| Dzień się nie zaczynał dobrze i wcale nie miało być lepiej. Zmęczeni ludzie chociaż przespać się mogli wraz z przyjściem dnia, gdy strach był znacznie mniejszy. Arinie i Markowi nawet podłoga, na którą tylko sienniki rzucono, była całkiem miła. zwłaszcza dla rannego najemnika odpoczynek był bardzo ważny, wcześniej bowiem sprowadzono medykusa jakowego, co go połatał odpowiednio i naszprycował ziołami. Wyrwichwasta nie wołano, bo widziano, jak chlał mocno poprzedniego wieczora. Nikt nie chciałby być opatrywany przez pijanego, nawet jeśli ten boską moc potrafił sprowadzać, o ile potrafił oczywiście. Kolejne wieści spływały, ale dopiero, gdy obudzili się późnym rankiem.
Źdźbuch oczywiście nikogo w lesie nie dorwał, bandyci rozpłynęli się jak w powietrzu, ale czego szukać w gęstym lesie, zwłaszcza jak tamtych dużo i trzeba w grupie się trzymać?
Chatę Elizy przeszukano i sam dziesiętnik brał w tym udział, ale nie znaleziono niczego, coby miało wskazywać, że z wiedźmą mają do czynienia. Co przecież wcale nie znaczyły, że nią nie była, bo jak wyjaśnić to wszystko, co się zdarzało? Tylko pewnie dowody ukryła dobrze i ludzie zwykli wiele na to poradzić nie mogli. Ale przy nich władza, więc po co jeszcze wiedźminka ma tam łazić, jak sama może w konszachty z wiedźmą wejść?
Ale to nie ta wiadomość była najgorsza. Gdy poszli jakoś w południe do Wyrwichwasta, zastali go... martwego na środku świątyni, leżącego w kałuży własnej krwi. Nikt tu jednak nic nie próbował podpalić, a znająca kapłana Arina, przynajmniej biorąc pod uwagę wspólną podróż, od razu odkryła brak medalionu na jego piersi. A dokładniejsze przeszukania wykazały także brak kuferka, którego wcześniej Wyrwichwast pilnował jak oka w głowie. Sam mężczyzna zaś został zasztyletowany, co znająca się na broni wiedźminka odkryła natychmiast. Była to zupełnie inna śmierć niż ta zadawana przez napadających na wymienionych na ratuszowej tablicy bandziorów. Śmierć z rabunkiem w tle. Sprawy komplikowały się coraz bardziej, a tego dnia miały odbyć się aż dwa pogrzeby.
Popołudniem zebrano się w karczmie, wszyscy ważni czyli Olaf i Źdźbuch, kilku starszych Vixen, Arina i Mark, który chodził już sam, dość sprawnie oraz Sly Fox ze swoim uczniem, którzy przenieśli się do karczmy tak samo jak wiedźminka i jej towarzysz. O dziwo mieli całkiem sporo bagażu, który upchali gdzieś w rogu, a wydawało się, że wszystko spaliło się wraz z zajazdem Anzelma. Radzili, chociaż uradzić wiele nie mogli. Wójt nie wyglądał dobrze, blady jak ściana. Źdźbuch zaś wyjaśniał plan. - Mogą chcieć zdybać mnie lub Olafa, ale skurwysyny wczoraj wpierdol już dostały, to może takie głupie nie będą. Ja i dwóch ludzi zajmiemy się ratuszem, gdyby bydlaki chciały przyleźć tam. Dwóch pozostałych zostawię z wójtem, coby biedak spać miał jeszcze gdzie. Wodą radzę chałupy polać, by za dobrze się nie paliły, a drogę będziem patrolować. Zdybiemy skurwysynów, nie ma za dobrze. Wiedźminko, zajmiesz się wójtem? Ty, dasz radę walczyć? - spojrzał na Marka, który skinął głową - Dobra.
Sly fox także kiwał głową, słysząc to wszystko. dlaczego nie został wymieniony, szybko się okazało. - A ja dom tej dziwki sobie obejrzę, od wieczora. Jak będzie coś kombinowała, to dam w łeb i z rana na stos!
Dziesiętnik podrapał się po zaroście pokrywającym mu mordę. - Pytania? Gdzie coś się zacznie to drzeć mordy i reszta leci na pomoc. Tym razem nie damy skurwielom niczego spalić! |