Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2010, 06:58   #118
Rhaina
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
- NIE!
Marietta nawet nie wiedziała, że powiedziała to na głos, póki nie spojrzeli na nią.
- To nic nie da. Dramatyczny gest, ale co z tego? Tylko tyle, że zaatakują zaraz, a teraz - teraz jesteśmy prawie bezbronni. Czas działa na naszą korzyść...

Jej głos przeciął spory i przekrzykiwania. Mężczyźni zwrócili na nią wzrok, aż poczuła na sobie ich palące, poważne spojrzenia.
- Sugerujesz...- odezwał się Jorund - ...to o czym i ja pomyślałem...
Teraz i na niego padły dziwne spojrzenia. Strażnik chrząknął, a potem lekko poczerwieniał i dodał szybko:
- Pomyślałem...- mówił nieco niepewnym tonem - ...że skoro dali nam tę klepsydrę spokoju, to powinniśmy ją wykorzystać jak najlepiej jako czas do przygotowań...Odpowiedź dać dopiero w ostatniej chwili...Zyskać czas. Dlatego...Dlatego powiedziałem mu, że odpowiedź dostanie dopiero po naradzie. Nawet nie myślałem, żeby...
Głos dziwnie uwiązł mu w gardle. Tupik popatrzył na niego uważnie. Jorund był wyśmienitym wojownikiem. Ale kłamać nie potrafił...

Tupik również był za innym wykorzystaniem więźnia, niezależnie od wcześniejszej postawy. Nie zwykł płakać nad rozlanym mlekiem, a bandyci czający się na zewnątrz i tak byli lepsi od bandytów mordujących wewnątrz.
- Ogień to nasz największy przeciwnik, jeśli podpalą karczmę, wykurzą nas ze środka, to żadne plany nie pomogą. Jeśli jednak wykorzystamy dany nam czas by odrąbać niebezpieczne miejsca, zarzewia przyszłego pożaru... gdyby solidnie oblać je wodą, moglibyśmy prowadzić bój do upadłego. Gdyby mieli dość sił zmietliby nas od razu, bez wycofywania się, nawałnica stworów po prostu by się nie kończyła, ostro przypłacili za pierwszy atak i ostro przypłacą za drugi. Posłańca należy odesłać z wiadomością zwrotną, że wydamy kapłankę nad ranem gdy pochowamy zmarłych do czego nam potrzebna, lub że wydamy im dziesięć innych istnień byle poniechali wydania kapłanki... cokolwiek co odwróci uwagę i zmusi chaośników do ponownego wysłania posłańca. Możemy zyskać kolejną klepsydrę, w tym czasie reszta będzie wzmacniać obronę. Pal licho z wrotami, padną w ciągu chwili , obstawmy dach i okna karczmy, walczmy zza zasłony. I tak jesteśmy okrążeni, więc co za różnica czy zabiorą nam podwórko... choć koni... koni szkoda jeszcze jedna szarża też mogła by przerzedzić szyki wrogowi...
Tupik czuł, że nie jest Aberhoffem, jedyne co miał to zbiór pomysłów.
- Poza tym bandzior nie bandzior ale człowiek... może w zamian za darowanie win pójść na współpracę... może gdyby opisał dokładnie obóz i rozstawienie sił przeciwnika, dokonalibyśmy rajdu?? Z pewnością na to nie są przygotowani... To że nas okrążyli daje szanse, ich siły są rozproszone, podzielone, atak, bezpośredni atak na obóz wodza chośników, mógłby uratować ludzi którzy schronili się w karczmie, nawet jeśli to desperacka misja w której łatwo o śmierć może to być jedyny sposób powstrzymania zarazy. Chaos bez wodza głupieje i nie wie co robić... - Ostatni pomysł Tupika mimo iż nieco szalony wydawał mu się z jakichś względów właściwy, słuszny do podjęcia, być może to była ich ostatnia szansa chaośników było sporo a groźba podpalenia realna - a wówczas rzeź wszystkich oczywista.

- Halfling całkiem rozsądnie kombinuje...- ozwał się milczący do tej pory strażnik zwany Herbertem - ...może atak nie byłby tak szalony jak się zdaje. Aberhoff też to rozważał. Gdy walczymy na koniach, wyrównujemy swoje szanse w bezpośredniej walce. Kwestia jak bardzo wielu ich jest.
- No i wódz. - rzekł Jorund. - Biliśmy się dwa roki temu pod Zachariaszem z plemieniem w północnych lasach. Było co prawda dużo mniejsze, ale tak jak prawi niziołek: gdy Aberhoff ubił wodza, było po sprawie. Bez wodza są tchórzliwe i biegają bez ładu. Nie mają ci honoru.
- No to pochwyćmy tego Jaspera i jak boczków mu przypieczem od razu powie gdzie wódz i inni, i ilu ich! - wykrzyknął talabekczyk, najwyraźniej człowiek gorączka. - A potem na koń!
- Ale ubić wodza...- zamyślił się Herbert, podparłszy głowę na dłoni, przez którą biegła stara blizna - ...nie tak łatwo. Nawet w paru chłopa. Zazwyczaj to najsilniejszy osobnik. Musielibyśmy go zaskoczyć, czy jak. Ale jak to zrobić, przecie nawet do samej wsi trzebaby w szarży przez zastępy wrogów się przebijać, a i tam pewnie siedzi ich jeszcze paru.
- Tak czy owak...- kuł żelazo talabekczyk - ...przesłuchać gońca nie zawadzi, tylko od niego się dowiem z jaką siłą mamy do czynienia i gdzie rozstawieni!

- I właśnie w tym rzecz i największa pomoc jaką nam posłaniec banita zaoferować może... - stwierdził autorytatywnie niziołek. - Pamiętam ci go z dziedzińca, toż to chyba on śpiew swój rozpoczął a i najbardziej gadatliwy się zdawał. Znaczy się że swój rozum ma, przypiekaniem można tylko pogorszyć sprawę, choć i ja będę tu za, jeśli na współpracę nie pójdzie. Ale obiecać mu coś po dobroci trzeba, z dobrowolnego sojusznika większa korzyść niż z musowego. Skoro bandziory z chaosem trzymają może dałby radę choć część na swoja stronę porwać, gdy zaś przypieczony i po torturach będzie, niechybnie zwróci się przeciwko nam. Tupik chwilę rozważał myśląc, po czym dodał. - To co za bramą stoi to chaos, znacznie gorsza siła i plugawsza niż jakiekolwiek inne problemy ludzkie, czy to więzienie czy chęć zemsty czy cokolwiek. Wobec chaosu trzeba się jednoczyć nie bacząc na uprzedzenia, pokazał nam to Aberhoff dozbrajając bandytów, może i uciekli, ale wielu zagarnęli po drodze, ich sytuacja w obozie chaośników także nie może być ani pewna ani spokojna... Ten cały dowódca zbirów był człekiem myślącym i zdaje się że choć trochę honorowym, widząc szanse obalenia wodza, mógłby się przyłączyć... trzeba to jednak dobrze z posłańcem rozegrać - zakończył wpatrując się ze strażników, po tym co powiedział czuł, że gdyby nawet wyszła na jaw jego historia nikt i tak by nie oponował przeciwko jego pomocy, a gotów był nawet na kucu jechać za strażą by wesprzeć ich swą procą i odwagą. Z drugiej strony gdyby znali jego historię pewnie inaczej patrzeliby na jego słowa - szczególnie tyczące się pertraktacji z banitami.

- Czasu coraz mniej - rzekł Jorund. - Zatem... Tak, czy owak: najpierw trza nam porozmawiać z bandytą raz jeszcze. Powie po dobroci, dobrze. Niziołek ma gadane, może go jakoś przekona, strażnikom pewnie trudniej mu zaufać, takiemu bandycie. Nie, pochwycim go i powie szybko co i jak, a potem będzie jednego mniej. Jeśli po tym, co powie okaże się, że możemy mieć szansę: zaatakujem!
Popatrzył na Mariettę uważnie.
- Tyś, dziewczyno, przez niego ratowana podczas napadu, znaczy, jakiś afekt musi ku tobie czuć, albo kary boskiej się bać: nieważne. Ty pójdź, na pertraktacje go zaproś na dziedziniec. Gdyby coś umyślał niegodnego, nie lękaj się, ustrzelim go od razu. Albo może ja go zaproszę do nas, ale powiem że kapłanka chce z nim rozmawiać...Co radzicie?!
W powietrzu czuć było wyraźnie coraz silniejszą presję czasu. Co najmniej połowa klepsydry zapewne musiała się już przesypać.

- Wyjdę do niego i spróbuję go przekonać. Rację macie, że gdy ja go poproszę, skłonniejszy będzie posłuchać niźli was.
Marietta wstała. Oby Jorund miała rację. Oby mnie Jasper posłuchał... Inaczej biada jemu - i mnie razem z nim...
- Idę.

Jorund wstał również. Wskazał na Tupika.
- Chodź i ty. - powiedział, a potem zwrócił się do dziewczyny:
- Wezwij go na dziedziniec. Jeśli nie będzie chciał wejść, nie wypuszczę cię dalej niż krok za bramę, to zbyt niebezpieczne. Nie wiadomo, co czai się za kręgiem ciemności. On musi do ciebie podejść, my będziemy zaraz za tobą na barykadzie, gotowi do strzału. Niziołek stanie tam z nami.
Tupik wstał i skinął głową na znak zgody, nie chciał pozostawiać Marietty samej. Szli na negocjacje a nie na miłosne wzruszenia... Tupik po prostu obawiał się, że z Marietty może być marny negocjator, za bardzo zależało jej na życiu banity. Z drugiej strony Tupik sam miał niewiele lepszą historię, wiedział, że sam będąc w sytuacji posłańca, także liczyłby na ocalenie...
- O wychodzeniu poza barykadę nie może być mowy, daj mu znać by wjechał do środka i że wypuścimy go wolno... - Tupik, widząc nerwowe reakcje strażników, dodał, choć wolałby zachować to tylko w myślach, aby Marietta nie usłyszała, nie miał jednak wyjścia widząc miny zbrojnych:
- Wypuścimy go... choć może niekoniecznie w takim stanie w jakim by chciał być wypuszczony... to już będzie zależało od niego - dodał uspokajająco Marietcie. - Chodźmy już, czasu szkoda.

Marietta tylko skinęła głową i wyszła prędko. Uśmiechnęła się uspokajająco do Williama, który czekał jak na szpilkach, gdy oni obradowali; lecz nie zatrzymała się, aż pod samą bramą. Zaczekała, aż dobiegnie do niej niziołek, a za nim pozostali. Nagle zdała sobie sprawę, że ma pustkę w głowie, nie wie, co powiedzieć. Lecz już dali jej znak, że są gotowi, że już może wyjść.

Wysunęła się zza barykady na tyle tylko, by było ją widać; Tupik bowiem gwałtownymi gestami wymownie dawał do zrozumienia, by nie szła dalej.
- Jasperze!
- Wjedź do środka, na dziedziniec. Chcą mówić - z tobą. Gwarantują swobodne odejście.
 
Rhaina jest offline