Rejs łajbą na samym początku wydawał się Troy czymś nawet atrakcyjnym, z powodu zdecydowanej odmiany po pustynnych lub półpustynnych terenach po jakich ostatnio podróżowała. No i odmiana owa łączyła się z zastrzykiem ‘gotówki’ na jakiej nadmiar chyba nie dawało się nigdy narzekać.
A dla kogoś z niezłą znajomością łatania i leczenia zajęcie znajdzie się zawsze…
Po krótszym niż się chyba spodziewała czasie urok ‘zielonych terenów szybko spowszedniał.
Nie czarujmy się, śmierdziało, była masa insektów, i mniej lub bardziej zmutowanych stworzeń wszelakich. A do tego dodać należy fakt, iż wśród załogi zaczęła się w całkiem interesującym tempie rozwijać jakaś milutka choroba, jaka doprowadzała do dość…malowniczej śmierci.
Chodź sama Troy w swoim dwudziestokilkuletnim życiu widziała już sporo ‘malowniczych zejść, to te były naprawdę oryginalne.
Informacja o tym, że mają zejść na ląd i udać się w poszukiwaniu jakiegoś lekarstwa była kolejna odmianą. Zastanowiła się przez moment ile jeszcze owych ‘krzyżyków znajdzie na swojej drodze.
No cóż, trzeba się cieszyć tym co przynosi dzień, a jeśli chcesz czegoś więcej musisz to sama zdobyć.
Wpakowała wszystkie swoje powyciągane rzeczy powrotem do plecaka typu komin.
Przebrała się w ciuchy bardziej odpowiednie do podróży przez dżunglę niż to co teraz miała na sobie.
Z resztek nie do końca rozbitego lustra wiszącego na drzwiach kajuty spojrzała na nią wysoka brunetka o ciemnych oczach, oliwkowego odcienia skórze o całkiem niezłej figurze i przyjemnej twarzy.
Przyciasna, mocno sprana, kiedyś czarna, dziś ciemnoszara bawełniana koszulka na ramiączkach ładnie opinała jej biust. Długie nogi nieco tonęły w trochę za dużych bojówkach w maskowaniu woodland, podtrzymywanych przez mocno poprzecierany, ale nadal solidny wojskowy parciany pasek.
Zwinęła ciemne włosy na karku w niedbały węzeł, wiedząc ze za jakiś cza i tak i tak się rozsypią, już taka była ich natura.
Wsunęła na nos lenonki o ciemnofioletowych szkłach, zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w stronę kajuty Roscoe.
Pukając do drzwi, otworzyła je mimowolni, gdyż były tylko przymknięte. - Kiedy wyrusz...
Urwała wypowiedź widząc jak pracodawca, jaki z powodzeniem mógłby być jej dziadkiem szprycuje się jakaś substancją.
Na ćpuna nie wyglądał, z leków widziała, że łyka raczej tabletki lub proszki, dlatego zastanowiło ją, co on do diabla robi?
Dodaje sobie kurażu przed zapuszczeniem się w zielone piekło, czy jak?
__________________ Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay |