Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2010, 21:43   #69
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Chłodna zamkowa komnata mogła by zostać ogrzana, lecz było lato a ponad to już dawno nikt w niej nie bywał. Zapomnienie, jakim cieszyło się stare skryptorium uwidocznione było choćby na delikatnym meszku kurzu, który pokrywał cieniutkim dywanem wszystko w pomieszczeniu. Było również dowodem na niedbałość służby, ale nikt z dwóch zamaskowanych osób, które zdecydowały się późną nocą spotkać się w tak odległej części zamku, nie myślało nawet o tym, by zwrócić na to komukolwiek uwagę. W ten sposób bowiem zdradzili by również swą obecność nocną w tej komnacie a tym samym i samo spotkanie. Obaj krzywili się z niesmakiem nad tym żywym dowodem na niedbałość służby i obaj obiecywali sobie znacznie solidniej popracować nad tym zakresem obowiązków im podporządkowanych osób. Ale na to przyjść miał czas później, jutro. Teraz musieli porozmawiać. Jeden musiał przekazać wieści a drugi chciał je usłyszeć.


- Módl się bracie o zmiłowanie Pana… - zaczął jeden z nich, ten który przyszedł później, kiedy już echo jego kroków ucichło na równi z cichym zgrzytem zamykanych drzwi i stukotem zamka.


- … albowiem bliskie jest zbawienie nasze. – Odpowiedział cicho ten drugi. Zgodnie z ustaloną procedurą. Z zadowoleniem obaj skinęli głowami zastanawiając się, kto kryje się za czarną maską rozmówcy. To mógłby być niemal każdy z mieszkańców zamku. Tym bardziej, że maski zniekształcały nieco głos rozmówcy czyniąc go niemożliwym do poznania. Ukontentowany podjął dalej – Mów bracie. Zdaj relację. Ja przekażę ją … dalej…


- Spotkałem się z nimi, jak nakazała Rada. Nie sprawiają wrażenia takich, którzy domyślali by się czegokolwiek. Ich potężny przywódca … - sarkazm w głosie zamaskowanego był niemal namacalny. Obaj wiedzieli , że Niziołek jest mikry i nie nadaje się do tego, czego by odeń pozornie by się zdawać mogło oczekiwali. Miał jednak do wykonania określone rzeczy. Zadanie. Do tego ze swoimi durnymi osiłkami był zdolny. To zaś czyniło go użytecznym . - … przyjął propozycję. Wskazałem mu bezpieczną kryjówkę zgodnie z zaleceniem. Konfrontacja jest nieunikniona i jest kwestią najbliższego dnia.


- Zatem niebawem Krogulec pozna swoją konkurencję i możliwe, że zostanie przez nią mocno osłabiony. To dobrze. To go zachęci do większej spolegliwości. Doskonale! Rada wydała mi następne polecenia a ja uznałem ciebie bracie za najodpowiedniejszego ze sług Pana do ich wykonania. Nasz dzień jest już bliski. – głos zamaskowanego nie krył zadowolenia. Jego rozmówca pochylił głowę w kornym ukłonie na dźwięk zadowolenia swego pryncypała. Ten zaś podjął ponownie. – Udasz się…



================================================== ========


Biesiadna w końcu opustoszała. Biesiadnicy zmęczeni najwidoczniej wydarzeniami dnia zalegli w swoich izbach tam już przenosząc się z dalszym planowaniem, knuciem i spiskowaniem. Większość owych planów jednak realizowana była podświadomie. We śnie, kiedy umęczone ciała ogarnęła w końcu błogość snu. Czas był po temu już najwyższy, noc już dawno sięgnęła swego zenitu. Dzień jutrzejszy miał zaś przed nimi postawić nowe wyzwania, dla przezwyciężenia których musieli być w formie. Tylko dwójka krasnoludów siedziała jeszcze przy dogasającym kominku swą formę szlifując nad garncami piwa. Jak to zresztą mieli w zwyczaju. Ludziska zdawały im się przy tym słabą rasą. Nie tak jak oni odporną na wyzwania jakie los przedkładał ich wrodzonej wytrwałości. Jedynym towarzyszem ich nocnego czuwania, biesiady która trwała nieskończenie zdawało by się, był pomocnik oberżysty. Nie do końca rozgarnięty chłopak, którego karczmarz pozostawił na straży swego interesu na nocna biesiadę. Dostatecznie bystrego by pobrać opłatę w miedziakach i wydać garniec czy dwa. Drzemiący młodzik, który w dupie miał wszystko. On i oni. Ochroniarze! Od czterech ledwie godzin. Jeszcze po południu dnia wczorajszego nie śmierdzieli groszem a tu taka zmiana. „Profesorek” chciał krasnoludów, zapewne z racji ich wrodzonego uporu, odporności i honoru. I dostał to co chciał. Sierżant, który okazał się być jego kompanem, poświęcił mu godzinę a im może pacierz. Jednak nie pozostawił wątpliwości. „Profesorek” był ich pryncypałem i za jego bezpieczeństwo odpowiadali. I mieli poprzez dbałość o nie zarobić sowicie. Spokojna praca, bo „Profesorek” na człowieka czynu nie wyglądał. I choć miasto samo w sobie pełne było zagrożeń, ktoś taki jak on, nie miał prawa być w ich epicentrum.


Pozory czasem mylą. Rudger był na zewnątrz, pewnie puszczał pawia, albo srał jak to miał w zwyczaju unikając ludzkich wychodków, kiedy do uszu Waltera dobiegł dźwięk zagłuszający nocną ciszę. Początkowo nie rozpoznał bulgotu, który wydaje tylko jedna rzecz na świecie, poderżnięte gardło kogoś, kto walczy o ostatni oddech w płucach. Charkot zbyt cichy, by w normalnych okolicznościach zakłócił spokój nocy, zwłaszcza o świtaniu, kiedy budziły się z całonocnego snu okoliczne warsztaty rzemieślnicze i manufaktury. Jednak Walter z niejednego pieca jadł chleb i niektóre odgłosy poznawał w lot. Cisza zaś jaka zaraz po tym zapanowała oznaczać mogła tylko jedno; „Profesorek” miał o jednego mniej ochroniarza. Rudger wybrał sobie złe miejsce i złą porę. Bywa. Walter nie zastanawiał się nad tym dłużej skoczył do góry po schodach w locie łapiąc swój oręż. Jego ciężkie kroki zatrzeszczały na schodach budząc pomocnika, którego nic nie rozumiejące spojrzenie zmieniło się w jednej chwili, kiedy Walter wypowiedział szeptem jedno słowo – Napad .


Więcej nie trzeba było. Sadząc po schodach dla krasnoluda spieszny modlił się do wszystkich znanych bogów, by zdążyć. Jednak krótkie nóżki krasnoluda nie były stworzone do szybkiego biegania. Zdążył wbiec po schodach, kiedy usłyszał głuchy trzask z zaplecza. Pewnie ktoś wyłamywał tylne drzwi. Walter nie miał czasu do stracenia. Wiedział, że musi przestrzec „szefa” i jego druhów. Do jego pokoju wpadł bez pytania, starając się uczynić to w sposób możliwie najcichszy. Jednak wnet okazało się, że jego szarżę usłyszeli i inni ludzie Tupika, bowiem Walter usłyszał jakieś ruchy w pokoju zajmowanym przez nich. Może zresztą nie była to reakcja na jego ciche ostrzeżenie obudzonego w środku nocy „Profesorka” krótkimi słowy – Ktoś napada na oberżę…


Może zwyczajnie zareagowali na krzyk. Krzyk człowieka, który uzmysłowił sobie że umiera. Człowieka, któremu pozwolono krzyczeć…
 
Bielon jest offline