Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2010, 15:07   #19
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z karczmy odetchnęła świeżym, o ile można je takowym nazwać, powietrzem. Odór taniego piwa i potu ludzkiego zastąpił smród odchodów zwierzęcych i, no cóż, potu ludzkiego. Na zewnątrz jednak do tych iście królewskich woni dołączył również nieśmiały powiew wiatru niosący ze sobą ledwie wyczuwalne wspomnienie lasów i szumu strumieni. Uśmiechnęła się radośnie. Może i nie była to wyśniona przygoda o której wieści obejdą świat cały, jednak był to już jakiś początek. Coś zgoła innego niż ponura egzystencja wśród szumowin miejskich.
Z rozmarzenia wyrwało ją bynajmniej nie delikatne pchnięcie w plecy.

- Rusz się babo, do cholery. Przejście tamujesz!

Zarumieniła się lekko, jednak szybko rezon odzyskała.

- Powinnam była wiedzieć że w końcu znajdzie się tu świnia której nabrzmiałe od marnego piwa brzuszysko nie będzie się mogło przecisnąć obok delikatnego ciała kobiecego. Oto i proszę, wieprzek w pełnej swej krasie. Może więc robiąc przysługę temu miastu i biednej kobiecie która to dogadzać takowej świni musi, zrobię przysługę i wstręt to owego trunku w głowie ci zasieję? Co ty na to mój panie? Może coś jeszcze? Czy droga wciąż zbyt wąska? Może to przez pośpiech z jakim na spotkanie dziwki gnasz? Cóż byś powiedział na kolejny prezent?

Jako że mówiąc odwróciła się tak by twarzą w twarz z czerwoną mordą pijaka stanąć, skierowała przy ostatnich słowach spojrzenie wielce wymowne w miejsce tuż pod pasem jego się znajdujące. Spojrzenie które wraz z owymi słowy groźbę nie lada stanowiło dla każdego szanującego się mężczyzny, czy to szumowiny czy jaśnie jego pana.

- To jak? - Uśmiechnęła się słodko.
- Wciąż miejsca za mało?

Twarz jego z początku nieco czerwieńszej barwy nabrała. Zdawać się mogło że lada moment eksploduje niczym jakowyś nieudany eksperyment marnego magika. Lecz nie, barwa przyblakła, wypłowiała. Na koniec niezdrowy kolor zieleni przybrała poprzetykanej plamami białymi niczym grochy na dziecka sukience.

- Panienka wybaczy, jam nie wiedział...

- Nie myślał. - Podpowiedziała usłużnie.

- Nie myślał. Panienka wybaczy, ja już sobie pójdę.

Co powiedziawszy zawrócił swój, nad wyraz rozwinięty tyłek i krokiem raźnym skierował się w stronę z której przybył. Obejrzał się jedynie raz szepcząc pod nosem słowa, które usłużny wiatr do jej uszu przywiał.

- Wiedźma.

Wzruszyła ramionami po czym sama w swoim kierunku się udała. Była wiedźmą. Taka się urodziła i taka też umrze. Nie przeszkadzało jej to, a wręcz napawało dumą i radością. Jej świat był bogaty, mimo iż za bogactwem tym nie kryło się złoto. Świat żywiołów targających duszę. Świat w którym pasja współgrała z odpowiedzialnością. Tradycja wielu pokoleń spoczywająca na młodych jej barkach nie ciążyła, a dodawała odwagi by stawiać czoła przeciwnościom. Dawała wiedzę jak sobie z nimi radzić. Czasami nawet podpowiadała jak je dla siebie wykorzystać. Wyglądała na delikatną, kruchą istotę. Miłą dziewczynę o głowie wypełnionej marzeniami. Po części taka właśnie była. Jednak tylko po części.

Pod Pijanym Kucem jak zwykle panował tłok i nie miłosierny hałas. Karczmarz, niczym dumny pan i władca, stał za barem z kuflem w jednej oraz starą ścierka w drugiej łapie. W kuchni jego żona wraz z trzema córkami, uwijały się zapewne przy garach. Synowie, na wzór ojca, siedzieli w głównym pomieszczeniu. W przeciwieństwie do niego nie zajmowali się jednak interesu pilnowaniem, a obmacywaniem chętnych i dawno nie mytych ciał prostytutek. Znała je wszystkie z imienia. Wynajmowały pokoje na górze, tam gdzie i ona. Odgłosy radosnych igraszek stanowiły swoistą kołysankę każdej nocy którą tu spędziła. Pomachała przyjaźnie do Pana i Władcy, uśmiechnęła się do dziewczyn. W końcu, o ile nic nie stanie na przeszkodzie, są to ostatnie godziny czy wręcz chwile, gdy dane jej będzie oglądanie ich przyjaznych twarzy...

- Te, wiedźma, chono tu!

Okrzyk dobiegł z ciemnego kąta przy kominku. Wzdrygnęła się odruchowo. Jej stały klient jak zwykle wypatrzył ja nim zdążyła skryć się w mroku schodów. Westchnęła po czym postąpiła krok w tamtą stronę. Tylko jeden krok. Po jakie bowiem licho miała się teraz przejmować klientami? Nawet tymi stałymi? Po cóż jej byli? Jutro jej tu już nie będzie. Jutrzejszego ranka zacznie się jej wielka przygoda. Jutro...
Ponownie uśmiech zagościł na jej twarzy.

- Chędoż się sam Joriku Berguntonie!

Odkrzyknęła na owe miłe zaproszenie po czym raźnie i wesoło pokonała drogę dzielącą ją od schodów, je same oraz tą niewielką odległość jaka pozostała do drzwi małej klitki którą tu wynajmowała. Zatrzasnąwszy je za sobą oparła się o nie plecami po czym wybuchnęła wesołym śmiechem. Nareszcie, nareszcie, nareszcie... Zdawało się śpiewać jej serce w takt melodii wygrywanej przez duszę.

- Nareszcie...

Wyszeptała na głos odrywając się od twardego drewna i okręcając wokoło.

- Nareszcie...

Padła na łóżko i podłożywszy sobie dłonie pod głowę wpatrywać się poczęła w sufit. Planowała, snuła marzenia, usnęła.

Zbudził ja hałas na korytarzu. Półprzytomna podniosła się na łokciach po czym rozejrzała wokoło. Było ciemno. Nie żeby stwierdzenie tego faktu miało pomóc w określeniu pory dnia. W tym pokoiku prawie zawsze było ciemno. Nie licząc oczywiście wczesnych godzin porannych kiedy to słońce wdzierając się poprzez szczeliny w ścianie rozjaśniało nieco tą ponurą klitkę. Skoro jednak słońca nie było musiała być noc, względnie dzień... Dość szerokie pojęcie czasu i pory. Nieco zbyt szerokie jak na jej potrzeby.
Uniosła się więc nieco wyżej po czym opuściła nogi na podłogę. Przetarcie dłońmi twarzy nieco pomogło w przegonieniu resztek słodkiego snu. Przeciągnęła się rozprostowując zastygłe mięśnie po czym, wciąż nieco niepewnie, skierowała się w stronę drzwi. Uchyliwszy je nieco wpuściła trochę światła do wnętrza pokoju. Wraz z nim wdarł się również huk bijatyki jaka właśnie musiała się rozpocząć na dole. Okrzyki bólu, przekleństwa i ogólny chaos podpowiedział jej że nie mogło być nazbyt późno. Może nieco po północy, jednak nie dużo.

- No dobrze...

Wymruczała pod nosem po czym ruszyła w stronę łóżka. Musiała się spakować, sprawdzić czy ma wszystko co może się jej przydać w trakcie tej wyprawy po czym uzupełnić to czego nie miała. Na koniec musiała wziąć kąpiel. Niekoniecznie w takiej kolejności.

Pakowanie się nie zajęło jej wiele czasu. Wrzuciwszy do worka podróżnego najpotrzebniejsze rzeczy takie jak ubranie na zmianę czy skrzynka zawierająca najpotrzebniejsze zioła, doszła do wniosku że stanowią one niemal cały jej majątek. Po namyśle doszła jednak do wniosku że nie ma sensu dokładać reszty. W większości i tak były to stare ubrania czy znoszone buty, nadające się jeszcze do noszenia jednak mogące rozpaść w najmniej oczekiwanym momencie. Rzuciwszy ostatnie, pożegnalne spojrzenie na mały pokoik nad Pijanym Kucem, zarzuciła na siebie brązowy płaszcz podróżny po czym zatrzasnęła drzwi. Z workiem przerzuconym przez ramię zeszła ostrożnie po schodach i skierowała kroki w stronę karczmarza. Brzęk kluczy kładzionych na drewnianą ladę sprawił że na chwilę czujne spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na jej osobie.

- Wyjeżdżasz -
Stwierdził raczej niż zapytał jednocześnie zgarniając klucze.

- Tak.

Skinął głową w odpowiedzi po czym powrócił to wycierania kufla. Tyle by było w sprawie czułych pożegnań. Wychodząc po raz ostatni omiotła spojrzeniem wnętrze karczmy po czym odwróciwszy się na pięcie, wyszła w czerń nocy.

Łaźnia miejska okazała się niemal pusta. Zapłaciła za osobne pomieszczenie i ciepłe ręczniki. Ekstrawagancja na którą poważyła się wcześniej tylko raz. Leżąc w balii ciepłej wody z dodatkiem olejku migdałowego doszła do wniosku że był to dobry pomysł. Kto wie kiedy następnym razem będzie mogła pozwolić sobie na taki luksus...

Wykąpana, wypoczęta i ubrana w wygodną suknię podróżna w przyjemnym kolorze złotego brązu, usiadła obok młodzieńca, który jako pierwszy zajął miejsce w bryczce. Wsunąwszy worek pod siedzenie i zdjąwszy płaszcz, który szybko do niego dołączył, rzuciła radosnym głosem.

- Dzień dobry panom.

- Dzień dobry - odparł Breggan. - Breggan - przedstawił się. - Zdaje się, że wczoraj nie dopełniłem tego obowiązku...

- Sillaya - przedstawiła się ponownie.
- Ominęło mnie wczoraj coś ważnego? Jakieś zmiany w planach czy detale o których wiedzieć powinnam?

Pytając poprawiła się nieco na siedzeniu po czym korzystając z chwili wyprostowała nogi i odchyliła głowę tak by móc spoglądać w niebo. Nie sprawiała wrażenia zainteresowanej ewentualnymi zmianami czy detalami wyprawy.

Przez sekundę Breggan zastanawiał się, który fragment wypowiedzi Truwletta mógł nie dotrzeć do Sillayi, a potem powiedział:

- Drobiazgów jest parę, zaś dwie rzeczy są bardziej znaczące. Bandytów jest koło dwudziestu, poza tym mają wśród swoich ludzi jakiegoś czarodzieja. Magiczne miecze, amulety i takie tam...
- I zdaje się, są dobrze zorganizowani - dodał.

Sillaya nie sprawiała wrażenia osoby zbyt żądnej wiedzy. pozostałe szczegóły mógł sobie zatem darować. Chyba że zaczęłaby wypytywać.

Uśmiechnęła się.

- Biorąc pod uwagę że i my mamy magów w drużynie, nie powinno być tak całkiem źle. - Odpowiedziała beztrosko.
- Nie mogę się doczekać kiedy ruszymy. Nie znoszę tego miejsca...

Uniosła głowę by spojrzeć na swego rozmówce.

- Dlaczego bierzesz udział w tej wyprawie? Sława? Bogactwo? Zaspokojenie żądz czy temat do kolejnej ballady?

Breggan pokręcił głową.
- Tematy do ballad najlepiej zbierać w karczmie, wysłuchując cudzych opowieści - uśmiechnął się. - Gdy człowiek coś widzi własnymi oczami, to ma nieobiektywne spojrzenie na całą sprawę.
- Panienki rzucające mi kwiaty z balkonów do szczęścia mi niepotrzebne, a bogactwo... Gdyby za tym się kryło pół królestwa, to jeszcze, ale trzydzieści sztuk złota to aż taki majątek nie jest. Z kolei żeby zaspokoić żądze zwykle nie trzeba jechać tyle dni...
- Można by powiedzieć, że zmieniam nieco klimat. Potrzebuję więcej przestrzeni niż można znaleźć w uliczkach wielkiego miasta.

Nie odpowiedziała. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu po czym ponownie zwróciła spojrzenie w niebo.

- Ten twój brak sympatii do tego miasta jest ogólny, czy też ma jakieś konkretne przyczyny? - spytał dla odmiany.

- Ogólny. - Odpowiedziała po chwili namysłu.
- Życie tutaj jest jak powolne umieranie. Ma się wrażenie że jest się ptakiem który ktoś wsadził do klatki i trzyma w zamkniętym pomieszczeniu bez słońca, błękitu nieba czy zieleni lasów. Ptak żyje, bo musi, jednak co to za życie?

- Lepszy na swobodzie kąsek lada jaki - Breggan zacytował fragment znanego powiedzenia. - Rozumiem to aż za dobrze. Nie ma to jak swobodnie rozwinąć skrzydła.

- Dokładnie. - Odpowiedziała zadowolona że ją zrozumiał.

- Im więcej miejsca dokoła, tym wyżej możesz wzlecieć - dodał z uśmiechem. - Przynajmniej teoretycznie.

- Z drugiej strony im wyżej się wzniesie tym boleśniejszy upadek. Myślę jednak że czasami warto zaryzykować dla tej krótkiej chwili gdzieś tam, na samej górze.

Usiadła prosto widząc kolejną osobę zmierzającą w stronę bryczki.

- Ciekawe jak będzie tym razem. - Rzuciła w stronę Breggana po czym odwróciła się i wesołym głosem przywitała.
- Dzień dobry.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline