Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2010, 17:40   #42
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Ocalała trójka wzięła się do roboty. Aaron i Peter zajęli się tankowaniem, co nie było tak proste, jakby się mogło wydawać. Pompa nie była sprawna, przez co musieli zejść do podziemnego zbiornika i poprzez zawór awaryjny spuścić tyle paliwa, ile tylko byli w stanie przetransportować. Z takimi zapasami, mogli spokojnie ruszać w dalszą drogę.

Teufel natomiast oddawał się pracy twórczej, konstruując opancerzoną, czterokołową przyczepkę bojowo-transportową, która już swoim wyglądem obniżała morale wroga. Wyglądała na całkiem stabilną i wytrzymałą, zawieszenie nawet nie zakwiczało gdy władowali na nią cały zdobyczny sprzęt.

Podczas, gdy Gunther pozbywał się ciała Kowboja, po uprzednim pozbawieniu go wszelkich cennych przedmiotów i amunicji, Peter pobiegł jeszcze do opuszczonej wierzy kontrolnej i zgarnął pudło z książkami. Jeśli wyjdzie z tego żywy, będzie miał przy czym się odprężyć. "Seks i tajne służby" brzmiały zachęcająco. Po tym wszystkim pojechali dalej, na północ, zostawiając za sobą poległego towarzysza, płonącego przed splądrowanym hangarem, oraz to, co zostało ze zwiadowcy Molocha. Śmierć w obecnych czasach nie była niczym niezwykłym, bardziej zaniepokoiło ich to, co go zabiło. Obecność robota tak daleko od granicy nie wróżyła nic dobrego. Na domiar złego, jechali na północ...

Mijali kilka opuszczonych na pierwszy rzut oka wiosek, w których to można było pobuszować w poszukiwaniu zapasów, jednak woleli nie zatrzymywać się bez potrzeby.
Opłaciło im się to, pod koniec trasy znaleźli się w małej mieścinie, Winona. Od razy powitały ich mniej lub bardziej ukradkowe spojrzenia. Czemu się dziwić? Może i usytuowana przy autostradzie przystań przyzwyczajona była do widoku obcych, ale sportowy Chevrolet ciągnący dużą, niezgrabną, pancerną przyczepę nie należał zapewne do codzienności. Szybko uzgodnili przydział obowiązków. Gunther wraz z Aaronem wzięli kilka gratów na wymianę i poszli do tutejszego baru, żeby coś zjeść i zregenerować siły przed dalszą podróżą, Peter natomiast czekał przy samochodzie, spacerując wokół niego i paląc papierosy, jednego za drugim. Po niespełna pół godziny tej nużącej warty, przyszedł Aaron go zmienić, Teufel natomiast, z którym młodzieniec mijał się w drzwiach, chciał odwiedzić tutejszego mechanika, w celu pozyskania potrzebnych środków. Oswald nie powstrzymywał go, chociaż nie podobał mu się ten pomysł, wolał ograniczyć kontakty z tutejszymi mieszkańcami do minimum. Między innymi z tego też względu, zjadł wodnistą zupę i dwie konserwy w przeciągu dziesięciu minut. Szybko wyszedł na dwór, mając dość obleśnych pijaków, którzy przeszywali go wzrokiem odkąd się tam pojawił. Jak się okazało, w samą porę, ponieważ trójce miejscowych nie spodobała się obecność Aarona i jego psa. Dwoje mężczyzn trzymało rurki, a przewodząca im kobieta, pistolet. Aaron trzymał za kark psa, który obnażał kły i wyrywał się do napastników. Kątem oka Peter zauważył wracającego Teufla, wyszedł zza rogu, jakieś pięćset metrów od samochodu, nie widział jednak całej sytuacji, przyczepa zasłaniała mu widok. Zobaczył jednak złość na twarzy kuriera i jego nerwowe kiwnięcie głową. Zapowiada się na kłopoty.
- Co jest?- spytał krótko i rzeczowo czarnoskórej przywódczyni.
- Nie chcemy tu takich, jak on.
- To nie problem, właśnie odjeżdżamy.
- To tak nie działa, chłoptasiu.
- A niby, kurwa, jak?!
- fakt, że kobieta była od niego starsza nie znaczył, że może się tak do niego odzywać.
- Musi zostawić psa.
- Co? Po co wam ten sierściuch? Chcecie założyć hodowlę pcheł?
Aaron, korzystając z tego, że uwaga skupiła się na Peterze, wyciągnął z kabury pistolet i puścił kark towarzysza.
Zwierzę doskoczyło do najbliżej stojącego mężczyzny, wgryzając się w jego ramię, którym zdążył się zasłonić, wypuścił jednak rurkę. W tym czasie właściciel odbezpieczył broń i strzelił w ramię kobiety, która upadła na ziemię, wypuszczając broń. Teufel, słysząc strzał, podbiegł kilka metrów, co z kanistrem an plecach wymagało od niego wysiłku. Niestety, inni mieszkańcy też usłyszeli huk. Z baru wybiegło trzech mężczyzn z krzesłami wyniesionymi z baru, jako prowizoryczna broń, oraz znacznie bardziej niebezpieczny barman ze strzelbą. Peter uzbroił się w Berettę i biegnąc w kierunku drzwi auta, oddał dwa strzały w kierunku barczystego mężczyzny z rurką, który zamierzał się na tresera, niestety oba chybiły. W tym samym czasie Teufel zaś powstrzymał wybiegających z baru ludzi posyłając w ich stronę podpaloną mieszankę, jednemu z nich zapaliło się krzesło, co wprowadziło mały zamęt. Pies właśnie wykańczał swoją ofiarę, która i tak już długo stawiała opór i nie pozwalała przegryźć sobie tętnicy, gdy Aaronowi zaciął się pistolet. Głupia sprawa, chociaż w obecnych czasach nadspodziewanie "popularna". Bezbronny próbował uniknąć ciosu gazrurką, zdołał jednak tylko przechylić się na tyle, żeby nie oberwać w głowę, tylko w ramię. Ale i to powaliło go na kolana, zamraczając na moment. Nie widział dobrze, jak jego wierny towarzysz chwyta zębami rękę jego oprawcy, w akompaniamencie okropnych krzyków, jednak doskonale wiedział, co się stało gdy warkot psa umilkł zaraz po donośnym huku wystrzału. Czarnulka doczołgała się do broni i, w momencie, w którym Oswald odpalił silnik, zastrzeliła czworonoga z uśmiechem na twarzy. Aaron, pchany żalem i nienawiścią zerwał się w jej kierunku, jednak stojący na werandzie barman miał celne oko. Jeden strzał w pierś, kolejny w głowę. Peter widział w lusterku tylko pokaźną fontannę krwi, zaraz potem zakrwawionego blond irokeza wystającego zza przyczepki. Teufel trzymał napaleńców z baru na dystans, oprócz tego, który w międzyczasie zajął się ogniem i teraz leżał, kończąc swój żywot podobnie jak Kowboj. Gdy jednak zorientował się, że Aaron poległ i usłyszał za plecami ponaglenia Petera, cofając się zmienił kierunek ognia i podpalił tutejszy bar. Już po chwili budynek zmienił się w ogromną pochodnię, z której ogień przeniósł się na sąsiednie budynki. Z twarzą pokerzysty wgramolił się do samochodu nie zdejmując z pleców zbiornika. Ruszyli z piskiem opon, lecz mimo ich obaw, nikt ich nie gonił. Mięli szczęście, że większa ilość mieszkańców nie zbiegła się na pomoc ziomkom.

Po kilku godzinach dotarli do miejsca, gdzie ukształtowanie terenu sprzyjało zasadzce. Jezdnia znajdowała się jakby w kotlinie, z obu stron znajdowały się wały o łagodnych zboczach, można było na nie wjechać samochodem, nawet Chevroletem. Trochę trzęsło, jednak nie mięli z tym większych problemów. Wierzchołek okazał się być wręcz przystosowany do zasadzki, najpierw był płaski, po kilku metrach łagodnie opadał w dół, potem zaś znowu się wyrównywał. Śmiało mogli się tu zatrzymać i być pewni, że nikt z dołu nikt ich nie zobaczy. Z drugiej strony, gdzie wał był nieco niższy, widać było podobne ukształtowanie. Podłoże było tu twarde, była to zwykła skamieniała ziemia i nieliczny piasek, miotany przez wiatr to w jedną, to w drugą stronę.
Po oględzinach zjechali na dół, rozejrzeć się w poszukiwaniu dogodnych miejsc na miny i rozciągnięcie kolczatek. Musieli zapamiętać wszelkie szczegóły, żeby móc to opisać reszcie i wspólnie dopracować plan przechwytu konwoju.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 05-04-2010 o 16:44. Powód: Teufel's fury! :P
Baczy jest offline