Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2010, 09:11   #111
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Stoję u wrót piekieł ...- pomyślał Jasper – i co najgorsze nie o mnie tu chodzi. Jak odwieść ich od myśli drugiego ataku. Wielu z obrońców zginęło … i to najlepszych, pozostali tylko ci, którzy zamknięci w karczmie czekali na pomyślne rozwiązanie sytuacji … kobiety, starcy, dzieci. A bestie … chcą niewolników, będą ciągnąć za sobą ludzi traktując ich jako pożywienie, bez konieczności polowania. A Marietta … ma być złożona w ofierze … to niemożliwe to nie może się stać. – Gorąco uderzyło od środka, a ciało Jaspera oblał zimny pot. - Ona musi uciekać … reszta się nie liczy, niech zabierają ten wisior i wszystkich innych a niech ją puszczą wolno. A może ją podmienić … - pewna myśl zaświtała w głowie Jaspera. Oddać im inną kobietę, jasnowłosą z wisiorem. Tylko łatwo wtedy poznają, że to zwykła karczemna dziewka a nie kapłanka … ale … jeśli będzie ranna, przeszyta nożem w geście samozniszczenia … niezdolna do mówienia. Tylko jak znaleźć taką personę … i jak odnaleźć drogę ucieczki dla Marietty. A może Markus ma inny plan a to co mówił wodzowi to kolejne łgarstwo …

- Posłuchajcie! Trzeba teraz jak najszybciej wysłać do gospody posłańca...To musi być ktoś z nas, ludzi. Przedstawimy im nasze ultimatum... – Jaspera doszedł głos herszta. Po czym nastała cisza a wzrok Alego utkwił w zdesperowanym mężczyźnie.
Jasper milczał. Pogrążony w myślach nie słuchał uważnie Markusa. Pamiętał jedynie ostatnie słowa wypowiedziane przez Alego.
- Ultimatum … – cicho powtórzył za hersztem Jasper przytakując głową. – Tak, powinien je zawieść ktoś z ludzi, z kimś z plemienia nie będą nawet rozmawiać.
- Jasper! - powiedział głośno Markus - Ty pójdziesz. Masz gadane i do tego to ty wstawiłeś się za tą panienką podczas napadu. Jeśli kogokolwiek posłuchają, to ciebie...

Jasper wstał z ziemi, przytaknął skinieniem głowy Alemu … jakby miał jakiś wybór. Markus podszedł do niego, objął swoją ciężką łapą i odprowadził poza zasięg świetlnych płomieni. Rozmawiali a bestie nieufne w swej naturze spoglądały spode łbów węsząc podstęp. Rozmawiali przez jakiś czas, mówił głownie herszt, Jasper upewniał się tylko w swych pytaniach. Gdy powrócili do oczekujących kamratów oraz nieufnych sprzymierzeńców na twarzy Alego zagościł szeroki uśmiech co od razu spowodowało głośne pomruki aprobaty ze strony bestii. Oblicze Jaspera natomiast było smutne, nieobecne, jakby bez wyrazu. Markus umiał negocjować, nawet w beznadziejnej sytuacji … - myśl dotycząca kolejnego zadania pulsowała w głowie posłańca. – Ale czy ja dam radę przekazać wiadomość, czy posłuchają mnie, zresztą czy mają inne wyjście …

- Przyprowadźcie konia … - Ali wydawał rozkazy.

Gdy Jasper siedział już w siodle, Markus podszedł do niego. Z trzymanego w lewej ręce worka, w asyście ciekawskich spojrzeń bestii, wyciągnął drewnianą klepsydrę … swoją ulubioną. Używał jej wtedy gdy dawał przeciwnikowi więcej czasu na zastanowienie. Czasu, podczas którego odliczanie dosięgłoby liczb nieznanych hersztowi. Spojrzał w oczy Jasperowi.

- Trzymaj … - powiedział wyciągając prawicę z przedmiotem czasu. – Mają jedną klepsydrę na zastanowienie … - kontynuował Ali patrząc jak Jasper chowa przedmiot za pazuchę. - A teraz ruszaj, nie będziem tu wieki siedzieć przecie … - rzucił na odjezdne Markus, uderzając otwartą ręką zad konia.

Siła ciosu Alego poruszyła ważącym tyle co sześciu rosłych chłopów zwierzęciem. Zastrzygło uszami, po czym wydając głośne rżenie wyrwało do przodu. Szarpnęło jeźdźcem. Jasper ledwo dosięgnął głowni siodła ratując się przed upadkiem. Goniony odgłosem bębna przemknął przez wieś. Nie chciał patrzeć na to co z niej pozostało. Dopiero, kiedy znikły światła płomieni a jedynie srebrny blask przyświecał jeźdźcowi zwolnił i uspokoił przestraszone zwierzę. Mijał ukryte w zaroślach dziesiątki błyszczących, zmutowanych, świetnie widzących w ciemności oczu. W oddali majaczyła sylwetka Starego Młyna. Czym bliżej karczmy, tym Jasper bardziej spowalniał konia. Nawet świadomość, że jest tam Marietta nie zwiększała chęci szybszego dotarcia. Podjechał pod zamkniętą, ledwo trzymającą się kupy bramę. Nikt do niego nie strzelał, nikt nie pytał kto zacz. Zwierzę strzygło uszami a jego ciało co chwila przechodziły dreszcze. Stali tak a Jasper oczami wspomnień powracał do sceny w lesie, przy karocy, kiedy Ali odliczał …

Teraz odliczanie zastąpione będzie klepsydrą … - pomyślał. Podniósł opuszczoną głowę, lewą dłonią odgarnął z twarzy kosmyki włosów. Jego oczy błyszczały, znowu bezczelnie uśmiechał się ukazując równy rząd zębów.

- Hej wy … otwórzcie !! – wykrzyczał jeździec. – To ja Jasper … przywożę ultimatum!!
 
Irmfryd jest offline  
Stary 29-03-2010, 08:28   #112
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Poprosili ją na górę. Obecność kapłanki, nawet akolitki w takiej sytuacji była nie do przecenienia, bo było wielce prawdopodobnym, że Aberhoff wyzionie lada moment ducha. Wtedy wstawiennictwo osoby duchownej, a gdyby się ocknął może nawet i wyznanie wiary czy grzechów może pomóc w zaświatach, zwłaszcza żołnierzowi, który przecie wiele krwi ma na swoich rękach. William został na dole schodów, czujny jak ryś, a Marietta dała się poprowadzić wysokiemu Jorundowi na górę, gdzie za pilnowanymi przez jednego strażnika drzwiami, w wielkiej porządnej komnacie gościnnej, na łożu tak szerokim, że jeszcze chyba takiego nie widziała, leżał ciężko ranny Zachariasz. Jorund popatrzył chwilę smutno, ale potem zniknął do obowiązków, zamykając za sobą ostrożnie i cicho drzwi. Pierś rannego poruszała się tak nieznacznie, że zdawało się iż ciało nawet nie drgnie.
Najbliżej niego, przejęty i blady jak płótno, tkwił niziołek Tupik, znajomy z powozu. Rozejrzała się, po czym przypomniała sobie jak halfling opatrywał ludzi po napadzie i stało się jasne, że okoliczności postawiły go na miejscu medyka, który miał uratować słynnego dowódcę strażników hochlandzkich.
Życzenia Tupika wypełniono bez gadania, na ile było to możliwe w tym miejscu, bo liczyła się każda chwila. Niziołek otoczony był różnymi przedmiotami, głównie przyniesionymi prosto z kuchni, takimi jak choćby kociołek z gorącą wodą, czystymi kawałkami materiału (chyba z jakichś podartych naprędce koszul) i innymi rzeczami, które mogły się przydać. Aberhoff leżał już odarty z wszelkiego pancerza, ale koszuli, częściowo tkwiącej w przerażającej otwartej na piersi ranie, nikt nie ważył się ruszyć. Za oknem czerń nocy nosiła ciszę, przerywaną czasem parskaniem koni i jękami bólu. Było też słychać stękanie z wysiłku i jakieś szuranie, to strażnicy wykorzystując chwilę ustawiali w rozbitej bramie przewrócony bokiem powóz i znoszone naprędce drewniane skrzynki, by uzupełnić choćby trochę linię obrony w razie kolejnego ataku.
Marietta i Tupik wymienili spojrzenia, widać było że niziołkowi dodało otuchy pojawienie się osoby duchownej w takim momencie. Dziewczyna skłoniła się lekko obecnym mężczyznom, a oni, zafrasowani i pochmurni, skinęli tylko głowami. Potem dziewczyna odsunęła się nieco, stając w półcieniu i zaplatając dłonie w geście modlitewnym zaczęła poruszać ustami.
Tupik zanurzył dłonie w jednym z cebrzyków z wodą i obmył je starannie, a potem znów przeniósł swój wzrok na Aberhoffa, nie mniej chyba strapiony niż wzrok podwładnych. W pokoju gościnnym z łożem o malowanym pięknie wezgłowiu panowała cisza, choć na zewnątrz niedługo potem zaczęły się jakieś przekrzykiwania...


Wilga, najlepszy strzelec oddziału wstrzymywał oddech. Daleko, na przedłużeniu niewidzialnej linii biegnącej od czubka jego strzały, w ciemności majaczył kształt jeźdźca. Kątem oka spoglądał na bok, ku Jorundowi, który trzymał teraz dowództwo. Zastępca uciszał wszystkich wystawioną ku górze dłonią, zgromadzonych na pozycjach obronnych, ściskających nerwowo broń. Z kręgu mroku wyłaniała się postać na koniu, o dziwo, samotna. Po chwili widać było już zarysy sylwetki. Tyle potrzebował Wilga. Zarysu szyi. Cięciwa zatrzeszczała lekko, gdy napiął łuk na pełny naciąg.

Jasper miał już przed oczyma nędzne resztki bramy, którą ktoś usiłował na nowo domknąć. Po drugiej stronie widział przewrócony bokiem powóz, obudowany stosami zwykłych skrzynek, tworzących barykadę, na której majaczyły niewyraźne kontury sylwetek...Panowała nieprzyjemna cisza...Nadal śmierdziało spalenizną, a wokół podniszczonej atakiem gospody snuły się jeszcze resztki dymu.
- Jest chyba sam...- szepnął ktoś z boku do Jorunda. Mężczyzna trzymał dalej uniesioną rękę w pół wysokości.

- Hej, wy otwórzcie...- rozległ się nagle męski głos z tamtej strony - To ja, Jasper!...
- Jasper? - pomyślał Jorund - czy nie tak wołali tego krnąbrnego bandziora? Ależ oczywiście, to ten zbieg!- myśl strażnika pojawiła się błyskawicznie. - Teraz, gdy ma dookoła pełno chaośników, pewnie zmądrzał i wraca. Ale jest za późno. Byli ostrzeżeni. Ucieczka oznacza śmierć. Zabij go Wilga.
Impuls pobiegł z mózgu do dłoni, która drgnęła.
-...Przywożę ultimatum!
Drgnęła, ale nie opadła. Wilga spojrzał pytająco raz jeszcze.
- Ultimatum? - zmrużył oczy Jorund - O czym on mówi?

Zastępujący dowódcę strażnik, wysoki i krzepki, wszedł na szczyt barykady. Jasper rozpoznał budowę ciała, na obserwowanie Jorunda miał wiele czasu siedząc spętany w stajni.
- Masz czelność by tu wracać, bandyto! - usłyszał znajomy głos znad bramy - Ultimatum? Od kogo? Tych resztek, które zostały z waszej bandy?!
- Przychodzę od chaośników! - krzyknął szybko zbój - Jesteśmy sprzymierzeni. Mam ultimatum. Chcę rozmawiać z dowódcą.
Za ogrodzeniem trwała długa cisza. Jasper wręcz wyczuwał skierowane na niego, choć niewidoczne stąd strzały. Serce waliło szybko...
- Jestem Jorund. - odkrzyknął wreszcie ten mężczyzna na barykadzie - Jam teraz dowódcą. Daj mi choć jeden powód, dla którego mam cię teraz nie zabić, bandyto. Mów!!!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 29-03-2010, 10:50   #113
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Halfling ucieszył się na widok Marietty, cieszył się, ze nic jej się nie stało, nie zapomniał o złożonej je obietnicy, choć prąd wydarzeń rozdzielił ich niemal na pół nocy... "czy już minęła połowa? - zastanawiał się wiedząc, że zgubił już gdzieś dawno czas.

Tupik nożycami przeciął koszulę, jednocześnie kazał rozgrzewać nóż, obmywać na bieżąco rannego i przytrzymywać go przed gwałtownymi ruchami - choć na te Aberhoff nie miał większej siły. Koszulę musiał delikatnie usunąć - a właściwie strzępy koszuli które tkwiły w ranie, nie było wyjścia, cięcie na brzuchy było najniebezpieczniejszą raną zadaną Aberhoffowi, reszta nie miała takiego znaczenia, na resztę mógł przyjść czas później. Tupik nie mógł sobie pozwolić na zwłokę, z każdą klepsydrą materiał coraz bardziej zespalał się z ciałem, a usunięcie go było niezbędne.
Oczywiście był to dopiero początek, - Hans - zwrócił się do strażnika, przytrzymuj - podał mu szczypce którymi uchwycił i odchylił kawałek skóry wokół rany. Cios niestety wszedł głęboko i trzeba było operować ranę jednak Tupik nie miał nawet odpowiedniego do tego sprzętu, nie był przecież chirurgiem, miał zakrzywioną igłę i nici, ale do zaszywania powierzchownych ran, nie tych wewnętrznych. Mimo to musiał spróbować i to tym czym miał. Skupił się zszywając organy, robił to tylko raz i praktycznie tylko asystował. Nie pocieszało teraz nikogo, że tamten pacjent umarł... Ale śmiertelność operacyjna w tych czasach była niestety wysoka. Aberhoff był wciąż na szczęście nieprzytomny, Tupik nie miałby nawet czym go skutecznie znieczulić, nie przy takiej operacji a z wierzgającym pacjentem nie miał by szans.

Ruchy wykonywał bardzo ostrożne, bardzo uważne, pamiętał jak lekarz wykonał zbyt mocny ruch igłą a krew trysnęła tak , ze zasłoniła cały widok, niestety nie było czym jej odessać i pacjent skonał. Tupik nie mógł popełnić podobnego błędu. Gdy już zakończył nakładanie szwów sięgnął po zaczerwieniony od ognia nóż. - Przytrzymajcie go - polecił strażnikom. W Usta włożył mu pas skórzany i gdy był gotowy przyłożył nóż do rany. Nie od razu zbudził się Aberhoff, dopiero gdy swąd przypalanej skóry doszedł do nozdrzy, kapitan próbował rzucić się z łóżka, wierzgnął ze dwa razy, ale solidnie przytrzymywany przez strażników nie nadział się na nóż, ani też nie zrobił innej głupoty. Tupik bezlitośnie przypalał go dalej, ponieważ rana była nie tylko głęboka ale i długa, na szczęście Aberhoff ponownie odpłynął w krainę snu.

Gdy najcięższa rzecz została zrobiona, Tupik zajął się tymi lżejszymi - nałożył solidną porcję ziół na świeżo poparzono-zasklepione rany, i zajął się zszywaniem bądź jedynie bandażowaniem pozostałych ran. Wszędzie starał się wciskać zioła - miały nie tylko chronić rany przed otwarciem, nie tylko odkażać, ale i wzmacniać organizm człowieka.

Na czole Aberhoofa po raz kolejny wylądował nowy okład, Tupik przeprowadził operację, ale tak naprawdę nie wiedział czy skutecznie. Wiedział jednak że gdyby go nie pozszywał od wewnątrz, zasklepienie rany i tak oznaczało by śmierć komendanta. Natomiast nie wiedział jak dobrze mu poszło, czy szwy sienie zerwą zbyt wcześnie, czy zostały właściwie nałożone, czy wszędzie... Nawet nie wiedział jak długo zajęła mu ta operacja, starał się być dokładny choć pamiętał że czas podczas operacji bije na niekorzyść pacjenta, po operacji, każda przeżyta klepsydra zwiększała szanse na kolejną... chyba że wewnątrz działo się coś nieprzewidzianego - Tupik jednak wiedział, że dla Aberhoffa była tylko jedna szansa, jedno podejście , wiedział, że komendant nie przeżył by ponownego otwarcia rany...

Postanowił jeszcze chwilę przy nim pozostać, upewnić się, że wypoczywa i zdrowieje - dopiero po tym zamierzał zająć się pozostałymi rannymi = prosząc też Mariettę by go nie spuszczała z oka... Tupik też jej chciał pilnować a obawiał się , że nie da rady jeśli znów się rozdzielą.
 
Eliasz jest offline  
Stary 30-03-2010, 14:32   #114
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Marietta podeszła do Aberhoffa i na moment położyła dłoń na jego czole w geście błogosławieństwa. Teraz jego los nie zależał już od nikogo z nich.

Pochwyciła spojrzenie Tupika. To było w gruncie rzeczy nieprawdopodobne - podawał się za zielarza, był z pewnością nielichym spryciarzem, jedni bogowie wiedzą, czym tak naprawdę zarabiał na życie - a wykonał pracę chirurga. I chyba dobrze. Oby.

- Nie jesteś zbyt zmęczony? - spytała, gdy szli razem po schodach, ze szczerą nadzieją, że usłyszy "nie". - Tam jeszcze niejeden liczy na twoją pomoc...

Zdążyła dość dokładnie przyjrzeć się rannym, nim wezwano ją na górę. Teraz poprowadziła niziołka do jednego z nich, starego żołnierza, który miał co najmniej tyle samo blizn, co zmarszczek.
"Idźcie dalej, panienko. Ja tam już ze śmircią pogodzony", powiedział jej wcześniej, gdy chciała mu dodać otuchy. Teraz był już nieprzytomny. Mógł przeżyć, choć bez fachowej pomocy umarłby na pewno. Zostawiła z nim Tupika, sama zaś powróciła między tych, którym on już nie mógł pomóc, starając się nie znikać mu z pola widzenia, tak jak prosił.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 30-03-2010 o 14:35.
Rhaina jest offline  
Stary 31-03-2010, 08:59   #115
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Siedząc w siodle Jasper przyglądał się na prędce skleconej barykadzie, badał wzrokiem solidność palisady. Wiedział, że jeśli dojdzie do drugiego ataku będą to cenne informacje. Ale czy chciał drugiego ataku. Zdawał sobie sprawę, że wtedy wszyscy w gospodzie zginą. Nie interesowali go wszyscy, on nikogo nie interesował. Wbrew logice najwięcej dla niego do tej pory zrobił Markus. Wiedział, że jest narzędziem w jego ręku, ale o ironio ten zbój nad zbójami wyciągnął go z opresji.

Ultimatum … interesuje ich tylko kapłanka … ale jeśli to Marietta, ją miał przecież na myśli Ali. Co wtedy … Jak skłonić wodza aby wziął wszystkich innych a ją puścił wolno.

Z rozmyślań wyciągnął go głos strażnika.
- Jestem Jorund. - odkrzyknął wreszcie ten mężczyzna na barykadzie - Jam teraz dowódcą. Daj mi choć jeden powód, dla którego mam cię teraz nie zabić, bandyto. Mów!!!

- Będziem tak krzyczeć przez bramę, czy wyjdziesz do mnie i porozmawiamy!! Jeśli oczywiście to ty odziedziczyłeś schedę po Aberhoffie, bo mam gadać tylko z dowódcą !! … - buńczucznie zaczął Jasper. - Mam do przekazania ultimatum wodza Kurug-Raaka, od tego czy je wypełnicie zależy wasze życie!! … moje zresztą też - dodał już ciszej jeździec.

- Chyba wyraźnie powiedziałem! - odkrzyknął tamten - Wyznaczył mnie sam Aberhoff. A wyjść zaraz wyjdę, nie straszno mi. Tylko wiedz, że jeśli ktoś tam się za tobą czai w ciemnicy, to pierwszy padniesz od strzały! I zejdź z konia.

Ciemny kontur zniknął z podwyższenia, a zaraz potem Jasper zobaczył, jak przez jedną z pozostałych szczelin przeciska się z trudem wysoki Jorund. Był nieźle opancerzony jak na strażnika dróg, kombinacja skóry i stalowych elementów tworzyła dość mocną zbroję. Twarz widoczna w półmroku była poważna i gniewna, o szerokiej szczęce. Podszedł powoli, wyprostowany, z dłonią opartą ostrożnie na rękojeści spoczywającego w pochwie miecza.
Strażnik popatrzył wyzywająco na Jaspera.
- Jestem. Mów szybko, jeśli ci życie miłe.

Jasper patrzył z pozycji jeźdźca na lawirującą wśród pospiesznie skleconej barykady postać strażnika. Bezczelny uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej gdy ujrzał mocno opancerzoną postać.
- Choćbyś jeszcze jedną zbroję na siebie założył to i tak na nic się nie zda … jest ich bardzo wielu … - powiedział głośno Jasper zgrabnie zeskakując z konia. - Ultimatum jakie stawia wódz plemienia to przekazanie kapłanki … i tylko jej!! Pozostali go nie interesują!! Mówił, że chce ją wymienić na uwięzionego kultystę!! Kapłanka ma pójść ze mną … takie jest stanowisko wodza!! Jeśli spełnicie jego żądanie … plemię odejdzie!! Jeśli nie … łatwo się domyślić … zaatakuje ponownie i z siłami jakie posiada zrówna Stary Młyn z ziemią!! Czas jaki macie na zastanowienie to jedna klepsydra!! – Po tych słowach Jasper sięgnął za pazuchę wyciągając przedmiot czasu. – Nie bój się to tylko klepsydra – rzekł zbój stawiając czasomierz na wystającym z ziemi kamieniu. – Czas jaki macie na odpowiedź to jedna klepsydra i liczy się od teraz!! – Zakończył Jasper.
Piasek zaczął powoli się przesypywać, spadające drobinki zaczęły nieubłaganie odliczać czas. Jorund nie krył zdziwienia.
- Plemię chce tylko kapłanki? - zapytał z niedowierzaniem.
- Tak ... takie jest stanowisko wodza. - potwierdził Jasper.
Jorund milczał wpatrując się w kamień, na którym stała klepsydra. Potem znów zwrócił wzrok na zbójnika.
- Dlaczego zatem nie postawił tego żądania na początku? Uniknąłby śmierci wielu ze swoich.
- Atakując nic nie wiedział o kapłance ... a teraz kiedy już wie, chce ugrać coś więcej.

- Wie od was, zbrodniarze...- spochmurniał Jorund - Dlaczego mamy wierzyć, że jeśli ją dostaniecie, i tak nie zaatakujecie reszty?!
- To prawda wiedzą to od nas … ale tylko to pozwoliło ich powstrzymać … przynajmniej na jedną klepsydrę. Dlaczego macie wierzyć?? Chyba kpisz … siedzicie tu otoczeni, brama w strzepach, palisada też długo nie wytrzyma … nie macie innego wyjścia. Albo oddacie kapłankę albo wszyscy zginiecie. Czas płynie... Ale nie dziwię ci się, że pytasz, od ciebie bowiem zależy czy będziesz bohaterem, który uratował gospodę, czy tym przez kogo wszyscy zginęli.
Jorund patrzył długo, jakby nie zdawał sobie sprawy z upływającego czasu.
- Gładka gadka...- wydął wargi - Ale my nie jesteśmy bandytami, jak wy...Myślisz, że my, synowie imperium, wierzący ludzie, oddamy w ręce chaosu dziewczynę poświęconą samemu Simgarowi?!
- Tego oczekuje Kurug-Raak. Obiecał, że nic jej się nie stanie zależy mu bowiem na uratowaniu od stosu ważnego kultysty. A masz jakiś inny pomysł na uratowanie dziewczyny? - tym razem zupełnie cicho zapytał Jasper.
- Obrona może wytrzymać. Daliśmy radę raz, damy i drugi. - jego głos nie był pewny.
- Zapominasz o paru sprawach … primo … nie żyje Aberhoff, brak więc jego kunsztu wojennego. Secundo … Ali sprzymierzył się z chaośnikami, był więziony w stajni, zna słabe punkty obrony. Tertio … wiemy gdzie podłożyć ogień, tak żeby wszystko spłonęło. Quarto … jest ich tak wielu, że są w stanie utworzyć krąg wokół gospody i tylko czekać jak będziecie uciekać z płonącego Młyna. Dalej wyliczał nie będę, bo czas płynie … - Jasper spojrzał na klepsydrę. - Powtórzę więc swe pytanie … masz lepszy pomysł na ocalenie dziewczyny?
Jorund podszedł bliżej. Jego twarz stała się lepiej widoczna, miał dziwną, nieobliczalną nieco minę.
- Posłuchaj...- tym razem on mówił cicho - Jestem tylko prostym strażnikiem dróg, ale nie bierz mnie za głupca. Żadna władza imperialna nie negocjuje z chaosem, nikt nie chce mieć na karku inkwizycji. Żaden kultysta nie zostanie uwolniony, wiesz o tym tak dobrze jak ja. Więc przestań pieprzyć o ocaleniu kapłanki. Chcecie po prostu ofiary.

Odszedł parę kroków, odwracając się plecami. Perspektywa wsadzenia mu miecza w plecy była kusząca, ale Jasper wiedział, że celuje weń conajmniej jeden łuk czy samopał. Piasek sypał się powoli, w tej ciszy wręcz zdawało się, że można usłyszeć szmer.
- Zanim klepsydra się zamknie, dostaniesz swą odpowiedź, hieno. - Jorund nie odwracał się nawet. Potem ruszył powoli, na zmęczonych nogach w kierunku wyłamanej bramy.
Jasper zastanawiał się. Wydawało się, że w głosie strażnika wyczuł pewne wahanie. Ale być może obrońcy chcieli tylko zyskać kolejną klepsydrę pewności, by mieć czas na odpoczynek, leczenie i wzmacnianie pozycji.

- Hej Jorund!! – zawołał Jasper. – Nie zapominaj o jednym … nastał czas wojny a wtedy nawet inkwizycja negocjuje z chaośnikami.

Po tych słowach Jasper wskoczył na konia. Na odpowiedź postanowił czekać w siodle. Nie był głupi. Podobnie jak Jorund on także nie ufał drugiej stronie. Jeśli odpowiedzią byłaby strzała albo bełt wtedy przy swych wybornych umiejętnościach jeździeckich miałby szansę uniknąć kolejnych ran.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 31-03-2010, 15:03   #116
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Plotka jest niczym bystra rzeka. Pędzi szybko i tak naprawdę niemal niemożliwym jest, by ją zatrzymać.

Dlatego gdy Jorund, ze strapioną i pochmurną twarzą przeciskał się między wystraszonymi, zgromadzonymi w gospodzie ludźmi, oni już wiedzieli. Nie wiedzieli dokładnie o co chodzi, ale wiedzieli co się dzieje. Ktoś szarpnął strażnika za rękaw, w szczelinie między pancerzami.
- Panie...Ten bandyta, co wrócił pod bramę...Przywiózł jakoweś żądania, mówią? Czy to prawda?
- Z drogi. - fuknął nowy dowódca obrony - Przepuśście mnie i nie martwcie się, wszystko będzie dobrze.
Szemrania tłumu nie dało się jednak tak łatwo uspokoić.
- Czego chcą?! - zakrzyknęła zasuszona matrona, trzęsąca się wręcz z lęku. Jej okrzyk podchwycono w paru miejscach:
- Właśnie! Czego?
- Powiedzcie! Chcemy wiedzieć!
- Zostawcie to nam! - podniósł głos strażnik, nie zatrzymując się - Jeszcze raz każę wszystkim się uspokoić! To tylko pomaga naszemu wrogowi!


Nie oddychał już.

Tupik zdał sobie z tego sprawę nagle, wykonując zmęczonymi dłońmi różne czynności, które miały go uratować. Stary wojak, wskazany przez Mariettę, dokonał właśnie swojego żywota, tu, w Starym Młynie. Bezgłośnie, bez słowa skargi. Wśród jęków innych rannych porozkładanych na ławach i nawet na skórach na podłodze, jego śmierć pozostała chyba niezauważona przez nikogo. Oprócz Tupika. Za dużo śmierci. Za dużo krwi na rękach. To nie były już miejskie porachunki, ukradkiem wbity nóż czy pobicie. To była wojna, gdzie nie odwrócisz głowę, widzisz żebrzących o ulgę w bólu rannych i opłakujących zmarłych. Opuścił głowę, oddychając głęboko raz za razem, a potem odwrócił się. Jeszcze tylko ona. Marietta patrzyła mu w oczy, zrozumiała. Uczyniła znak nad zmarłym, wargi wyszeptały wyuczoną formułę. Potem patrzyła długo na opuszczone bezsilnie, unurzane w krwi rannego ramiona halflinga. Z odrętwienia wyrwał ich dopiero widok przeciskającego się w pobliżu Jorunda. Strażnik był już na pierwszym stopniu schodów, gdy dostrzegł Mariettę i stojącego zaraz za jej plecami Williama, wpatrzonego akurat w okno. Dziewczyna również na niego spojrzała, a w jego spojrzeniu dostrzegła dziwne wahanie, jak gdyby na dnie jego oczu tkwił smutek pomieszany z gniewem. Kamień zadrżał pod jej odzieniem, aż poczuła przebiegający po piersiach dreszcz.
Jorund nie podszedł od razu, ale stał, znieruchomiały na schodach, dość długą chwilę. Wreszcie podjął jakąś decyzję, zakaszlał i zbliżył się do nich. Marietta widziała, że z trudem odrywa od niej spojrzenie, by zwrócić się prosto do niziołka.
- Dlaczego nie jesteście już na górze. Czy już po wszystkim?! - zapytał energicznie.
- Tak...- powiedział ponuro Tupik.
- Czy...- głos Jorunda zachrypiał, załamując się wyraźnie.
- Nie. - przerwał mu szybko halfling - Nie lękaj się. Zrobiłem co mogłem, teraz zadecydują najbliższe godziny. Jeśli przetrwa nadchodzący kryzys, myślę, że z tego wyjdzie.
- Dziękuję ci...- potrząsnął mu małą dłoń Jorund swą mocną, szeroką grabą. - Nieważne co będzie dalej, i tak masz naszą wdzięczność. Chciałbym powiedzieć coś więcej, ale nie czas ku temu...Czasu mamy coraz mniej.
Przeniósł wzrok na dziewczynę, jakby przychodziło mu to z trudem.
- Jak Ci na imię? - zapytał cicho.
- Marietta. - przedstawiła się po chwili milczenia.
- Marietto...- powiedział, a zaraz potem chrząknął i jego głos stał się mocniejszy, pewniejszy - Posłuchaj. Wróg przedstawił nam pewne żądania. Myślę, że powinnaś o nich wiedzieć. Będziemy za chwilę obradować z moimi ludźmi, chciałbym, żebyś jako osoba duchowna również wzięła udział w naszym spotkaniu. Proszę, wejdźmy na górę. Nie mamy wiele czasu.
Dziewczyna przypatrywała mu się uważnie. Potem odpowiedziała ostrożnie:
- Nie wiem, czy mogę się do czegoś przydać w sprawach wojskowych. Ale oczywiście, pójdę. Mam jeszcze prośbę: jest tu z nami znany już nam wszystkim mości Tupik, ten oto halfling. Udowodnił już chyba że jest po naszej stronie, ratując waszego dowódcę, a wcześniej z tego co mówią bardzo przydał się przy gaszeniu pożaru i obronie. Musi więc mieć głowę na karku, a do tego można mu zaufać. Jego rada może okazać się cenna, chciałabym, żeby i on wziął udział w naradzie.
Jorund popatrzył, z lekką niechęcią, ale nie sprzeciwił się życzeniu Marietty.
- Dobrze więc, skorzystajmy z jego rady zatem. Chodźmy już.
Weszli na schody. William, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się temu, ruszył w krok za kuzynką. Jorund odwrócił głowę, wzrok jego wyrażał tyle zakłopotanie co zdecydowanie.
- On nie. Musi poczekać na dole.
- Dlaczegóż to?! - oburzył się młodzieniec - Też mogę się przydać. A ta dziewczyna to moja...
- Williamie...- odezwała się łagodnie Marietta - Proszę. Zostań...
Milczał zagniewany, czując jej delikatną dłoń na ramieniu.
- Dobrze więc...- popatrzył złym wzrokiem na Jorunda - Skoro tego chcesz. Będę tutaj.
Odprowadzani spojrzeniami jego oraz innych zgromadzonych u podnóża schodów wchodzili na piętro. Drewno skrzypiało, ale bardzo cichutko i tylko czasami. Po chwili ich stopy pogrążyły się w grubym dywaniku wyścielającym korytarz. Milczeli wszyscy.

Aberhoff, pilnowany przez pozostawionego strażnika gorączkował w sąsiedniej izbie. Tutaj, w podobnej do tamtej komnacie, urządzono prowizoryczny sztab. Miast odsuniętego głęboko pod ścianę łoża na środku ustawiono stół, wokół którego zgromadzili się poważni i chmurni ludzie. Ludzie i jeden halfling, który, by móc rozmawiać z innymi bez kłopotów, usiadł nie na siedzisku jednego z przysuniętych do stołu krzeseł, ale na jego oparciu. Krzesło chybotało się przez to nieco stukając o drewno podłogi, gdy niecierpliwie przebierał nogami, aż w końcu ktoś ze strażników spojrzał z wyrzutem i niziołek mrucząc przepraszająco przestał się kręcić.
Przy stole siedziała teraz oprócz niego Marietta, dziwnie milcząca i skupiona, oraz sami mężczyźni - wyżsi rangą strażnicy dróg. Obok dwóch wypróbowanych ludzi Aberhoffa był jeszcze oczywiście Jorund, obecnie w randze dowódcy, a także przedstawiciel załogi z Talabeku. Swąd spalenizny z dziedzińca stajennego było czuć aż tutaj. Czekano, aż głos zabierze Jorund. Nie czekano długo.
- Będę mówił krótko. - zaczął bez zwłoki strażnik, opierając się o stół przedramieniem - Pod bramę właśnie przybył jeden ze zbiegłych w czasie ataku bandytów Edelbrandta. Twierdzi, że herszt też przeżył. On sam wrócił jako emisariusz. Twierdzi, że sprzymierzyli się z chaośnikami i przywozi ultimatum od wodza plemienia. Ustawił klepsydrę, oznaczającą czas na spełnienie ich żądań. W jakiejś czwartej części piasek już się pewnie przesypał. Jeśli nie, zapowiadają wspólny atak i wybicie wszystkich. Spalenie gospody.
Któryś ze strażników prychnął.
- Żądania? Wytrzymaliśmy jeden atak, wytrzymamy następny.
- Jest nas już dużo mniej...- zasępił się Jorund - Brama w strzępach, wyłom. Do tego Edelbrandt, jeśli naprawdę żyje, zna rozkład gospody i wie jak podłożyć ogień. A według słów tamtego, zwierzoludzi jest dość, by nas otoczyć. Spójrzmy prawdzie w oczy, obrona może nie wytrzymać do czasu nadejścia jakiejkolwiek pomocy.
- Zostawmy to na razie. - odezwał się chłodno talabekczyk - Czego żądają w zamian za odstąpienie?
Jorund milczał. Wreszcie przemógł się.
- Czegoś, czego nie dostaną.- powiedział - Wódz podobno chce, byśmy wydali mu obecną tu kapłankę. Obiecuje, że jej nie tknie, chce wymienić ją na jakiegoś swojego jeńca. Jeśli ją dostanie, odejdą.
Przy stole zawrzało. Oczy oburzonych mężczyzn zwracały się ku dziewczynie. Jeden ze strażników walił rytmicznie pięścią w stół, inni gadali jeden przez drugiego.
- Chyba szaleju się najedli!
- Mamy wydać niewinne dziecko, poświęcone Sigmarowi?! Nigdy!
- Nigdy!!! Zabić emisariusza!
- Wódz łże! Zabiją ją, a potem i tak zaatakują!
Jorund uciszył ich huknięciem, a potem pośród ciszy powiedział pewnie:
- Tak też mu powiedziałem. Nie wierzymy w to. Chcą ofiary. Nie dostaną jej.
- Nie ma w ogóle nad czym deliberować! - warknął talabekczyk, wpatrując się jak w obraz w siedzącą jak zaczarowana Mariettę - Jak zwą tego emisariusza?
- Wołają go Jasper. - odparł cicho Jorund.
- Zabijmy go zaraz. A jego głowę oddamy im jako naszą odpowiedź.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 01-04-2010, 17:16   #117
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie ma Cię tu. Ale gdzieś tu jesteś. Jesteś tu.
Zawsze byłeś. Czekałeś, niecierpliwy, choć pewny powrotu jak żona, której nigdy nie miałem. Wiedziałeś, że przybędę. Jak matka, której tak szybko zabrakło, czekasz za uchylonymi drzwiami by utulić na zawsze. Mnie, tego, co wreszcie powrócił.
Dyszał ciężko. Gniew płonął w strasznych oczach, kiedy mężczyzna w ciszy, drżąc z niecierpliwości przemierzał puste komnaty i krużganki. Nic nie zakłócało pełnego grozy spokoju tego miejsca, nawet jego kroki był głuche. Cienie towarzyszyły mu w wędrówce i w milczeniu przyglądały się jak wyłania, to znów znika w mroku. Nie było światła by wydobyć z ciemności szalony uśmiech zastygły na zmiażdżonej upadkiem twarzy. Choć bardzo pragnął nie spieszył się. Mimo iż kierował swe kroki ku wieży, do tego okna, parapetu, który jako ostatni pożegnał go z tym miejscem, droga dziwnie zwodziła. Meandrami korytarzy wiodła wędrowca po zakamarkach warowni. Nie było zamkniętych drzwi, przejść nie do przebycia. Zamek zapraszał, gościł, wabił i kusił niczym syreni śpiew. Choć przysiągłby, że poza cichym klaskaniem szczurzych łapek i szmerem ptasich piór nie słyszał nic, wciąż towarzyszyła mu melodia. Jakiś niepokojący, biorący się nie z tego świata zaśpiew. Melodia wieczności.
Oczami wyobraźni już chłonął chciwie obraz znienawidzonej twarzy kata, jego strach, skrzywione w niedowierzaniu i zawodzie usta, rozchylone w panice oczy, nerwowe spojrzenia nadaremnie szukające drogi ucieczki. Upajał się tym wyobrażeniem przez całą drogę. Na szczycie schodów niemal czół fizyczną rozkosz na samą myśl, że jest już tak blisko, że zaraz, za moment stanie przed Nim twarzą w twarz, oko w oko. Tak jak wtedy.
Odnalazł rechot. Wzbierający gdzieś w głębokich zakamarkach pustego czerepu irytujący chichot drwiny, co nie odegnany towarzyszył i narastał z każdym krokiem postawionym na spirali schodów zbliżającym go do szczytu wieży. Tej wieży, w której miał odnaleźć przyczynę i skutek. A okazała się pusta. Opustoszała jak cały zamek. Przez ziejące pustką dziury zrujnowanego poddasza widział szybujące wokół ptaki. Woda leniwie kapała ze spróchniałych szczątków belkowania, grzybem zacieków wędrowała ku spękanej posadzce. W oknach tłukły się z rzadka resztki nadgniłych okiennic. Jedynie mrok, pustka i ciekawskie spojrzenia ptaków przywitały go w tym ponurym, podobnym katakumbie korytarzu. Nie tego się spodziewał. Tu, w tym miejscu miał zanurzyć ostrze zemsty w ciele wroga. Wywrzeć pomstę w słusznym gniewie. Nie w obronie jakichś tam zasad czy sprawiedliwych idei, te zawsze miał za nic, lecz w imię vendetty. Prawa krwi. Odwetu.
Ale nie było nikogo. Co boleśniejsze nie było Jego.
Tylko czy miał być? Czy to Jemu na spotkanie wściekłość i pomsta wydobyły z objęć ziemi nieposłuszną skorupę tego człowieka? Jakimi szalonymi pobudkami kierowali się kapryśni Bogowie w tych drwiących zmaganiach życia i śmierci? Tutaj czas zatoczył koło. Dla niego, Mściciela, który nie był już człowiekiem, a jeszcze nie w pełni rozumiał upiorną prawdę, cykl się zakończył. Ostrze wypadło z martwiejącej dłoni, uderzyło z brzękiem o kamień posadzki. Z wysoka, zerkające zza gnających po nieboskłonie bałwanów chmur księżyce zezowały złośliwie na tę drobinę, co w pysze swej złości ośmieliła się rzucić wyzwanie Kołu Rzeczy. Widziały jak ramiona zapadły się w sobie, głowa opadła na pierś, ugięły się kolana. Jak powoli, nieubłaganie ciężar klęski ciągnął martwe ciało w dół, ku ziemi. Lecz nie widziały jego oczu. Tych dwóch, skrytych pod kaskadą brudnych, splątanych włosów zwierciadeł, na dnie których szalało piekło, którego nie staił nawet lodowaty chłód grobu.
Na przewieszonym na skos do pasa broni rzemiennym troku drewniana rura od jakiegoś już czasu zdawała się żyć własnym życiem. Niepokoiła, drażniła nerwowymi skokami, tłukła boleśnie bok. Coś, co skrywała wyrywało się na zewnątrz, niecierpliwiło by wydostać i odlecieć w ślad za czarnopiórym przewodnikiem cierpliwie przycupniętym na ułomku krokwi. Kruk czekał. Od dawna już znał prawdę i z zaciekawieniem obserwował cichą wędrówkę upiora. Nie rozstrzygał ani osądzał. Miał tylko wskazać drogę do Ogrodów Morra temu, co wydostanie się z tubusa. Więc czekał. Palce Mściciela zacisnęły się na żelaznych okuciach tubusa. Rura drżała. Wystarczyło zwolnić mosiężne zatrzaski rzemieni, by przerwać jej niecierpliwy taniec.
Nie potrafił.
Spalić się we własnym ogniu, rozpaść na proch, rozproszyć w eterze wraz z ostatnim skowytem.
Krążące wokół wieży ptaki z zaciekawieniem obserwowały tego, co bez ruchu tkwił na kolanach. Oszukany, pozbawiony ofiary, przetrącony?
Nie!!
Mściciel nigdy nie daje za wygraną. Walka trwała. Płomień co się dotąd jeno tlił wybuchnął pożogą. To, co go zabiło nadal istniało. Zamek istniał i póki trwał ten stan rzeczy zemsta się nie dokonała. Głową muru nie przebije, ale będzie czekał. Po wsze czasy, puki ostatni kamień tej przeklętej twierdzy nie obróci się w pył i nie zniknie w mroku zapomnienia zemsta miała sens. Zimniejsza i bardziej okrutna z każdym ziarnem piachu przesypanym w klepsydrze wieczności. Skostniałe palce mocno ścisnęły okucia tubusa. Jeszcze nie....cierpliwości.....Kruk zakrakał skrzekliwie i odleciał w mrok. W ślad za nim w noc poszybowało i długo, niemal do Bramy Ogrodów goniło go upiorne wycie.
Został sam. Mściciel i jego wróg. Zamek i jego upiór. Po wsze czasy...
Przemierzał nie kończące się pomieszczenia jak duch. Cicho mijał spękane kamienie, szczątki sprzętów i szczurze odchody. Nie ustawał w bezsilnej pogoni za własnym ogonem. Pchany wciąż do przodu żądzą, która go zrodziła parł przed siebie. Rzucał się w mrok. Ogień stygł, ale wciąż palił. Tylko gorejące w ciemności ślepia i dobywający się od czasu do czasu ryk bezsilnej wściekłości goniły przestraszone szczury, płoszyły zmęczone lotem skrzydła. Skute obcęgami mrozu węzły mięśni krzepły. Zimna stal miecza ssała tylko zimny mrok w pragnieniu krwi. A w środku szalało piekło.
 
Bogdan jest offline  
Stary 05-04-2010, 06:58   #118
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
- NIE!
Marietta nawet nie wiedziała, że powiedziała to na głos, póki nie spojrzeli na nią.
- To nic nie da. Dramatyczny gest, ale co z tego? Tylko tyle, że zaatakują zaraz, a teraz - teraz jesteśmy prawie bezbronni. Czas działa na naszą korzyść...

Jej głos przeciął spory i przekrzykiwania. Mężczyźni zwrócili na nią wzrok, aż poczuła na sobie ich palące, poważne spojrzenia.
- Sugerujesz...- odezwał się Jorund - ...to o czym i ja pomyślałem...
Teraz i na niego padły dziwne spojrzenia. Strażnik chrząknął, a potem lekko poczerwieniał i dodał szybko:
- Pomyślałem...- mówił nieco niepewnym tonem - ...że skoro dali nam tę klepsydrę spokoju, to powinniśmy ją wykorzystać jak najlepiej jako czas do przygotowań...Odpowiedź dać dopiero w ostatniej chwili...Zyskać czas. Dlatego...Dlatego powiedziałem mu, że odpowiedź dostanie dopiero po naradzie. Nawet nie myślałem, żeby...
Głos dziwnie uwiązł mu w gardle. Tupik popatrzył na niego uważnie. Jorund był wyśmienitym wojownikiem. Ale kłamać nie potrafił...

Tupik również był za innym wykorzystaniem więźnia, niezależnie od wcześniejszej postawy. Nie zwykł płakać nad rozlanym mlekiem, a bandyci czający się na zewnątrz i tak byli lepsi od bandytów mordujących wewnątrz.
- Ogień to nasz największy przeciwnik, jeśli podpalą karczmę, wykurzą nas ze środka, to żadne plany nie pomogą. Jeśli jednak wykorzystamy dany nam czas by odrąbać niebezpieczne miejsca, zarzewia przyszłego pożaru... gdyby solidnie oblać je wodą, moglibyśmy prowadzić bój do upadłego. Gdyby mieli dość sił zmietliby nas od razu, bez wycofywania się, nawałnica stworów po prostu by się nie kończyła, ostro przypłacili za pierwszy atak i ostro przypłacą za drugi. Posłańca należy odesłać z wiadomością zwrotną, że wydamy kapłankę nad ranem gdy pochowamy zmarłych do czego nam potrzebna, lub że wydamy im dziesięć innych istnień byle poniechali wydania kapłanki... cokolwiek co odwróci uwagę i zmusi chaośników do ponownego wysłania posłańca. Możemy zyskać kolejną klepsydrę, w tym czasie reszta będzie wzmacniać obronę. Pal licho z wrotami, padną w ciągu chwili , obstawmy dach i okna karczmy, walczmy zza zasłony. I tak jesteśmy okrążeni, więc co za różnica czy zabiorą nam podwórko... choć koni... koni szkoda jeszcze jedna szarża też mogła by przerzedzić szyki wrogowi...
Tupik czuł, że nie jest Aberhoffem, jedyne co miał to zbiór pomysłów.
- Poza tym bandzior nie bandzior ale człowiek... może w zamian za darowanie win pójść na współpracę... może gdyby opisał dokładnie obóz i rozstawienie sił przeciwnika, dokonalibyśmy rajdu?? Z pewnością na to nie są przygotowani... To że nas okrążyli daje szanse, ich siły są rozproszone, podzielone, atak, bezpośredni atak na obóz wodza chośników, mógłby uratować ludzi którzy schronili się w karczmie, nawet jeśli to desperacka misja w której łatwo o śmierć może to być jedyny sposób powstrzymania zarazy. Chaos bez wodza głupieje i nie wie co robić... - Ostatni pomysł Tupika mimo iż nieco szalony wydawał mu się z jakichś względów właściwy, słuszny do podjęcia, być może to była ich ostatnia szansa chaośników było sporo a groźba podpalenia realna - a wówczas rzeź wszystkich oczywista.

- Halfling całkiem rozsądnie kombinuje...- ozwał się milczący do tej pory strażnik zwany Herbertem - ...może atak nie byłby tak szalony jak się zdaje. Aberhoff też to rozważał. Gdy walczymy na koniach, wyrównujemy swoje szanse w bezpośredniej walce. Kwestia jak bardzo wielu ich jest.
- No i wódz. - rzekł Jorund. - Biliśmy się dwa roki temu pod Zachariaszem z plemieniem w północnych lasach. Było co prawda dużo mniejsze, ale tak jak prawi niziołek: gdy Aberhoff ubił wodza, było po sprawie. Bez wodza są tchórzliwe i biegają bez ładu. Nie mają ci honoru.
- No to pochwyćmy tego Jaspera i jak boczków mu przypieczem od razu powie gdzie wódz i inni, i ilu ich! - wykrzyknął talabekczyk, najwyraźniej człowiek gorączka. - A potem na koń!
- Ale ubić wodza...- zamyślił się Herbert, podparłszy głowę na dłoni, przez którą biegła stara blizna - ...nie tak łatwo. Nawet w paru chłopa. Zazwyczaj to najsilniejszy osobnik. Musielibyśmy go zaskoczyć, czy jak. Ale jak to zrobić, przecie nawet do samej wsi trzebaby w szarży przez zastępy wrogów się przebijać, a i tam pewnie siedzi ich jeszcze paru.
- Tak czy owak...- kuł żelazo talabekczyk - ...przesłuchać gońca nie zawadzi, tylko od niego się dowiem z jaką siłą mamy do czynienia i gdzie rozstawieni!

- I właśnie w tym rzecz i największa pomoc jaką nam posłaniec banita zaoferować może... - stwierdził autorytatywnie niziołek. - Pamiętam ci go z dziedzińca, toż to chyba on śpiew swój rozpoczął a i najbardziej gadatliwy się zdawał. Znaczy się że swój rozum ma, przypiekaniem można tylko pogorszyć sprawę, choć i ja będę tu za, jeśli na współpracę nie pójdzie. Ale obiecać mu coś po dobroci trzeba, z dobrowolnego sojusznika większa korzyść niż z musowego. Skoro bandziory z chaosem trzymają może dałby radę choć część na swoja stronę porwać, gdy zaś przypieczony i po torturach będzie, niechybnie zwróci się przeciwko nam. Tupik chwilę rozważał myśląc, po czym dodał. - To co za bramą stoi to chaos, znacznie gorsza siła i plugawsza niż jakiekolwiek inne problemy ludzkie, czy to więzienie czy chęć zemsty czy cokolwiek. Wobec chaosu trzeba się jednoczyć nie bacząc na uprzedzenia, pokazał nam to Aberhoff dozbrajając bandytów, może i uciekli, ale wielu zagarnęli po drodze, ich sytuacja w obozie chaośników także nie może być ani pewna ani spokojna... Ten cały dowódca zbirów był człekiem myślącym i zdaje się że choć trochę honorowym, widząc szanse obalenia wodza, mógłby się przyłączyć... trzeba to jednak dobrze z posłańcem rozegrać - zakończył wpatrując się ze strażników, po tym co powiedział czuł, że gdyby nawet wyszła na jaw jego historia nikt i tak by nie oponował przeciwko jego pomocy, a gotów był nawet na kucu jechać za strażą by wesprzeć ich swą procą i odwagą. Z drugiej strony gdyby znali jego historię pewnie inaczej patrzeliby na jego słowa - szczególnie tyczące się pertraktacji z banitami.

- Czasu coraz mniej - rzekł Jorund. - Zatem... Tak, czy owak: najpierw trza nam porozmawiać z bandytą raz jeszcze. Powie po dobroci, dobrze. Niziołek ma gadane, może go jakoś przekona, strażnikom pewnie trudniej mu zaufać, takiemu bandycie. Nie, pochwycim go i powie szybko co i jak, a potem będzie jednego mniej. Jeśli po tym, co powie okaże się, że możemy mieć szansę: zaatakujem!
Popatrzył na Mariettę uważnie.
- Tyś, dziewczyno, przez niego ratowana podczas napadu, znaczy, jakiś afekt musi ku tobie czuć, albo kary boskiej się bać: nieważne. Ty pójdź, na pertraktacje go zaproś na dziedziniec. Gdyby coś umyślał niegodnego, nie lękaj się, ustrzelim go od razu. Albo może ja go zaproszę do nas, ale powiem że kapłanka chce z nim rozmawiać...Co radzicie?!
W powietrzu czuć było wyraźnie coraz silniejszą presję czasu. Co najmniej połowa klepsydry zapewne musiała się już przesypać.

- Wyjdę do niego i spróbuję go przekonać. Rację macie, że gdy ja go poproszę, skłonniejszy będzie posłuchać niźli was.
Marietta wstała. Oby Jorund miała rację. Oby mnie Jasper posłuchał... Inaczej biada jemu - i mnie razem z nim...
- Idę.

Jorund wstał również. Wskazał na Tupika.
- Chodź i ty. - powiedział, a potem zwrócił się do dziewczyny:
- Wezwij go na dziedziniec. Jeśli nie będzie chciał wejść, nie wypuszczę cię dalej niż krok za bramę, to zbyt niebezpieczne. Nie wiadomo, co czai się za kręgiem ciemności. On musi do ciebie podejść, my będziemy zaraz za tobą na barykadzie, gotowi do strzału. Niziołek stanie tam z nami.
Tupik wstał i skinął głową na znak zgody, nie chciał pozostawiać Marietty samej. Szli na negocjacje a nie na miłosne wzruszenia... Tupik po prostu obawiał się, że z Marietty może być marny negocjator, za bardzo zależało jej na życiu banity. Z drugiej strony Tupik sam miał niewiele lepszą historię, wiedział, że sam będąc w sytuacji posłańca, także liczyłby na ocalenie...
- O wychodzeniu poza barykadę nie może być mowy, daj mu znać by wjechał do środka i że wypuścimy go wolno... - Tupik, widząc nerwowe reakcje strażników, dodał, choć wolałby zachować to tylko w myślach, aby Marietta nie usłyszała, nie miał jednak wyjścia widząc miny zbrojnych:
- Wypuścimy go... choć może niekoniecznie w takim stanie w jakim by chciał być wypuszczony... to już będzie zależało od niego - dodał uspokajająco Marietcie. - Chodźmy już, czasu szkoda.

Marietta tylko skinęła głową i wyszła prędko. Uśmiechnęła się uspokajająco do Williama, który czekał jak na szpilkach, gdy oni obradowali; lecz nie zatrzymała się, aż pod samą bramą. Zaczekała, aż dobiegnie do niej niziołek, a za nim pozostali. Nagle zdała sobie sprawę, że ma pustkę w głowie, nie wie, co powiedzieć. Lecz już dali jej znak, że są gotowi, że już może wyjść.

Wysunęła się zza barykady na tyle tylko, by było ją widać; Tupik bowiem gwałtownymi gestami wymownie dawał do zrozumienia, by nie szła dalej.
- Jasperze!
- Wjedź do środka, na dziedziniec. Chcą mówić - z tobą. Gwarantują swobodne odejście.
 
Rhaina jest offline  
Stary 05-04-2010, 09:45   #119
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Więcej niż pół piasku było już w dolnej części klepsydry. Jasper trwał na swoim miejscu, oczekując dalszego rozwoju wydarzeń. Dym snuł się jeszcze po okolicy, rozwiewając się pomiędzy drzewami zagajnika niczym mgła. Wciągnął gryzący zapach przez nozdrza, z trudem powstrzymując się od kaszlu.
Wtedy usłyszał ten głos. Jedyny, niepowtarzalny. Głos, który wymówił wcześniej to imię.

Marietta...

Brama prawie nie istniała, a teraz przewrócony bokiem powóz i skrzynie zagradzały wejście. Odprowadzały ją poważne spojrzenia strażników, stojących ze swoimi łukami i muszkietami wysoko, nad jej głowami. Wspięła się ostrożnie po wielkim kole, gdzieś dalej inne koło, dużo większe, skrzypiało donośnie, przetaczając od dziesięcioleci rzeczną wodę. Jorund podtrzymywał ją za rękę, pomagając przecisnąć się przez szczelinę między paką powozu a krawędzią wyłamanego skrzydła bramy, straszącą zębami wyrw w drewnie i drzazgami. Poczuła gryzący dym, którego więcej było już po tamtej stronie i smagnięcia wiatru na twarzy, wiatru, przed którym wewnątrz broniło ogrodzenie. Jedną nogą i twarzą po drugiej stronie...Obejrzała się, z tyłu stojący na skrzynkach Tupik ostrzegawczo machał rękoma...Jorund stał już wysoko na barykadzie, wpatrując się zimno w ciemność, gdzie stał On...

Widziała jego kontur, ledwo widoczny w ciemności. Stał przy koniu, jak duch, ale poznałaby już jego kształt wszędzie, zawsze.

- Jasperze! - popłynął Jej głos, w mrok, miała wrażenie jakby to ktoś przemawiał jej ustami...Gdy wymawiała to imię, jej głos zdawał się stawać zupełnie inny, jakby stworzony by je wymawiać...Teraz...Zawsze...Na wieki...

Tak też i on go słyszał. Widziała, jak szarpnął głową, jak zafalowały jego długie włosy...Za jego plecami zarysy drzew, choć to tylko zagajnik, teraz wyglądał jak wielki las, a On w nim niby elf, półrzeczywisty obraz przynależący do świata konarów i liści. Słyszała szybkie bicie jego serca. Jego serca, dla niej.

Zobaczył tę jedyną twarz, wychylającą się ze szczeliny kryjącej inny świat będący tam za ogrodzeniem. Dla niego jak bramy do piekła...Ale zapraszał do środka anioł...
Słyszał nawet stąd szybkie bicie Jej serca. Jej serca, dla niego...

- Wjedź do środka, na dziedziniec. Chcą mówić - z tobą. Gwarantują swobodne odejście. - powiedział śpiewnie anioł.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 14-04-2010, 14:23   #120
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Jasper siedząc w siodle krążył wokół kamienia, na którym stała klepsydra. Co jakiś czas spoglądał na przesypujące się ziarnka piasku. Czas dłużył się niemiłosiernie. Czuł spojrzenia strażników oraz mierzone weń strzały. Określony w ultimatum termin odpowiedzi nieubłaganie dążył ku końcowi. Nagle jego uszu doszły kroki, gdzieś za skleconą z powozu barykadą dało słyszeć się poruszenie. Pierwszy pojawił się na barykadzie Jorund. Kiedy Jasper myślał już, że usłyszy odpowiedź na postawione warunki, na barykadzie ujrzał przeciskającą się drobną postać. W ciemności zamajaczyły słomiane włosy a wraz z pierwszym słowem jakie usłyszał minęła cała jego nadzieja, że dziewczyna nie jest kapłanką, że to nie o nią chodziło. Z twarzy zniknął bezczelny uśmiech, dłonie mocno zacisnęły się na trzymanym końskim ogłowiu.


Przez moment znów świat dookoła nich zbladł, zanikał, stawał się nieważny...W ich uszach brzmiał jedynie niewyraźny dźwięk, który jak kotwica trzymał ich jeszcze po tej stronie...Skrzypienie młyńskiego koła, dobiegające tylko z drugiej strony gospody, ale teraz, dla nich, jakby z dna morza. W końcu Jasper przerwał milczenie.



- Wybacz pani, że nie przyjmę zaproszenia. – Jasper mówił pewnym siebie głosem. - Kiedy chciałem wejść i przekazać ultimatum nowy dowódca nie był zainteresowany rozmową. Teraz kiedy piasek w klepsydrze w większości upłynął nie czas na dywagacje. Jeśli nie wrócę w oznaczonym terminie bestie tak czy inaczej zaatakują … tak więc … Jorund … - Jasper spojrzał na stojącego na barykadzie mężczyznę – chcesz gadać zejdź tu do mnie … chyba, że masz już gotową odpowiedź do przekazania?!

Nie chcąc patrzeć dziewczynie w oczy Jasper obrócił konia, zerknął na palisadę. Naliczył trzy kontury strażników z mierzącymi weń łukami. Wiedział, że z całą pewnością było ich więcej. Ograniczając pole trafienia nachylił się nad szyją zwierzęcia i szeptał uspokajająco do ucha.


Tupik niecierpliwie oczekiwał posłańca, wiedział , że będzie musiał zacząć negocjacje jak tylko Marietta ściągnie go na dziedziniec... Więcej nie było trzeba, Jasper z daleka mógł stracić co najwyżej życie, z bliska musiał się liczyć ze strzałami w kończynach i pochwyceniem - choć nie to było zamiarem Tupika. Po pierwszych słowach mężczyzny stało się jasne, że nie ufa on zapewnieniom strażników. Niziołek postanowił działać.

Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Jasper dostrzegł obok Jorunda nowy cień - tym razem sięgający do połowy człowieka. - Niziołek...- mruknął do siebie. Tak, to był właśnie on i nie czekając na nikogo zaczął głośno wykrzykiwać z góry swoje orędzie, zaangażowanym, pełnym pasji głosem:

- Porozmawiajmy, ...Jasperze, jeżeli zostało w tobie coś z resztek sumienia i nie chcesz skazywać niewinnych ludzi na pożarcie chaosowi pomóż nam a i my ci pomożemy. Chaos niezależnie od deklaracji i tak będzie dążył do zniszczenia Młyna i wszystkich tu zgromadzonych ludzi, bo to chaos, pełzając żądza mordu i zniszczenia, nienasycona. Rozumiem, żeście zgadali się z chaośnikami, nie będę tu prawił morałów jak kruchy to sojusz i krótkowzroczny, proponuję układ, pomóż nam zaatakować wodza chaośników, i zwyciężyć a ci z banitów którzy wezmą w walce udział po naszej stronie zostaną puszczeni wolno a ich czyn zostanie uwzględniony przy wymazywaniu ich win. Wcześniej byliście jeńcami, nie mieliście wyjścia, teraz zaś możecie swą postawą wypracować prawdziwą wolność, lub skazać dusze swe i wszystkich zgromadzonych tu osób na wieczne potępienie, bo i nawet ciał nie będzie miał kto i jak pochować jak chaos z nami skończy.

Tupik skończył swe płomienne przemówienie i czekał na reakcję banity. Co prawda po raz kolejny szarfował obietnicami których nie był władny spełnić, ale podobnie jak przy spotkaniu z Aberhoffem liczył, że milczenie władnych osób zostanie potraktowane jako akceptacja... Tym bardziej, że nie było już Aberhoffa który wcześniej potrafił twardo postawić sprawę i przywrócić halflinga do porządku. Obecnie nawet strażnicy musieli rozumieć wagę słów halflinga i ogrom zagrożenia. Tupik wiedział, że była szansa na to, że chaos odszedłby zadowolony kapłanką, jeśli skalkulowałby zyski i straty... jednak otrzymałby to co chciał, a temu należało przeciwstawiać się z wszelka stanowczością.


- Co ty na to, bandyto?! - rzucił krótko, po wojskowemu Jorund, stojąc z założonymi na siebie rękoma.
- Czy to jest twoja odpowiedź? - butnie ozwał się Jasper patrząc na stojącego na barykadzie strażnika. - Dla waszej wiedzy, będę rozmawiał tylko z dowódcą.
- Właśnie z nim rozmawiasz - warknął Jorund - Mówię to po raz drugi. Po raz trzeci nie powiem. Tak, to jest nasza odpowiedź. Nie oddamy kapłanki, choćbyśmy wszyscy mieli przypłacić to życiem. Nie skażemy się na wieczne potępienie, i nie splamimy naszego honoru. Czyli tego, czego wy nie macie. To, co słyszysz - to ostatnia szansa dla ciebie. Nie dla waszego kruchego sojuszu. Dla ciebie, twojej przyszłości.
- Chyba kpisz i nie ogarnąłeś jeszcze dokładnie sytuacji. Jeśli jeszcze nie zauważyłeś to wy jesteście w sytuacji, w której możecie prosić a nie stawiać warunki. Skoro nie macie zamiaru wydać kapłanki, podpisujecie tym samym wyrok na siebie. Chyba że ... - Jasper zawiesił na mgnienie głos - jak długo jesteście w stanie się bronić? Jest tam jakaś piwnica, gdzie możecie się zabarykadować i czekać odsieczy?
- A pewnie że jest! - wypalił zdenerwowany już wyraźnie Jorund - W każdej karczmie są jakieś murowane piwnice na towar i napitki, tak że możemy tu bronić się długo! Wy nie macie czasu! To droga handlowa, prędzej czy później podróżni czy strażnicy muszą tędy przejeżdżać: wieść dotrze do posterunków!
- Do tego czasu wasze ciała będą ucztą dla bestii. Chyba, że ktoś pojedzie i ściągnie posiłki. Ktoś kto jest w stanie przedrzeć się przez krąg zwierzoludzi.
- Kto by to mógł być... -
westchnęła do siebie Marietta. I nagle zobaczyła odpowiedź. To było szalone, nie miała prawa o to prosić, ale - Ciebie by przepuścili - powiedziała prosząco.
- Mnie nie dogonią ... -
jakby do siebie powiedział Jasper. - Potrzeba zabrać luzaki, bo być może pomoc przyjdzie dopiero z Estorfu. Do tego czasu i tak nie wytrzymacie. - Jasper patrzył na Mariettę, łowił jej spojrzenia. Kiedy ponownie odezwał się jego głos nie był pewny. - Pojadę ... - jeździec przeniósł wzrok na Jorunda - pierwszemu napotkanemu oddziałowi powiem o oblężeniu Starego Młyna, jeśli trzeba będzie pojadę do samego Estorfu, ale ... - znowu spojrzał na dziewczynę - Marietta jedzie ze mną.
- Ha, ha, ha! -
zaśmiał się gromko Jorund - Tuś mnie ubawił! Chyba nie liczysz, że uwierzymy w tę bajkę. Zabierzesz ją prosto do obozu wroga i zbierzesz laury, że nas przekonałeś. Mowy nie ma! Jeśli pojedziesz sam, świetnie, będzie ci to policzone, bądź pewien. Ale o dziewczynie zapomnij.

Rozmowa wchodziła w decydującą fazę. W klepsydrze zaczynała przesypywać się ostatnia, czwarta część całości. Jasper widział, że Jorund w międzyczasie wydawał cicho jakieś rozkazy podkomendnym, którzy pojawiali się co chwila ze jego plecami. Najwyraźniej szykowali się do obrony... Z wewnątrz ogrodzenia co jakiś czas dobiegały odgłosy rąbania drewna i podobne temu hałasy.

- Nie musicie w nic wierzyć ... zresztą niech się dziewczyna sama wypowie ... a ty skoroś taki mądry i odważny to może pojedziesz ze mną i sam przekażesz odpowiedź wodzowi?
- To nie dziewczyna tu dowodzi, jeno ja! - powiedział Jorund, a potem nieoczekiwanie wyszczerzył zęby w uśmiechu - A złą wieść dla wodza będziesz musiał zawieźć ty, nikt inny...Myślisz, że przeżyjesz to spotkanie?! Pomyśl, powrót tam z naszą odmową to twoja śmierć. W tym momencie współpraca z nami to twoja jedyna szansa...Nie bądź głupi.
- Tchórz ... nie będziesz się uśmiechał, gdy bestie wedrą się do środka. Może i dowodzisz tu ale nie mną. Jeśli mam zdradzić Alego i wam pomóc to tylko wtedy kiedy dostanę konie na zmianę, resztę mojego ekwipunku i odjadę razem z dziewczyną. I tak jak powiedziałem sprowadzę pomoc ... a do tego czasu będziecie musieli sobie radzić sami. W przeciwnym wypadku ... - Jasper nie dokończył. Zerkał to na Jorunda to na Mariettę.
- I to mówi ktoś, kto zdradza ludzi na rzecz chaosu, chowając się za plecami najgorszych wrogów...- prychnął Jorund na tę obelgę. Popatrzył w bok, na Tupika, a potem utkwił spojrzenie w Mariettcie. Ich spojrzenia spotkały się...Jorund nawet przez moment nie pomyślał, że Jasper może chcieć uratować dziewczynę...Banita grał tylko sprytnie o to, by zawieźć jednak kapłankę do obozu i uniknąć strasznego losu. Oddanie jej teraz byłoby niczym innym jak oddanie ofiary chaosowi...- myślał dowódca - wiedząc, że i tak ofiara ta może nie wystarczyć dla zatrzymania ataku. Ale jeśli ona by się zgodziła, wszyscy udawalibyśmy, że bandyta wywiezie ją poza krąg zagrożenia i jeszcze sprowadzi rychłą pomoc. Udawalibyśmy...Może nawet włącznie z nią samą...
Serce biło szybko...Nienawidził siebie samego za te myśli, wiedział, że Aberhoff nigdy by na to nie pozwolił...Ale jego tu nie było...Był tylko on sam, ze swoimi wątpliwościami i ostatnimi uncjami piasku, które prawie już przesypały się w dół klepsydry. Szukał czegoś we wzroku Marietty, przeklinając samego siebie... Teraz, pomyślał, albo teraz ona się odezwie, albo przetnę to wszystko i wybiorę zgodnie z moim sumieniem. Jeśli ona nic zaraz nie zrobi, ja zrobię to, co zrobiłby w tej chwili Zachariasz!
Postanowienie zostało podjęte. Jorund patrzył w oczy jasnowłosej Marietty, a w jego chmurnym wzroku gęstniała mieszanina nadziei i pogardy dla samego siebie.
 
Irmfryd jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172