- Wiesz, meksie. Jesteś jak sam Ted Schultz. Wielka liga. Nie odpuszczasz - uwaga Greya zaintrygowała Scorpiona. Miał gdzieś całą jej treść, interesowało go tylko środkowe zdanie. "Jesteś jak Ted Schultz". Skąd ten dupek wie jaki jest Schultz? Czyżby był jednym z jego ludzi? Jeśli tak, trzeba się go jak najszybciej pozbyć. Z drugiej strony, chyba by się tak głupio nie wygadał, zresztą miał wiele okazji by załatwić Hegemończyka. Bandito nie wiedział za wiele, ale wiedział jedno. Musi się znaleźć z nim gdzieś sam na sam. I nie po to by go zajebać...
- Nie powinniście iść razem. Zamiast na obserwacji skupicie się na wzajemnemu dopierdalaniu sobie. Bóg wie czym to się może skończyć...dla nas wszystkich - rzucił milczek. What the hell?! O co mu znowu chodzi? Podchodzi do Harrisona, szepcze mu coś na ucho, a potem idzie w kierunku najemnika.
- My z kolei będziemy szli z przodu, pięciometrowe odstępy. Reszta grupy piętnaście metrów dalej, a tyłów pilnuje Grey - z kolei za chwilę dodaje, jakby nagle zrezygnował z własnego pomysłu. - Jeśli macie lepszy plan, z chęcią się dostosuję - bandito zgłupiał całkowicie. Nie szanował tego milczka, a teraz ten jeszcze mu pokazuje, że absolutnie słusznie.
- Mam lepszy pomysł. Albo idę z Grey'em albo sam. On ma przynajmniej jaja, a ty... Nie zawierzę ci jako wspólnikowi w jakiejś rozpiedusze |