycerze, ale nas, giermków, także dopuszczono do niższych stołów. Hrabia starał się o przychylność księcia Gloucester, który dowodził częścią angielskiej armii pod zacnym dowództwem naszego poprzedniego króla. Ach, czegóż tam nie było … ale … ale to dziwne … - dumał od czasu do czasu przerywając opowieść - … choć było bardzo smaczne, wcale nie uważam, że lepsze niż tutaj.
- Czy ich to zainteresuje? - pomyślał nagle. - Gwen może nie. Ona pewnie niejednokrotnie pamiętała uczty jej rodziny z odległego dzieciństwa. Jednak Gwen teraz wybrała się do zacnego szeryfowskiego grodu, anie spotkał nigdy żadnego niżej urodzonego, który nie lubiłby słuchać, jak to się dzieje na grodach pańskich.
- Cóż, głód jest, jak widać, najlepszym kucharzem – przypomniał sobie stare przysłowie – ale dziewczyny także sprawiły się na medal. Widać, że potrafiły gotować.
Tak chwilę podumał nad kawałkiem króliczego mięsiwa, po czym kontynuował.
- Na początek podano nam wtedy sałatę, jako to zawierającą kwaśne składniki, co by przygotować żołądek na przyjecie cięższych potraw. Potem zaś zupy. Dobre, zawiesiste, z dodatkiem mięsa i porcji warzyw. Potem zaś pieczyste i rozmaite ryby. Tak morskie, jak rzeczne, chociaż nie był piątek. Ale hrabia, a zwłaszcza jego małżonka, bardzo lubili ryby. Podano je wraz z gęstym sosem przyrządzonym na suszonych owocach. Oczywiście także dla tych, którzy woleli coś pikantniejszego, był gulasz jeleni ostro przyprawiony korzeniami oraz tłuściutka dziczyzna z kwaśnym dodatkiem liści szczawiu i polana sokiem z niedojrzałych winogron. Poza tym biały chleb z dużą ilością kminku dla dodania szlachetnego smaczku. Po tym nastąpił czas na leguminę, czyli, jak nazywają ją Frankowie, entremets – wspomniał mając na myśli przerwę na występ żonglerów oraz zręcznych trubadurów, bez których nie mogła się odbyć żadna porządna uroczystość. Pociągnął łyka czystej, źródlanej wody. - Następnie było desserte. Marcepan oraz suszone owoce skropione różana wodą przyprawione anyżem. Ponadto miód. Wreszcie później, jako lekką przekąskę, kozie i owcze sery, przywiezione ponoć z dalekiej Prowansji i ziemi italijskiej, oraz smaczne ciastka. Aż wreszcie odchodziło się od stołu, by posmakować kandyzowanego imbiru, który żołądek czyni lekkim, oddech natomiast świeżym. Hrabia d'Ancry zadbał także o solidny napitek. Ech, to hypocras – wspomniał wspaniałe wino zmieszane z miodem i korzeniami. - Smak, jakiegom wcześniej nie próbował – pokiwał wspominając, jak sobie podchmielili i zdrowo podpici poszli zaczepiać dziewki służebne, które, inna sprawa, wcale nic przeciwko niezręcznym zalotom mości giermków, nie miały. - Kto chciał, mógł też pokosztować słodkiego wina z Krety, czy innego, przyprawionego tymiankiem i małmazją.

Rafel podniósł głowę nieco zaskoczony i zapytał:
- Co to tymianek?
- Tymianek? Może znasz go pod nazwą macierzanka. Nie jestem zielarzem, ale nawet ja kojarzę jasnoliliowe kwiatki. Takie gęsto usadzone. We Francji to popularna całkiem przyprawa. Pewnie Ann powiedziałaby ci więcej na ten temat. Ja tylko słyszałem, jak jedna z mądrych bab, która okłady robiła naszemu dowódcy po tym, jak sobie obtłukł jaj ... znaczy obtłukł coś sobie, kiedy spadł z drabiny, że tymianek to dobry lek na nieśmiałość. Ponoć działa zawsze. Może to i prawda, bo do tchórzy oni nie należą, idąc i do bitwy i do niewiast, jak w dym
.

Wiking natomiast miał znacznie bardziej prozaiczną uwagę.
- Cecilu przestań błagam, przez Ciebie cały dzień będę chodził głodny z głową w chmurach, a raczej z głową przy stole. Uwielbiam dobrze zjeść, a Twoje opowieści tylko podsycają mój wilczy apetyt. Skończy się to tak, że dziewczyny wraz z Noahem wrócą do pustej spiżarni – Bjorn wyglądał, jakby miał zamiar zjeść nie tylko całą spiżarnie, ale jeszcze kilka biegających po okolicy jelonków.
- Dobrze, dobrze, mości kowalu. Masz we mnie solidnego druha, a co to za druh, który do grzechu łakomstwa się przyczynia – giermek mówił wesoło uśmiechając się do potomka Wikingów, który wiele uznania zdobył wewnątrz cecilowego serca, odkąd rzucił się na pomoc dziewczynom. Mniejsza, że dotyczyła udawanej sprawy, ale była szczera i uczciwa, jak na dzielnego i prawego męża przystało. - Wiedz jednak, że to jadło ma swój wyborny smak. Pewnie ziołom to zawdzięczamy, ale także i nasze kucharki sprawiły się dzielnie. A wino, którego trochę brak? Może Noah przywiezie nieco z Nottingham.
Mocarny kowal uśmiechnął się jedząc. Przełknął swoje i powiedział:
- Grzech łakomstwa? Nie jestem chrześcijaninem, bardziej zależy mi na dobru wspólnym. Wyrządziłbym wiele złego pozbawiając nas wszystkich tego wyśmienitego jadła. Prawda to o kunszcie naszych kucharek, wdzięczny im jestem za to, co robią - ugryzł kolejny kawałek mięsa - Winem bym nie pogardził, tak samo jak miodem pitnym … -wyraźnie odpłynął na dźwięk ostatnich słów. Giermek postanowił mu nie przeszkadzać na widok rozmarzonej twarzy kowala. Szkoda było, że niechrześcijanin, ale cóż, wielu takich, jak on, mieszkało jeszcze na angielskich i inkszych włościach. Żydów najwięcej handlem się parających oraz złowrogim lichwiarstwem, które już niejednego doprowadziło do niemałej biedy. Ale byli także wyznawcy innych bóstw, jak właśnie potomek Wikingów, czy też Arab Rafel. Cóż, póki sobie zgodnie mieszkali oraz płacili podatki, to nikt nikomu nie patrzał ani do wierzeń, ani do gaci, żeby sprawdzić, czy obrzezany. Oczywiście, zdarzali się także fanatycy, jak wszędzie, ale taki to już człowieczy charakter, że każdą piękną rzecz, potrafi wypaczyć niedobrym uczynkiem. Miał jednak nadzieję, że ich gromadka od tego będzie uchroniona.

- Ależ ciekawe życie mieliście, panie giermku - Rowena siedząca naprzeciwko mężczyzn uśmiechnęła się wesoło. W mniejszej gromadzie czuła się nieco pewniej. - Ale popieram Bjorna. Nie opowiadaj waść o taki przysmakach, bo i mnie ślinka cieknie. Króliki są niczego sobie, jednak gdy wspomnę Saksońskie uczty, to aż żal, że się żaden jeleń nie zapędził pod grot strzały. Wtedy byśmy sobie podjedli. Zrobiło by się pieczyste, i sos cebulowy, nawarzyło piwa lub cydru podało. I warzywa, rzepa starta albo parzona, rzodkiew, pietruszka i marchew pieczone lub w polewce podane. A do tego ptaki. Bażanty, kuropatwy, wszystko pieczone, w sosach zanurzone. Jak dawniej... - rozmarzyła się na chwilę, wracając wspomnieniami do dzieciństwa. Zaraz się jednak zreflektowała i rzuciła szybko, spłoszona. - … jak dawniej, za saksońskich panów bywało. Dzieckiem byłam, jak mi ojciec opowiadali. Teraz, gdy Normanowie siedzą, wszystko inaczej jest, pozmieniane. Jak stare obyczaje były, to jadło się prosto, ale bogato. Nie było wyszukanych potraw, takiej mnogości korzeni, egzotycznych przysmaków. Jedliśmy to, co ziemia urodziła i lasy wydały. Nie staraliśmy się bawić jedzeniem, nie podawano na stoły dzieł sztuki na półmiskach. Wszystko było naturalne, chociaż stoły się uginały pod ciężarem dań i dzbanów.

Nagle zdała sobie sprawę, że chyba powiedziała za dużo i umilkła, gorączkowo szukając zmiany tematu.
- Skoro już przy jedzeniu, to chyba warto by się wybrać po uzupełnienie zapasów. Czy ktoś z was ma ochotę mi towarzyszyć? Niekoniecznie jako tragarz - to mówiąc, wstała szybko z uśmiechem patrząc na pozostałych.
- Chętnie – powiedział z żalem giermek, który nie był nawet zdziwiony gloryfikacją przeszłości przez Rowenę. Wielu wolnych kmieci saksońskich wyobrażało sobie dawne czasy, jako królestwo miodem oraz mlekiem płynące. Ba, pewnie tak nawet było, ale nie po chatach wiejskich, jeno dworach pańskich. Po objęciu jednak panowania przez księcia Wilhelma, który koronował się na króla, wielu dawnych baronów straciło swe włości. Dawna szlachta szczególnie więc narzekała, ale właściwie wszyscy inni także. Jakby nie było, normandzka elita, nie stanowiła licznej grupy wśród saksońskiej ciżby. Ale umiejętności przybyszy oraz wieczna kłótliwość dawnych włodarzy wspaniale ułatwiały panowanie, wedle starodawnej maksymy: divide et impera – ale chyba najpierw musimy się zabrać za tę kłodę. A szkoda, bo sam miałbym ochotę obejść okolice. Może następnym razem.

***

Tuż po świetnym obiedzie mężczyźni postanowili dotargać ową kłodę, którą pozostawili, kiedy wezwało ich charakterystyczne stuknięcie drewnianej łyżki o glinianą miskę. Teraz cóż, trzeba się było zabrać, choć, szczerze mówiąc, Cecil obawiał się, że nawet ich połączone siły nie wystarczą. Liczył raczej, że kilka posiadanych okrąglaków zrobi za walki, które jakoś podłoży się pod ważącą wiele cetnarów sosnę. Właściwie właśnie rozglądał się za odpowiednimi kawałkami drewna, gdy nagle wybiegła spośród drzew mała, zadyszana dziewczynka. Rozwiany włos, dzikie, przepełnione obawą spojrzenie niby małego ptaszka schwytanego w kłusowniczą pułapkę. Płacz? Krzyk? Czy raczej kwilenie nieśmiałe, jednocześnie pełne jakiegoś nadzwyczajnego przestrachu. Nie pasowała do tego miejsca, do ich samotni, dlatego najpierw giermek pomyślał, że to mu się wydaje, dopóki nie spostrzegł, że inni także się gapią. Kolejna myśl była znacznie sensowniejsza: dlaczego tak małe dziecko przebywa samo w lesie? Czy to oznacza, że niedaleko są dorośli? Może dziewczynka dotarła tutaj ze wsi? Byli całkiem niedaleko. Tylko ciąg bagien ich bronił, ale skoro Martha znała ścieżki bezpieczne, to przecież także i inni mogli.

Sytuacja wyjaśniła się po chwili … choć tylko częściowo … Biegła najszybciej jak mogła, roniąc słone łzy, które rozmazywały się na pyzatych policzkach … natomiast za nią … Zerwał się! Wszyscy się zerwali choć szanse walki z ścigającym dziecko niedźwiedziem były nadzwyczaj mizerne. Giermek, Wiking, Arab … oni najbliżej. Dziewczęta stały gdzieś wewnątrz osady zapewne sprzątając po obiedzie, poza Roweną, która planowała wybrać się na niewielkie łowy. To uratowało … dziecko … ich … wszystkich … Gdyby nie miała łuku gotowego do strzału, gdyby nie precyzyjne oko i pewna ręka w tak trudnych warunkach, kiedy bestia biegła zasłonięta przez płaczące dziecko ... Miała mgnienie oka na strzał. I trafiła! Nie, nie byłaby w stanie powalić tak wielkiego zwierza. Ale musiał odczuć ten cios bardziej, niż poprzednie trafienie, zadane przez nieznanych ludzi. Bowiem tkwiło w jego boku ułamane drzewce, które tylko jeszcze bardziej rozjuszało wściekłego stwora.

Mgnienie. Kolejne. Nagły skok giermka, który śmignął niedźwiedziowi przed nosem machając idiotycznie łopata, jakby się spodziewał, że tą bronią coś może zrobić takiemu zwierzęciu. Jakoż nie zrobił nic. Ale przynajmniej wstrzymał bestię zaskoczoną, nagłym pojawieniem się nowych przeciwników. Stanęła kręcąc złowrogo groźną paszczą. Uf naprawdę w sama porę, bo uciekające dziecko upadło potykając się o jakąś kępkę. Zresztą pewnie było już zmęczone do granic możliwości. Zwierz był blisko, kiedy Rafel śmignął nie jak arabski człowiek, ale koń, porywając dziewczynkę w ramiona i odskakując na bezpieczną odległość. Jeżeli oczywiście, w starciu niemal bezbronnych ludzi z niedźwiedziem, jakakolwiek odległość mogła być nazwana bezpieczną …

Ale mieli chwilę tej krótkiej dezorientacji zwierzęcia. Tylko krótką, zasmarkaną chwilę, którą musieli wykorzystać. Ale jak? Jakiekolwiek myślenie odeszło precz zastąpione czystym instynktem walki. Bjorn zaszedł z lewego boku. Przed niedźwiedziem giermek. Kolejne machnięcie zardzewiałą łopatą i bestia ostatecznie zrezygnowała z Rafela i trzymanego przez niego dziecka, a zdecydowała się na bardziej drażniący w danej chwili kąsek. Wściekle rzuciła skry istnej furii spod przekrwionych dziąseł. Huczący warkot niemal ogłuszał, kiedy niedźwiedź wstał prezentując w całej swoje okazałości potęgę prawdziwego króla puszczy.

- Zaraz skoczy na mnie – przeleciało przez myśl giermkowi, który w takiej sytuacji słyszał o jednym tylko rozwiązaniu. Co prawda zawsze uważał je za absurdalne, ale w tym momencie każde inne wyjście wydawało się co najmniej identycznie bezsensowne. - Obyś zdążył – jeszcze mruknął rzucając się prosto na niedźwiedzia, wręcz wtulając w jego okrwawione futro. Tak wprawdzie robili wyłącznie desperaci, którzy szukali chwil najkrwawszej emocji, rzucając się samotnie na niedźwiedzia z długim nożem w ręku jedynie. Jeżeli skok był prawidłowy, niedźwiedź przez chwilę nie mógł ich dosięgnąć groźnie pyskiem czy pazurami. Jedynie albo uderzał łapą po plecach, albo zmieniał pozycję. Przed tym pierwszym żądni przygód łowcy zabezpieczali się nosząc grubą skórę na plecach, zaś to drugie trochę trwało. Wprawny myśliwy potrafił wbić precyzyjnie nóż w komorę niedźwiedzia nie zahaczając żeber.

Rzecz jasna, wszyscy nieco mniej wprawni popełniali jeden z setki rozlicznych, możliwych błędów, które dawały jednoznaczny wynik. Robienie tego w ogóle to był czysty kretynizm. Giermek zapewne za żadne skarby nie popełniłby czegoś tak głupiego, gdyby chwilę pomyślał. Sytuacja jednakże nie dała mu na to czasu. Gwałtowny skok napędzany całą siłą naprężonych niczym końskie postronki mięśni.
- Szlag! - przypomniał sobie, że on nie miał tej skóry na plecach, którą wspominali szaleni myśliwi żądni niezwykłych wrażeń. - Dobrze, że przynajmniej dziecko bezpieczne. Ech kowalu, teraz wszystko zależy od ciebie – zdołał pomyśleć jeszcze, zanim świat się zatrząsł. Poleciał na ziemię on, natomiast prosto na niego rycząca ostatkiem sił oraz tryskająca nagle, wystrzeloną niczym lawa ze stalowego wnętrza wulkanu, czarną krwią bestia.
- Chyba go dostał – pomyślał jeszcze zanim wstrząs oraz waląca się na niego masa nie pozbawiła go resztek przytomności.
 
Kelly jest offline