Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2010, 15:27   #410
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Ninunavielle aep Flaumavelle Ferragamo

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Navielle obudziło poranne słońce wkradające się przez okno. Ciepłe promyki muskały jej skórę zachęcając do otwarcia oczu. Czerwiec zdecydowanie dopisywał, jeśli szło o pogodę. Półelfka czuła się wyspana, może wczorajszy występ zmęczył ją bardziej niż byłaby skłonna przyznać i spała jak zabita? Tak czy inaczej, świadoma zbliżającej się powoli pory spotkania zaczęła się przygotowywać do podjęcia porannej toalety.
Uniosła się na łokciu i niespiesznym spojrzeniem obrzuciła fragment błękitnego nieba widocznego przez okno.


Gdy wstawała zbudziło ją pukanie do drzwi.

-Proszę pani, zamówiona kąpiel- Allure usłyszała kobiecy głos.
Ferragamo narzuciła na nagie ciało szlafroczek.
-Proszę wejść.

Drzwi uchyliły się najpierw, a po chwili otworzyły całkiem popchnięte przez służkę wnoszącą balię. Ta postawiła ją na środku pokoju i zaraz wróciła za drzwi by donieść wiadra z zimną i ciepłą wodą. Wszak klient może mieć różne wymagania co do temperatury swej kąpieli.
-Przyniosę jeszcze ręcznik. Czy życzy sobie pani czegoś jeszcze?
-Nie dziękuję.
Poczekawszy aż służka wyjdzie, zrzuciła z siebie cienka batystową szatkę i czubkiem stopy sprawdziła temperaturę wody. Dolała nieco gorącej. Tak, teraz dobrze...
Weszła do rozkosznie gorącej wody, cichutko pomrukując z zadowolenia. Mogła cieszyć się tym porannym luksusem w samotności jeszcze jakiś czas, bowiem służce zajęło kilka minut przyniesienie świeżego ręcznika. Kobieta wślizgnęła się jednak do pokoju tam dyskretnie, że prawie się jej nie zauważało. Zostawiła ręcznik i bez słowa zostawiła już Navielle sobie samej.
Półelfka delektowała się kąpielą tak długo, by sprawiło jej to przyjemność, i pozwoliła przywrócić skórze i włosom świeżość, ale zanim woda zaczęłaby marszczyć jej skórę.
Zawinięta w sporych rozmiarów ręcznik usiadła za stolikiem na jakiego blacie zdążyła rozstawić spory zestaw kryształowych buteleczek, drewnianych i alabastrowych pudełeczek i słoiczków.
Przyjrzała się uważnie swej twarzy w lustrze. Na spotkanie z młoda czarodziejką musiała się przygotować być może bardziej staranniej niż z Judith.
Nie wiedziała o niej nic prócz imienia i przypuszczalnego wieku.
Tym razem postawiła na oszczędność.
Antymonowy proszek na powieki by podkreślić kolor i kształt oczu.
Odrobina karminu na usta, i muśniecie różem pod kośćmi policzkowymi by je podkreślić.
I odrobina glamarye, tej pokusie trudno się oprzeć, czasem warto zrobić wrażenie.
Drewnianą szpatułką delikatnie rozsmarowała woń bergamoty i paczuli za uszami, pomiędzy piersiami i na nadgarstkach.
Ubrała się w przygotowany poprzedniego wieczora strój.
Czarno - czerwona, pozornie prosta suknia bez rękawów z cieniutkiego aksamitu i tiulu. Do tego czarny płaszcz z czerwonym podbiciem i strój gotowy...

Włosy zwinęła w pozornie niedbały węzeł powyżej karku, pozwalając by kilka pasemek swobodnie opadało na szyję i gołe ramiona.
Czas już był odpowiedni by spokojnym spacerem udać się do dzielnicy w której znajdował się dom Celine.

Ninunavielle robiła piorunujące wrażenie, przyciągając na ulicy maślane spojrzenia mijanych mężczyzn i zazdrosne spojrzenia kobiet. Proste mieszczki nie mogły się równać ani z elegancją, ani z urodą półelfki. Ani chybi będą na nią utyskiwać przy swych mężach, lecz Allure to nie obchodziło. W gości nie można przecież iść byle jak jak ubraną, a już szczególnie gdy idzie się w gości do czarodziejki.
Celine mieszkała w domu, który robił wrażenie. Piętrowy, o bielonych ścianach, z nieregularnym, trochę trójkątnym kształtem i wąskimi oknami. Czarodziejce też mieszczanie musieli zazdrościć.


Ferragamo stanęła przed drzwiami wejściowymi z jasnego drewna i zakołatała. Nie zdziwiła się bynajmniej, kiedy zamiast stukania usłyszała ptasie trele- użytkownicy Sztuki lubili szastać swymi zdolnościami. Odrzwia otworzyły się po kilku chwilach i stanął w nich młody, długowłosy mężczyzna. Widok pięknej półelfki wywarł na nim wrażenie, wyraźnie bowiem szukał słów nim się odezwał.


-Czego sobie panna życzy?
-Życzę sobie różnych rzeczy w życiu, ale aktulnie chyba najbardziej widzenia z panna Celine. Jestem Ninunavielle Ferragamo, byłam dziś z nią umówiona.

-Och, oczywiście- powiedział trochę zażenowany tym, że w ogóle zadał tak głupie pytanie.-Proszę, proszę do środka- mężczyzna cofnął się wgłąb domu i skłonił.
Naveille skinęła lekko głową i przestąpiła próg domu i rozejrzała się dyskretnie. Mężczyzna, który nawiasem mówiąc nie raczył się przedstawić, poprowadził Navielle przez korytarz. Jak można było przypuszczać Celine mieszkała bogato- na ścianach wisiało kilka obrazów, z czego przynajmniej dwa przyprawiłyby o zawał swoją rozwiązłością kapłanów świętego ognia. Nawet podłoga dawała dowód majętności, wyłożona bowiem była dywanem, który ani chybi importowany był z Nilfgaardu.
Półelfka zaprowadzona została do salonu, urządzonego z wytrawną elegancją. Utrzymany był w jasnej kolorystyce, ściany były białe, fotele i kanapa beżowe. Stół tylko wyróżniał się na ich tle, zrobiony był bowiem z mahoniu. Gospodyni, Celine de Lure, wstała z kanapy gdy tylko zobaczyła przybycie swego gościa. Czarodziejka jakby nie pasowała do własnego domu. Jasne włosy miała rozpuszczone, kreacja jej (choć sugestywnie krótka) była prosta i pozbawiona ozdób.


-Dziękuję Pierre, możesz zostawić nas same- a więc tak nazywał się przystojny rudzielec.-Dzień dobry- czarodziejka zwróciła się do półelfki, podchodząc do niej coraz bliżej.-Nazywam się Celine de Lure.
Allure skłoniła się z gracją.
-Witaj, pani Celine. Jestem Ninunavielle aeph Ferragmao.
-Miło mi cię poznać- rzekła z uśmiechem czarodziejka i dygnęła.-Proszę, usiądź gdzie ci wygodnie.
Allure podeszła do stojącego przy stole fotela, i usiadła w nim.
-Wspaniała suknia- pochwaliła de Lure.-Czy mogłabym poznać nazwisko krawca?
-Dziękuję. Craig Rehten z Gors Valen, tak się nazywa ów gnom jakiego dziełem jest ta sukienka.- Wstępna, kurtuazyjna rozmowa tym razem miała być o ubraniach. Miła odmiana.
-Mmmm... Gors Velen. Dawno tam nie byłam- rozmarzyła się czarodziejka.-A chyba powinnam, choćby po nową suknię- zaśmiała się siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. Cóż, jej odsłonięte łydki też nie spodobałyby się kapłanom wiecznego ognia... przynajmniej oficjalnie.
-Zdążyłam się przekonać, że tu też można znaleźć dobrych rzemieślników w materii krawieckiej, choć innych najwyraźniej należałoby nauczyć dobrych manier...
-Och, spotkałaś się z nieprzyjemnościami? Mam nadzieję, że nie z powodu... no wiesz- wskazała na swoje uszy.

do Derricka Talbitt

lipiec, zachodnia granica Rivii

Powrót do wsi w której Derrick rozstał się z Liliel i krasnoludami był jeszcze nudniejszy, niż nocna jazda sprzed pięciu dni. Może i wtedy rozmowa z żołnierzami się nie kleiła, ale teraz na żadną rozmowę nawet nie było szans. Bo i z kim? Z koniem? Z drzewami? Podobno druidzi gadali do drzew, ale Talbitt nie był pewien czy te im odpowiadały. A jeśli nawet tak, to czy druidzi mieli wszystkie klepki na miejscu?
I tak medyk, wynudzony strasznie, dotarł w końcu do wsi wczesnym wieczorem. Z tego co pamiętał, to kolejna wieś po drodze była dość daleko, więc nie było się co zapuszczać, nawet jeśli noc późno zapadała. Zresztą koń też już miał dość. Miejsce się jednak dla niego w oborze znalazło, bo stajni nie było. Nawet się jakiś obrok znalazł, bo chłopi to ludzie prości, ale zaradni i wiedzieli, że z medykami to trzeba za pan brat się trzymać. Szczególnie, kiedy rzeczony medyk pozbył się już paskudnej grupi nieludzi.

Zaoferowano Derrickowi także gościnę w jednej z chat, z której to mężczyzna skrzętnie skorzystał. A jako że wciąż było w miarę wcześnie i nikt się jeszcze do snu nie kładł Talbitt wypytał trochę o drogę do Loc Eskalott.
-No panie. Do jeziura to se można dwojako jechoć. Albo traktem, po bożemu po twardej ziemi sobie pojechoć i się w pińć dni do uwinąć- wyjaśniał gospodarz medyka.-Albo jako te Temerczyki- tutaj chłop splunął- popłynunć. Bo ten Loc Eskalott to to po pierunie duży i wielgachna rzeka do niego wpado. No i tom rzekom się drewno spławia i towary różne. Tako jakby pan medyk jutro na trakcie na wschód odbił, to by pan trafił do rzecznego portu i jakby jaką łódź ucapił to się w cztera dni do uwinąć- chłopu się morda roześmiała, bo dumny był wyraźnie, że takiemu uczonemu medykowi mógł coś wyjaśnić.
Strapił się jednak zaraz i palnął się w czoło.
-Ale panie, rzekom to tera niebezpieczna- podjął.-Bo jo słyszoł, nie dalej jak trzy dni tema, że w lesie, co przezeń rzeko płynie, siem kikumory zalęgły.
Derrick słyszał o takich stworach. Co prawda nazywały się kikimory, ale "popłynunć" też się inaczej mówi. Otóż kikimora była prawdziwie paskudnym stworem, trochę jakby bękartem pająka i kraba, o tak grubym pancerzu, że podobno tylko wiedźmińskim mieczem szło taką usiec. W dodatku w przeciwieństwie do wielu dzikich bestii, kikimory celowo polowały na ludzi- najwyraźniej ich mięso uznawały za przysmak.
-A jak takie paskudztwa tera tam na przepływajunce statki zaczełyby skokoć? I ludzi pożeroć? Gupia sprawo, gupia. Jakiego mutanta by musieli kupce najunć, coby potwory powybijoł.

O ile jeden wiedźmin podołałby całemu stadku kikimor. Co prawda różne rzeczy się o nich mówiło, ale Derrick nie miał okazji widzieć żadnego w akcji. No i jeśli prawdą były plotki sprzed tygodnia, że teraz wiedźmini walą drzwiami i oknami do Spalli, żeby usiec tam wampiry, to pewnie w pobliżu Loc Eskalott żadnego nie ma.
A skoro już o wampirach mowa. Ciekawe czy ta postrzelona wiedźminka co ją na Trakcie Zachodnim Talbitt spotkał dogoniła Francescę?

Z dalszej rozmowy z gospodarzem już nic ciekawego nie wynikło, tedy Derrick zdecydował pójść spać i ruszyć w drogę skoro świt. Na trakcie będzie mógł się zastanowić, którą drogę obrać.

(...)

Jako zdecydował, tak i zrobił. Po pierwszym pianiu koguta Derrick umył się w wodzie ze studni, dał gospodarzowi parę monet w podzięce (ten co prawda protestował, ale tak nieszczerze, że aż bodło to w oczy) i zabrawszy konia z obory ruszył w drogę.
Na trakcie natknął się na kilku podróżnych, których podpytał o swych niedawnych towarzyszy. Niestety żaden z nich o grupce trzech krasnoludów z półelfką nie słyszał, o spotkaniu ich osobiście nie wspominając. Prawie każdy za to słyszał o kikimorach. Najwyraźniej chłop nie skłamał, ani nie przywidziało mu się nic po pijaku.

Talbitt do wspomnianego przez gospodarza rozstaju dróg dotarł po południu.


Stanął więc przed ostatecznym wyborem, czy ruszyć na wschód, do portu i ryzykować napaść kikimor dla oszczędzenia jednego dnia, czy pojechać na południe traktem?

do Sentisa

czerwiec, miasto Skania, Rivia

Elfia prostytutka czekała w umówionym miejscu, nie rozmyśliła się w ostatniej chwili. I bardzo dobrze, bo była jedyną przepustką jaką złodzieje mieli do domu Adolfa. Już bliżej zrezygnowania był Ciarn, który potwornie narzekał na brak liny podczas drogi. Włam był jednak nieodwołalny, skoro powiedziało się a, to trzeba było powiedzieć b.

-Ile będziecie potrzebowali czasu na tą waszą akcję?- podpytywała Ilia.
-Niedługo. Pewnie kwadrans, albo trzydzieści minut. Czemu pytasz?- wyjaśnił Ciarn.
-Po prostu nie wiem jak szybko mam wyssać wszystkie siły z tego szkieletu- wyjaśniła elfka, a sposób w jaki powiedziała "wyssać" przywoływał do głowy niedwuznaczne skojarzenia.

(...)

Kawałek przed domem kupca półelfi złodziej skręcił w ciemny zaułek i zaraz zniknął z oczu. Nie miał żadnej potrzeby iść dalej ze wspólnikami i ryzykować, że zapamięta go jakiś strażnik Adolfa.

Kamienica kupca była całkiem okazała- dwa piętra, do tego stryszek, przeszklone okna. Od razu widać, że kradzież na biednego nie padnie. Co jednak również było widać, właściciel dbał o swoje domostwo, bo w pobliżu co i rusz kręcił się jakiś strażnik. Trudno, Ciarn będzie musiał coś wymyślić.


Elfka zapukała do drzwi wejściowych, które zaraz otworzyły się i stanął w nich postawny mężczyzna z mieczem przy pasie. Ani chybi strażnik, choć z zakazanej mordy wyglądał jak jakiś najemnik-weteran.
-To ty miałaś towarzyszyć dziś panu Adolfowi?- zapytał tonem, który wskazywał, że odpowiedź „nie” nie byłaby mile widziana.
-Oho, jaki duży mężczyzna wita mnie w progu. Uroczo-niestety subtelny, kurwi flirt nie wywarł na strażniku żadnego wrażenia.-Tak, to ja- potwierdziła więc elfka znużonym tonem.
-Wejdź- burknął jedynie mężczyzna i gdy tylko Ilia przekroczyła próg, spróbował zamknąć drzwi, na co Sentis nie pozwolił.
-Hej, umawiałam się z panem Adolfem, że mój opiekun poczeka w środku!-zaprotestowała głośno prostytutka na tą ewidentną próbę wysiudania elfa.
-Och, mówisz o tym- strażnik udał zdziwienie. Za to nie udał pogardy w głosie.-Myślałem, że to jakiś wychudzony żebrak chciał błagać o jałmużnę.
Jak się w ludziach mieści tyle skurwysyństwa, Sentis nigdy nie potrafił pojąć. Został jednak przynajmniej wpuszczony i razem z Ilią zaprowadzony na piętro. Elf korzystał z okazji by się trochę rozejrzeć. Parter był dość przestronny, mało w nim było pokoi, większość miejsca zajmował... hall, z braku lepszego terminu, choć nijak nie pasowało to do kamienicznej architektury. Obraz raczej znajdował się na pierwszym, albo drugim piętrze. Jedyną rzeczą jaka wpadła złodziejowi w oko był pokoik opodal drzwi wejściowych: przez uchylone drzwi dostrzegł stojak na broń i dosłyszał karcianą rozmowę prowadzoną przez chyba dwójkę ludzi. Znaczy się pokój straży znajdował się pewnie tam.

Na piętrze było już bardziej bogato- bielutkie ściany, podłogi pokryte dywanami, na lewo od schodów drzwi do pokoi, na prawo drzwi do sporego salonu z kominkiem. Sentisowi przez moment przebiegł przez głowę pomysł, że do wnętrza budynku można by się dostać przez komin, ale szybko odrzucił tą ideę jako po prostu śmieszną.
Niestety nie dane było elfowi pozwiedzać sobie dalej pięterka, bowiem został wprowadzony, razem z Ilią, do salonu w którym czekał już gospodarz. Ubrany był w paskudny, pstrokaty szlafrok, który dosłownie wisiał na jego chudym ciele.
-Ach, w końcu przybyłaś- zaczął Adolf. I nie były to słowa zachwytu, bynajmniej. Raczej wyrzutu, że d'hoine musiał tyle czekać.-Nie marnujmy zatem więcej czasu. Udaj się ze mną do mych pokoi- zarządził kupiec.
-Czy napijesz się czegoś?- zaoferował wspaniałomyślnie.
-Puchar wina byłby miłym prezentem- zaświergotała Ilia, na co Adolf skinął na służącego, który zaraz gdzieś poszedł. Z pewnością po rzeczone wino.

Salon wkrótce opustoszał, co nie oznaczało, że elf został sam. To byłby zbytek łaski. Został z nim ten cholerny, rasistowski najemnik. I co było robić w takiej sytuacji? Przecież nie walnie go w łeb i nie zacznie łazić po korytarzach. Czas płynął, a Sentis wciąż nie miał dobrego pomysłu jak tu wywinąć się na chwilę strażnikowi. Aż nagle okazja pojawiła się sama.
Może nie tak do końca nagle, bo jej preludium było wyraźnie słyszalne w postaci okrzyków, westchnień i sapania. Ani Adolf, ani Ilia nie folgowali sobie w werbalizacji doznań, co było dla innych obecnych w kamienicy dość krępujące. Dla niektórych najwyraźniej na tyle, że mieli ochoty dłużej tych hałasów słuchać.
-O kurwa- wyrwało się najemnikowi.-Siedź tu na dupie i nie próbuj niczego kraść. Przeszukam cię osobiście przy wyjściu kłapouchu- warknął zaraz i wyszedł z salonu. Tym samym elf został sam, choć nie miał pojęcia na ile. Ale i tak nie narzekał, wprost przeciwnie. Był wdzięczny za ludzką głupotę.

do Francesci de Riue

czerwiec, bezdroża Rivii

Wampirzyca miała pełną świadomość tego, że nie musiała specjalnie upiększać się na wieczór. Po pierwsze oczywiście dlatego, że była piękna sama w sobie, ale głównie chodziło tutaj o naturalny wampirzy magnetyzm. Skoro wpadła już krawcowi w oko, to nawet gdyby poszła na spotkanie rozczochrana i w wiejskiej koszulinie to i tak mężczyźnie by to nie przeszkadzało. Ale kobieca próżność jest uniwersalna, niezależnie od rasy.
Anją Francesca się nie przejmowała, dziewczyna da sobie przecież radę przez jeden dzień. No i miło było sobie odpocząć od problemów, jakie wilkołaczyca powodowała. Nie byłoby z nią żadnych szans na nocleg w karczmie. Pewnie zjadłaby innych gości.

A tak Lisek mogła się w spokoju wykapać w zamówionej balii, przebrać się, uczesać i trochę zrelaksować. Gdyby udało się jej znaleźć Lionorę, to pieniędzy z nagrody starczyłoby na naprawdę długie byczenie się. A do tego ten szlachecki tytuł. De Riue idea bycia szlachcianką w Aldersbergu wydawała się bardzo zabawna. Nieświadome ofiary wywyższyłyby ją ponad szary tłum, szanowały nawet nie domyslając się jej prawdziwej natury.
Tak jak nie domyslał się jej krawiec do którego udała się po raz drugi trochę przed wieczorem, tak jak się z nim umówiła. Mężczyzna, imieniem Stanislav, nie potrafił wyjść z podziwu dla wyglądu Francesci. I nawet nie chodziło tutaj o jej urodę jako taką, krawcowi bardzo podobał się sposób w jaki Lisek się nosiła, jaki miała gust do ubioru. Cóż, skrzywienie zawodowe.


Ze słów mężczyzny, podobnie jak ze słów karczmarki, wynikało, że mieścina jest bardzo spokojna i niewiele się w niej dzieje. W lasach spokojnie i nic nie straszy. A jak coś już kogoś zje (co zdarza się bardzo sporadycznie) to okazuje się, że to zwykły dziki zwierz a nie żadna mantikora. Jedynie teraz trochę niepokoju w miasteczku zasiała plotka o pojawieniu się inkuba, co też de Riue już słyszała.
I tak jak rozmowa się rozwijała, tak dwójka zbliżała się do miejsca w którym miała zjeść wspólną kolację. Tyle tylko, że okolica wydawała się Liskowi dziwnie znajoma. Co nie było wcale dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Stanislav prowadził Francescę do karczmy w której się zatrzymała. Sytuacja trochę krępująca, nawet jeśli w mieście były tylko dwie karczmy.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Może i Brisske mieszkał blisko, ale nocne ekscesy wymęczyły Rennarda bardziej, niż byłby skłonny się przyznać. Kiedy w końcu dotarł do kamienicy i pukał do drzwi wejściowych, odczuwał nieodpartą potrzebę by usiąść na jakimś krześle. Przynajmniej nie musiał długo czekać pod drzwiami, otworzyły się bowiem po chwili. No, może nie do końca otworzyły- raczej uchyliły, na tyle by wysunęła się przez nie mała, chłopięca główka.


-A pan czego?

- Pewnikiem będę twoim nowym guwernerem chłopcze. Rennard de Falco do pana Brisske- odparł szpieg.

-Nowym kim?- zainteresował się malec.

- Nauczycielem -wyjaśnił Rennard. Po czym spytał.- Jak masz na imię?

-Ivo.

- A więc Ivo. Powiedz panu Brisske, że pan de Falco przyszedł- dodał na koniec Rennard nieco marudnym tonem głosu.

Chłopiec pokiwał głową i zatrzasnął Rennardowi drzwi przed nosem. Teraz już szpieg musiał chwilę odczekać, co przyjemności mu żadnej nie sprawiło, aż w końcu przyszedł gospodarz i wpuścił go do środka.
Gdy weszli Rennard potulnie szedł za gospodarzem, mając nadzieję na załatwienie szybko spraw związanych z pieniędzmi, pouczenie dzieciarni, przez wyznaczony okres i zajęcie się ważniejszymi sprawami. Dlatego też nie odzywał się zbyt wiele idąc ze panem Brisske.

Gdy obaj mężczyźni weszli do salonu, Brisske odezwał się pierwszy.-Dzień dobry panu, dzień dobry. Rozumiem, że przyszedł pan dać pierwsze lekcje?

-Tak...oraz w kwestii zaliczki, na poczet rachunków do zapłacenia. Tak jak żeśmy się wczoraj umawiali- rzekł w odpowiedzi de Falco.

-Ach, tak, tak. Faktycznie. Już przynoszę pieniądze i wołam dzieci- rzekł gospodarz i poszedł wgłąb domu. Słyszeć się tylko dało jego nawoływania:-Ivo, Essi, do salonu!

Rennard cierpliwie czekał na to co wydarzy się dalej. Ogólnie miał niejakie pojecie jak takie lekcje mają wyglądać. Wszak sam podobnie uczony, za swych dziecinnych lat. Ivo był mały, być może Essi też będzie. Co oznaczało, że będzie musiał zacząć uczyć od podstaw. Więc powinno pójść gładko.

Po kolejnych minutach do salonu wróciła głowa rodziny wraz z pociechami. Młodym Ivo i jeszcze młodszą Essi. Dwójka szkrabów wyglądała na dziesięć do góra czternastu lat.


Ojciec usadził je na kanapie, samemu wyliczając Rennardowi co do grosza zapłatę.
-Proszę bardzo i niech pan zaczyna. Jakbym był potrzebny, to jestem na górze. Wystarczy zawołać.

Rennard spojrzał na dzieciarnię i rzekł.- Pewnie czytać nie umiecie, co?

-Ja umiem- obruszył się chłopiec, za to dziewczynka wyraźnie onieśmielona obecnością kogoś obcego wpatrywała się intensywnie we własne kolana.

- A co czytujesz?- spytał się de Falco.

-A co się czytuje?- zdziwił się malec.

- Nie masz tu jakiś bajek?- zdziwił się de Falco, potarł podbródek dodając.- Naukę trzeba zawsze zacząć od nauczenia się czytania.

-Ale ja umiem czytać- zarzekał się chłopak.

-Ale twoja siostra nie. Poza tym, zobaczymy jak dobrze- rzekł Rennard, przybrał uczoną minę doświadczonego bakałarza dodając.- Najpierw zobaczymy, ile umiecie. A potem nauczę was tego, czego nie umiecie.

Nauka się trochę dłużyła, głównie dlatego, że Rennard nie miał do niej większego powołania. Z Moniką jeszcze mu jakoś szło, ale kupieckie dzieci to już nie dla niego. Chłopak faktycznie umiał czytać, pisać trochę też, przy czym słowo trochę jest tu kluczowe. Z ortografią był na bakier a i kulfony takie kreślił, że oczy bolały.
Z Essi było jeszcze gorzej- nie dość, że sporo czasu minęło nim Rennard nakłonił dziewczynkę choćby do odezwania się, to wyszło, że nie miała nawet podstaw. De Falco ino zdążył przedstawić jej alfabet, a i to nie do końca.
Szczęśliwie obowiązki się w końcu skończyły... to znaczy, jedne obowiązki, bo teraz trzebaby było wrócić do karczmy i opłacić rachunki.

(...)

Choć gdy de Falco do karczmy dotarł szybko okazało się, że opłata rachunków to chyba nie jedyny jego problem. Karczmarz bowiem z miejsca praktycznie powiedział szpiegowi, że szukała go jego służka, wyraźnie czymś od rana zdenerwowana. I chyba źródłem kłopotów miała być Henrietta.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 06-04-2010 o 18:42.
Zapatashura jest offline