Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2010, 23:04   #99
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Tomas Worren wprowadził was do obskurnej, grożącej zawaleniem rudery, która wyglądała jak średniej wielkości motel lub bardziej pensjonat zniszczony przez jakiś kataklizm. Nic wyszukanego, ale jak na środek parku narodowego – czyli dzikiej głuszy – prawdziwy luksus. Kiedyś. Teraz bowiem ściany były spękane, dach przeciekał, farba odłaziła wielkimi płatami, meble, drzwi i okna zniknęły, a wszystko cuchnęło zgnilizną i zwierzęcą, mokrą sierścią.
Główne wejście prowadziło do zniszczonego holu, gdzie na ścianach panoszył się czarny grzyb. Stamtąd, ponurym, zdewastowanym korytarzem, Tomas zaprowadził was dalej. Idąc za nim mogliście ocenić ogrom zniszczeń, jakich dokonała przyroda. Wyglądało na to, że budynek był nie używany od wielu, naprawdę wielu lat. Może nawet dziesięcioleci. Niewiele brakowało do tego, by stał się jedynie wspomnieniem.
Wasz gospodarz zaprowadził was do jedynego pokoju, który miał drzwi. Do reszty pomieszczeń prowadziły ponure, ciemne otwory, jakie pozostały pozbawione jakichkolwiek zamknięć. Po przekroczeniu łuszczących farbę drzwi znaleźliście się w nadspodziewanie dużym i straszliwie zagraconym pokoju. Okna zostały pieczołowicie zabite deskami i uszczelnione szmatami. W rogu pomieszczenia stał żelazny piecyk, w którym wesoło buzował ogień. Rura odprowadzająca dym wystawała na zewnątrz, przez dziurę w ścianie, W pokoju stało kilka krzeseł – dwa z nich przykryte zdjętymi drzwiami – służyły za stół. Były tam też jakieś skrzynki, pakunki i całkiem nowe łóżko z ciepłym, zimowym śpiworem.
- Siadajcie, gdzie się da – zachęcił gospodarz – Ja wstawię wodę na coś ciepłego.
Wziął sporej wielkości czajnik i skierował się do wyjścia. Zapewne szedł w stronę jeziora.
Tan czas pozwolił wam dokładniej zlustrować pomieszczenie.
W skrzynkach pieczołowicie ustawionych pod ścianami gospodarz trzymał swoje zapasy: puszki, metalowe pojemniki, kilka butelek w tym parę z alkoholem i ubrania na zmianę zamknięte w foliowe worki. Zapasów rzeczywiście było sporo, jednemu człowiekowi starczyłoby ich spokojnie na 2 miesiące. Takiej grupce jak waszej – 12 dodatkowym osobom, na góra tydzień. Oczywiście nie macie zamiaru zostawać aż tak długo. Na prowizorycznym stoliku – dwie puste skrzynki i kilka desek nakrytych materiałem – stoi spore CB radio na baterie (ich zapas też został zgromadzony w jednym z pojemników razem z woskowymi świecami).. Karabin myśliwski Tomas zawiesił na gwoździu wbitym w ścianę. W pomieszczeniu jest ciepło – szczególnie w porównaniu z mrozem na zewnątrz. Ilość krzeseł jest niewystarczająca, lecz zawsze znajdzie się jakaś skrzynka, która może posłużyć jako siedzenie.
W końcu Tomas wrócił niosąc ostrożnie czajnik. Jego brodata twarz była skupiona, kiedy wstawiał czajnik na piecyk. Najwyraźniej przejmuje się rolą gospodarza.
- Ot i całe moje królestwo – wskazał ręką wokół siebie. – Dość skromne, jak widzicie, lecz, Boże, nie spodziewałem się gości.

Tomas dość szybko okazał się być ciekawym człowiekiem, a co najważniejsze, najwyraźniej przejmował się waszym losem. Typ samotnika, który jednak lubi sobie pogadać, jak już ma towarzystwo. Z jego oczu wyziera troska, prostoduszność i życzliwość do ludzi i świata. Wydaje wam się niegroźny, lecz na pewno jest twardszy niż wygląda. Kto podjąłby się pracy na takim odludziu, samemu? I to jakiej pracy?! Pilnowanie kupy przegniłego drewna i omszałych, zagrzybionych cegieł! Kto wysyła człowieka do pilnowania czegoś takiego?! Po co pilnować czegoś tak mało wartościowego na takim zadupiu?! Im dłużej się nad tym zastanawiacie, tym bardziej nie daje wam to spokoju. Coś tutaj jest nie do końca takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Jakiś niepokój, jak cień w słoneczny dzień, pada na wasze serca. Tak duże zapasy? Jak długo naprawdę Tomas miał tutaj zamiar siedzieć? Po co? Co ukrywa? Czy może jego prostolinijne i szczere zachowanie jest tylko maską? Jeśli tak, po co ją założył? Wiele pytań lecz brak jakichkolwiek odpowiedzi.

Annie Carlson, Holy Charpentier i Jenny Watson

Dzięki uprzejmości Tomasa udało wam się ogarnąć i umyć. Ciepła woda była jak spełnienie potajemnych próśb i modlitw. Korzystając z mydła podarowanego przez gospodarza, miski pełnej ciepłej wody podgrzanej na „kozie” mogłyście zmyć z siebie krew. Oczywiście wszyscy mężczyźni wyszli wtedy na zewnątrz. Stali na zrujnowanym holi, rozmawiali głośno i palili papierosy. Słyszałyście, że wypytują Tomasa o drogę, o okolicę, o środki transportu i inne rzeczy. W końcu, nieco odświeżone, mogłyście zawołać facetów. Woda, różowa od waszej krwi, została wylana na zewnątrz, a mężczyźni mogli wrócić do ciepłego wnętrza.
Potem próbowałyście zasnąć, ale jest taki moment, że sen, mimo, iż pożądany nie chce nadejść. Zamykacie oczy widząc zmasakrowane ciała, lejącą się krew i czarnookie potwory.

Jack Wallman

Zmęczenie jest wrogiem wyobraźni. Gdzieś to kiedyś słyszałeś. Siadłeś na jednej ze skrzyni i sącząc ciepłą herbatę i rozmyślając nad dalszymi działaniami. Jeśli dopisze wam szczęście to szef Tomas niedługo przyjedzie. Ale co z tego? Może nie przyjedzie? Może zatrzyma go pogoda? Może inne sprawy? Twoje myśli nieubłaganie powracają do czarnookich trupów, do piekielnego psa i śmierci. Świadomość tego, że wasza bezczynność zbliża nieuchronne dobija cię i nie pozwala zmrużyć oczu. Kto wie? Może to na ciebie padnie następnym razem? Może to ty umrzesz w tej przeklętej głuszy z odgryzioną głową? W końcu zasnąłeś – ale tylko na chwilę, bo zbudził cię koszmar. Śniłeś ponownie moment wypadku. Tym razem jednak to ty, a nie Patrick waliłeś głową o szybę.

Kuba Wegnerowski

Zastrzyk i ciepłe jedzenie pomogły ci dojść do siebie. Pomagałeś troszkę w noszeniu wody dziewczynom. Potem postałeś z chłopakami, kiedy Holy, Janny i Annie doprowadzały się do porządku. Na zewnątrz zrobiło się jasno, chociaż dzień był pochmurny. Wpatrując się na teren przed „pensjonatem” widziałeś wyraźnie brzeg jeziora. Okolony lasem z odbijającą się w toni górą. Gdyby nie okoliczności nawet byłoby ładnie. A tak – szkoda słów.

George Wasowsky

Odpłynąłeś w sen, lecz nie był on ani długi, ani przyjemny. Widziałeś w nim siebie. Stałeś przed lustrem goląc twarz. Lecz w tym śnie nie miałeś zwykłych oczu, lecz czarne – wypełnione ciemnością. Budziłeś się i zasypiałeś, ale budził cię znów ten sam sen. To przypominało obroty karuzeli. Sen, koszmar, pobudka, sen, koszmar, pobudka i tak w nieskończoność.

Derek „Hound” Grey

Marsz – o dziwo – twoje kolano zniosło nadspodziewanie dobrze. Bóle zmniejszyły się. Straciły na intensywności. A może to ty zobojętniałeś. Tomas okazał się życzliwym, skorym do pomocy człowiekiem, który jednak niewiele był w stanie zrobić. Podzielił się z wami jedzeniem, dał dach nad głową – chociaż nieco dziurawy. Ale co zrobi ten wesoły staruszek, kiedy nadejdzie Łowca? Czy będziesz w stanie obserwować, jak bestia odgryzie mu głowę, zmasakruje ciało, wyrwie wnętrzności? Przeklęta pogoda, która uniemożliwia wam działanie? Przeklęty zły los, który stał się waszym udziałem. Teraz słońce zbliża się do zenitu, ale co się stanie, jak zapadnie mrok? Co wtedy? Macie jakiś plan, czy będziecie czekać, jak te durnie z wrogiej drużyny, którą Łowca pokona w pierwszym przyłożeniu? Ta sytuacja jest jak mecz – potrzebuje dobrego planu i dobrego trenera. Inaczej przegracie tą rozgrywkę. Ale ona nie toczy się o jakiś tam puchar. Gra idzie o najwyższą stawkę – o wasze życie. O twoje i tej gromadki ludzi, z którą połączył cię los.

Michael Sanders

Jako jedyny zadałeś sobie troszkę trudu, by po jedzeniu obejrzeć tą upiorną ruinę. Zimne przeciągi brzmiały jak zawodzenia. Budynek nie był duży. Dwa piętra i parter. Z pięter niewiele pozostało. Zaledwie grożące zawaleniem schody i przegniła podłoga. Wejście na piętra zapewne skończy się zarwaniem podłoża i bolesnym upadkiem.
W pewnym momencie, obserwując piętro złowiłeś kątem oka jakiś ukradkowy ruch. Instynktownie spojrzałeś w tamtą stronę widząc... szopa, który szybko czmychnął do jakiejś kryjówki. Trzeba przyznać, że futrzak spowodował, ze serce zabiło ci nieco szybciej.


Cyrus Parker


Wziąłeś się za próbę naprawienia radia.



To dość stary i nieskomplikowany model zasilany podłączonym specjalnym kablem zestawem baterii. Jej zasięg w górach nie jest oszałamiający, ale na pewno uda się złapać kontakt z jakimś użytkownikiem w promieniu do 50 mil. Wystarczy straż parku, pobliskie miasteczko czy indiański rezerwat. Ktokolwiek. Znając swoje położenie jesteście w stanie wezwać pomoc.

Wszyscy

Nim udało się wam po kolei obmyć (wodę trzeba było nosić znad jeziora i grzać w sporym kotle ustawionym na piecyku), nim Tomas przygotował wszystkim coś do jedzenia i ciepłe picie wczesny ranek zmienił się we wczesne przedpołudnie. Patrząc na zegarki zdziwiliście się, że upłynęło aż tyle czasu. Jest w pół do dwunastej. Pogoda paskudna. Słońce z trudem przebija się przez zasłonę ciemnych chmur, z których nieprzerwanie pada śnieg. Wiatr zamiata nim w tą i nazad tworząc nieprzyjemnie wyglądającą zadymkę. Jest na tyle zimno biały puch przykrywa wszystko wokół cieniutką warstwą i jednocześnie na tyle ciepło, że warstwa ta szybko topnieje zostawiając ciemne spłachetka rozmokłej, brudnej ziemi i skały. W każdym razie wędrówka w takich warunkach raz, ze nie należałaby do przyjemnych, dwa – jakiekolwiek trudniejsze podejścia lub próba skorzystania z bardziej niedostępnych szlaków o których wspominał Tomas jest – nazywając rzecz po imieniu – ryzykowna.

Jednak już prawie południe, a zaraz po nim słońce rozpocznie swoją drogę ku widnokręgowi. W końcu skryje się za górami na zachodzie i świat pogrąży się w ciemnościach nocy. Kiedyś mawiano, ze kiedy zapada zmrok budzą się potwory. A wy przeżyliście tyle wczorajszej nocy, że wiecie już, że to nie jest zwykłe powiedzenie. Tego się obawiacie.
Słowa „matki Patricka” czy raczej tego, co wlazło w jej trupa wyraźnie rozbrzmiewają w waszych wspomnieniach –„jesteście moim pokarmem”, „wasza śmierć”, „pewna”.

John Adler chodził zdenerwowany z kąta w kąt, próbując złapać zasięg na swoim wypasionym telefonie. W końcu nerwy wzięły nad nim górę – walnął aparatem o ścianę rozwalając go w kawałki! Potem próbował go poskładać – oczywiście bez skutku, przeklinając pod nosem siebie samego, kierowcę autokaru i wszystkich wokół. „Roban” ogarnął się troszkę a potem zwinął w kłębek i zasnął – najwyraźniej dotarł do kresu swojej wytrzymałości fizycznej.
Za to „Studenciak” w końcu się ocknął. Spojrzał na was przytomnym wzrokiem zaszczutego zwierzęcia.
- Dziękuję wam – to były pierwsze słowa, jakie wypowiedział. – Dziękuję, że mnie tam nie zostawiliście. Nazywam się Artur. Artur Mac Cornick. Jechałem do swojej dziewczyny, wiecie. Ona na pewno na mnie czeka, wiecie. – potem rozpłakał się histerycznie i nie potrafił przerwać.

- Miałem wam opowiedzieć legendy o Spirit Lake, chcecie – zaproponował Tomas odwracając wzrok o chlipiącego chłopaka. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do takiego okazywania uczuć publicznie, bo jego głos był ... zażenowany.
Kilka osób potwierdziło, że chce posłuchać, więc Tomas rozsiadał się wygonie na kocu rzuconym na podłogę, wyjął flaszkę whiskey, odkręcił, pociągnął sporego łyka a potem puścił trunek w obieg.
- Indiańskie plemiona, które zamieszkiwały te ziemie uważały, że Spirit Lake to miejsce w którym gromadzą się duchy. Tam, za tamtą górą zaczyna się inny świat – wskazał ręką zaśnieżony szczyt po drugiej stronie jeziora widoczny przez do połowy zabite dyktą okno. – Nie w sensie inny, tylko, że po prostu masyw wpływa jakoś na klimat. Tutaj rosną lasy, dużo drzew, po drugiej stronie drzew jest mnie, teren bardziej suchy, potem prerie i półpustynie. Indiańce nazywali te góry „kumulet kamuk” co oznaczało „granicą życia” czy jakoś tak.
W każdym bądź razie nad jeziorem chowano zmarłych. Wiecie jak tutejsi indiańce grzebali swoich umarlaków. Nie? Powiem wam. Kładli ich na tyczkach w lesie, a zwierzęta i natura robiła swoje i zostawał tylko szkielet. Ponoć jedno z takich cmentarzysk było tutaj. Wielkie. Indiańce uważali, że jezioro stanowi bramę, przez którą zmarli mogli przekraczać do Krainy Wielkich Łowów. Ot, takie durne gadanie dzikich.
Zasępił się rozglądając za butelczyną. Poczekał aż dotrze do niego, pociągnął kolejny łyk i znów puścił ją w obieg.
- Zresztą jak chcecie, to pokażę wam miejsce, gdzie ponoć był taki indiański cmentarz? Chcecie?
Kiedy Tomas zadał swoje pytanie, radio przy którym od dłuższego czasu majstrował Cyrus ożyło ....

Cyrus i wszyscy inni

Korzystając z prowizorycznych narzędzi – pilnika do paznokci pożyczonego od którejś z dziewczyn oraz scyzoryka pożyczonego od Tomasa Cyrus rozkręciłeś obudowę. Szybki rzut oka do środka upewnił cię... że nie jest to silnik samochodowy, na którym się znasz, ale że wszystko wygląda jak należy. Żaden kabelek nie jest przerwany. Nic.
Skręciłeś obudowę i nagle zobaczyłeś, że świeci się kontrolka informująca o tym, ze radio działa.
- Halllo – dał się słyszeć zniekształcony przez szumy głos – Hallo. Czy ktoś mnie słyszy.
Z nadzieją podniosłeś słuchawkę i włączyłeś się na nadawanie.
- Tak. Słyszę cię. – powiedziałeś czując, jak z podniecenia bije ci serce. – A ty mnie słyszysz? Potrzebujemy pomocy!
- To fajnie Cyrus, że mnie słyszysz – usłyszałeś odpowiedź. Poczułeś jak zimne palce strachu chwytają cię za gardło. Znasz ten głos. To Dominik DOM! My też was słyszymy! A pomoc raczej nie nadejdzie! My jednak nadejdziemy niedługo!
Potem kilka głosów jednocześnie zawyło dziko i opętańczo. Wydało ci się, że rozpoznajesz głos doktora, matki Patricka, drugiego kierowcy i innych, którzy zginęli w autokarze i zaraz po wypadku. Potem głosy przeszły w coraz cichszy szmer, przerodziły w trzaski i szumy, oraz ciche, pobrzmiewające niewyraźnie w tle .. indiańskie zawodzenia. Przypominały te śpiewne mamrotania, które tradycyjni rdzenni amerykanie wyśpiewują podczas swoich uroczystości sakralnych.

Tomas spojrzał na was z niedowierzaniem.
- Co to, Boże, było ?! – wykrztusił.
- Nie możemy tutaj zostać do nocy – wykrzyczał „Roban” w panice. – Oni po nas przyjdą! Słyszeliście! Przyjdą i nas zabiją!
- Uspokój się, chłopcze – zagrzmiał Tomas. – Jacy, cholera. Oni?
Potem spojrzał na was z niepokojem
- Czy ktoś mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-04-2010 o 10:58. Powód: kasacja P.S.
Armiel jest offline