Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2010, 23:06   #22
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Sherry rozejrzała się po wnętrzu autobusu. Za kierownicą siedział brat Bonnie, był dziwnie rozpalony. W jednej chwili śmiał się w głos, w drugiej znów walił w tapicerkę pięścią. Na podłodze, pomiędzy siedzeniami leżał rozwalony Rozwała, cały w drgawkach i jak na oko Sherry nie wyglądał najlepiej, a dziura w czaszce nadawała temu większej powagi. Nie miała jednak ochoty nawet go opatrzyć, w końcu to wszystko jego wina, pierw ukradł autobus, potem odmówił wykonywania poleceń. Sapnęła po chwili wciąż wpatrując się we wrak człowieka, który z ogromnym trudem próbował się czegoś chwycić dla stabilizacji. Te wybałuszone oczodoły świadczyły o tym, że przeżywał właśnie najgorsze chwile w swoim życiu, próbując o nie walczyć resztkami sił. Gdyby jego głowa uderzyła mocniej o podłogę, to cóż, mają trupa. Zdziwiło ją, że wypowiada te słowa tak łatwo, beznamiętnie, ale czuła się jakaś pusta w środku, jakby wszystkie emocje dawno zalęgły się w innym, dalekim miejscu. Co najgorsze przez ten fakt wcale nie czuła się jak ona sama, było… to dziwnie uczucie. Zerknęła na siedzącą cicho Bonnie, z całej tej bandy świrów albo nawet ze wszystkich osób jakiekolwiek poznała ta najbardziej przypominała kobietę, jaką kiedyś chciała być. Teraz już nie chciała, marzyła o powrocie do dawnej pracy, dawnych obowiązków, wszystkiego byle nie tej przeklętej pustyni. Jeszcze raz spojrzała na dziewczynę utożsamiając sobie z nią swe wcześniejsze potrzeby. Wolna, niezależna, zresztą, kim ona w ogóle była, jak ona to wszystko wytrzymuję skoro ja nie mogę. W końcu Sherry wstała i usiadła na siedzeniu tuż obok niej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mRnNMsfLyPI[/MEDIA]

Dziewczyna wpatrywała się gdzieś w bezkresną pustynie rozlegającą się za oknem. Jej włosy o kolorze bardzo ciemnego blondu były delikatnie rozwiewane przez powiew wiatru.

Chance odwróciła powoli głowę i spojrzała swoimi pustymi oczyma wprost w oczy striptizerki. Sherry poczuła jak te dwie szare kule przedzierają się przez jej głowę i przerzuciła wzrok gdzie indziej. Te oczy były takie puste, takie szare, takie bezkresne… przez chwilę czuła się niezręcznie, skrępowana cała tą sytuacją. Gdy znów uniosła wzrok wyżej, twarz Bonnie nabrała czerwonego odcienia, a te dwie kule zaszkliły się w poświacie słońca. Nim zdarzyła cokolwiek powiedzieć dziewczyna wtuliła się w jej łono i załkała głośno. Sherry w pierwszej chwili zażenowana rozejrzała się po busie, Rozwała złapał się z rurkę od fotela dłonią i trząsł się jeszcze bardziej niż ostatnio, a z przodu dobiegał dziwny śmiech. Chorzy ludzie, chory świat, zagryzła dolną walkę próbując walczyć z emocjami, a delikatny dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie. Bonnie zachlipała znowu ściskając ją za strzępy ubrania, a ona sama nie była pewna czy zaraz nie wybuchnie płaczem. Za dużo, za dużo tego… czuła jakby zaraz miała wyskoczyć z ciała, obudzić się z tego pojebanego snu. Przycisnęła do siebie mocniej zapłakaną kobietę, znajdując w tym wręcz upragnionym uścisku chwile ukojenia, jak gdyby będąc wtulona w te szorstkie, pojedyncze włosy Bonnie dotykające jej twarz czuła jak wszystko milknie, wszystko staję się nieistotne. Siedziała tak skulona w obce ciało czując jak te wszystkie okropne chwilę odpływają, przestają szumieć, śmiech tych mężczyzn zostaję gdzieś daleko w tle, jak… dreszcz obiega jej ciało, a smutek z ogromną siła wprawia w wibracje poszczególne części jej ciała doprowadzając do szlochu. Mijał czas, najwyraźniej długi, ale nie chciała przestać, bowiem z każdą mijającą wiecznością czuła się coraz lepiej. Jej serce drgało lekko, stawało się coraz cieplejsze, coraz bardziej znośne, coraz bardziej ludzkie. Te myśli przyprawiły ją nawet o jeden uśmiech, poczym znów ścisnęła dziewczynę z całych sił. Ciemność w głowie wcale jej nie nudziła, wręcz przeciwnie, pomagała wszystko przetrwać. Po naprawdę dłużących się chwilach, Bonnie podniosła głowę i skierowała swoje piękne, duże oczy do góry.

- Dzięki Sherry…- wypowiedziała unosząc się z wolna do pozycji pionowej i ocierając nadgarstkiem czerwoną jak nos klauna twarz.

Striptizerka po raz pierwszy od wielu miesięcy, a może nawet lat poczuła wewnętrzne spełnienie, jakby wykonała coś wspaniałego, coś… cudownego. Uczucie to nabierało na wielkości z każdą chwilą promieniując po całym jej ciele. Skóra niby drgała rozkoszą, uśmiech zakwitł momentalnie, nie dało się go powstrzymać. Był prawdziwie szczery i dobry, zresztą Bonnie przez chwilę nawet go odwzajemniała. Obie wpatrywały się w siebie z podziwem i jakby wydarzyło się coś na prawdę niezwykłego. Coś, co kiedyś nazywano miłością, coś znanego bardzo niewielu ludziom na pustyni. To coś posiadało taką niezwykła moc, nieważne czy była to miłość do bliźniego czy kochanka, ale zawierało nutę tak czystą, tak emanującą, która zostaję w pamięci do kresu swoich dni. Między dwoma kobietami, które poznały się tak niedawno zakwitło coś na rodzaj więzi, kontaktu międzyludzkiego, z którym Sherry nigdy nie miała nic wspólnego. Zawsze manipulowano nią niczym narzędziem i traktowano jak zwierzę, za to Bonnie wreszcie zapełniła czymś lukę po swoim zdradzieckim bracie. Cole jakby targała się z myślą czy nie przytulić jej znowu, jednak wyuczone zachowania powstrzymały ją przed tym gestem. Miała nawet ochotę ją pocałować, no może nie w usta, ale chociaż w czoło, ta myśl jednak też prędko też została powstrzyma i pozostał zalążek uśmiechu w kąciku jej ust oraz ściśnięta dłoń kobiety, która w przeciągu paru minut stała się dla niej ważna niczym siostra. Rzeczą przez nią niezauważoną pozostał fakt, że ta więź powstała dzięki interwencji brudnych i brutalnych mężczyzn parę godzin temu. W tym świecie wszystko ma swoją cene…

***

Bobby… ile wysiłku i pomysłów wymagało postawienie tej bryki na nogi. Ale teraz wreszcie jedzie, ba pruję po pustyni. Popalał Lucky Strike’ki znalezione gdzieś w schowku kierowcy, ponoć ich nazwa pochodzi od tego, że kiedyś, w co którymś pudełku można było znaleźć jointa zamiast czegoś z tytoniem. Produkowano wtedy tytoń i marihuanę na jednej linii produkcyjne i czasem dochodziło do błędów. No cóż, Bobby nie zdając sobie sprawy z tego faktu czuł się całkiem zadowolony, czasem spoglądał na licznik widząc zawrotną prędkość, a innym razem śmiał się z drogi przed nimi. Cóż, mimo to przed oczyma często pokazywały mu się ostatnie wydarzenia co przyprawiało go o ataki ostrej depresji. Jechał tak najróżniejsza prędkością, która zazwyczaj wahała się gdzieś koło 20stki. Bawił się kierownicą niespecjalnie zwracając uwagę, w jaką stronę jechał. Mijał czas, miał nawet jakieś krzywe fazy z płaczącymi kobietami, no, ale ta była zdecydowanie najbardziej krzywa. Kiedy tak jechał zawrotną według niego prędkością, jakiś długowłosy koleś szedł równo z samochodem i walił w szybę. Bobby zaczął robić do niego głupie miny, widząc jak ten otwiera usta, żeby wywrzeszczeć jakieś słowa. W końcu jednak jego siostra warknęła, żeby się zatrzymał, bo ma dość tych krzyków.

-Pomocy, ludzie pomocy! – doszedł w końcu do głosu, kiedy silnik przestał charczeć od zbyt mocno naciskanego sprzęgła.

- Co jest?

- Musicie pomóc uratować mi moją żonę.

- Chyba sobie żartujesz – odparł bez namysłu Bobbie i zaczął zakręcać – Papa – rzekł jeszcze i pomachał dłonią wciskając sprzęgło. Jednak zamiast zawrotnej prędkości pojazd zacharczał głośno, przejechał żółwim tempem kilka metrów i zatrzymał się, a spod maski zadymiło. Nieznany nikomu koleś wyciągną spluwę i przystawił do okna. – W takim razie wysiadać kurwa!

-Weźcie mojego Thompsona – te słowa chciał wypowiedzieć Rozwała, zdecydował się pomóc Sherry, jednak zamiast nich zabulgotał tylko krwią.
 
Libertine jest offline