Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2010, 15:03   #116
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Plotka jest niczym bystra rzeka. Pędzi szybko i tak naprawdę niemal niemożliwym jest, by ją zatrzymać.

Dlatego gdy Jorund, ze strapioną i pochmurną twarzą przeciskał się między wystraszonymi, zgromadzonymi w gospodzie ludźmi, oni już wiedzieli. Nie wiedzieli dokładnie o co chodzi, ale wiedzieli co się dzieje. Ktoś szarpnął strażnika za rękaw, w szczelinie między pancerzami.
- Panie...Ten bandyta, co wrócił pod bramę...Przywiózł jakoweś żądania, mówią? Czy to prawda?
- Z drogi. - fuknął nowy dowódca obrony - Przepuśście mnie i nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.
Szemrania tłumu nie dało się jednak tak łatwo uspokoić.
- Czego chcą?! - zakrzyknęła zasuszona matrona, trzęsąca się wręcz z lęku. Jej okrzyk podchwycono w paru miejscach:
- Właśnie! Czego?
- Powiedzcie! Chcemy wiedzieć!
- Zostawcie to nam! - podniósł głos strażnik, nie zatrzymując się - Jeszcze raz każę wszystkim się uspokoić! To tylko pomaga naszemu wrogowi!


Nie oddychał już.

Tupik zdał sobie z tego sprawę nagle, wykonując zmęczonymi dłońmi różne czynności, które miały go uratować. Stary wojak, wskazany przez Mariettę, dokonał właśnie swojego żywota, tu, w Starym Młynie. Bezgłośnie, bez słowa skargi. Wśród jęków innych rannych porozkładanych na ławach i nawet na skórach na podłodze, jego śmierć pozostała chyba niezauważona przez nikogo. Oprócz Tupika. Za dużo śmierci. Za dużo krwi na rękach. To nie były już miejskie porachunki, ukradkiem wbity nóż czy pobicie. To była wojna, gdzie nie odwrócisz głowę, widzisz żebrzących o ulgę w bólu rannych i opłakujących zmarłych. Opuścił głowę, oddychając głęboko raz za razem, a potem odwrócił się. Jeszcze tylko ona. Marietta patrzyła mu w oczy, zrozumiała. Uczyniła znak nad zmarłym, wargi wyszeptały wyuczoną formułę. Potem patrzyła długo na opuszczone bezsilnie, unurzane w krwi rannego ramiona halflinga. Z odrętwienia wyrwał ich dopiero widok przeciskającego się w pobliżu Jorunda. Strażnik był już na pierwszym stopniu schodów, gdy dostrzegł Mariettę i stojącego zaraz za jej plecami Williama, wpatrzonego akurat w okno. Dziewczyna również na niego spojrzała, a w jego spojrzeniu dostrzegła dziwne wahanie, jak gdyby na dnie jego oczu tkwił smutek pomieszany z gniewem. Kamień zadrżał pod jej odzieniem, aż poczuła przebiegający po piersiach dreszcz.
Jorund nie podszedł od razu, ale stał, znieruchomiały na schodach, dość długą chwilę. Wreszcie podjął jakąś decyzję, zakaszlał i zbliżył się do nich. Marietta widziała, że z trudem odrywa od niej spojrzenie, by zwrócić się prosto do niziołka.
- Dlaczego nie jesteście już na górze. Czy już po wszystkim?! - zapytał energicznie.
- Tak...- powiedział ponuro Tupik.
- Czy...- głos Jorunda zachrypiał, załamując się wyraźnie.
- Nie. - przerwał mu szybko halfling - Nie lękaj się. Zrobiłem co mogłem, teraz zadecydują najbliższe godziny. Jeśli przetrwa nadchodzący kryzys, myślę, że z tego wyjdzie.
- Dziękuję ci...- potrząsnął mu małą dłoń Jorund swą mocną, szeroką grabą. - Nieważne co będzie dalej, i tak masz naszą wdzięczność. Chciałbym powiedzieć coś więcej, ale nie czas ku temu...Czasu mamy coraz mniej.
Przeniósł wzrok na dziewczynę, jakby przychodziło mu to z trudem.
- Jak Ci na imię? - zapytał cicho.
- Marietta. - przedstawiła się po chwili milczenia.
- Marietto...- powiedział, a zaraz potem chrząknął i jego głos stał się mocniejszy, pewniejszy - Posłuchaj. Wróg przedstawił nam pewne żądania. Myślę, że powinnaś o nich wiedzieć. Będziemy za chwilę obradować z moimi ludźmi, chciałbym, żebyś jako osoba duchowna również wzięła udział w naszym spotkaniu. Proszę, wejdźmy na górę. Nie mamy wiele czasu.
Dziewczyna przypatrywała mu się uważnie. Potem odpowiedziała ostrożnie:
- Nie wiem, czy mogę się do czegoś przydać w sprawach wojskowych. Ale oczywiście, pójdę. Mam jeszcze prośbę: jest tu z nami znany już nam wszystkim mości Tupik, ten oto halfling. Udowodnił już chyba że jest po naszej stronie, ratując waszego dowódcę, a wcześniej z tego co mówią bardzo przydał się przy gaszeniu pożaru i obronie. Musi więc mieć głowę na karku, a do tego można mu zaufać. Jego rada może okazać się cenna, chciałabym, żeby i on wziął udział w naradzie.
Jorund popatrzył, z lekką niechęcią, ale nie sprzeciwił się życzeniu Marietty.
- Dobrze więc, skorzystajmy z jego rady zatem. Chodźmy już.
Weszli na schody. William, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się temu, ruszył w krok za kuzynką. Jorund odwrócił głowę, wzrok jego wyrażał tyle zakłopotanie co zdecydowanie.
- On nie. Musi poczekać na dole.
- Dlaczegóż to?! - oburzył się młodzieniec - Też mogę się przydać. A ta dziewczyna to moja...
- Williamie...- odezwała się łagodnie Marietta - Proszę. Zostań...
Milczał zagniewany, czując jej delikatną dłoń na ramieniu.
- Dobrze więc...- popatrzył złym wzrokiem na Jorunda - Skoro tego chcesz. Będę tutaj.
Odprowadzani spojrzeniami jego oraz innych zgromadzonych u podnóża schodów wchodzili na piętro. Drewno skrzypiało, ale bardzo cichutko i tylko czasami. Po chwili ich stopy pogrążyły się w grubym dywaniku wyścielającym korytarz. Milczeli wszyscy.

Aberhoff, pilnowany przez pozostawionego strażnika gorączkował w sąsiedniej izbie. Tutaj, w podobnej do tamtej komnacie, urządzono prowizoryczny sztab. Miast odsuniętego głęboko pod ścianę łoża na środku ustawiono stół, wokół którego zgromadzili się poważni i chmurni ludzie. Ludzie i jeden halfling, który, by móc rozmawiać z innymi bez kłopotów, usiadł nie na siedzisku jednego z przysuniętych do stołu krzeseł, ale na jego oparciu. Krzesło chybotało się przez to nieco stukając o drewno podłogi, gdy niecierpliwie przebierał nogami, aż w końcu ktoś ze strażników spojrzał z wyrzutem i niziołek mrucząc przepraszająco przestał się kręcić.
Przy stole siedziała teraz oprócz niego Marietta, dziwnie milcząca i skupiona, oraz sami mężczyźni - wyżsi rangą strażnicy dróg. Obok dwóch wypróbowanych ludzi Aberhoffa był jeszcze oczywiście Jorund, obecnie w randze dowódcy, a także przedstawiciel załogi z Talabeku. Swąd spalenizny z dziedzińca stajennego było czuć aż tutaj. Czekano, aż głos zabierze Jorund. Nie czekano długo.
- Będę mówił krótko. - zaczął bez zwłoki strażnik, opierając się o stół przedramieniem - Pod bramę właśnie przybył jeden ze zbiegłych w czasie ataku bandytów Edelbrandta. Twierdzi, że herszt też przeżył. On sam wrócił jako emisariusz. Twierdzi, że sprzymierzyli się z chaośnikami i przywozi ultimatum od wodza plemienia. Ustawił klepsydrę, oznaczającą czas na spełnienie ich żądań. W jakiejś czwartej części piasek już się pewnie przesypał. Jeśli nie, zapowiadają wspólny atak i wybicie wszystkich. Spalenie gospody.
Któryś ze strażników prychnął.
- Żądania? Wytrzymaliśmy jeden atak, wytrzymamy następny.
- Jest nas już dużo mniej...- zasępił się Jorund - Brama w strzępach, wyłom. Do tego Edelbrandt, jeśli naprawdę żyje, zna rozkład gospody i wie jak podłożyć ogień. A według słów tamtego, zwierzoludzi jest dość, by nas otoczyć. Spójrzmy prawdzie w oczy, obrona może nie wytrzymać do czasu nadejścia jakiejkolwiek pomocy.
- Zostawmy to na razie. - odezwał się chłodno talabekczyk - Czego żądają w zamian za odstąpienie?
Jorund milczał. Wreszcie przemógł się.
- Czegoś, czego nie dostaną.- powiedział - Wódz podobno chce, byśmy wydali mu obecną tu kapłankę. Obiecuje, że jej nie tknie, chce wymienić ją na jakiegoś swojego jeńca. Jeśli ją dostanie, odejdą.
Przy stole zawrzało. Oczy oburzonych mężczyzn zwracały się ku dziewczynie. Jeden ze strażników walił rytmicznie pięścią w stół, inni gadali jeden przez drugiego.
- Chyba szaleju się najedli!
- Mamy wydać niewinne dziecko, poświęcone Sigmarowi?! Nigdy!
- Nigdy!!! Zabić emisariusza!
- Wódz łże! Zabiją ją, a potem i tak zaatakują!
Jorund uciszył ich huknięciem, a potem pośród ciszy powiedział pewnie:
- Tak też mu powiedziałem. Nie wierzymy w to. Chcą ofiary. Nie dostaną jej.
- Nie ma w ogóle nad czym deliberować! - warknął talabekczyk, wpatrując się jak w obraz w siedzącą jak zaczarowana Mariettę - Jak zwą tego emisariusza?
- Wołają go Jasper. - odparł cicho Jorund.
- Zabijmy go zaraz. A jego głowę oddamy im jako naszą odpowiedź.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline