Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2010, 17:51   #408
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiele mogło być powodów powrotu kapitana, ale jeśli z przyjazdu samego dowódcy można by wyciągać jakieś poważne wnioski to należało domniemywać, że problem bandytów został rozwiązany. A to by znaczyło, że Derrick nie ma co już robić w obozie. I że ze spokojem może ruszyć w dalszą drogę.
Przed złożeniem wizyty w 'biurze' kapitana warto się jednak było upewnić, czy przypuszczenia są słuszne... Głupio by było poprosić o zwolnienie i dowiedzieć się, że nie można było go otrzymać...

Sierżant, który wrócił do obozu wraz z Rabe'm był typowym wojakiem, który uważał, że wojsko ma swoje tajemnice, a cywilom nic do nich. I że jeśli ktoś łaskawie zechce coś powiedzieć, to cywilbanda powinna być za to wdzięczna.
Cywilbanda, osobą Derricka reprezentowana, miała o wojsku dość kiepskie zdanie, którego jednak wolała nie prezentować oficjalnie. A że wiadomości medykowi były potrzebne, zatem zlekceważył niechętne dość spojrzenie sierżanta. Poza tym miał świadomość, iż sierżant - żołnierz doświadczony - zna wartość dobrego medyka i bez powodu nie będzie zniechęcać do siebie przedstawiciela tego zawodu, który to przedstawiciel, w razie niezbyt sierżantowi sprzyjających okolicznościach, bez problemu mógłby się odwdzięczyć, z nawiązką nawet, przy okazji zwalając winę na kiepski stan chorego.
A któż mógł wiedzieć, co kryje się w mrocznej duszy człowieka, co bez mrugnięcia okiem grzebie się w ludzkich flakach i bez skrzywienia odcina ludziom kończyny...
Przezwyciężył zatem sierżant wrodzoną lub nabytą niechęć do dzielenia się wiedzą z osobami postronnymi i powiedział w końcu:
- Problem rozbójników, jest, w zasadzie, rozwiązany... Resztę powinien załatwić pan murgrabia na własną rękę. Jeśli została jeszcze jakaś reszta - dodał. - Ale zdaje się, że wyłapaliśmy wszystkich, prócz dwóch czy trzech.
Podrapał się po głowie.
- Do niego też należy sprawa tych, co z bandytami współpracowali. Ale to też nie nasza sprawa...
Sięgnął po podsunięty mu kufel na znak, że rozmowa skończona.
Derrick podziękował i wyszedł.

Do wieczora pozostało jeszcze parę godzin, ale wyjazd z obozu, w tym momencie, był pomysłem nieco chybionym. Wkrótce musiałby rozbijać obóz, a w sumie niewiele zdołałby przejechać.
Lepszym pomysłem byłoby spędzenie nocy w obozie i wyruszenie skoro świt. Trzeba było jednak dzisiaj załatwić wszystkie sprawy. I pożegnać się z paroma osobami, bo nie wydało budzić nikogo tak wcześnie tylko po to, by powiedzieć 'do widzenia'.

Kapitan, choć stosami papierów zawalony, nie protestował w głos, gdy Derrick wkroczył do jego namiotu. Jego spojrzenie zachwytu co prawda nie wyrażało, ale gdyby nie chciał nikogo widzieć, to po prostu powinien postawić wartę. Skoro jej nie było...
- Słucham? - w tonie głosy Rabe'a wyczuwalny był brak entuzjazmu. Łatwo było się domyślić, że medyk nieco mu przeszkadzał.
- Gratuluję załatwienia sprawy, kapitanie - powiedział Derrick. - Spodziewam się, że teraz, po pokonaniu bandytów, moja pomoc nie będzie już panu potrzebna, panie kapitanie. - Trudno by było sądzić, że Rabe zechce go dalej trzymać przy sobie i opłacać z własnej szkatuły, skoro usługi dodatkowego medyka nie będą mu dłużej potrzebne...
Kapitan skinął głową.
- Dziękuję - odparł. - Jonasz bardzo sobie chwalił pana pomoc. - Przerwał na sekundę. - To zrozumiałe, że chce pan jechać. Był pan z nami cztery... Nie, pięć dni - poprawił się kapitan - to razem będzie sto pięćdziesiąt denarów - powiedział. - Jako że nie mamy w tej chwili skarbnika, zapłacę panu od razu.
To było miłe. Gdyby Derrick dostał do ręki kwit, to musiałby potem jeździć i użerać się z jakimiś urzędasami. W końcu gra okazałaby się niewarta świeczki.
Kapitan otworzył okutą stalą szkatułkę i po chwili przed Derrickiem znalazło się kilka słupków błyszczących monet.
- Dziękuję za współpracę, panie Talbitt - powiedział podnosząc się zza biurka. - Miło było pana poznać.
- Ja również dziękuję. - Derrick uścisnął dłoń kapitana. - Jutro rano wyjadę, jeśli pan pozwoli, a nim przejadę dwie mile zapomnę o tym obozie - powiedział. - Do zobaczenia, panie kapitanie.
Rabe skinął głową.
- Do zobaczenia - powiedział.
Ledwo Derrick zdążył opuścić namiot kapitan znowu pogrążył się w papierach.

Po kolacji, mimo zwycięstwa tak samo mało smacznej, Derrick wybrał się do Jonasza.
- Świetnie się z panem współpracowało - powiedział Jonasz, gdy Derrick przyszedł się pożegnać. - I proszę pamiętać o mojej obietnicy - dodał. - Jeśli zechce pan założyć gdzieś w Rivii praktykę, to szepnę paru osobom kilka słów poparcia.
- Dziękuję bardzo za miłe słowa - odparł Derrick. - Będę pamiętać.
Co prawda nie planował pozostania na stałe w Rivii, ale gdyby powstała taka chęć lub konieczność...
- Życzę powodzenia w przyszłej pracy - zakończył rozmowę Jonasz - gdziekolwiek by pana nie poniosło - dodał żartobliwie.
- Dziękuję i wzajemnie.

Katrina zdecydowanie różniła się od Liliel również wówczas, gdy chodziło o kwestię pożegnań. Uważała zapewne, że miło było, ale skoro się skończyło to nie ma nad czym się rozwodzić czy narzekać. Nie było żadnego rozczulania się, dąsów, wymówek. Jeden uścisk i gorący pocałunek na do widzenia i koniec.
Czy Derrick żałował tego, że dziewczyna wolała zostać z Jonaszem a nie wyruszać z nim na poszukiwanie mitycznej elfki-kapłanki? Oczywiście miło by było mieć się do kogo przytulić w ciągu nocy, ale nie był to ani warunek konieczny, ani też dostateczny udanej podróży.
Nieźle by było, ale skoro nie będzie, to nie. Nie ma powodów do rozpaczy i rwania szat.

Równo ze świtem Derrick ruszył w drogę, pożegnany tylko skinieniem głowy wartownika. Gdzieś przed nim leżało Loc Eskalott.
 
Kerm jest offline