Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-03-2010, 17:18   #11
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Grono zainteresowanych wycieczką i/lub chęcią pomocy mieszkańcom Baal i/lub zapłatą w srebrze klejnotach czy tak zwanej naturze wzrosło do siedmiu osób. A było to towarzystwo na tyle zróżnicowane, że o nudzie w czasie podróży nie można było nawet myśleć.
Chyba, że okaże się, iż ktoś ze współtowarzyszy potrafi zanudzić innych kiepskimi piosenkami lub przechwałkami na temat swych dawnych, prawdziwych lub urojonych, przewag. gdyby coś takiego miało miejsce... W ostateczności można było zatkać uszy. Albo zesłać na 'przynudzacza' chrypkę. W końcu mieli w swym gronie wiedźmę. Jeśli oczywiście Sillaya nie zmieni zdania.

Parę spraw wymagało jednak wyjaśnienia. I to raczej natychmiast.
- Ceny rosną i srebrnik to mimo wszystko nie jest aż tak dużo - poparł swoją przedmówczynię. Na pierwszy rzut oka osobę na tyle rozsądną, by nie rzucać się na ślepo w każdą sprawę tylko dlatego, że ktoś opatrzył ją etykietką "przygoda". - No ale najgorzej nie jest. Chciałbym jednak wiedzieć, ile dni potrwa nasza podróż? Małe Królestwa nie leżą o rzut kamieniem stąd. Kto zatem pokrywa koszty podróży? Wyżywienie, nocleg... Być może twoi rodacy, z wdzięczności za ratunek, będą nas gościć za darmo, ale zanim się tam znajdziemy...

Zanim się tam znajda mogło upłynąć wiele wody w rzekach i w ostatecznym rozrachunku będą musieli dołożyć do tego interesu...
Upił łuk wina i mówił dalej.

- Zdaję sobie również sprawę z tego, że "niewielka szkatułka z klejnotami" to rzecz względna, a łup zdobyty na bandytach to zysk wielce niepewny. Na ile zatem sztuk złota ocenisz owe klejnoty? Może wydam się strasznym realistą i człowiekiem pazernym, ale tłuc się taki kawał drogi i zmagać się tłumem bandytów za 'dziękuję' i pomnik na rynku, tudzież noc spędzoną z chętną panienką to, nie negując walorów owej panienki, dość kiepski interes.
- I, nawiązując pytania, jakie zadała Shiva... Czy to z pewnością jest bryczka? Może jednak coś większego, bo chociaż to przyjemnie jechać z panną na kolanach, ale bez przesady... Relacje między taką parą musiałyby być dość bliskie, a nawet wówczas dłuższa podróż w takich warunkach byłaby nieco męcząca. Z paru oczywistych powodów...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-03-2010 o 19:38. Powód: Srebrnik...
Kerm jest offline  
Stary 29-03-2010, 17:22   #12
 
Zombie's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znany
pod zlotym kuflem.jpg

Idąc ulicami, wraz z nowymi towarzyszami, za Truwlettem Thomas milczał zamyślony. Po przekroczeniu progu karczmy Pod Złotym Kuflem pozwolił kapturowi płaszcza opaść na plecy, ocierając jednocześnie krople potu z czoła. Odpiął pas z mieczem kładąc go na ławie obok siebie. Gdy zasiedli przy stole trzymając kufle bądź kielichy napitku wysłuchał przemowy młodzieńca, a także zdecydowanych słów drobnej Shivy. Podczas wypowiedzi Breggana potakiwał na znak zgody cały czas.

miecz na lawie.jpg

Napił się oszczędnym ruchem piwa, na tyle jedynie by zwilżyć spierzchnięte panującym upałem wargi. Wziął głęboki oddech pełen ulgi i przemówił głosem niezbyt głośnym, lecz pewnym i nawykłym do wydawania poleceń:

- Nim zdecyduję się na tą wyprawę chciałbym usłyszeć jeszcze odpowiedzi na kilka pytań. - rzekł patrząc w oczy swemu rozmówcy - Jest nas tutaj siedmioro. Rzeczesz Panie, iż mężczyźni w Baal nienawykli są do walki. Ilu zatem jest bandytów? Czy jest wśród nich jakiś czarodziej lub inny człek parający się magią? Jeśli mowa tu o kilkudziesięciu zbójach wydaje się to trudnym zadaniem. Czy macie w wiosce jakąś broń dla swych mężów? Zakładam, że zdecydujemy się ich wyszkolić. Zatem należałoby zakupić takową teraz, póki jesteśmy w cywilizowanym mieście. - mówiąc to ostatnie wygiął ironicznie wargi, jakby prowokując niechybną obronę stopnia ucywilizowania "wielkiego" Baal.

Zmoczył wargi kolejnym łykiem napoju, składając prosty toast w stronę kobiet obecnych przy stole. Po czym wrócił do przerwanej wypowiedzi:

- Jak spytał już wcześniej obecny tu Breggan. Ile zabierze droga do celu naszej podróży? Trzeba nam wiedzieć, jak duże zapasy przygotować na drogę. No i wreszcie ciekawi mnie czemu król, książę, czy ktokolwiek kto rości sobie prawo do tego skrawka ziemi nie uczynił nic z tymi bandytami?

Thomas zamilkł oczekując odpowiedzi z jedną dłonią na kuflu, gdy tymczasem druga pocierała pasmo rudych włosów, od którego wzięło się jego przezwisko - Ryży.
 
__________________
Bunny Suicide its the way of Gun and Icecreams

Ostatnio edytowane przez Zombie : 29-03-2010 o 17:46.
Zombie jest offline  
Stary 29-03-2010, 17:45   #13
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Pytania zostały zadane czas zatem był najwyższy na odpowiedzi i kolejne pytania. Wszak pieśń wiele tłumaczyć nie tłumaczyła, a nikt przy zdrowych zmysłach w ciemno szedł nie będzie. Cóż, być może nie była przy zmysłach gdyż o nagrodę pytać nie miała zamiaru. Ot, powtarzać niczym ptaszysko jakieś nie miała ochoty po tych co o istotne kwestie werbownika zapytali. Niech i sobie myślą że głupiutką czy naiwną wśród siebie mają. Czy jej to coś szkodzi? Niezbyt, po prawdzie. Uśmiechnęła się więc jedynie gdy kolejne słowa o zyski padły po czym, niczym grzeczna panienka, ruszyła za resztą gdy do karczmy swe kroki skierowali.

Pod Złotym Kuflem, co zresztą nie dziwiło w tak upalny dzionek, rzesza amatorów trunków rozmaitych całkiem spora się zebrała. Z racji bliskości rynku prym w niej wiedli werbownicy. Nie zdziwiła się jednak widząc jedną czy dwie znajome twarze. Moczymordy tego miasta wiodły wszak życie wędrowne, raz w tej to znowu w innej przystani śmierdzące swe truchła zakotwiczając.

Szczęściu zatem zawdzięczać musieli to iż miejsca zostało na tyle by ósemka spragnionych przy jednym stole usiąść zdołała. Nie był on może najwyższej czystości, jako i reszta karczmy, jednak było gdzie puchar położyć i przy czym usiąść. Co zresztą uczyniła, sprawdziwszy wcześniej czy aby na pewno zdoła się później podnieść bez uszczerbku na materii z której suknię wykonano. Głupio by było doprawdy gdyby jeszcze przed rozpoczęciem wyprawy musiała prosić o pomoc w odklejeniu swego tyłka od karczemnego stołka.

Nim ktokolwiek z ochotników głos zdążył zabrać, nieznajomy z miasta Baal rozpoczął wyjaśnianie najpilniejszych sprawy. Było o zapłacie, dość niskiej ale i tak wyższej niźli jej zarobki. Było i o innych nagrodach. Na słowa o usługach cielesnych tamtejszych chłopców, lekko usta skrzywiła. Niezbyt przyjemnie rzecz takowa się jej kojarzyła. Nie żeby chętny, młody i przystojny młodzieniec nie był miłą rozrywką dnia codziennego. Słowa jednak zdecydowanie źle dobrane zostały w związku z czym miast wizji erotycznych stanęła jej przed oczami wizja którą pospiesznie odgoniła. Nie miało bowiem sensu zaśmiecanie sobie umysłu nietyczącymi się jej osoby sprawami. Miast tego skupiła się na transportu detalach, o których właśnie była mowa. Konia, muła czy osła nie miała więc z zadowoleniem przyjęła wizję podróży bryczką. Radością dość krótkotrwałą, gdyż pospiesznie zburzoną poprzez funkcjonujący w nieco realniejszych trybach niż jej własny, umysł. O ile bowiem pozostali nie posiadali wyżej wymienionych istot nośnych to podróż bryczką okazać się mogła dość kłopotliwa.

Czekając aż pozostali głos w tej sprawie zajmą, a w szczególności nieznajomy który wciąż nie zdradził im swego imienia, zastanawiała się co będzie musiała zrobić przed wyjazdem. Nie było tego dużo. Oddać klucze do pokoju, to jednak zrobić mogła rankiem. Spakować swój dobytek, zadanie które nie powinno zająć więcej niż chwilę. Powiadomić klientów że znika na jakiś czas, zupełnie jakby ich to cokolwiek obeszło. Wzruszyła ramionami. Jak dla niej mogli wyruszyć w noc.

Gdy zamilkła Shivie, głos zabrał jasnowłosy mężczyzna. Nie zdziwiła się zbytnio gdy ponownie o srebrze usłyszała. Przez chwilę czuła się niczym ciekawe świata dziecko otoczone przez racjonalnie myślących rodziców. Wrażenie to pogłębiło się dodatkowo po wypowiedzi Thomasa. Chciała nawet coś powiedzieć w tej sprawie, nawet usta otworzyła w tym celu, szybko je jednak zamknęła. Co ją tak właściwie obchodziło ich podejście do tego zadania? Wszak nie zakaże im rozsądku i racjonalnego myślenia. Ktoś w końcu musi by ktoś inny mógł oddać się przygodzie. Takie życie, cóż poradzić.

Wstała więc jeszcze zanim reszta się wypowiedziała. Skłoniła lekko głowę w ich stronę po czym rzekła.

- Widzę że wiele jeszcze rzeczy macie do omówienia przeto zostawię was z nimi, a sama udam się sprawy własne pozałatwiać by móc swobodnie stawić się rankiem. Jestem pewna że panowie w podróżach i wojaczce zaprawieni zadbają o techniczną stronę owej wyprawy. Pozostałe zaś w tym gronie kobiety zadbają by i nam krzywda przy tym się nie stała. Nie widzę przeto sensu bym i ja czas na naradach trwoniła skoro nic do dodania nie mam. W razie gdyby zaszły jakieś istotne zmiany planów będę w karczmie Pod Pijanym Kucem.

Co mówiąc ruszyła do wyjścia zgrabnie przy tym lawirując pomiędzy stołkami i ruchliwymi dłońmi mężczyzn którzy je zajmowali. Cudownie będzie zostawić to miasto za sobą.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 31-03-2010, 19:20   #14
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Sporo było osób, które podeszły do barda, tyle, że Hiena nie mógł ich zliczyć. Na pewno było ich troje niestety dalej nie potrafił określić, co prawda znał jeszcze liczbę, mianowicie: piętnascie milionów dziewięćset, ale nie wiedział jak duża ona jest, wolał więc nie liczyć. Posłusznie udał się za resztą do karczmy Pod Złotym Kuflem, zastanawiając się nad tym jak działa słońce, które w ten dzień działało nad wyraz wydajnie. Nie żeby mu to jakoś przeszkadzało, nie, nie, o nie, po prostu wydawało się ciekawe.

W końcu gdy wraz ze wszystkimi wszedł do karczmy, Hieronim nigdy nie był w karczmie. BYŁA PRZEOGROMNA, więcej niż trzy razy większa od grobowców rodzinnych (nawet tych lordowskich). Oczywiście nie oceniał standardów oberży, czy jak to tam się zwało, bo wszystko co było czystsze od grobu lub śmietnika dla niego było niewiarygodnie czyste. Zasiadł przy dziwnym urządzeniu, obudowana dziura, jej właściwości i zastosowania pozostawały zagadką . Wysłuchał barda, troszkę się zasmucił, że wyruszą dopiero jutro, ale ucieszył się, że podróż będzie długa. Nie zrozumiał o co chodzi Truwlletowi gdy mówił o niezamężnych dziewkach, które chętnie zaprzyjaźnią się z przyszłymi wybawcami, chociaż miał pewne domysły, które jednak kończyły się myślą: ,, Ja wiem? NIE WIEM NO!".

Wpadł jeszcze na niezły pomysł. Wręcz rewolucyjny i przełomowy, rzadko się odzywał do ludzi ciepłych, (więcej niż trzy razy to pewne) ale co tam, raz się umiera i raz się żyję. Poczekał aż parę osób się wypowie, zebrał siły, nabrał powietrza i powiedział
-Widzę, że będziemy razem współpracować, przedstawie sie więc. Zwę się Hieronim.

Wypowiedz zajęła mu troszkę wiecej niż trzy sekundy. Bardzo się wyczerpał. Był niepewien reakcji innych. ,,A zresztą, niech mnie zaszlachtują, co komu do tego skoro i tak wszystko jedno."
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 01-04-2010 o 12:00.
Fearqin jest offline  
Stary 01-04-2010, 23:43   #15
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Renald wysłuchał swoich nowych towarzyszy, dzień był upalny więc zachciało mu się pić, odpiął więc od pasa bukłak z wodą i pociągnął długi łyk, w tym czasie przyszły pracodawca oświadczył o zapłacie, oraz o transporcie. „Srebrnik na dzień to niezbyt sporo, łupy bandytów to ewentualnie coś co jest warte uwagi, no i oczywiście skrzynka klejnotów. To jest dobre.
Renald pił z bukłaka w karczmie bowiem czekał jeszcze na swoje specjalne nie rozwodnione piwo.

Jak się okazało nikt nie był w posiadaniu własnego konia, muła ani nawet osła. Pojawił się więc pewien problem z względną wygodą podczas jechania bryczką, zwłaszcza że mieli jechać ponoć dwa dni.

Renald zabrał głos:

-Ja mam konia, klacz właściwie, nie jest ona młoda ale wierna. Nazywa się Almetis. Odpada wam więc jeden w karocy.

Renald uśmiechnął się pod nosem i pociągnął łyk piwa, było rozwodnione ale postanowił już nie robić kłopotów.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 02-04-2010, 20:54   #16
 
Zaan's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znanyZaan nie jest za bardzo znany
"Pod Złotym Kuflem" - Wolha znała jednego jej karczmarza. Sama karczma była raczej niskiej jakości, choć zdarzało się jej spędzać tam czas z przyjaciółmi. Dlaczego już nie zdarza? Mianowicie, swego czasu Wolha wywołała tam „niewielki” pożar przy pomocy czarów. Teraz, idąc na końcu pochodu głodnych przygód i sowitej zapłaty najemników, modliła się, by nie wpaść w oczy znajomemu karczmarzowi. Myślała też, jak się wyrwać z całej tej przygody.

Gdy cała radosna kompanija oraz Wolha przekroczyli próg karczmy i usiedli przy stole, ruda magiczka znalazła sobie najmniej widoczne miejsce. Po co niepotrzebnie kusić los i wzrok karczmarza. Jej myśli wciąż krążyły wokół wyrwania się z tej operacji. Wiedziała jednak, że jej przyjaciele na pewno ją śledzą, że nie może teraz po prostu uciec. Pomysły przewijały się jeden po drugim, do momentu gdy Truwlett zaczął mówić o możliwych zyskach. Srebrnik dziennie, jakaś szkatułka z kosztownościami i to, co „pożyczy” od bandytów. Usługi cielesne ją nie interesowały, chyba że ktoś miał na myśli masaż. Po krótkiej kalkulacji ewentualnych zysków i strat magiczka postanowiła wziąć udział w tej wyprawie. Ale się chłopaki zdziwią, jak przywiozę tyle pieniędzy – śmiała się w duchu.
Poruszona została również kwestia transportu. Gniecenie się w bryczce przez dwa dni nie były ulubionym zajęciem Wolhi. Wiedziała jednak, że chłopaki pożyczą jej konia. Byle to nie była Stokrotka – prosiła w duchu

Pozostała jeszcze jedna kwestia, której nikt chyba nie podjął.
- Ja także będę miała transport na wyprawę, więc będziecie mieli luźno w bryczce – rozpoczęła bezpośrednio.
Gdy wszyscy spojrzeli na młodą, rudą magiczkę, ta mówiła dalej:
- Jest jeszcze jedna sprawa. Jak często pojawiają się ci bandyci? Żebyśmy nie musieli czekać kilku miesięcy na ich łaskawe pojawienie się. Bardzo zainteresowało mnie wyna... – urwała - zainteresowała mnie ta sprawa i chętnie pomogę, lecz nie mam nieskończonej ilości czasu na tę misję. – wybrnęła udanie.
 
__________________
"Z równin odległych, z gór, z zapadłych wiosek, ze stolic i z miasteczek, spod strzech i z pałaców, z wyżyn i z rynsztoków ciągnęli ludzie nieskończoną procesją do tej 'Ziemi Obiecanej'."
Zaan jest offline  
Stary 03-04-2010, 13:12   #17
 
vigo's Avatar
 
Reputacja: 1 vigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwuvigo jest godny podziwu
Truwlett wyciągnął rękę, aby przywołać ponownie gospodarza karczmy. Ten pogładził się po swojej bujnej brodzie, wytarł ręce o biały fartuch i podszedł do stolika. Zamówili ponownie trunki, po czym wrócili do dalszej rozmowy. Ustalili, że piątka z nich pojedzie bryczką. Nie powinno to sprawić zbytniego kłopotu, gdyż podróż potrwa tylko 3 dni. Za noclegi i wyżywienie zapłaci bard z własnej sakiewki. Rada miasta wyposażyła go w odpowiednią ilość pieniędzy. W sekrecie przed bandytami odkładali monety od kilku lat i uzbierała się całkiem spora sumka.

- Ataki mają miejsce raz w tygodniu. Pojawiają się hultaje regularnie i zawsze nacierają z lasu. Na początku próbowaliśmy się postawić, ale skutecznie zniechęcili nas zabijając kilku mężów z rady miasta. Banda liczy około 20 wyszkolonych ludzi, w tym także kobiety. Nigdy nie widzieliśmy twarzy przywódcy. Ubrany jest w czarny płaszcz, ma kaptur na głowie i białą maskę. Zawsze milczy, a wydaje polecenia unosząc prawą rękę.


Tu Truwlett zrobił pauze, aby nadać opowieści chwilę grozy. Spojrzał na Hieronima dłubiącego w nosie. Najwyraźniej nie przestraszył się lub w ogóle go nie słuchał. Pozostali czekali na dalszy ciąg.

- Każdego tygodnia grabią nasze zapasy. Zabierają nam pieniądze, które pozyskujemy za sprzedane towary bądź usługi. Gwałcą nas i terroryzują - ponownie zrobił przerwę, tym razem, aby umoczyć usta w lekko stęchłym piwie - Nie mamy broni, nie znamy się na wojaczce. Jesteśmy tylko prostym ludem lubującym się w pieśni, która towarzyszy nam przy uprawianiu naszych pól oraz przy tkaniu przecudnego odzienia. Bandyci natomiast uzbrojeni są w lśniące od magii miecze, którymi tną nawet grube drzewa. Z pewnością mają w swoich szeregach czarodzieja.

Ogromny ziew znudzonej Wolhy sprawił, że Truwlett poczuł zmęczenie. Nie był pewien, czy to wynik długiej podróży, czy też piwa, którego wypił już trzy kufle. Czym prędzej wstał i jeszcze raz oznajmił, że czeka na nich o poranku przy Zachodniej Bramie.

*******

Pierwsze promyki słońca kuły w oczy. Powieki ciągle ciążyły, a głowa lekko obolała upominała się o orzeźwiającą kąpiel. Nie było na nią czasu. Muszą zdążyć przed zmrokiem dotrzeć do "Gospody przy Moście", gdzie zatrzymają się na nocleg. Tam miał już z oberżystą Valderem umówione i zapłacone z góry pokoje.


Truwlett zatrzymał swoją bryczkę przy bramie i wyczekując na członków swojej drużyny sięgnął po lutnię.

Były to czasy ciężkie i srogie
Gdy wojna i trwoga skręciły bat
Północne wojsko ruszyło w drogę
By zmienić porządek i obecny ład.
Hegemonia Ethsharu się zbuntowała
I odpierała straszliwy lud
Sprawiedliwość człowieka wybrała
Aby uczynił zbawienny cud.
U boku miecz magiczny nosił
I odwagę niecodzienną miał
Straszliwego shatrę mieczem skosił
Ten bohater Valderem się zwał.


Kończąc pieśń zauważył zbliżających się śmiałków, którzy podjęli się misji ratowania jego rodzinnego miasteczka przed ciemiężcami.
 
__________________
"A kiedy się chimery zlatują mój drogi,
to wtedy człowiek powoli na serce umiera"

Ostatnio edytowane przez vigo : 03-04-2010 o 22:00.
vigo jest offline  
Stary 04-04-2010, 11:52   #18
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dwudziestu bandytów... Breggan wrócił myślami do relacji Truwletta. Musieli być dobrze zorganizowani, skoro ich dowódca kierował poczynaniami swoich podkomendnych za pomocą samych gestów. Albo też potrafił przemawiać do nich w myślach. Ale z tego co Breggan słyszał, nie był to najlepszy sposób komunikacji. A więc raczej wchodziło w grę dobre wyszkolenie.
Tylko czemu nic nie mówił...
Albo był niemową, albo - co też było możliwe - całą bandą kierował ktoś, kto był bardzo dobrze znany wszystkim mieszkańcom.
Skrzywił się na samą myśl. To by kiepsko wróżyło i mieszkańcom, i siódemce wspaniałych, co tych mieszkańców mieli ocalić. Chyba, że nie będą się dzielić pomysłami z żadnym z mieszkańców miasteczka.
Dziwne też było, że władca Agorii nie przysłał swoich żołnierzy. Nie od dziś wiadomo, że działalność bandytów wszelakiej maści źle wpływa na interesy państwa, zmniejszając kwoty wpływające do skarbca w ramach różnej maści podatków. A jeśli ta działalność dotyczyła nie jednego, a kilku miasteczek i wiosek... To już chodziło o grube pieniądze...
Dziwne...

Zatrzymał się na moment, by zastanowić się nad ewentualnym uzupełnieniem ekwipunku.
Chyba niczego nie potrzebował. Ubranie i broń miał. Bełty też. Nawet zapasowe struny... Jedzenia nie potrzebował. Co prawda mógłby sobie kupić jakiegoś wierzchowca, ale... Zasada była prosta - osiem srebrników żywi swego właściciela, właściciel musi żywić konika. A jeśli szkapa padnie... Każdy wiedział, na grzbiecie konia przemierzało się odległości szybciej, ale czy Bregganowi aż tak się spieszyło? Poza tym Truwlett zapewniał transport.
Drogą powrotną nie zamierzał się przejmować. Albo zdobędą konie na bandytach, albo wróci pieszo, jeśli mieszkańcy nie zechcą dodatkowo uhonorować wybawców.
Pozostawały zatyczki do uszu...


"Srebrna łania", w której Breggan wynajął niewielki pokój, była stosunkowo dobrą gospodą. Awantury prawie nigdy się tu nie zdarzało, a o rękoczynach w ogóle nie było mowy. Nie używano obrusów w charakterze prześcieradeł i na odwrót. W łóżku nie gościły stada dokuczliwych krwiożerczych współlokatorów. Jedzenie było nie tylko strawne, ale i smaczne.
"Łania" gościła zwykle kupców i przedstawicieli tak zwanych wolnych zawodów. Tym razem w środku, prócz kupców różnej maści, było, jak zawsze zresztą, paru bardów, malarzy, poetów, przedstawicieli szeroko pojętej klasy magicznej. Tudzież panienek, parających się jednym z najstarszych ponoć zawodów świata.
Tancerka, w skąpych dość szatach, tańcząca na podwyższeniu przeznaczonym zwykle da bardów, przyciągała uwagę większości klienteli. Nowinka artystyczna, która przywędrowała ponoć gdzieś ze wschodu, nie zdążyła się jeszcze opatrzyć, a sądząc po zainteresowaniu łatwo można było się domyślać, że przedstawicielkom tego zawodu nieprędko zagrozi bezrobocie.
Wejście Breggana w zasadzie pozostało niezauważone. Jedynie panienki na moment zwróciły na niego uwagę, ale nadzieja, jaka zapłonęła w ich oczach zniknęła gdy tylko zauważyły brak zainteresowania z jego strony.

Breggan zabezpieczył drzwi przed wejściem nieproszonych gości, sprawdził okno, a potem poszedł spać. Nikt mu nie przeszkodził - ani podpity gość gospody, który pomylił pokoje, ani żądna wrażeń panienka, ani złodziej czy zabójca. Cisza, spokój i sen bez koszmarów czy proroczych wizji.
Gdy rankiem zszedł na dół w sali nie było nikogo. Tylko siedząca za barem zaspana córka karczmarza sennym wzrokiem obrzuciła rannego ptaszka.
- Śniadanie? - spytała głosem równie sennym jak spojrzenie.
- Kawałek chleba z serem - Breggan skinął głową. Wstał przed świtem, a do Zachodniej Bramy aż tak daleko nie było. - Gdyby mnie ktoś szukał, to niech poczeka - dodał.
Że będzie musiał czekać dość długo... to już była sprawa tego kogoś.


Niewielu było takich, co chcieli wyjechać z miasta o tak wczesnej porze. Bryczka z Truwlettem na koźle widoczna była już z daleka. I słyszalna również.
"Jak tak będzie cały dzień, to zatyczki się przydadzą" - pomyślał Breggan, ale Truwlett skończył, zanim on zdążył podejść.
- Dzień dobry - powiedział Breggan, wrzucając na siedzenie swoją niewielką torbę. Zajął miejsce z lewej strony, w kierunku jazdy. W zasadzie było mu obojętne, gdzie usiądzie. Ważniejsze było, koło kogo. Ale o tym mógł się przekonać później.
- Dzień dobry - odpowiedział mu, ziewając, Truwlett.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-04-2010 o 14:53.
Kerm jest offline  
Stary 04-04-2010, 15:07   #19
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z karczmy odetchnęła świeżym, o ile można je takowym nazwać, powietrzem. Odór taniego piwa i potu ludzkiego zastąpił smród odchodów zwierzęcych i, no cóż, potu ludzkiego. Na zewnątrz jednak do tych iście królewskich woni dołączył również nieśmiały powiew wiatru niosący ze sobą ledwie wyczuwalne wspomnienie lasów i szumu strumieni. Uśmiechnęła się radośnie. Może i nie była to wyśniona przygoda o której wieści obejdą świat cały, jednak był to już jakiś początek. Coś zgoła innego niż ponura egzystencja wśród szumowin miejskich.
Z rozmarzenia wyrwało ją bynajmniej nie delikatne pchnięcie w plecy.

- Rusz się babo, do cholery. Przejście tamujesz!

Zarumieniła się lekko, jednak szybko rezon odzyskała.

- Powinnam była wiedzieć że w końcu znajdzie się tu świnia której nabrzmiałe od marnego piwa brzuszysko nie będzie się mogło przecisnąć obok delikatnego ciała kobiecego. Oto i proszę, wieprzek w pełnej swej krasie. Może więc robiąc przysługę temu miastu i biednej kobiecie która to dogadzać takowej świni musi, zrobię przysługę i wstręt to owego trunku w głowie ci zasieję? Co ty na to mój panie? Może coś jeszcze? Czy droga wciąż zbyt wąska? Może to przez pośpiech z jakim na spotkanie dziwki gnasz? Cóż byś powiedział na kolejny prezent?

Jako że mówiąc odwróciła się tak by twarzą w twarz z czerwoną mordą pijaka stanąć, skierowała przy ostatnich słowach spojrzenie wielce wymowne w miejsce tuż pod pasem jego się znajdujące. Spojrzenie które wraz z owymi słowy groźbę nie lada stanowiło dla każdego szanującego się mężczyzny, czy to szumowiny czy jaśnie jego pana.

- To jak? - Uśmiechnęła się słodko.
- Wciąż miejsca za mało?

Twarz jego z początku nieco czerwieńszej barwy nabrała. Zdawać się mogło że lada moment eksploduje niczym jakowyś nieudany eksperyment marnego magika. Lecz nie, barwa przyblakła, wypłowiała. Na koniec niezdrowy kolor zieleni przybrała poprzetykanej plamami białymi niczym grochy na dziecka sukience.

- Panienka wybaczy, jam nie wiedział...

- Nie myślał. - Podpowiedziała usłużnie.

- Nie myślał. Panienka wybaczy, ja już sobie pójdę.

Co powiedziawszy zawrócił swój, nad wyraz rozwinięty tyłek i krokiem raźnym skierował się w stronę z której przybył. Obejrzał się jedynie raz szepcząc pod nosem słowa, które usłużny wiatr do jej uszu przywiał.

- Wiedźma.

Wzruszyła ramionami po czym sama w swoim kierunku się udała. Była wiedźmą. Taka się urodziła i taka też umrze. Nie przeszkadzało jej to, a wręcz napawało dumą i radością. Jej świat był bogaty, mimo iż za bogactwem tym nie kryło się złoto. Świat żywiołów targających duszę. Świat w którym pasja współgrała z odpowiedzialnością. Tradycja wielu pokoleń spoczywająca na młodych jej barkach nie ciążyła, a dodawała odwagi by stawiać czoła przeciwnościom. Dawała wiedzę jak sobie z nimi radzić. Czasami nawet podpowiadała jak je dla siebie wykorzystać. Wyglądała na delikatną, kruchą istotę. Miłą dziewczynę o głowie wypełnionej marzeniami. Po części taka właśnie była. Jednak tylko po części.

Pod Pijanym Kucem jak zwykle panował tłok i nie miłosierny hałas. Karczmarz, niczym dumny pan i władca, stał za barem z kuflem w jednej oraz starą ścierka w drugiej łapie. W kuchni jego żona wraz z trzema córkami, uwijały się zapewne przy garach. Synowie, na wzór ojca, siedzieli w głównym pomieszczeniu. W przeciwieństwie do niego nie zajmowali się jednak interesu pilnowaniem, a obmacywaniem chętnych i dawno nie mytych ciał prostytutek. Znała je wszystkie z imienia. Wynajmowały pokoje na górze, tam gdzie i ona. Odgłosy radosnych igraszek stanowiły swoistą kołysankę każdej nocy którą tu spędziła. Pomachała przyjaźnie do Pana i Władcy, uśmiechnęła się do dziewczyn. W końcu, o ile nic nie stanie na przeszkodzie, są to ostatnie godziny czy wręcz chwile, gdy dane jej będzie oglądanie ich przyjaznych twarzy...

- Te, wiedźma, chono tu!

Okrzyk dobiegł z ciemnego kąta przy kominku. Wzdrygnęła się odruchowo. Jej stały klient jak zwykle wypatrzył ja nim zdążyła skryć się w mroku schodów. Westchnęła po czym postąpiła krok w tamtą stronę. Tylko jeden krok. Po jakie bowiem licho miała się teraz przejmować klientami? Nawet tymi stałymi? Po cóż jej byli? Jutro jej tu już nie będzie. Jutrzejszego ranka zacznie się jej wielka przygoda. Jutro...
Ponownie uśmiech zagościł na jej twarzy.

- Chędoż się sam Joriku Berguntonie!

Odkrzyknęła na owe miłe zaproszenie po czym raźnie i wesoło pokonała drogę dzielącą ją od schodów, je same oraz tą niewielką odległość jaka pozostała do drzwi małej klitki którą tu wynajmowała. Zatrzasnąwszy je za sobą oparła się o nie plecami po czym wybuchnęła wesołym śmiechem. Nareszcie, nareszcie, nareszcie... Zdawało się śpiewać jej serce w takt melodii wygrywanej przez duszę.

- Nareszcie...

Wyszeptała na głos odrywając się od twardego drewna i okręcając wokoło.

- Nareszcie...

Padła na łóżko i podłożywszy sobie dłonie pod głowę wpatrywać się poczęła w sufit. Planowała, snuła marzenia, usnęła.

Zbudził ja hałas na korytarzu. Półprzytomna podniosła się na łokciach po czym rozejrzała wokoło. Było ciemno. Nie żeby stwierdzenie tego faktu miało pomóc w określeniu pory dnia. W tym pokoiku prawie zawsze było ciemno. Nie licząc oczywiście wczesnych godzin porannych kiedy to słońce wdzierając się poprzez szczeliny w ścianie rozjaśniało nieco tą ponurą klitkę. Skoro jednak słońca nie było musiała być noc, względnie dzień... Dość szerokie pojęcie czasu i pory. Nieco zbyt szerokie jak na jej potrzeby.
Uniosła się więc nieco wyżej po czym opuściła nogi na podłogę. Przetarcie dłońmi twarzy nieco pomogło w przegonieniu resztek słodkiego snu. Przeciągnęła się rozprostowując zastygłe mięśnie po czym, wciąż nieco niepewnie, skierowała się w stronę drzwi. Uchyliwszy je nieco wpuściła trochę światła do wnętrza pokoju. Wraz z nim wdarł się również huk bijatyki jaka właśnie musiała się rozpocząć na dole. Okrzyki bólu, przekleństwa i ogólny chaos podpowiedział jej że nie mogło być nazbyt późno. Może nieco po północy, jednak nie dużo.

- No dobrze...

Wymruczała pod nosem po czym ruszyła w stronę łóżka. Musiała się spakować, sprawdzić czy ma wszystko co może się jej przydać w trakcie tej wyprawy po czym uzupełnić to czego nie miała. Na koniec musiała wziąć kąpiel. Niekoniecznie w takiej kolejności.

Pakowanie się nie zajęło jej wiele czasu. Wrzuciwszy do worka podróżnego najpotrzebniejsze rzeczy takie jak ubranie na zmianę czy skrzynka zawierająca najpotrzebniejsze zioła, doszła do wniosku że stanowią one niemal cały jej majątek. Po namyśle doszła jednak do wniosku że nie ma sensu dokładać reszty. W większości i tak były to stare ubrania czy znoszone buty, nadające się jeszcze do noszenia jednak mogące rozpaść w najmniej oczekiwanym momencie. Rzuciwszy ostatnie, pożegnalne spojrzenie na mały pokoik nad Pijanym Kucem, zarzuciła na siebie brązowy płaszcz podróżny po czym zatrzasnęła drzwi. Z workiem przerzuconym przez ramię zeszła ostrożnie po schodach i skierowała kroki w stronę karczmarza. Brzęk kluczy kładzionych na drewnianą ladę sprawił że na chwilę czujne spojrzenie błękitnych oczu spoczęło na jej osobie.

- Wyjeżdżasz -
Stwierdził raczej niż zapytał jednocześnie zgarniając klucze.

- Tak.

Skinął głową w odpowiedzi po czym powrócił to wycierania kufla. Tyle by było w sprawie czułych pożegnań. Wychodząc po raz ostatni omiotła spojrzeniem wnętrze karczmy po czym odwróciwszy się na pięcie, wyszła w czerń nocy.

Łaźnia miejska okazała się niemal pusta. Zapłaciła za osobne pomieszczenie i ciepłe ręczniki. Ekstrawagancja na którą poważyła się wcześniej tylko raz. Leżąc w balii ciepłej wody z dodatkiem olejku migdałowego doszła do wniosku że był to dobry pomysł. Kto wie kiedy następnym razem będzie mogła pozwolić sobie na taki luksus...

Wykąpana, wypoczęta i ubrana w wygodną suknię podróżna w przyjemnym kolorze złotego brązu, usiadła obok młodzieńca, który jako pierwszy zajął miejsce w bryczce. Wsunąwszy worek pod siedzenie i zdjąwszy płaszcz, który szybko do niego dołączył, rzuciła radosnym głosem.

- Dzień dobry panom.

- Dzień dobry - odparł Breggan. - Breggan - przedstawił się. - Zdaje się, że wczoraj nie dopełniłem tego obowiązku...

- Sillaya - przedstawiła się ponownie.
- Ominęło mnie wczoraj coś ważnego? Jakieś zmiany w planach czy detale o których wiedzieć powinnam?

Pytając poprawiła się nieco na siedzeniu po czym korzystając z chwili wyprostowała nogi i odchyliła głowę tak by móc spoglądać w niebo. Nie sprawiała wrażenia zainteresowanej ewentualnymi zmianami czy detalami wyprawy.

Przez sekundę Breggan zastanawiał się, który fragment wypowiedzi Truwletta mógł nie dotrzeć do Sillayi, a potem powiedział:

- Drobiazgów jest parę, zaś dwie rzeczy są bardziej znaczące. Bandytów jest koło dwudziestu, poza tym mają wśród swoich ludzi jakiegoś czarodzieja. Magiczne miecze, amulety i takie tam...
- I zdaje się, są dobrze zorganizowani - dodał.

Sillaya nie sprawiała wrażenia osoby zbyt żądnej wiedzy. pozostałe szczegóły mógł sobie zatem darować. Chyba że zaczęłaby wypytywać.

Uśmiechnęła się.

- Biorąc pod uwagę że i my mamy magów w drużynie, nie powinno być tak całkiem źle. - Odpowiedziała beztrosko.
- Nie mogę się doczekać kiedy ruszymy. Nie znoszę tego miejsca...

Uniosła głowę by spojrzeć na swego rozmówce.

- Dlaczego bierzesz udział w tej wyprawie? Sława? Bogactwo? Zaspokojenie żądz czy temat do kolejnej ballady?

Breggan pokręcił głową.
- Tematy do ballad najlepiej zbierać w karczmie, wysłuchując cudzych opowieści - uśmiechnął się. - Gdy człowiek coś widzi własnymi oczami, to ma nieobiektywne spojrzenie na całą sprawę.
- Panienki rzucające mi kwiaty z balkonów do szczęścia mi niepotrzebne, a bogactwo... Gdyby za tym się kryło pół królestwa, to jeszcze, ale trzydzieści sztuk złota to aż taki majątek nie jest. Z kolei żeby zaspokoić żądze zwykle nie trzeba jechać tyle dni...
- Można by powiedzieć, że zmieniam nieco klimat. Potrzebuję więcej przestrzeni niż można znaleźć w uliczkach wielkiego miasta.

Nie odpowiedziała. Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu po czym ponownie zwróciła spojrzenie w niebo.

- Ten twój brak sympatii do tego miasta jest ogólny, czy też ma jakieś konkretne przyczyny? - spytał dla odmiany.

- Ogólny. - Odpowiedziała po chwili namysłu.
- Życie tutaj jest jak powolne umieranie. Ma się wrażenie że jest się ptakiem który ktoś wsadził do klatki i trzyma w zamkniętym pomieszczeniu bez słońca, błękitu nieba czy zieleni lasów. Ptak żyje, bo musi, jednak co to za życie?

- Lepszy na swobodzie kąsek lada jaki - Breggan zacytował fragment znanego powiedzenia. - Rozumiem to aż za dobrze. Nie ma to jak swobodnie rozwinąć skrzydła.

- Dokładnie. - Odpowiedziała zadowolona że ją zrozumiał.

- Im więcej miejsca dokoła, tym wyżej możesz wzlecieć - dodał z uśmiechem. - Przynajmniej teoretycznie.

- Z drugiej strony im wyżej się wzniesie tym boleśniejszy upadek. Myślę jednak że czasami warto zaryzykować dla tej krótkiej chwili gdzieś tam, na samej górze.

Usiadła prosto widząc kolejną osobę zmierzającą w stronę bryczki.

- Ciekawe jak będzie tym razem. - Rzuciła w stronę Breggana po czym odwróciła się i wesołym głosem przywitała.
- Dzień dobry.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 04-04-2010, 16:42   #20
 
Zombie's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znanyZombie nie jest za bardzo znany
Thomas wysłuchał nowin o bandytach. Jego humor coraz bardziej podupadał. Dwudziestu zbójców to jeszcze nie tragedia... jednak to ich teren... dodatkowo magiczna broń oraz możliwy zdrajca wśród mieszkańców.. może ktoś z władców kraju... no bo przecież bez powodu nie ukrywałby twarzy. Gdy pozostałe osoby, a także ich wspólny mocodawca zaczęli wstawać pożegnał się z nimi życząc dobrej nocy. Zawołał gestem karczmarza.

- Dobry człeku - rzekł z uśmiechem - znalazłoby się może jakieś spokojne miejsce w twej karczmie na spotkanie bogini snu tej nocy?
Mężczyzna o jowialnej twarzy i jakby wizytówce swej profesji - pękatym brzuszysku - uśmiechnął się jednym ze swych wypracowanych uśmiechów odpowiadając:
- Pozostał pokój oraz śniadanie za 1 srebnik lub też jeśli chcesz Panie oszczędzić sakiewkę miejsce na ławie w głownej sali za kilka miedziaków wraz z chlebem i kawałkiem kiełbasy z rana.
Thomas w myślach przeliczył swoje fundusze, skrzywił się nieznacznie i odrzekł:
- Ława starczy dobry gospodarzu. Dziękuję. A teraz proszę o jeszcze jeden kufel tego samego - dodał wskazując na pokal po wypitym cienkuszu uchodzącym tutaj za piwo.

Reszta dnia minęła mu na sączeniu piwa i ponurych myślach co do swojej przyszłości jako "dzielnego wyzwoliciela Baal". Wreszcie, gdy wszyscy goście wyszli z karczmy znalazł sobie wolne miejsce przy pustym kominku zasypiając natychmiast.

Spał mocno, aż do godziny przed jutrzenką kiedy najwyraźniej nawiedził go koszmar. Śnił o walce, ostrych mieczach i człowieku w masce. Obudził się tuż przed świtem zlany potem. Jeszcze kilka minut starał się zebrać myśli instynktowanie zamykając dłoń na rękojeści leżącego obok ławy miecza.
Wreszcie wstał. Zebrał rzeczy idąc do kuchni. Tam krzątała się już kucharka, która po zdawkowym powitaniu podała mu kromkę świeżego chleba i nieduże pęto kiełbasy. Zjadł szybko popijając wodą. Podziekował kobiecie i wyszedł na podwórzec ze studnią.

Umył się doprowadzając do porządku swoje ubranie i samego siebie. Następnie już w pełni rozbudzony i w nieco lepszym nastroju - coś pomiędzy nastrojem kamyka spadającego wraz z lawiną z wysokiej turni, a jaskółki wypatrującej niechybnego ataku sokoła na niebie - ruszył w drogę ku Zachodniej Bramie.

Ulice były puste o tej godzinie. Leciutka mgiełka unosiła się znad bruku zwiastując zbliżającą się wyśmienitą pogodę. Zapewne bez jednej chmurki. Kolejny pełen upału dzień. Tym bardziej wyprawa poza miasto zyskała dodatkowy urok. Przynajmniej ominie go kolejny upalny dzień w mieście. Tak sztucznie poprawiając sobie humor dotarł w pobliże Zachodniej Bramy. Z tego co pamiętał historię Ethsharu to przy tej bramie witano pierwszych powracających z Wielkiej Wojny żołnierzy. Tutaj też, jak pamiętał, jego ojciec po raz pierwszy pokazał mu ich nowy dom. I oto teraz po tylu latach Żołnierz wyruszał znów, w drogę przechodzącą pod portykiem starej bramy... Zza jego pleców na bruk drogi prowadzącej na zachód padały pierwsze promienie brzasku.

tmpphp4mi0vF.jpg

Idąc, cały czas rozmyślał nad przyszłością. Miał nadzieję na przygody i wzbogacenie się, odganiając cień jaki pozostawił po sobie senny koszmar. Wreszcie Thomas ujrzał bryczkę. Obok stał Truwlett rozmawiając z Sillayą i Bregganem. Na odgłos jego kroków kobieta odwróciła się i wesołym głosem przywitała go:
- Dzień dobry.

Thomas ściągnął kaptur tym samym ruchem przeczesując włosy. Ukłonił się mówiąc:

- Dzień dobry Pani i wy Panowie. Oto jestem. - uśmiechnął się, gdyż dobry humor Sillayi był zaraźliwy w tych pierwszych promieniach wschodzącego słońca.- Thomas Barrel gotów do drogi.

Podchodząc bliżej wyciągnął dłoń w stronę Truwletta, a następnie Breggana mówiąc.

- Pozwólcie, że siądę na koźle wraz z naszym przewodnikiem. Z chęcią usłyszę, jak najwięcej o okolicy, do której zmierzamy.
 
__________________
Bunny Suicide its the way of Gun and Icecreams

Ostatnio edytowane przez Zombie : 04-04-2010 o 17:32.
Zombie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172