Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2010, 14:00   #21
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dzień czwarty (a i to niecały) Srebrnego Jarmarku

Od rana Aesdil pracowicie zajmował się swoim bezpieczeństwem, przygotowaniem drogi ucieczki ze Srebrnej Strzały, sprawdzeniem jak na dach karczmy się dostać... Przedreptał okoliczne uliczki by poznać rozkład kwartału, ubiór na zwyczajny zmienił, włosy rozpuścił, lutnię i łuk w zajeździe pozostawił.

"Jak to będzie?"
- zastanawiał się elf gdy jego myśli przyciągał temat konkursu bardów. Strawił nieco czasu na odnalezienie i wysłuchanie rywali (tych, których mógł wysłuchać o tak wczesnej porze...), i nieco zmartwił się gdy okazało się że najpewniej konkurencja będzie ostra, a co więcej - liczna. Tym bardziej że mistrzów lutni jeszcze nie słyszał - raczej trudno od nich wymagać by rozmieniali talent na drobne, śpiewając po karczmach. Zmartwienie nie trwało długo - ma czas na szlifowanie własnego talentu (nawet i kilkaset lat...), a nie licząc specjalnie na wygraną nie musi za wszelką cenę schlebiać tłumowi - może za to spróbować czegoś nowego, tematów mniej popularnych i ogranych, mając w pamięci narzekania co starszych i bardziej doświadczonych konfratrów o upadku sztuki śpiewaczej. Cóż, może w takim razie pokusić się o eksperyment? Przeglądał listę tematów i pieśni nie mogąc się zdecydować, ciągle jednak powracał myślą do swej mentorki, Imiogalieli Złotołuskiej, jej zdolności wieszczenia i, nade wszystko, ponurej historii o której słowa i pieśń komponował zdawałoby się wieki temu... "Przeklęty wojownik"? Niee, to zbyt oklepane. "Słodki szept Mrocznych Bogów"? Pretensjonalne... Może więc - "Upadek Strahda von Zarovich"?! - obracał w myślach tytuły spiesząc ku miejscu wystawienia zwierząt.

Czym prędzej, gdy tylko jego obecność przestała być zbyt widoczna, nawiedził ponownie pseudosmoki, tym razem do ich klatki nie podchodził. Spoglądał na inne stworzenia, przyglądał się jednak pilnie strażnikom i zajmowanemu przez ich zdobycz miejscu, zastanawiając się nad ratunkiem dla maluchów.

Rzadko kiedy był niezadowolony z setki pomysłów na minutę, teraz jednak gonitwa myśli nie ułatwiała mu zadania. Nie będąc wcześniej włamywaczem czy złodziejaszkiem (łuk się nie liczy, kupiec Kleopas go nie potrzebował, wisiał na ścianie jedynie dla ozdoby a zresztą był zasłonięty fikusem...) pierwszy raz rozwiązywał taki problem taktyczny i ze wszystkich sił próbował sobie przypomnieć wszelkie informacje które mogły mu pomóc. Kiełkowały mu różne rozwiązania, ale w każdym wykrywał mankamenty. Potrzeba zachowania dyskrecji, skrytości, zakupu rzeczy - to wszystko sprawiało że pękała mu głowa. "Magia" - powtarzał sobie niczym mantrę - "Zwoje lub różdżki" - przeliczał pieniądze i rozglądał się za odpowiednim sprzedającym. Pocieszał jednak Peorrha i pozostałych, dając choć odrobinę nadziei, dał im również konkretne zadanie by smoki uściśliły zwyczaje strażników w nocy. Długo oglądał nocne obozowisko łowców, by znaleźć zagrożenia. Ktoś mógłby dziwić się zaciekłości z jaką Laure rzucił się na zadanie, zwłaszcza znając go jako frywolnego fircyka, ale czasami, kiedy wbił sobie coś do głowy, uporem dorównywał szlachetnemu Indraugnirowi. Faktycznie, raz czy dwa ich spór skończył się bijatyką, ciosami kopyt i razami zwiniętej derki, gdy obie rogate dusze nie chciały ustąpić...

"Skupcie się"
- prosił Laure - "w jaki sposób Was złapali? Zapędzili gdzieś po prostu? W jaki sposób znaleźliście się w klatce?"

~ A co to za różnica? ~ burknął jakiś smok. Najwyraźniej Peorrh powiedział pobratymcom o podchodach Laure. ~ Myśl o tym jak nas stąd wyciągnąć a nie jak złapać ponownie. ~

Aesdil starał się zachować spokój, choć po prawdzie zirytował się nieco.
"Jeśli uda mi się Was wydobyć z klatki to pamiętajcie o tym że łowcy będą Was ścigać - zbyt cenni jesteście dla nich. Zastanówcie się nad tym, bo skoro raz Was złapali to mogą próbować tego sposobu ponownie. I nad tym również pomyślcie jak Was poprzednio wytropili?"

~ Jak nas wypuścisz to rozlecimy się na cztery wiatry i tyle nas widzieli. Nie zbierzemy się w jedną chmarę do łatwego łapania ~ odparł tamten. ~ A potem przeniesiemy się z gór w lasy, to nie będzie skał i jaskiń, w które mogą nas zagnać ~ potem westchnął i umilkł. A Peorrh rzekł:

~Nie złość się, przyjacielu. Nadzieja między prętami klatki, ze strażą stojącą dzień i noc wokół nas, tylko zwiększa nasz gniew i rozpacz. Ciężko uwierzyć, że nas uwolnisz, a równocześnie nie możemy wyzbyć się wiary w to, że wolność
jednak będzie nam dana. ~

"Nie złoszczę się, ale i Wy miejcie na uwadze że jesteście bardzo cenni dla łowców i ... różnych kupujących. Za cenę żądaną za każdego z Was ludzka rodzina, jak choćby robotników w tym mieście, mogłaby mieszkać dostatnio do końca życia i to już po zakupie domostwa..." -
Aesdila pogłaskało po sercu że Peorrh tak go miło utytułował, któż tego nie lubi? Zaraz jednak spoważniał.
"Nie popadajcie w przedwczesny entuzjazm, proszę. Sami wiecie jak dobrze klatka jest pilnowana. Najpewniej w trakcie Jarmarku nie dam rady Was uwolnić, bo zbytnio roi się tu od strażników, a i pomocy żadnej nie mam" - pomyślał chwilę o Sorg, ale odgonił to wspomnienie - nie chciał narażać dziewczyny. - "Mam pewien plan, ale muszę znaleźć odpowiedniego sprzedawcę czy wytwórcę zwojów, bo sam nie dysponuję odpowiednimi czarami" - westchnął ciężko - "Byle tylko czasu i pieniędzy mi starczyło... Gdzie Wasi bracia zostali wcześniej sprzedani?"

Smoki jak jeden mąż wzruszyły skrzydłami. ~Ludziom. A dla nas ludzie tak samo jednako wyglądają, jak dla was smoki. Jeden mag na pewno był, bo fikuśnie ubrany i trochę szlachciurów. Beirro elf jakiś wykupił z symbolem księżyca na piersiach. Szczęściarz - puści go wolno na pewno... ~

"Zaraz" - zachichotał w duchu Aesdil - "czyli najpewniej pieniądze za Waszych braci znajdują się w posiadaniu łowcy? Ależ by to była ironia losu gdyby korzystając z zamieszania wywołanego Waszym zniknięciem buchnąć też przynajmniej część tych pieniędzy, to by dopiero zabolało łapaczy..." - odgonił jednak rychło takie mrzonki, lecz smoki zachichotały chrapliwie - najwyraźniej pomysł przypadł im do gustu.
"Jak starczy czasu i pieniędzy to pomyślę i o tym." - zachichotał wraz z nimi - "Czy wszystkie możecie latać? Jeśli któryś z Was niedomaga to powiedzcie to teraz, żebym był przygotowany na to że muszę Was uleczyć..." - nie pytał już więcej widząc jak zuchowato prężą skrzydła i ogony. - "Spokój! Bo ktoś dojrzy co robicie!" - smoki zmieszały się i oklapły momentalnie, po czym ze zdwojoną siłą zaczęły wyzywać porywacza, kupujących i oglądających udając, że nic się nie stało i zniechęcając potencjalnych właścicieli.

Laure zaś zamyślił się i ruszył w poszukiwaniu jegomościa który takim bezbożnym płonął zapałem do jego własności pierwszego dnia pobytu w Uran... "Potrzebuję zwoju z Kołatką, Niewidzialnością i Ciszą, może też jakąś iluzją, muszę znaleźć dyskretnego sprzedawcę! Kullu, do mnie!" - gdy zniknął z pobliża obozu łowców wystawił ramię które ugięło się pod ciężarem drapieżnika. Całe szczęście że
uważnie słuchał Imiogalieli, teraz przynajmniej wiedział czego szukać...
Bezskutecznie jednak wypatrywał nicponia w gęstwie pieszego ludu, zrezygnowany powlókł się dalej...


Przybył pod obóz paladynów i przyczaił się znowu. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do niego - po niedługiej chwili z obozu paladynów Torma wyczłapał starszy mężczyzna, przyodziany porządnie, jednak bez nadmiernego bogactwa, co wskazywałoby że nie należy do samych paladynów lecz raczej ich służby czy giermków. Najwidoczniej zmęczony upalnym dniem skierował swe kroki ku pobliskiej karczmie, zapewne by trunkiem ucieszyć serce. Aesdil pognał za nim, po drodze wysyłając Kulla w powietrze, i przychwycił go gdy ten rozglądał się po wnętrzu.
- Witajcie, drogi panie, właśnie obóz szlachetnych paladynów Torma dostrzegłem, a z daleka jestem i rad bym posłuchać o czynach mężnych wojów tego zakonu - powiedział, może pospiesznie ale czas naglił a mężczyzna mógł zoczyć w tłumie jakichś znajomków - a na wypytywanie w większym gronie nie miał specjalnej ochoty. - Mogę postawić wam wino? Ewentualnie cokolwiek innego macie zamiar skosztować, nie wiem czego spodziewać się po tej karczmie...
- Eee... piwo starczy, upał jest - odruchowo odpowiedział mężczyzna i dopiero potem przyjrzał się rozmówcy. - A wyście skąd, że tak wypytujecie? Tormitów tu każdy zna, a i pieśni usłyszycie dostatek. Ja tam dobrym gawędziarzem nie jestem. - rzekł, choć nie wydawał się niechętny rozmowie, kierując się nieśpiesznym krokiem do "Wesołego Prosiaka" - obszernego namiotu z szyldem na którym okrągły wieprzek szczerzył do przechodniów ryja.


- Faktycznie, piwo wystarczy - rzekł uprzejmie Aesdil, choć sam za nim nie przepadał - zawsze to jednak lepsze niż woda, już nawet pomijając zagrożenia związane z piciem nie przegotowanej wody.
- Wygódki nie odkryję jeśli powiem że z Południa... - zaczął, i chciał wyjaśnić dlaczego wypytuje ale mężczyzna wszedł mu w słowo i dobrze się stało, bo Aesdil w tym momencie faktycznie na zaciekawionego barda nie do końca wyglądał...

- Aaa, to nic dziwnego, że nie wiecie - mężczyzna rozsiadł się na ławie i machnął na dziewoję z dzbanem. - To fakt, pewnikiem niewiele wiecie. Tormici od wieków zachodnich rubieży Królestwa przed orkami strzegą, na siebie biorąc coroczne najazdy. Nie raz i nie dwa wielką bitwę im wydawali, toć niejedną balladę o nich ułożono, a i historyi multum. Mężni to rycerze, prawi i honorni. Z dumą im służę! Tak w ogóle to Albert jestem, a wasze miano jakie?

- Imię me Vecna, a z Zachodnich Ziem Centralnych przybyłem, gdzie Tormitów zbyt wielu nie ma choć zakon ten najwidoczniej równie jest sławny co i w Królestwie -
rzekł gorliwie Laure przeczesując rozpuszczone włosy - a brat mój bardem jest to i rzekł mi: "Słuchaj pilnie, braciszku, opowieści, donieś mi co tylko znajdziesz interesującym, procent mieć z tego będziesz". To i szukam ciekawych opowieści, a właśnie słyszałem że z orkami rok w rok ciężka jest tutaj przeprawa - najeżdżają na jesieni by zbiory rabować, ludzi mordować i porywać, żądzę walki gasić we krwi. Opowiedzcie, bodaj w skrócie, skoro gawędziarzem nie jesteście, gdzie jakie sławne bitwy paladyni rozstrzygnęli, kto nimi dowodził, może jakąś ciekawostkę albo dokonanie? Czemu ludzie w Zachodnich Ziemiach nie mieliby usłyszeć o mężnych czynach paladynów?

- Aaaa... to pewnie, pewnie, trza sławić mężnych ludzi - Albert rozsiadł się wygodnie i upił łyk piwa. - Orki, orki... Ano najeżdżają nas one na jesieni - a i na wiosnę czasem. Od lat tak jest i nie widzi mi się, żeby się zmienić miało. Toteż po Jarmarku kto żyw w góry jedzie, pod dowództwo paladynów Torma się zaciągnąć i na zimę grosz dorobić. Nie musicie nawet pytać czemu żeśmy się z nimi raz na zawsze nie rozprawili, to nie proste jest zadanie. Mają te orki w
w Górach
Lodowych fortecę wielką, Gardath ją zwą w tym swoim szwargocie barbarzyńskim. Rzecz jasna nie jest ona potężna, murowana jak nasz Fort czy helmicki Topór, lecz wciśnięta między skały tak zmyślnie, że podejść nie idzie. A oblężenie w wysokich górach ciężko robić, machiny wlec i konie wyżywić... Próbowano razy kilka, nawet magów biorąc, lecz bez skutku. Toteż jeno się bronimy - głupie bydlęta co rok o tej samej porze atakują, to się przygotować łatwiej i straty mniejsze.
Co do bitew sławnych... Najsławniejsza była ze sto lat temu, gdy w roku suszy i głodu orki aż pod Darrow podeszły, paląc wszystkie wsie i miasta po drodze. Tam nawet wielka pani Elethiena Froren walczyła. Powiadają, że sama odparła armię całą czarami, lecz to chyba bujdy jakieś są. Parę razy Mirad atakowały, to tam się też wielu wojów wsławiło, jeno Fort blisko, to tylko w desperacyi tam idą. Było pełno małych i większych starć o różne wsie i miasteczka, ale to już musielibyście na północy pytać - tam pewnie imiona walecznych ludzi pamiętają.
O, wiem! -
ożywił się nagle. - Lat temu dziesięć czy piętnaście oblężenie Browntown było! Też głód orki przycisnął, bo normalnie jeno wiejskie spichrze a nie miasta atakują - wtedy małe oddziały wojska po całej północy jeżdżą by sioła chronić. Tam obronę sir Thunderdragon prowadził, ze starego szlacheckiego rodu, co wielu paladynów sławnych na świat wydał. Powiadają, że swą charyzmą do walki lud porwał, straż tamtejszą i mieszczan w wojsko zdyscyplinowane niemal zmienił i przez dwa dekadni się bronili nim odsiecz nadeszła. Chyba mu tam nawet pomnik postawiono, bo przeprawę ciężką mieli. Jakiś strażnik tamtejszy też został nagrodzony za wyćwiczenie mieszczan i zasługi w walce... Silvercrossbow chyba. Nawet szlachectwo za to dostał, czy jakoś tak... albo za żonę szlachciankę może?
No i oczywista, najsławniejszy nasz pan jest, Wulfgar de Nor. Długo mieczem robił w swoim życiu, nawet z helmitami się na drowy wyprawiał, a teraz twardą ręką porządek w Forcie trzymie.

Złocisty
dłuższą chwilę zastanawiał się nad tym co usłyszał, dając Albertowi spokojnie przepłukać gardło. Otrząsnął się widząc że mężczyzna przygląda mu się, zapewne ciekaw jakie wrażenie zrobiła na nim opowieść. "Mapy, mapy mi trzeba..."
- Dziękuję, mości Albercie! Niezgorzej jest z Waszym darem wymowy! Daleko stąd leży Browntown? Sir Thunderdragon - ten to faktycznie nielichą musiał mieć tam przeprawę, znając zaciekłość orków w boju, skoro do walki z nimi pod swoimi rozkazami miał jedynie mieszczan i strażników. Cóż to musiała być za bitwa! Skoro takim mieszczan duchem walki natchnął musi być zapewne niezwykłym człekiem, pewnie bogowie gładkim licem go obdarzyli, jasnym spojrzeniem, ha, a żonę jaką musi mieć nadobną! - uniósł oczy ku górze, jakby w natchnieniu, widać że od brata-barda nabrał nieco skłonności do teatralności.

- Oj, daleko, daleko - rzekł Albert, zadowolony z komplementu i zainteresowania jakie wzbudził w gościu. - Ze dwa albo trzy nawet dekadni podróży będzie, bo to za Darrow jest, na północnym zachodzie. Ale sam sir Tornwald na Jarmark zjechał wraz z całym dowództwem twierdzy. Jeno do gołowąsa gładkiego mu daleko - posturę ma jak niedźwiedź, a i twarz podobną, choć ponoć przystojną; tak baby gadają. Żony jeszcze nie ma, ale plotki chodzą, że z panną Lefourge na zrękowiny się szykuje. A to panna piękna i bogata jest... - rozmarzył się, popijając piwo.

- Ooo, a jest tu może, na Jarmarku? - elf zapytał ciekawie. - Bodaj z daleka na nią spojrzeć...

- Yyy... a nie wiem, ale pewnikiem tak - toć wszystkie panny zjeżdzają się co roku, by nowe suknie sobie sprawić, z dalekich krajów rzeczy nakupować, czy plotki zebrać - z odcieniem lekceważenia rzekł sługa.

- Może dojrzę ją tedy gdzieś między kramami, jeśli mi wstyd nie będzie że między niewieścimi kramami paraduję - zachichotał i trącił Alberta porozumiewawczo łokciem. - Gospodarzu! Piwa jeszcze! - krzyknął. Odwrócił się do giermka. - A jakieś inne ... stwory ... rolników i mieszczan gnębią? O drowach wspominaliście, na których pan Wulfgar de Nor się wyprawiał. Często one ze swych piekielnych legowisk wypełzają? - Aesdil ściszył przy tym głos.

- Tfu! Diabelstwo toto parszywe! - splunął Alfred i napił się znowu. - Drowy to helmicka specjalność jest, rzadko na nasze tereny się wyprawiają z napadami. Zwykle w swych górach siedzą, jeno czasem okoliczne wsie tam gnębią. Niby na powierzchni jakieś obozy zakładać próbują, lecz Bernard Alstar się z nimi w trymiga rozprawia. Północ kraju najgorsza jest, południe i zachód spokojne, a wschód w sumie też... tam to już stare dzieje.

- Ooo, to jakiś słynny łowca drowów? Wielkiej potrzeba podobno przebiegłości żeby poradzić sobie z tymi przeklętnikami, bo przebywając w podziemiach nabierają złośliwości i sprytu, potrzebnych żeby w ogóle przeżyć w mroku. Ale dobrze, nie chcę Ci mości Albercie czasu zabierać, zdradź jeszcze coś ciekawego na koniec i zastanów się koniecznie nad karierą gawędziarza...
- Laure uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Ano słynny, powiadają że lepszego w kraju nie ma. - sługa uśmiechnął się na komplement i rzekł - To wyście nie słyszeli naszych bardów, skoro moje gadanie proste ci się tak podoba. Idźcie posłuchać Arii z Esper choćby - słowik nie bard! Z ciekawostek to ci rzeknę jeszcze, ze choć nikt lepiej niż sir Alstar drowów nie tropi, to nikt nie tępi ich bardziej niż Rotern Gerentorh. „Złotooki” go zwą bo mu drowy na torturach oko wypaliły nim go towarzysze z niewoli odbili - i teraz ma w to miejsce płytkę z szczerego złota wstawioną. - zajrzał ze smutkiem do pustego kufla i wstał. - Macie rację, czas mi już do obowiązków wracać. Dzięki ci wielkie za piwo i oby twemu bratu opowieści me do czegoś się nadały. Choć i tak, mówię wam, lepiej zrobicie jak na bardów występy pójdziecie.

- Wielce się przydadzą, bardzo Wam dziękuję, mości Albercie - Złocisty uścisnął dłoń giermka ludzkim obyczajem i pożegnał go uśmiechem.Po wyjściu Alberta Laure przez chwilę kontemplował zdobyte informacje gdy jego uszu dobiegł pijacki szloch.
- W prze... prze... prze... na zatracenie ich zostawiliśmy... na... na... śmierć pewną i... i... nie mogę... obwieszę się chyba... a...
- Przymknij się Rob, chcesz żeby nas kto usłyszał?
- Ale.. ale... w tej forte...cy... -
czkał ów Rob - diabły mieszkają... hik... tak wieśnia... że przeklęta jest... i... te łapy... i... ten ryk słyszałeś prze... cież... Ja...kob! Po nocach mi się śni tera... co noc, rozumiesz?! - chwycił tamtego za poły koszuli - Dla... tego żeśmy przecież za... wrócili do Uran... co by przez... pola nie iść samopas... A tamte... dzieciaki... poszły... i... i pewnikiem zginęli... a my... drowy... i... na sąd...
- Milcz! -
Jakob potrząsnął towarzyszem tak, że omal obaj nie spadli z ławy. - Nie nasza wina, że Hallusa zadźgali, nie nasza że te dzieciaki na zatracenie poszły żeby obcych honornie ratować, miast uciekać gdzie pieprz rośnie, mówiłem ci już! A jak nie przestaniesz chlać całymi dniami i paplać, to sam z drugim usmiechem skończysz jak Pankracy.
- On... on też na naszym sumieniu jest...
- szlochał Rob. - My... my go sprze... sprzedali... i... i dla kogo... dla... dla szlachciury chędożo... ne... go...
- Tylko my wieści wysłali, skąd mielim wiedzieć, że go zadźgają, co? Nie my jedni, on by nas też sprzedał, więc się przestań mazgaić bo, jak Tymorę kocham, zostawię cię na zatracenie - warknął Jakob i przyłożył pijakowi w potylicę. Tamten rąbnął czołem o stół, a kilka osób obejrzało się z zaciekawieniem. Potem Laure słyszał już tylko stłumiony szloch tamtego i wkrótce mężczyźni zataczając się wyszli z namiotu i poszli w stronę miasta.

Gdy Laure usłyszał słowa o haniebnym zaniechaniu, będąc z natury osobą ciekawską - żeby nie rzec wścibską niczym kender - uszu nadstawił i przesunął półdupki w kierunku pijących, wraz z resztą swej nieskromnej osoby, rzecz jasna. Nie spodziewał się większych rewelacji - ot, morderstwo jakich wiele, dokonane przez bandytów na gościńcu, gdy nagle zamarł, gdy nienawistne słowo zabrzmiało w jego uszach. Jego głowa obróciła się w stronę pijących, niczym balista na czopie. Spojrzał na nich, niemal odkrywając zęby. Otrząsnął się, odwrócił się z powrotem do kufla, zgarbił nieco, słuch natężył. Gdy obaj podpici powstali, przywołał Kulla, by ten był w pobliżu. Wyszedł za ludźmi.

"Kullu!" - warknął w myślach - "dwie istoty przede mną, kołyszą się niczym gęś w podmuchach wiatru! Obserwuj ich!" - upewnił się że jastrząb zogniskował na nich wzrok, sam skręcił w boczną uliczkę. Wdzięczny za zrządzenie że nie zabrał lutni pospieszył równoległą alejką, dojrzał jakiś kramik na którym nędzne odzienie było sprzedawane,
kupił pospiesznie znoszony, lekki kapelusz.

Przyspieszył kroku, niemal biegł, w trakcie przemarszu wdział kapelusz, chroniąc głowę przed słońcem (i złote warkocze oraz twarz przed wzrokiem postronnych). Naraz Kull dał znać że mężczyźni zniknęli mu z oczu. Laure zatrzymał się na chwilę w alejce, zanucił cicho i gestami dłoni ukształtował zaklęcie.

- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM!

Obleczony w niewidoczny pancerz z magicznej mocy wyszedł na ulicę nad którą krążył chowaniec. Aesdil po prostu obrócił się, a Kull potwierdził mu kierunek.
"Obserwuj wejście!" Złocisty podszedł do drzwi Łysej Mantikory, westchnął, spojrzał po swym podróżnym odzieniu i wsunął się w ciemność. Przywitało go chrapanie. Odźwierny (albo i wręcz właściciel tego przybytku) chrapał zmożony ciepłem, Laure gładko przesunął się obok niego. Otwarte drzwi do wspólnych sal widniały po dwóch stronach korytarza, bard niemal zaklął widząc że są one niemalże naprzeciw siebie - rozwiązał ten problem idąc wolno i zerkając spod kapelusza w prawo. Nasłuchiwał ale w zasadzie zza każdej futryny niosły się odgłosy rozmów czy jakiś bełkot. Nie dojrzał żadnego z pijaczków, a doszedł właśnie do końca korytarza. "Z powrotem" - zawrócił i tym razem szczęście mu dopisało bo w zasadzie przy drzwiach ujrzał jednego z mężczyzn już leżącego, drugi natomiast układał się już na sąsiednim sienniku, wyglądającym jakby pokolenia myszy wśród jego źdźbeł wychowywały się już od czasów króla Ashleya. Niestety, w i tej izbie i po przeciwnej stronie paru ludzi, mimo że niezbyt trzeźwych, ciągle było na nogach. Aesdil zacisnął zęby i wyszedł z zajazdu.

"Nieprędko wstaną, ale co dalej?" - bił się z myślami kierując się do Srebrnej Strzały. Kupiony kapelusz wcisnął do sakwy...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 16-04-2010 o 00:05.
Romulus jest offline