Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2010, 13:19   #39
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Iblis zmierzył Cykadę wzrokiem posępnym, zimnym jak obnażona klinga miecza lecz zupełnie nie złowrogim i gniewnym. Widział ją zgoła inaczej, widział ja jako śluzowate cielsko węża, paszczą z tysiącami zębów i skrzydłami. Białymi ongiś skrzydłami trzepotała w trym purymowych oczu. Skrzydła były zlepione morskim mułem i świeża krwią. Długi ogon wił się z mianując kształtu, tu na kobiece nogi, tu na rybi ogon, syreni czy końskie kopyta. Taki to wąż morski z Cykady owijał się wokół jej miejsca, pośród krwi rozcieńczonej morską wodą.
Sam Ischyrion Baalis Melchiades przyodziany był dzisiejszej nocy w biel i złoto. Tylko buty były czarne lecz czyste. Białe spodnie, śnieżna koszula, kremowe rękawiczki oraz płaszcz barwy pierza z zaciągniętym na jego głowę kapturem. Za smolistym pasem tkwił złoty nożyk bardziej do listów i przyrząd medyka niżeli broń. Kark stroiły trzy złote łańcuszki, na nadgarstku dyndały dwa, a przez pas zarzucony amulet jakby nie wpięty. Wszystko ze złota. Widział swe czarne pióra lizane płomieniami i kołujące wokół jego postaci. Lecz na zewnątrz był zimny, zarówno w sensie metaforycznym jak i dosłownym. Kiedy tylko wkroczył do sali, za nim wtoczył mroźny wiatr który to postanowił utrzymać się wokół jego sylwetki. Wraz z aurą niemal namacalnego zła, wdało to obraz... Typowy dla Iblisa. Roztaczał wokół siebie gorzką woń ziołowego pachnidła.
Prosty i elegancki zbliżył się do Cykady leniwie, suną po nogami po podłodze. Dworski i zupełnie nie poddańczy, zaczął rozmowę akcentem neutralnym. Skłonił głowę w wyrazie szacunku.

-Witaj Cykado. Piękna dzisiaj noc.

Uśmiechnął się kątem ust, obiema dłońmi zsunął kaptur do tyłu, a następnie dłonie chwycił za plecami.

-Nieprawdaż, że powinienem ponownie przyjąć posadę od starego? Wszakże aniołowie w blasku i chwale, w smugach białego światła straszący strażników. To niebezpieczna praca, brak i kołaczy. Wszakże hebrajczycy zwali nas mal'ach, a to posłaniec, o ile mnie pamięć nie zwodzi, prawda? Pamiętam jak Marou i Sandalfon zostali prawie zgwałceni przez tą hołotę w Sodomie.

Mówiąc o starym, wskazał palcem w górę. Zaś myśl o zgwałconych aniołach wyjątkowo go rozbawiło. Śmiał się radośnie jak z dobrego dowcipu czy śmiesznej sytuacji która się przypomina prawdziwemu światkowi. Potrzeba było dopiero paru chwil, aby się uspokoił.

-Teraz znowu jestem posłańcem. Czas na formalności – skłonił się po raz wtóry, dworsko z lekkim zamknięciem ręką, a prostując się, nie zadarł głowy, aby trzymać ja nisko jak to nakazywano sługą. - Niosę wieść gminą do stóp. Anastazja da Cunha została porwana dzisiejszej nocy.. Cała rodzina, z bratem na czele, pragnęłaby ją odzyskać do wschodu słońca. Pan Manfred da Cunha kazał przekazać, iż ślady były jednoznaczne – Iblis omiótł uniżona głową Gangrele. -W przeciwnym wypadku będzie niechybnie zmuszony, z wielkim żalem i bólem, uciec się do prymitywnego zebrania wojska i uzyskania wsparcia pozostałej szlachty wraz z miłościwym rodem Andrade. Przekazuję również o moim osobistym umyciu rąk od tej sprawy i pełnienia tylko roli posłańca przerażonego mocą stali i ziemi która zostanie niechybnie zrażona krwią śmiertelnych i wypalona ogniem.

Iblis wyprostował się, głoe zadarł do zwyczajowej pozycji i już prosty i zimny jak zawsze, zaakcentowawszy granice pomiędzy przekazaniem wieści, a prywatnym zdaniem, kontynuował.

-Może i bym złożył tą szlachciankę w hołdzie, gdyby mnie poproszono. Niemniej jej teraz nie mam. Obawiam się tylko reakcji księcia. Szarpanie się śmiertelnych z wami jest do przyjęcia. Ale czy walka zbrojna jest, pogłębiająca chaos? Zważywszy, że wciągnie to szlachtę z nim powiązaną i uczyni mu fatygi aby ją powstrzymać od działań, a tak czy inaczej, wciągnie jego w szarpaninę gnijących psów ludzkich. Osobiście podziękowałbym Krabowi, lecz była by to zniewaga. Bo chyba nic nie dzieje się poza plecami silnej Cykady?

O dziwo, tym razem zupełnie nie kpił.


- Nie tknęłam palcem twojej panienki, Iblisie - nie zmieniła rozluźnionej pozycji, rozbawienie jednak opuściło jej głos. Mówiła głośno, na tyle donośnie, by jej słowa nie umknęły nikomu na sali. - Nie to, żem nie miała zamiaru. Ubiegł mnie mój człek, zgadując me życzenia. Jednakże powrócił z pustymi rękoma. Pustą alkowę został... - rozłożyła ręce.


Iblis był przekonany, że kłamała - w momencie w którym mówiła, że miała zamiar porwać dziewczynę. Poza tym - brzmiała nadzwyczaj prawdziwie.

-Przekażę to Manfredowi. Nie wiem czy mi uwierzy.

Wzruszyła obojętnie ramionami. - Co mnie obchodzi sąd bydła... Może ty trzęsiesz się każdej nocy na myśl, co planuje zrobić ten czy inny szlachetka. Urodziłam się dla nocy w czasach, gdy byliśmy panami ludzi i bestii. Jedni i drudzy zginali przed nami karki... albo im je łamaliśmy. Chcesz mnie nastraszyć swoim pieskiem? Za krótkie ma zęby, Iblisie.

”Ty wiesz kto to uczynił. Krak również wie, widzę jak unika mego wzroku. Czemu chronicie tą osobę? I czy dalej będziecie jej bronić podczas manifestacji siły? Ale czy do manifestacji dojdzie... Psubraty. Myślicie, że nie pamiętam czasu gdy ludzie byli prochem i pyłem”

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę swego miejsca, lecz dwa metry przed nim zatrzymał go omam na ścianie. Stanął jak wryty, jakby zobaczył coś, czego zobaczyć nie powinien. Widział anioła. Piękny on był i cichy. Ostatni i pierwszy szczebel doskonałości, anioł strzegący otchłani, mający do niej klucze. Skrywający tajemnice, zwiastujący Abaddona. Odwrócił się w stronę



-Douma, akurat ostatnio kompletowałem istotę twego patronatu. Upadły i nie upadły.

Iblis o chwili zachował się jak szaleniec. Zrobił krok w miejscu, gdzie powinien być archanioł Douma, napiął się, stanął pewnie i odpowiedział sobie samemu, charcząc.

-Czasem lepiej milczeć. W tej sali unosi się tyle niewypowiedzianych słów, że szkoda mącić tą ciszę.

I znowu Iblis zmienił strony.

-Mimo wszystko, od kiedy zarzynałeś Douma trzykroć biada, jesteś rozmowniejszy. Jeśli przybywasz aby mnie postrzec przez Urielem i Uzjelem, bądź spokojny.

Znowu.

-Przybyłem porozmawiać o tym, co niewypowiedziane. Widzę tutejszą brać i cóż widzę... Brać. Brać naszą. Seraphin, Cherubin, Throni, Dominationes, Potestates, Virtutes, Principatus, Archangeli i Angeli... Przedstawicieli każdej triady i chóru. Seraphin Lewiatan...

-Tak?

-Może się wypowiedzieć. Wiem, iż cisza nosi kogoś, kogo w nim skryła.

-Doumo, a reszta?

-Jeden zbyt jasny brat, dwóch knujących przeciw sobie, któś się boi, ktoś śmieje, ktoś błądzi, ktoś śni, ktoś śpi, ktoś biegnie w duchu, ktoś szuka przyjaciela, a przyjaciel jest obok niego.

-Dobrze, bracie. Chcesz coś od mej osoby?

-Zaraz przyleci Azmodan.

-Nie ma mi za złe pożyczenie jego miana, które mi ongiś użyczył?

-Sam go zapytasz.

-Z nim trudno się porozumieć.

-Ty zawsze potrafiłeś, nawet gonfalonier nad do buntu.

Iblis usiadł na swoim miejscu i zaczął obejmować Spokojny, rozsiadł się aby po chwili drgnąć pod dotykiem czyjeś dłoni, dłoni której nie było. Obrócił się gwałtownie do tyłu w stronę pustki i na twarzy zagościł obraz ulgi.

- Azmodan.

Postać hermafrodytyczna, uskrzydlona. Posiadająca wszystkie atrybuty męskości i kobiecości, o twarzy gładkiej i pięknej, rudych włosach i glinie odpadającej zewsząd, glinie w której tchnął swego ducha. Mimo tego był pociągający. Osobiście Iblis wolał zostwiaćtak prymitywne uciechy ludziom. Ale to był świat jego szaleństwa.
Tym razem nie zmieniał miejsc, a szaleniec tylko odchylił się na bok aby odpowiedzieć za urojenie, śpiewając.

-Cuchną, ropieją moje rany
na skutek mego szaleństwa.
Jestem zgnębiony, nad miarę pochylony,
przez cały dzień chodzę smutny.
Bo ogień trawi moje lędźwie
i w moim ciele nie ma nic zdrowego.
Jestem nad miarę wyczerpany i załamany;
skowyczę, bo jęczy moje serce.
A ja nie słyszę - jak głuchy;
i jestem jak niemy, co ust nie otwiera.
I stałem się jak człowiek, co nie słyszy;
i nie ma w ustach odpowiedzi.
Bo jestem bardzo bliski upadku
i ból mój jest zawsze przede mną.
Ja przecież wyznaję moją winę
i trwożę się moim grzechem.
Lecz silni są ci, co bez powodu mi się sprzeciwiają,
i liczni, którzy oszczerczo mnie nienawidzą.
Ci, którzy dobrem odpłacają za zło,
za to mi grożą, że idę za złem.
Nie opuszczaj mnie, Stanaelu,

Iblis odwrócił głowę i odpowiedział śpiewnie.

-Złożyłem w Panu całą nadzieję;
On schylił się nade mną
i nie wysłuchał mego wołania.
Wrzucił mnie do dołu zagłady
i do kałuży błota,
a stopy moje postawił na szkle
i umocnił moje kroki.
I włożył w moje usta smutek nowy,
Wiele Ty uczyniłeś, Azmodanie
swych cudów,
a w zamiarach Twoich wobec nas
nikt Ci nie dorówna.
I gdybym chciał je wyrazić i opowiedzieć,
będzie ich więcej niżby można zliczyć.

-Ja zaś pokładam ufność w Tobie,
mówię: „Ty jesteś moim Bogiem”.
W Twym ręku są moje losy: wyrwij mnie
z ręki mych przyjaciół i braci!
Niech zajaśnieje Twoje oblicze nad Twym sługą:
wybaw mnie w swej łaskawości!

-Chociażbym chodził rzeczną doliną,
światła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną.
Twój miecz i Twoja wola
są tym, co mnie pociesza.
Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
namaszczasz mi głowę siarką;
mój kielich jest przeobfity.
Pokornie proszę o naukę
bracie mój spadły.

-Pouczę cię i wskażę drogę, którą pójdziesz;
Umocnię moje spojrzenie na tobie.
Nie bądźcie bez rozumu niczym koń i muł:
tylko wędzidłem i uzdą można je okiełznać,
nie zbliżą się inaczej do ciebie

-Przeto będę Cię, chwalił wśród pyszałków
i będę wysławiał Twoje imię.
Tyś rozkosze wielkie dał królowi
i Twemu przyjacielowi okazałeś łaskę.
Satanaelowi i jego potomstwu na wieki.
Mocą mnie przepasujesz do orgii,
sprawiasz, że kochankowie gną się pode mną,
zmuszasz ludzi moich do ucieczki,
a wytracasz tych, co mnie kochają.

Iblis zamilkł na chwilę, szurnął krzesłem i nadstawił ucha w stronę urojenia. Kiwał głową ze zrozumieniem, przytakiwał. Wreszcie poderwał się i stanął na baczność. Kiwnął w stronę mary głową i powoli, dworsko i ciągnąc za sobą mroźny powiew, powędrował w kierunku Giordano.

-Azmodan chciałby z tobą pomówić.

Mówiąc to, wskazał otwartą dłonią pusty punkt w przestrzeni obok swego, własnego miejsca.
 
Johan Watherman jest offline