Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-03-2010, 09:37   #91
 
vigo's Avatar
 
Reputacja: 1 vigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwu
Słaby, z powodu utraty krwi Jack, szedł drogą ze spuszczoną głową. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaczął zastanawiać się, jak się z tego wyleczy. "Wydam fortunę na psychologa" pomyślał.

W końcu dotarli do zabudowań. Były to małe, zaniedbane domki kempingowe. Najbardziej jednak wyróżniał się ogromny, mroczy budynek.
Zza domu wyszedł starszy mężczyzna z karabinem myśliwskim.
- Stać! Nie ruszać się! - krzyknął. Jednakże kiedy bliżej się im przyjrzał, zrozumiał, że tej nocy przeżyli coś strasznego.

Przedstawił się jako Tomas Worren i zaprosił ich do środka.
John Adler jako pierwszy zareagował i wypytał staruszka o telefon. Okazało się, że telefon jest zepsuty, a samochodu nie ma. Nadzieja w tym, że szef brodatego mężczyzny zjawi się po niego w miarę szybko.

- Mam, co do tego złe przeczucia - powiedział Jack, kiedy stali u frontowych drzwi upiornego budynku.
 
__________________
"A kiedy się chimery zlatują mój drogi,
to wtedy człowiek powoli na serce umiera"

Ostatnio edytowane przez vigo : 31-03-2010 o 10:29.
vigo jest offline  
Stary 01-04-2010, 03:36   #92
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Pięknie, Kuba potrzebuje swoich leków, Cyrus zmiany opatrunku, a ja nowego mózgu, bo ten najwidoczniej przegrzał mi się i sfiksował skoro chcę tam z nimi wracać! "– przeklinała się w duchu. – "Rozumiem ich, oni muszą wrócić po swoje rzezy, ale ja? Zagubionego mózgu tam raczej nie odnajdę! Holy Charpentier, cholerny bohater specjalnej troski...

Gdy Kuba powiedział jej że jest cukrzykiem przeraziła się nie na żarty; ww panice pomyślała o hipoglikemii.
Przy zbyt niskim poziomie cukru ich szaleńczy bieg mógł go kosztować nawet życie jeśli natychmiast nie uzupełni poziomu glukozy we krwi....
Wyskoczyła ze słodyczami
-No co Ty. Chodzi o to, że mam cukier o wiele za wysoki. Dzięki, ale nie mogę. Byłoby jeszcze gorzej. – Kuba załamał ją. Brawo House, popisałaś się z czekoladkami... Cholera, jest kelnerką a nie lekarzem!
No to leżymy i kwiczymy... – zaklęła w duchu – musimy tam wrócić.
Potrzebowali leków Kuby, potrzebowali tez apteczki która została przy wraku. Nie wiadomo co jeszcze im się może przydarzyć.
Postanowiła że pójdzie z nimi i pomoże im pozbierać się do kupy. Każde z nich było w opłakanym stanie, bez wzajemnej pomocy nie pociągną daleko. Zadręczała się pytaniami na które odpowiedzi bała się poznać. Co stało się z resztą? Czy ktoś zajął się studentem? Gnębiło ją to. Tak łatwo przyszło jej zapomnieć o chłopaku gdy chodziło o ratowanie własnej skóry.....

Gdy podpierając się nawzajem dowlekli się w miejsce skąd wzywał ich Adler miała ochotę krzyczeć z radości.

George Wasowski żyje, pomyliła się!” jeszcze nigdy tak się nie cieszyła ze swojej pomyłki. Naprawdę, zdążyła polubić tego sympatycznego starszego mężczyznę w wymiętym prochowcu. Cieszyła się że żyje. Odetchnęła z ulgą widząc Dereka dźwigającego studenta :”Boże, skąd on znalazł u siebie tyle siły?!” – pomyślała z podziwem – „Przynajmniej on pamiętał o tym biednym chłopaku...”
. Miała ochotę uściskać Annie widząc ją wracającą z Jenny. Michael, Jack, Roban, no i Adler. Przeżyli...

Euforia minęła gdy zorientowała się kto zginął – lekarz i ten wielki mężczyzna, Dom.... Piekielny ogar dopadł ich. Boże... Powybija nas jedno po drugim, nie mamy szans...

- Holy... – głos Dereka przywołał ją do rzeczywistości. Spojrzała na niego półprzytomnie. - Będę miał prośbę – ich oczy spotkały się - Zaopiekuj się tym młodym- wskazał na studenta, który choć stał już o własnych nogach nadal byl jak bezwolna marionetka - ja z racji nogi będę szedł wolniej od reszty więc zaopiekujcie się nim i .... - pochylił się do niej i wyszeptał do jej ucha - słuchaj uważnie. Ten kto mówi jego ustami... On może nas ocalić.. – uśmiechnął się do niej
Spojrzała na niego zaskoczona.
Czyżby Derek wiedział coś więcej?” Chciała go o to zapytać. Niestety chłopak już wkręcił się w spór ich grupy pt.:” Schodzić do wraku czy z buta ruszać w drogę?” .Cyrus chciał zejść na dół spalić zwłoki. Kuba potrzebował swoich leków. Zdecydowana reszta już szykowała się do wymarszu w siną dal...
Szlag by to trafił!”

- Chwila, panowie - wyskoczyła - Chyba ustaliliśmy wcześniej że nie powinniśmy się rozdzielać. Też bardzo nie chcę tam wracać, ale zgadzam się z Cyrusem i Kubą że powinniśmy zejść do wraku po nasze rzeczy... Poza tym nie wiadomo co zastaniemy w tym campusie, więc lepiej się zabezpieczyć. Co do palenia zwłok... – zawahała się – ....to chyba jednak nie mamy na to czasu... Po prostu zejdźmy na dół, zabierzmy co trzeba i ruszajmy do campusu. Ci którzy nie chcą wracać niech zaczekają na nas tutaj... To nie powinno zająć dużo czasu...Takie jest moje zdanie.

- Nie mamy co się obawiać aż do zmierzchu – utrzymywał Derek. Na czym opierał swoją pewność? Na słowach chłopaka który wskutek doznanego szoku w ostatnim czasie był w stanie stuporu, z którego na chwilę przebudził się by poinformować ich o niejakim Nathanielu. Mężczyzna który ponoć przemawiał ustami studenta, miał im pomóc i czeka na nich w umówionym miejscu... Brzmiało to jak czyste szaleństwo, lecz wszyscy uwierzyli w relację Dereka. Jeśli chodzi o Holy, po ostatnich wydarzeniach była w stanie uwierzyć już we wszystko.
- .... mamy czas do szesnastej na dojście do tego miejsca bez ataków tego pieprzonego psa. Możliwe, że każdego dnia. A jak nie, to będzie on zbierał swoje żniwo przez te pieprzone 11 minut. – wciąż brzmiały jej w uszach słowa Dereka - Trzy trupy Sanders po każdej nocy...

„Pięknie, wprost uroczo”.
A potem wszyscy zaczęli zbierać się w drogę do campusu.

-Możecie mnie przeklinać. Mam to gdzieś. Ja też chce żyć – usłyszała słowa Dereka. Nie mogła go o to winić.
" Ale to wciąż nie jest wytłumaczenie by zostawiać Cyrusa i Kubę samych sobie, w końcu razem tkwimy w tym wszystkim!"

- Nie powinniśmy nikogo zostawiać w tyle... – czuła jak grunt usuwa jej się pod nogami. Podjęła decyzję – Ja schodzę na dół ..
„ Holy Charpentier, cholerny bohater specjalnej troski, już widzę ten napis na moim grobie”
-... ktoś musi im pomóc – dodała usprawiedliwiająco spotykając się ze zdziwionym spojrzeniem Dereka
„wiem ze myślicie ze postradałam zmysły, wierzcie, nie jesteście w tym odosobnieni”
- ...mam nadzieje ze dogonimy was do 16tej – mruczała pod nosem zsuwając się po nasypie.


Starała się nie zwracać uwagi na rozrzucone wokół ciała, świadectwo niedawnego koszmaru. Skupić się na działaniu. Gdy zeszła na dół Cyrus właśnie przeszukiwał porozrzucane rzeczy. Miała nadzieje ze wybije mu z głowy palenie zwłok, nie mieli na to ani siły ani czasu! Odszukała wzrokiem Kubę. Gmerał przy swojej torbie. Niepokoiła się o niego. Podeszła do chłopaka oferując swoją pomoc.

Skinął głową w milczeniu przystając na jej propozycję. Gdy skończyli z zastrzykiem, zorientowała się ze do ich trójki dołączyła również Jenny. Przynajmniej jedna osoba... – pomyślała gorzko. Pomogła rudowłosej przy zmianie opatrunku u Cyrusa, następnie zaczęli zbierać potrzebne im rzeczy. Na szczęście ostatecznie stanęło na jej, dysponowali zbyt małą ilościa benzyny a zwłoki były zbyt porozrzucane by uczynić porządny stos pogrzebowy i żołnierz ostatecznie musiał skapitulować. Skończyli więc na pozbieraniu rzeczy i nie oglądając się już za siebie ruszyli w ślad za resztą grupy.
Dogonili ich gdzieś w połowie drogi. Około ósmej dotarli wreszcie do zabudowań campingowych.
To ruina” przebiegło jej przez myśl, gdy oszacowała wzrokiem domki. Zastanawiała się kiedy ostatnio ktoś zatrzymał się tutaj. Miejsce wyglądało na opuszczone od lat. Nie wróżyło to im najlepiej...
Na widok górującego nad domkami upiornego budynku rodem z horrorów odebrało jej na chwilę oddech. Jak się okazało, nie tylko jej. Stanęli wlepiając osłupiałe spojrzenia w niegdyś pewnie imponującą willę, zamienioną przez czas i budzący się dzień w wymarzoną siedzibę duchów...
Chyba puszczają jej nerwy, bo nagle cała ta sytuacja wydała jej się komiczna
- No dobrze Tajemnicza Spółko, czas odszukać Scooby Doo... – mruknęła pod nosem zastanawiając się czy aby właśnie nie dotarła do punktu krytycznego.
"Kreskówka? Skąd jej się to nagle wzięło?”

- Stać! Nie ruszać się! – Ktoś do nich krzyczał. Dopiero teraz zorientowała się że zza domu wyszedł starszy mężczyzna. Podszedł do nich mierząc z karabinu
. Upiorny staruszek z upiornego domu, w połatanej kurtce z demobilu trzyma nas na muszce.. Jak boga kocham, jak u Stephena Kinga, czemu mnie to już nie dziwi?!”

O Boże! Co się wam stało!? Podejdźcie! Stary Tomas, nie zrobi wam krzywdy! Boże! Skąd wy się tutaj wzięliście... – ton głosu staruszka zmienił się gdy przyjrzał im się dokładniej. Już nie mierzył do nich z broni, lecz zapraszał do środka....

A więc jednak bóg istnieje...” – pomyślała z ulgą Holy.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 01-04-2010 o 22:12.
Merigold jest offline  
Stary 01-04-2010, 11:45   #93
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Cyrus, gdy tylko zeszedł po nasypie, od razu złapał się za radośnie tryskającą krwią ranę nogi. O dziwo zeszła z nimi również Jenny oraz Holy. Twarde babki, nie ma co. I to właśnie one zajęły się nogą żołnierza, chociaż nalegał żeby zajęły się bagażami i młodym metalem. Że on w wojsku paczką agrafek zszywał kumplowi brzuch i sobie poradzi. Niestety nic to nie dało i kilka minut później miał zabandażowaną nogę.

Długo się wahał czy by nie palić zwłok, ale ostatecznie zrezygnował z tego przedsięwzięcia. Ciała były porozrzucane i strasznie poszarpane. Nie uśmiechało mu się tego wszystkiego zbierać do reklamówek i nosić do ogniska. Szybko pozbierał resztę opatrunków z autobusowej apteczki. Było tego nadal, całkiem sporo. Następnie udał się po swój worek, gdzie miał kilka ubrań. Jak czas pozwoli, to przebierze się w domostwach po drugiej stronie doliny.

Pogonił guzdrzące się dziewczyny oraz metala. Kilka minut później szli już starą szosą w kierunku zabudowań. Szosa wygląda jak wyciągnięta z Iraku. Koleiny, leje jak po bombach. I to wszystko tylko za sprawą matki natury.

Po około 30 minutach marszu dogonili pierwszych ludzi, którzy bardzo się wlekli. Był to chyba Derek i George. Kilkanaście minut później byli już przed zabudowaniami. Za jednego z budynków wyszedł staruszek z karabinem myśliwskim.
Cholera, weźmie nas za złodziei - przeszło przez myśl żołnierzowi.
Ale w wyglądzie tego staruszka Cyrus zauważył coś ciekawego.
Czyżby to był żołnierz?
Następnie staruszek zaprosił ich do domostwa, i porozmawiał z nimi. Był bardzo sympatyczny, jak na pozostawionego samemu sobie, leśnego włóczęgę.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 01-04-2010, 14:27   #94
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
-Nie chcę być wścibski, ale obiło mi się o uszy, że jesteś znanym baseballistą, to prawda?
Na twarzy Dereka odmalowały się wszystkie odczucia jakie wywołało u niego pytanie George'a. Od zaskoczenia poprzez irytację, zrozumienie i życzliwość dla nieświadomości starszego Pana.
-Wybacz, nie znam się specjalnie na sporcie, stąd moje pytanie. Jeśli nie chcesz nie musimy o tym rozmawiać. -Dodał pospiesznie George. Nie chciał spłoszyć rozmówcy jakimś nietaktownym pytaniem. To wydało mu się najbardziej neutralne. Chyba się mylił bo z wyrazu twarzy Dereka wywnioskować można było, że temat jest mu nieprzyjemnym. Mimo to podjął rozmowę.

Kiedy ruszyli spod tablicy informacyjnej okazało się, że obaj mają najwolniejsze tempo. No może i Geroge mógłby iść szybciej, ale dostosował swój krok do kulejącego młodzieńca, żeby ten nie zostawał sam w ogonie peletonu straceńców jak ich w myśli nazywał. Poza tym Derek budził w nim pozytywne odczucia. Zaimponował mu sytuacją ze studencikiem.
-W takim stanie podejmować się takiego poświęcenia to jest Coś-pomyślał.
.......
-Widzisz chłopcze, wybacz. Widzisz Dereku ja jestem dziennikarzem. No może to zbyt wielkie słowo jak na fakt gdzie i czym się teraz zajmuję, ale kiedyś -uśmiechnął się- kiedyś moje artykuły ukazywały się na pierwszych stronach "Boston Tribune" czy "Boston Globe". Swego czasu nawet "The Times" kupił od mojej redakcji, zaraz kiedy to było... a w siedemdziesiątym drugim bodajże, "The Times"! -podkreślił- kilka naprawdę dobrych tekstów mojego autorstwa ... .
Rozgadał się jak zwykle o blaskach przeszłości, pewnie zacząłby mu cytować co ciekawsze akapity, potem rozwodziłby się nad polityka redakcji o swojej degradacji. Musiałby dotrzeć do niechlubnego okresu kiedy ostro pił, głównie w klubach ze striptizem... . Pewnie by tak było, jak już setki razu opowiadał barmanom, dziwkom, rodzinie i przyjaciołom, których kiedyś miał. Na szczęście Derek w porę mu przerwał.
.......
Maszerowali już ponad godzinę zamieniając co jakiś czas parę słów.
.......
-Tam na dole podczas ataku łowcy widziałem jak ten młody chłopak stał pośród całego zamieszania z rozłożonymi rękoma i jakimś cudem powstrzymywał te cholerną bestię. Rozumiesz Derek, powstrzymywał ją stojąc bezbronnym -George uniósł się się lekko po czym wyraźnie stracił zapał jakby przypomniał sobie coś jeszcze.
-Potem -głoś mu zadrżał- potem jakiś łańcuch opętał mi nogę i powalił na ziemię. Pieprzony łańcuch, jak jakiegoś niewolnika, rozumiesz Derek -zaczął gestykulować- nie mogłem się wyrwać, po drugiej stronie stał jakiś... -zawiesił głos spoglądając oceniająco na rozmówcę- demon, rogaty skurwysyn ze skrzydłami jak u nietoperza -ściszył głos bo słusznie zauważył, że mówi a właściwie krzyczy ciut za głośno, ktoś się chyba nawet odwrócił.
Latro -wyszeptał konfidencjonalnie- Łowca. Mówię Ci -tutaj wybuchnął śmiechem- rzuciłbym się na niego gdyby jeszcze tam stał kiedy odzyskałem przytomność. Rzuciłbym się i... -nie przestając się śmiać, trochę zresztą obłąkańczo- ...i nie gadalibyśmy tutaj sobie tak beztrosko.
.......
-...no i dostałem patelnią w łeb. Mówię Ci, to były czasy. Babeczki szalały za mną, wysoki, szarmancki, no ale wtedy chyba przekroczyłem granicę - śmiali się obaj, widać potrzeba im było zapomnieć chodź na chwilę o ostatniej nocy.
.......
Kiedy już byli na miejscu George był w doskonałym humorze.Nie mógł zmienić tego nawet widok skądinąd poczciwego brodacza z karabinem chyba z czasów wojny secesyjnej. Ocenił Tomasa i już wiedział, że się dogadają.

Nie mylił się. Dzięki uprzejmości gospodarza był teraz czysty, najedzony i leżał na jakiś workach.
-Ciekawe co jest w tych workach-pomyślał- pewnie...- momentalnie zasnął.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 01-04-2010, 18:29   #95
 
Katze's Avatar
 
Reputacja: 1 Katze nie jest za bardzo znany
Po dwóch godzinach dotarli w końcu na miejsce.
„Nie tak to sobie wyobrażałem” pomyślał Michael, gdy mijali pierwszy zniszczony domek kempingowy. Ziejące dziury zamiast okien, gdzieniegdzie nawet jakby wyrwane od jakiegoś wybuchu. Cały teren z domkami przypominał bardziej miasteczko używane jako atrapa przez rząd amerykański przy testach broni nuklearnej. Bał się zaglądać do środka myśląc, że może tam znaleźć manekiny robione na podobieństwo ludzi. Całe rodziny siedzące przy stołach. W ogródkach przed lub za domem. Dzieci bawiące się na ulicach, przechodnie. Widział kiedyś w telewizji program na ten temat. Już jako małe dziecko bał się manekinów na wystawach sklepów. Nie miał zamiaru sprawdzać czy jakieś znajdują się w środku. Dotarli do głównego budynku.
- O cholera – mruknął do siebie Michael patrząc na budowlę przed nimi. Z daleka wyglądało to nawet przyjemnie. Teraz jednak szara poświata dnia plus padający śnieg nadawały mu wygląd daleko idący od tego co można znaleźć w broszurach agencji turystycznych. Przeszły mu ciarki po plecach.
- Stać! Nie ruszać się! – krzyczał mężczyzna, którego wcześniej Michael nie zauważył. Wydawało się jakby pojawił się znikąd.
- O Boże! Co się wam stało!? Podejdźcie! Stary Tomas, nie zrobi wam krzywdy! Boże! Skąd wy się tutaj wzięliście.
Chłopak odetchnął głęboko kiedy usłyszał ostatnie zdanie. Znaczyło to mniej więcej, że staruszek jest raczej niegroźny i pozytywnie nastawiony. Rozejrzał się szybko i przyznał Tomasowi rację. „Nasz widok na pewno mógł być... hmmm... zaskakujący” powiedział w myślach. John Adler zaczął z nim rozmawiać podczas, gdy Michael przyglądał się znowu budynkowi. Kiedyś musiało tu być naprawdę ładnie. Na oko jakieś paręnaście lat temu.
- Ja bym chętnie wszedł i przekąsił coś co nasyci mój apetyt. Fasolka na gorąco będzie lepsza niż niejeden posiłek "u mamy"Michael mrugnął porozumiewawczo w stronę Tomasa.
- Zaraz podgrzeję puchę, chłopcze, ale śpisz w innym pokoju - he he he. A dla reszty co? Derek? Może być gulasz wieprzowy? Dla panienek co? Z tym, ze trzeba będzie jakoś podzielić się naczyniami i łyżkami - mam w sumie 3 sztuki. Nie spodziewałem się gości.
„Rękami zjem. I na pewno będzie mi tak samo smakowało” na samą myśl o czymś ciepłym ślina naleciała Michaelowi do ust. Wymienili jeszcze parę zdań i wszyscy weszli do środka. W środku było zimno lecz na pewno cieplej niż na zewnątrz. Zapach coś mu przypominał, lecz nie mógł skojarzyć co to może być. Zjadł swoją porcję fasolki ustanawiając na pewno jakiś rekord w jedzeniu z puszki na czas. Wszedł do głównego holu oglądając sufit, ściany i schody prowadzące na górę. Czasami dał się słyszeć świst wiatru w starych deskach, który nadawał budynkowi klimatu horrorów jakie zdarzało mu się czytać jak był młodszy.
„Dobra nie czas na zwiedzanie. Nawet nie wiem czy tu zostaniemy. Trzeba będzie obgadać plan działania z resztą” odwrócił się i poszedł z powrotem.
 
Katze jest offline  
Stary 01-04-2010, 19:50   #96
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Chyba przeceniłam swoje możliwości- pomyślała Annie dźwigając plecaczek i podpierając ramieniem studenciaka, która jak jakaś bezwolna marionetka szedł tam gdzie go prowadziła. Po chwili jednak zorientowała się ze wcale nie jest tak źle z jej kondycją i wytrzymałością kiedy mocno wyprzedzili Dereka i George’a. W końcu jakoś tam dobrniemy, a potem będzie można odpocząć.

Nawet nie odczuła rozczarowania kiedy dobrnęli już na miejsce. Jakoś nie wydało się jej dziwne że całe skupisko domów wygląda jak dawno temu opuszczona rudera. Może po prostu nie miała siły już się niczemu dziwić. To już raczej fakt że to zbiorowisko starych domów jest przez kogoś zamieszkane a właściwie pilnowane wzbudziło w niej większe zaskoczenie. Ale staruszek był bardzo sympatyczny i starał się być im pomocny. Musieli wyglądać na bardzo żałosna zbieraninę. Annie uświadomiła sobie ten fakt, dopiero teraz kiedy dostrzegła litość w oczach tego mężczyzny. Tomas Worren – bo tak się nazywał ich „wybawiciel” zaprosił wszystkich do środka i podzielił się tym co miał sam do zaoferowania. Podgrzana mielonka smakowała co najmniej jak wykwintne danie z dobrej restauracji a ciepła herbata rozgrzewała jak jakiś magiczny napój. No proszę, jak mało czasem potrzeba do szczęścia – uśmiechnęła się do swoich myśli Annie. A jeszcze kiedy Tomas wspomniał coś o ciepłej wodzie do umycia, Carlson doszła do wniosku że naprawdę warto było wykrzesać z siebie tą resztę sił żeby tu dotrzeć.

Niestety były też złe wieści. Radio nie działało, najbliższa miejscowość była całkowicie poza zasięgiem ich marszu. Wszyscy byli wycieńczeni i poranieni i Annie nie wyobrażała sobie że ktokolwiek jest w stanie przejść te 20 mil po górach. Szef Worrena miał po niego przyjechać w bliżej nie sprecyzowanym czasie ale Tomas powiedział że ponieważ nie skontaktował się ze swoim mocodawcą przez radio jak miał przykazane robić każdego ranka to można się spodziewać że jego szef zjawi się tu samochodem już jutro rano.
No cóż, chyba nie pozostaje nic innego jak na niego poczekać – pomyślała Anniechyba że ktoś ma jakiś inny pomysł. Ona sama miała tak ciężką głowę że myślała że zaśnie zanim doczeka się tej ciepłej wody. Może jak się prześpię to będzie mi łatwiej myśleć.

Annie umyła się szybko w tych spartańskich warunkach i jeszcze zanim zasnęła zdążyła pomyśleć że chętnie by posłuchała tych indiańskich legend o których wspominał Worren.
Ciekawe czy mają jakikolwiek związek z naszą sytuacją?- pomyślała niezbyt przytomnie.
Mam tylko nadzieję że nie będzie opowiadał kiedy ja będę spała. Po chwili już całkiem odpłynęła.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 01-04-2010 o 19:52. Powód: wstawienie kursywy
Ravanesh jest offline  
Stary 01-04-2010, 21:47   #97
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
Ruszyli w stronę wraku we czwórkę. On, żołnierz, Holy i jakaś laska. Chyba ta, co uciekała obok nich.
"Jak ona miała? Nie mam siły, by myśleć. Zaraz padnę."
Kuba nie miał zbyt wiele sił, więc podpierał się Cyrusem.
...mam nadzieje ze dogonimy was do 16tej - Usłyszał szept Holy.
-Tak. Ja... też. - Wycharczał.

"Wszędzie ciała. Tak wiele."
Zauważył swój plecak leżący niedaleko wraku. Puścił się Cyrusa i praktycznie na czworakach zaczął iść w jego stronę. Minął ciało Doma.
"O Boże."
Odwrócił wzrok i skupił się na dotarciu do plecaka. Chwycił go łapczywie, po czym otworzył najmniejszą przegrodę. Wyciągnął opakowanie ze strzykawką. Podwinął rękaw i już miał wbić igłę, gdy podeszła do niego Holy.
-Pomóc Ci? - Zapytała. Kuba przytaknął niepewnie. Oddał jej lekarstwa i pozwolił zrobić zastrzyk. Insulina szybko zaczęła działać sprawiając, że poczuł się o niebo lepiej. Kilka minut i mógł już iść o własnych siłach. Schował przyrządy do plecaka, następnie zamknął go i zarzucił na ramię. Rozejrzał się i odnalazł Cyrusa. Podszedł i zapytał.
-Pomóc?
-Nie, nie ma sensu palić ciał. Za mało materiałów.

Doszli do jakiegoś "osiedla".
"Co za ruina. O Szatanie."
- Stać! Nie ruszać się! - Usłyszał krzyk. Spojrzał na dziadka ze sztucerem. Zatrzymał się w miejscu i mimowolnie sięgnął w stronę kieszeni z gazem.
– O Boże! Co się wam stało!? Podejdźcie! Stary Tomas, nie zrobi wam krzywdy! Boże! Skąd wy się tutaj wzięliście... - Na szczęście staruszek opuścił broń i zaprosił do środka.
"Całe szczęście, że mnie nie zabił."
 
Roni jest offline  
Stary 01-04-2010, 22:37   #98
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Człapałem z tyłu pochodu wraz z Gerogem. Gadaliśmy. O różnych rzeczach, o życiu, sporcie o tym całym gównie... Słodki Boże. Demon? O czym Ty mówisz George, to jest jedno wielkie nieporozumienie. Coś takiego nie istnieje. Psy, które jednym kłapnięciem pyska odgryzają głowę tez nie istnieją Derek” – sam zrugałem się w myślach.
Słuchałem opowieści o jego życiu. Był podobny do mnie. Dało się to wyczuć. Z glorii i chwały stoczył sięw gówno. Było to widać w jego oczach. W oczach świecących tym wyblakłym światłem. Jak moje. Pomimo róznicy wieku, nie różniliśmy się od siebie. Ot, straceńcy losu... Polubilem go, potrafił mnie roześmiać, nawet teraz kiedy nie było mi do śmiechu, kiedy zamykając oczy widziałemm to wszystko.... Śmiałem się, bo tylko to mi zostało ze wspomnienia pięknych czasów.
Przyglądałem się ludziom idącym przed nami. Byłem wdzięczny Annie za to, że zastąpiła Holy w opiece nad studenciakiem. Strasznie się dziwiłem Holy, że chce iść z Cyrusem i Kubą do miejsca wypadku. Na nowo patrzeć na to wszystko... Widocznie miała swoje powody....
Kolano. Kolano łupało strasznym bólem. Często przepraszałem Georga, że stawałem. Ale musiałem. Czekałem kilkadziesiąt sekund, aż ból troszkę zelżeje i podejmowałem walkę na nowo.
Jak ja się cieszyłem kiedy dotarliśmy w końcu do tych zabudowań. Miałem w dupie fakt, że miejsce wyglądało jak opuszczone, wymarłe. Cieszyłem się, że nie musiałem znowu iść, że mogłem odpocząć. W tej chwili było mi wszystko jedno czy nagle zza krzaków nie wybiegnie jakiś demoniczny pies. Po prostu chciałem usiąść i odpocząć trochę dłużej.
Opiekun tego zrujnowanego przez czas miejsca nazywał się Tomas Worren. Zaprosił nas do małego pokoju. Oparłem się o parapet okna odciążając prawą nogę. W brzuchu mi burczało juz dłuższy czas. Nie jadłem już od jakiejś doby. Poprosiłem gospodarza o coś do jedzenia. Poprosiłem o opatrunki, leki o pomoc. Pytałem. Te same pytania które zadał Adler, po tym jak Tomas wylazł zza domu na nasze spotkanie. Pytałem o transport, o coś co pozwoli nam dostać się szybko na spotkanie z Nathanielem. Pytałem w poszukiwaniu lokalizacji Rock Springs
- Jest niewielka mieścina – odpowiadał Worren - na skraju lasu, jakieś połowę drogi od Spirit Lake do Rock Springs. Nie pamiętam jej nazwy, ale zatrzymywaliśmy się tam na kawę z szefem. Poza tym nic tutaj nie ma. Po drugiej stronie masywu górskiego jest jakaś indiańska osada - taki rezerwat czy coś. Dość blisko, lecz trzeba znać drogi przez przełęcze a i pogoda gówniana. Nie da się przejść. Chyba to ich radio słyszę. Będzie do niej z góra 8-10 mil. A do tej mieściny to ze 20 jak nic. Pieszo i dzień zejdzie o ile zna się drogę. Bo jak się nie zna - to można zginać w tych górach, jak nic. Szczególnie przy takiej paskudnej pogodzie.
Ktoś podjął temat jedzenia. Ja chciałem wiedziec więcej o okolicy, o możliwościach ucieczki, o...
Umrzesz Derek – nadzieja umierała z każdą chwilą
- Dla mnie cokolwiek... – odpowiedziałem na pytanie Tomasa- jestem głodny ale nie wiem czy to co się wydarzyło podczas wypadku pozwoli mi cokolwiek przełknąc... Rezerwat mówisz.... około 9 mil.... dla mnie za dużo... Ten rezerwat jest w kierunku na to miasteczko w połowie drogi?
- Niestety nie - Worren poprawił się na krześle - jak wyjdziesz na zewnątrz zobaczysz taką wielgachną górę. On jest po drugiej stronie. trzeba by było się wspinać.
- No to dupa... – westchnąłem - Nawet się wykapać tutaj nie można. Przepraszam Tomas nie Twoja wina... Zatem ja zjem, prześpię się i poczekam... - popatrzyłem po innych niekończąc zdania.
- Ja myję się w misce – kontynuował temat mycia nasz opiekun - Wodę nagrzewam nad "kozą" - wskazał głową grzejnik stojący w kącie pokoju - Mogę wstawić kocioł. Ręczniki też się znajdą. Ty się umyjesz. Reszta pokręci się po okolicy, pozwiedza, popatrzy na jezioro. Jest z nim związanych sporo legend - uśmiechnął się tajemniczo.
- No ja sobie nie pozwiedzam - pomasowałem swoje kolano - ale z przyjemnością się umyje. Wcześniej jednak chyba będę musiał sobie zrobić jakąś kulę by odciążyć kolano. Dodatkowo pomogłyby jakieś przeciwbólowe tabletki. Masz tutaj jakieś? – spojrzałem pytająco na Tomasa
- Nie przepadam za proszkami, ale mam apteczkę. Zerknij tam sobie – wstał i podał standardową apteczkę - Są tam środki opatrunkowe i odkażające oraz przeciwbólowe. Nic wielkiego ale zawsze coś.
- Dzięki - odpowiedziałem krótko szukajac przeciwbólowych pigułek.
Kiedy w ramach podziękowań George zaczął zbierać pieniądze do mojej czapki i ja się dołożyłem. Nie miałem dużo. Wrzuciłem 10 dolców. Resztę zostawiłem licząc, że przeżyje choć tę noc i mogą mi się jeszcze przydać.
Cyrus zagadał Tomasa na temat naprawy jego rozpierdzielonego radia. Ja czekałem aż nasze kobiety się przemyją by samemu to uczynić. Wcześniej pokuśtykałem w krzaki by załatwiś potrzebę. Przebrałem się w czystą bieliznę. Pomogłem przygotować proste śniadanie z zapasów Tomasa.
Siedziałem koło George’a kiedy zasnął. Wpatrywałem się w komórkę. Stan bateri oceniłem na jakies 70 %. Ładowałem ją przed wyjazdem ale bateria była juz stara. Zresztą i tak nie bylo zasięgu. Napisałem i wysłałem smsa do brata i siostry. Liczyłem, że kiedyś będę w miejscu gdzie złapie zasięg na nowo i wiadomość dojdzie. Napisałem:
Mieliśmy wypadek autobusem. Jestem cały.... Nie martwcie się... KOCHAM WAS
Schowałem komórkę. Napisałem na kawałku papieru użyczonym przez Tomasa: „Nathaniel Rock SpringLśniący Poranek – koło stacji kolejowej – od 12:00 do 16:00” i włożyłem niezauważenie do kieszeni prochowca George’a.
Na wypadek jakbym nie przeżył a Tobie by się udało – pomyślałem
Odpoczywałem i słuchajac opowieści Tomasa starałem się zasnąć.
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 02-04-2010 o 07:59. Powód: drobna korekta bez ingerencji w sens posta
Sam_u_raju jest offline  
Stary 01-04-2010, 23:04   #99
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Tomas Worren wprowadził was do obskurnej, grożącej zawaleniem rudery, która wyglądała jak średniej wielkości motel lub bardziej pensjonat zniszczony przez jakiś kataklizm. Nic wyszukanego, ale jak na środek parku narodowego – czyli dzikiej głuszy – prawdziwy luksus. Kiedyś. Teraz bowiem ściany były spękane, dach przeciekał, farba odłaziła wielkimi płatami, meble, drzwi i okna zniknęły, a wszystko cuchnęło zgnilizną i zwierzęcą, mokrą sierścią.
Główne wejście prowadziło do zniszczonego holu, gdzie na ścianach panoszył się czarny grzyb. Stamtąd, ponurym, zdewastowanym korytarzem, Tomas zaprowadził was dalej. Idąc za nim mogliście ocenić ogrom zniszczeń, jakich dokonała przyroda. Wyglądało na to, że budynek był nie używany od wielu, naprawdę wielu lat. Może nawet dziesięcioleci. Niewiele brakowało do tego, by stał się jedynie wspomnieniem.
Wasz gospodarz zaprowadził was do jedynego pokoju, który miał drzwi. Do reszty pomieszczeń prowadziły ponure, ciemne otwory, jakie pozostały pozbawione jakichkolwiek zamknięć. Po przekroczeniu łuszczących farbę drzwi znaleźliście się w nadspodziewanie dużym i straszliwie zagraconym pokoju. Okna zostały pieczołowicie zabite deskami i uszczelnione szmatami. W rogu pomieszczenia stał żelazny piecyk, w którym wesoło buzował ogień. Rura odprowadzająca dym wystawała na zewnątrz, przez dziurę w ścianie, W pokoju stało kilka krzeseł – dwa z nich przykryte zdjętymi drzwiami – służyły za stół. Były tam też jakieś skrzynki, pakunki i całkiem nowe łóżko z ciepłym, zimowym śpiworem.
- Siadajcie, gdzie się da – zachęcił gospodarz – Ja wstawię wodę na coś ciepłego.
Wziął sporej wielkości czajnik i skierował się do wyjścia. Zapewne szedł w stronę jeziora.
Tan czas pozwolił wam dokładniej zlustrować pomieszczenie.
W skrzynkach pieczołowicie ustawionych pod ścianami gospodarz trzymał swoje zapasy: puszki, metalowe pojemniki, kilka butelek w tym parę z alkoholem i ubrania na zmianę zamknięte w foliowe worki. Zapasów rzeczywiście było sporo, jednemu człowiekowi starczyłoby ich spokojnie na 2 miesiące. Takiej grupce jak waszej – 12 dodatkowym osobom, na góra tydzień. Oczywiście nie macie zamiaru zostawać aż tak długo. Na prowizorycznym stoliku – dwie puste skrzynki i kilka desek nakrytych materiałem – stoi spore CB radio na baterie (ich zapas też został zgromadzony w jednym z pojemników razem z woskowymi świecami).. Karabin myśliwski Tomas zawiesił na gwoździu wbitym w ścianę. W pomieszczeniu jest ciepło – szczególnie w porównaniu z mrozem na zewnątrz. Ilość krzeseł jest niewystarczająca, lecz zawsze znajdzie się jakaś skrzynka, która może posłużyć jako siedzenie.
W końcu Tomas wrócił niosąc ostrożnie czajnik. Jego brodata twarz była skupiona, kiedy wstawiał czajnik na piecyk. Najwyraźniej przejmuje się rolą gospodarza.
- Ot i całe moje królestwo – wskazał ręką wokół siebie. – Dość skromne, jak widzicie, lecz, Boże, nie spodziewałem się gości.

Tomas dość szybko okazał się być ciekawym człowiekiem, a co najważniejsze, najwyraźniej przejmował się waszym losem. Typ samotnika, który jednak lubi sobie pogadać, jak już ma towarzystwo. Z jego oczu wyziera troska, prostoduszność i życzliwość do ludzi i świata. Wydaje wam się niegroźny, lecz na pewno jest twardszy niż wygląda. Kto podjąłby się pracy na takim odludziu, samemu? I to jakiej pracy?! Pilnowanie kupy przegniłego drewna i omszałych, zagrzybionych cegieł! Kto wysyła człowieka do pilnowania czegoś takiego?! Po co pilnować czegoś tak mało wartościowego na takim zadupiu?! Im dłużej się nad tym zastanawiacie, tym bardziej nie daje wam to spokoju. Coś tutaj jest nie do końca takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Jakiś niepokój, jak cień w słoneczny dzień, pada na wasze serca. Tak duże zapasy? Jak długo naprawdę Tomas miał tutaj zamiar siedzieć? Po co? Co ukrywa? Czy może jego prostolinijne i szczere zachowanie jest tylko maską? Jeśli tak, po co ją założył? Wiele pytań lecz brak jakichkolwiek odpowiedzi.

Annie Carlson, Holy Charpentier i Jenny Watson

Dzięki uprzejmości Tomasa udało wam się ogarnąć i umyć. Ciepła woda była jak spełnienie potajemnych próśb i modlitw. Korzystając z mydła podarowanego przez gospodarza, miski pełnej ciepłej wody podgrzanej na „kozie” mogłyście zmyć z siebie krew. Oczywiście wszyscy mężczyźni wyszli wtedy na zewnątrz. Stali na zrujnowanym holi, rozmawiali głośno i palili papierosy. Słyszałyście, że wypytują Tomasa o drogę, o okolicę, o środki transportu i inne rzeczy. W końcu, nieco odświeżone, mogłyście zawołać facetów. Woda, różowa od waszej krwi, została wylana na zewnątrz, a mężczyźni mogli wrócić do ciepłego wnętrza.
Potem próbowałyście zasnąć, ale jest taki moment, że sen, mimo, iż pożądany nie chce nadejść. Zamykacie oczy widząc zmasakrowane ciała, lejącą się krew i czarnookie potwory.

Jack Wallman

Zmęczenie jest wrogiem wyobraźni. Gdzieś to kiedyś słyszałeś. Siadłeś na jednej ze skrzyni i sącząc ciepłą herbatę i rozmyślając nad dalszymi działaniami. Jeśli dopisze wam szczęście to szef Tomas niedługo przyjedzie. Ale co z tego? Może nie przyjedzie? Może zatrzyma go pogoda? Może inne sprawy? Twoje myśli nieubłaganie powracają do czarnookich trupów, do piekielnego psa i śmierci. Świadomość tego, że wasza bezczynność zbliża nieuchronne dobija cię i nie pozwala zmrużyć oczu. Kto wie? Może to na ciebie padnie następnym razem? Może to ty umrzesz w tej przeklętej głuszy z odgryzioną głową? W końcu zasnąłeś – ale tylko na chwilę, bo zbudził cię koszmar. Śniłeś ponownie moment wypadku. Tym razem jednak to ty, a nie Patrick waliłeś głową o szybę.

Kuba Wegnerowski

Zastrzyk i ciepłe jedzenie pomogły ci dojść do siebie. Pomagałeś troszkę w noszeniu wody dziewczynom. Potem postałeś z chłopakami, kiedy Holy, Janny i Annie doprowadzały się do porządku. Na zewnątrz zrobiło się jasno, chociaż dzień był pochmurny. Wpatrując się na teren przed „pensjonatem” widziałeś wyraźnie brzeg jeziora. Okolony lasem z odbijającą się w toni górą. Gdyby nie okoliczności nawet byłoby ładnie. A tak – szkoda słów.

George Wasowsky

Odpłynąłeś w sen, lecz nie był on ani długi, ani przyjemny. Widziałeś w nim siebie. Stałeś przed lustrem goląc twarz. Lecz w tym śnie nie miałeś zwykłych oczu, lecz czarne – wypełnione ciemnością. Budziłeś się i zasypiałeś, ale budził cię znów ten sam sen. To przypominało obroty karuzeli. Sen, koszmar, pobudka, sen, koszmar, pobudka i tak w nieskończoność.

Derek „Hound” Grey

Marsz – o dziwo – twoje kolano zniosło nadspodziewanie dobrze. Bóle zmniejszyły się. Straciły na intensywności. A może to ty zobojętniałeś. Tomas okazał się życzliwym, skorym do pomocy człowiekiem, który jednak niewiele był w stanie zrobić. Podzielił się z wami jedzeniem, dał dach nad głową – chociaż nieco dziurawy. Ale co zrobi ten wesoły staruszek, kiedy nadejdzie Łowca? Czy będziesz w stanie obserwować, jak bestia odgryzie mu głowę, zmasakruje ciało, wyrwie wnętrzności? Przeklęta pogoda, która uniemożliwia wam działanie? Przeklęty zły los, który stał się waszym udziałem. Teraz słońce zbliża się do zenitu, ale co się stanie, jak zapadnie mrok? Co wtedy? Macie jakiś plan, czy będziecie czekać, jak te durnie z wrogiej drużyny, którą Łowca pokona w pierwszym przyłożeniu? Ta sytuacja jest jak mecz – potrzebuje dobrego planu i dobrego trenera. Inaczej przegracie tą rozgrywkę. Ale ona nie toczy się o jakiś tam puchar. Gra idzie o najwyższą stawkę – o wasze życie. O twoje i tej gromadki ludzi, z którą połączył cię los.

Michael Sanders

Jako jedyny zadałeś sobie troszkę trudu, by po jedzeniu obejrzeć tą upiorną ruinę. Zimne przeciągi brzmiały jak zawodzenia. Budynek nie był duży. Dwa piętra i parter. Z pięter niewiele pozostało. Zaledwie grożące zawaleniem schody i przegniła podłoga. Wejście na piętra zapewne skończy się zarwaniem podłoża i bolesnym upadkiem.
W pewnym momencie, obserwując piętro złowiłeś kątem oka jakiś ukradkowy ruch. Instynktownie spojrzałeś w tamtą stronę widząc... szopa, który szybko czmychnął do jakiejś kryjówki. Trzeba przyznać, że futrzak spowodował, ze serce zabiło ci nieco szybciej.


Cyrus Parker


Wziąłeś się za próbę naprawienia radia.



To dość stary i nieskomplikowany model zasilany podłączonym specjalnym kablem zestawem baterii. Jej zasięg w górach nie jest oszałamiający, ale na pewno uda się złapać kontakt z jakimś użytkownikiem w promieniu do 50 mil. Wystarczy straż parku, pobliskie miasteczko czy indiański rezerwat. Ktokolwiek. Znając swoje położenie jesteście w stanie wezwać pomoc.

Wszyscy

Nim udało się wam po kolei obmyć (wodę trzeba było nosić znad jeziora i grzać w sporym kotle ustawionym na piecyku), nim Tomas przygotował wszystkim coś do jedzenia i ciepłe picie wczesny ranek zmienił się we wczesne przedpołudnie. Patrząc na zegarki zdziwiliście się, że upłynęło aż tyle czasu. Jest w pół do dwunastej. Pogoda paskudna. Słońce z trudem przebija się przez zasłonę ciemnych chmur, z których nieprzerwanie pada śnieg. Wiatr zamiata nim w tą i nazad tworząc nieprzyjemnie wyglądającą zadymkę. Jest na tyle zimno biały puch przykrywa wszystko wokół cieniutką warstwą i jednocześnie na tyle ciepło, że warstwa ta szybko topnieje zostawiając ciemne spłachetka rozmokłej, brudnej ziemi i skały. W każdym razie wędrówka w takich warunkach raz, ze nie należałaby do przyjemnych, dwa – jakiekolwiek trudniejsze podejścia lub próba skorzystania z bardziej niedostępnych szlaków o których wspominał Tomas jest – nazywając rzecz po imieniu – ryzykowna.

Jednak już prawie południe, a zaraz po nim słońce rozpocznie swoją drogę ku widnokręgowi. W końcu skryje się za górami na zachodzie i świat pogrąży się w ciemnościach nocy. Kiedyś mawiano, ze kiedy zapada zmrok budzą się potwory. A wy przeżyliście tyle wczorajszej nocy, że wiecie już, że to nie jest zwykłe powiedzenie. Tego się obawiacie.
Słowa „matki Patricka” czy raczej tego, co wlazło w jej trupa wyraźnie rozbrzmiewają w waszych wspomnieniach –„jesteście moim pokarmem”, „wasza śmierć”, „pewna”.

John Adler chodził zdenerwowany z kąta w kąt, próbując złapać zasięg na swoim wypasionym telefonie. W końcu nerwy wzięły nad nim górę – walnął aparatem o ścianę rozwalając go w kawałki! Potem próbował go poskładać – oczywiście bez skutku, przeklinając pod nosem siebie samego, kierowcę autokaru i wszystkich wokół. „Roban” ogarnął się troszkę a potem zwinął w kłębek i zasnął – najwyraźniej dotarł do kresu swojej wytrzymałości fizycznej.
Za to „Studenciak” w końcu się ocknął. Spojrzał na was przytomnym wzrokiem zaszczutego zwierzęcia.
- Dziękuję wam – to były pierwsze słowa, jakie wypowiedział. – Dziękuję, że mnie tam nie zostawiliście. Nazywam się Artur. Artur Mac Cornick. Jechałem do swojej dziewczyny, wiecie. Ona na pewno na mnie czeka, wiecie. – potem rozpłakał się histerycznie i nie potrafił przerwać.

- Miałem wam opowiedzieć legendy o Spirit Lake, chcecie – zaproponował Tomas odwracając wzrok o chlipiącego chłopaka. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do takiego okazywania uczuć publicznie, bo jego głos był ... zażenowany.
Kilka osób potwierdziło, że chce posłuchać, więc Tomas rozsiadał się wygonie na kocu rzuconym na podłogę, wyjął flaszkę whiskey, odkręcił, pociągnął sporego łyka a potem puścił trunek w obieg.
- Indiańskie plemiona, które zamieszkiwały te ziemie uważały, że Spirit Lake to miejsce w którym gromadzą się duchy. Tam, za tamtą górą zaczyna się inny świat – wskazał ręką zaśnieżony szczyt po drugiej stronie jeziora widoczny przez do połowy zabite dyktą okno. – Nie w sensie inny, tylko, że po prostu masyw wpływa jakoś na klimat. Tutaj rosną lasy, dużo drzew, po drugiej stronie drzew jest mnie, teren bardziej suchy, potem prerie i półpustynie. Indiańce nazywali te góry „kumulet kamuk” co oznaczało „granicą życia” czy jakoś tak.
W każdym bądź razie nad jeziorem chowano zmarłych. Wiecie jak tutejsi indiańce grzebali swoich umarlaków. Nie? Powiem wam. Kładli ich na tyczkach w lesie, a zwierzęta i natura robiła swoje i zostawał tylko szkielet. Ponoć jedno z takich cmentarzysk było tutaj. Wielkie. Indiańce uważali, że jezioro stanowi bramę, przez którą zmarli mogli przekraczać do Krainy Wielkich Łowów. Ot, takie durne gadanie dzikich.
Zasępił się rozglądając za butelczyną. Poczekał aż dotrze do niego, pociągnął kolejny łyk i znów puścił ją w obieg.
- Zresztą jak chcecie, to pokażę wam miejsce, gdzie ponoć był taki indiański cmentarz? Chcecie?
Kiedy Tomas zadał swoje pytanie, radio przy którym od dłuższego czasu majstrował Cyrus ożyło ....

Cyrus i wszyscy inni

Korzystając z prowizorycznych narzędzi – pilnika do paznokci pożyczonego od którejś z dziewczyn oraz scyzoryka pożyczonego od Tomasa Cyrus rozkręciłeś obudowę. Szybki rzut oka do środka upewnił cię... że nie jest to silnik samochodowy, na którym się znasz, ale że wszystko wygląda jak należy. Żaden kabelek nie jest przerwany. Nic.
Skręciłeś obudowę i nagle zobaczyłeś, że świeci się kontrolka informująca o tym, ze radio działa.
- Halllo – dał się słyszeć zniekształcony przez szumy głos – Hallo. Czy ktoś mnie słyszy.
Z nadzieją podniosłeś słuchawkę i włączyłeś się na nadawanie.
- Tak. Słyszę cię. – powiedziałeś czując, jak z podniecenia bije ci serce. – A ty mnie słyszysz? Potrzebujemy pomocy!
- To fajnie Cyrus, że mnie słyszysz – usłyszałeś odpowiedź. Poczułeś jak zimne palce strachu chwytają cię za gardło. Znasz ten głos. To Dominik DOM! My też was słyszymy! A pomoc raczej nie nadejdzie! My jednak nadejdziemy niedługo!
Potem kilka głosów jednocześnie zawyło dziko i opętańczo. Wydało ci się, że rozpoznajesz głos doktora, matki Patricka, drugiego kierowcy i innych, którzy zginęli w autokarze i zaraz po wypadku. Potem głosy przeszły w coraz cichszy szmer, przerodziły w trzaski i szumy, oraz ciche, pobrzmiewające niewyraźnie w tle .. indiańskie zawodzenia. Przypominały te śpiewne mamrotania, które tradycyjni rdzenni amerykanie wyśpiewują podczas swoich uroczystości sakralnych.

Tomas spojrzał na was z niedowierzaniem.
- Co to, Boże, było ?! – wykrztusił.
- Nie możemy tutaj zostać do nocy – wykrzyczał „Roban” w panice. – Oni po nas przyjdą! Słyszeliście! Przyjdą i nas zabiją!
- Uspokój się, chłopcze – zagrzmiał Tomas. – Jacy, cholera. Oni?
Potem spojrzał na was z niepokojem
- Czy ktoś mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 03-04-2010 o 10:58. Powód: kasacja P.S.
Armiel jest offline  
Stary 01-04-2010, 23:42   #100
 
Roni's Avatar
 
Reputacja: 1 Roni ma wyłączoną reputację
"Ale tu śmierdzi. Jak w jakieś rzeźni dla ubogich."
Szedł przez obskurny hall, rozglądając się uważnie. Wszędzie ten zatęchły smród i obrzydliwy grzyb na ścianach. Przeszedł przez jedyne drzwi i rozejrzał się. Wszystko było prowizoryczne.
- Siadajcie, gdzie się da – zachęcił gospodarz – Ja wstawię wodę na coś ciepłego. - Powiedział Thomas. Kuba skorzystał i usadowił się pod ścianą, blisko piecyka. Byli ludzie w gorszym stanie, którzy musieli wygodnie usiąść. Zlustrował pomieszczenie. Dostrzegł wiele przydatnych rzeczy. Dziadek na pewno ma tu spore zapasy. Gdy Thomas wyszedł, Kuba wstał szybko i rozejrzał się po puszkach. Znalazł butelkę Whiskey. Odkręcił korek i pociągnął naprawdę solidny łyk.
"O tak. Tego mi trzeba."
Zamknął puszkę i zakręcił butelkę, po czym wrócił na swoje miejsce. Pospiesznie schował zdobycz do plecaka. Tak na później.
- Ot i całe moje królestwo – wskazał ręką wokół siebie. – Dość skromne, jak widzicie, lecz, Boże, nie spodziewałem się gości.
-Tak, kto by się nas tu spodziewał. - Mruknął pod nosem. Alkohol powoli zaczynał działać. Oczy Kuby były coraz bardziej radosne. Zauważył, że dziewczyny wstają i wychodzą.
"Zapewne idą się umyć."
-Poczekajcie. Pomogę. - Wstał i zabrał jakiś pojemnik. Przeszedł przez drzwi i wyszedł na dwór. Skierował się w stronę jeziora.
"Całkiem tu przyjemnie, gdyby nie okazja, mógłbym tu zostać."
Wdychał świeży zapach wody, drzew. Nawet jak na porę roku, było nawet miło. Nabrał dosyć dużo wody i zaniósł do domu. Gdy przyniósł dostatecznie dużo wody, usiadł pod ścianą i rozmyślał o swoim życiu. Patrzył jak Adler biega po pomieszczeniu i próbuje zrobić coś z telefonem. W końcu cisnął nim o ścianę. Wegnerowski uśmiechnął się pod nosem.
- Dziękuję wam
Kuba spojrzał na studenciaka, który w końcu się obudził.
ziękuję, że mnie tam nie zostawiliście. Nazywam się Artur. Artur Mac Cornick. Jechałem do swojej dziewczyny, wiecie. Ona na pewno na mnie czeka, wiecie.
-Miło mi. Jestem Kuba. - Odpowiedział miękko. Nie ma potrzeby denerwować faceta.
- Miałem wam opowiedzieć legendy o Spirit Lake, chcecie - Zagadał dziadek.
-No jasne
Wysłuchał uważnie opowieści dziadka. Kiedyś uznałby je za głupoty, lecz po tym co zobaczył nie wiedział w co wierzyć.
Zresztą jak chcecie, to pokażę wam miejsce, gdzie ponoć był taki indiański cmentarz? Chcecie?
"Jak chcesz."

[media]http://www.youtube.com/watch?v=FWN8yhhwnCk[/media]

Zamknął oczy. Z zamyślenia wyrwało go skrzypienie. Otworzył powieki i zobaczył Cyrusa grzebiącego przy radiu.
- Halllo - Dobiegł zniekształcony głos. Kuba błyskawicznie wstał i podszedł do "stolika". – Hallo. Czy ktoś mnie słyszy.
- Tak. Słyszę cię - Odpowiedział żywo Parker. Widać, że cieszy się. – A ty mnie słyszysz? Potrzebujemy pomocy!
- To fajnie Cyrus, że mnie słyszysz - Dobiegł do niego znajomy głos.
"Dom."
Wegnerowski błyskawicznie otrzeźwiał. Zrobił wielkie oczy i ogromnie się przeraził.
– My też was słyszymy! A pomoc raczej nie nadejdzie! My jednak nadejdziemy niedługo!
-Nie! Nie Oni! Błagam! - Złapał się za głowę i zaczął drzeć.
- Uspokój się, chłopcze – zagrzmiał Tomas. – Jacy, cholera. Oni?
Potem spojrzał na was z niepokojem
- Czy ktoś mi wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?

-Nie ma czasu! Trzeba spierdalać! - Krzyczał Kuba. Zgarniał do plecaka jakieś zapasy i szykował się do natychmiastowej ucieczki. - Słyszeliście te indiańskie wycia? To pewnie ten cmentarz! Mamy dwa wyjścia. Idziemy na cmentarz, albo czekamy aż przyjdą. Wasz wybór.
 
Roni jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172