Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2010, 19:46   #401
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Zadowolona z siebie Francesca nawet za bardzo się nie zdenerwowała, kiedy zobaczyła Anjie. Wilkołaczyca zajęta była trochę kolacją i nie zwracała na nią uwagi. Jednak wampirzyca nie miała nic przeciwko. >>> A niech sobie je! Na zdrowie!<<< powiedziała w myślach i uśmiechnęła się do siebie. Czekając cierpliwie rozglądała się po okolicy. Tak naprawdę już nie wiedziała co wzbudzało w niej taką złość gdy ją widziała. Normalna w sumie wilczyca. Myślała, spoglądając na nią od czasu do czasu. Nie miała powodu żeby żywić uraz. Wilkołaki są nawet trochę podobne do wampirów w końcu. No może trochę rozpędziła się z tymi przemyśleniami... Po prostu musi być ktoś niższy.
Tak zresztą jak ludzie... tylko, ze ludzie się przydają i to mocno.
Posiadają coś cennego w sobie, coś co zawsze wzbudzało w niej zachwyt. Krew. Tak idealny twór kryje się w ciałach nędznych istot.
- Dobra wystarczy już tej kolacji... przecież nie będziesz jadła kości... – ponagliła w pewniej chwili Anjie – ruszajmy... musimy się pośpieszyć...
Ta tylko warknęła coś pod nosem. Wyraźnie było widać, ze nie podoba jej się, gdy ktoś przeszkadza w posiłku. Tym razem wilkołaczyca ruszyła potulnie za Francescą.
>>> Do czego to już dochodzi... trzeba być miłym dla wilkołaka, aby ten zaczął wypełniać jej polecenia... co za czasy....<<< stwierdziła w myślach po czym ruszyła przed siebie.

Rivia była już niedaleko. Zbyt długo zwlekała, żeby tam dotrzeć. Miała nadzieje, ze nie jest już za późno. Nawet zresztą jeżeli jest, to trudno. Wampirzyca była w wyjątkowo dobrym nastroju. Nic nie szkodził jej deszcz i błoto. Ubrudziła płaszcz... nic wielkiego i tak musi znaleźć nowe ubranie te jest za bardzo... wyzywające? Zaśmiała się do swoich myśli, czy kiedykolwiek miała coś nie wyzywającego? Chyba nie, przynajmniej sobie nie przypominała.

Francesca jakoś nie miała teraz ochoty uciekać w inną postać, wiadomo – było by dużo szybciej. Jednak będąc w postaci człowieka cieszyła się innym rodzajem odczuć niż nietoperza. Odczucia owe jeszcze ulegały pogłębieniu przez to, ze była wampirem.
Dlatego też szła powoli pozwalając, aby krople pieściły jej twarz. Chłonęła każdy ruch, każdą zmianę w otoczeniu. Dopiero upojona krwią dostrzegała pewne istotne, jednocześnie mało trwałe szczegóły. Porażający zapach lasu i mokrego drewna, cichy szum liści pieszczonych przez deszcz, niezliczone odgłosy leśnych stworzeń, które zasępiły się w swych kryjówkach.

Anjia w tym czasie zdążyła się przemienić do swojej ludzkiej postaci. Drżąca z zimna i wyczerpania upadła na ziemię.
- Francesco? Ty też czujesz się tak źle kiedy zmieniasz się w człowieka? Co za okropne uczucie... – powiedziała cicho.
- Weź mój płaszcz... – odpowiedziała i zarzuciła go jej na ramiona. Wilkołaczyca skinęła głową. Trochę zdziwiona przypływem ciepłych uczuć towarzyszki wstała i ruszyła za nią.
- Loc Eskalott... to tam idziemy? – zagadała po chwili.
- Tak dokładnie...
- A co naprawdę tam Cię sprowadza... bo jakoś nie wierzę w tą wersje, że to z mojego powodu... – dodała prosto z mostu
- Taak... a dlaczego tak myślisz?
- Nie myślę, ja to wiem Francesco – zatrzymała się wilkołaczyca – to powiesz mi po co tam idziemy? Wolałabym wiedzieć po co gdzieś idę...
- Dowiesz się w swoim czasie moja Droga. Nie musisz się niczego obawiać...
Okazało się, ze Anjia nie jest taka głupia na jaką wygląda... może jeszcze się na coś przyda. Tymczasem Francesca miał inny problem...


Tylko, żeby nie spotkały tam tej przeklętej wiedźminki. Nie to, żeby Francesca się jej bała. Chodziło o coś innego, wolała nie wchodzić w konflikty z wiedźminami. To istne maszyny do zabijania, bezmózgie i pozbawione rozsądku. Gorsi jeszcze od ludzi, gdyż ulegają tylko i wyłącznie jakimś starodawnym instynktom. Wampirka dobrze wiedziała, że sobie z nią bez problemu poradzi, ale wolała inne metody pozbawienia życia niż w trakcie obrony.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 14-03-2010, 11:53   #402
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Navielle siedziała w pokoju zajmowanym przez Vimkę i Mariusa jeszcze czując powoli zamierające emocje wywołane koncertem. W ten sposób nie bawiła się już bardzo dawno temu.

-Mam nadzieję, że się nie gniewasz za tą małą niespodziankę?- zapytała Vimka, tonem tylko odrobinę rozbawionym.-Ta maruda nie dałaby mi spokoju, gdyby nie mógł pograć trochę tak jak lubi.
-Flet. Nigdy nie pomyślałem, by do tego kawałka dodać flet. Świetnie ci ta improwizacja wyszła- pochwalił Ferragamo bard, puszczając mimo uszu przytyk przyjaciółki.
-Widzisz....To wszystko dlatego, że za dużo myślisz...Allure nie mogła się powstrzymać od tej delikatnej złośliwości.

-Uznam to za komplement- odparł Marius, a Vimka ledwo powstrzymała wybuch wesołości.
-Uznawaj za co chcesz, ja tylko wypowiadam słowa, to odbiorca nadaje im kontekst...przeciągnęła się kocim ruchem, popatrując spod oka na nieotwartą jeszcze butelkę wina.

-Skąd w tych półelfach tyle złośliwości?- spytał retorycznie mężczyzna.
-A to pytanie nie do nas, a do naszych ...przodków? Jak się na to zapatrujesz, Vimko?

-Myślę, że ta złośliwość to wina tylko i wyłącznie naszej ludzkiej krwi- rzekła bardka spoglądając na swego kompana.
-I znowu wszystko na mnie?- obruszył się Marius, choć bez należytego przekonania.
-Nie tak bezpośrednio na ciebie- zapewniła Vimka.-Wszak nie jesteś moim przodkiem.
-Hymm, zostaje żywić tylko taką nadzieję, nie uważacie? Zaśmiała się Navielle

-Jaką nadzieję?- spytał mężczyzna odwracając wzrok od bardki.
-Że nie jesteś przodkiem Vimki, prawda?Spytała z przekornym uśmiechem Navielle lekko przekrzywiając głowę.

-No to jest raczej niemożliwe, za młody jestem- zapewnił Marius. A po chwili dodał, za to zdecydowanie ciszej - Albo ona za stara.
Ponieważ jednak elfia krew słuch ma czuły, Vime’alle podchwyciła słowa barda- Ej!
-Proponuje, zanim dojdzie do rękoczynów na tle rasowo- wiekowym, abyśmy otworzyli ta butelkę...co wy na to? Allure wskazała na butelkę.

Dwójka towarzyszy spojrzała na siebie wystudiowany, chłodnym wzrokiem i zgodnie powiedziała:
- Zgoda. Zgranie sugerowało, że często urządzali sobie takie udawane kłótnie.
Marius sięgnął do butelki i bez zbędnych ceregieli wyrwał korek. I zasępił się trochę
- Nie ma do czego nalać.
-Hymm, wyjść jest kilka, albo w sposób bardzo barbarzyński i ludzki pijemy z butelki, albo wyślemy kogoś po kubki...i może coś do tego wina.
Co wy na to?


Człowiek wyraźnie nie garnął się do wyruszenia, za to Vimka ruchem głowy wskazywała mu drzwi.
-No ale czy to konieczne? Ładna butelka- wzbraniał się Marius.
-Nie będzie taka ładna, jak ją obślinisz- stwierdziła bardka, i jeszcze raz skinęła głową ku wyjściu. Zrezygnowany bard westchnął tylko i spytał.
-To co sobie do wina życzycie?

-Hymmm, proponuje ser. Być może znajdzie się trochę pieczonego, zimnego kurczaka. A gdyby jakiś cudem ocalały po kolacji jeszcze jakieś winogrona, to byłoby doskonale... Co ty na to, Vimko?
-Jestem jak najbardziej za. Tylko baranie, niech ten ser nie będzie zielony-
ostrzegła Vime’alle.
-Raz! Raz mnie w konia na targu zrobili i do końca życia mi będzie...- marudził pod nosem Marius opuszczając pokój.


-Przyjemnie się razem grało- powiedziała Vimka uśmiechając się z nostalgią.-Jak za starych czasów.
-Dokładnie. Pozwolisz, że się przeniosę na bardziej wygodne miejsce? Spytała Navielle wstając.
-Czuj się jak u siebie.
Navielle usiadła na skraju wolnego łóżka, ściągnęła pantofle, po czym wyciągnęła się wygodnie na brzuchu, opierając brodę na dłoniach i machając stopami spytała.
-Długo razem gracie?

-Hmm...- zamyśliła się półelfka.-To będzie już ponad rok.
-Dawno byłaś w domu? Bo w teorii chciałabym pojechać, ale nie było mnie tam tak długo, że się boję tego, co mogę tam zastać... Navielle na chwilę zawiesiła głos.
-Czuję podobnie jak ty. Tęsknię czasem za powrotem, ale nie wiem czy bym tam jeszcze pasowała. Za długo byłam wśród ludzi, przesiąknęłam ich zapachem i zwyczajami. Vimka w zamyśleniu zabębniła palcami w blat stołu.
-Ja też. Ale ostatnio nie mogę się czasem opędzić od myśli o Dolinie Kwiatów...A stąd nie jest tam tak daleko...
-Czasami im się jest bliżej, tym się jest dalej-
powiedziała filozoficznie Vimka.
-Dokładnie. Niedługo pochwale ci się kreacją jaką sobie zafundowałam z okazji bycia w mieście. Mają tu całkiem niezłych krawców...zaśmiała się Allure
-Zawsze miałaś świetny gust. Kłopotem są jednak zazwyczaj pieniądze.
-Prawda, chodź na finanse ostatnio narzekać nie mogę. Po za tym, czasem można upolować niedrogo niezłą okazję...
-Nie narzekasz? A jak zarabiasz?-
podłapała bardka.
-Zbieraniem informacji.

Vimka uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
-Oczywiście mówimy tutaj o informacjach handlowych?- spytała z lekko tylko zauważalną fałszywa nutą.
-Oczywiście, żadne inne przecież nie są godne uwagi i pracy...
-Ach, prawie ci zazdroszczę-
rozmarzyła się Vime'alle.
-Ci wszyscy bogaci kupcy, przyjęcia, karawany.
-Tak, zawsze marzyłam, by zostać utrzymanką właściciela zakładów jedwabniczych.
..Allurre swobodnie podjęła ton Vimki.
-Dokładnie! Te wszystkie suknie, służba- kontynuowała z uśmiechem półelfka.
-O właśnie, służba. Pewnie by się znalazł jakiś przystojny lokaj- roześmiała się.
-Tak, i to taki, który nie marnuje ilości czasu, potrzebnego na upieczenie kurczęcia, gdy ma dostarczyć upieczone już dawno temu...
Bardka roześmiała się już na całego, nie mogła nawet podłapać uszczypliwego komentarza Navielle.
-Nawet nie wiesz, Vimko jak się ciesze z naszego spotkania. Właśnie za takimi rozmowami tęskniłam...

Półelfka uspokoiła się z trudem.
-Ja też. Tęskniłam zresztą za tobą w ogólności, nie tylko za rozmowami.
-Och, jak zawsze specjalistka w czepianiu się słówek. A już na serio, czy tylko mnie się wydaje, czy Marius gdzieś zaginął po drodze bohaterskiego zdobywania kubków i jedzenia?

-Pewnie zżera kurczaka i będzie udawał, że po prostu nic nie zostało w kuchni- zażartowała półelfka. Wywoływanie wilka z lasu jednak w końcu przyniosło efekt, bo Allure usłyszała zza drzwi Mariusa.
-Czy któraś z was mogłaby otworzyć? Zabrakło mi rąk.
Navielle zeskoczyła z łóżka, i podbiegła do drzwi. Otworzyła je szeroko i pełnym pożądliwości wzrokiem spojrzała na Mariusa.
-Twój widok raduje me serce i nie tylko.... A głównie widok tego co ze sobą niesiesz...
-Tak, mężczyzna przynoszący jedzenie do chaty, zawsze cieszył się na wsi szacunkiem-
zgodził się mężczyzna wnosząc tacę z jedzeniem i kubkami. Postawił ją zaraz na stoliku i nie marnując już więcej cennego czasu zaczął nalewać trunek do kieliszków.
-Kolację podano- powiedział służalczą manierą, co wywołało kolejny wybuch wesołości u Vimki.



Navielle na powrót wróciła na łóżko, acz stwierdziła, ze prawdziwa radość z machania stopami, jest tylko wtedy, gdy są one bose. Pończochy dołączyły do jej obuwia na podłodze.
Wino okazało się całkiem niezłe. Czerwone, pełne, słodkie. Mocne.
-Czy ja coś przegapiłem, jak mnie nie było? Zostałem eksmitowany? Bo wyraźnie ktoś planuje spać w moim łóżeczku- zażartował Marius widząc jak Navielle mości się na łóżku.
-Mój drogi. To, że ktoś zamierza poleżeć przez chwilę na czymś w miarę wygodnym nie oznacza od razu, że zamierza na nim spać...
-Och, przepraszam. Twoje rozbieranie wprowadziło mnie w błąd.
-No wiesz co, Vimko, jeśli on po roku podróżowania z tobą, to nazywa rozbieraniem, to czego ty go nauczyłaś?
Z udawanym oburzeniem zapytała Navielle.
-A czego go miałam nauczyć?- zapytała smakując wina.
-Oh, moja droga, jak to czego?...na chwilę dramatycznie zawiesiła głos.- Właściwej definicji słów jakich używa, ot czego. A o czym myślałaś?
-Właściwie to o niczym konkretnym. Myślałam, że ma dość oleju w głowie, by wiedzieć co mówi. W końcu uważa się za artystę.
-Hymm, artystę.
..Naviele zaczęła skubać winogrona. - Jak się więc artyście podoba Aldensberg?

Marius zdążył się już dobrać do mięsa, musiał więc przełknąć spory kęs nim odpowiedział.
-To kawał ładnego miasta. Dobrze ufortyfikowane, z zamkiem. Jest kilka ładnych budowli, bogata historia, karczmy i tawerny wszelakie. Tylko trochę ciepło, bo w połowie miasta piece się grzeją do obróbki metalu.

-Yhymm, prawda. Całość obrazu psują tylko niektórzy...osobnicy w zbrojach, nie uważacie?

-Straży faktycznie jest jak psów- zgodził się mężczyzna.- Ale trudno się dziwić po tym, co się stało.
-Nie o straży dokładnie mówię. Jak ci się, Vimko, podoba Aldensberg w oprawie Rycerzy Białej Róży?


-Średnio, mówiąc szczerze. Z tymi fanatykami nigdy nie wiadomo- zgodziła się bardka.
-Na szczęście żaden mi się nie naprzykrzał. Za to tobie chyba tak, przynajmniej takie sprawiasz wrażenie pytając.
-Nigdy za nimi nie przepadałam, ale jest w nich jedno, co akurat u nich czasem cenię. Bezmyślność.

-Tak to już bywa z tymi zakonami. Służą w nich zakute łby- stwierdził Marius.
-Mówię naturalnie o hełmach.
- Coś w tym jest, że w opakowaniu z grubego metalu umysł pracuje zupełnie inaczej, niestety najczęściej z nastawianiem na te gorsze opcje.
-Chyba w środku jest po prostu za gorąco. W końcu jest czerwiec-
zastanawiała się Vimka popijając winogrona łykami wina.
-Zdecydowanie nie jest to dobre ubrania na tą porę roku...

Tak na przekomarzaniu i swobodnych rozmowach zasadniczo o niczym upływał im wieczór. dla Allure była to naprawdę doskonała odskocznią od problemów jej dnia codziennego, ale wszystko co dobre zawsze ma swój koniec. Nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie wstawanie, wolała być przygotowana na wizytę u panny Celine. Oczywiście nie zamierzała jej też nawiedzać z samego rana, to byłoby szczytem nietaktu.
Południe wydawało się być najbardziej odpowiednią na owe wizyty porą, a taką była też sugerowana w posłaniu Judith.
W końcu się pożegnała z Vimką i Mariusem, wróciła do swojego pokoju, ale przed pójściem spać jeszcze zeszła na dół by zamówić balie z kąpielą na jutrzejszy nieco późniejszy poranek.
Wybrała odpowiedni strój an wizytowanie 'młodej' czarodziejki i położyła się spać.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 21-03-2010, 19:11   #403
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Derricka Talbitt

lipiec, zachodnia granica Rivii

Wycieczka do lasu z pewnością była przyjemna, tym bardziej szkoda, że już się skończyła. Katrina odniosła chrust, a Derrick musiał się czymś zająć. Co prawda spodziewał się już, że kapitan pewnie zwolni go ze „służby” niedługo po powrocie, ale to nie oznaczało, że do tego czasu będzie się obijał leżąc do góry brzuchem. W końcu to mogłoby skończyć się potrąceniem części wypłaty...
Jedynym słusznym kierunkiem wydał się więc namiot z rannymi. Nawet jeśli Jonasz pełnił przy nich dyżur, to przecież Talbitt nie będzie mu się pod nogami pętał. Ostatecznie podzielą się równo rannymi i nie będą wchodzić sobie w paradę.

W namiocie stary medyk stał właśnie przy jednym z najciężej poharatanych żołnierzy. Mężczyzna się obudził i był właśnie uważnie wypytywany przez Jonasza- jak silny odczuwa ból, gdzie umiejscowiony, jak się czuje; rutynowa kontrola. Kiedy staruszek zauważył przybycie Derricka, nie omieszkał powiedzieć kilku słów do rannego.
-Oto mężczyzna, który tak fachowo pana połatał.

-Domyśliłem się, widywaliśmy się przecież w obozie- odparł żołnierz, zgodnie zresztą z prawdą. Talbitt kojarzył z wyglądu większość podkomendnych Rabego.-Dziękuję.

Co prawda pomoc chorych i rannych była obowiązkiem Derricka, ale wdzięczność tych, których się leczyło zawsze była mile widziana.
Jonasz wcale nie kręcił nosem na pomoc przy "obchodzie", jaką otrzymał. „Wzrok już ten” jak powiedział, zdał się tedy na spostrzegawczość młodszego kolegi po fachu, czy komuś się coś w ranie nie spaprało. Gdy już było po robocie usiedli sobie spokojnie, a Jonasz, może dla zabicia czasu, postanowił uciąć sobie z Talbittem krótką pogawędkę.
-Wybaczy pan staremu człowiekowi, że pamięć już nie ta. Pytałem już, gdzie się pan tak fachu wyuczył?


- Tak dokładnie to o tym jeszcze nie rozmawialiśmy - Derrick uśmiechnął się lekko. - Miałem przyjemność pobierać nauki na uniwersytecie w Oxenfurcie, a moim bezpośrednim nauczycielem był znany lekarz i chirurg Eugen Hollander. A potem to już była tylko i wyłącznie kwestia czytania ksiąg i nabierania wprawy w praktyce.
-Ho, ho! Hollander. Nie dziwne, że jest pan taki dobry. Na pana miejscu zażądałbym od kapitana większej zapłaty. Fachowiec takiej klasy zdarza się rzadko. Wiem co mówię- Jonasz nie był wcześniej tak skory do pochwał. Może język mu się rozwiązał, bo wiedział, że niedługo ich drogi się rozejdą?
- Na pana umiejętności też nikt nie może narzekać - powiedział Derrick, milczeniem pomijając fragment dotyczący zarobków. - Aż dziw, że jeszcze pan gdzieś nie osiadł, panie Jonaszu, i nie zaczął pan uczniów szkolić. Katrina ma szczęście, mogąc z panem pracować. I przynajmniej część pana wiedzy zostanie przekazana dalej.

-To bardzo zdolna dziewczyna. Ma naturalny talent do tego co robi. Nie od wczoraj leczę ludzi, ale na palcach jednej ręki mógłbym policzyć takie pielęgniarki jak ona- wyznał Jonasz. -A ja... mówią, że człowiek z wiekiem chce się ustatkować, ale to nie dla mnie. Nawet próbowałem, ale nie potrafię usiedzieć w miejscu. Dopóki nogi mnie niosą, dopóty będę łaził z miejsca na miejsce. Ale jeśli pan masz więcej oleju w głowie od starego człowieka- mógłbym szepnąć słówko czy dwa w Rivii. Dobrze by pan wyszedł na otwarciu praktyki w stolicy.
- Jak to mówią, jesteśmy po jednych pieniądzach - uśmiechnął się Derrick. - Mnie też ciągle nosi, to tu, to tam. Wiedzę przy okazji zdobywam, to fakt, ale nie czarujmy się... To nie pragnienie zdobywania wiedzy gna człeka w świat. W dodatku jeszcze ta sprawa nieszczęsnej hrabianki...

-Hrabianki? Wybaczy pan, ale nie jestem na bieżąco ze sprawami możnych tego świata- zaciekawił się trochę medyk.
- Podczas zajść w Aldersbergu - wyjaśnił Derrick - hrabianka Antoinette doznała pewnego uszczerbku na ciele, a potem na duchu, skutkiem czego aktualnie znajduje się w czymś co można by określić mianem skrajnej postaci stuporu. Nie rusza się, nie odzywa, trzeba ją karmić...
Ponoć z takim przypadkiem poradziła sobie kiedyś Lionora Aelbedh, elfka, kapłanka Dany Meadbh. Mam zamiar ją odszukać...

-Życzę zatem powodzenia. Ja nie miałem nawet okazji słyszeć o takiej elfce.
Rozmowa trwała jeszcze jakiś czas, do nadejścia pory obiadowej. Wtedy dopiero Jonasz pogonił Derricka do kantyny, samemu twierdząc że zje później, gdy mniej ludzi gapić mu się będzie w miskę. Choć najprawdopodobniej staruszek po prostu skorzystał z grzecznego sposobu zakończenia konwersacji.

W kantynie tłumów jednak nie było, co nie znaczy że Talbitt miał jeść sam. Dwójka żołnierzy, jednych z tych którzy byli na akcji, pałaszowała tradycyjne danie szefa kuchni. A ponieważ jak się je, to nie wypada gadać, obaj przerzucali się świeżymi wspomnieniami z bitki.
-Cholera, szkoda że mi przypadło w udziale zabezpieczać wyjście. W środku była lepsza bitka.
-Komu lepsza temu lepsza. Ulrykowi jeden gnój rozwalił łeb tak, że mózg się rozbryznął. Paskudna śmierć.
-Żołnierz musi być gotowy na taki los. Jakby kapitan nie zaplanował napaści przy zmianie ich warty to byłoby ciężej. A tak wpadliście, pociachaliście na kawałki, a jak kto próbował uciekać to od nas strzała w plecy i cisza. Dobra robota.
-Nie no, trochę się porąbało- ton głosu żołnierza nabrał entuzjazmu.-Sam dwóch wybebeszyłem jak wpadliśmy ławą. Pieprzeni zbóje ledwo ruszyli dupska z posłań. A potem to już po bożemu. Cios za cios, obelga za obelgę. Nawet Raby jednemu rękę uciął. A bym jeszcze przedwczoraj przysiągł, że na widok krwi nasz kapitan by zemdlał.
-Te, te, uważaj co mówisz. Doniesie kto sierżantowi to będziesz miał przesrane.
Ze wspominek wynikało, że niezbyt honorowo się wojsko wzięło do roboty. Ale przynajmniej były efekty, jeśli dla kogoś jest to dostateczne usprawiedliwienie.

(...)

Obiad się jednak skończył, tak samo rozmowy przy jedzeniu. Katriny nie było nigdzie widać- może siedziała w swoim namiocie, może była jeszcze gdzie indziej. Derrick zdecydował, że na razie nie będzie jej szukał. Nie można przecież być za bardzo nachalnym.
Zaraz też Talbitt stwierdził, że i tak na spotkanie z pielęgniarką nie byłoby czasu. Po wyjściu z kantyny bowiem medyk zauważył ożywienie w obozie. Nie trzeba było jakiegoś wielkiego wysiłku, by odkryć tego przyczynę- dowództwo wróciło. A przynajmniej kapitan z jednym z sierżantów. Ledwo co zsiedli z koni i zostawili je giermkowi.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Rennard liczył, że jego białogłowe jakoś przyłożą się do strojenia na okazję pikniku, ale się przeliczył. Widać obie doszły do wniosku (słusznego zresztą), że nie ma się co ładnie ubierać, jak się będzie siedzieć na trawie, czy innym sianie. Trudno, jak tak zdecydowały, to nie szło nic poradzić.
Mury miejskie opuścili północną bramą, nie niepokojeni przez strażników. Z wyjścia z Aldersbergu nie cieszyła się jednak najbardziej Monika, a Tancerz. Koń wreszcie mógł się trochę poruszać i wyraźnie sprawiało mu to radość, bo trochę trudno było go opanować. Może i nie szalał, ale z pewnością był entuzjastyczny. I w sumie dobrze, bo jakby się znarowił i go poniosło, to diabli wiedząc co zrobiliby z koniem żołnierze. Pewnie ubili i zjedli, z wojskiem nigdy nie wiadomo.

Szczęśliwie jednak pole namiotowe wojska nie ciągnęło się aż tak znowu strasznie daleko.


Owszem, w jego pobliżu poleniuchować by się pewnie nie dało. I nawet nie chodzi tutaj o patrole, ale żołnierzy zawsze do bab ciągnie i niemal pewnym jest, że naprzykrzaliby się Aldonie a pewnie i Monice.
Na szczęście im dalej od miasta tym lepiej i po dwóch milach było już całkiem przyjemnie. Pola pierwszych wsi pod Aldersbergiem przywołały na usta Moniki uroczy uśmiech.


I w sumie były całkiem niezłym miejscem by się zatrzymać. Łono przyrody z jednej strony, a z drugiej strony dość cywilizowane by się nie przejmować jakąś zwierzyną z lasów. Chłopi też ich raczej nie pogonią, bo żadnego w pobliżu nie było widać.
Rennard rozłożył koc na małym pagórku. Co prawda lepszych widoków nie zapewniał, ale jakby wysłać Monikę po zioła, to zza pagórka by nie widziała jak się de Falco do Aldony by dobierał. Zostało tylko rozłożyć wiktuały i można było piknikować.
-Dziękuję, że się pan zgodził na moją prośbą- powiedziała Monika biorąc oddech pełną piersią.

Rennard swoim zwyczajem ową pełną pierś podziwiał, oblizał lekko spierzchnięte wargi. I dodał z uśmiechem.- Nie przejmuj się takimi drobiazgami. A skoro już jesteśmy w tej okolicy to i można to pożytecznie wykorzystać. Poszukasz ziół wszelakich. Lepsze wszak darmowe niźli te, na które pieniądze byśmy wydać musieli.

-Nie będziesz dziewczyny głodnej ganiał po łące- zaprotestowała Aldona.-Najpierw coś zjemy.

- Nie powiedziałem, że teraz...- rzekł Rennard teatralnie wzdychając. Po czym dodał wyjmując wiktuały z koszyka.- Później pohasa sobie po łąkach, jak młoda sarenka.
Posiłek ten głównie z sera i chleba się składał. Do tego odrobinę wina, oraz kawałek wędzonej na jałowcem kiełbasy. Cóż... w kiesce Rennarda znów świtało dno.

Towarzyszkom Rennarda jednak smakowało, choć nie były one znowu aż takie wybredne. Aldona co prawda lubiła wybredną udawać, ale to przecież nie to samo. Wino nie cieszyło się już takim zainteresowaniem, Monika wypiła go bowiem symbolicznie, a i Aldona była z nim oszczędna. De Falco jakoś nie wypadało samemu wytrąbić butelki do końca.
-Miałaś świetny pomysł Moniko- pochwaliła Aldona.-Jeszcze parę dni w mieście i zapomniałabym jak pachnie świeże powietrze.
-To prawda, tutaj jest przyjemnie. Ale bliżej wsi byłoby równie nieprzyjemnie jak w Aldersbergu, inwentarz zatruwałby powietrze.

Rennard łyknął także odrobinę. Przed nim wszak było spotkanie z Agnes. A tam nie wypadało iść po pijaku. Położył się na kocu i patrząc w niebo rozpoczął filozoficzne rozważania.- Wszystko ma swój uroki i wady moje drogie. I miasto, i wieś, i las, i mąż, i kochanek.

-Czy wszystko?- zastanowiła się Monika.-A kwiaty? Jakie one mogą mieć wady?

-Wadą kwiatów jest ich nietrwałość. Zbyt delikatne, zbyt czyste, zbyt nietrwałe. Zbyt szybko przemijają.- odparł Rennard spoglądając na Monikę, uśmiechnął się dodając.- Mój ty kwiatuszku, nie ma nic idealnego na tym świecie.

-Czy właśnie zasugerowałeś, że Monika jest nietrwała?- Aldona chwyciła Rennarda za słówko.

-Taka Monika, jaką znamy.-- kiwnął głową de Falco.- Nie będzie wszak wiecznie dziewczęciem. Wkrótce stanie się kobietą.
Podniósł się z pozycji leżącej, usiadł i delikatnie głaszcząc Monikę po policzku, patrzył jej prosto w oczy mówiąc.- Co więcej, będzie piękną kobietą.
I wstydliwą, bowiem komplementy Rennarda sprawiły, że się zaczerwieniła.
-Jakim tam dziewczęciem. Kobieta jak się patrzy. Nic tylko łapać bogatego męża ci zostało.

- Piękna kobieta.- Rennard uśmiechnął się nadal głaszcząc policzek Moniki. Ta jej wstydliwość zawsze go bawiła. I kusiła. Dlatego też by oddalić pokusę, spojrzał na Aldonę, wędrując po jej twarzy i dekolcie wzrokiem. - Mam szczęście do pięknych kobiet. Bo aż dwie lubują się w mym towarzystwie.

-Masz też wysokie mniemanie o sobie. Może my się w twoim towarzystwie męczymy i skorzystałybyśmy z nadarzającej się okazji do ucieczki. Prawda Moniko?- spytała Aldona. Niestety chłopka nie podłapała tej drobnej intrygi i od razu zaprzeczyła.

Rennard spojrzał na Monikę...jego wzrok skupił się na jej spojrzeniu, nie przerywając delikatnego głaskania jej policzka.- Czyli tylko ty mi wierna jesteś, moja droga? Dobrze mieć cię u swego boku.
Spojrzenie oczu de Falco, było lekko ckliwe, uśmiech delikatny. Ale myśli ukryte za maską, należały bardziej do zaklinacza węży.

-Obiecałam, że będę panu służyć, to słowa dotrzymam. Przy naszym pierwszym spotkaniu mówiłam, że wieśniacy nie rzucają słów na wiatr.

- To prawda, tak mówiłaś.- rzekł Rennard i pogłaskał Monikę po głowie, po czym spojrzał na obie kobiety.- A więc na co moje drogie skarby mają ochotę na łonie natury?

-Zupełnie na nic- stwierdziła Aldona.-Poleniuchować mi się chce. A i tobie Moniko niech nie przychodzi do głowy lecieć w pole robić- zażartowała. Na co chłopka prychnęła tylko.
Ciekawe jak udało im się tak polubić, przez ten dość krótki okres ich znajomości. Szczególnie, że przecież Monika z początku zupełnie Aldonie nie ufała.

- No, no...-rzekł żartobliwym tonem de Falco i pogroził palcem Aldonie.- Ty mi tu Moniki nie psuj. To moja rola.
Spojrzał na służkę i rzekł.- Powinnaś pochodzić poszukać ziół. Nic na siłę. Sprawdź w praktyce, ile zapamiętałaś z ksiąg.

-Niewiele więcej, niż nauczyła mnie babcia- przyznała dziewczyna.-No i wątpię, czy na tutejszych łąkach znajdę coś innego, niż u mnie w domu. W końcu tu wieś i tam wieś.

-Naprawdę chce ci się leżeć na słoneczku? I nic nie robić? A może pójdę z tobą?- zażartował de Falco z błyskiem w oku.
-Czemu nie? Może nauczyłby mnie pan czegoś w praktyce- chłopka chyba jednak nie załapała do końca żartu.

De Falco spojrzał na leżącą Aldonę i rzekł do Moniki.- Obawiam się, że pokusa byłaby jednak zbyt wielka. I nauczyłbym cię nie tego, co trzeba.
-Rennard- wysyczała Aldona, której ten dowcip z kolei się nie spodobał.

- Poza tym...Aldona chyba chce bym jej przypilnował.- rzekł w odpowiedzi Rennard spoglądając na Aldonę. Następnie rzekł.- Ty już umiesz mieczem robić, na tyle by poradzić sobie z byle chłystkiem. A ona...jest tu zdana tylko na...moje umiejętności.

-Dobrze, niech więc jej pan pilnuje- zgodziła się w końcu Monika i wstała z koca. Rozejrzała się dookoła, jakby zastanawiając się gdzie najlepiej szukać i w końcu spacerowym krokiem zaczęła oddalać się od de Falco i Aldony.

De Falco przysunął się bliżej leżącej kobiety i dłoń jego pieszczotliwe zaczęła wodzić po jej sukience w okolicy piersi i brzucha.- Ciekawe kto tu kogo pilnuje.

-Bardzo ciekawe- zgodziła się kobieta.-Może dalej powinnam pilnować Moniki i z nią pójść? Może i ja bym się czegoś nauczyła?

De Falco cmoknął Aldonę w usta dodając.- Dla ciebie mam zawsze prywatne lekcje.
Przesuwając dłonią po brzuchu kobiety, ustami wędrował po dekolcie Aldony. Oczywiście nie spodziewał się większej reakcji z jej strony. Potrafiła ukrywać swoje emocje.
-Myślę, że nauka o ziołach z Moniką byłaby ciekawsza- złośliwość tej kobiety była ogromna.

- A czy nie o ziółkach rozmawiacie, gdy zostajecie same?- spytał de Falco ironicznie, pozwalając sobie podciągnąć kieckę Aldony nieco do góry. Odsłonił jej kolana i uda mrucząc.- Pokusą jesteś Aldono.

-O ziółkach też. Za to ty tylko o jednym myślisz- skwitowała Aldona.

- Przy tobie trudno myśleć o czymś innym.- rzekł Rennard, kucając i zdejmując ciżemkę ze stopy Aldony. Zaczął delikatnie masować jej stopę z wprawą znawcy kobiecego ciała.- Niech będzie więc twój kaprys. O czym chciałabyś ze mną pogwarzyć?

-Bo ja wiem? Może o tym, że Monika może nas zobaczyć?

Dłonie Rennarda wędrowały po łydce kobiety pieszczotliwie masując jej mięśnie. Stopa Aldony oparta była w pomiędzy nogami de Falco. On sam cmoknął czubek kolana kobiety dodając.- Doprawdy? A czy robimy coś niestosownego?

-Ty zawsze robisz coś niestosownego- stwierdziła Aldona.

- A ty rzadko masz coś przeciw.- odparł de Falco masując nadal łydkę, spojrzał na leżącą Aldonę, a dokładniej w miejsce pod jej suknią, dobrze widoczne z obecnej jego pozycji.- Monika, czy chcesz tego czy nie. Nie jest już małą dziewczynką. Zresztą, pewnie trochę czasu zajmie jej zwiedzanie okolicznych łąk i szukanie ziół. Mamy więc trochę czasu, na robienie czegoś niestosownego.

-A co, jeśli nie mam ochoty na nic niestosownego? Co, jeśli chcę się tylko powylegiwać pod gołym niebem?- spytała kobieta.

- Przecież siłą cię nie wezmę.-mruknął De Falco...a jego dłonie przesunęły się na udo w masażu, który do niewinnych nie należał.- Naprawdę uważasz, że byłbym zdolny do czegoś tak odrażającego jak gwałt?

-Czy ja wiem?- spytała retorycznie i nie robiąc sobie nic z rennardowych umizgów położyła się na kocu.

Dłonie de Falco rozdzieliły się, jednak nadal pieszczotliwie wiła się po udach. Drugia jednak masowała bieliznę Aldony i skryte pod nią sekrety. Rennard zaś westchnął.- Powiedz więc, co o mnie sądzisz? Przyznaję, że w kobietach spore mam upodobanie, ale też pewien respekt żywię wobec nich. I sympatię wobec ciebie.

-Respekt?- spytała.-Przecież ty się do mnie dobierasz przy każdej okazji. Gdzież tu jest respekt?

-Dobieram, ale co z tego...zdobywam ciebie, tylko wtedy gdy pozwalasz mi na zwycięstwo.- odparł spokojnym głosem de Falco wzmacniając tylko dotyk dłoni na ciele kobiety.

-Może po prostu nie mam siły walczyć? No bo gdzie tu zachęta u kobiety leżącej jak kłoda?- pytała leżąc w leniwym bezruchu.
De Falco zaśmiał się głośno nie przerywając pieszczot uda i intymnych obszarów kobiety.- Naprawdę wierzysz, że zedrę z ciebie bieliznę, zsunę spodnie i po prostu wychędożę ?
Zaprzeczył ruchem głowy.- Czasami się zastanawiam skąd ci przychodzą takie pomysły? Czy mój dotyk jest ci niemiły? Czy mój masaż twych nóżek wydaje obmierzły?

-Ależ ty nie tylko nogi me masujesz- zauważyła słusznie Aldona.

Kiwnął głową uśmiechając się.- Też prawda. Lecz to ja próbuję sprawić przyjemność tobie. A nie na odwrót.

-A ja się pytam. Czy na aż tak wyuzdaną wyglądam, że przyjemność mi musisz sprawiać przy każdej okazji?

- Nie. Ale lubię.- rzekł w odpowiedzi Rennard wzruszając ramionami. Uśmiechnął się.- Po prostu lubię cię rozpieszczać.

-No jeśli to jest rozpieszczanie, to na pewno- zgodziła się kobieta.

-Och okrutna bywasz w swych osądach wobec mnie.- rzekł nieco dramatycznym tonem de Falco wsuwając jednak palce pod bieliznę kobiety.
-Ale to przecież prawda. Nie kłamię w żadnym punkcie.

-Skoro mówisz prawdę.-spytał de Falco uśmiechając się.- To powiedz mi czy lubisz moje pocałunki.

-Pocałunki...- zamyśliła się kobieta, wciąż niezainteresowana igraszkami na jakie sobie de Falco pozwalał.-Tak.

De Falco przerwał figle palców i wsunął się pomiędzy nogi kobiety. Po czym nachylił się nad jej twarzą mówiąc.- To nie będzie ci przeszkadzało, że cię pocałuję, ale tak namiętnie.

-Czy ty nigdy nie masz dość?

-Ciebie? Jakoś nie potrafię.- mruknął de Falco i pocałował usta Aldony, najpierw delikatnie...potem coraz namiętniej i wkładając w te pieszczoty ust kobiety coraz więcej pożądania.
Aldona nawet odwzajemniła pocałunek, choć ten im bardziej stawał się natarczywy, tym paradoksalnie mniej reakcji u kobiety wywoływał.
Zakończywszy pocałunek westchnął.- Mówiłem ci, że jesteś piękna?

-Nie pamiętam. Ale całkiem możliwe, że tak- odparła po chwili.

- A powinienem częściej. Boś piękna, mądra, cudowna, wspaniała, słodka, dowcipna.-każdy epitet de Falco kończył lekkim całusem warg Aldony. Po czym zaś rzekł.- To teraz druga nóżka?

Aldona tylko westchnęła i pokręciła z politowaniem głową.

-Chce być tylko dobrym mężem dla ciebie kochanie.- rzekł żartobliwym tonem głosu de Falco. Usiadł ponownie, zdjął drugą ciżemkę ze stopy kobiety i zaczął powolny masaż palcami.

-Tak, wcale nie chodzi ci o to, by się do mnie dobierać. Wcale nie- powiedziała ironicznie kobieta.

- Skoro się do ciebie dobieram, to czemu ty nadal leżysz. A we mnie jedynie ochota wzbiera? Gdzie w tym zaspokojenie dla mnie?- westchnął Rennard przesuwając palce po łydce Aldony, którą zresztą ucałował mówiąc.- Masz takie zgrabne nóżki.

-To by właśnie dobrze opisywało to dobieranie się. Ja sobie spokojnie leżę, a w tobie się zbiera ochota.

- A ty z tego korzystasz.- westchnął de Falco, przesuwając swe palce na udo kobiety i masując je powoli.- Wy kobiety potraficie obracać przeciw nam naszą chuć.

-A gdzież tu moja korzyść, gdy mi leżeć w spokoju nie pozwalasz?- spytała zdziwionym tonem Aldona.

- To co ja robię tobie, słudzy i niewolnicy robią swym paniom.-odparł de Falco masując palcami delikatną skórę ud kobiety.- Poza tym, jak to nie pozwalam? Przecież leżysz.

-No faktycznie, leżę- zgodziła się zrezygnowana.

De Falco skończył masować i położył się obok niej.- Ja ci tu próbuję zrobić przyjemność, a ty gasisz mój zapał.

-Kobiety bywają okrutne- powiedziała takim tonem, jakby wyjawiała jakiś wielki sekret.

- Możliwe.- odparł de Falco, westchnął.- Ale ja wolę widzieć w tobie anioła.

-Niczego z anioła we mnie nie ma. Gwarantuję.

- Zdziwiłabyś się ile jest.- mruknął de Falco pieszczotliwie głaszcząc Aldonę po policzku.- Więcej niż myślisz, mój aniołku.

-Ciekawe co?- zainteresowała się trochę Aldona.

-Oczy. Troskliwość. Wyrozumiałość. Grację. Ciepło.- de Falco zaczął wymieniać.- I opiekę jaką roztaczasz wokół Moniki, jest anielska.

-E tam. To zwykła kobiecość- skwitowała od razu Aldona.

- Jesteś moim aniołkiem.- de Falco nachylił się i cmoknął Aldonę w policzek.- Skoro tak mówię. To taka jest prawda.

-Typowo męskie podejście do sprawy. "Ja, ja, ja"- kwaśno stwierdziła kobieta, choć widać po niej było, że żartuje.

- Och...zanudziłabyś się z pantoflarzem. Tacy kiepsko reagują na subtelne poczucie humoru- odparł de Falco, głaszcząc Aldonę po włosach.

-Może i masz rację...

Rozmowa szybko się jednak skończyła, bowiem chłopka wróciła z łąki, z całkiem pokaźnym pękiem ziół zresztą. Wyraźnie zadowolona z siebie Monika zaczęła wymieniać jakie to rośliny udało jej się znaleźć i jakie mają właściwości. Trzeba było przyznać, że pamięć miała całkiem niezłą. Nauki nie szły na marne, tyle tylko że niedługo nauczycielowi zacznie brakować wiedzy, którą mógłby przekazać.
Trójka zmitrężyła jeszcze trochę czasu na piknikowaniu, lecz nieuchronnie prowiant się skończył, a i czasu de Falco raczej ubywało niż przybywało. Chcąc nie chcąc, trzeba było wracać.

do Francesci de Riue

czerwiec, bezdroża Rivii

Przemiana Anji była wskazówką nadchodzącego świtu. Wampirzyca nie zdawała sobie sprawy z tego, jak długo musiała iść. I jak daleko rozciągał się ten cały las. Czy w Rivii nie mają drwali? Wykarczowaliby to w diabły i poprowadzili jakiś wygodny gościniec. Ale najwyraźniej to byłoby zbyt wiele. No nic, prędzej czy później las się skończy, zresztą rzedł już od pewnego czasu.
No i w końcu się skończył, a kobiety miały pewność, że są na terytorium Rivii. Nie było co do tego żadnych wątpliwości- pustką wiało w każdą stronę. Konfederacja Lyrii i Rivii była biedna jak mysz kościelna, miast miała co kot napłakał i pies z kulawą nogą by się tu nie tułał gdyby nie bliskość Carbonu. Złośliwi twierdzą nawet, że gdyby nie krasnoludy osiadłe na południe od Mahakamu, to gospodarka Rivii i Lyrii posypałaby się jak domek z kart.

Co prawda nie robiło to Francesce większej różnicy, ale warto byłoby kupić nowe ubranie i uzupełnić wreszcie ekwipunek stracony przez to niefortunne zamieszanie z wiedźminką. A skoro już o ubraniach mowa... wilkołaczyca także skorzystałaby na nowym. Głównie dlatego, że poza płaszczem jaki użyczyła jej de Riue, Anja była naga. Gorsety i wilkołaki najwyraźniej nie chodzą w parach. A zdobycie ciuchów dla wilkołaczycy spadnie przecież na Liska, bo Anjia spaliłaby się ze wstydu gdyby pokazała się na golasa wśród ludzi.
Na razie trzeba więc było iść na południe, czyli mniej więcej w stronę jeziora, a jak tylko po drodze przytrafiłoby się miasto, to musowo trzeba by o nie zahaczyć.

(...)

W drodze pojawiły się jednak jeszcze inne trudności, nawet jeśli przejściowe. A ich źródłem stała się, a jakżeby inaczej, Anja. Ale po kolei.

Po około godzinie marszu drogę towarzyszkom przeciął strumień. Samo w sobie nie nastręczało to problemów, strumień bowiem był wąski i nawet przyjemnie szemrał.


Można się było napić i trochę opłukać. No właśnie. Bowiem gdy wilkołaczyca zmyła z twarzy zaschniętą krew pozostałą po jej "kolacji", wpadła w panikę przekonana, że kogoś zamordowała. Tłumaczenia, że po prostu zjadła jakiegoś dzika, zwykłe zwierzę, niewiele pomagało. I o co w ogóle tyle krzyku? To tylko trochę krwi. Owszem, dość paskudnej, bo krew zwierząt nie miała należytego bukietu, ale żeby od razu panikować? I zrozum tu tych ludzi.
Dłuższe uspokajanie w końcu pomogło i Anja doszła do siebie, choć wciąż była trochę roztrzęsiona. Zaczęła też od razu błagać Francescę, by ta nie pozwoliła jej już niczego zabić. A ponieważ wilkołaczyca potrafiła być strasznie namolna i rozlazła, to Lisek w końcu dała jej słowo. Inna sprawa, czy go dotrzyma.

(...)

Złośliwie po całym dniu wędrówki Francesca nie natknęła się na żadne miasto. Raz, w oddali majaczyła wieś, ale trudno byłoby uznać takie skupisko ludzkie za centrum handlu. Najwyżej Lisek ukradłaby lnianą koszulę i worek ziemniaków, czyli po prostu szkoda zachodu.
Trzeba było kolejny raz zatrzymać się pod gołym niebem, co z powodu obecności Anji najprawdopodobniej stanie się codziennością. Gdyby Francesca spróbowała przyprowadzić dziewczynę do miasta i kazała jej w nim nocować nie obyłoby się zapewne bez rozlewu krwi i kolejnego wiedźmina. A tego lepiej uniknąć.
Nocny przystanek nie zaliczał się do przyjemnych, bo na otwartej i mało osłoniętej przez pagórki przestrzeni wiatr wiał jak chciał. Ogniska nie dało się rozpalić, bo wampirzyca nie miała hubki ani krzesiwa, a nawet gdyby miała to ogień byłby widoczny z daleka, a na razie lepiej było nie zwracać zbędnej uwagi. Przynajmniej Anji nie odbiło po przemianie i nie poleciała w siną dal- widać nie czuła w pobliżu żadnej zwierzyny, a na wampirzycę się nie rzuciła, tylko łaziła w te i wewte. W ostatecznym rozrachunku Lisek miała w życiu gorsze noce, ale na pewno za nimi nie tęskniła.

W ogóle ciekawe co też wampirzycy kołatało się we łbie po przemianie? W ludzkiej formie bowiem bardzo mgliście zdawała sobie sprawę z tego, co robiła w nocy. Podobno z likantropią tak właśnie jest- ofiara nie ma świadomości swych czynów. Z drugiej strony likantropy nie przemieniają się każdej nocy, a tylko w trakcie pełni. A z Anją jest kłopot cały czas. Mag zdecydowanie musiał coś spieprzyć w trakcie eksperymentu.

(...)

Noc minęła Francesce bez niespodzianek. Co prawda trochę zmarzła, ale chłód nie szkodził jej tak, jak rdzennym mieszkańcom tej sfery. Anji też było dość ciepło, w końcu przez calutką noc miała na sobie futro. A w dzień przy grzejącym słoneczku płaszcz de Riue musiał jej wystarczyć.
Jeszcze przed południem kobiety dotarły do kolejnego lasu, ale widać było tu ślady ludzkiej działalności- pnie ściętych drzew, koleiny kół. Cywilizacja musiała być w pobliżu, a wraz z nią jakaś możliwość handlu. Naturalnie, jeśli tą cywilizacją nie jest znowu jakaś wiocha.
Anja nalegała by iść przez las, dalej zawstydzona stanem swojego ubioru. Francesce było w sumie wszystko jedno, byle tylko przez to nie przegapić ludzkich osad. Los jednak Liskowi sprzyjał, po godzinnej tułaczce bowiem natknęła się na drogę idącą przez las- a to już był bezpośredni znak, że na którymś jej końcu musi się znajdować większe skupisko ludzkie. Inaczej droga po prostu by las wyminęła. W takiej sytuacji de Riue przykazała Anji zostać w lesie i unikać kontaktów z ewentualnymi podróżnymi, złodziejka zaś znajdzie przez ten czas jakieś ubrania, prowiant i inne niezbędne rzeczy.

(...)

Bez wilkołaczycy w roli kuli u nogi wampirzyca przemieniła się w nietoperza i wzbiła w przestworza by zlustrować okolicę. Polatała trochę to w jedną, to w drugą stronę i roześmiałaby się, gdyby to było w tej formie możliwe. Domysły Francesci okazały się trafne- droga przez las prowadziła do ludzkiej osady. Całkiem zresztą sporej i otoczonej palisadą. Na pewno da się w niej zaopatrzyć w to i owo.
De Riue wylądowała wśród drzew i wróciła do ludzkiej postaci. Po kilkunastu minutach wysłuchiwała już nudnych pytań strażnika przy bramie. Kim pani jest, czemu podróżuje sama i tak dalej i tak dalej. Lisek skleciła na poczekaniu kłamstwo, że koń się jej znarowił i poniosło go gdzieś, a ona bez sakw miała szczęście, że miasteczko było o rzut kamieniem. Na miejscu chciałaby kupić to, co straciła i ruszyć w dalsza drogę. Strażnik jej uwierzył, bo i nie miał żadnych podstaw by tego nie robić. Na odchodnym jednak zatrzymał ją jeszcze i z pewną niepewnością ostrzegł.:
-Skoro jest pani sama i bez żadnego mężczyzny, lepiej niech pani uważa. Pewnie to tylko bzdury i babskie gadanie, ale podobno zalęgł się w okolicy inkub. Ja tam w to nie wierzę, ale lepiej dmuchać na zimne.
Ha, inkub. Inkub to najmniej niebezpieczny nieludź jaki czyha w okolicy. Wampirzyca i wilkołaczyca to nieporównanie większe zagrożenie niż pokoniunkcyjny bawidamek.

Miasteczko prezentowało się całkiem nieźle. Kimkolwiek był zasadźca, nie planował układu ulic po pijaku, bo były równiutkie jak od linijki- równoległe i prostopadłe tworzyły szachową siatkę. Domy były głównie drewniane, rzadziej kamienne i murowane.


Nie pozostało więc nic innego jak znaleźć tu jakieś sklepy i rozpocząć zakupy. A po nich... Lisek zastanowi się później. Może zaniesie Anji ubrania, a może zdecyduje zostać na noc- wygodne łóżko i gorąca kąpiel byłyby miłą odmianą. A inkub niech lepiej pilnuje własnego nosa.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 25-03-2010, 23:08   #404
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pierwsze co zrobił po powrocie do karczmy, to nakazał obu kobietom zajęcie się zebranymi ziołami. Wszak szkoda by się ten plon Monice zmarnował, a i Aldona się może czegoś nauczyć pomagając jej. A szpieg będzie pewien, że obie są bezpieczne.
Na szczęście dziewczyny jakoś nie protestowały (znaczy się Aldona nie protestowała, bo Monika nie śmiałaby). Pozostało więc zając się pozostałymi sprawami.
Zanim wyruszył do Agnes Baade, ubrał się wykwintnie i podsłuchiwał przez chwilę pod drzwiami Aldony i Moniki. Wmawiał sobie co prawda, że tylko posłuszeństwo ich sprawdza. Choć po prawdzie to kierowała nim zwykła ciekawość. Dziewczyny, ku jego rozczarowaniu mówiły jedynie o ziołach... Cóż, może następnym razem podsłucha coś....pikantniejszego?
Póki co, miał do wykonania zadanie.
Po drodze do kamienicy panny Baade, Rennard zaopatrzył się w kwiaty i ruszył do domu swej „przyjaciółki”. Jeśli dobrze pójdzie, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Wkrótce zresztą dotarł do kamienicy, zapukał i czekał...
Po pewnym czasie, niedługim nawet, drzwi się otworzyły i ukazał się w nich służący Arnold. W tym samym zresztą dublecie co poprzednio, choć trzeba mu było przyznać, że wyglądał schludnie.
-Pan de Falco, jeśli mnie pamięć nie myli. W czym mogę pomóc?
-Gratuluję pamięci. Proszę przekazać pannie Baade, że pan de Falco przyszedł w sprawie ostatniej rozmowy.-
odparł spokojnym głosem Rennard.
-Ach, pani o tym wspominała. Proszę wejść- zaoferował.
-Gdzie więc zastanę pannę Baade?- spytał Rennard służącego.
-Proszę za mną- odparł Arnold kierując się do schodów. Wszedł na piętro i skierował się do biblioteki. Stanął w otwartych drzwiach i zaanonsował:
-Panno Baade, przyszedł Rennard de Falco. Pozwoliłem sobie go wpuścić.
-O, to bardzo dobrze
- padła odpowiedź wypowiedziana głosem Agnes.- Niech wejdzie.
Służący usunął się szpiegowi z drogi i oszczędnym gestem zaprosił do środka.
De Falco wszedł niosąc przed sobą bukiet kwiatów i mówiąc.-Wyglądasz dziś przepięknie, moja droga. Te kwiaty bledną przy tobie.
Szczerości dodawał fakt, że wzrok Rennarda dosłownie rozbierał Agnes. Szpieg przyglądał się jej kreacji, szczególnie baczną uwagę przywiązując do sposobów jej zdarcia. Cóż...poranek na łące z Aldoną, zaostrzył jedynie apetyt. Ale go nie zaspokoił.


Dzisiejsza kreacja kobiety była dość wymyślna. Uszyta z dwóch różnych materiałów, jednego w jasnym a drugiego w ciemnym odcieniu zieleni. Prawy rękaw sukni był prosty, za to lewy bufiasty i odsłaniający ramię. Biust Agnes był wyeksponowany przez krój sukni, czego de Falco nijak przegapić nie mógł. I oderwać oczu... też nie.
-Panie de Falco, komplemenciarz z pana.- zachichotała kobieta odkładając właśnie książkę na półkę.
- Tylko wielbiciel piękna, moja droga.- uśmiechnął się szpieg i włożywszy kwiaty do dzbana stojącego na kredensie, zamknął za sobą drzwi. Po czym spytał.- Co czytałaś?
-Opis geograficzny Mahakamu. Nie mogę się nadziwić, co te krasnoludy widzą w swoich górach.
-Klejnoty widzą.-
de Falco zbliżył się do Agnes, bardzo blisko i ucałowawszy delikatnie obnażone ramię kobiety dodał spoglądając w jej oczy .- Czyli to samo, co ja w tej chwili.
-Szczerze mówiąc, krasnoludy są bardziej zainteresowane rudą niż klejnotami.-
- To prawda.-
rzekł Rennard i zaśmiał się.- Wolę jednak moją wersję, brzmi bardziej romantycznie. Kopanie rud i wytapianie metali to dość mało ciekawe zajęcie. Ale... każdy lubi co innego.
Wziął w swe dłonie dłoń kobiety i ruszył w kierunku niedużego stolika ze słowami.- Może usiądziemy?
-Naturalnie, jakaż byłaby ze mnie gospodyni, gdybym kazała gościom stać
?
Gdy usiedli de Falco spytał pozornie obojętnym tonem.- Nasza ostatnia rozmowa była bardzo interesująca, nieprawdaż?
-Można tak powiedzieć-
zgodziła się Agnes.
De Falco przysunął się z krzesłem tak, że siedział obok kobiety, a jego dłoń przypadkiem wylądowała na jej kolanie, delikatnie masując je przez suknię.
-Wybacz pani, przechodzę tak do sedna, ale... czy może popytałaś w mej sprawie? Czy znalazł się potencjalny chętny wśród kupców?- spytał Rennard patrząc jej w oczy.
-Spytałam tu i tam i najwyraźniej ma pan szczęście panie de Falco. Mój dobry znajomy Aron Brisske z chęcią skorzystałby z usług prywatnego nauczyciela. To znaczy nie on sam, jego dzieci.
- Och raczej to ty przynosisz mi szczęście moja droga
.- rzekł z uśmiechem de Falco, po czym masując jej kolano powolnymi ruchami dłoni dodał.- Nie wiem jak ja ci się odpłacę za twą dobroć dla mnie.
-Myślę, że taki romantyk, jak pan znajdzie jakiś sposób
- odpowiedziała kobieta z uśmiechem.
Jako że siedział od strony odsłoniętego ramienia, nachylił się i zaczął wędrować po nim ustami, przesuwając się po szyi, aż do ucha. A skończywszy na nim szepnął.- Postaram się odwdzięczyć wielokrotnie.
-Skoro pan nalega-
Baade nie miała zamiaru się kłócić.
Dłoń de Falco z kolana zeszła na udo kobiety i wędrując po nim palcami, Rennard spytał.- To gdzie ów Aron Brisske mieszka i czy jestem z nim jakoś umówiony. Czy też mam podejść przy najbliższej okazji od jego domostwa?
-Możemy go odwiedzić choćby i teraz. Powinien być u siebie.
- Najpierw mam malutką prośbę.-
nachylił się i szepnął Agnes do uszka.- Mogłabyś mi pożyczyć jakąś książkę? Na pewno ją zwrócę, jak najszybciej.
-Oczywiście panie Rennardzie. Jaką?
- Ty wybierz moja pani. Zdam się na twój gust.-
rzekł de Falco wstając.
-Każdy gust ma własny. Nie wiem co lubi pan czytać.-
-Hmmm....może, coś o ziołach i naturze? Medycyna. To by pasowało.-
odparł Rennard.
-O ziołach? Problem byłby. Już prędzej coś o kwiatach tutaj mam.
- Mogą być kwiaty.-
rzekł de Falco.
-Skoro tak- Agnes wstała i podeszła do jednego z regałów. Przeglądała dłuższą chwilę grzbiety książek, aż w końcu sięgnęła po jedną, dość małą pozycję.-Opisane są w nim aedirnskie kwiaty, głównie z Doliny Kwiatów.
Gdy Agnes wzięła książkę Rennard zaszedł ją od tyłu, chwycił w pasie jedną dłonią, drugą położywszy na biuście kobiety w sposób zaiste lubieżny. Przyciskając mocno jej ciało do swego, pozwalał by panna Baade pośladkami wyczuła jego gotowość. Całując żarliwie szyję mówił.- Nie wiesz jak ciężko mi było wytrzymać mając cię na wyciągnięcie ręki.
-Och, panie Rennardzie.- westchnęła zaskoczona.
Dłoń z pasa gorączkowo podciągała suknię by wsunąć się pod nią, druga zaś pieściła biust kobiety, de Falco był rozpalony...Aldona go rozbudziła, Agnes tylko dolała oliwy do ognia. Pieszcząc ustami jej szyję szeptał kusząc .- Może mała przekąska przed wizytą u pana Brisske ? Malusieńka.
-Mój służący jest w domu, cóż by sobie pomyślał gdyby nas usłyszał-
zaoponowała Agnes.
Dłoń Rennarda wsunęła się pod suknię, po czym sforsowała barierę kosztownej bielizny, ruchy jego palców były nad wyraz gorączkowe i energiczne, a sam de Falco kusił i ugniatając jej pierś i szepcząc.- Będziemy bardzo cicho. Odrobina ryzyka dodaje pikanterii, moja droga.
-Ależ panie Rennardzie, muszę zaprotestować-
stanowczo stwierdziła Baade. A de Falco jęknął w duchu. Znowu czuł jakby mu zabierano jabłko z przed ust.
- To kiedy i gdzie obgadamy nasze wzajemne relacje?- rzekł Rennard energiczniej pracując dłonią pod suknią Agnes i ustami wijąc po jej szyi.
-Może pan przyjść przed wieczorem, dzisiaj.- obiecała kobieta uwalniając się z rąk Rennarda.
-Wieczorem, dzisiaj.- rzekł Rennard spoglądając na kobietę. I znowu jego plany się komplikowały. Uśmiechnął się dodając.- A więc przyjdę. O ile uniknę wzroku żony. A czy twe usteczka mogłyby mi dać zadatek na ten wieczór?
-Mogłyby.- słowa nie były rzucone na wiatr, Agnes bowiem zaraz wpiła się ustami w wargi mężczyzny.
-Słodki zadatek.- mruknął de Falco trzymając kobietę po pocałunku, trzymając nieobyczajnie...bo za pośladki. Odsunął się od niej i wziąwszy księgę leżącą na podłodze spytał.- Idziemy ?
-Czemu nie? Trzeba się wywiązywać z obietnic.
- powiedziała Agnes i ruszyła do drzwi.-Na szczęście Aron nie mieszka daleko.
Rennard wykorzystał okazję, capnął Anges za pupę mówiąc cicho do ucha kobiecie.- To się dobrze składa, bo moja żonka, ma mocny sen.
-To się dobrze składa. Może nie zauważy, jak się pan wymyka?-
droczyła sie Baade schodząc po schodach na parter.
-Mam nadzieję, bo lubię sobie poczytać w nocy.- szepnął jej do ucha de Falco, po czym będąc dżentelmenem (albo takiego udając), otworzył drzwi wyjściowe z domu przed Agnes.
Kobieta przy drzwiach zakrzyknęła w powietrze- Arnoldzie, wychodzę do pana Brisske. Powinnam wrócić w ciągu godziny.

I ruszyli...
Po drodze do pana do Arona, Rennard wypytywał o sprawy z nim związane. Kim on jest, kim jest jego żona, czym się zajmują, ile mają dzieci...wreszcie, jak zamożni są.

Aron Brisske był handlarzem, sprzedawał w mieście różnorakie importowane tkaniny, przez co był niezależny od miejscowych manufaktur. Wiodło mu się całkiem nieźle, ożenił się z młodszą od siebie mieszczanką imieniem Żaneta. Jak na dzień dzisiejszy dorobili się dwójki dzieci: syna i córki. Pociechy te były w odpowiednim wieku do nauki. Chłopak miał trzynaście, dziewczynka jedenaście lat.

I rzeczywiście mieszkał niedaleko. Gdyż rozmowa o przyszłym pracodawcy trwała krótko.
De Falco uśmiechnął się stojąc przed dość wysoką kamienicą...potencjalnie jego nowym domu od jutra.
-Ach- przypomniała sobie Agnes.- Pan Brisske wynajmuje też pokoje w swojej kamienicy. Żaneta jest gospodynią.
-Coraz ciekawiej.-
rzekł z uśmiechem de Falco, pukając do drzwi kamienic państwa Brisske.
Drzwi otworzyła po dobrej minucie blond-włosa kobieta, trochę pulchna, ubrana w schludną, elegancką suknię.
-Dzień dobry Żaneto- przywitała się Agnes.- To pan de Falco, o którym wczoraj wspominałam.
-Witam, miło panią poznać.-
rzekł Rennard kłaniając się lekko.
-Dzień dobry- Żaneta dygnęła.-Proszę, proszę do środka.
Pan Brisske okazał się pulchnym grubaskiem około czterdziestki (złośliwi powiedzieliby że ponad), lekko łysiejącym o serdelkowatych paluszkach.


Był on niewątpliwie panem tego domu.
Usiedli w całkiem ładnie urządzonym salonie. Anges przedstawiła Rennarda Aronowi, potem Arona Rennardowi. Przez chwilę odbywał się cały rytuał przywidywania. Potem była niezobowiązująca rozmowa, w której kupiec starał się subtelnie wybadać wykształcenie de Falco. Nie dość subtelnie, by szpieg tego nie zauważył. Ale udał, że nie dostrzega jego małej gierki. Potem zaczęły się negocjacje. De Falco zaczął od dość niskiej sumy, wspominając jednak o pokoju dla siebie i żony, oraz drugim dla uczennicy. Oraz wikt...o opierunek uczennica miała zadbać. Małżeństwo Brisske przez chwilę się naradzało. Właściwie była to mała kłótnia, po której Aron odparł, że nie ma mowy. Mimo że wynajmują pokoje, to jednak w tej chwili wolnych miejsc nie mają. Więc de Falco horrendalnie podbił cenę. Oczywiście pan Brisske oponował. I zaczęło się mozolne targowanie. Zakończone w końcu kompromisem. Ilość pieniędzy jaką miał tygodniowo dostawać Rennard, pozwalała na opłacenie pobytu, a i zostawała przyzwoita sumka na drobne wydatki.
Po dobiciu interesu, pozostało jeszcze dogadać szczegóły... de Falco z góry utargował połowę tygodniowej opłaty za swe usługi, w ramach opłacenia przygotowań do nauki dzieci.
Wypili jeszcze po kielichu i Rennard opuścił wraz panną Baade kamienicę. Po czym odprowadził Agnes do jej domu, po drodze omawiając szczegóły wieczornego spotkania.

A potem powrót do karczmy. De Falco czuł się czasami, jak... chłopiec na posyłki. Idź tu, załatw to...ech...życie bywa ciężkie.
Wszedł do pokoju Moniki oczekując tam obu kobiet i obie rzeczywiście były. De Falco podał książkę mówiąc.- Mam coś dla ciebie. Jest pożyczona, więc bądź ostrożna. Jak przejrzysz, będę musiał ją zwrócić.
Ucieszona wielce Monika przytaknęła Rennardowi i zagłębiła się w lekturę.
Zaś de Falco rzekł.-Zostańcie na wieczór w karczmie. Niestety wrócę bardzo późno. Może nawet nad ranem.
Monika siedziała cicho, a Aldona spojrzała podejrzliwie na Rennarda i wzruszya ramionami
De Falco podszedł do Aldony i cmoknął ją w czoło w obecności Moniki.- Bądź grzeczna, jak mnie nie będzie moja duszko.
-A czy ty będziesz grzeczny podczas swojej nieobecności?-
zapytała ze złośliwym błyskiem w oku.
Nachylił się i szepnął Aldonie na uszko.- Nie...ale czemu martwi cię to? Wolisz żebym został, zaciągnął cię do łóżka i namawiał cię do figli?
-Powiedzmy, że nie. Ale ostrzegam, że mogę być zazdrosną żoną
.-odparła szybko wczuwając się w rolę „Henrietty”.
Rennard spojrzał Aldonie po prosto w oczy i rzekł z uśmiechem.- Czyli jednak mnie kochasz?
Po czym korzystając z zaskoczenia pocałował ją czule w usta, gdy stali tuż przed przeglądającą księgę Moniką.
Aldona przerwała po chwili pocałunek.-A kto powiedział, że kocham? Zazdrość nie musi wynikać z miłości.- stwierdziła.
-A z czego wynika twoja zazdrość kochanie?- rzekł z uśmiechem Rennard, obejmując delikatnie Aldonę.
-A nie powiem.- droczyła się.
- To może zostanę i zacznę cię obłapiać i pieścić, aż wreszcie mi ulegniesz i powiesz.- zażartował Rennard, spojrzał na Monikę.- Ale wpierw wyproszę ją z pokoju. Niech dziewczyna się tego uczy, na własnej skórze. A nie obserwując dorosłych.
-Na naukę przyjdzie czas. Ale to mądra dziewczyna, znajdzie sobie partię, która się nie będzie szlajać po nocach.-
wyzłośliwiała się Aldona. A chłopka grzecznie udawała, że nic nie słyszy.
Rennard zaczął wędrować ustami po szyi Aldony mrucząc.- To twoja wina. Najpierw rozpalasz pożar, a potem mężowi zostawiasz jego gaszenie.
Po czym przycisnął Aldonę, nie przejmując się obecnością Moniki...znał już nieco Aldonę, więc wiedział co się stanie.
-Mam poprosić Monikę by przyniosła trochę zimnej wody?-Aldona nie była by sobą, gdyby nie dorzuciła małej złośliwości.
- Moniko wyjdź i zamknij za sobą drzwi. Ale możesz podglądać przez dziurkę od klucza, jeśliś ciekawa.- rzekł do chłopki Rennard na moment odrywając usta od szyi Aldony.
-Świnia z ciebie Rennard, świnia- Aldona pokręciła głową.- Idź ty już lepiej, zanim się rozeźlę.
De Falco cmoknął Aldonę w czoło mówiąc.- Nie gniewaj się duszko, tylko żartowałem.
Oderwał się od kobiety i z pokorną miną rzekł.- Przecież oboje wiemy, że do niczego by nie doszło.
-Ale czy biedna Monika wie? Spali się biedaczka ze wstydu.-
trochę może i prawdy w tym było, bowiem chłopce uszy się czerwieniły.
-Moniko...całowałaś się już z mężczyzną?- spytał Rennard służkę. -Odpowiedz szczerze.
-Co?-
zapytała chłopka i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
-Czy ja nie mówiłam coś o rozeźleniu się?- spytała kwaśno Aldona.
Rennard też się rozeźlił i ruszył ponury niczym chmura gradowa do drzwi. Przy drzwiach zaś burknął.- Z tego co Monika mi mówiła, to już się całowała.
-Idź już, idź już
- pogoniła kobieta.

Po zwiedzaniu „Upojnej Norki” przyszedł czas na „Uśmiech Kapitana” znajdujący się koło południowej bramy...kolejną mordownię na liście de Falco. Tym razem Rennard ze swej garderoby wziął długi płaszcz i napotkanego żebraka zakupił stary kapelusz oraz kij. Trzymając się w cieniu będzie przypominał dziada proszalnego.
"Uśmiech Kapitana" musiał cierpieć na szkorbut. Karczma, o ile na tak szlachetny tytuł to zasługiwało, wyglądała jakby trzymała się pionu resztkami sił. Co ładnie korelowało z klientelą, która miała podobne kłopoty. Drewniane deski pamiętały lepsze czasy, ziemia przed wejściem z kolei nie pamiętała raczej jak to jest być czystą. Jednym słowem efekt był fatalny. Ale pewnie bimber tani.
Rennard wszedł zamówił coś do picia i rozejrzał się...Interesowała wszak go głównie klientela, a także tutejsze „panie do towarzystwa”... W związku z poprzednią wpadką, De Falco był zdeterminowany do uzyskania jakichś informacji. I miał w tym celu przygotowany plan.
O klienteli można było powiedzieć różne rzeczy- że śmierdziała, była schlana i bogactwem nie grzeszyła. Większość składała się z mężczyzn, raptem trzy kobiety dotrzymywały towarzystwa (i najwyraźniej kroku w piciu) swym towarzyszom. W oko wpadała jednak tylko jedna: szczuplutka, krótko ostrzyżona brunetka w czarnym, męskim stroju. Wolna jednak nie była na pewno, bo przy jednym stole siedziała z trójką rozbawionych mężczyzn, trochę jakby nie pasujących do "Uśmiechu...". Może to dlatego, że nie byli zarzygani, a może dlatego że pili wino, a nie piwo czy wódę.
Rennard przyglądał się całej grupce skrywając oblicze w cieniu kapelusza, oceniając ich stan bogactwa i pochodzenie. Kobieta go interesowała najmniej. Nie była ladacznicą, to pewne. Musiała być bardką, albo cosik w tym stylu. Spoglądał na mężczyzn i od czasu do czasu na dziewki wszeteczne...czekał, aż któraś będzie wolna.
Grupka była na rauszu i z pewnością na wesołym. Podśpiewywali sobie co i rusz, całkiem zresztą nieźle. No, w trzech przypadkach na cztery nieźle, bo jeden z pijących miał głos niczym kopany pies. Nikt się tym jednak wyraźnie nie przejmował, włącznie z innymi klientami.
Sytuacja była naprawdę ciężka, Rennard zaczepił karczmarza, położył monety i wskazał na krótko ostrzyżoną brunetkę.- Postaw tej pani kolejkę.
Po czym wskazał pierwszego lepszego dość rosłego bywalca tego lokalu.-A jakby się pytała... To rzeknij, że od tego pana...
Karczmarz popatrzył na Rennarda jak na debila, ale z pieniędzmi się nie dyskutuje. Wziął jakiś drewniany puchar i nie przejmując się zbytnio higieną nalał do niego wina z otwartej butelki. Wyszedł zza szynkwasu i bezceremonialnie postawił trunek przed dziewczyną. Nawet nie czekając na pytanie skinął głową w kierunku mężczyzny wcześniej wskazanego przez de Falco.
Ciemnowłosa spojrzała zdziwiona na pełny puchar, ale najwyraźniej potraktowała go jak miły podarek, bo uniosła w górę i wypiła toast w kierunku wiadomego mężczyzny. Co też ten zauważył.
De Falco nie zauważył wybuchu zazdrości wśród towarzyszących jej mężczyzn, co też go nieco zdziwiło. I postanowił zmienić taktykę. Najpierw jednak musiał zmienić strój. Wyszedł z karczmy, ściągnął kapelusz, jak i płaszcz i ponownie wszedł do karczmy. Tym razem kierując się bezpośrednio do kobiety i jej towarzyszy. Rzekł wprzódy do niej.- Mogę się o coś spytać?
Dziewczę, z bliska wciąż niebrzydkie acz mogłoby trochę więcej ciała nabrać, spojrzało na Rennarda trochę mglistym wzrokiem.-Proszsz bardzo.
De Falco przysiadł się i rzekł spoglądając wprost na nią.- Wyglądasz pani na poetkę, nie mylę się?
-Nie mylisz się dobry człowieku.-
powiedział przyjacielsko jeden z jej towarzyszy.
-Sprawa oczywiście dotyczy kobiety. Jest ona trochę dla mnie oziębła ostatnio i określiła mnie ostatnio nieczułą świnią i myślącym tylko o jednym lubieżniku.- Rennard oparł swoje kłamstwo na relacjach z Aldoną. –Toteż pomyślałem, że wiersz o niej i tylko dla niej pokaże jej moje romantyczne wnętrze. Rzecz w tym, że wierszy klecić nie potrafię i łatwiej mi byłoby, gdyby ktoś inny zrobił to za mnie.
-Iii?-
spytała przeciągle dziewczyna.
-No i zapłacę ci za napisanie dobrego i romantycznego wiersza.- zakończył sprawę de Falco patrząc wprost w oczy kobiety.
-Ehe- dziewczę chyba zrozumiało mimo upojenia.-Mark, to ty serenady śpiewasz pod balkonami. Machnij coś miłemu panu.- poprosiła miłym głosikiem czym wywołała salwę śmiechu dwóch pozostałych towarzyszy.
-Z całym szacunkiem dla talentu twego towarzysza... ale machnięcie od ręki mi nie odpowiada. Moja luba ma dużo czasu, czytuje wiele ksiąg i ma... wysoko wyrobione gusta.-westchnął Rennard, zawołał karczmarza dodając.- Kolejkę dla na wszystkich.
Po czym kontynuował.- Jak wspomniałem, ma wysokie wymagania i bywa bardzo wybredna. Ten wiersz musi chwytać za serce. A nie kilka rymów złożonych w kilka minut. Planowałem odnaleźć de Louwe, bo mej pani jego wiersze bardzo przypadły do gustu, ale... cóż... dotąd go nie znalazłem.
Dziewczę skrzywiło się nieco, choć czy to przez wzmiankę o de Louwe, czy przez to, że potencjalny klient marudził. Kto wie?- To niech pan powie konkretnie czego pan oczekuje, da przedpłatę, a ja osobiście dopilnuję, by ten ochlapus i bawidamek napisał coś porządnego.
-Zawsze piszę porządnie-
obruszył się Mark.
De Falco wyłożył monety i spojrzał po zebranych.- A właściwie z kim mam przyjemność i kiedy, oraz gdzie mógłbym odebrać napisany na zamówienie wiersz?
-Nazywam się Amber, a Marka już przedsstawiłam. A tymi pijakami siee pan nie przeejmuj-
wyłożyła dziewczyna (trochę nienaturalnie wyciągając głoski), czym wywołała pojedynczy protest i pojedynczy chichot.
-A spotkać może nass pan tuj jutro, pszszed wieczorem.
- A może wiecie co się w ogóle stało z tym...de Louwe ?-
rzekł de Falco przesuwając pieniądze w stronę kobiety. Uśmiechnął się i rzekł.- Bo chyba nie umarł? Jak wspomniałem, moja luba zdobyła jakimś cudem jego wiersze i teraz żyć mi nie daje: de Louwe to, de Louwe tamto. A jak wiadomo, dwa wiersze są lepsze niż jeden. Pomyślałem sobie, że jeden będzie niby ode mnie, a drugi z jego podpisem mógłby pomoże mi ją uczynić jeszcze bardziej przychylną. Wszak poezja i podarki to droga do serca kobiety.
-Ja tam nie wiem, gdzie go posiało-
Amber wzruszyła ramionami i wzięła pieniądze. Mark się na to trochę obruszył, bo to przecież on miał robotę odwalić.
-Szkoda, szkoda... zresztą dziwnie tutaj. Wojsko za murami, a jak się pytałem o tego poetę, to tylko zamiast mówić o nim, wspominano coś o napaści na zamek hrabiego. Dziwne czasy.- rzekł wzruszając Rennard i rzekł.- Następną kolejkę dla mnie i mych przyjaciół.
-Panie, panie. CO ci tak spieszno z tymi kolejkami?-
zapytał jeden z mężczyzn.
Rennard wypił wino i rzekł.- Eeeech... chyba próbuję się upić przed powrotem do domu. Nie wiesz jakie piekło może zgotować niezadowolona kobieta? Pewnych rzeczy lepiej na trzeźwo nie przeżywać. O czym to mówiliśmy?
-Że jutro pan będzie miał swój wiersz.-
zapewnił Mark.
Rennard spojrzał wprost w oczy Amber odpowiadając Markowi.- Aaa tak, wiersz. Liczę, że mając taką Muzę, napiszesz poemat godny królowej.
Amber parsknęła tylko śmiechem, a mężczyzna w ramach autoreklamy zapewniał, że będzie godzien każdej kobiety. De Falco zorientował się, że mimowolnie podrywa Amber, choć nie miał konkretnego powodu, ku temu. Dziewczyna była co prawda niebrzydka. Ale też na kolejny romans, nie miał specjalnie czasu. Zwłaszcza w obliczu zbliżającego się spotkania z panną Baade. Cóż, stare nawyki i podniesione libido robiły swoje.
-Co w tym śmiesznego, że doceniam piękno mając je przed oczami. – wzruszył ramionami Rennard, łyknął jeszcze nieco wina. Po czym spytał.- A gdzie was szukać, jeśli bym potrzebował później jeszcze jakiegoś wiersza?
-A to się jutro ustali-
dziewczyna machnęła ręką.
-A co dziś jeszcze można ustalić?- de Falco splótł dłonie razem... Przez chwilę rozmyślał nad dalszymi działaniami.- Może na przykład, co byście poradzili komuś, którego luba chce się obracać w towarzystwie poetów i... jak to ona określiła ...a tak... oparach poezji? Są w tym mieście takie miejsca?
Grupka popatrzyła po sobie, niektórzy podrapali się po głowie i jeden z bezimiennych dotąd mężczyzn odparł.- Nie
-Szkoda, szkoda...by przy wielu zaletach, moja luba ma pewne wady. Miedzy innymi nie podobają się jej takie karczmy.-
rzekł Rennard spoglądając na Amber.- Czasami człowiek marzy o towarzyszkach bardziej skorych rozrywki, mniej do przeżywania uniesień...tylko duchowych.
-Co kto lubi podobno.
-To prawda...są tu jakieś lokale w które warto odwiedzić? Jakoś nie leży mi powrót do mej lubej.-
spytał de Falco.
-Od groma dobry panie, wystarczy się przejść- odpowiedział drugi z bezimiennych.
- I tak chyba zrobię.- rzekł Rennard wstając i kłaniając się.- A więc do jutra, panowie, Amber.
-Do jutra-
pożegnała się Amber, za to Mark się wyłamał. -Hola, hola. Panie!
-Tak?-
spytał Rennard.
-Jak się luba nazywa?
-Fakt...zapomniałem o najważniejszym.-
zaśmiał się Rennard i dodał szybko zabarwiając ton głosu lekkim wzruszeniem.- Nazywa się Henrietta. Moja słodycz.
-Henia... ładnie-
kiwnął głową poeta.
-Żadnej Henii i innych zdrobnień. Bo moja głowa dołączyłaby do kolekcji trofeów jej ojca.- rzekł szybko Rennard.
-Dobsz- zgodził się Mark.

I de Falco wyszedł.
Sprawa w karczmie znów nie przebiegła podług planów de Falco, ale jakiś punkt zaczepienia był. Bardziej pobożne życzenie niż punkt, ale...Cóż... Jutro rozpocznie naukę dwóch urwisów, może napisze raport wstępny, by pokazać, że się nie obija.
No i udobrucha Aldonę wierszem...cóż, może i nie udobrucha, bo Aldona praktyczną kobietą była. Ale była też kobietą, więc może przynajmniej nieco się wzruszy.
Ale to było jutro, dziś kroki swe de Falco kierował do domu Anges. Wkrótce zaszedł od kuchennych drzwi, by „omówić” wzajemne relacje.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 31-03-2010 o 21:38.
abishai jest offline  
Stary 26-03-2010, 15:13   #405
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Rennard zapukał w drzwi, niezbyt zresztą głośno, wszak Agnes prosiła o dyskrecję. Mimo to na reakcję nie musiał czekać długo, zza drzwi dobiegło bowiem pytanie:
-Czy to pan, panie Rennardzie?
Cóż można było odpowiedzieć? Tylko potwierdzić. Drzwi jednak nie otworzyły się
-Niech więc pan chwilę odczeka i wejdzie- usłyszał de Falco. Zaintrygowało to szpiega, wyczuł bowiem w słowach kobiety niespodziankę. Gdyby było inaczej, po prostu wpuściłaby go do środka i rzuciła mu się na szyję. Rennard zdecydował usłuchać panny Baade i cierpliwie czekał, nasłuchując pod drzwiami. Słyszał delikatne kroki i tłumiony chichot, co podsycało jeno jego ciekawość. A gdy zapadła już cisza, mężczyzna doszedł do kresu swej cierpliwości i ostrożnie otworzył drzwi.

Kuchnia była pusta, rozświetlona samotną, prawie wypaloną świeczką, której światło leniwie pełgało po palenisku, garnkach, stole... i samotnym, porzuconym na środku pomieszczenia pantofelku.


Taki bucik, bez właścicielki nie był aż tak ciekawy jakby mógł, lecz przedstawiał sobą ślad, którym Rennard podążył. Wyszedł na korytarz, oświetlony już znacznie lepiej przez lampę zawieszoną ponad drzwiami, który zresztą de Falco dobrze znał, nic nowego się nim bowiem nie pojawiło. No, może oprócz brakującego do pary lewego pantofelka.


Idąc przez korytarz de Falco wypatrywał kolejnych porzuconych fatałaszków. Przez poręcz schodów przewieszona była pojedyncza, biała pończocha dająca mężczyźnie do zrozumienia, że jego kochanka znajdowała się na piętrze. A żeby przypadkiem się nie rozmyślił, na samych schodach leżała kolejna, niedbale rzucona na stopnie. Lecz jak wysoko miał mężczyzna wchodzić? Na pierwsze piętro, na drugie? Agnes nie kazała mu się na szczęście domyślać, pozostawiając swą zieloną suknię na dywanie okrywającym korytarz prowadzący do jej sypialni.
De Falco nie trzeba było więcej wskazówek, by wiedział gdzie ma iść, lecz gospodyni pozostawiła jeszcze jedną. Jej bielizna wisiała na klamce drzwi, kusząc szpiega by wszedł do środka. A Rennard nie był zbyt dobry w opieraniu się pokusom.

Agnes leżała naga na swym łóżku i spoglądała przez ramię na swojego gościa. Patrząc na jej wyeksponowane kształty mężczyzna cieszył się, że jego kochanka wpadła na tak frywolny pomysł sprowadzenia go do swojego pokoju.

 
Zapatashura jest offline  
Stary 31-03-2010, 21:57   #406
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wędrując za wskazówkami, Rennard zbierał fragmenty kobiecej garderoby, a każdy znaleziony rozpalał coraz bardziej jego fantazje. Nie mógł się doczekać, na to co znajdzie na końcu...Choć znał już ciało kochanki dość dobrze, to widok jej nagiej był piorunującym i bardzo podniecającym przeżyciem.

I mogli się po prostu kochać...
Ale de Falco potrafił docenić pomysłowość Agnes, co więcej...zamierzał poniekąd nagrodzić jej pomysłowość. W końcu wyrafinowana kochanka, to skarb który warto docenić.
Rennard zaczął powoli się rozbierać, zdejmując płaszcz, koszulę, pas, buty, spodnie. Ręce mu drżały z żądzy jak i z niecierpliwości.
- Chyba nie będzie ci przeszkadzał fakt, że... zamierzam z tobą pobyć, bardzo długo?- uśmiechnął się dodając.- Jak dużo mamy czasu moja droga?
- Całą noc.
- powiedziała nie odrywając oczu od rozbierającego się mężczyzny. Wolnym ruchem wysunęła różowy języczek i oblizała usta.
Nagi Rennard prezentował się okazale, zwłaszcza między udami. Przez cały dzień był wodzony na pokusy, najpierw przez Aldonę, potem przez Agnes, wreszcie nawet ta chuda bardka na swój sposób przykuwała jego uwagę. De Falco więc był gotów, podszedł jednak powoli do łóżka i rzekł.- Może na mały masażyk przed igraszkami, byś miała ochotę Agnes?
Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami. Słysząc propozycję kochanka ułożyła się wygodniej na pościeli, prężąc ciało:
- Z rozkoszą - powiedziała uśmiechając się figlarnie.
De Falco nagi wsunął się nad kobietę, usadawiając tak przekornie że jego „oręż” znalazł się pomiędzy półkulami jej pośladków. Było to na pewno działanie zamierzone. Zwłaszcza, gdy zaczął masować ramiona i plecy kobiety poruszając przy tym całym swym ciałem i drżąc z pożądania. Od czasu do czasu całował uszko Agnes mówiąc.- Skoro mamy całą noc, to powinniśmy spełnić wszelkie twe fantazje, moja droga.
Agnes czuła jego ocierające się o nią gorące ciało. Dłonie ugniatające jej skórę, były mocne i męskie. Zabiegi mężczyzny nie przynosiły rozluźnienia, tylko coraz bardziej potęgowały podniecenie. Zaczęła nieznacznie podnosić swe pośladki w rytm jego poruszeń.
-Czyżbyś miała ochotę na coś...gorętszego w sobie?- zabawnym było słyszeć drżenie w głosie Rennarda. Mężczyzna ledwo panował nad swym pożądaniem. Nagle nachylił się i zaczął ustami wielbić szyję mieszczki.
-Taaak - Wyszeptała z drżeniem. A Rennard zsunął się niej, po czym klepnął w pupę.- To pokaż na jaki figielek masz ochotę.
Wszak nadal leżała na brzuchu.
Agnes ugięła kolana unosząc tę część ciała w górę. Rozsunęła zachęcająco uda. Jej pupa lekko błyszczała w blasku gwiazd. A jej głowa i ramiona nadal spoczywały na posłaniu.

De Falco nie czekał , szybko połączył się z kobietą w miłosnym uścisku. Napierał na nią ciałem niemal przyciskając ją do pościeli. Lekko nachylony do przodu zajmował się nią z wyjątkową dzikością. Dość wyposzczony Rennard nie potrafił zachować umiaru.
Jednak to jej akurat nie przeszkadzało. Jęknęła z pożądania czując w sobie „dumę” kochanka. Jej palce zacisnęły się na pościeli. Zaczęła poruszać się rytmicznie z entuzjazmem odpowiadając na pchnięcia mężczyzny.
Rennard nie tak to planował, tym razem jednak żądze wzięły nad nim górę i raz po raz szturmował fortecę kobiecości Agnes, niczym dzikus. Nie było w tym finezji, nie było kontroli...była dzikość pierwotnego pożądania.
A ona dyszała z rozkoszy, jęczała głośno bez opanowania. Podobało jej się to dzikie oblicze kochanka. Łóżko na którym figlowali skrzypiało w sprzeciwie wobec tak brutalnego, traktowania...po chwili jednak Rennard dla pewności zacisnął dłonie na pośladkach swej kochanki by nadać stabilności ich zabawie. Oddychał ciężko zdając sobie sprawę, że oboje zbliżają się wielkiego finału ich zabawy.
- Tak! Tak! Jeszcze! - Agnes krzyczała całkowicie już bez opanowania poruszając biodrami.
Zabawny to był widok, dla Rennarda tym bardziej, że na pierwszym planie miał kształtną pupcię kochanki. I podkusiło go, by dać jej parę klapsów. Trzeba jednak przyznać, że okrzyki Agnes pobudziły go do dalszego wysiłku i energiczniejszych działań.
Uniosła się na rękach i mocniej zaczęła napierać na wypełniający ją „oręż” Rennarda, zataczając przy tym niewielkie koła i jęcząc. Cóż...Agnes nigdy nie potrafiła w pełni nad sobą panować, a tym bardziej teraz sobie nie folgowała. Napierali więc na siebie nawzajem, aż de Falco będąc na granicy wytrzymałości... eksplodował.
-Taaak Taaaaak! - Agnes, w której eksplozja mężczyzny wywołała nagłe skurcze, jeszcze przez chwilę poruszała się głośno jęcząc.
Taką Agnes niewielu miało okazję zobaczyć. Panna Baade w łóżku traciła opanowanie i stawała się podobna rozpustnym karczmareczkom. De Falco przysiadł na łóżku za drżącą po figielkach kobietą, nadal przed twarzą mając uniesione w górę jej pośladki. Głaszcząc je spytał. –Zakładam, że ci się podobało, moja droga.
- Masz wątpliwości?
- Zapytała figlarnie kręcąc pupą przed jego twarzą.
-Nie.- odchylił pośladki przewracając ją na plecy. Zaczął całować w usta, namiętnie i drapieżnie, dłońmi zaś masował dwie piękne półkule będące piersiami panny Baade.
Przyjemnie było czuć ich sprężystość, zwłaszcza że Agnes lata młodości miała już za sobą.
Całując usta szeptał.- Daj mi chwilę, bym doszedł do siebie.
- Może małe wsparcie? - Zapytała i położyła mu dłoń na piersi wyraźnie próbując pchnąć na plecy.
-Nie odmówię.- odparł Rennard posłusznie poddając się woli kochanki. W sumie Agnes pewnie była równie doświadczona w sztuce miłosnej, co on.
Dotknęła jego torsu, a potem przejechała niżej, aż poczuła lepką wilgoć. Skierowała tam swoje usta i zaczęła starannie zlizywać pełne życia soki.
Przyspieszony oddech Rennarda mówił jej wiele, o tym co myśli teraz mężczyzna. Drżenie jego ciała, było niejako aprobatą.
Objęła ustami to co dawało jej dotąd tyle rozkoszy i z pomocą dłoni starała się by kochanek jak najszybciej był gotów ponownie zaspokajać jej głód przyjemności cielesnej.
- O bogowie!- krzyknął de Falco, spojrzał na kochankę i spytał szybko.- Czy... czy często tak?
Drżał i miał wyraźne trudności z mówieniem, będąc zakładnikiem ust panny Baade.
Nie mogła mówić, bo usta miała już dokładnie wypełnione. Jej ruchy stały się bardziej energiczne, by potwierdzić pytanie de Falco.
I efekty tych ruchów czuła w swych ustach...De Falco szybko odzyskiwał sprawność bojową , dysząc i pocąc się od narastającej w nim żądzy.
Zadowolona uniosła głowę, uśmiechnęła się i zamruczała:
- Możemy kontynuować?
-Oczywiście Agnes...wszak szkoda marnować takiej nocy na puste rozmowy.-
spojrzał na kochankę rozpalonym wzrokiem i spytał.- Tooo... jak teraz?Popatrzyła na niego z miną niewiniątka:
- A co byś proponował?
De Falco zastanowił się rozglądając dookoła. Wypadało zaproponować coś z fantazją, co by kochanka nie uznała go, za kolejnego nudnego kupca. Który jedynie dziewki karczemne chędożyć potrafi. I wtedy zwrócił uwagę na łoże...figlowali na łożu z baldachimem. Rzekł więc w odpowiedzi. -Ciebie opartą ramionami o kolumienki łóżka, wypiętą lekko w moją stronę.-
Agnes spojrzała tylko na swego kochanka i najpierw przesunęła dłońmi po swych piersiach, tak by to widział, potem zaś kręcąc lubieżnie pośladkami ustawiła się w odpowiedniej pozycji.
Rozpalony tym przedstawieniem Rennard szybko podszedł do swej kochanki i połączył się z nią od tyłu. Jego palce drapieżnie objęły jej piersi, usta wędrowały po szyi...a Agnes wydała głośny krzyk zaskoczenia i zaczęła drżeć jęcząc otwartymi szeroko ustami. Dopiero po chwili Rennard zorientował się że swym kluczykiem otworzył nie tą kłódeczkę co trzeba.

Owszem zdarzały się de Falco ostrzejsze igraszki z kochankami, ale zwykle za ich przyzwoleniem.
Agnes jednak, zamiast...krzyczeć, albo płakać domagając się wysunięcie się z niej Rennardowej dumy, zaczęła napierać na niego pupą, jęcząc.- Dalej dzikusie. Bierz mnie...mój ty dziki barbarzyńco...rozbójniku. Ujeżdżaj mnie.-
Agnes chyba była doświadczoną kochanką i strasznie wyuzdaną. De Falco nie pozostało nic innego jak spełnić jej życzenia...
Zaczął więc szybko poruszać swymi biodrami, co kochanka kwitowała coraz mocniejszym drżeniem ciała i coraz głośniejszymi okrzykami...pełnymi sprośności jakich nie powstydziła by się niejedna markietanka.
Co jednak nie przeszkadzało Rennardowi, w tej jak w kolejnych zabawach.
Agnes nie odpuszczała sobie żadnej wyuzdanej pozycji, a gdy skończyły się na łóżku to zajęli się wykorzystywaniem stolika.

I do łóżka już nie dotarli...
Ranek zastał ich na podłodze...naga, zmaltretowana ostrymi figielkami Agnes tuliła się do swego kochanka. Rennard podniósł zmęczoną kochankę, położył na łóżku i zaczął się ubierać.
Potem skorzystał z łazienki by doprowadzić się do porządku, ubrał resztę swego stroju, zjadł niewielkie śniadanie opróżniając nieco piwniczkę pani domu.

I wyszedł. Najpierw skierował swe kroki do pana Brisske. Wszak miał wybrać zaliczkę...a i przy okazji, poznać i uczyć jego dzieci. Potem wizyta u Aldony i Moniki w karczmie, popłacenie rachunków.
A potem był czas wolny do wieczora. Rennard miał zamiar pomyśleć nad zadaniem jakie go czeka. Zdobycie wiersza było bowiem jedynie zagraniem na czasie. De Falco musiał się wślizgnąć w środowisko artystyczne i zdobyć coś pożytecznego. Na razie nie miał na to planów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-04-2010 o 18:08.
abishai jest offline  
Stary 01-04-2010, 22:08   #407
 
Chester90's Avatar
 
Reputacja: 1 Chester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumnyChester90 ma z czego być dumny
Kiedy kupiec pojawił się na rynku Sentis nie dziwił się już czemu zazwyczaj szukał pięknych egzotycznych kurtyzan zamiast znaleźć sobie jakąś miłą, pełną energii żonkę. Groszorób był bowiem brzydki jak noc i chyba tylko w nocy podczas nowiu można było na niego spojrzenie krzywiąc się z niesmakiem. Na szczęście Ilia była profesjonalistką i nie wygląd ofiary nie przeszkadzał dziewczynie owinąć go sobie wokół palca. Szybko też się okazało, że kupiec chwycił przynętę i nie zauważył ukrytego pod nią haczyka. Zresztą nie zauważy go aż do momentu kiedy z domu zniknie mu obraz i dowie się o zaginięciu klejnotów z biura. Ale wtedy elf już dawno zapomni o całej sprawie i będzie się cieszył pieniędzmi kierując się ku stolicy królestwa. Jedyne co sprawiało, że elf skrzywił się w duchu to pomysł kurtyzany by ktoś z nim czekał w pokoju podczas ich wizyty. Sentis nie wątpił, że kupiec skrzętnie z tej propozycji skorzysta. Cóż tym się już będzie martwił na miejscu, a póki co nie warto zawracać sobie tym głowy. Na razie wszystko szło po myśli złodziei.

***
Po tym jak już umówił się z Ilią na nocne spotkanie całą resztę dnia elf poświęcił na doszlifowywanie szczegółów planu z Ciarnem. Omawiali ewentualne drogi ucieczki z obu miejsc przyszłej kradzieży, mając jednocześnie nadzieję, że nie będą musieli z nich korzystać. Omawiali miejsca spotkań po robocie w razie gdyby musieli się rozdzielić, a coś poszłoby nie tak. Oraz całą masę innych szczegółów, które były niezbędne przy tym sposobie zarabiania na chleb. Kiedyś Sentis zastanawiał się czy warto ryzykować życiem, zdrowiem i wolnością dla paru nędznych groszy. Ale prawda była taka, że elf lubił swoją robotę. Uwielbiał moment kiedy przechytrzył ofiarę i kiedy zgarniał łup. Żył dla momentów, w których czuł adrenalinę towarzyszącą każdej akcji. Biorąc od Ciarna dębową pałkę na wszelki wypadek, elf stwierdził, że nie zamieniłby tej pracy na żadną inną.

***

Jednak pierwsza część akcji nie miała przynieść elfowi żadnej adrenaliny. Ot po prostu Sentis miał robić za zwykłą czujkę i obserwować otoczenie, co by się jakiś natrętny strażnik nie nawinął. Oczywiście złodziej miał już doświadczenie w tego typu sprawach dawniej kiedy nie wyrobił sobie jeszcze opinii w Temerii często dostawał właśnie taką rolę w planowanej akcji. O ile ludzie w ogóle zaufali mu na tyle by dopuścić go do jakiejś roboty. Wiedział więc, że powinien wystrzegać się stania w miejscu i zbytniego przyciągania uwagi. Nie powinien też nachalnie rozglądać się na wszystkie strony i jak najrzadziej unosić wzrok znad bruku. Wtedy nie zostanie zapamiętany i większość osób weźmie go po prostu za element otoczenia nie warty uwagi. I przez pewien czas wszystko szło bez zarzutów. Ciarn dostał się do budynku Sentis pilnował mu pleców. Bez problemową akcję musiał spieprzyć jeden z młodszych strażników, który najwyraźniej pchnięty jakimś nie wytłumaczalnym, głupim impulsem skręcił za róg magazynu by zobaczyć co się dzieje na jego tyłach. Cholerny służbista i upierdliwiec. Nie mógł się zadowolić rzutem oka i odejściem by dalej opierać się na halabardzie? Teraz trzeba będzie szybko myśleć i jakoś odciągnąć go od okna, którym do środka dostał się półelf. Problem jednak polegał na tym, że elf musiał być obecny przy spotkaniu Ili z kupcem i nie miał czasu na długie gonitwy po ulicach miasta. Dlatego wpadł na inny pomysł może nie genialny, ale wystarczająco cwany by kupić im czas do rana.

Zamiast więc zwrócić na siebie uwagę strażnika i odciągać go, elf bezszelestnie ruszył za nim i pozwolił by skręcił za róg budynku. Oczywiście pozwolił przez to stróżowi zauważyć uchylone okiennice. W sumie to tylko jakiś ślepiec by ich nie zauważył, a i to pewne nie było, bo zapewne by na nie wpadł. Też Ciarn nie mógł ich za sobą przymknąć… ale na opieprzenie półelfa i narzekanie przyjdzie jeszcze czas, póki co trzeba się zająć strażnikiem. Ten na szczęście należał do tych mniej bystrych i nie narobił jeszcze hałasu. Ruszył za to w stronę okna chcąc zbadać całą sytuację. Przynajmniej tutaj fortuna łaskawie się uśmiechnęła do złodziei. Sentis puścił się biegiem trzymając w nisko opuszczonej ręce pałkę. Kiedy był już bardzo blisko gość zaalarmowany szybkich kroków odwrócił się zaskoczony i oberwał pałką prosto w podbrzusze. Z jego gardła wydobyło się ciche rzężenie wylatujące wraz z resztaki powietrza. Elf nie tracąc czasu natychmiast zadał drugi cios na odlew w bok głowy, a pod strażnikiem ugięły się nogi. Złodziej chwycił go wpół i najciszej jak potrafił wrzucił go przez otwarte okno. Następnie sam wskoczył do środka i przymknął za sobą okiennice. Wiedząc, że nie ma za dużo czasu ruszył na poszukiwanie Ciarna. Długo mu na tym nie zeszło bowiem tuż za załomem korytarza dostrzegł otwarte drzwi.

- Ciarn? – rzucił elf szeptem wchodząc do pomieszczenia. Półelf drgnął pochylony nad kasetką i wypuścił z rąk wytrych. – Cholera nie mogłeś po prostu wziąć tej pieprzonej kasetki i później się z nią męczyć? – półelf zrobił minę wyrażającą jednocześnie niepokój i złość. – Wiem, że miałem stać na czatach, ale jeden ze strażników okazał się być największych upierdliwcem na świecie. I teraz mamy problem.

- Co z nim zrobiłeś?

- Ogłuszyłem i wciągnąłem do środka. Nie miałem innego wyjścia, przecież muszę się jeszcze spotkać z Ilią. Pomóż mi go związać i gdzieś zaciągnąć. Co by nie narobił hałasu.

Ciarn krzywiąc się poszedł za elfem i szybko skrępowali strażnika zabraną ze sobą liną. Miała im się przydać gdyby okno u kupca było na piętrze, a teraz będą musieli sobie radzić bez niej. Ciarn zaimprowizował knebel ze swojej chusty i wspólnie zaciągnęli strażnika do gabinetu, tam przywiązali go do krzesła. Teraz nie było szans by znaleźli go przed rankiem. Ciarn uporał się na szybko z kasetką i wyjął z niej sakiewkę. Świetnie klejnoty były ich teraz biegiem na spotkanie z kurtyzaną.




 
__________________
Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole.
Chester90 jest offline  
Stary 02-04-2010, 17:51   #408
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wiele mogło być powodów powrotu kapitana, ale jeśli z przyjazdu samego dowódcy można by wyciągać jakieś poważne wnioski to należało domniemywać, że problem bandytów został rozwiązany. A to by znaczyło, że Derrick nie ma co już robić w obozie. I że ze spokojem może ruszyć w dalszą drogę.
Przed złożeniem wizyty w 'biurze' kapitana warto się jednak było upewnić, czy przypuszczenia są słuszne... Głupio by było poprosić o zwolnienie i dowiedzieć się, że nie można było go otrzymać...

Sierżant, który wrócił do obozu wraz z Rabe'm był typowym wojakiem, który uważał, że wojsko ma swoje tajemnice, a cywilom nic do nich. I że jeśli ktoś łaskawie zechce coś powiedzieć, to cywilbanda powinna być za to wdzięczna.
Cywilbanda, osobą Derricka reprezentowana, miała o wojsku dość kiepskie zdanie, którego jednak wolała nie prezentować oficjalnie. A że wiadomości medykowi były potrzebne, zatem zlekceważył niechętne dość spojrzenie sierżanta. Poza tym miał świadomość, iż sierżant - żołnierz doświadczony - zna wartość dobrego medyka i bez powodu nie będzie zniechęcać do siebie przedstawiciela tego zawodu, który to przedstawiciel, w razie niezbyt sierżantowi sprzyjających okolicznościach, bez problemu mógłby się odwdzięczyć, z nawiązką nawet, przy okazji zwalając winę na kiepski stan chorego.
A któż mógł wiedzieć, co kryje się w mrocznej duszy człowieka, co bez mrugnięcia okiem grzebie się w ludzkich flakach i bez skrzywienia odcina ludziom kończyny...
Przezwyciężył zatem sierżant wrodzoną lub nabytą niechęć do dzielenia się wiedzą z osobami postronnymi i powiedział w końcu:
- Problem rozbójników, jest, w zasadzie, rozwiązany... Resztę powinien załatwić pan murgrabia na własną rękę. Jeśli została jeszcze jakaś reszta - dodał. - Ale zdaje się, że wyłapaliśmy wszystkich, prócz dwóch czy trzech.
Podrapał się po głowie.
- Do niego też należy sprawa tych, co z bandytami współpracowali. Ale to też nie nasza sprawa...
Sięgnął po podsunięty mu kufel na znak, że rozmowa skończona.
Derrick podziękował i wyszedł.

Do wieczora pozostało jeszcze parę godzin, ale wyjazd z obozu, w tym momencie, był pomysłem nieco chybionym. Wkrótce musiałby rozbijać obóz, a w sumie niewiele zdołałby przejechać.
Lepszym pomysłem byłoby spędzenie nocy w obozie i wyruszenie skoro świt. Trzeba było jednak dzisiaj załatwić wszystkie sprawy. I pożegnać się z paroma osobami, bo nie wydało budzić nikogo tak wcześnie tylko po to, by powiedzieć 'do widzenia'.

Kapitan, choć stosami papierów zawalony, nie protestował w głos, gdy Derrick wkroczył do jego namiotu. Jego spojrzenie zachwytu co prawda nie wyrażało, ale gdyby nie chciał nikogo widzieć, to po prostu powinien postawić wartę. Skoro jej nie było...
- Słucham? - w tonie głosy Rabe'a wyczuwalny był brak entuzjazmu. Łatwo było się domyślić, że medyk nieco mu przeszkadzał.
- Gratuluję załatwienia sprawy, kapitanie - powiedział Derrick. - Spodziewam się, że teraz, po pokonaniu bandytów, moja pomoc nie będzie już panu potrzebna, panie kapitanie. - Trudno by było sądzić, że Rabe zechce go dalej trzymać przy sobie i opłacać z własnej szkatuły, skoro usługi dodatkowego medyka nie będą mu dłużej potrzebne...
Kapitan skinął głową.
- Dziękuję - odparł. - Jonasz bardzo sobie chwalił pana pomoc. - Przerwał na sekundę. - To zrozumiałe, że chce pan jechać. Był pan z nami cztery... Nie, pięć dni - poprawił się kapitan - to razem będzie sto pięćdziesiąt denarów - powiedział. - Jako że nie mamy w tej chwili skarbnika, zapłacę panu od razu.
To było miłe. Gdyby Derrick dostał do ręki kwit, to musiałby potem jeździć i użerać się z jakimiś urzędasami. W końcu gra okazałaby się niewarta świeczki.
Kapitan otworzył okutą stalą szkatułkę i po chwili przed Derrickiem znalazło się kilka słupków błyszczących monet.
- Dziękuję za współpracę, panie Talbitt - powiedział podnosząc się zza biurka. - Miło było pana poznać.
- Ja również dziękuję. - Derrick uścisnął dłoń kapitana. - Jutro rano wyjadę, jeśli pan pozwoli, a nim przejadę dwie mile zapomnę o tym obozie - powiedział. - Do zobaczenia, panie kapitanie.
Rabe skinął głową.
- Do zobaczenia - powiedział.
Ledwo Derrick zdążył opuścić namiot kapitan znowu pogrążył się w papierach.

Po kolacji, mimo zwycięstwa tak samo mało smacznej, Derrick wybrał się do Jonasza.
- Świetnie się z panem współpracowało - powiedział Jonasz, gdy Derrick przyszedł się pożegnać. - I proszę pamiętać o mojej obietnicy - dodał. - Jeśli zechce pan założyć gdzieś w Rivii praktykę, to szepnę paru osobom kilka słów poparcia.
- Dziękuję bardzo za miłe słowa - odparł Derrick. - Będę pamiętać.
Co prawda nie planował pozostania na stałe w Rivii, ale gdyby powstała taka chęć lub konieczność...
- Życzę powodzenia w przyszłej pracy - zakończył rozmowę Jonasz - gdziekolwiek by pana nie poniosło - dodał żartobliwie.
- Dziękuję i wzajemnie.

Katrina zdecydowanie różniła się od Liliel również wówczas, gdy chodziło o kwestię pożegnań. Uważała zapewne, że miło było, ale skoro się skończyło to nie ma nad czym się rozwodzić czy narzekać. Nie było żadnego rozczulania się, dąsów, wymówek. Jeden uścisk i gorący pocałunek na do widzenia i koniec.
Czy Derrick żałował tego, że dziewczyna wolała zostać z Jonaszem a nie wyruszać z nim na poszukiwanie mitycznej elfki-kapłanki? Oczywiście miło by było mieć się do kogo przytulić w ciągu nocy, ale nie był to ani warunek konieczny, ani też dostateczny udanej podróży.
Nieźle by było, ale skoro nie będzie, to nie. Nie ma powodów do rozpaczy i rwania szat.

Równo ze świtem Derrick ruszył w drogę, pożegnany tylko skinieniem głowy wartownika. Gdzieś przed nim leżało Loc Eskalott.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-04-2010, 15:28   #409
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Wampirzyca miała ochotę teraz usiąść na wygodnym fotelu, zarzucić nogi na jakiś podnóżek i czekać na zachód słońca. Nie robiąc absolutnie niczego, nie martwić się, nie zwracać na nikogo uwagi. Zatopić się w taki kompletny błogostan i pozwolić, aby czas ślimaczył się dalej. Pomyślała sobie nawet, ze kiedyś mogłaby w sumie zamieszkać w takiej wiosce, ba nawet sama takową założyć. Ludzie – jej poddani, byliby na każde skinięcie palcem. A ona? A ona po prostu trwałaby... egzystowała... Tak po prostu.
Dookoła zawsze coś by się działo, ale nigdy nic istotnego.
Czas płynąłby... płynąłby... i płynął... bez końca...

Rozmarzyła się chwilę rozglądając dookoła. To ta wioska tak na nią wpływała, wręcz rozluźniając. Mieszkańcy snuli się powoli, uważnie oglądając nowego przybysza. Kilka dzieci wskazało ją nawet palcem. Nie można było się niczemu dziwić. Francesce zawsze takie reakcję śmieszyły. Zdziwiłaby się raczej gdyby nikt nie zwróciłby na nią uwagi.
Przeszła się po całym „mieście” podziwiając precyzje jego ukształtowania. Naprawdę mogło być przykładem dla nie jednych wielkich miast. Tutejszy rozporządza wielce marnuje się w tej zapadłej dziurze.

Francesca korzystając z okazji udała się do pobliskiej karczemki. Już od zewnątrz przyciągała przytulnością. Mały płotek ukrywał za sobą skromny, gęsty, ale bardzo zadbany ogródek z kolorowymi kwiatami. Większość były różami, ale dopatrzyła się kilka fiołków, stokrotek, a nawet tulipanów. Z wyglądu mała furtka przeznaczona była raczej dla niziołków niż dla ludzi. Może zamieszkują tutaj gdzieś niedaleko te małe ludziki.

Drzwi otworzyła jej od razu niewysoka dziewczyna o czarnych związanych w dwa warkocze włosach, trochę piegowata. Ubrana była bardzo elegancko jak na taką wioskę, nie wyglądała na pokojowa, czy sprzątaczkę.



- Witam panią... panienkę – dodała po krótkich oględzinach – Co panienkę sprowadza do naszej wioski? Zapraszam, mamy dużo wolnych pokoi, jest w czym wybierać – powiedziała i uśmiechnęła się ładnie. Na oko Franceski miała może z 17 lat, zdecydowanie za młoda była na prowadzenie takiego interesu. Może po prostu nie było tutaj nachalnych pijaczków, albo wesołych zawadiaków co by dręczyli małoletnią karczmarkę.
- [i]Witam... chętnie skorzystam, czy pytanie „ co cię tu sprowadza” to standardowe u was w wiosce? – zapytała sarkastycznie wamiprzyca
Dziewczyna zaśmiała się cicho, zakrywając dłonią usta.
- Nie... po prostu rzadko ktoś nas odwiedza, to mała wioska, nie każdy o nas wie...Ale ci co wiedzą zawsze są mile widziani...
- Doprawdy wszyscy?- spytała z powątpiewaniem
- Tak, nie przybywają do nas rabusie, czy bandyci. Chroni nas magia lasu. Nic złego nam się nie przytrafi... – miła wolno i spokojnie, po tonie można było poznać, że mocno wierzy w swoje słowa.
- Optymiści... – powiedziała uśmiechając się. Nie chciała być niemiła, ale tak jakoś wyszło. Dziewczyna trochę spochmurniała i spojrzała na nią badawczo. – To pokaz jakie macie pokoje
- Oczywiście. Zapraszam
- Szukam czegoś przytulnego... takiego z miękkim łóżkiem i balią z wodą. – Francesca od razu zaczęła od standardów, które są na pierwszym miejscu w poszukiwaniu pokoju. Gdy spostrzegła, ze dziewczyna czeka na kolejny zestaw wymagań dodała jeszcze: z wielkim oknem skierowanym na wschód, a może lepiej zachód... tak zachód...
- Rozumiem, może być ten? Mieszkają tutaj najbardziej wyrafinowani gości, widzę po pani, ze ceni pani wygodę. Myślę, ze będzie odpowiedni.
Dziewczyna uchyliła drzwi. Oczom Francescy ukazało się malownicze wnętrze, było nawet kilka stolików obładowanych kwiatami i serwetkami, a na samym środku leżał puchaty dywan. Do tego w oknie firanki obwiązane kokardkami. Wszystko tworzyło harmonijną całość o dopracowanych szczegółach.
- Biorę ten... – powiedziała bez namysłu- ale tylko na jedną noc, niestety trzeba ruszać w drogę – powiedziała z lekką nutka smutku w swoim głosie. Żal, naprawdę żal, że trafiła na tak wspaniała miejsce i musi wyruszać.
- A dokąd panienka zmierza? Jeżeli można wiedzieć?
- Można.. do Rivii... Gdzie macie krawca?
- Jest 3 domy stąd, ale on szyje raczej... - dziewczyna zawahała się – bardziej zdystansowane ubiory... – spuściła wzrok, tak jakby czekała na naganę z jej strony.
- To świetnie... – ucieszyła się Francesca, zadowolona, ze w końcu będzie miała normalne ubranie. – to przygotuj mi pokój, wrócę niebawem...


Dom krawca faktycznie znajdował się 3 domy od karczmy. Ktoś doskonale wszystko rozplanował, wszystko na miejscu, niegdzie nie trzeba było szukać. Przed domem z stały dość spore, wyrzeźbione z drewna nożyce. Oplecione były bluszczem i nie rzucały się za bardzo w oczy, ale od razu przyciągały wzrok.

Dla Anji wzięła od razu pierwsza lepsza suknie, zwyczajną, szarą. Co będzie przepłacać w końcu i tak pewnie pójdzie w ślady poprzednich ubrań. Jak nauczy się to szanować, kupi jej coś atrakcyjniejszego. Na razie niech cieszy się z tego, ze coś ma.



Z powodu, ze uwielbiała gorsety sama wzięła sobie czarny, trochę ekstrawagancki, ale bardzo przyjemny dla oka. Do tego trochę dłuższa zieloną spódnicę, dodającą elegancji. Krawiec był naprawdę dobry w swoim fachu. Potrafił z wielką precyzją określić jej preferencję odzieżowe. Celnie trafiając w to co chciała.



Dostała również zaproszenie na kolacje, z którego miała zamiar skorzystać. W sumie... krawiec był całkiem niebrzydki, a miła kolacja byłaby doskonałym zwieńczeniem tego cudownego dnia.
Tak więc od krawca wyszła wręcz zachwycona. Zakup nowych ubrań zawsze poprawiał jej humor. Została jej tylko wymiana sztyletów i butów. Poszło jej to nadzwyczaj szybko, wszystko miała odebrać następnego dnia.
Pospacerowała jeszcze trochę i wróciła do karczemki. Trzeba było jeszcze naszykować się na wieczór.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 04-04-2010, 15:27   #410
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Navielle obudziło poranne słońce wkradające się przez okno. Ciepłe promyki muskały jej skórę zachęcając do otwarcia oczu. Czerwiec zdecydowanie dopisywał, jeśli szło o pogodę. Półelfka czuła się wyspana, może wczorajszy występ zmęczył ją bardziej niż byłaby skłonna przyznać i spała jak zabita? Tak czy inaczej, świadoma zbliżającej się powoli pory spotkania zaczęła się przygotowywać do podjęcia porannej toalety.
Uniosła się na łokciu i niespiesznym spojrzeniem obrzuciła fragment błękitnego nieba widocznego przez okno.


Gdy wstawała zbudziło ją pukanie do drzwi.

-Proszę pani, zamówiona kąpiel- Allure usłyszała kobiecy głos.
Ferragamo narzuciła na nagie ciało szlafroczek.
-Proszę wejść.

Drzwi uchyliły się najpierw, a po chwili otworzyły całkiem popchnięte przez służkę wnoszącą balię. Ta postawiła ją na środku pokoju i zaraz wróciła za drzwi by donieść wiadra z zimną i ciepłą wodą. Wszak klient może mieć różne wymagania co do temperatury swej kąpieli.
-Przyniosę jeszcze ręcznik. Czy życzy sobie pani czegoś jeszcze?
-Nie dziękuję.
Poczekawszy aż służka wyjdzie, zrzuciła z siebie cienka batystową szatkę i czubkiem stopy sprawdziła temperaturę wody. Dolała nieco gorącej. Tak, teraz dobrze...
Weszła do rozkosznie gorącej wody, cichutko pomrukując z zadowolenia. Mogła cieszyć się tym porannym luksusem w samotności jeszcze jakiś czas, bowiem służce zajęło kilka minut przyniesienie świeżego ręcznika. Kobieta wślizgnęła się jednak do pokoju tam dyskretnie, że prawie się jej nie zauważało. Zostawiła ręcznik i bez słowa zostawiła już Navielle sobie samej.
Półelfka delektowała się kąpielą tak długo, by sprawiło jej to przyjemność, i pozwoliła przywrócić skórze i włosom świeżość, ale zanim woda zaczęłaby marszczyć jej skórę.
Zawinięta w sporych rozmiarów ręcznik usiadła za stolikiem na jakiego blacie zdążyła rozstawić spory zestaw kryształowych buteleczek, drewnianych i alabastrowych pudełeczek i słoiczków.
Przyjrzała się uważnie swej twarzy w lustrze. Na spotkanie z młoda czarodziejką musiała się przygotować być może bardziej staranniej niż z Judith.
Nie wiedziała o niej nic prócz imienia i przypuszczalnego wieku.
Tym razem postawiła na oszczędność.
Antymonowy proszek na powieki by podkreślić kolor i kształt oczu.
Odrobina karminu na usta, i muśniecie różem pod kośćmi policzkowymi by je podkreślić.
I odrobina glamarye, tej pokusie trudno się oprzeć, czasem warto zrobić wrażenie.
Drewnianą szpatułką delikatnie rozsmarowała woń bergamoty i paczuli za uszami, pomiędzy piersiami i na nadgarstkach.
Ubrała się w przygotowany poprzedniego wieczora strój.
Czarno - czerwona, pozornie prosta suknia bez rękawów z cieniutkiego aksamitu i tiulu. Do tego czarny płaszcz z czerwonym podbiciem i strój gotowy...

Włosy zwinęła w pozornie niedbały węzeł powyżej karku, pozwalając by kilka pasemek swobodnie opadało na szyję i gołe ramiona.
Czas już był odpowiedni by spokojnym spacerem udać się do dzielnicy w której znajdował się dom Celine.

Ninunavielle robiła piorunujące wrażenie, przyciągając na ulicy maślane spojrzenia mijanych mężczyzn i zazdrosne spojrzenia kobiet. Proste mieszczki nie mogły się równać ani z elegancją, ani z urodą półelfki. Ani chybi będą na nią utyskiwać przy swych mężach, lecz Allure to nie obchodziło. W gości nie można przecież iść byle jak jak ubraną, a już szczególnie gdy idzie się w gości do czarodziejki.
Celine mieszkała w domu, który robił wrażenie. Piętrowy, o bielonych ścianach, z nieregularnym, trochę trójkątnym kształtem i wąskimi oknami. Czarodziejce też mieszczanie musieli zazdrościć.


Ferragamo stanęła przed drzwiami wejściowymi z jasnego drewna i zakołatała. Nie zdziwiła się bynajmniej, kiedy zamiast stukania usłyszała ptasie trele- użytkownicy Sztuki lubili szastać swymi zdolnościami. Odrzwia otworzyły się po kilku chwilach i stanął w nich młody, długowłosy mężczyzna. Widok pięknej półelfki wywarł na nim wrażenie, wyraźnie bowiem szukał słów nim się odezwał.


-Czego sobie panna życzy?
-Życzę sobie różnych rzeczy w życiu, ale aktulnie chyba najbardziej widzenia z panna Celine. Jestem Ninunavielle Ferragamo, byłam dziś z nią umówiona.

-Och, oczywiście- powiedział trochę zażenowany tym, że w ogóle zadał tak głupie pytanie.-Proszę, proszę do środka- mężczyzna cofnął się wgłąb domu i skłonił.
Naveille skinęła lekko głową i przestąpiła próg domu i rozejrzała się dyskretnie. Mężczyzna, który nawiasem mówiąc nie raczył się przedstawić, poprowadził Navielle przez korytarz. Jak można było przypuszczać Celine mieszkała bogato- na ścianach wisiało kilka obrazów, z czego przynajmniej dwa przyprawiłyby o zawał swoją rozwiązłością kapłanów świętego ognia. Nawet podłoga dawała dowód majętności, wyłożona bowiem była dywanem, który ani chybi importowany był z Nilfgaardu.
Półelfka zaprowadzona została do salonu, urządzonego z wytrawną elegancją. Utrzymany był w jasnej kolorystyce, ściany były białe, fotele i kanapa beżowe. Stół tylko wyróżniał się na ich tle, zrobiony był bowiem z mahoniu. Gospodyni, Celine de Lure, wstała z kanapy gdy tylko zobaczyła przybycie swego gościa. Czarodziejka jakby nie pasowała do własnego domu. Jasne włosy miała rozpuszczone, kreacja jej (choć sugestywnie krótka) była prosta i pozbawiona ozdób.


-Dziękuję Pierre, możesz zostawić nas same- a więc tak nazywał się przystojny rudzielec.-Dzień dobry- czarodziejka zwróciła się do półelfki, podchodząc do niej coraz bliżej.-Nazywam się Celine de Lure.
Allure skłoniła się z gracją.
-Witaj, pani Celine. Jestem Ninunavielle aeph Ferragmao.
-Miło mi cię poznać- rzekła z uśmiechem czarodziejka i dygnęła.-Proszę, usiądź gdzie ci wygodnie.
Allure podeszła do stojącego przy stole fotela, i usiadła w nim.
-Wspaniała suknia- pochwaliła de Lure.-Czy mogłabym poznać nazwisko krawca?
-Dziękuję. Craig Rehten z Gors Valen, tak się nazywa ów gnom jakiego dziełem jest ta sukienka.- Wstępna, kurtuazyjna rozmowa tym razem miała być o ubraniach. Miła odmiana.
-Mmmm... Gors Velen. Dawno tam nie byłam- rozmarzyła się czarodziejka.-A chyba powinnam, choćby po nową suknię- zaśmiała się siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. Cóż, jej odsłonięte łydki też nie spodobałyby się kapłanom wiecznego ognia... przynajmniej oficjalnie.
-Zdążyłam się przekonać, że tu też można znaleźć dobrych rzemieślników w materii krawieckiej, choć innych najwyraźniej należałoby nauczyć dobrych manier...
-Och, spotkałaś się z nieprzyjemnościami? Mam nadzieję, że nie z powodu... no wiesz- wskazała na swoje uszy.

do Derricka Talbitt

lipiec, zachodnia granica Rivii

Powrót do wsi w której Derrick rozstał się z Liliel i krasnoludami był jeszcze nudniejszy, niż nocna jazda sprzed pięciu dni. Może i wtedy rozmowa z żołnierzami się nie kleiła, ale teraz na żadną rozmowę nawet nie było szans. Bo i z kim? Z koniem? Z drzewami? Podobno druidzi gadali do drzew, ale Talbitt nie był pewien czy te im odpowiadały. A jeśli nawet tak, to czy druidzi mieli wszystkie klepki na miejscu?
I tak medyk, wynudzony strasznie, dotarł w końcu do wsi wczesnym wieczorem. Z tego co pamiętał, to kolejna wieś po drodze była dość daleko, więc nie było się co zapuszczać, nawet jeśli noc późno zapadała. Zresztą koń też już miał dość. Miejsce się jednak dla niego w oborze znalazło, bo stajni nie było. Nawet się jakiś obrok znalazł, bo chłopi to ludzie prości, ale zaradni i wiedzieli, że z medykami to trzeba za pan brat się trzymać. Szczególnie, kiedy rzeczony medyk pozbył się już paskudnej grupi nieludzi.

Zaoferowano Derrickowi także gościnę w jednej z chat, z której to mężczyzna skrzętnie skorzystał. A jako że wciąż było w miarę wcześnie i nikt się jeszcze do snu nie kładł Talbitt wypytał trochę o drogę do Loc Eskalott.
-No panie. Do jeziura to se można dwojako jechoć. Albo traktem, po bożemu po twardej ziemi sobie pojechoć i się w pińć dni do uwinąć- wyjaśniał gospodarz medyka.-Albo jako te Temerczyki- tutaj chłop splunął- popłynunć. Bo ten Loc Eskalott to to po pierunie duży i wielgachna rzeka do niego wpado. No i tom rzekom się drewno spławia i towary różne. Tako jakby pan medyk jutro na trakcie na wschód odbił, to by pan trafił do rzecznego portu i jakby jaką łódź ucapił to się w cztera dni do uwinąć- chłopu się morda roześmiała, bo dumny był wyraźnie, że takiemu uczonemu medykowi mógł coś wyjaśnić.
Strapił się jednak zaraz i palnął się w czoło.
-Ale panie, rzekom to tera niebezpieczna- podjął.-Bo jo słyszoł, nie dalej jak trzy dni tema, że w lesie, co przezeń rzeko płynie, siem kikumory zalęgły.
Derrick słyszał o takich stworach. Co prawda nazywały się kikimory, ale "popłynunć" też się inaczej mówi. Otóż kikimora była prawdziwie paskudnym stworem, trochę jakby bękartem pająka i kraba, o tak grubym pancerzu, że podobno tylko wiedźmińskim mieczem szło taką usiec. W dodatku w przeciwieństwie do wielu dzikich bestii, kikimory celowo polowały na ludzi- najwyraźniej ich mięso uznawały za przysmak.
-A jak takie paskudztwa tera tam na przepływajunce statki zaczełyby skokoć? I ludzi pożeroć? Gupia sprawo, gupia. Jakiego mutanta by musieli kupce najunć, coby potwory powybijoł.

O ile jeden wiedźmin podołałby całemu stadku kikimor. Co prawda różne rzeczy się o nich mówiło, ale Derrick nie miał okazji widzieć żadnego w akcji. No i jeśli prawdą były plotki sprzed tygodnia, że teraz wiedźmini walą drzwiami i oknami do Spalli, żeby usiec tam wampiry, to pewnie w pobliżu Loc Eskalott żadnego nie ma.
A skoro już o wampirach mowa. Ciekawe czy ta postrzelona wiedźminka co ją na Trakcie Zachodnim Talbitt spotkał dogoniła Francescę?

Z dalszej rozmowy z gospodarzem już nic ciekawego nie wynikło, tedy Derrick zdecydował pójść spać i ruszyć w drogę skoro świt. Na trakcie będzie mógł się zastanowić, którą drogę obrać.

(...)

Jako zdecydował, tak i zrobił. Po pierwszym pianiu koguta Derrick umył się w wodzie ze studni, dał gospodarzowi parę monet w podzięce (ten co prawda protestował, ale tak nieszczerze, że aż bodło to w oczy) i zabrawszy konia z obory ruszył w drogę.
Na trakcie natknął się na kilku podróżnych, których podpytał o swych niedawnych towarzyszy. Niestety żaden z nich o grupce trzech krasnoludów z półelfką nie słyszał, o spotkaniu ich osobiście nie wspominając. Prawie każdy za to słyszał o kikimorach. Najwyraźniej chłop nie skłamał, ani nie przywidziało mu się nic po pijaku.

Talbitt do wspomnianego przez gospodarza rozstaju dróg dotarł po południu.


Stanął więc przed ostatecznym wyborem, czy ruszyć na wschód, do portu i ryzykować napaść kikimor dla oszczędzenia jednego dnia, czy pojechać na południe traktem?

do Sentisa

czerwiec, miasto Skania, Rivia

Elfia prostytutka czekała w umówionym miejscu, nie rozmyśliła się w ostatniej chwili. I bardzo dobrze, bo była jedyną przepustką jaką złodzieje mieli do domu Adolfa. Już bliżej zrezygnowania był Ciarn, który potwornie narzekał na brak liny podczas drogi. Włam był jednak nieodwołalny, skoro powiedziało się a, to trzeba było powiedzieć b.

-Ile będziecie potrzebowali czasu na tą waszą akcję?- podpytywała Ilia.
-Niedługo. Pewnie kwadrans, albo trzydzieści minut. Czemu pytasz?- wyjaśnił Ciarn.
-Po prostu nie wiem jak szybko mam wyssać wszystkie siły z tego szkieletu- wyjaśniła elfka, a sposób w jaki powiedziała "wyssać" przywoływał do głowy niedwuznaczne skojarzenia.

(...)

Kawałek przed domem kupca półelfi złodziej skręcił w ciemny zaułek i zaraz zniknął z oczu. Nie miał żadnej potrzeby iść dalej ze wspólnikami i ryzykować, że zapamięta go jakiś strażnik Adolfa.

Kamienica kupca była całkiem okazała- dwa piętra, do tego stryszek, przeszklone okna. Od razu widać, że kradzież na biednego nie padnie. Co jednak również było widać, właściciel dbał o swoje domostwo, bo w pobliżu co i rusz kręcił się jakiś strażnik. Trudno, Ciarn będzie musiał coś wymyślić.


Elfka zapukała do drzwi wejściowych, które zaraz otworzyły się i stanął w nich postawny mężczyzna z mieczem przy pasie. Ani chybi strażnik, choć z zakazanej mordy wyglądał jak jakiś najemnik-weteran.
-To ty miałaś towarzyszyć dziś panu Adolfowi?- zapytał tonem, który wskazywał, że odpowiedź „nie” nie byłaby mile widziana.
-Oho, jaki duży mężczyzna wita mnie w progu. Uroczo-niestety subtelny, kurwi flirt nie wywarł na strażniku żadnego wrażenia.-Tak, to ja- potwierdziła więc elfka znużonym tonem.
-Wejdź- burknął jedynie mężczyzna i gdy tylko Ilia przekroczyła próg, spróbował zamknąć drzwi, na co Sentis nie pozwolił.
-Hej, umawiałam się z panem Adolfem, że mój opiekun poczeka w środku!-zaprotestowała głośno prostytutka na tą ewidentną próbę wysiudania elfa.
-Och, mówisz o tym- strażnik udał zdziwienie. Za to nie udał pogardy w głosie.-Myślałem, że to jakiś wychudzony żebrak chciał błagać o jałmużnę.
Jak się w ludziach mieści tyle skurwysyństwa, Sentis nigdy nie potrafił pojąć. Został jednak przynajmniej wpuszczony i razem z Ilią zaprowadzony na piętro. Elf korzystał z okazji by się trochę rozejrzeć. Parter był dość przestronny, mało w nim było pokoi, większość miejsca zajmował... hall, z braku lepszego terminu, choć nijak nie pasowało to do kamienicznej architektury. Obraz raczej znajdował się na pierwszym, albo drugim piętrze. Jedyną rzeczą jaka wpadła złodziejowi w oko był pokoik opodal drzwi wejściowych: przez uchylone drzwi dostrzegł stojak na broń i dosłyszał karcianą rozmowę prowadzoną przez chyba dwójkę ludzi. Znaczy się pokój straży znajdował się pewnie tam.

Na piętrze było już bardziej bogato- bielutkie ściany, podłogi pokryte dywanami, na lewo od schodów drzwi do pokoi, na prawo drzwi do sporego salonu z kominkiem. Sentisowi przez moment przebiegł przez głowę pomysł, że do wnętrza budynku można by się dostać przez komin, ale szybko odrzucił tą ideę jako po prostu śmieszną.
Niestety nie dane było elfowi pozwiedzać sobie dalej pięterka, bowiem został wprowadzony, razem z Ilią, do salonu w którym czekał już gospodarz. Ubrany był w paskudny, pstrokaty szlafrok, który dosłownie wisiał na jego chudym ciele.
-Ach, w końcu przybyłaś- zaczął Adolf. I nie były to słowa zachwytu, bynajmniej. Raczej wyrzutu, że d'hoine musiał tyle czekać.-Nie marnujmy zatem więcej czasu. Udaj się ze mną do mych pokoi- zarządził kupiec.
-Czy napijesz się czegoś?- zaoferował wspaniałomyślnie.
-Puchar wina byłby miłym prezentem- zaświergotała Ilia, na co Adolf skinął na służącego, który zaraz gdzieś poszedł. Z pewnością po rzeczone wino.

Salon wkrótce opustoszał, co nie oznaczało, że elf został sam. To byłby zbytek łaski. Został z nim ten cholerny, rasistowski najemnik. I co było robić w takiej sytuacji? Przecież nie walnie go w łeb i nie zacznie łazić po korytarzach. Czas płynął, a Sentis wciąż nie miał dobrego pomysłu jak tu wywinąć się na chwilę strażnikowi. Aż nagle okazja pojawiła się sama.
Może nie tak do końca nagle, bo jej preludium było wyraźnie słyszalne w postaci okrzyków, westchnień i sapania. Ani Adolf, ani Ilia nie folgowali sobie w werbalizacji doznań, co było dla innych obecnych w kamienicy dość krępujące. Dla niektórych najwyraźniej na tyle, że mieli ochoty dłużej tych hałasów słuchać.
-O kurwa- wyrwało się najemnikowi.-Siedź tu na dupie i nie próbuj niczego kraść. Przeszukam cię osobiście przy wyjściu kłapouchu- warknął zaraz i wyszedł z salonu. Tym samym elf został sam, choć nie miał pojęcia na ile. Ale i tak nie narzekał, wprost przeciwnie. Był wdzięczny za ludzką głupotę.

do Francesci de Riue

czerwiec, bezdroża Rivii

Wampirzyca miała pełną świadomość tego, że nie musiała specjalnie upiększać się na wieczór. Po pierwsze oczywiście dlatego, że była piękna sama w sobie, ale głównie chodziło tutaj o naturalny wampirzy magnetyzm. Skoro wpadła już krawcowi w oko, to nawet gdyby poszła na spotkanie rozczochrana i w wiejskiej koszulinie to i tak mężczyźnie by to nie przeszkadzało. Ale kobieca próżność jest uniwersalna, niezależnie od rasy.
Anją Francesca się nie przejmowała, dziewczyna da sobie przecież radę przez jeden dzień. No i miło było sobie odpocząć od problemów, jakie wilkołaczyca powodowała. Nie byłoby z nią żadnych szans na nocleg w karczmie. Pewnie zjadłaby innych gości.

A tak Lisek mogła się w spokoju wykapać w zamówionej balii, przebrać się, uczesać i trochę zrelaksować. Gdyby udało się jej znaleźć Lionorę, to pieniędzy z nagrody starczyłoby na naprawdę długie byczenie się. A do tego ten szlachecki tytuł. De Riue idea bycia szlachcianką w Aldersbergu wydawała się bardzo zabawna. Nieświadome ofiary wywyższyłyby ją ponad szary tłum, szanowały nawet nie domyslając się jej prawdziwej natury.
Tak jak nie domyslał się jej krawiec do którego udała się po raz drugi trochę przed wieczorem, tak jak się z nim umówiła. Mężczyzna, imieniem Stanislav, nie potrafił wyjść z podziwu dla wyglądu Francesci. I nawet nie chodziło tutaj o jej urodę jako taką, krawcowi bardzo podobał się sposób w jaki Lisek się nosiła, jaki miała gust do ubioru. Cóż, skrzywienie zawodowe.


Ze słów mężczyzny, podobnie jak ze słów karczmarki, wynikało, że mieścina jest bardzo spokojna i niewiele się w niej dzieje. W lasach spokojnie i nic nie straszy. A jak coś już kogoś zje (co zdarza się bardzo sporadycznie) to okazuje się, że to zwykły dziki zwierz a nie żadna mantikora. Jedynie teraz trochę niepokoju w miasteczku zasiała plotka o pojawieniu się inkuba, co też de Riue już słyszała.
I tak jak rozmowa się rozwijała, tak dwójka zbliżała się do miejsca w którym miała zjeść wspólną kolację. Tyle tylko, że okolica wydawała się Liskowi dziwnie znajoma. Co nie było wcale dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Stanislav prowadził Francescę do karczmy w której się zatrzymała. Sytuacja trochę krępująca, nawet jeśli w mieście były tylko dwie karczmy.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Może i Brisske mieszkał blisko, ale nocne ekscesy wymęczyły Rennarda bardziej, niż byłby skłonny się przyznać. Kiedy w końcu dotarł do kamienicy i pukał do drzwi wejściowych, odczuwał nieodpartą potrzebę by usiąść na jakimś krześle. Przynajmniej nie musiał długo czekać pod drzwiami, otworzyły się bowiem po chwili. No, może nie do końca otworzyły- raczej uchyliły, na tyle by wysunęła się przez nie mała, chłopięca główka.


-A pan czego?

- Pewnikiem będę twoim nowym guwernerem chłopcze. Rennard de Falco do pana Brisske- odparł szpieg.

-Nowym kim?- zainteresował się malec.

- Nauczycielem -wyjaśnił Rennard. Po czym spytał.- Jak masz na imię?

-Ivo.

- A więc Ivo. Powiedz panu Brisske, że pan de Falco przyszedł- dodał na koniec Rennard nieco marudnym tonem głosu.

Chłopiec pokiwał głową i zatrzasnął Rennardowi drzwi przed nosem. Teraz już szpieg musiał chwilę odczekać, co przyjemności mu żadnej nie sprawiło, aż w końcu przyszedł gospodarz i wpuścił go do środka.
Gdy weszli Rennard potulnie szedł za gospodarzem, mając nadzieję na załatwienie szybko spraw związanych z pieniędzmi, pouczenie dzieciarni, przez wyznaczony okres i zajęcie się ważniejszymi sprawami. Dlatego też nie odzywał się zbyt wiele idąc ze panem Brisske.

Gdy obaj mężczyźni weszli do salonu, Brisske odezwał się pierwszy.-Dzień dobry panu, dzień dobry. Rozumiem, że przyszedł pan dać pierwsze lekcje?

-Tak...oraz w kwestii zaliczki, na poczet rachunków do zapłacenia. Tak jak żeśmy się wczoraj umawiali- rzekł w odpowiedzi de Falco.

-Ach, tak, tak. Faktycznie. Już przynoszę pieniądze i wołam dzieci- rzekł gospodarz i poszedł wgłąb domu. Słyszeć się tylko dało jego nawoływania:-Ivo, Essi, do salonu!

Rennard cierpliwie czekał na to co wydarzy się dalej. Ogólnie miał niejakie pojecie jak takie lekcje mają wyglądać. Wszak sam podobnie uczony, za swych dziecinnych lat. Ivo był mały, być może Essi też będzie. Co oznaczało, że będzie musiał zacząć uczyć od podstaw. Więc powinno pójść gładko.

Po kolejnych minutach do salonu wróciła głowa rodziny wraz z pociechami. Młodym Ivo i jeszcze młodszą Essi. Dwójka szkrabów wyglądała na dziesięć do góra czternastu lat.


Ojciec usadził je na kanapie, samemu wyliczając Rennardowi co do grosza zapłatę.
-Proszę bardzo i niech pan zaczyna. Jakbym był potrzebny, to jestem na górze. Wystarczy zawołać.

Rennard spojrzał na dzieciarnię i rzekł.- Pewnie czytać nie umiecie, co?

-Ja umiem- obruszył się chłopiec, za to dziewczynka wyraźnie onieśmielona obecnością kogoś obcego wpatrywała się intensywnie we własne kolana.

- A co czytujesz?- spytał się de Falco.

-A co się czytuje?- zdziwił się malec.

- Nie masz tu jakiś bajek?- zdziwił się de Falco, potarł podbródek dodając.- Naukę trzeba zawsze zacząć od nauczenia się czytania.

-Ale ja umiem czytać- zarzekał się chłopak.

-Ale twoja siostra nie. Poza tym, zobaczymy jak dobrze- rzekł Rennard, przybrał uczoną minę doświadczonego bakałarza dodając.- Najpierw zobaczymy, ile umiecie. A potem nauczę was tego, czego nie umiecie.

Nauka się trochę dłużyła, głównie dlatego, że Rennard nie miał do niej większego powołania. Z Moniką jeszcze mu jakoś szło, ale kupieckie dzieci to już nie dla niego. Chłopak faktycznie umiał czytać, pisać trochę też, przy czym słowo trochę jest tu kluczowe. Z ortografią był na bakier a i kulfony takie kreślił, że oczy bolały.
Z Essi było jeszcze gorzej- nie dość, że sporo czasu minęło nim Rennard nakłonił dziewczynkę choćby do odezwania się, to wyszło, że nie miała nawet podstaw. De Falco ino zdążył przedstawić jej alfabet, a i to nie do końca.
Szczęśliwie obowiązki się w końcu skończyły... to znaczy, jedne obowiązki, bo teraz trzebaby było wrócić do karczmy i opłacić rachunki.

(...)

Choć gdy de Falco do karczmy dotarł szybko okazało się, że opłata rachunków to chyba nie jedyny jego problem. Karczmarz bowiem z miejsca praktycznie powiedział szpiegowi, że szukała go jego służka, wyraźnie czymś od rana zdenerwowana. I chyba źródłem kłopotów miała być Henrietta.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 06-04-2010 o 18:42.
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172