Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2010, 01:00   #50
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Karczma pod Czeremchą – Servin, Irial, Theron

Ruth i Samuel wstali od stołu już jakiś czas temu. Początkowo przesiedli się do innego stolika, na drugim krańcu sali, więc nie bardzo było widać co tam właściwie wyrabiają. W sumie, kogo to interesowało. Potem wyszli.

Dalsza rozmowa z Joharem dalej toczyła się po torach niezobowiązujących tematów – podróże, trochę polityki, wojna z Hordą i takie tam. Pora jednak była coraz późniejsza, więc i tematów do rozmowy głowa powoli nie chciała dostarczać.

Pierwsza od stołu odeszła Lamia. Pod pretekstem zmęczenia uratowała się od zanudzenia na śmierć. Odprowadzana przez wszystkich wzrokiem zniknęła na piętrze. Niedługo po niej od stołu wstał Mormont. Pożegnał się grzecznie, przypomniał o planach wspólnej podróży i również odszedł na piętro.

Pozostała trójka też nie siedziała długo. Czekała ich długa podróż, trzeba było się wyspać. Dopili pozostawiony przez Johara bukłak piwa i położyli się spać. Wchodząc do pokoju zauważyli jeszcze tylko, że Samuela dalej nie ma. Widać „kolacja” z Ruth mu się przedłużyła.

Emerahl

Szła wśród morza kwiatów. Otaczał ją istny ocean maków i rumianku. Bosymi stopami stąpała po miękkiej zielonej trawie, w powietrzu dał się wyczuć zapach mięty, promienie wiosennego słońca przyjemnie grzały jej skórę.


Zerwała kwiat rumianu. Pogładziła palcami jego miękkie płatki, wwąchała się w jego intensywny, leczniczy zapach. Uśmiechnęła się, energicznym ruchem głowy odgarnęła z oczu grzywkę, chwilę później przyjemnie orzeźwiający pod much wiatru z powrotem zdmuchał jej ją na czoło. Znów się uśmiechnęła zerkając dookoła siebie tak jakby podejrzewała, że to nie był podmuch wiatru, a psikus jakiegoś złośliwca.

Koń uszczypnął ją delikatnie zębami w rękę. Wcześniej go nie zauważyła, a może po prostu wcześniej go tu nie było i zjawił się dopiero przed momentem. Dorodna, srokata klacz zastrzygła uszami z zainteresowaniem i pchnęła ją delikatne łbem najwyraźniej domagając się pieszczot. Emea poklepała ją po pysku, przeczesała palcami jej długą, miękką grzywę.

Zwierzę znów skubnęło ją w rękę gestem łba wskazując na swoje siodło. Czarownica dałaby sobie rękę uciąć, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Zawahała się, nie była pewna, czy będzie w stanie utrzymać się w siodle. Klacz jednak kolejny raz ją dźgnęła wyraźnie dając do zrozumienia, że nie przyjmuje odmowy. Wreszcie, z pewną obawą, kobieta dosiadła wierzchowca, ten nie czekając nawet na żaden sygnał z jej stron y ruszył kłusem przed siebie.

Mijały kolejne wzgórza porośnięte soczystą, zieloną trawą, mijały zakola strumyków leniwie płynących w swych korytach. Mijały porastające brzegi dorodne wierzby płaczące. Ich długie, giętkie gałęzie zginały się ku wodzie, tak jakby drzewa składały pokłon Donarowi, odwiecznemu panu wody.

Minęły pagórek od czubka aż po podnóże przybrany w fioletowy kobierzec lawendy. Jej intensywny zapach unosił się wkoło, przyjemnie wwiercał się w noc. Tuż za pagórkiem dostrzegła go. Niewysoki, ale solidny stał na lekkim wzniesieniu kryjąc w swym wnętrzu wspomnienia najwspanialszych chwil jej życia. Dom, prawdziwy dom, jej własny, wypracowany trudem własnych rąk i umysłu.

Domostwo nie było duże. Zbudowane z drewnianych belek miało dwie kondygnacje, na każdej zaledwie dwie izby. Wielu z jej „kolegów po fachu” stać było na o wiele okazalsze domy, murowane, z niezliczoną ilością pokoi. Ale swojej chałupki nie zamieniłaby na żaden z tych wspaniałych pałaców. Jej to wystarczało, jej, a właściwie im.

Dopiero po pewnym czasie dostrzegła ją. Stała na małym ganku, lekko przygarbiona, z kępką siwiutkich włosów na głowie.

- Mama, mamusia! – wyrwało się z jej gardła. Potem nie była w stanie powiedzieć już nic. Płacz ścisnął jej gardło. Widziały się dziś rano, ale miała wrażenie, jakby od ich ostatniego spotkania minęły całe wieki.

W jednej chwili była przy matce. Wtuliła się w jej wątłe ciało, pogładziła dłonią twarz, dziś noszącą już tylko cienie dawnego piękna.

-Lima, moja mała Lima! – wyszeptała matka gładząc ją po włosach.

I w tej właśnie chwili Emerahl przestała byś sobą. Znów stała się Limą, małą dziewczynką w przyciasnej, postrzępionej sukience, z pyzatą buźką umorusaną sadzą i błotem. Jej matka również się zmieniła. W miejsce zmarszczek pojawiła się jasna, gładka skóra, siwe włosy pociemniały przybierając dawną barwę, tylko jedno pozostało niezmienione: oczy. Intensywnie błękitne oczu, z których – mimo upływu czasu – cień smutku i troski o los swego dziecka nigdy nie zniknął. Ale Lima była szczęśliwa, mimo otaczającej ją w dzieciństwie nędzy wtedy naprawdę była szczęśliwa.

Po chwili wszystko minęło. Znów była dorosła. A jej matka znów byłą staruszką, lecz tym razem cień trwogi zniknął z jej błękitnych oczu. Emea uśmiechnęła się. Spojrzała w oczy swej matki i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Uwielbiała jej oczy, w końcu przecież właśnie je po niej odziedziczyła. Czarownica ujęła delikatnie pomarszczoną dłoń swej matki, pogładziła ją czuje, a później ujęła matkę pod ramie i poprowadziła powoli do wnętrza domu. Podmuch wiosennego wiatru zatrzasnął za nimi drzwi. Ale to nie miało znaczenia, były szczęśliwe.

***

Emerahl otworzyła oczy. Cień uśmiechu wciąż nie zniknął z jej twarzy. Nie była już w swym małym, przytulnym domku. Tuż obok siebie, na sąsiednim łóżku usłyszała cichy wydech. To Lamia spokojnie oddychała przez sen. Czarownica westchnęła. To był piękny sen.

Irial

Szedł szybko korytarzem. Doskonale znał to miejsce, był na jednym z dolnych pięter w posiadłości swego pana. Mijał drzwi prowadzące do komnat gościnnych, ale to nie był jego cel. Został wezwany na dziedziniec, coś się tam działo.


Dziedziniec był pełen ludzi. Otaczali oni szczelnym korowodem centrum planu przesłaniając mu widok. Zdołał tylko dostrzec stojące nieco z boku konie. Wśród nich był Opal, jabłkowity ogierek pani Eile. A więc kobieta wróciła z przejażdżki. Czyżby to właśnie jej dotyczyła sprawa? Czyżby, nie daj bogowie, coś jej się stało podczas przejażdżki?

- Rozejść się, ludzie! – dosłyszał z wnętrza korowodu krzyk jednego ze swych kompanów z oddziału. – Ogłuchliście, rozejść się, na ognisty młot Eawina – zaklął mężczyzna wkurzony nie na żarty.

Irial właśnie tam skierował swe kroki. Przepychał się przez tłum co chwilę wykrzykując – „Z drogi, przepuśćcie mnie!”. Wreszcie udało mu się dostać do środka kręgu gapiów. Dostrzegł kilka dwórek Eile i trzech rycerzy towarzyszącym kobietom podczas przejażdżki. Sama pani Eile klęczała na ziemi pochylając się nad kimś, przyciskając do jego klatki piersiowej szmatę.. Rzut oka wystarczył, by zorientować się w sytuacji. Na ziemi leżał ranny mężczyzna, z klatką piersiową naznaczoną głębokimi ranami. Jego rozdarta koszula była szkarłatna od krwi. Twarz pokryta była skrzepami krwi, toteż trudno było dostrzec rysy. Nie trudno jednak było zgadnąć, że rannemu trzeba pomóc.

- Znaleźliśmy go rannego podczas przejażdżki – wyjaśnił mu jeden z eskorty księżnej, choć Irial wcale o to nie pytał.
-Zabierzcie go do komnat – rzuciła zduszonym głosem Eile wciąż bezskutecznie usiłując zatamować krwotok.
-Dobrze, pani. Odsuń się, proszę. Ja się tym zajmę – odparł wyjmując jej z rąk zakrwawiony materiał. – No, panowie, bierzemy go! – zarządził mężczyzna.

Po chwili przyniesiono prowizoryczne nosze. Ranny został na nich delikatnie położony i wyniesiony z dziedzińca. Irial towarzyszył mu aż do komnaty, w której ułożono go na miękkim łóżku. Zaraz też zjawiło się kilka służących, by opatrzyć mu rany. Gdy przemyły mu twarz chłodną wodą, Irial znów próbował dostrzec oblicze rannego. I tym razem mu się nie udało. Zaraz potem nastała ciemność.

Servin

- Tata, tata chodź tutaj szybko! – głos kilkuletniego chłopca dobiegał gdzieś z bardzo bliska.

Rozejrzał się. Uradowany brzdąc biegł ku niemu ile sił w nogach. Wreszcie zatrzymał się tuż przed ojcem i pokazał w całej okrasie. Miał na sobie ojcowski naramienniki i przeszywanicę. Była to zaledwie część pełnej zbroi, ale maluch słaniał się pod ich ciężarem.


- Zobacz, tata, pasuje mi, prawda? – wydyszał podekscytowany chłopiec pokazując się ojcu ze wszystkich stron. – Jak prawdziwy rycerz?
- Jak prawdziwy rycerz – potwierdził mężczyzna gładząc syna po głowie. – Gdzie mama?
- W domu.
- A twoje rodzeństwo? – dopytywał się ojciec.
- Też – powiedział chłopiec, a w jego błękitnych oczach, zupełnie takich samych jak oczy jego matki, zabłysły wesołe iskierki.

Servin wziął chłopca na ręce i ruszył ku domostwu. Byli już prawie na progu, gdy drzwi otworzyły się. Wypadła z nich parka dzieci, nieco starszych od trzymanego przez Servina w ramionach, z okrzykami: - Tata wrócił! - na ustach.

Tuż za nimi podążała ich matka. Wysoka, ognistowłosa, po prostu piękna. Energicznym ruchem głowy odgarnęła z czoła niesforną grzywkę i uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła. W jej oczach, barwy pogodnego, letniego nieba, zaiskrzyło tysiące gwiazd.

Servin postawił na ziemi najmłodszego chłopca pozwalając, by starsza parka też mogła się do niego przytulić. Dzieci osaczyły ojca unieruchamiając go na chwilę w splocie swych malutkich rączek. Dopiero po pewnym czasie zdołał się oswobodzić z tych kochanych więzów. Podszedł do kobiety i z uśmiechem wtulił się w jej wątłe ciało. A potem pocałował ją, długo i namiętnie, jak to miał w zwyczaju za każdym razem, gdy wracał z podróży.

-Emea, kochanie, tak tęskniłem… – tchnął wprost w jej ucho, gdy już zdołał oderwać swe usta od jej przyjemnie ciepłych i wilgotnych warg.
- Tata, tata umiem już czytać! – wypaliła dziewczynka najwyraźniej nie godząc się na chwilowe ignorowanie ich przez rodziców.
- Cicho, Teria, nie teraz. Daj ojcu chociaż odpocząć! – zganiła ją matka.
- Spokojnie, Emerahl, nie jestem taki zmęczony. – uspokoił ją mężczyzna. – Dam radę zając się własnymi dziećmi. Więc co tam przeczytałaś, moja królewno?
- Bajkę o żółwiu i biedronce – odparła dziewczynka z dumą.
- To wspaniale. Może przeczytasz mi ją na dobranoc, żebym miał piękne sny?
- Ja – zdziwiła się mała. – Przecież to rodzice dzieciom powinni czytać bajki na dobranoc! – powiedziała takim tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Moja przemądrzała panna – odparł z radością Servin przyciągając córkę ku sobie. – Ciekawe po kim ty jesteś taka pyskata, pewnie po mamusi – dodał z uśmiechem, a widząc grymas niezadowolenia na twarzy kobiety, puścił do niej oko.

Całą piątką weszli do środka. Emea zaserwowała swej rodzinie wspaniały obiad, a kiedy jedli go wspólnie najstarszy chłopiec odezwał się:

- Tata, tata, a ja też nauczyłem się czegoś nowego, jak ciebie nie było.
- Och ty mała paplo! – mruknęła matka z niezadowoleniem. Po chwili jednak jej oblicze złagodniało i zupełnie spokojnie dodała. – Wagrmar, to miała być niespodzianka. No ale dobrze, skoro już zacząłeś to dokończ ojcu.
- No wiec… mama nauczyła mnie nowej sztuczki – powiedział z radością chłopiec. – Magicznej – dorzucił na koniec, jakby chciał w ten sposób dodać powagi sprawie.
- No proszę! Jakie mam zdolne dzieci. Kto by się spodziewał – odparł mężczyzna wyraźnie zadowolony ze swych latorośli. – Brawo, synku. Pokażesz mi wszystko zaraz po obiedzie.

Chłopiec był bardzo podekscytowany posiadaniem nowej zdolności, ale przystał na ten układ. Servin jednak nie zdążył się przekonać, jakąż to sztuczką chciał się popisać jego najstarszy syn. Zanim zdążył włożyć do ust ostatnią łyżkę zupy, świat zalała tęczowa fala barw. Przez chwilę kolory mieniły mu się przed oczami, później wszystko zlało się w jednostajną szarość. I właśnie wtedy otworzył oczy.

Samuel

Obudziło go ciche miauknięcie. Ostrożnie otworzył jedno oko. Czarna kotka raźno maszerowała między snopami słomy i siana, nic sobie najwyraźniej nie robiąc z dwójki wtulonych w siebie, nagich ludzi.


Samuel uśmiechnął się na wspomnienie wczorajszego wieczoru i nocy. Ognistowłosa piękność leżała tuż obok niego, taka ciepła i pachnąca. Bogowie, cóż to była za kobieta! Wtulił się w jej cudownie miękką skórę, z lubością pogładził jej nagie biodro, zanurzył twarz w burzy rudych loków.

Coś jednak było nie tak. To nie ten zapach zapamiętał z zeszłej nocy. To nie ten zapach unosił się w powietrzu, gdy oboje oddawali się najpiękniejszej ze sztuk, bo sztuce miłości. Perfumy rudowłosej były zupełnie inne, przywodziły na myśl wiosnę, młodą różę dopiero budzącą się do życia.

Mężczyzna z lekkim niepokojem odgarnął niesforne, ogniste kosmyki z czoła kobiety. Obok niego nie leżała Ruth. To była…, o bogowie, to była Lamia!

W tym momencie dziewczyna obudziła się. Gdy dostrzegła mężczyznę, przeciągnęła się z rozkoszą. W tej samej chwili jedna z jej piersi, dotąd schowana pod przykryciem ze słomy, ukazała mu się w całej swej okazałości. Mężczyzna aż kaszlnął z wrażenia, jak na piętnastolatkę, Lamia była hojnie obdarzona przez Wielką Matkę.

- Oh, Samuelu – szepnęła dziewczyna wtulając się w niego. Przeczesała palcami włosy porastające jego tors i z uśmiechem dodała – To było… to było niesamowite

Lestre nie odpowiedział, jakoś zaschło mu w gardle. Zanim zdążył pozbierać myśli, stało się coś jeszcze. Pod sobą usłyszeli ciche skrzypienie otwieranych drzwi, nastała chwila ciszy, a potem odezwał się czyjś głos:

-Lamia, jesteś tutaj?! – wydyszał zdenerwowany, męski głos. Samuel nie musiał sprawdzać, by wiedzieć, że to Irial.

Głośno przełknął ślinę. Lamia natomiast zachichotała.

-Lamia, wiem, że to ty! Idę do ciebie! I módl się, żeby cię wszyscy bogowie mieli w swej opiece, bo będzie z tobą krucho.

Samuel zaśmiał się pod nosem, choć do śmiechu wcale mu nie było. Doskonale wiedział, że Lamia nie musiała się w chwili obecnej o siebie martwić. To Samuel powinien się modlić o boską opiekę.

Drabina na dole zaskrzypiała, a więc Irial już zaczął się po niej wspinać. Zostało mu jeszcze tylko kilka szczebli. Jeszcze tylko trzy… trzy sekundy życia Samuela.

- Nieeeeeeeeeeeee! – usłyszał przerażający krzyk, swój własny, choć usta miał zamknięte.

***

Obudziło go ciche miauknięcie. Ostrożnie otworzył jedno oko. Czarna kotka raźno maszerowała między snopami słomy i siana, nic sobie najwyraźniej nie robiąc z dwójki wtulonych w siebie, nagich ludzi.

Samuel zerwał się jak poparzony. Kropelki poru spływały po jego nagim ciele powodując uczucie nieprzyjemnego chłodu. Nie siląc się nawet na delikatność, odgarnął włosy z czoła leżącej tuż obok niego kobiety. To była Ruth. Wielka Melio, a więc to jednak był tylko zły sen.

W tym momencie kobieta obudziła się. Gdy dostrzegła mężczyznę, jej twarz przybrała dziwny wyraz. Otrząsnęła się, jakby próbowała odgonić od siebie jakiś zły sen, a potem mruknęła:

- Ależ mnie łeb boli! – czar wczorajszej nocy prysł, ale to wciąż była Ruth i należało się z tego cieszyć.

Ruth

Znów czuła na sobie jego przyspieszony, gorący oddech. Jego dłonie delikatnie wodziły po jej rozpalonym ciele, natomiast jego usta zasypywały ją gradem namiętnych pocałunków przyprawiając ją tym samym o zawrót głowy. Jak na jej gust był to bardzo przyjemny zawrót głowy.

Ruth mruknęła z zadowoleniem, gdy dłonie mężczyzny dotknęły jej nabrzmiałych z podniecenia piersi. W jednej chwili leżała pod nim, przygnieciona całym ciężarem jego ciała, by w następnej zręcznie przeturlać się i siąść okrakiem na nim.

Mężczyzna jakoś nie protestował. Dalej z zapałem dotykał jej piersi i trze ba przyznać, że miał w tym sporo wprawy. Ruth westchnęła cicho i uśmiechnęła się. Odchyliła głowę do tyłu rozkoszując się chwilą.

Samuel tymczasem porzucił na chwilę pieszczoty jej biustu, by oddać sprawiedliwość również innym partiom jej ciała. Jego dłonie ześlizgnęły się po plecach dziewczyny na jej biodra i uda, by po chwili wylądować na pośladkach. Mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko i uszczypnął ją w pośladek.

Ruth jęknęła cicho, ale nie z bólu, raczej z zaskoczenia. Uniosła ku górze brew, po czym zaczęła go bezlitośnie łaskotać. Mężczyzna wybuchnął niepohamowanym, niemal panicznym śmiechem. Początkowo próbował powstrzymać dziewczynę, jednak już po chwili powziął odwet. Przez chwilę tarzali się wśród snopów siana zanosząc się śmiechem. Jednak ostatecznie to Lestre był górą. Przygwoździł Ruth do podłogi i uśmiechnął się triumfalnie.

Przez chwilę leżeli w milczeniu. Wreszcie mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Nie wypowiedział jednak ani jednego słowa. Z jego ust popłynęła za to istna lawina trupich robaków. Robactwo spłynęła na twarz kobiety usiłując wejść do wszystkich możliwych jam ciała. Ruth wrzasnęła przerażona.

***

Otworzyła oczy i rozejrzała się ostrożnie. Samuel leżał tuż obok wpatrując się w nią z niepokojem. Chciała powiedzieć coś miłego na przywitanie, jednak w tym momencie przypomniała sobie końcówkę swego snu i jej twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Otrząsnęła się z odrazą i mruknęła:

- Ależ mnie łeb boli! – a po chwili dodała – Już rano, powinniśmy się zbierać

Theron

Otaczała go pierwotna puszcza, jego dom, jedyny jaki znał. Szedł powoli rozglądając się uważnie. Miał dziwne wrażenie, że jest obserwowany. Był sam, a to nie wróżyło niczego dobrego. Drapieżnik mógł się czaić wszędzie i trzeba było mieć oczy dookoła głowy.


Minął niewielkie jeziorko. Bardzo chciało mu się pić więc zatrzymał się nad nim, by zaspokoić pragnienie. Przez cały czas uważnie nasłuchiwał. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę nieuwagi, to go mogło kosztować życie.

Dlaczego właściwie był sam? Odłączył się od rodziny wczoraj wieczorem, podczas ataku wilków, bardzo długo błądził sam po lesie, aż dziw, że nic go jeszcze nie zaatakowało. Miał nadzieję, że innym też się nic nie stało, zwłaszcza młodym. To od nich zależała przyszłość stada.

Znów to dziwne uczucie, że jest się obserwowanym. Przystanął na chwilę, by odgłos własnych kroków nie zagłuszał mu innych odgłosów. Gdzieś bardzo blisko dał się słyszeć śpiew ptaków. To chyba był kowalik, bardzo lubił te ptaki.

Cichy szelest gdzieś blisko przywrócił go do rzeczywistości. Kroiło się coś niedobrego, drapieżnik był blisko, a znając jego szczęście był to ten najgroźniejszy. Nagłym impulsem zerwał się do ucieczki. Biegł ile sił w nogach. Szybciej i szybciej, byle przeżyć.

Nie mylił się. Drapieżnik był blisko, śmiertelnie blisko można by rzec. Przez chwilę las jakby zamarł. Usta śpiew ptaków i szum drzew. Słyszał tylko odgłos własnych kroków, bicie swego serca. Biegł nieustannie, choć mięśniom powoli brakowało już sił. Nie mógł sobie teraz pozwolić na odpoczynek, drapieżca był zbyt blisko.

Ten dziwny odgłos, gdzieś blisko. Cholera, niedobrze! Drapieżcy i te ich piekielne badyle! Słyszał ich krzyki, a potem znów ten dziwny odgłos. Dostrzegł jeden z owych badyli sterczący z drzewa tuż obok niego. Byli blisko, bardzo blisko. Szybciej!

Mijał kolejne drzewa i krzewy. Wiatr świszczał mu w uszach, ale to nie miało teraz znaczenia. Szybciej! Szybciej! Jak najdalej stąd, byle przeżyć.

Nagły ból w piersi zwalił go z nóg. Dopadli go! To już koniec. Poczuł, jak całym ciałem upada na ziemię, ból w boku był coraz większy, a on miał coraz mniej sił. Oddychał ciężko. Przebierał nogami, choć doskonale wiedział, że to nic nie da. Zamknął oczy, to był już koniec.

- Wspaniały jeleń, Theronie – zabrzmiało nad jego głową.

Człowiek pochylił się nad nim. Pogładził go dłonią po łbie. I to faktycznie był koniec. Potem była już tylko ciemność.

Karczma pod Czeremchą – wszyscy

Tej nocy Melia nie szczędziła im snów, jednym lepszych, drugim gorszych. Jedni obudzili się rześcy i wypoczęci, inni czuli się jeszcze bardziej zmęczeni niż wczorajszego wieczoru. Ot, kolejny kaprys bogini.

Siedzieli w piątkę w głównej izbie karczmy, brakowało Ruth i Samuela. Służebne dziewki, na spółkę z karczmarzem właśnie roznosiły śniadanie. Tej nocy w gospodzie spało wielu gości, więc roboty było niemało.

Po chwili na ich stole stało już wszystko potrzebne do śniadania. Talerze i sztućce, ale przede wszystkim wielki bochen chleba oraz masło, wędlina i ser. Wszyscy z apetytem zabrali się do pałaszowania swych talerzy.

Niebawem na schodach prowadzących z piętra pojawił się Johar Mormont wraz ze swoimi trzema pachołkami. Mężczyzna skinął na przywitanie, po czym zajął stolik na drugim krańcu sali i również zabrał się za śniadanie.

Chwilę później drzwi wejściowe do karczmy otworzyły się. Stali w nich Ruth i Samuel, rozczochrani, z lekko skwaszonymi minami. Widać tej nocy Melia nie była dla nich łaskawa. W milczeniu zajęli miejsce obok reszty swej kompanii i również zaczęli śniadanie.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-04-2010 o 01:46.
echidna jest offline