Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2010, 23:24   #516
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Wt, 16 X 2007, przed klubem "Kikka", obrzeża wschodniego Chinatown, 21:05


Yue stała tuż koło wejścia do klubu. Rzuła gumę.


Pojawiła się grupka małolatów i jeden z nich chciał do niej wystartować. Azjatka wyciągnęła pistolet z kabury, odblokowała go, wywarzyła w dłoni i włożyła z powrotem na miejsce. Podziałało, nikt nie zawracał jej głowy.

...no oprócz tego zatrutego języka wiecznie dobiegającego z jej wnętrza. Wuj Gong pełen negatywnej energii przekazywał swojej bratanicy polecenia dotyczące polowania. Im bardziej się nakręcał, bym bardziej burzył harmonię dziewczyny. Yue zacisnęła palce na karku, próbując nieco rozluźnić spięty kark. Jadowite słowa niczym trucizna zakłócały jej bez-emocjonalną ciszę w duszy, co nieco ją dziś irytowało. Czuła ekscytację i podniecenie zbliżającymi się poszukiwaniami, możliwe że walką, ale w przeciwieństwie jak jej to wszyscy insynuowali, nie pragnęła zemsty. Był Oni, należało zlikwidować Oni. Faktycznie jakby iskierka smutku gdzieś głęboko wbiła się w jej serce, kiedy straciła kolejną bliską sobie jednostkę za jaką miała Mistrza Chena. Jednak nie czuła złości. Tylko jedna osoba potrafiła w niej obudzić prawdziwą niezmierzoną furię, chęć wybebeszenia z kogoś flaków: Wuj Gong. Czuła obrzydzenie do siebie, że jej najgorszy wróg zajmuje dużą część jej własnej aury. Czarnymi mackami oplata ją niby ośmiornica.

- Ładne ciuszki skarbie. Wskakuj, przed nami cała noc łowów. - W końcu przyjechał Dante.

<<CZY TY MNIE W OGÓLE SŁUCHASZ? SKUP SIĘ. WILKOŁAK NIE BĘDZIE CIĘ OSZCZĘDZAŁ>>

"Czas na zabawę."


***

<< Beze mnie jesteś niczym! >>

Czy była niczym, gdy brała udział w strzelaninie? Czy była niczym, gdy zdobywała informacje w śledztwie? Yue zaczęła mieć wątpliwości. Choć tylko przez chwilę. Wuj chwalił ją jedynie za podążanie ciemną stroną. Jako podszept demona, tylko złe uczynki uznawał za pożądane. Także cokolwiek by nie zrobiła podczas Służby i tak będzie jej truł. Pytanie powinno brzmieć: Czy potrafiła być z siebie zadowolona? Nie. Bo wiedziała, że wszystko potrafi zrobić lepiej, więcej, szybciej, gdyby tylko chciała. No tak, gdyby chciała...

***

Yue z gracją zeskoczyła z pleców Dantego. Znaleźli "party". Mężczyzna bezceremonialnie zaczął targować się o cenę drinków (dwa magazynki wystarczą? Nie?). Tymczasem dziewczyna przypudrowała nosek (zdarła pokrowiec ze strzelby, załadowała pierwszym środkiem usypiającym, przyjrzała się wilkołakowi).

Oni i likantrop. Dwa w jednym. Normalnie bonus pack!

- Twój teren, twoja randka... więc jak chcesz to rozegrać? - Marshall przygotowywał się do kolejnej kanonady.

- Wilkołakiem steruje Oni. Odwracasz uwagę psa i wrzucasz mu to na szyję, - Yue wrzuciła koraliki na lufę pistoletu Dantego, przykładając strzelbę do ramienia i celując - usypiamy go, ja pętam demona, wtedy pies nie może się ode mnie zbytnio odsunąć, to się nim zajmujesz odpowiednio. Użyj odpowiednich argumentów. Wołałabym jakby przeżył, Misiu - uśmiechnęła się krzywo przy ostatnim słowie - [i] Pavlicek miałaby okaz do testów. Ale jak się nie uda, to trudno. Płakać nie będę.

- Hardcore...lubię ostre wyzwania! Umiesz organizować ciekawe randki, kotku.- Dante i rzucił się perswadować "wściekłemu bramkarzowi, że wcale nie ominęli kolejki przy zakręcie do zaułku znaczy drzwiach" czyli
schował broń i z koralikami w dłoni pognał na wilkołaka. Dwie dzikie bestie starły się w walce wręcz. Wilkołak dysponował olbrzymią siłą i pazurami. Marshall wspomaganą zwinnością i umiejętnościami walki. Łowca schodził z nonszalanckim uśmiechem z linii ciosów wilkołaka mówiąc.- Co jest pieseczku? Za mało pary w łapkach?
Przez chwilę bestia unikała ciosów mężczyzny, wreszcie jego pięść trafiła w podbródek. I gdy stwór był nieco oszołomiony, założył mu koraliki.

Wilkołak chwycił się za szyję wyjąc z bólu i desperacko próbując je zerwać z siebie, tarzał się po ziemi wyjąc jakby te koraliki paliły go żywym ogniem.
- Fajny gadżecik, zamawiam taki pod choinkę.- rzekł Dante komentując sytuację.

- Dostaniesz na mikołajki. - Yue wycelowała i strzeliła. Pudło. Nie przyzwyczajona do takiego rodzaju broni, musiała ją dopiero wyczuć. Przeładowała. Strzelba powędrowała do policzka. Strzał. Trafiła. Przeładowanie. Strzał. Ponownie trafiła. I jeszcze raz. Na wilkołaka jakby te naboje nie robiły wrażenia... czemu? Odpowiedź przyszła do azjatki po chwili dzięki Oku Karmy. Umysł bestii, był już spętany środkiem farmakologicznym. Ale zły duch który go opętał, był niepodatny na narkotyki.
- Musisz go przytrzymać! - dziewczyna krzyknęła odrzucając broń pod ścianę.

<<Mogłaś od razu przejść do rzeczy, a nie odstawiać teatrzyk ze strzelbą.>>

-Przy tobie da się nudzić, co kotku?-
Dantemu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Im bardziej szalony i straceńczy był pomysł, tym bardziej podobał się temu adrenaline junkie.
Dante przyszpilił wierzgającego się wilkołaka swym ciałem, a choć uśmiechał się wesoło, Yue widziała jak szybko wyczerpuje się energia jego aury.... musiała się spieszyć.

Złożyła dłonie jak do modlitwy, pochyliła nieco głowę, przymknęła oczy. Lewa otwarta dłoń poszła do przodu, ciężar ciała przeniosła na lewą stopę lekko wystawioną do przodu. W tym czasie prawa dłoń zgięta w łokciu wykonała pół obrotu jak skrzydło wiatraka, unosząc się od okolic podbrzusza do góry, potem powędrowała daleko od ciała. Ciężar ciała przeszedł na cofniętą prawą stopę. Lewa ręka poszła do góry i zamaszystym ruchem zebrała powietrze, musnęła czubek głowy, miejsce między brwiami, szyje, okolice serca, mostka, podbrzusza. Ciężar ciała znów wrócił na lewą nogę. Prawa ręka podążyła za lewą. Yue wzięła głęboki oddech odchylając głowę do tyłu. Czuła jak chi zaczęła szybciej krążyć w jej ciele. Koncentrowała się w czakrach. Gdyby ktoś teraz oglądał to na poziomie energii, azjatka zdawałaby się pokryta zielono-niebieską pływającą otoczką z rosnącymi kulami właśnie w miejscach czakr.


Z powrotem złożyła dłonie jak do modlitwy. Otworzyła oczy. Teraz i ten zmysł odbierał na poziomie energii.

Widziała go... duży, potężny stwór... po części wilkołak, po części dzik, po części... wyglądał na demona z mitologii hinduskiej.

Yue rzuciła ramionami na boki, energia w czakrach eksplodowała.


Z każdej komórki ciała dziewczyny wystrzeliły witki energii, część zatrzymała się na aurze wilkołaka, aby ją nieco naciągnąć, napiąć. Większość jednak przebiła się głębiej przedostając się do demona. Teraz, likantrop mógł się ruszać i walczyć, byleby nie uciekł. Pozostawały dwa etapy: zmusić Oni do wniknięcia w korale modlitewne i zablokować je. Czyli pojedynek na siłę woli z potężną, ciemną mocą. Yue zaparła się piętami o ziemię (jak zwykle miała wrażenie, że jej ciało przestawało należeć do niej) i zaczęła się żarliwie modlić do Kami-sama.

Potężny stwór tymczasem zmagał się z bólem jaki zadawały mu korale i z wolą azjatki. Co więcej, desperacko próbował uniknąć wepchnięcia w poświęcony przedmiot. Jego ryk dudnił dziewczynie w głowie, jego wściekłość próbowała rozerwać jej jaźń. Miotał się coraz bardziej desperacko... wreszcie ostatnim pchnięciem resztki energii Yue wepchnęła go do koralików. A te momentalnie sczerniały.
Oni został uwięziony. Dante wstał zostawiając nieprzytomnego wilkołaka na ziemi, wyjął z kieszeni chusteczkę mówiąc.- Wytrzyj nosek.

Dziewczyna dotknęła nosa, potem górnej wargi... poczuła coś lepkiego i mokrego. Dopiero teraz słowa mężczyzny do niej dotarły. Roztarła w palcach lepką czerwoną maź. Z nosa pociekła jej krew. Miała mroczki przed oczami, ciało jej nie słuchało, a w głowie dudnił jej przemarsz armii smoków. Oparła się plecami o ścianę, rękawiczką wytarła krew spod nosa, a chusteczką Dantego wyczyściła dekolt. Mężczyzna, zdawało się, że zupełnie zapomniał o wilkołaku, stanął zaraz przy Yue, nachylił się i już miał ją pocałować kiedy w jej dłoni pojawił się srebrny szpikulec do lodu bezceremonialnie przystawiony do jego tętnicy szyjnej.

- Rozrzuciłeś zabawki i co? Teraz musisz jeszcze posprzątać, potem przejdziemy do kolejnej gry. - wyciągnęła drugą ręką komórkę i wykręciła na wydział, a potem do kostnicy; w duchu dziękowała swojej przemyślności, żeby mieć te szpikulce w torbie podręcznej. - Halo? Z tej strony detektyw Shen-Men. - podała swój numer odznaki - Mam prezent dla dr Pavlicek. Razem z Marshallem złapałam likantropa grasującego na terenach Chinatown. Żyje. Może ktoś się po niego zgłosić? - przez chwile słuchała w milczeniu, próbując nie widzieć tego, specyficznego uśmiechu na ustach Dantego. - Tak? Ok. Poczekamy.

Yue pozwoliła się pocałować - długo i namiętnie, w końcu Marshall zasłużył na nagrodę. Zabił smoka, to mu się i "księżniczka" należała - tak przynajmniej uważał. Potem wyrwała się z jego uścisku - pomogła sobie kopnięciem w łydkę i sprawdziła czy likantrop jeszcze dycha. Zdjęła mu koraliki z szyi i schowała do torby przypiętej na biodrze.

"Ciekawe, będę jutro musiała porozmawiać z Mistrzem na temat tego demona."

<<A jeśli ja udzielę ci odpowiedzi to zrezygnujesz z dalszej współpracy z tym półgłówkiem?>>

"Tak."

<<To pomniejszy demon z hinduskiego panteonu>>

"Ok. Ale to za mało, żebym zrezygnowała z planów na wieczór."


Dante usiadł na nieprzytomnym wilkołaku i spojrzał w górę. -Nawet nie ma pełni.- zauważył.

Azjatka również spojrzała w niebo. Rzeczywiście. Co więcej, kiedy zginął Mistrz Chen, księżyc również NIE był w pełni. Czyżby farmakologicznie wywołany stan likantropa? Jego Furia też?

Śr, 16 X 2007, obrzeża wschodniego Chinatown, 1:35


Sama ekipa od Pavlicek zjawiła się szybko i bez większych pytań założyli potworowi wzmacniane kajdany i wrzucili do wozu.
Dante coś podpisał u jednego z nich i rzekł do Yue.- Właśnie zarobiliśmy po 500 baksów na łepka
- A robiłeś to dla pieniędzy?.
- dziewczyna podniosła jedną brew w

Pracownicy XIII sprawnie wpakowali bydlę do metalowej puszki należącej do kostnicy, przekazali pani detektyw odpowiednie papiery, które miała jutro zdać wypełnione na komendzie i odjechali.

- I co teraz maleńka? - uśmiech Marshalla mówił wszystko o jego nieprzyzwoitych myślach.
- Jak to co? Wracamy do Kikki, trochę potańczyć, a potem do mnie. - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia z uliczki. - Chyba, że masz inne plany.

Śr, 16 X 2007, Klub Kikka, obrzeża wschodniego Chinatown, 2:35


W klubie było głośno, gwarno i duszno. Wszystko przysłaniała papierosowa mgiełka. Azjaci za dużo palą. Dante wniósł broń po sowitej łapówce dla bramkarza i solennej obietnicy, że nie będzie nią wymachiwał. Yue natomiast weszła za darmo pokazując tatuaż na przed ramieniu. To zawsze działało.

Czuła się zmęczona psychicznie. Jakby jej świadomość przebiegła maraton, ale ciało zostało na trybunach. Trzeba było wyrównać straty. Nie czekając na propozycje ze strony łowcy, wyciągnęła go od razu na parkiet. Głośna muzyka, kolorowe migające światła, rytm innych ciał, jej stan przypominał trans. Zaraz koło nich zebrał się wianuszek dziewczyn, których uwagę przykuł Dante. Yue to nie przeszkadzało, do momentu kiedy nie dostała z łokcia od jednej z panienek.

Jej pięść intuicyjnie powędrowała w kierunku twarzy wypindrzonej lali. Na szczęście zdążyła zmienić trajektorię ręki na tuż przed trafieniem. Odrzuciła włosy do tyłu. Nie było dobrze, straciła nad sobą kontrolę z tak błahego powodu. Ruszyła przez ściśnięty tłum do lady, usiadła przy barze zamówiła butelkę wody, drinka dla łowcy, jak już zauważy że jej nie ma i pewnie się przypałęta i danie obiadowe = pizza odgrzana w mikrofali. Co gorsza, posmakowało jej to jedzenie. 10-jakości, miękkie, normalnie by tego nie tknęła. A tu? No cóż.

- Słyszałeś...?
- O Chu Koi?


Koło Yue usiadło kilku facetów z jakiegoś pomniejszego gangu. Wrzeszczeli do siebie, ale dziewczyna musiała się mocno skupić, żeby zrozumieć o czym mówią.

- To ten mag opiumowy? Co z nim?
- Znowu kogoś załatwił?


Dziewczyna wypiła trzy łyki z butelki, aby przełknąć jedzenie.

- Nie! Wyzwał jakiegoś... japońca z Yakuzy... przegrał!

Zamarła z pizzą przy ustach. Mało ją obeszło to, że Chu Koi przegrał. Gorzej że z yakuzą. Będzie wojna. TOM JEJ O TYM NIE WSPOMNIAŁ. Przestała być głodna, odrzuciła pizzę. Złość i niepokój zacisnęły jej palce na szyi. Nie powiedział jej! Spojrzała na facetów. Oni niestety na nią też. Musieli zauważyć, że nasłuchuje.
- A ty co się gapisz? - jeden rzucił groźnie.

-Yo...a ciebie gdzie wcięło...o drinki.- wyrzucił z siebie jednym tchem Dante pojawiając się znikąd, spojrzał na szklanki i spytał.- Który mój?
A znajdujących się dookoła Yue typków zignorował.. nie byli warci jego czasu.
Oni też zrezygnowali z dalszej "wymiany zdań". Widocznie postura, a przede wszystkim broń, zrobiła na nich odpowiednie wrażenie.
Azjatka podała szklankę Marshallowi. Naprawdę musiało go dopaść pragnienie, bo aż się pofatygował do baru.
- Idziemy do mnie? - spytała, oblizując palce i mrużąc oczy.
- Jasne kotku.

Śr, 16 X 2007, Mieszkanie Yue, Chinatown, 7:05


Noc była... długa i pełna przyjemności. Sen regenerujący, choć krótki. Yue nieprzytomnie wyciągnęła dłoń w kierunku komórki, żeby wyłączyć budzik. Obok niej leżało coś ciepłego. Czasem przyjemnie obudzić się koło żywego człowieka. Dziewczyna otworzyła jedno oko. Marshall już nie spał. Patrzył na jej pobudkę z na wpół cynicznym uśmiechem.
- Nie wstajesz?
- Jakoś nie mam nic do roboty.
- powiedział przygarniając Yue i całując ją długą. Ewidentnie oczekiwał kolejnej rundy.
Dziewczyna sprawnie wyślizgnęła się z uścisku.
- Nie mogę spóźnić się do pracy.
- Nie bądź taka służbistka.
- chciał ją jeszcze złapać, ale mu się nie udało.

Azjatka zebrała swoje ubrania. Zniknęła w drzwiach do łazienki. Szybki prysznic, ubrała byle co. Zapaliła kadzidło dla zmarłych, wzięła koraliki, telefon.
- Nie idź, zabawimy się.
Yue usiadła okrakiem na kochanku, pocałowała go głęboko w usta, w dłoń wepchnęła klucze.
- Jak już zdecydujesz się wstać, to zamknij drzwi, a klucze zostaw mi w barze na dole.

Szybko zniknęła za drzwiami. Szybko wyszła z kamienicy. Musiała jakoś przemieścić się na komendę, a nie miała czym.
- Hej, Yue! - Denzel, jeden z czarnych bramkarzy pomachał do niej ręką. - Poczekaj!
Na przywitanie kiwnęła mu głową.
- Tak?
- Proszę. Tom to rano podrzucił.
- podał jej kluczyki. - Niezłe cacko. - jego uśmiech rozciągnął się na całą szerokość ust. - Stoi za rogiem. - wskazał palcem za siebie.
- Dzięki Dez. - cmoknęła go w policzek i biegiem wpadła za zakręt.



Yue uśmiechnęła się pod nosem. Cudo. Chrysler 300C.
Wsiadła do środka, zapach nowej skórzanej tapicerki uderzył ją. Podobał jej się. Trzeba będzie potem sprawdzić ten silnik V8. Trzasnęła drzwiami, zapięła pasy i ruszyła z kopyta.

Śr, 16 X 2007, Wydział XIII, , biurko detektyw Shen-Men, 7:50


Zrobiła sobie mocnej herbaty i zajęła się papierkami. Wypełniła podanie dla archiwum - okazało się, że trzeba czekać dzień, a tego nie przewidziała. Mogła je wypełnić wczoraj. Pogratulowała sobie pamięci co do procedur. Dr Hollward będzie musiała poczekać na swoje książki.

W uzasadnieniu prośby zapisała:

Cytat:
Obecnie prowadzę sprawę związaną z magią arabską. Ponieważ sprawcy często wracają na miejsce zbrodni, chcę przejrzeć sprawy do 5-ciu lat wstecz, aby wiedzieć, czego mogę się spodziewać po przestępcach z tego kręgu - czym dysponują, jak są potężni, z kim się kontaktują.
Sama pomoc konsultanta nie wystarczy, ponieważ nie jest on związany z półświatkiem przestępczym, tak więc może jedynie nakreślić w jaki sposób działa tego typu magia.
W międzyczasie dostała sms od dr Hollward, odpisała od razu:

Cytat:
Szanowna pani doktor,
z powodu mojej opieszałości, za którą bardzo przepraszam, dokumenty z archiwum będę miała dopiero jutro. Jednak bez problemu pokażę pani dowody z mojej sprawy, jeśli dalej panią to interesuje. Dziękuję za informację.

Z poważaniem det. Shen-Men
Potem, w drodze do archiwum gdzie miała zostawić podanie, zadzwoniła do kwiaciarni i zamówiła duży bukiet kwiatów - tulipanów - dla swojego partnera de Luki, razem z dostarczeniem do szpitala.

Wróciła na piętro i skierowała się do gabinetu Elwiry Bjorgulf. Do dziewiątej zostało jeszcze chwilę czasu. Kupiła sobie batona z automatu - przecież nie jadła jeszcze śniadania. Stanęła na końcu korytarza i zaczęła stukać palcami w parapet.

<<Nie kontrolujesz się moje dziecko.>>


Zamarła, przeszedł jej dreszcz po plecach. Nie widziała, czy dlatego, że struj zwrócił się do niej per "dziecko", czy że rzeczywiście nie kontrolowała swoich odruchów.

Zjadła do końca. Wyciągnęła telefon z kieszeni i wykręciła do Jina. Nie musiała długo czekać.
- Gdzie Ty jesteś?! - wściekły, ujadający pies. - Gdzie byłaś wczoraj w nocy?!
- W pracy, na komisariacie.
- mówiła spokojnie z akcentem kantońskim. - Wczoraj zapolowałam i dorwałam wilkołaka, który pałętał się po Chinatown.
- Kto ci kazał go zabić, co?
- podejrzliwość zakwitła w jego głosie.
- Może ty masz gdzieś przeciętnych chińczyków, ale postanowiłam oszczędzić im strachu i śmierci.
- Od kiedy cię interesują przeciętni chińczycy? Poza tym przynajmniej zabijał konkurencję.
- Co się stało? -
Yue oparła głowę o ścianę.
- Słucham? - Jin zdawał się zbity z tropu.
- Jesteś wściekły. Musiało się coś stać.
- Nie można z tobą złapać kontaktu! Rządzisz się czasem wolnym Toma! Jestem Twoim patronem, a muszę za ciebie świecić oczami.
- Tom jest moim sekretarzem.
- wtrąciła do monologu brata.
- Gówno prawda! Oboje należycie do mnie! A wczoraj musiałem sam jechać na wysypisko! Taki wstyd! Jakiś mierny japoniec z yakuzy mógł pokonać Chu Koi'a!
- Będzie wojna?

Nagle po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Yue wyraźnie słyszała oddech brata. Jego niepewność, napięcie, stres, ale i pragnienie. Miał ochotę komuś przylać. I to mocno.
- Może.
- Jak się nazywał ten, który skopał tyłek Chu Koi'a?
- postanowiła zmienić temat.
- Nie żartuj sobie, bo ci przywalę!! - zasapał jej w słuchawkę - Ten japoński skurwiel to Hirohito Yagami. Po co pytasz? Znasz jakiegoś japońca?
- Kontrolujesz wszystkich moich znajomych. Dobrze wiesz, że nie.
- miała go w garści, Jin nie mógł jej się przyznać ani że rzeczywiście do tej pory znał wszystkich jej znajomych, ani do tego, że odkąd stała się gliną już tak dłużej nie było.
- Ja wiem na kogo się natknęłaś na tej cholernej XIII? Psa Phang Longa też pewnie już widziałaś? - dziewczyna wyobraziła sobie ten podły uśmieszek na twarzy brata.
- Zejdź z niego.
- Bronisz go?
- Mogę być u ciebie o 20:00
- miała dość przepychanek z Jinem.
- Bądź o 19:30.

***

Yue zapukała i zaproszona weszła. Ukłoniła się Elwirze Bjorgulf, która dopiero co zaczęła rozkładać papiery.
- Witam pani detektyw.
- Yue Shen-Men.
- azjatka podała dłoń pani psycholog. - Miło mi poznać.
- Elwira Bjorgulf. Wzajemnie. Czym mogę pomóc.

Yue założyła włosy za ucho.
- Zajmuję się sprawą zaginionej urny z demonem. - mówiła spokojne, monotonnym głosem. - Słyszałam, że wśród konsultantów jest niejaka madame Zolda, która byłaby mi w stanie pomóc w odnalezieniu tego przedmiotu.
- Madame Izolda?
- spojrzenie pani psycholog znad okularów potępiało ten straszny błąd. - Skąd pani o niej wie?
- Od innego konsultanta, choć nie był mi w stanie podać dodatkowych informacji.

Przez chwilę toczyła się walka na spojrzenia.
- No dobrze. - Bjorgulf pogrzebała nieco w papierach i podała wizytówkę madame Izoldy - Proszę. Niech pani spróbuje, może to coś pani da. Jeszcze coś?
Yue kiwnęła głową. Musiała to jakoś poskładać.
- Wczoraj udało mi się złapać wilkołaka w dzielnicy Chinatown, który był opętany przez hinduskiego demona niższej rangi. Czy może jest ktoś, kto by mi pomógł mi bliżej zdefiniować czym to było i skąd się wzięło w NY?
Bjorgulf zmrużyła oczy. Musiała widocznie pomyśleć, przeglądnęła dwa katalogi, w końcu z czeluści papierzysk przepisała telefon.
- dr. Panjit Taswijaran znawca Wed. Jeśli ktoś będzie coś wiedział, to właśnie on.
- Dziękuję za pomoc. Już pani nie przeszkadzam.
- złożyła niewielki ukłon i zamknęła za sobą cicho drzwi.

***

Na korytarzu wykręciła najpierw do madame Izoldy umówiła się z nią na 17:00 (znów jej się dniówka przedłuży) i do dr Taswijarana, z którym wyznaczyła spotkanie dopiero na dzień następny na 15:00.

Skierowała się do biurka, żeby skończyć z raportem o likantropie w Chinatown. Potem skierowała się do gabinetu por. Logan.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 01-04-2010 o 21:00.
Latilen jest offline