Czarownik zerknął na drzwi, wyraźnie czymś zaniepokojony, a następnie widząc poczynania mężczyzn z rozbawieniem rozłożył ramiona na boki. Wysunął przy tym z rękawów białe jak kreda, wychudłe, acz wciąż silne przedramiona. Sztućce, gwoździe i monety groźnie zaszumiały.
- Myślisz, że mnie oszukasz? Mnie! Szramo, Szramo.. przejrzałem cię od pierwszej chwili głupcze! Zły to pies, który chce pokąsać swego pana! Podejdź no, jeżeli tylko zdołasz.
Rivilion zaatakował wraz z pierwszym krokiem Szramy. To na nim swoją furię skupiła przypominająca rój komarów metalowa chmura, chociaż nielicho dostało się też pozostałym. Teraz nie było już odwrotu. Żelastwo haratało ich skóry, twarze i dłonie, przysparzając bólu jakiego nie znieśli by pierwsi lepsi śmiałkowie. Jednak przed Rivilionem nie stali pierwsi lepsi ludzie i pierwszy lepszy hobbit! Stali przed nim bohaterowie, których sam stworzył. W trakcie ostatnich przygód na pewno przywykli do dwóch rzeczy. Bólu i walki. Bren i Manfennas uparcie szli do przodu, zostawiając za sobą coraz większy krwawy ślad.
- Nie zrobisz tego ani teraz, ani za tysiąc lat! Rozkazuje wam: stać! - Te słowa osadziły ich w miejscu, jednak nie byli sami w tym boju. W końcu Szrama dzierżył żądny krwi i pomsty miecz Galdora. Ten wręcz wyrywał się, by zadać ostateczny cios, przy okazji ciągnąć za sobą półprzytomnego już mężczyznę. Runy, którymi pokryte było ostrze przez moment zabłysnęły czerwoną poświatą.
- NIE! Nie! Niee... - Ostatnie słowo przeszło w cichnący syk, gdy broń ugodziła go prosto w gnijące serce... Ten, który odpowiadał za ich wszystkie krzywdy konał u ich stóp niczym zwykły, najzwyklejszy śmiertelnik. Konał w milczeniu, bez zbędnego bólu czy zawodzenia. Powoli zamknął powieki i zacisnął zakończoną długimi paznokciami rękę na oprawie odzyskującej kolor księgi...
***
ŁUP!
[media]http://boxstr.net/files/6432013_9eeqn/li.mp3[/media]
Czarownik konał, a obraz rozwiewał się niczym dym. Dym ten pachniał znajomo i całkiem swojsko, niczym ziele z Południowej Ćwiartki Shire. Przeplatał się z jeszcze inną wonią. Wonią kurczaka z Butterburowej kolacji, którą suto zastawione były wszystkie stoły.
Łup!
- Wyśmienita historia mości Kapeluszniku! - zawołał gospodarz i dziarsko klepnął zaspanego Szramę w plecy. - Patrzcie na tego! Całkiem zdaje się zapomniał o prawdziwym świecie! Kolacja dla wszystkich na koszt Tedda Butterbura! Jak żyje takich dziwów dawno u nas nie było!
ŁUP!!
Narfin drgnęła niczym oparzona. Cóż za niedorzeczna historia! Przecież właśnie w Kucyku miała spotkać się z Borandem. Nic tylko patrzyć, aż otworzą się drzwi i wejdzie jej brat, uśmiechnięty jak zwykle! I skąd Orendil wiedział takie rzeczy!
Ani Telio, ani Manfennas, ani żaden inny z licznych, występujących w opowieści gości karczmy nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Wielu z nich posyłało Kapelusznikowi zdziwione spojrzenia, ten zaś odpowiadał na nie jedynie zagadkowym uśmiechem, gdy wstawał z krzesła, wyraźnie szykując się do dalszej drogi...