Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2010, 12:38   #7
DeBe666
 
DeBe666's Avatar
 
Reputacja: 1 DeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodzeDeBe666 jest na bardzo dobrej drodze
Roscoe spojrzał na kobietę. Gdyby był młodszy, z chęcią by ją przygruchał. Niestety, podeszły wiek, oraz syfilis, którym zaraził się od jednej kurtyzany z portu w Brazylii, sprawiły, że mężczyzna stracił swój młodzieńczy dar erekcji. Na szczęście, inny młodzieńczy dar, kłamstwo, w jego wykonaniu wciąż świetnie się sprawował.
Starzec uśmiechnął się do Troy.
- Co tak się patrzysz dziecko? Stary, schorowany pryk musi łykać tabletki. Wy, młodzi, macie taki przywilej, że wam nie są potrzebne. Niestety, od czasu apokalipsy, coraz rzadziej.
Giddens uśmiechnął się gorzko, po czym rzucił strzykawkę na ziemię i zdeptał ją obcasem buta. Zgnieciony plastik wkopał pod szafę. Drugą, niezużytą ampułkę schował za pazuchę, po czym w milczeniu spakował plecak. Z kieszeni wyłowił klucz, którym otworzył ogromny sejf. Wyciągnął z niego wielki wór, napchany ciężkim żelastwem.
- Co się panienka tak gapi? Im dłużej tak stoimy bezczynnie, tym mniejsze szanse na przeżycie mamy. No już, żywo! Idziemy! Pomóżże staremu prykowi! – wręczył dziewczynie worek, który wspólnie wytaszczyli na zewnątrz.
Na pokładzie natknęli się na Greya i Johnnego, który szedł parę kroków za sniperem z Detroit. Brian miał zażyganą koszulę, a na twarzy pojawiły się sińce.
- Panie Harrison, panie Rotten, proszę, zachowajcie się jak dżentelmeni i wysłużcie nas w tej robocie.- Roscoe wręczył mężczyznom wór z bronią. Giddens wymienił spojrzenia z Greyem. Wzrok starca mówił: ‘Zaczęło się u ciebie prawda? Witamy, jedną nogą jesteś już w królestwie zmarłych.
Cała czwórka ruszyła na ląd. Przy barierce spotkali Hawka. Milczący mężczyzna spojrzał po grupce, który po chwili dołączył do pochodu i cały zespół zszedł na ląd. Giddens postanowił przerwać to napięcie. Wiedział, że mężczyźni wcale nie chcą słuchać jego starczej tyrady, ale lekka, wesoła opowieść nikomu nie zaszkodzi.
- Wiecie, kiedyś byłem w tych okolicach. Pracowałem na plantacji w Haines, jakieś kilkadziesiąt mil stąd. Pewnego dnia całe miasto opustoszało z powodu ogromnego stwora. Ogromne, szare plugastwo z wyłupiastymi oczami i ogromnym jęzorem. Kreatura była szybsza od każdego pojazdu w mieście. Zabobonna ludność od razu wmówiła sobie, że to demon, jeden z niewolników na plantacji, który powrócił zemścić się na okrutnych plantatorach. Dopiero, gdy rozwierciłem mu czachę piłą mechaniczną, znajomy doktor stwierdził, że potwór był wyjątkową mieszaniną DNA kameleona, pantery i goryla...
Jedyną reakcją towarzyszy na historię było niemrawe chrząknięcie Greya.
W końcu dotarli na miejsce zbiórki, gdzie czekał Scorpion. Spojrzenie, które puszczał im spod bandany można było porównać do petryfikującego wzroku zmutowanych żuków goliatów. A uwierzcie mi, w tych warunkach cholerstwa rosną do metra wysokości i są naprawdę przerażające!
Giddens wyciągnął ze starego plecaka zakurzony, obdarty koc, który rozścielił na wilgotnej trawie.
Mężczyźni ostrożnie wysypali na ziemię zawartość worka. Towarzysze sięgnęli po swoje magazynki, karabiny, noże, pistolety i co tam jeszcze było. Roscoe nie był tym zainteresowany, ponieważ swoją broń przez całą podróż trzymał przy sobie. W chwili, gdy wszyscy dbali o to, żeby nikt nie gwizdnął ich amunicji ani nie urwał trzymających się na taśmie klejących celowników i kolb, Giddens spostrzegł, że Rotten zbladł jak upiór. Po chwili Johnny z jękiem osunął się na ziemię.
- Kurwa... – syknął
Po chwili przeszywający ból ustał. Ale pozostał przeszywająca paraliż w prawej nodze.
Witamy w dżungli!

 
DeBe666 jest offline