Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2010, 19:02   #12
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Deacon szedł długim korytarzem, na końcu którego znajdowało się pomieszczenie z przybyszami. Otoczenie bardziej przypominało mu więzienie niż noclegownie dla gości narodu. Wiedział doskonale co miał na myśli. Wielokrotnie był przewodnikiem przyjezdnych z odległych miast i państw, chociaż nigdy z aż tak odległych. Właściwie nie wiedział czego ma się spodziewać. Rada ograniczyła się tylko do ogólnych zaleceń, pomijając wtajemniczenie Tohta w szczegóły czekającego go zadania. Próbował jeszcze przywołać słowa mistrzów i doszukać się w nich jakiejś wskazówki. Po raz dziesiąty niczego nie znajdował. Miał po prostu oprowadzić „naszych gości”, jak to określiła rada, po mieście i pokazać im to co będą chcieli zobaczyć, a na koniec doprowadzić ich przed oblicze rady. Mag doszedł do odpowiednich drzwi. Można je było z łatwością poznać, ponieważ tylko przy nich stał strażnik. Deacon wolał nie roztrząsać kwestii czy jest tu dla bezpieczeństwa przybyszów, czy raczej po to by zapobiec ich ucieczce. Gdy stanął przed drzwiami spojrzał na wartownika i powiedział spokojnie:

- Zrób sobie przerwę. Myślę, że dam sobie z nimi radę w razie konieczności.

Bynajmniej nie chodziło tu o wygodę tego człowieka. Toht zawsze mówił to co myślał i niejednokrotnie napytał sobie przez to biedy. Wolał, żeby nikt nie podsłuchiwał jego rozmowy z „gośćmi”. Nie zamierzał przed nimi ukrywać własnego zdania, a nie widział powodu by ryzykować kolejną reprymendę i kto wie jaką karę. Gdy strażnik zniknął za rogiem, mag cicho zapukał i po krótkiej chwili nacisnął klamkę.

Rozejrzał się po pokoju. Doszedł do wniosku, że nie było tu tak źle, a przynajmniej lepiej niż przewidywał po wystroju korytarza, ale do pokoju gościnnego dla typowych dygnitarzy, wciąż dużo brakowało. Obecni w środku zdawali się jednak tym nie przejmować. Nie wyglądali na oburzonych takim traktowaniem, czy zmęczonych z powodu złych warunków do spania. Wręcz przeciwnie zdawali się wypoczęci i w miarę zadowoleni, przynajmniej na tyle na ile pozwalała im na to obecna sytuacja. Deacon przyjrzał się obojgu.

Pierwszy osobnik miał zieloną skórę i jakieś dziwne, gumowate coś zastępujące mu włosy. Tohta aż skręciło od środka na ten widok. Widział kilka razy potomków dawnych przybyszów, ale takiego cudaka jeszcze nigdy. Zresztą dawni przybysze też specjalnie nie przypadli mu do gustu. Szybko więc, nie dając niczego po sobie znać, zerknął na kobietę. Tym razem jego oczom ukazał się znacznie przyjemniejszy widok. Rudowłosa, zgrabna dziewczyna w dość niezwykłym stroju, chociaż mag nie mógł powiedzieć, by ten obcisły kostium specjalnie mu przeszkadzał, a nawet wręcz przeciwnie. Zorientowawszy się jednak, że milczy odrobinę za długo, wreszcie przemówił:

- Witajcie, drodzy przybysze, na planecie Krylin – powiedział kładąc dłoń na piersi, jednocześnie wykonując głęboki ukłon. - Raczcie wybaczyć to szorstkie traktowanie na początku waszej wizyty. Niestety niezbyt często mamy tu takich gości, a niektórzy z odpowiadających za obronę ludzi, jest mocno przewrażliwiona na punkcie bezpieczeństwa. Mam jednak nadzieję, że nie będziecie za to nieporozumienie żywić do nas zbyt głębokiej urazy – tu zrobił krótką pauzę, jakby czekając na odpowiedź, ale zanim ktokolwiek zdołałby jej udzielić, ponownie zaczął mówić. - Pozwólcie, że się przedstawię. Nazywam się Deacon Toht i dzisiaj będę waszym przewodnikiem. Jeżeli macie jakieś pytania, z największą radością na nie odpowiem. Jeżeli nie, to zapraszam za mną. Z pewnością zbrzydły wam już te ponure ściany.

- Sytuacja jest niewygodna dla nas wszystkich ale rozumiemy wasze pobudki - kobieta wystąpiła do przodu. - Jestem Taran Tianna a to mój uczeń Yetaala Keoln. I oboje chcielibyśmy wreszcie wyrwać się z tych czterech ścian.

- Naturalnie - Deacon wykonał lekkie skinienie głową. - Zapraszam tędy - powiedział wskazując otwarte drzwi. Wolał skupić wzrok właśnie na dziewczynie udając, że drugi rozmówca jest normalnym człowiekiem, albo nawet, że go nie ma. Kontakty wzrokowe z nim chciał ograniczyć do minimum. Jednocześnie miał nadzieję, że wkrótce się do niego przyzwyczai.

- Dowiedzieliśmy się, że na waszej planecie znajdują się pozostałości statku Sithów. Będziemy radzi, jeżeli zgodzisz się zaprowadzić nas do tego miejsca, Deaconie Toth - odezwał się dziwny kosmita.

Deacon spojrzał na Twi'leka, po czym odpowiedział krótkim "Oczywiście" i znów odwrócił się w kierunku Taran. Cały czas czekał przy drzwiach, nie chcąc przechodzić przez nie jako pierwszy. Uważał, że tego wymagają od niego dobre maniery. Tymczasem rudowłosa przez chwilę przyglądała się swojemu przewodnikowi, a następnie skinęła głową uczniowi i ruszyła przodem.

- Jeśli to nie sprawi problemu potem chcielibyśmy zajrzeć do naszego własnego statku, musimy zająć się naprawami - oznajmiła.

Gdy opuścili już pokój, Deacon kroczył obok kobiety, tak by nie wysuwać się przed nią, a jednocześnie móc prowadzić swoich gości. Po przejściu długim, ciemnym korytarzem i krótkiej wspinaczce schodami, przeszli przez główny hol, a następnie wyszli na zewnątrz. Pogoda była wprost idealna na spacer. Słońce przygrzewało, a od czasu do czasu można było poczuć lekki powiew wiatru, który umilał wędrówkę. Toht podążał jedną z głównych ulic miasta, jednocześnie opisując, co ciekawsze miejsca. Opowiedział już historię dwudniowego króla Yshatra, oraz Wojny 200-letniej. Teraz, wskazując na wspaniałe zabudowania, przypominające niewielki pałac, opowiadał historię króla Efgardha:

- Za jego rządów kraj stał się prawdziwą potęgą. Niestety w końcowej fazie swoich rządów, padł ofiarą manii spłodzenia męskiego potomka. Próbował tego z całą masą kobiet, nierzadko losowo wybieranych, przez co całkowicie porzucił swoje obowiązki władcy, a jego wrogowie nie mieli większych problemów z odzyskaniem tego, co Efgardh im zabrał. Niedługo potem król padł ofiarą zamachu stanu, co zakończyło panowanie dynastii Fogrthów.

- Proszę mi opowiedzieć o magii. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w historii waszego świata? - spytała Taran, gdy jej przewodnik zakończył opowieść.

- Proszę, zwracaj się do mnie normalnie, w drugiej osobie - powiedział łagodnie Toht. - Mam na imię Deacon - przypomniał, jakby uważał, że dziewczynie ta informacja mogła już wylecieć z głowy. - Magia była tu od zawsze. Jest naturalna jak woda, powietrze, niebo i ziemia. A czy możemy spytać kiedy woda pojawiła się w naszej historii? - spytał z uśmiechem.

- Czyli używacie jej od zawsze?

- Poznaliście jej naturę? Oczywiście nie prosimy cię, Deaconie o powiedzenie nam tego, czego nie chcesz, lub nie możesz - wtrącił Yetaala.

- Pozwólcie, że odpowiem po kolei - powiedział mag wciąż spoglądając albo na młodą Jedi, albo przed siebie. - Z pewnością nie używamy jej od zawsze. W końcu nasza planeta nie istnieje tak długo – mrugnął okiem. - Wykorzystujemy ją jednak od niepamiętnych czasów. W naszej historii jest sporo białych plam, których niestety gildia nie spieszy się pozbyć. Osobiście jestem zapalonym historykiem i jeśli miałbym wyrazić jakąś teorię na ten temat powiedziałbym, że magia towarzyszy nam dłużej niż pismo lub inne środki przekazu i stąd brak jakichkolwiek wzmianek o prekursorach jej używania. Co do jej natury to oczywiście w pewnym stopniu ją poznaliśmy, ale w żadnej dziedzinie nauki nie można mówić o pełnej wiedzy. Z pewnością sporo pozostaje do nauczenia, a kto wie, czy nie znamy czasami tylko małego ułamka możliwości, jakie daje nam magia.

- Czy mógłbyś nam więc opowiedzieć o istocie magii? - dopytywał spokojnie kosmita. - Czy Sithowie także się nią posługiwali, tuż po przybyciu na waszą planetę oczywiście? Dalszą historię przedstawił nam już kapitan Tarko. Wybacz, jeżeli uraziłem cię tym pytaniem, jednak chciałbym móc poznać to miejsce, a wydaje mi się, że najlepszą drogą do tego będzie zrozumienie waszej magii.

- Oczywiście nie urażasz mnie tym pytaniem eee... Yetaala, prawda? - Deacon upewnił się. Uznał, że chłopak jest całkiem miły, a przynajmniej uprzejmy i chyba odrobinę nieśmiały. Wciąż jednak pozostawała kwestia jego wyglądu. - Jeśli jednak mógłbym ci coś poradzić. Lepiej nie zadawaj tego typu pytań innym osobom. Jak już wspomniałem, niektórzy są nieco przewrażliwieni na punkcie bezpieczeństwa, a nasze tajemnice również się do tego kwalifikują. Mimo wszystko wolałbym nie odpowiadać na twoje pierwsze pytanie. Nie dlatego, że ci nie ufam, bądź mi tego zabroniono, ale dlatego, że zwyczajnie nie czuję się na siłach. Kiepski byłby ze mnie nauczyciel, a wolałbym niczego nie pomylić, żebyście czegoś opacznie nie zrozumieli. Co do Sithów, to oczywiście próbowali opanować naszą magię, ale udało się to tylko jednemu. Nazywał się Javeq Nisbe. Zdołał uciec z Krylinu, a potem zesłał na nas plagę Mandalorian. Nie pojawił się ponownie, być może już nie żyje. W każdym razie jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, że to najbardziej niebezpieczna i najpotężniejsza istota w... - zamyślił się. - No, wszędzie. Połączenie naszej magii i waszych zdolności walki wręcz. To dopiero potęga.

- Rozumiem Cię, Deaconie. Udajmy się więc do statku, może tam zdołamy coś ustalić.

- Oczywiście cały czas zmierzamy w jego stronę, może tylko nieco naokoło. Pomyślałem, że chętnie zobaczycie te bardziej kolorowe dzielnice naszej stolicy. Raczej wam się nie śpieszy? - spytał pół żartem.

- To piękne miasto, w drodze powrotnej możemy wpaść coś zjeść na mieście. Jeśli rzecz jasna przepisy bezpieczeństwa na to pozwalają - odezwała się Taran, po dłuższej chwili milczenia.

- Nie wiem czy na to pozwalają. Prawdę mówiąc nawet ich nie znam, ale nie widzę żadnego problemu, jeżeli jesteście głodni. Myślałem, że przynajmniej dali wam coś do jedzenia w tym "pokoju gościnnym".

- Więzienie nie nastraja mnie pozytywnie do jedzenia. Ale najpierw statek - dziewczyna brzmiała jakby była odrobinę zniecierpliwiona.

- A więc tędy - rzekł Deacon, a po parunastu minutach wreszcie dotarli na miejsce. - Oto i on. Statek niesławnych Sithów. Możecie robić co chcecie, poza opuszczeniem planety naturalnie.
 
Col Frost jest offline