Pamięcią znów powrócił do tych straszliwych chwil z przeszłości. Ukochana kobieta umierającą na twoich rękach. A potem minuty, godziny, dni i lata w bólu. Nie był to ból piękny, ból poetycki. Był to najbardziej prymitywny, dziki ból, ból fizyczny, ból po utraceniu prawdziwej, jedynej miłości. Przynajmniej Hawk głęboko w to wierzył. A potem kolejne lata wyrzutów. Że mógł ją uratować: Mógł się BARDZIEJ postarać. I przez te lata nie pojawił się nikt, kto wyrwał by z tego wiecznego marazmu. Pierdolony świat pozbawiony odpowiednich ludzi.
Z ponownej fali rozpaczy wewnętrznej, której jednak nigdy nie okazywał wybudziły go słowa Grey\a.
„- Kurwa mać. Musimy ruszać, do cholery. Szaman możesz chodzić? Jak nie, to zostawiamy go na łodzi. Chyba, że ktoś ma nosze.. i chcę go tachać. - Uśmiechnął się ironicznie. - Ja, meks i stary pójdziemy z przodu na czujce. Reszta pójdzie kilkanaście metrów za nami. Pasuje? Byle szybciej, do cholery.”
Daniel Hawk nie odpowiedział, kiwnął jedynie niemrawo głową. Niebezpieczna robota. W sam raz dla niego. Zaraz jednak zreflektował się- bo co w dzisiejszym świecie było bezpieczne ?
Nie żeby był jakimś super twardzielem. Hawk nigdy nie pozował na super twardziela, ultra-komandosa, jak ten meks, Scorpion. Po prostu nie miał już żadnego powodu do życia.
On sam wiedział o tym najlepiej.
Szybkim krokiem ruszył do worka z amunicją, pogrzebał chwilę, wyciągnął swoje rzeczy: Ak47, kałasznikow.
Prawdziwa klasyka gatunku. Ufał temu gnatowi jak nie ufał nigdy nikomu na całym świecie, nie wliczając w to oczywiście swojego ojca i Jenny.
Ojciec…ojciec to przeszłość, do której obiecał nigdy nie wracać. Nawet w myślach, nawet w najgłębszych zakamarkach swojego umysłu.
I Beretta.
Włoska robota, może nie idealna na takie warunki, ale dobrze spełniająca swoje zadanie.
Ach, no i jego kastet.
Na twarz Hawk wystąpił grymas, który w założeniu miał być uśmiechem: Ile szczęk potrzaskał tym kawałkiem metalu ?
Schował nóż, kastet założył na lewą dłoń. Był mańkutem i swego czasu miał mocny lewy sierpowy. Pistolet wsadził do kabury pod kurtką, kałasznikowa trzymał w pogotowiu.
- Ruszamy?- Zapytał spokojnie, jak zwykle wpatrując się w gęstą linię drzew.