Podirytowany całą kłótnią, Rotten nie miał czasu nawet się wtrącać czy ripostować, co i tak nie było w jego naturze. Ból był, lecz do zniesienia, dało się poruszać i to póki co było najważniejsze. Jeszcze raz obmacywując ekwipunek sprawdził czy jest wszystko co trzeba.
Ten łuk był atrybutem Rottena, nie mógł się bez niego obyć. Jest jego perełką w oku. Nie zamierzał się z nikim lekko obchodzić, wystarczyło wymierzyć kąt, napiąć i wystrzelić, ot cała filozofia, lecz trzeba było mieć siłę i precyzję. Strzały były bardzo łatwe do zrobienia, a trucizny w dzisiejszych czasach jest od cholery w każdym ryju mutasów.
Maczeta w pochwie ozdabiała jego pas, była to broń kontaktowa, bez której obyć się jest ciężko. Nie wyróżniała się niczym szczególnym.
W bucie miał schowane swoje cudeńko, oznaczone jego inicjałami, wykonane z idealnym kunsztem. Kochał tą broń bo nikt się jej nie spodziewał, rozbrojonny Johnny z maczety oraz łuku, miał jeszcze niespodzianke w zanadrzu.
Ot tyle z inwentarzu, skromnie, lecz jakże skutecznie.
Niespodziewanie Johnny znika, w gmeru dyskusji reszty towarzyszy. Nikt nie wie co się stało, rozpłynął się.