Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2010, 14:00   #21
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dzień czwarty (a i to niecały) Srebrnego Jarmarku

Od rana Aesdil pracowicie zajmował się swoim bezpieczeństwem, przygotowaniem drogi ucieczki ze Srebrnej Strzały, sprawdzeniem jak na dach karczmy się dostać... Przedreptał okoliczne uliczki by poznać rozkład kwartału, ubiór na zwyczajny zmienił, włosy rozpuścił, lutnię i łuk w zajeździe pozostawił.

"Jak to będzie?"
- zastanawiał się elf gdy jego myśli przyciągał temat konkursu bardów. Strawił nieco czasu na odnalezienie i wysłuchanie rywali (tych, których mógł wysłuchać o tak wczesnej porze...), i nieco zmartwił się gdy okazało się że najpewniej konkurencja będzie ostra, a co więcej - liczna. Tym bardziej że mistrzów lutni jeszcze nie słyszał - raczej trudno od nich wymagać by rozmieniali talent na drobne, śpiewając po karczmach. Zmartwienie nie trwało długo - ma czas na szlifowanie własnego talentu (nawet i kilkaset lat...), a nie licząc specjalnie na wygraną nie musi za wszelką cenę schlebiać tłumowi - może za to spróbować czegoś nowego, tematów mniej popularnych i ogranych, mając w pamięci narzekania co starszych i bardziej doświadczonych konfratrów o upadku sztuki śpiewaczej. Cóż, może w takim razie pokusić się o eksperyment? Przeglądał listę tematów i pieśni nie mogąc się zdecydować, ciągle jednak powracał myślą do swej mentorki, Imiogalieli Złotołuskiej, jej zdolności wieszczenia i, nade wszystko, ponurej historii o której słowa i pieśń komponował zdawałoby się wieki temu... "Przeklęty wojownik"? Niee, to zbyt oklepane. "Słodki szept Mrocznych Bogów"? Pretensjonalne... Może więc - "Upadek Strahda von Zarovich"?! - obracał w myślach tytuły spiesząc ku miejscu wystawienia zwierząt.

Czym prędzej, gdy tylko jego obecność przestała być zbyt widoczna, nawiedził ponownie pseudosmoki, tym razem do ich klatki nie podchodził. Spoglądał na inne stworzenia, przyglądał się jednak pilnie strażnikom i zajmowanemu przez ich zdobycz miejscu, zastanawiając się nad ratunkiem dla maluchów.

Rzadko kiedy był niezadowolony z setki pomysłów na minutę, teraz jednak gonitwa myśli nie ułatwiała mu zadania. Nie będąc wcześniej włamywaczem czy złodziejaszkiem (łuk się nie liczy, kupiec Kleopas go nie potrzebował, wisiał na ścianie jedynie dla ozdoby a zresztą był zasłonięty fikusem...) pierwszy raz rozwiązywał taki problem taktyczny i ze wszystkich sił próbował sobie przypomnieć wszelkie informacje które mogły mu pomóc. Kiełkowały mu różne rozwiązania, ale w każdym wykrywał mankamenty. Potrzeba zachowania dyskrecji, skrytości, zakupu rzeczy - to wszystko sprawiało że pękała mu głowa. "Magia" - powtarzał sobie niczym mantrę - "Zwoje lub różdżki" - przeliczał pieniądze i rozglądał się za odpowiednim sprzedającym. Pocieszał jednak Peorrha i pozostałych, dając choć odrobinę nadziei, dał im również konkretne zadanie by smoki uściśliły zwyczaje strażników w nocy. Długo oglądał nocne obozowisko łowców, by znaleźć zagrożenia. Ktoś mógłby dziwić się zaciekłości z jaką Laure rzucił się na zadanie, zwłaszcza znając go jako frywolnego fircyka, ale czasami, kiedy wbił sobie coś do głowy, uporem dorównywał szlachetnemu Indraugnirowi. Faktycznie, raz czy dwa ich spór skończył się bijatyką, ciosami kopyt i razami zwiniętej derki, gdy obie rogate dusze nie chciały ustąpić...

"Skupcie się"
- prosił Laure - "w jaki sposób Was złapali? Zapędzili gdzieś po prostu? W jaki sposób znaleźliście się w klatce?"

~ A co to za różnica? ~ burknął jakiś smok. Najwyraźniej Peorrh powiedział pobratymcom o podchodach Laure. ~ Myśl o tym jak nas stąd wyciągnąć a nie jak złapać ponownie. ~

Aesdil starał się zachować spokój, choć po prawdzie zirytował się nieco.
"Jeśli uda mi się Was wydobyć z klatki to pamiętajcie o tym że łowcy będą Was ścigać - zbyt cenni jesteście dla nich. Zastanówcie się nad tym, bo skoro raz Was złapali to mogą próbować tego sposobu ponownie. I nad tym również pomyślcie jak Was poprzednio wytropili?"

~ Jak nas wypuścisz to rozlecimy się na cztery wiatry i tyle nas widzieli. Nie zbierzemy się w jedną chmarę do łatwego łapania ~ odparł tamten. ~ A potem przeniesiemy się z gór w lasy, to nie będzie skał i jaskiń, w które mogą nas zagnać ~ potem westchnął i umilkł. A Peorrh rzekł:

~Nie złość się, przyjacielu. Nadzieja między prętami klatki, ze strażą stojącą dzień i noc wokół nas, tylko zwiększa nasz gniew i rozpacz. Ciężko uwierzyć, że nas uwolnisz, a równocześnie nie możemy wyzbyć się wiary w to, że wolność
jednak będzie nam dana. ~

"Nie złoszczę się, ale i Wy miejcie na uwadze że jesteście bardzo cenni dla łowców i ... różnych kupujących. Za cenę żądaną za każdego z Was ludzka rodzina, jak choćby robotników w tym mieście, mogłaby mieszkać dostatnio do końca życia i to już po zakupie domostwa..." -
Aesdila pogłaskało po sercu że Peorrh tak go miło utytułował, któż tego nie lubi? Zaraz jednak spoważniał.
"Nie popadajcie w przedwczesny entuzjazm, proszę. Sami wiecie jak dobrze klatka jest pilnowana. Najpewniej w trakcie Jarmarku nie dam rady Was uwolnić, bo zbytnio roi się tu od strażników, a i pomocy żadnej nie mam" - pomyślał chwilę o Sorg, ale odgonił to wspomnienie - nie chciał narażać dziewczyny. - "Mam pewien plan, ale muszę znaleźć odpowiedniego sprzedawcę czy wytwórcę zwojów, bo sam nie dysponuję odpowiednimi czarami" - westchnął ciężko - "Byle tylko czasu i pieniędzy mi starczyło... Gdzie Wasi bracia zostali wcześniej sprzedani?"

Smoki jak jeden mąż wzruszyły skrzydłami. ~Ludziom. A dla nas ludzie tak samo jednako wyglądają, jak dla was smoki. Jeden mag na pewno był, bo fikuśnie ubrany i trochę szlachciurów. Beirro elf jakiś wykupił z symbolem księżyca na piersiach. Szczęściarz - puści go wolno na pewno... ~

"Zaraz" - zachichotał w duchu Aesdil - "czyli najpewniej pieniądze za Waszych braci znajdują się w posiadaniu łowcy? Ależ by to była ironia losu gdyby korzystając z zamieszania wywołanego Waszym zniknięciem buchnąć też przynajmniej część tych pieniędzy, to by dopiero zabolało łapaczy..." - odgonił jednak rychło takie mrzonki, lecz smoki zachichotały chrapliwie - najwyraźniej pomysł przypadł im do gustu.
"Jak starczy czasu i pieniędzy to pomyślę i o tym." - zachichotał wraz z nimi - "Czy wszystkie możecie latać? Jeśli któryś z Was niedomaga to powiedzcie to teraz, żebym był przygotowany na to że muszę Was uleczyć..." - nie pytał już więcej widząc jak zuchowato prężą skrzydła i ogony. - "Spokój! Bo ktoś dojrzy co robicie!" - smoki zmieszały się i oklapły momentalnie, po czym ze zdwojoną siłą zaczęły wyzywać porywacza, kupujących i oglądających udając, że nic się nie stało i zniechęcając potencjalnych właścicieli.

Laure zaś zamyślił się i ruszył w poszukiwaniu jegomościa który takim bezbożnym płonął zapałem do jego własności pierwszego dnia pobytu w Uran... "Potrzebuję zwoju z Kołatką, Niewidzialnością i Ciszą, może też jakąś iluzją, muszę znaleźć dyskretnego sprzedawcę! Kullu, do mnie!" - gdy zniknął z pobliża obozu łowców wystawił ramię które ugięło się pod ciężarem drapieżnika. Całe szczęście że
uważnie słuchał Imiogalieli, teraz przynajmniej wiedział czego szukać...
Bezskutecznie jednak wypatrywał nicponia w gęstwie pieszego ludu, zrezygnowany powlókł się dalej...


Przybył pod obóz paladynów i przyczaił się znowu. Tym razem szczęście uśmiechnęło się do niego - po niedługiej chwili z obozu paladynów Torma wyczłapał starszy mężczyzna, przyodziany porządnie, jednak bez nadmiernego bogactwa, co wskazywałoby że nie należy do samych paladynów lecz raczej ich służby czy giermków. Najwidoczniej zmęczony upalnym dniem skierował swe kroki ku pobliskiej karczmie, zapewne by trunkiem ucieszyć serce. Aesdil pognał za nim, po drodze wysyłając Kulla w powietrze, i przychwycił go gdy ten rozglądał się po wnętrzu.
- Witajcie, drogi panie, właśnie obóz szlachetnych paladynów Torma dostrzegłem, a z daleka jestem i rad bym posłuchać o czynach mężnych wojów tego zakonu - powiedział, może pospiesznie ale czas naglił a mężczyzna mógł zoczyć w tłumie jakichś znajomków - a na wypytywanie w większym gronie nie miał specjalnej ochoty. - Mogę postawić wam wino? Ewentualnie cokolwiek innego macie zamiar skosztować, nie wiem czego spodziewać się po tej karczmie...
- Eee... piwo starczy, upał jest - odruchowo odpowiedział mężczyzna i dopiero potem przyjrzał się rozmówcy. - A wyście skąd, że tak wypytujecie? Tormitów tu każdy zna, a i pieśni usłyszycie dostatek. Ja tam dobrym gawędziarzem nie jestem. - rzekł, choć nie wydawał się niechętny rozmowie, kierując się nieśpiesznym krokiem do "Wesołego Prosiaka" - obszernego namiotu z szyldem na którym okrągły wieprzek szczerzył do przechodniów ryja.


- Faktycznie, piwo wystarczy - rzekł uprzejmie Aesdil, choć sam za nim nie przepadał - zawsze to jednak lepsze niż woda, już nawet pomijając zagrożenia związane z piciem nie przegotowanej wody.
- Wygódki nie odkryję jeśli powiem że z Południa... - zaczął, i chciał wyjaśnić dlaczego wypytuje ale mężczyzna wszedł mu w słowo i dobrze się stało, bo Aesdil w tym momencie faktycznie na zaciekawionego barda nie do końca wyglądał...

- Aaa, to nic dziwnego, że nie wiecie - mężczyzna rozsiadł się na ławie i machnął na dziewoję z dzbanem. - To fakt, pewnikiem niewiele wiecie. Tormici od wieków zachodnich rubieży Królestwa przed orkami strzegą, na siebie biorąc coroczne najazdy. Nie raz i nie dwa wielką bitwę im wydawali, toć niejedną balladę o nich ułożono, a i historyi multum. Mężni to rycerze, prawi i honorni. Z dumą im służę! Tak w ogóle to Albert jestem, a wasze miano jakie?

- Imię me Vecna, a z Zachodnich Ziem Centralnych przybyłem, gdzie Tormitów zbyt wielu nie ma choć zakon ten najwidoczniej równie jest sławny co i w Królestwie -
rzekł gorliwie Laure przeczesując rozpuszczone włosy - a brat mój bardem jest to i rzekł mi: "Słuchaj pilnie, braciszku, opowieści, donieś mi co tylko znajdziesz interesującym, procent mieć z tego będziesz". To i szukam ciekawych opowieści, a właśnie słyszałem że z orkami rok w rok ciężka jest tutaj przeprawa - najeżdżają na jesieni by zbiory rabować, ludzi mordować i porywać, żądzę walki gasić we krwi. Opowiedzcie, bodaj w skrócie, skoro gawędziarzem nie jesteście, gdzie jakie sławne bitwy paladyni rozstrzygnęli, kto nimi dowodził, może jakąś ciekawostkę albo dokonanie? Czemu ludzie w Zachodnich Ziemiach nie mieliby usłyszeć o mężnych czynach paladynów?

- Aaaa... to pewnie, pewnie, trza sławić mężnych ludzi - Albert rozsiadł się wygodnie i upił łyk piwa. - Orki, orki... Ano najeżdżają nas one na jesieni - a i na wiosnę czasem. Od lat tak jest i nie widzi mi się, żeby się zmienić miało. Toteż po Jarmarku kto żyw w góry jedzie, pod dowództwo paladynów Torma się zaciągnąć i na zimę grosz dorobić. Nie musicie nawet pytać czemu żeśmy się z nimi raz na zawsze nie rozprawili, to nie proste jest zadanie. Mają te orki w
w Górach
Lodowych fortecę wielką, Gardath ją zwą w tym swoim szwargocie barbarzyńskim. Rzecz jasna nie jest ona potężna, murowana jak nasz Fort czy helmicki Topór, lecz wciśnięta między skały tak zmyślnie, że podejść nie idzie. A oblężenie w wysokich górach ciężko robić, machiny wlec i konie wyżywić... Próbowano razy kilka, nawet magów biorąc, lecz bez skutku. Toteż jeno się bronimy - głupie bydlęta co rok o tej samej porze atakują, to się przygotować łatwiej i straty mniejsze.
Co do bitew sławnych... Najsławniejsza była ze sto lat temu, gdy w roku suszy i głodu orki aż pod Darrow podeszły, paląc wszystkie wsie i miasta po drodze. Tam nawet wielka pani Elethiena Froren walczyła. Powiadają, że sama odparła armię całą czarami, lecz to chyba bujdy jakieś są. Parę razy Mirad atakowały, to tam się też wielu wojów wsławiło, jeno Fort blisko, to tylko w desperacyi tam idą. Było pełno małych i większych starć o różne wsie i miasteczka, ale to już musielibyście na północy pytać - tam pewnie imiona walecznych ludzi pamiętają.
O, wiem! -
ożywił się nagle. - Lat temu dziesięć czy piętnaście oblężenie Browntown było! Też głód orki przycisnął, bo normalnie jeno wiejskie spichrze a nie miasta atakują - wtedy małe oddziały wojska po całej północy jeżdżą by sioła chronić. Tam obronę sir Thunderdragon prowadził, ze starego szlacheckiego rodu, co wielu paladynów sławnych na świat wydał. Powiadają, że swą charyzmą do walki lud porwał, straż tamtejszą i mieszczan w wojsko zdyscyplinowane niemal zmienił i przez dwa dekadni się bronili nim odsiecz nadeszła. Chyba mu tam nawet pomnik postawiono, bo przeprawę ciężką mieli. Jakiś strażnik tamtejszy też został nagrodzony za wyćwiczenie mieszczan i zasługi w walce... Silvercrossbow chyba. Nawet szlachectwo za to dostał, czy jakoś tak... albo za żonę szlachciankę może?
No i oczywista, najsławniejszy nasz pan jest, Wulfgar de Nor. Długo mieczem robił w swoim życiu, nawet z helmitami się na drowy wyprawiał, a teraz twardą ręką porządek w Forcie trzymie.

Złocisty
dłuższą chwilę zastanawiał się nad tym co usłyszał, dając Albertowi spokojnie przepłukać gardło. Otrząsnął się widząc że mężczyzna przygląda mu się, zapewne ciekaw jakie wrażenie zrobiła na nim opowieść. "Mapy, mapy mi trzeba..."
- Dziękuję, mości Albercie! Niezgorzej jest z Waszym darem wymowy! Daleko stąd leży Browntown? Sir Thunderdragon - ten to faktycznie nielichą musiał mieć tam przeprawę, znając zaciekłość orków w boju, skoro do walki z nimi pod swoimi rozkazami miał jedynie mieszczan i strażników. Cóż to musiała być za bitwa! Skoro takim mieszczan duchem walki natchnął musi być zapewne niezwykłym człekiem, pewnie bogowie gładkim licem go obdarzyli, jasnym spojrzeniem, ha, a żonę jaką musi mieć nadobną! - uniósł oczy ku górze, jakby w natchnieniu, widać że od brata-barda nabrał nieco skłonności do teatralności.

- Oj, daleko, daleko - rzekł Albert, zadowolony z komplementu i zainteresowania jakie wzbudził w gościu. - Ze dwa albo trzy nawet dekadni podróży będzie, bo to za Darrow jest, na północnym zachodzie. Ale sam sir Tornwald na Jarmark zjechał wraz z całym dowództwem twierdzy. Jeno do gołowąsa gładkiego mu daleko - posturę ma jak niedźwiedź, a i twarz podobną, choć ponoć przystojną; tak baby gadają. Żony jeszcze nie ma, ale plotki chodzą, że z panną Lefourge na zrękowiny się szykuje. A to panna piękna i bogata jest... - rozmarzył się, popijając piwo.

- Ooo, a jest tu może, na Jarmarku? - elf zapytał ciekawie. - Bodaj z daleka na nią spojrzeć...

- Yyy... a nie wiem, ale pewnikiem tak - toć wszystkie panny zjeżdzają się co roku, by nowe suknie sobie sprawić, z dalekich krajów rzeczy nakupować, czy plotki zebrać - z odcieniem lekceważenia rzekł sługa.

- Może dojrzę ją tedy gdzieś między kramami, jeśli mi wstyd nie będzie że między niewieścimi kramami paraduję - zachichotał i trącił Alberta porozumiewawczo łokciem. - Gospodarzu! Piwa jeszcze! - krzyknął. Odwrócił się do giermka. - A jakieś inne ... stwory ... rolników i mieszczan gnębią? O drowach wspominaliście, na których pan Wulfgar de Nor się wyprawiał. Często one ze swych piekielnych legowisk wypełzają? - Aesdil ściszył przy tym głos.

- Tfu! Diabelstwo toto parszywe! - splunął Alfred i napił się znowu. - Drowy to helmicka specjalność jest, rzadko na nasze tereny się wyprawiają z napadami. Zwykle w swych górach siedzą, jeno czasem okoliczne wsie tam gnębią. Niby na powierzchni jakieś obozy zakładać próbują, lecz Bernard Alstar się z nimi w trymiga rozprawia. Północ kraju najgorsza jest, południe i zachód spokojne, a wschód w sumie też... tam to już stare dzieje.

- Ooo, to jakiś słynny łowca drowów? Wielkiej potrzeba podobno przebiegłości żeby poradzić sobie z tymi przeklętnikami, bo przebywając w podziemiach nabierają złośliwości i sprytu, potrzebnych żeby w ogóle przeżyć w mroku. Ale dobrze, nie chcę Ci mości Albercie czasu zabierać, zdradź jeszcze coś ciekawego na koniec i zastanów się koniecznie nad karierą gawędziarza...
- Laure uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Ano słynny, powiadają że lepszego w kraju nie ma. - sługa uśmiechnął się na komplement i rzekł - To wyście nie słyszeli naszych bardów, skoro moje gadanie proste ci się tak podoba. Idźcie posłuchać Arii z Esper choćby - słowik nie bard! Z ciekawostek to ci rzeknę jeszcze, ze choć nikt lepiej niż sir Alstar drowów nie tropi, to nikt nie tępi ich bardziej niż Rotern Gerentorh. „Złotooki” go zwą bo mu drowy na torturach oko wypaliły nim go towarzysze z niewoli odbili - i teraz ma w to miejsce płytkę z szczerego złota wstawioną. - zajrzał ze smutkiem do pustego kufla i wstał. - Macie rację, czas mi już do obowiązków wracać. Dzięki ci wielkie za piwo i oby twemu bratu opowieści me do czegoś się nadały. Choć i tak, mówię wam, lepiej zrobicie jak na bardów występy pójdziecie.

- Wielce się przydadzą, bardzo Wam dziękuję, mości Albercie - Złocisty uścisnął dłoń giermka ludzkim obyczajem i pożegnał go uśmiechem.Po wyjściu Alberta Laure przez chwilę kontemplował zdobyte informacje gdy jego uszu dobiegł pijacki szloch.
- W prze... prze... prze... na zatracenie ich zostawiliśmy... na... na... śmierć pewną i... i... nie mogę... obwieszę się chyba... a...
- Przymknij się Rob, chcesz żeby nas kto usłyszał?
- Ale.. ale... w tej forte...cy... -
czkał ów Rob - diabły mieszkają... hik... tak wieśnia... że przeklęta jest... i... te łapy... i... ten ryk słyszałeś prze... cież... Ja...kob! Po nocach mi się śni tera... co noc, rozumiesz?! - chwycił tamtego za poły koszuli - Dla... tego żeśmy przecież za... wrócili do Uran... co by przez... pola nie iść samopas... A tamte... dzieciaki... poszły... i... i pewnikiem zginęli... a my... drowy... i... na sąd...
- Milcz! -
Jakob potrząsnął towarzyszem tak, że omal obaj nie spadli z ławy. - Nie nasza wina, że Hallusa zadźgali, nie nasza że te dzieciaki na zatracenie poszły żeby obcych honornie ratować, miast uciekać gdzie pieprz rośnie, mówiłem ci już! A jak nie przestaniesz chlać całymi dniami i paplać, to sam z drugim usmiechem skończysz jak Pankracy.
- On... on też na naszym sumieniu jest...
- szlochał Rob. - My... my go sprze... sprzedali... i... i dla kogo... dla... dla szlachciury chędożo... ne... go...
- Tylko my wieści wysłali, skąd mielim wiedzieć, że go zadźgają, co? Nie my jedni, on by nas też sprzedał, więc się przestań mazgaić bo, jak Tymorę kocham, zostawię cię na zatracenie - warknął Jakob i przyłożył pijakowi w potylicę. Tamten rąbnął czołem o stół, a kilka osób obejrzało się z zaciekawieniem. Potem Laure słyszał już tylko stłumiony szloch tamtego i wkrótce mężczyźni zataczając się wyszli z namiotu i poszli w stronę miasta.

Gdy Laure usłyszał słowa o haniebnym zaniechaniu, będąc z natury osobą ciekawską - żeby nie rzec wścibską niczym kender - uszu nadstawił i przesunął półdupki w kierunku pijących, wraz z resztą swej nieskromnej osoby, rzecz jasna. Nie spodziewał się większych rewelacji - ot, morderstwo jakich wiele, dokonane przez bandytów na gościńcu, gdy nagle zamarł, gdy nienawistne słowo zabrzmiało w jego uszach. Jego głowa obróciła się w stronę pijących, niczym balista na czopie. Spojrzał na nich, niemal odkrywając zęby. Otrząsnął się, odwrócił się z powrotem do kufla, zgarbił nieco, słuch natężył. Gdy obaj podpici powstali, przywołał Kulla, by ten był w pobliżu. Wyszedł za ludźmi.

"Kullu!" - warknął w myślach - "dwie istoty przede mną, kołyszą się niczym gęś w podmuchach wiatru! Obserwuj ich!" - upewnił się że jastrząb zogniskował na nich wzrok, sam skręcił w boczną uliczkę. Wdzięczny za zrządzenie że nie zabrał lutni pospieszył równoległą alejką, dojrzał jakiś kramik na którym nędzne odzienie było sprzedawane,
kupił pospiesznie znoszony, lekki kapelusz.

Przyspieszył kroku, niemal biegł, w trakcie przemarszu wdział kapelusz, chroniąc głowę przed słońcem (i złote warkocze oraz twarz przed wzrokiem postronnych). Naraz Kull dał znać że mężczyźni zniknęli mu z oczu. Laure zatrzymał się na chwilę w alejce, zanucił cicho i gestami dłoni ukształtował zaklęcie.

- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM!

Obleczony w niewidoczny pancerz z magicznej mocy wyszedł na ulicę nad którą krążył chowaniec. Aesdil po prostu obrócił się, a Kull potwierdził mu kierunek.
"Obserwuj wejście!" Złocisty podszedł do drzwi Łysej Mantikory, westchnął, spojrzał po swym podróżnym odzieniu i wsunął się w ciemność. Przywitało go chrapanie. Odźwierny (albo i wręcz właściciel tego przybytku) chrapał zmożony ciepłem, Laure gładko przesunął się obok niego. Otwarte drzwi do wspólnych sal widniały po dwóch stronach korytarza, bard niemal zaklął widząc że są one niemalże naprzeciw siebie - rozwiązał ten problem idąc wolno i zerkając spod kapelusza w prawo. Nasłuchiwał ale w zasadzie zza każdej futryny niosły się odgłosy rozmów czy jakiś bełkot. Nie dojrzał żadnego z pijaczków, a doszedł właśnie do końca korytarza. "Z powrotem" - zawrócił i tym razem szczęście mu dopisało bo w zasadzie przy drzwiach ujrzał jednego z mężczyzn już leżącego, drugi natomiast układał się już na sąsiednim sienniku, wyglądającym jakby pokolenia myszy wśród jego źdźbeł wychowywały się już od czasów króla Ashleya. Niestety, w i tej izbie i po przeciwnej stronie paru ludzi, mimo że niezbyt trzeźwych, ciągle było na nogach. Aesdil zacisnął zęby i wyszedł z zajazdu.

"Nieprędko wstaną, ale co dalej?" - bił się z myślami kierując się do Srebrnej Strzały. Kupiony kapelusz wcisnął do sakwy...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 16-04-2010 o 00:05.
Romulus jest offline  
Stary 12-04-2010, 23:27   #22
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Krótka rozmowa między Panem, Chamem i Plebanem.

Laure pilnie rozglądał się w trakcie śpiewu w poszukiwaniu Sorg, wypatrując jej na przemian na schodach i w wejściu, nic więc dziwnego że tropiciela i kapłana dojrzał niemal w tej chwili co i oni jego. Po prawdzie zmienił się nieco jego znany dotychczas towarzyszom wygląd, bowiem włosy rozpuścił i w inne odział się kolory, w błękit i czerwień a nie w zieleń, a i Kulla nie było na jego ramieniu - jastrząb właśnie drzemał w pokoju, przy okazji straż trzymając nad bagażem), ale nie dało się ukryć że to właśnie Aesdil brzdąkał na lutni i zabawiał gości śpiewem. Uśmiechnął się do nich, dłonią w wolnej chwili machnął przywołując do siebie. Gdy skończył pieśń szepnął coś służce i posunął się czyniąc miejsce koło siebie, choć tak naprawdę zdawał się być nieco rozkojarzony. I faktycznie - łamał sobie głowę nad problemem uwolnienia pseudosmoków i choć w jego przekornej naturze nie istnieje pojęcie zwątpienia we własne siły, na razie na próżno szukał rozwiązania. Nie zapomniał jednak o podziękowaniu publiczności, wstał, ukłonił się i na powrót usiadł, spoglądając ciekawie po towarzyszach. Poczuł ukłucie winy że zostawił ich w Esper, ale wzruszył w duchu ramionami - dorośli są, poradzili sobie, czego dowód miał przed sobą.
- Witajcie druhowie, miło znowu Was ujrzeć - powiedział z nieco mniejszym zapałem niż zwykle, gdy jego wzrok co chwilę przeskakiwał z twarzy na drzwi i schody. - Wina zaraz nam służka przyniesie, zdaje się jednak że nie dla napitku tu przyszliście? Z pokojami może być kłopot, jednak pogadam z gospodarzem, może uda się jakieś lokum dla Was znaleźć...
- Witaj mości Laure - kapłan skłonił głowę wpatrując się intensywnie w barda, jakby szukał czegoś na jego licu.
- Może powinieneś wspomnieć tu i tam o podatkach, jakie mają być nałożone na goście tego przybytku. - Tropiciel roześmiał się i pewnym chwytem uściskał mu prawicę. – Nie trudź się, mamy już zacną kwaterę. Brzuch można napchać i to całkiem przyzwoicie. W sienniku nie uświadczysz robala. Wypić jest z kim, w mordę komu dać… a i o jakąś dziewkę przechodnią nie trudno. Tylko kapłanom na kreskę nie chcą dawać. - Tu uderzył w ramie Iulusa tak by złudzeń nie było, kogo ma na myśli. - A ty, co się tak rozglądasz jak stara murwa za gachem? O liście gończym wiesz i się pogoni boisz?

Laure uniósł brwi na słowa tropiciela, dopiero teraz otrząsając się z zadumy. Uściskał dłonie, nalał do kubków wina przyniesionego przez usłużną dziewczynę, podsunął je mężczyznom. Zupełnie zapomniał o Esper i tamtejszych wypadkach, zerknął na twarz Iulusa. Widząc marsa na jego czole spróbował wybiegu.
- Podatki zawsze i wszędzie były, są i zapewne długo jeszcze będą. Jak podróż? I gdzie się zatrzymaliście? Prawda to co Helfdan mówi o karczmie? - odwrócił się do Iulusa. - Musi to być jakieś niegodne zaufania lokum - zachichotał, wyobrażając sobie takiego odważnego który odmówiłby kapłanowi Tyra małego kredytu...
- Nie jest tak najgorzej... - skwitował krótko Iulus, który sam zaczął popatrywać z ciekawością po gościach.
- Rozglądam się bo pewnej ślicznej białogłowy wypatruję, którą wczoraj poznałem. A o jakim to liście gończym prawisz? - łyknął z kubka nie spuszczając z oczu twarzy tropiciela.
Toast jeno wzniósł z spotkanie i wychylił jednym haustem kielich, bo i w gębie mu solidnie zaschło podczas drogi tutaj. Gdy już ręką brodę otarł bo mu się nieco ulało ze smakiem cmoknął – znać, iż wino mu smakowało dalej jął trajkotać. Do głosu świętobliwego towarzysza nie dopuszczając.
- A nic to, Iulus się nieco na ciebie rozgniewał jak nam statek porwałeś i co nieco szepnął radzie miasta. Więc to na twoich barkach leży wina za exodus kupców z Esper. Ale ty mi tu teraz nie wykręcaj kota ogonem ino gadaj, co za dziewka? Zmienił temat jakby list gończy jaką błahostką był. Bacznie, okiem znawcy jął przeglądać się niewiastom obecnym w gospodzie. Pytając łokciem trącił go pod żebra – Gładka? Gadaj mi tu zaraz jak wygląda?

- Plotka plotkę plotką pogania - rzekł sentencjonalnie Złocisty i machnął ręką, spiął się jednak wewnętrznie, zły że czujności zaniedbał. - Nie pierwszy to raz złe słowo za bardem prześmiewcy rzucają. Właśnie, jeśli o zło chodzi to na sakiewki uważajcie, porachowałem się już dzisiaj z jednym lepkopalcym bywalcem Jarmarku.
- Co do dziewczyny to dżentelmen nie rozpowiada na prawo i lewo o szczegółach, zwłaszcza jeśli jej przychylności nie jest pewien... - skomentował wyniośle i zachichotał od razu, kiedy porównał się z takim wyidealizowanym obrazem. - Poza tym powiem Ci kto to i sam będziesz do niej cholewki smolił, powołując się na znajomość ze mną. Niedoczekanie! Sam sobie przygruchaj jakąś gołąbeczkę! - roześmiał się wskazując Helfdanowi wzrokiem nadobną służkę.

- Poczekajcie, poczekajcie, co by niedomówień żadnych nie było - wtrącił kapłan, odstawiając na bok kubek z winem i spoglądając na Aesdila. - W Esper faktycznie list gończy poszedł za pewnym bardem, którego imię w trakcie śledztwa wyszło na jaw. A brzmiało Konrad Wallenrod. Działał on zaiste na szkodę miasta i gildi, kłamstwa rozpowiadając i prawu tutejszemu się narażając. Jako sługa Tyra Sprawiedliwego swą pomoc im zaofiarowałem boć to mój obowiązek święty. Barda do tej pory nie złapano, jednakże opis dość dokładny, który dodam na Liście nie dodany, wskazywał na podobieństwo wielkie do Ciebie, Laure. Stąd też zapytać muszę, czy li coś o tej sprawie wiesz ? I proszę Cię o szczerość nadmieniając od razu, iż władzom Esper zaraz o tem donosić nie mam zamiaru, boć i czasu na to w tej chwili nie mam... - spojrzał wyczekująco na barda

"Bliźniak to był mój niecnota, który zawsze wplącze mnie w podobną kabałę..." - Aesdil miał już automatycznie skłamać, ale ugryzł się w język. Zerknął na tropiciela, spojrzał na kapłana. Westchnął, ściszył głos do niewiele więcej niźli szeptu.
- Poznałem pewną pannę, córę rzeźnika, by być precyzyjnym, no a troskliwy papa przyłapał nas na schadzce, psami mnie poszczuł, na czele zbrojnych gonił ulicami. Zbiegłem, a widząc z jaką krwiożerczą zaciekłością mości rzeźnik mnie ściga i nie chce ochłonąć, uznałem że jakoś z Esper muszę się wydostać. Zważ Iulusie że nikomu nic się nie stało, poza tym że grubas zasapał się nieco i strażnicy przy bramach wyspali się mniej niż zwykle. Gdyby dobrzy obywatele Esper dopadli mnie skutecznie wiele krwi by się polało, bo nie dałbym się wziąć żywcem - głos Laure stwardniał. - Uwierz mi Iulusie, kupcy złoto jedynie stracili, ale nikomu nic się nie stało, a mogło być znacznie gorzej... Pochodzę z handlowego Scornubel, więc doceniam mieszczański stan i kupiecki fach, ale pamiętam że życia ludzkiego kupcy nie cenią...

Kapłan uśmiechnął się się lekko i położył dłoń na ramienia w przyjacielskim geście.
- Dziękuję Aesdilu, dziękuję Ci za szczerość - uśmiechnął się szerzej - Wiedz, że nie pochwalam Twego czynu, lecz doceniam Twą szczerość, postaram się przy okazji ułaskawić kupców i przedstawicieli prawa, słowem mym Cię chroniąc. Obiecać nic jednak nie mogę, Prawo jest Prawem, a Ty na szkodę Esper działeś i choć faktycznie rozlewowi krwi może zapobiegłeś, to wprowadziłeś chaos na skalę całego miasta przynajmniej. Pokazałeś że dla Ciebie cel uświęca środki - Twój cel i twoja rzyć liczą się bardziej od porządku miasta. Z perspektywy jednostki - wiadomo własny tyłek jest stokroć ważniejszy, jednak jeśli by wszyscy tako myśleli tylko egoizm rządził by światem. Prawo nas chroni, wszystkich bez wyjątku. Prawo nie kieruje się jeno szczęściem osoby, próbuje dać sprawiedliwy i spokojny żywot nam wszystkim - urwał
ściągając dłoń z ramienia towarzysza, twarz mu posmutniała - Choć coraz częściej los pokazuje, że pieniądz i władza więcej znaczyć mogą niźli Boskie Prawa, sam wspominałeś zajścia z Waterdeep, które smucą mnie bardzo. Myślę jednak, że znam sposób na Twoje odkupienie w oczach tutejszych władyków i praw Królestwa... - spojrzał na Aesdila z błyskiem w oku i szelmowskim uśmieszkiem:
- Chciałbym prosić Cię o pomoc w mych poszukiwaniach, bo okazały się zbieżne z interesami tutejszych zakonów jak i całego królestwa. Dowiedziałem się że na Jarmarku przebywać wciąż może uczennica poszukiwanego przeze mnie barda. Muszę ją znaleźć, może być jedynym śladem prowadzącym do tego złoczyńcy - rozglądnął się w koło - ale jeśli moglibyśmy to chciałbym z Wami porozmawiać w bardziej spokojnym miejscy, bo kilka rzeczy wyjawić Wam muszę, a wolałbym by postronni o tem nie słyszeli. Masz to może jaką komnatę przyjacielu ? - spojrzał na Złocistego pytająco

Laure spojrzał przeciągle na kapłana.
- Może i o własną rzyć dbam, mości kapłanie, ale i Ty niezupełnie ideałów się trzymasz, jeśli dobrze wnioskuję, bo faktycznie wspominałeś wcześniej o pewnym bardzie, Stick było mu na imię czy też pod tym znany był przydomkiem, z tego co pamiętam. O tym samym była mowa? Że jego to śpiew zapadł Ci w uszy? Więc może mniej tego potępienia następnym razem...

- A i owszem śpiew jego, z pewnego punktu widzenia zapadł mi w uszy jak to żeś ujął, więc kłamu nie zadałem. Również na niczyją szkodę, może jeno sławy lub niesławy tegom barda działał. Pewne też fakty mej podróży tajnymi były więc i nie wolno mi z przykazania mych przełożonych, wszystkiego od razu na trakcie zdradzać. Przepraszam Cię za to, ale też zaufaniem nie zwykłem obdarzać ledwo poznanych towarzyszy podróży - uderzył się pięścią w pierś - wybacz więc to drobne niedomówienie z mej strony. Chce teraz się z Wami wszem podzielić, bo szczerą naszą kompaniję znajduję i o pomoc upraszam.
Tropiciel był wyraźnie zmęczony tymi pierdoletami, moralitetami, pohukiwaniami i wypominkami… Dopił kolejny kielich wina zgarnął butelkę i rzucił do towarzyszy wstając. – Dobra, już dość tej gry wstępnej i ścian płaczu. Ruszcie zadki i chodźmy pogadać jak macie coś do powiedzenia. Jak nie to wybaczcie, ale pochędożyłbym jeszcze przed zimą! Tu bezceremonialnie podrapał się po kuście i stał chwilę z pytającym wzrokiem…

Kapłan spojrzał spode łba na drapiącego się po kroczu tropiciela po czym parsknął śmiechem i uniósł się z ławy
- To gdzie ta Twoja izba Mości Laure ?

Aesdila udobruchały słowa kapłana, ale rozbroiły zupełnie - imć Helfdana. Prychnął śmiechem i machnął już ręką na chęć kłótni z Iulusem.
- Leśny ludek, bez dwóch zdań. Ale w sedno, w sedno trafiłeś.
Nadal wydawał się być roztargniony, gdy wtem podniósł wzrok na obu mężczyzn, jakby w olśnieniu. Oszacował ich wzrokiem, głową skinął, jakby utwierdzając się w postanowieniu.
- Panowie - powiedział. - I ja mam pewne wieści, z którymi nie bardzo wiem co począć. Pozwólcie do mojej kwatery...
Zaprowadził przyjaciół do swego pokoju, który, choć niewielki, był nad podziw schludny, pieczę nad nim miał drzemiący właśnie Kull, zaś same rzeczy barda, ku być może zdziwieniu towarzyszy, poukładane były i popakowane porządnie (zwyczajem wyniesionym jeszcze z przyświątynnego przytułku...).
Aesdil rozstawił pucharki, sięgnął po flaszeczkę, poczęstował towarzyszy.
- Cóż, oto ... - zreflektował się i skinął głową kapłanowi. - Mów, Iulusie. Nieee, ja pierwszy - mimo że elf, za bardzo był w gorącej wodzie kąpany by siedzieć spokojnie. - Wiecie coś o drowach w tej okolicy? Niewiele, przypuszczam - sam sobie odpowiedział i gładko przeszedł dalej. - Ja również, dzisiaj natomiast odwiedzając tutejsze jadłodajnie i inne przybytki posłyszałem rozmowę pomiędzy dwoma ludźmi, zwącymi się Robem i Jakobem, z której wynikało że na pastwę drowów pozostawili czy wysłali człeka o imieniu Hallus. Gadka ich tak była nieskładna - opili się co niemiara - że z trudem jedynie ich zrozumiałem, a wyciągnąć z tego jakikolwiek sens - nie wyciągnąłem. Oprócz tego męża wysłali oni do tejże fortecy w której miał zginąć, również jakichś poszukiwaczy przygód, i nie spodziewają się ujrzeć ich ponownie. - przerwał dla efektu. I by przyjrzeć się reakcjom towarzyszy. - Co Wy na to? Wiem niewiele więcej, obawiam się, wspominali o tym że cała rzecz odbyła się na zlecenie jakiegoś szlachcica, nie zdziwiłbym się gdyby o któregoś paladyna chodziło - skrzywił się z niesmakiem, coraz większą czując odrazę do tego zawodu... - i tyle... - przerwał i ukrył twarz za kubkiem, zerkając na twarze przyjaciół.

W powietrzu jeszcze przebrzmiewało elfie „i tyle”, a Helfdan miał już w głowie jedną myśl „co to kurwa ma być”. Odnosił wrażenie, że ktoś go tu próbuje w jajo zrobić. Włazi do pokoiku zniewieściałego elfa tylko po to żeby usłyszeć jakąś historyjkę dwóch pijaczków. Gdyby nie obecność kapłana pewnikiem by posądził barda o jakieś sodomickie zapędy, a tak to się tylko zirytował.

- Jak to „i tyle”, do ciężkich chole… Nieomalże wykrzyczał, poczym jakby coś mu się przypomniało i już spokojniej, nachylając się nad stołem zaczął gadać. Jego głos był dużo bardziej konfidencjonalny niż wymagała tego sytuacja. – Jakiem był na jarmarku to żem słyszał coś co może mieć z tym związek. Z pewnością to was zainteresuje bo ma związek z tymi kurwimi synami drowami. A powiadała tam jedna baba, że jakiś drow naszczał jej na pastwisko i od tego czasu jej owce dają czarne mleko… kurwa wasza mać.

- Dobra, fajnie jest się pośmiać. Macie coś do mnie bo jak nie to jedna cycata dzierlatka czeka na mnie… a jak się nie zjawię to pewno posadzi swój zadek na kimś innym. A tego bym nie chciał. Powiedział bardzo poważnie.

- Nie dziwię się że kpisz sobie - Aesdila rozzłościły słowa Helfdana, z paru względów, nie tylko dlatego że ten zdawał się lekceważyć obecność drowów. - Znać żeś dawno z lasu nie wylazł... - przełknął jednak złość i ciągnął spokojniej, kierując słowa po równi do niego i kapłana - Ludkowie ci zatrzymali się pod Łysą Mantikorą, w zajeździe koło Jarmarku, nie wiem jak długo się tam zatrzymają, jeśli mimo wszystko warto byłoby ... porozmawiać sobie z nimi to musielibyśmy zrobić to dziś, a raczej teraz, dopóki, najpewniej, są tam i odsypiają. Iulusie - odwrócił się do kapłana - jesteś tym zainteresowany czy mam szukać pomocy gdzie indziej?

- Cóż o drowach sam nic nie słyszałem po okolicy hasających, ale mogę ucha przyłożyć i miecza Ci udzielić Aesdilu, jeśli później pomożesz i mnie - odkaszlnął i wypiął pierś dumnie.
- Otóż Panowie, moja misja od Srebrnych Marchii mnie tu gnająca polega na odnalezieniu pewnego barda imieniem Stick. Ów złośliwiec przez kraj podróżuje, informacje o magii i pewnym nekromancie zbierając. Sęk w tym że ów przeklęty nieumarły magus, zwany Urgulem, wojnę z Królestwem Pięciu Miast toczył i prawdopodobnie Stick jego potęgę chce przebudzić na pohybel Miast, a i dalej na Toril może cały. Próbuję go więc złapać i przesłuchać, zniknął mi jednak w Esper - prawdopodobnie przez to, iż uciekła od niego uczennica. Możliwe, że nie wiedziała o niecnych jego czynach, a wywiedziawszy się dała dyla - w tej chwili jest ona jedynym śladem prowadzącym do tego wszetecznego barda. Wiem, że jest półelfką imieniem Sorg, a rozpoznawczym jej znakiem jest gwieździsty tatuaż na policzku. Helfdan już jej poszukuje na jarmarku, ale Ty Aesdilu sam będąc bardem może masz większe szanse wywiedzieć się tu czegoś o niej lub o samym Sticku. Co ty na to? Pomożesz mi ratować Królestwo? To swoją drogą mogło by wpłynąć pozytywnie na Twój wizerunek u władz Esper. Ja na pewno będę Twoje ułaskawienie argumentem tym popierał.

- Za to jak mi się widzi Padre to tobie pamięć wróciła odnośnie tego Sticka i jego przewinień. Zwrócił się do kapłana lekko zdziwiony nekromantycznymi zapędami barda. – jakby nie było poszukiwanie dziewek mogę uznać jeszcze za użyteczne, natomiast ratowanie królestwa to jakby bajka dla innych herosów… i najemników. Rozdziawił gębę w szczerym uśmiechu. Wydatnie informując do których on się zalicza. - Bohaterem ja nie jestem. Ale póki białki nie znajdziemy to chyba z wyceną będzie trudno.

- Mimo wszystko drowy to inna historia i lepiej niech to sprawdzą jacyś stróże prawa miast nas. Chyba, że potrzebujecie łowcę nagród… Tu znowu pojawił się ten uśmiech typu A, zwiastujący rozmowę o monetach.

Złocistego mało szlag nie trafił gdy usłyszał że poszukiwaną przez Iulusa i Helfdana dziewczyną jest Sorg. Przez chwilę krew się w nim gotowała i dobrze że kubek trzymał przy ustach, bo niewątpliwie obaj towarzysze dojrzeliby mieniącą się kolorami twarz elfa. Przez chwilę walczył z myślą że to koszmarny zbieg okoliczności, że to inna Sorg niż dziewczyna napotkana poprzedniego dnia. "Nie" - potrząsnął w myślach głową - "to ona, nikt inny". I szczęściem też że Helfdan zagadnął Iulusa, bo miał chwilę by zastanowić się nad tym co usłyszał. Nie ostatnie było zapewnienie że kapłan ma zamiar wstawić się za nim u władz Esper, i Aesdil wpatrzył się w Iulusa, z żalem konstatując że najlepiej będzie "po wszystkim" rozstać się z sympatycznym towarzyszem, bowiem w miłosierdzie i wspaniałomyślność kupców Esper nie wierzył. Na razie jednak skupił się na rozmowie.
- Dobrze, Iulusie, pomogę - wysyczał gniewnie, wywołując zdziwione spojrzenie towarzyszy. Odetchnął, wspomniał półelfią pannę, jej wstyd gdy trzymał ją za dłoń, radość gdy "uwalniała" Kulla, żarty i wspólny śpiew, tęczę barw rozsiewanych przez jej kolczyki, gdy potrząsała głową by go rozbawić. Zacisnął szczęki.
- Pomogę choćby z tego względu że znam tę dziewczynę. I nie wierzę, nie wierzę, by miała cokolwiek wspólnego z jakimikolwiek nekromantami, przyzwaniami i wszelkim innym diabelstwem. A uwierz mi, znam się na ludziach. Jak zamierzałeś sprawdzić jej słowa? - Laure jeszcze nie warczał, ale niewiele do tego brakowało. - Może lepiej skupić się na poszukiwaniach tego cholernego Sticka?

Helfdan tak samo zignorował syczenie elfa jak docinki na temat ogłady rodem z dziczy. Trudno było powiedzieć czy z wrodzonej uprzejmości czy z braku wyczucia w tym względzie. Jak to mówią do trzech razy sztuka. - Jak taka niewinna to i nawet lepiej. No może nie zawsze, dodał zagadkowo tropiciel – ale w tym przypadku bardzo dobrze. Znajdziemy ją to nam wszystko wyśpiewa i może do tego Sticka dotrzecie… albo dotrzemy. Bo niestety póki, co to ona jest jedynym śladem, jeżeli dobrze zrozumiałem kapłana.
- Mam nadzieję, że jak tak dobrze znasz tą małą to wiesz gdzie się zaszyła? Wbił wzrok w elfa.

cdn
 
baltazar jest offline  
Stary 13-04-2010, 11:24   #23
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podczas Jarmarku Raydgast był cały czas przy Helenie i dzieciach. W nocy także przy Helenie... Także i wtedy, gdy ich chichoty i ciche rozmowy, a potem szybkie oddechy i głośne jęki Heleny dobiegały wieczorem z namiotu Tornwalda. Raydgast wiedział bowiem, że wieczorem jego przyjaciel i przełożony będzie zajęty rozmowami „na szczycie” i skorzystał z okazji...Biedny Tornwald nie dowiedział się, że jego stół i prycza posłużyły do zgoła lubieżnych czynów owej pary. Ciekawscy giermkowie, którym zdarzyło się wtedy pilnować namiotów, wiedzieli co prawda o wydarzeniach z namiotu Tornwalda. Ale... są rzeczy o których nie opowiada się przełożonym.

Czas jednak mijał szybko. I okres swawoli wolnej od trosk zmierzał ku końcowi. Pierwszym tego objawem była rozmowa z kapłanem Tyra. Potem zaś Raydgast zajął się wyszukiwaniem ludzi godnych zaufania, którym mógłby powierzyć bezpieczeństwo swej małżonki oraz ich dzieci. Bo byle osiłek nie mógł przecież chronić damy jego serca.
Niestety Tornwald miał rację...Ciężko było znaleźć kogoś godnego, kto wzmocniłby ochroniarzy, zabranych z zamku na okazję tej podróży. Nie znalazł. A rozmyślania na tym problemem odsunęły sprawę poszukiwań Sorg.

Problem ochrony Heleny w drodze powrotnej sam się rozwiązał... W karczmie, otoczona jego dziećmi, siedziała lady Inga Stormwald i rozmawiała ze swą bratanicą Heleną.


-Kochanie, patrz kogo spotkałam.- powiedziała radośnie żona, a Raydgast zmusił się do uśmiechnięcia. Podobnie jak jej brat, lady Inga, nigdy nie zdołała zaakceptować Silvercrossbowa w roli małżonka Heleny. A okazywała to uszczypliwymi uwagami. Podobnie jak jej brat. O dziwo, z mężem lady Ingi, paladyn dogadywał się świetnie. Ale on rzadko opuszczał swoje włości. Paladyn więc przysiadł się do rodziny i generalnie nie wtrącał do rozmowy, głównie pomiędzy lady Ingą a Heleną. Wymieniały ploteczki i uwagi o dzieciach, zupełnie ignorując obecność paladyna. Co Raydgasta w sumie nie martwiło.
Padły też słowa Ingi, zresztą których pojawienie się paladyn przewidział.- Koniecznie musicie odwiedzić mnie w drodze powrotnej. Może pojedziemy razem?
Normalnie by się Raydgast sprzeciwił, ale obecnie był to dobry pomysł. Orszak lady Ingi, przypominał zazwyczaj mały oddział wojskowy.
Więc jeden problem był rozwiązany, teraz wystarczyło cierpieć do końca Jarmarku. Był jednak w tym cierpieniu... dzieci uwielbiały ciocię Ingę, a i Helena była uśmiechnięta w jej towarzystwie. Więc paladynowi przypadł nieprzyjemny obowiązek udawania zadowolenia.

I tak do szóstego dnia...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-04-2010 o 20:09.
abishai jest offline  
Stary 14-04-2010, 11:56   #24
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
cd. dialogu


- Ano wiem, a raczej - gdzie się pojawia - poprawił Aesdil, uważnie przyglądając się tropicielowi, choć nie z powodu łypania na niego groźnym okiem - nie tak łatwo go nastraszyć. - Ja z kolei radbym wiedzieć jak przesłuchać ją zamierzacie, bo nie dam jej krzywdy uczynić. Iulusie! Starczy Ci jeśli wypytam ją o tego cholernego Sticka??!!

- Bardzo chętnie z nią sobie porozmawiam... a im dłużej się za nią uganiam to mam na to większą ochotę. Więc mnie nie starczy jakby kto pytał.

- Nie rozumiem skąd pomysł zrazu o Sorg krzywdzeniu. Zadawanie pytań na ogół nie boli - zdziwił się kapłan - jeśli myślisz że będę ją torturował, to chyba mnie mylisz z rzezimieszkami od Bane'a - próbował załagodzić Manorian - nie musisz się martwić, ja o nic jej od razu nie oskarżam. Przyznam jednak, iż wolałbym być przy rozmowie z nią, ale z drugiej strony Ciebie jako znajomka się nie wystraszy i spokojniej rozmawiać pewno zechce, jeśli od tego bandyty uciekła. - zamyślił się drapiąc w podbródek - mogę się zgodzić byś na początek sam z nią porozmawiał.

Aesdil zerknął na tropiciela, pokiwał głową jakby ten właśnie coś potwierdził. Odwrócił się do kapłana.
- Dobrze więc, pomogę... - powiedział, przypominając sobie z przerażeniem że Sorg wspominała o eliminacjach do Gildii Bardów za kilka dni - jeśli ktokolwiek jej szuka, tam właśnie zapewne ją odnajdzie. Najlepiej byłoby porozmawiać z Sorg i wyjaśnić całą sprawę jak najszybciej - ale jak się za to zabrać??!!Podejść i zapytać jakie to powody sprawiają że hierarchia Tyra łączy ją z podejrzanym o próbę wskrzeszenia umarłego przeklętnika??!!
- Nadmiarem gotówki nie dysponuję, więc z Twojej pomocy, Helfdanie, niestety trudno mi będzie skorzystać
- stwierdził, przypominając sobie ile złota wydał na zwoje. Przemyślał szybko sprawę - i wyszło mu że brakuje tu nieco mięśni i siły przekonywania. Jedynie on i kapłan ... "Kapłani!" - olśniło go - "mając ze sobą kapłana Tyra łatwiej mi będzie przekonać hierarchię Corellona!". Zyskanie sobie przychylności pobratymców byłoby też cenne, nawet mimo tego że najpewniej nieprzydatne - ale nigdy nic nie wiadomo. Przypomniał sobie coś jeszcze - Mantikora leży pod murami miejskimi, lecz obóz kapłanów poza, trzeba by się pospieszyć by zdążyć przed zamknięciem bram...

- To w takim razie pójdę jakiś kufel pełny znaleźć jak wy za plotkami się będziecie uganiać.
- Jak napitku szukacie mości Hefdanie, to równie dobrze do Mantikory możecie z nami się udać i tam gardło przepłukać - rzekł Iulus.
- Jak tam piwo dobre leją a nie jakieś szczyny to nie widzę problemu. - Uśmiechnął sie krzywo tropiciel. - Ale żeby nie było wątpliwości, z tymi opojami nie będę gadał dopóki sam się odpowiednio nie schleję!

- Iulusie, zróbmy może tak - powiadomimy o tych dwóch świadkach obecności drowów hierarchię Corellona Larethiana - powinni być tym niezmiernie zainteresowani, a i lepiej skorzystać z argumentu ... przewagi liczebnej... - podjął znów elf.
- Czy nie lepiej by było pierwej przesłuchać tych świadków - zastanowił się kapłan. - Póki co nie wiadomo nawet czy to pijański bełkot, lub plotka, których tak wiele w dużej zbiorowości ludzkiej. Nim zawrócimy głowę kapłanom wywiedzmy się czegoś, a jak będziemy pewni to ja z kolei z kapłanami Torma porozmawiam, bo oni prawo tu stanowią.


Aesdil zacisnął zęby. Choć raz chciałby mieć za sobą argument siły, liczebności, komfort braku konieczności oglądania się za siebie... Mimo młodego jak na elfa wieku był już swego rodzaju weteranem po "sprawie Beregostu" i wspomnienie przeprawy jaką wspólnie z grupką poszukiwaczy przygód miał z bandą kilkudziesięciu koboldów - i nie tylko - nauczyło go doceniać takie drobne przyjemności. Jednak nie nawykł do marudzenia i skinął głową.
- Poczekaj na mnie proszę na dole, zbiorę rzeczy.

Przebrał się w zwyczajne ubranie,wdział mocne buty, wsunął sztylet do cholewki, zabrał specyfiki potrzebne do użycia niektórych czarów, Sahandriana, łuk i kołczan zamocował na plecach, zabrał drugi sztylet. Wysłał myślowy rozkaz i Kull otworzył rdzawe, niepokojące oczy. Aesdil zadeklamował śpiewnym głosem:
- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM!- gestami ukształtował zaklęcie i dotknął chowańca, zaobserwował drobne drgnięcie piór Złotoczerwonego i skinął głową z satysfakcją. Powtórzył zaklęcie, tym razem siebie otaczając magiczną barierą i osadził sobie chowańca na ramieniu.
- Na wszelki wypadek...
- mruknął do Kulla, przyzwyczajony do "rozmów" z drapieżnikiem. - Czas żebyś zarobił na kawałek króliczego mięsa... - i już bezgłośnie przesłał mu polecenie by na rozkaz atakował głowę, gdyby doszło do przemocy...Sam miał nadzieję na uniknięcie tego, ale na wszelki wypadek przygotował się do użycia paru przydatnych czarów... (Celny cios, Leczenie lekkich ran, Mniejsze przebranie - tego ostatniego użyje przed samym wejściem do Mantikory - przybierze wygląd półelfa-wojownika: wyższego, silniejszego, "twardszego").
- Jesteś gotów czy potrzebujesz wrócić do swej kwatery?
- zapytał kapłana.
- Niczego mi nie trzeba; chodźmy więc.

Poprowadził towarzyszy do Łysej Mantikory, po drodze powtarzając raz jeszcze treść posłyszanej rozmowy.
- Nazwisko szlachcica który był związany ze śmiercią "Hallusa" - jego tożsamość warto poznać
- mówił, wyliczając czego chce się dowiedzieć - gdzie te przeklęte drowy wyległy - nienawiść dźwięczała w jego głosie niczym miedziane dzwonki - cóż to za forteca i kogo do niej ci dwaj wysłali, kimże był ów zamordowany Hallus oraz wszystko co się wiąże z wysłaną przez nich wiadomością...

Łysa Mantikora była typowym przybytkiem swojej kategorii i Helfdan od razu poczuł się tam jak w domu. Przepchnął się przez tłum podpitych i zapchlonych bywalców do baru, łapsnął przechodzącą dziewkę za tyłek i zamówił dzban piwa. Jakość miało stosowną do ceny, więc nie narzekał zanadto i z przyzwyczajenia rozejrzał się po knajpie. Było w niej kilku podejrzanych typów kryjących się po kątach, kilku podpitych krasnoludów szukających guza; większość gości stanowili jednak zwykli rzemieślnicy i podróżni, szukający tu taniego piwa i noclegu.

Iulus i Aesdil wypatrzyli "swoich" pijaczków przy ławie bliżej środka. Siedziało tam jeszcze dwóch typów, lecz jeden już chrapał z brodą zanurzoną w rozlanej polewce, a drugi był tego bliski. Rob i Jakob ściskali swoje kufle, a puste miski świadczyły, że i oni coś jedli - zapewne głód wygonił ich z łóżek. Obaj z ponurymi minami, a Rob z zamglonym spojrzeniem świadczącym, że albo nie wytrzeźwiał jeszcze, albo klin klinem leczy intensywniej od towarzysza. Na dosiadających się do stołu mężczyzn nie zwrócili najmniejszej uwagi.

Manorian spojrzał na Jakoba i Roba z mieszanką zdziwienia i z zniesmaczenia, po czym położywszy dłonie na blacie stołu zwrócił się do nich surowym głosem
- Nic przeciwko, widzę Panowie mieć nie będziecie jeśli dosiędziem się do Was ! - stwierdził bardziej fakt niźli spytał - Szczególnie, żem Iulus Manorian, sługa Tyra Sprawiedliwego, Boga Prawości - znane to wam chyba imię ? - spojrzał wyczekując ich odpowiedź choćby miała być ona jeno czknięciem. Jednak jeden ten jakby mniej pijany wzruszył ramionami, drugi zaś wydawał się nie zauważać ich obecności.
Kapłan zacisnął na moment tylko szczęki, by po chwili warknąć:
- A Hallusa imię może Wam bardziej z czymś się kojarzy? - pijany zakrztusił się piwem, oczy wyszły mu na wierzch w przestraszonym wytrzeszczu, spróbował zerwać się z ławy jednak jego towarzysz ściągnął go z powrotem na ławę i rzekł:
- Z niczym nam się nie kojarzy, mało to luda na jarmarku?
- A owszem luda nie mało - kapłan spoglądał niedoszłego uciekiniera - Mrocznych Elfów ino niekoniecznie... - zawiesił głos świdrując wzrokiem pijaczka.
- Jak se chcecie Mroczniaków, to se w góry jedźcie - odpowiadał hardo trzeźwiejszy, jednak coraz to mocniej zaciskając chwyt na ramieniu kolegi
- Wystarczy ich smród w fortecy gdzie Hallusowego trupa znaleziono... - pijaczek załkał rozpaczliwie, ale jego kum odrzekł tylko:
- Skoro trupa macie to w sam raz kapłana nadali...
Iulus wszedł mu ostro w słowo
- ...a żebyś wiedział, jak dwa kolejne ścierwa zawisną na Tormickim stryczku toż się przydam za iste, co by sąd poprzeć. Zauważ jeno dowcipnisiu, że póki co nie z Tormickimi Rycerzami masz do czynienia. Jeszcze z Ciebie pasów nie drą, jeszcze OGNIEM nie przypiekają... - unosił głos wciąż wpatrując się w płaczącego ochlejmordę - póki co, rozmawiacie ze mną. Póki co spokojnie i po dobroci, jeszcze możecie łaski oczekiwać...
- Mówiłem, że kara boska nas spotka... mówiłem, że trza było się samemu obwiesić za to co...
- niemal zawył Rob, lecz Jakob przywalił mu w potylicę i warknął: Nic na nas nie macie, straszycie jenoi plotkami z dupy wziętymi. Pewno dlatego Tyra nie ma w Królestwie, skoro jego kapłani po knajpach na chybił trafił ludzi skarżą i stryczkiem straszą.
- Za burdę w knajpie i tłuczenie obywateli już Ci się karcer należy. A zgoła widzę że Twój kompan bardzie jest skory do spowiedzi, może więc Ciebie do celi wrzucę na wieczór a z kolegą sobie pogwarzę...?

Złocisty westchnął bezgłośnie. Jakob okazał się być bardziej trzeźwy niż myślał i ... bardziej hardy.
- My was znaleźliśmy
- przemówił spokojnym głosem w którym jednak dźwięczała groźba - jak sądzicie, kto jeszcze was znajdzie gdy rozniesie się o całej sprawie? Co spotkało Pankracego, którego przykładu tak się lękacie? Dojdziemy do tego jak ów Hallus zginął, gdzie się to stało i kto jest za to odpowiedzialny. Tak, mości Robie i Jakobie, dojdziemy prawdy - coraz częściej Aesdil koncentrował spojrzenie na Robie, jako słabszym psychicznie i odczuwającym większe wyrzuty sumienia - dojdziemy kto wydał tego człeka w ręce drowów, kto kumał się z tymi przeklętnikami. I kto "dzieciaki" posłał na śmierć z tych samych rąk. Jak znam mrocznych elfów, niejedno wycierpieli po wpadnięciu w potrzask, a wy się do tego przyczyniliście. Kiedy dojdziemy prawdy nie będziecie mogli liczyć na litość a nie uciekniecie - już się przekonaliście że tajemnicy nie da się zakopać. Mówcie! - krzyknął aż głowy obróciły się w jego stronę. Obniżył głos do cichego, by musieli wytężyć słuch i skoncentrować się wyłącznie na nim - Ostatnia to wasza szansa by móc spojrzeć ludziom w twarz po tym co się stało. Odpowiedzcie szczerze na pytania w obecności tego oto świątobliwego kapłana, a gdy on zdecyduje że mówicie prawdę i wszystko szczerze opowiedzieliście, odejdziecie wolni i bez ciężaru na duszy, bo dzięki temu może większemu złu uda się zapobiec!

Rob w przerażeniu wytrzeszczył oczy; nabiegła krwią twarz sprawiała, że wyglądał jakby zaraz miał dostać apopleksji. Jakob najpierw również się przeraził, lecz potem wykrzywił twarz w paskudnym uśmiechu. Skoro tak, to spróbujcie - syknął, po czym cisnął pustym dzbanem - nie w Iulusa czy Laure, lecz w pijącego nieopodal krasnoluda, który ryknął rozsierdzony i ruszył na atakującego. Rzucona drugim ręką miska walnęła w łeb innego bywalca Mantikory, zaś Jakob chwycił kumpla za kark i ściągnął na ziemię z zamiarem przeciśnięcia się wśród zadymy do któregoś wyjścia. A zadyma - zgodnie z jego przewidywaniami - właśnie się zaczynała - w końcu wśród pijanej klienteli nie trudno o bójkę.
- Łap ich!- ryknął do elfa kapłan składając dłonie do modlitwy - Dominus pascit me Nam et si ambulavero in valle umbrae mortis, non timebo mala, quoniam tu mecum es

Gęsta opar buchnął nieprzeniknioną ścianą na sześć kroków od kapłana. Laure widział jeszcze zarysy pijaczków pełznących pod stołem ale to co za nimi i kapłanem - kryło się w nieprzeniknionej wzrokiem mgle... z której słychać było zaskoczone okrzyki klientów i wrzask karczmarza: Litości!! Magusy mi knajpę rozwalają! Wezwijcie straaaż!
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 15-04-2010, 14:29   #25
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Sztuka prowadzenia konwersacji post wspólny.

Helfdan tymczasem jedną rękę trzymał na miękkim zadku przysadzistej karczmareczki, a drugą wlewał w siebie piwko. Jednak nie stanowiło to dla niego przeszkody do uważnego lustrowania karczmy, właściwie to taka przykrywka mu się nawet podobała. Można by rzec, iż spędzał czas w typowy dla siebie sposób. Od czasu do czasu coś tam jej powiedział sprośnego i dał klapsa i tak to sobie trwało. Do czasu aż ta rozochocona nie postanowiła zabrać się za jego interes… jakimś sobie tylko znanym sposobem wsadziła serdelkowatą łapkę do jego gaci i zaczęła bardzo sprawnie nią operować. Jak na złość przy obserwowanym stoliku coś poszło nie tak. Bohaterowie tępiący mrocznych dywersantów okazali się nie tak skuteczni jak sobie założyli. Wszystko potoczyło się szybko… szybciej niż mogłoby się spodziewać po dwóch pijaczków.

"Co za wyjątkowo długie i nieporęczne w splataniu zaklęcie!" - Aesdil zdążył pomyśleć, nie tracił jednak czasu lecz przeskoczył stół w pogoni - słowa Jakoba ostrzegły go że po dobroci nie będzie. Nie mieszał się w bójkę, zamiast tego wyrwał miecz, jego machnięciami odgonił zbyt krewkich i skorych do uszkodzenia jego cennej skóry. Wskoczył na stół przygotowując się do skoku na ten pod którym kryli się uciekinierzy. Kull podfrunął ku belce powały niedaleko głowy Laure i rozzłoszczony otworzył dziób, kręcąc naokoło głową.

Tropiciel nie miał zamiaru wskakiwać w środek bitki… tym bardziej, że całe to miejsce pokryła nieprzenikniona mgła.

- O kurwa… - wysyczał w momencie, gdy rączka zacisnęła się na jego męskości. Burda już nie wisiała w powietrzu, zaczęła ogarniać salę! Wyszarpnął się z uścisku kokoty i ruszył w kierunku wejścia nim je ogarnie bójka. Opiekun córy Koryntu postanowił rościć sobie prawo do zapłaty za niewykonaną usługę. Uchwycił za ramię tropiciela nie chcąc pozwolić mu odejść.

- Gdzie leziesz… - nie zdążył dokończyć gdyż ciężkie czoło wylądowało na jego nosie. Helfdan nigdy nie był subtelny, a szczególnie wtedy, gdy nie chciał. Szybka bańka zakończyła rozmowę o wynagrodzeniu. Tropiciel nie rozmyślał o pozostawionym za plecami rajfurze – sadził do wejścia. Szybkim zwrotem uniknął stołka, przesadził jakiegoś znokautowanego człowieczka i już był przy wyjściu. Rzucił raz jeszcze okiem na zamieszanie…

- Nic do ciebie nie mam! - krzyknął elf do krasnoluda - tamten pod stołem dzbanem w ciebie miotnął a nas piwem ochlapał, dostaną za swoje! - wkładając w głos cały dar przekonywania wskazał ostrzem pod drugi stół i czekał by tamci wypełzli, mając jednocześnie oko na krasnoluda i innych. - Iulusie, tu są te łotry! - czujnie czekał na ugiętych nogach by lekko przeskoczyć na drugi mebel lub uniknąć ciosu.

W przekrwionych oczach knypka widać było gniew. Spod krzaczastych brwi ziało spojrzenie wypełnione kilkudniowym piciem i dymem wielu fajek… żądza, która nie mogła być udobruchana sodomickim stwierdzeniem „to nie ja to on”. Taki ogień ugasiłaby beczka piwa, jednak nie została ona zaproponowana. Na domiar złego zostało złamane odwieczne prawo karczemnej bijatyki – nie na ostre! Gryzienie, duszenie, pięści czy krzesła… nawet ławy jednak obnażony miecz to nie mieściło się w jego dumnym, pseudohonorowym zakutym łbie. Ktoś mający w sobie mniej alkoholu niż krwi może by się wycofał - jednak rzeczywistość była nieco inna.

- Ty kurwi synu, na mnie z mieczem?! - Wściekły ryk wypełnił sklepienia Mantikory. Krasnoludzki topór nie wróżył nic dobrego. Nic a nic. – A w rzyć ci wsadzę to żelazo… - masa owłosionego kurduplowatowego wojownika została wprawiona w ruch.

Krasnolud ruszył na elfa bez żadnych ceregieli. Skoczył byle szybciej upuścić krwi szpiczastemu lalusiowi, widząc jednak iż ten niczym karczemna przechódka wywija balety próbował ominąć z prawej stół. Elf widząc swoją szansę naprężył się wykorzystał fortel do uniknięcia konfrontacji. Przynajmniej na moment. Powietrze wypełnił świst ciężkiego topora nie znajdującego drogi do celu. Chwilę potem huk pękającego stołu pod wpływem ciosu krasnoludzkiego oręża. Przekleństwa wydobywały się z brodatej gęby, a były tak siarczyste iż wiązanka mogła spowodować porost włosów na klacie nawet u elfa… Bard miał chwilowo wolną drogę by dopaść do uciekinierów. Nie licząc rzecz jasna ogarniętej bitką karczmy.

Iulus widząc, że elf wcale zgrabnie radzi sobie z unikaniem ciosów rzucił się za pijaczkami - a raczej za znikającą we mgle nogą. Nie trudno było jednak wykoncypowac kierunek ucieczki podejrzanych toteż, odganiając się od bywalców karczmy pochwyconym naprędce stołkiem, parł do przodu.

Helfdan już szykował się by ucapić wyłaniającego się pijaczka gdy jego zmysły zostały porażone. Co prawda we mgle nie dostrzegł elfiego śpiewaka wywijającego salta z obnażonym ostrzem, ale chwilę później usłyszał trzask stołu i krasnoludzki tyradę, gdy ten bez powodzenia próbował odzyskać równowagę i topór. Nawet taki leśny ludek był w stanie wyciągnąć odpowiednie wnioski… być może obycie w tego typu lokalach dawało mu do tego prawo. Gdy Laure wyłonił się z mgły obok poszukiwanych skoczył co sił w nogach, rzucając do kapłana – Ucap jednego i chodu!
Ledwo zdążył uniknąć zbłąkanego ciosu i skoczył na zaskoczonego elfa…
Obalił nie mogącego wyjść ze zdziwienia barda szarpiąc go niemiłosiernie i wyzywając od najgorszych. Więcej w tym wszystkim było jednak szopki niż rzeczywistej agresji. Przewaga doświadczenie w karczemnej zwadzie tropiciela pozwoliło mu szybko i sprawnie unieszkodliwić barda… począł go wywlekać z karczmy. Z ciemności wypadł rozsierdzony krasnolud widząc iż jego oponent dostaje solidny łomot stanął nieco skonfundowany. W tym momencie dostał cios ławą dzierżoną przez olbrzymiego barbarzyńcy, wyrastającego na herosa karczemnej bitwy pod Mantikorą. Z jękiem wypuścił powietrze i znowu zniknął w ciemności.

Tropiciel wywalił barda na zbity pysk z karczmy. Cały czerwony na gębie nie kryjąc furii rzucił mu – Siedź tu kurwa na dupie i czekaj aż się będziesz mógł przydać!
Nie oczekiwał podziękowań za uratowanie go spod krasnoludzkiego topora. Prawdę mówiąc niczego od niego nie oczekiwał! Na powrót zaczął przedzierać się do kapłana mając nadzieję, iż ostoja sprawiedliwości uporała się z jednym z rzezimieszków.

Ten faktycznie przydeptał już bardziej pijanego kmiota, szarpał się natomiast z drugim, któremu ani się śniło spokojnie dać się złapać. Z pomocą tropiciela wyprowadzenie obydwóch zajęło jedynie chwilę.

- Sami sodomici tutaj... - mruknął cicho Aesdil nieco obrażony na potarmoszenie na nim odzienia i gwałtowną napaść. - Wszyscy interesują się moim tyłkiem... - przyczaił się przy drzwiach. Kull miał już zaatakować tropiciela gdy elf zorientował się w intencjach Helfdana i odwołał chowańca, teraz zaś gładził uspokajająco drapieżcę po piórach. Gdy obaj towarzysze wynurzyli się z karczmy prowadząc złoczyńców przyłączył się do nich w drodze do miejsca w którym można by niedoszłych uciekinierów w miarę spokojnie przesłuchać...

Informacja o zadymie Pod Mantikorą roznosiła się po kwartale. Kolejni jej uczestnicy wypadali, uciekali lub po prostu wyczołgiwali się z szynku ratując mniej lub bardziej przetrzepaną skórę. Na placu boju zostawali już tylko ci najtwardsi lub najgłupsi - ci którzy nie zdawali sobie sprawy z kosztów, jakie im przyjdzie pokryć… lub odsiedzieć! Helfdan nie miał zamiaru iść przez miasto z szarpiącymi się łajdakami. Nim jeszcze wyszli mieli dwóch cichych i spokojnych jak trusie rzezimieszków – ogłuszeni, nie stanowili problemu w transporcie ani, nie byli niczym niezwykłym przy Mantikorze…

Tak, więc niczym starzy, dobrzy przyjaciele wracali z pola walki, jedni tylko poszarpani i obici… a inni na ich barkach. W ustronnym miejscu, zaułku przerobionym w czasie jarmarku na jakieś składowisko pustych beczek przystąpili do dzieła. Obydwu przewiązał ręce rzemieniem. Krótka wymiana zdań i kapłan wybrał pierwszego do przesłuchania. Słabsze ogniwo duetu. Żarty się skończyły.

Rozcięte portki odsłoniły genitalia Roba. Woda wylana z manierki pozwoliła na przebudzenie w bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnej rzeczywistości. Tropiciel siedział mu na klacie trzymając zimne ostrze na jajcach przesłuchiwanego.

- Dobra robaczku, nie chciałeś gadać z moimi znajomkami to pogadasz ze mną. Powiedział bardzo spokojnie ledwo otwierając usta. Zwężone oczy sprawiały wrażenie, iż chętnie posunąłby się kilka kroków dalej… nozdrza drgały jak u drapieżnika węszącego za ofiarą. – Zapytam raz. Jeżeli Kapłan stwierdzi, że łżesz odetnę ci jajca i będę patrzył jak się wykrwawiasz. Mi do niczego nie jesteś potrzebny mam drugiego do zabawy. Którego sprawię lepiej niż wieprzka na wesele. Powiększające się oczy Roba świadczyły, iż bardzo serio traktuje tego dzikusa siedzącego na nim.

Ostrze kukri przesunęło się po udzie zostawiając krwawy ślad. Syk bólu wydobył się z zakneblowanej gęby. Szarpnięcie przesłuchiwanego nie przyniosło żadnego efektu. Tropiciel popatrzył na ostrze jakby niezadowolony z jego ostrości. – Cóż, na jajca wystarczy… może trochę poszarpie!

- Zatem, chcę usłyszeć historyjkę o drowach i o waszym udziale w tej historyjce. Stwierdził wyciągając knebel. Na zimnym szerokim ostrzu kukri spoczęły pomarszczone jajca ich los był w teraz w prawdomówności właściciela.
 
baltazar jest offline  
Stary 15-04-2010, 20:08   #26
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_____________________________________
__________

Śródlecie. Eleint. Trzeci dekadzień

Uran, Srebrny Jarmark



*** Dzień czwarty. Noc. ***

Helfdan nie musiał długo wymachiwać nożem. W zasadzie musiał nawet całkiem szybko przestać, gdyż z okolicy pomarszczonych jajec trysnął na niego ciepły strumień moczu. Chyba można było uznać, że jeniec jest wystarczająco zastraszony.

Jednak zastraszenie nie wymuszało składnego mówienia, toteż ku irytacji tropiciela - popartej kopniakami i przekleństwami - złożenie do kupy przerażonego bełkotu Roba zabrało im sporo czasu. Niemniej jednak historia wytypowanych przez Laure knypków wyglądała następująco.

Rob i Jakob pracowali dla kupca Pankracego Hallusa już od kilku lat. Nie był to typ, którego dało się lubić, lecz jako-tako płacił a i oni zawsze swoje z towarów uszczknęli. Hallus od zawsze robił jakieś podejrzane interesy, lecz oni mieli swoje więc w jego się z butami nie pakowali i szczegółów nie znali. Widać jednak z kimś zadarł co nie powinien, gdyż razu pewnego do nich typ jakis zakapturzony przyszedł - za informacje gdzie w drodze na Jarmark kupiec będzie nocował dał im po 10 sztuk złota i koral jakiś, co go użyć mieli myśląc o miejscu noclegu. I tyle. A że najmujący schlał się jak świnia jeszcze tego samego wieczora, to wygadał, że Hallus jakiemuś szlachciurze podpadł, co też jakieś ciemne interesy miał. Nazwiska nie podał, ale jakiś ze środkowej części Królestwa to musiał być, bo tak najczęściej się wyprawiali. No i użyli koralu, jak mieli w Podkosach nocować. A poranku w karczmie znaleziono Hallusa z poderżniętym gardłem, a jego rzeczy w ich były zmieszane. No i oskarżyli ich wieśniacy o morderstwo, a zamiast stryczka zaproponowali odzyskanie pierścienia z jakiejś przeklętej fortecy, co go szalony mag tam wyniósł.

Dla Heldfana historia była zakręcona jak smoczy ogon, a Rob łkając, dławiąc się i rzygając gadał dalej. Jak wcześniej zmuszał go do mówienia, tak teraz tropiciel miał ochotę na powrót łebka zakneblować.

Z dalszego bablania Roba okazało się, że wraz z karawaną jechała ósemka młodzików i dziewcząt, co ich za wikt i opierunek Hallus jako obstawę zabrał, wykorzystując ich desperację i naiwność. Z imion pamiętał tylko Meave, ładną magiczkę co nosa zadzierała i Kalela - chłopaka co jak baba wyglądał. Proces w Podkosach stanął na tym, że dwoje z nich zostało w wiosce jako zakładnicy, a reszta poszła do Zapomnianej Fortecy. Pod tą ruiną obaj pomagierzy stchórzyli i uciekli, dzieciaki zaś poszły do zamku, skąd długo jeszcze dochodziły straszliwe ryki, a na ziemi były ślady olbrzymich pazurzastych łap. Pewnikiem mag jakiegoś smoka przyzwał żeby go bronił, a ten dzieciaki zjadł. No i teraz Rob miał wyrzuty sumienia, że nie dość, iż Hallus przez nich zginął, to i dzieciaki w twierdzy, i te we wsi zostawione.

- A drowy gdzie w tym wszystkim?
- warknął zirytowany Laure. Historia wlekła się i ani zbliżała do interesującego go tematu.

Rob załkał znów przerażony i wybełkotał, że gdy uciekali w stronę Uran minęło ich którejś nocy kilku jeźdźców. Ukryli się w trawach, lecz w świetle księżyca widzieli, że to ciemne elfy. A jechali od strony Fortecy...

Samozwańczy prokuratorzy zadali pijaczkowi jeszcze kilka uszczegóławiających pytań. Jakob, który obudził się w trakcie rozmowy milczał tylko, łypiąc wściekle oczyma. W końcu Iulus rzekł: Jesteście winni śmierci Hallusa i prawdopodobnie również tych młodych ludzi; nic innego mi nie pozostaje jak pod sąd was oddać. Oby twoje wyrzuty sumienia Robie i chęć współpracy zmniejszyły karę. - to rzekłszy zaprowadził ich na najbliższy posterunek straży.
A Helfdan poszedł się napić - to było zdecydowanie zbyt wiele gadania jak na jednego tropiciela. I bitka też była krótka... stanowczo musiał się napić.



*** Dzień piąty ***

Dzień piąty (podobnie jak i szósty) Laure spędził bardzo pracowicie. Planowanie uwolnienia pseudosmoków, zakupy, podchody do ukochanej Thunderdragona i przygotowania do konkursu pochłonęły go całkowicie. Od wielu dekadni nie był tak zapracowany - i tak zmęczony. Zwłaszcza, że w tym całym zamieszaniu na konkurs znalazło się najmniej miejsca i szanse na wysoką nagrodę wydawały się nikłe. Zresztą po rewelacjach Iulusa nie mógł nawet wystąpić pod swoim nazwiskiem, co również w planach uwzględnił - lecz trochę to w dumę barda bodło.

Elf złożył też wizytę kapłanom Corellona, którzy - choć bardzo zaniepokojeni wieściami o drowach - kategorycznie stwierdzili, że walka z nimi jest sprawą paladynów Helma, i tamże informacje te przekażą. Wręczyli również Lauremu listy do świątyń na południu; byli bardzo uprzejmi i kompetentni, lecz reagowali tak odmiennie od tego, do czego elf był przyzwyczajony, że długo po wyjściu z namiotów nie mógł on pozbyć się niesmaku w jaki wprawiło go ich zachowanie.

Helfdan przeżył te dni o wiele przyjemniej i w jego opinii z pewnością bardziej efektywnie niż reszta - a zwłaszcza Raydgast, któremu cały dzień zszedł na spełnianiu nużących obowiązków paladyna Torma oraz szlachcica. Gdy wieczorem zasiadł u boku żony na kolejnym przyjęciu, gdzie wciąż trzeba było uważać którym sztućcem jeść co, komu kłaniać się w pas a komu jedynie skinąć głową rycerz odkrył, że nie może się już doczekać sygnału do rozpoczęcia nowej misji i wyjazdu z Jarmarku.

Manorian zaś pół dnia spędził szukając gwiaździstej bardki, a drugie pół czekając na widzenie z Thunderdragonem, który jak na złość był od rana niezwykle zajęty. W końcu jednak przyjął kapłana, a wysłuchawszy relacji z przesłuchania Roba i Jakoba oraz wkładu, jaki Laure miał w to wszystko rzekł:
- Widzę, że nie próżnowaliście panie Manorian, a wieści te bardzo nam się przydadzą. - Tornwald zadumał się na chwilę. - Jak będziecie się z Raydgastem widzieć, przekażcie i jemu; choć my też to zrobimy. Pojedzie on w niedługim czasie drowy tropić nieopodal, to się mu zarówno informacje jak i pomoc przydadzą, bo teraz ludzi nam brak. Może... może ten wasz bard byłby chętny do niego dołączyć, skoro tak się drowami interesuje? Jakby Raydgastowi pomocną dłoń podał, to z pewnością bym o zdjęcie nagrody z jego głowy się wystarał. Choć żem słyszał, że Gildia w Esper mało się nie rozpękła ze złości na jego przedstawienia skutki - roześmiał się, lecz dość ponuro. - O Sorg nic nie wiecie? My też... Lecz po Jarmarku zostanę tu jeszcze dekadzień, czekając na wieści o Sticku od ludzi umówionych. Możecie i wy poczekać, albo... albo zająć się czymś pożytecznym, by młynka palcami nie kręcić, skoro Silvercrossbow i tak teraz Was prowadzić za Stickiem nie może... - rzucił w powietrze.


*** Dzień szósty ***

Późnym popołudniem przyszło dla Silvercrossbowa pilne wezwanie do dowódcy. Pośpieszywszy do obozu Raydgast zastał Tornwalda wraz z Wulfgarem i kilkoma innymi paladynami rozmawiających w podnieceniu.

- Właź, właź - klepnął go w ramię dowódca i zanim jeszcze Raydgast zdążył przywitać się i usiąść, zaczął mówić.
- Dostaliśmy raport od helmitów - a raczej wymusiliśmy, bo jakby Arsun nie był tam w odpowiednim czasie, to byśmy się pewnie po jarmarku dowiedzieli. Dzisiejszego ranka wrócił do nich giermek, co go za martwego już mieli. Jego pan, sir Hadalus von Erl zginął, lecz chłopak wrócił zdać raport.
- Znałem Hadalusa, cny rycerz z niego był, surowy i pobożny
- wtrącił Wulfgar. - Jego śmierć to wielka strata dla Królestwa.
Przez chwilę wszyscy milczeli, po czym Tornwald podjął.
- Cóż, śmierć von Erla to wielka strata, lecz powód ważniejszy - zabiły go drowy! Miałeś rację, druhu, żeś prawdę o drowie w Podkosach usłyszał. Giermek tam jakichś młodzików napotkał i wraz z nimi jednego z drowów ujęli, choć drugi zbiegł. Dowiedział się też, że drowy na Jarmark zdążały i kilku z nich - wyznawców Vhareauna - pewnikiem gdzieś w tłumie się kryje.
- Niestety giermek w gorącej wodzie kąpany i miast przywieźć więźnia na przesłuchanie to stracił bydlaka
- ponuro rzekł de Nor. - Zemsty dokonał, lecz nam drogę do wiedzy zamknął. A jego samego już helmici z jakimiś listami na północ wysłali, to go nawet o szczegóły dopytać nie możemy. Razem z tymi młodzikami co ich w Zapomnianej Fortecy spotkał wyruszył; nawet w obozie na nocleg nie został.
- Lecz jakiegoś kupca, co z ciemnymi elfami konszachty miał przywiódł - wtrącił Arsun.
- Ano przywiódł. W każdym razie, Raydgaście, teraz cel masz jasny, nie tylko sprawdzenie plotek i niejasnych raportów. Udaj się na zachód, ku Twierdzy i Podkosom, sprawdź czy drowy tam swej bazy nie założyły i wieści nam przywieź. Jeno tutaj, nie do Fortu - zostanę w Uran jeszcze dekadzień, nim udamy się na północ do moich wojsk dołączyć.
Chwile omawiali jeszcze wieści i ich konsekwencje, po czym Raydgast skłonił się i ruszył do wyjścia.
- A, Raydgast! - krzyknął Tornwald za wychodzącym już paladynem - Tylko weź sobie ze dwóch chłopa co najmniej do tej wyprawy! Żeś w gorącej wodzie kąpan jest, ale nam nie trzeba kolejnego trupa, jeno żywego rycerza - zwłaszcza twej żonie i dziadkom. Drowy podstępne bestyje są, nie ryzykuj niepotrzebnie.

Również doliniarz Helfdana zapracował na swe monety, a wieści jakie przyniósł tropiciel z satysfakcją zaniósł Manorianowi. Obaj z dzieciakiem zasłużyli na swój zarobek, choć przez trzy dni spędzone w Uran kiesa Helfdana zrobiła się o wiele, wiele lżejsza. Lecz liczył, że odbije to sobie na trakcie - pomimo miłych przeżyć ostatnich nocy, owo miasto i jego mętne sprawy zaczynało go już mierzić.

Wieczorem jakoś się tak zdarzyło, że wszyscy zebrali się w Srebrnej Strzale. Iulus przekazał paladynowi wieści, jakie zebrał od Laure i Helfdana. Jako że elf był żywo drowią sprawą zainteresowany, to do stołu zaprosił i jego, mimo iż obawiał się gwałtownych reakcji Aesdila na wspomnienie Sorg. Przekazał elfowi również propozycję Thunderdragona o pomocy paladynom w ściganiu drowów w zamian za uniewinnienie w Esper. Wymiana i scalanie informacji trwały do późnej nocy, uzupełniane sporymi ilościami piwa i wina, które w pełni uciszyły Helfdanowe marudzenia o bezproduktywnym mieleniu ozorami i braku bab.


*** Dzień siódmy ***

Poranek dnia siódmego (a raczej wczesne popołudnie) zastał Raydgasta przy śniadaniu wraz z rodziną - ostatnim śniadaniem przed wyruszeniem do Podkosów, toteż nastroje były iście minorowe. Tam też przyuważyła paladyna Stella, którą Płochykot - chyba złośliwie - przysłał z listem. Dziewczyna spojrzała dziwnie na rycerza, skłoniła się i umknęła z karczmy. Helena podejrzliwie zerknęła na list, lecz nic nie rzekła.
Synu Gunnara,
pewno tego się po mnie spodziewałeś, więc przepraszał nie będę. Bardka Sorg jeszcze przed świtaniem udała się w świat wraz z grupą awanturników - a raczej dzieciaków niedoświadczonych, sądząc po wzroście i ekwipunku. Tak wyprawiona najpewniej zginie gdzieś na pustkowiach, więc nie masz się co martwić. W każdym razie w Uran jej już nie ma.
Obserwowałem ją przez dni kilka i to słodkie, beztroskie dziecko jest - ani mi się widzi, by do waszych oskarżeń przystawała, jakie by one tam nie były. Głos też ma piękny i tyłeczek niezgorszy... Szkoda dziewczęcia.
No, prośbę Twą spełniłem i obyś tej ptaszyny nie złapał, bo żoneczka znów ci głowę zmyje.
Niech Bogowie mają cię w swej opiece.
Płochykot
Laure również śniadał w gospodzie, choć kilka stołów dalej, a głowa kręciła mu się jak szmacianej lalce. Miał nadzieję, że spotka Sorg przed konkursem i ostrzeże ją przez zakusami paladynów. Jednak miast tego usłyszał szloch elfiej kuzyneczki żalącej się ojcu, iż Sorg wyjechała w świat z jakąś bandą młodych poszukiwaczy przygód, zostawiając ją na pastwę nudy i kpiny przyjaciół, którym już zdążyła pochwalić się uzdolnioną mleczną siostrą, która miała dostać się do Gildii.

Helfdan z Iulusem zaś robili swoje.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-04-2010 o 10:55.
Sayane jest offline  
Stary 15-04-2010, 21:11   #27
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jarmark tętnił życiem. Wszystko przepływało niczym wielka rzeka – pieniądze, informacje, wino i wszelkiego rodzaju płyny ustrojowe. Rzecz jasna i dzielny jak mało kto w Althgar tropiciel też miał w tym swój udział. Dysputy drowach, niewinnych bardkach i innych dyrdymałach dość długo musiał wypłukiwać z łepetyny. Czwarty dzień dał się mu oczywiście we znaki. Dysputy na temat podążania drogą prawości i unikaniu występku, szkodliwości czynów a właściwie jej braku w Esper czy bajki o moralnym obowiązku ratowania Królestwa. Nędza, lecz to by tradycyjnie uleciało mu z głowy jak przepicie poprzedniego dnia… niestety uniesienie elfa dotyczące tej pipki z gwiazdką na buźce już nie. Jakoś mu te wielkie słowa nigdy nie pasowały – pieśni, podchody, trzymanie się za rączki i inne takie gołąbki… a przecież zawsze chodziło o jedno. Porządne dupczonko i żal mu było tych wszystkich którzy twierdzili inaczej.

Miał już nietęgo w czubie i prawie zapomniał o swoich uduchowionych towarzyszach. Przechodził właśnie koło jakiegoś obwoźnego szynku gdy zobaczył pachołków miejskich prowadzących jego znajomego smyka doliniarza.

- Chuj by to strzelił. Wysyczał przez zaciśnięte zęby i ruszył w ich stronę.

Było widać po facjatach, że nie będzie mieć przyjemności konwersowania z mało rozgarniętymi stróżami porządku na jarmarku. On zresztą też już nie był w stanie wznieść się na wyżyny erudycji jaką prezentował w rozmowie z bardem i kapłanem… morze alkoholu szumiało mu w głowie. Wpadł na tego niższego, który prowadził chłopaka wylewając jednocześnie zawartość kufla na jego nową tunikę.

- O przeprassssszzam baaardzo, zaczął wycierając resztki chmielowego trunku na tyle nieudolnie, że strażnik wypuścił z ręki swoją zdobycz. Mały niczym pochwycony zwierz widzący swoją ostatnią szansę wystrzelił jak z procy niknąca w tłumie.

- Ty pijany skurwielu! Wydarł się na niego oblany. Helfdan widział jak składa jeszcze usta do kolejnych wyzwisk jednak nie widział pałki drugiego lądującej na jego potylicy. Nie widział też jak waleczni stróże prawa wyładowali na nim swoje frustracje. A to z tego powodu, że te sucze syny go ogłuszyły.

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Prawdę powiedziawszy było dość chujowe. Skopany, zarzygany i w dodatku leżący na zapchlonym sienniku nie wiadomo gdzie. Oczywiście mógł się obudzić w zgniłej, obszczanej słomie miejskiego loszku ale jak każdy niewdzięcznik nie doceniał swojego położenia. Odnalazł jakieś naczynie z wodą i łapczywie pił tylko od czasu posykując na obolałe żebra. Podtykał się jak należało po tym gdy się nie pamiętało się zakończenia dnia. Głowa straszliwie łomotała, dodatkowo włosy przyozdobione były krwawym skrzepem. Żebra nosiły ślady ciężkich butów sprawiedliwości… szczęście ryja mu solidnie nie obili.

- Te ojciec cały żeś jest to se kuśki nie musita sprawdzać czy na miejscu została. Wyskrzeczał jakiś piskliwy głosik należący do nieznanego mu smarkacza.

„Kto to wszystko płodzi?” przeszło mu przez głowę egzystencjalne pytanie. Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Dawno niesłyszany głos w jego głowie ujawnił się w chwili słabości „tacy chutliwi wojacy jak ty, nie popisałeś się” a głowę wypełnił szyderczy śmiech. „Zawrzyj pysk!” Z zewnątrz docierały do niego tylko strzępki wywodu malca.

- … jak Wąskiemu pomogłeś… kazał… do siebie… cały… Patrzył na niego nie mogą zrozumieć co ten do niego gada do czasu aż nie wychwycił z katatonii dźwięków żeńskiej nuty.

- Zostaw nas samych Reda, jak obiecałam zajmę się nim.

Potem zmaterializowała się przed nim sylwetka właścicielki. Zaprowadziła go na piętro jakiegoś domu do dużo bardziej schludnej izdebki. Honor wymagał zwalczyć wszelkie słabości. Po raz kolejny przetarł zwilżoną dłonią kark i niczym wąż zaczął hipnotyzować swoją ofiarę.

- Yyyyyy, nooooo to gdzie ja jestem? A jego wzrok wbijał się w kuszący krągłościami dekolt.

- Mile od miejsca gdzie chciałbyś być. Ukąsiła. – Podobno pomogłeś Wąskiemu. Obiecałam mu, że sprawdzę czy nic ci nie jest. Bezceremonialnie przystąpiła do oględzin. Najpierw zajęła się głową potem przyjrzała się nagiemu torsowi (no właściwie żebrom, ale też nagim).


Helfdanowi nie umknęło iż na dłużej utkwiła wzrok w pierścieniu zawieszonym na jego szyi. Dotyk kobiety nie był obcy temu mężczyźnie mimo wszystko tropiciel przyjemnie zapamiętywał jej dłoń na skórze. Pomimo tego że delikatność w stosunku do pacjenta nie była jej drugim imieniem.

- Nic ci nie będzie. Zakończyła oschle, jednak po chwili dodała. – Pokaż mi swoja dłoń. Uważnie się jej przyglądała podążając palcami po bruzdach w niej wyrytych. Helfdan może by i zauważył zdziwienie jakie malowało jej się na twarzy jednak to nie jej twarz go teraz interesowała.

- Kroczysz już ścieżką swego przeznaczenia. Losy wielu spoczywają na twych barkach… zaczęła mówić z przejęciem.

- Może porozmawiamy o tym gdzie zaraz spoczną me dłonie. Wyszeptał chwytając jej talię. Doskonale wiedział, że przeznaczeniem tych kształtnych piersi jest dostarczenie mu przyjemności.
Dostał w pysk aż głuche plaśnięcie odbiło się od ścian pokoju. Jednak Helfdan nie był lepiony z tej gliny, którą można by jednym policzkiem formować. Przyciągnął ją do siebie i przywarł ustami do jej ust. Pocałunek trwał do czasu aż go jędza nie użarła w wargę i odepchnęła. Czyli dość krótko, jednak na tyle długo by w nich zasmakować.

Podniósł się z ziemi i sięgnął do zasobnika. Wyciągnął z niego małą fiolkę i wypił jej zawartość. Czuł jak przyjemny dreszcz przeszywa jego ciało, ból ustępował a siniaki się goiły. Patrzyła stojąc naprzeciw niego wściekłym wzrokiem. Drugi raz wylądował na jego policzku.

- Wybacz, możliwość zakosztowania twojego dotyku była zbyt kusząca. Wyznał rozbrajająco szczerze. Nim kolejny raz jej dłoń wylądowała na owłosionej gębie złapał ją i przyciągnął bardzo blisko siebie. Już go nie biła… nie licząc zadrapań, ukąszeń i tego typu śladów jakie po sobie pozostawiła.


Lokum było dość wygodne i wielobarwne. Jedwabne chusty wypełniały przestrzeń równie gęsto co pachnidła powietrze. Mimo wszystko Tropiciel najlepiej zaznajomił się z najbliższa okolicą wielkiego łoża z baldachimem. Miękko wyścielonego jakimiś nieznanymi mu materiałami. Nie wyganiała go a on nie miał ochoty odchodzić. Może nie był gentelmanem jednak nie pytał o te wszystkie mikstury które się co rusz gdzieś objawiały. Nie pytał gdzie znikała i jakie interesy do niej mieli ci wszyscy ludzie… nawet nie pytał o tego półorka strzegącego jej drzwi dzień i noc. Po prostu go to nie interesowało. Była dorosła i miała swoje sprawy, sprawy które nie powinny go interesować. Może i był nieokrzesanym człowiekiem lasu jak niektórzy chcieli go postrzegać jednak tak się w jego życiu złożyło, iż umiał zadowolić kobietę… bardzo różne potrzeby niewiast. Niewybaczalnym grzechem byłoby niedocenienie tej potrafiącej zaspokoić jego oczekiwania. Obchodząc zostawił Meyai mały podarek… stary złoty wisior, którego nie zdążył jeszcze spieniężyć. Wprawdzie jakiś sędziwy lichwiarz oferował mu za niego pięćdziesiąt sztuk złota jednak czasem jak się chce poobcować z prawdziwą kobietą nie wystarczy garść monet… Wprawdzie mógłby za to nie wychodzić z niezgorszego zamtuza przez parę miesięcy to jednak niespecjalnie się przejął jego stratom. Helfdan czuł, że właśnie powinien to zostawić tej ciemnookiej dziewczynie. I tak właśnie zrobił.

Kolejnego wspólnego wieczora Meyaia leżała w łożu, gładząc potężne ramiona Helfdana i bawiąc się jego dłońmi. W świetle świec jej skóra lśniła jak polerowany bursztyn. Na jej twarzy gościł jednak wyraz zafrasowania, nieprzystojny takiej sytuacji. Wreszcie rzekła: Nie chcesz ty mnie pewnie słuchać, lecz rzeknę ci i tak. Matka od małego mnie przyszłość z ręki czytać uczyła, a twoje dłonie jak mapa twego życia są - grzech nie wykorzystać. Nie tak! - pisnęła, gdy począł ją znowu obłapiać i zdzieliła mocno w łeb. - Słuchajże mnie, pochutny baranie, bo trzeci raz próbować nie będę! - wzięła znów jego dłonie w swoje i zaczęła wodzić palcami po liniach. Tropiciela przeszedł przyjemny dreszcz, nie mający nic wspólnego z wróżbami. - Że twój los związany z Królestwem i wiele przygód cię czeka, to wiesz pewno, to ci o bohaterowaniu mówić nie będę. Jeno strasznym jest, że ścieżkami umarłych podążasz i zamykać będziesz niedokończone sprawy, a ostatnią z nich będzie sprawa twego dziedzictwa. Czeka cię długie życie... nie słuchasz mnie - łypnęła okiem.


Mówiłem ci, nie pozwól babie gadać… jak nie wiesz jak jej zatkać usta to ci coś podpowiem” znajomy głos przemówił. Starając się wypchać myśli z głowy półelfa krążące wokół tego co mówiła dziewczyna. Królestwo, długie życie, bohaterowanie sranie w banie…

- że niby moje dzieciństwo nie jest zakończone i chcesz ze mnie zrobić mężczyznę? Miał dodać, że trochę na to już za późno ale ta obdarzyła go takim spojrzeniem, iż zamilkł. Coraz więcej o niej mógł powiedzieć. Była wyśmienitą kochanką, znała się na wróżbach i ważeniu mikstur… i była niebezpieczną kobietą. Usiadł na łóżku i sięgnął po puchar z winem.

- Zatem co mi chcesz powiedzieć?

- A czego nie wyśmiejesz? - kobieta wzruszyła ramionami i usiadła również. - Bym sobie tobą głowy nie zawracała, gdyby nie to, że los twój z Królestwem związany - a ja nie chcę w kraju mieszkać, co na zatracenie pójdzie. Lubie swoją chałupę i robotę, więc ci pomogę, żebyś jak dziecko we mgle nie błądził. To, na początek - majdnęła łańcuszkiem z pierścieniem - Nie znam ci ja się na heraldyce, ale widać od razu, że elfów tutejszych to robota, któregoś z domów pewnikiem znak. Jak żeś ukradł to nie pokazuj lepiej, bo ci łapy obetną. Za tym znakiem śmierć idzie, ale... - przyjrzała się jego dłoni - ...nie w sensie, że ktoś cię za niego ukatrupi. Dziewczyna z gwiazdą cię do księżyca doprowadzi... a spotkasz ją gdy potworom zaradzisz, co się w świetle księżyca jeno objawiają... - zaczęła mamrotać, najwyraźniej wpadając w jakiś trans czy diabli wiedzą co. - Czarna śmierć przecina ci drogę, choć ona tylko narzędziem w rękach możnych, co starą mocą chcą władać. A ty w tym wszystkim jako jeden z mieczy jeno, lecz jeśli pójdziesz ścieżką przeznaczenia, to sławę zyskasz i los wielu odmienisz - a swój najsamprzód.

Nic nie odpowiedział. Bo cóż można powiedzieć na babskie gadanie. Tym bardziej jeżeli jest ono nawiedzone. Milcząco przytaknął i jął się za chrupanie soczystego jabłka. Dzięki bogom szybko przepomniał o wróżbie i teraz pożądanie w nim wzbierało. Cóż miał zrobię... droga go wołała, a jakoś nigdy nie był przekonany do czynienia sodomii. Tedy musiał na zapas pochędożyć.


Helfdan odnalazł to czego szukał na jarmarku. Świat nawet nie zauważył, że przepadł na dwa dni.

***

Szóstego dnia po południu Helfdan poczuł, jak ktoś go ciągnie za rękaw. Spocony i umorusany złodziejaszek stał obok niego z rumieńcami na policzkach, a gdy ściągnął na siebie uwagę tropiciela oznajmił: Znalazłem ją! - po czym wyciągnął dłoń po nagrodę, wyraźnie dając do zrozumienia, że bez monet nic dalej nie powie. Tropiciel dał mu chwilę na zważenie mieszka i weryfikację jakości kruszcu.

- Dziś całe popołudnie siedziała se na arenie i gadała se z ludzmi, co ją znali chyba. Była se z nią elfka ślicna, co se poszła sybko, ale resta została. I zem się podkladł i podsłuchał, to wiem co gadali. Był z nią Gelald, paladyn Tolma, bohatyr jakowyś, z niziołem i kapłanką; była Lidia półelfka i giermek od Helmitów Lusus; poza tym dwie dziewczyny Maeve i Tua i Kalel, chłopak co jak blond dziewka wyglądał. Psyjechali od strony wsi jakiejś nad rzeką, po psygodach wielu i się na północ, do domu Ludej Wiedzmy wybielali - w głosie dzieciaka czuć było podziw i zazdrość. - A psygody taaakie mieli... I potwola i dlowy i zamek i w ogóle. A tera bedą jechać i jechać, bo to daleko jest, ale mape dostali od tego paladyna stalego. I ta twoja baldka z nimi jechać ma tez. Se wuja swojego elfiego psyplowadzila i on jej jechać zezwolil. I sok i kalmelki mieli... - oblizał się tęsknie. – i se jesce psepomnialem ze z jakim pierścieniem mają wracac…

Uszczegółowił te informacje na ile mógł bo nie znającemu geografii i historii tych ziem słowa Wąskiego niewiele mówiły. Zaniósł radosną nowinę kapłanowi opowiadając mu wszystko porządnym posiłku a następnie udał się na swój siennik i zasnął snem sprawiedliwych. Czy jakoś tak. W każdym bądź razie niemiłosiernie chrapał.

Obudziło go walenie do drzwi. Jeden gówniarz z bandy Wąskiego.

- Pani powiedziała, że to dla ciebie. Jakie mazidło coby kuśka nie uschła. Mówiła, że ją wsadzacie byle gdzie to, że się to wam przyda… Bezczelnie wyszczerzył niekompletne uzębienie.

Helfdan skinął głową. Wiedział jak uciążliwe mogą być różnego rodzaju wysypki czy swędzenia jajec więc nie oponował. Odebrał też leczniczy eliksir, który zamówił.
 
baltazar jest offline  
Stary 16-04-2010, 00:24   #28
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Srebrny Jarmark - dzień piąty i szósty...

Aesdil wstał późno, trochę niezwyczajnie jak na niego - nawet to że zwykle nie najwcześniej zasypia nie ma większego wpływu na jego zwyczaj wczesnego podrywania się z łoża. Plan który obmyślił wczorajszego dnia a dotyczący uwolnienia pseudosmoków wydawał mu się być najlepszy, dlatego nie chciał tracić już czasu.
- Warto wcześniej zorientować się jak dostępność zwojów się przedstawia...
- mruknął, podejmując decyzję o przeprowadzeniu "akcji" siódmej nocy Srebrnego Jarmarku. Toalety zażył, zęby wykałaczkami sumiennie oczyścił, wdział na się ubiór podróżny. Zawahał się, odłożył miecz i łuk, jeden sztylet ukrył w bucie, drugi pozostawił przy pasie. Zastanowił się i w skupieniu rozpoczął kształtowanie zaklęcia...

- Egomet arcessere atque praesum dissimulo parvus, IAM! - zadeklamował śpiewnie i przejrzał się w lustrze, dostrzegając delikatne, subtelne zmiany w wyglądzie - ciemniejsze włosy i jaśniejszą cerę, mniejsze uszy, bardziej "ludzki" obrys twarzy. Również wzrostem i wagą upodobnił się bardziej do półelfa... Obejrzał się dokładnie, sprawdził czy nie zapomniał o jakimś szczególne, głos na próbę obniżył. Zadowolony, założył lekki kapelusz i wysunął się z karczmy.

Ruszył by odnaleźć odpowiedni sklep, na razie nie spiesząc się do zakupów, szukając raczej dyskretnego sprzedawcy. Oferowany asortyment, co zadziwiające, był rzeczywiście duży, wolał jednak nie afiszować się z kupnem dość specyficznych zaklęć, w toku przechadzki zwracał więc baczną uwagę na otoczenie, pilnie przepatrując szyldy i napisy, pilnowany przez Kulla zataczającego na niebie leniwe koła. Nękała go myśl że, gdyby cała akcja doszła do skutku, zbyt łatwo byłoby go rozpoznać. Wizyta w jednej z karczem w lepszej dzielnicy, gdzie zbierali się skrybowie i sprzedawcy, przekonała go jednak że o ile unikać będzie rozgłosu i miejscowych sklepów, a zaopatrzy się raczej u przyjezdnych, niewielkie miałby ktokolwiek na to szanse... Jak więc postanowił tak też zrobił - pilnując się by zbyt wysokim i melodyjny głosem nie przyciągnąć uwagi i pod osłoną kolejnego czaru zakupił odpowiednie zwoje, uprzednio starannie je oglądając i upewniając się co do zawartości. Nie poszedł za radą jednego z bywalców karczmy by szukać sklepiku imć Vespasiana, najpewniej mającego liczne konszachty z półświatkiem, bowiem jakość oferowanych towarów mogłaby nieco ... nie spełnić jego oczekiwań, zaś ostrzeganie i kłucie złodziejskiej gildii w oczy nielicencjonowaną działalnością było ostatnim czego sobie mógł życzyć...

Zadowolony z zakupów pokluczył uliczkami, w jakimś dyskretnym miejscu przerwał działanie zaklęcia i pomaszerował by "zobaczyć się" ze smokami. Tam przekazał im radosną nowinę o zakupie zwojów i wyłuszczył swój plan.
"Peorrhu, za dwa dni w nocy, gdy odbywać się będzie pokaz magicznych sztuczek, spróbuję Was uwolnić. Oto co uczynię: ukryty pod płaszczem niewidzialności rzucę na klatkę zaklęcie które oczom istot naokoło będzie ukazywało Wasz obraz, siedzących nieruchomo w klatce, gdy tymczasem następnym zaklęciem otworzę drzwiczki. Potem zaś wyciągnę Was kolejno i błagam, nie zrywajcie się przedwcześnie do lotu, bowiem w ciasnocie klatki osiągniecie jedynie tyle że obijecie się o siebie i żaden z Was nie wyfrunie. Ja natomiast po kolei wyjmę Was i, kto wie, może na tyle długo uda się zachować tajemnicę by chyłkiem zemknąć w uliczkę i stamtąd dopiero odfrunąć, może nawet starczy czasu by Was napoić i nakarmić czymś. Jeśli zaś nie - odlecicie od razu. Ja sam, hmmm, spróbuję później odebrać łowcy pieniądze które uzyskał za sprzedaż Waszych braci..." -
tu elf przerwał, czekając komentarza - "część oddałbym na szczytny cel, w ręce kapłanów, lub jak sami uważacie - nie wiem czy odnalazłbym Waszych braci" - dokończył pospiesznie.

~ Złoto nam na nic, rób z nim co chcesz - na pohybel temu łotrowi, byle mu się gorzej wiodło ~
zawarczał Peorrh.
~Byś wypuścił wszystkie istoty to nie dość, żeby zbiedniał, to jeszcze by mu zabronili handlu może...~
rozmarzył się inny smok.

Elfowi na takie dictum ramiona opadły...

"Nie wymagajcie ode mnie zbyt wiele - raz że wydałem całe złoto które miałem do dyspozycji żeby przygotować Waszą ucieczkę, dwa - gdyby któreś stworzenia zaczęły szaleć po nocy, mogłyby wyrządzić mieszkańcom miasta krzywdę, a tego nie chcę..." - ostrzegł pseudosmoki. - "Proszę Was również, jeśli uda mi się Was wypuścić, byście nie figlowały i nie próbowały napsuć tu nikomu krwi, lecz oddaliły się stąd spokojnie..."

"Muszę pamiętać o tym by mieć przygotowane światło, żeby w ciemności za literkami nie ślepić..."
- sam do siebie "szepnął" elf, nawet nie zauważając że coraz sprawniej posługuje się tą formą komunikacji...

***

Z racji tego że bard niemalże zupełnie pozbył się gotowizny, przyszedł mu do głowy pewien plan - by połączyć przyjemne z pożytecznym, przedpołudnie piątego dnia poświęcił również na odnalezienie pięknej panny Leforgue, o której z takim entuzjazmem wypowiadał się imć Thunderdragon...

Miejsca pobytu pięknego obiektu westchnień kostropatego paladyna Złocisty nie musiał szukać długo - panna Isabelle, dziedziczka fortuny Leforgue nie musiała się gnieździć w namiotach wraz z pospólstwem. Zamiast tego jak przystało na jej stan wynajmowała odpowiednie pokoje w Złotej Koronie - jednej z najlepszych karczem w Uran...

Tam również swe kroki skierował bard, ciekaw jaka jest prawda - jeśli chodzi o urodę - doskonale wiedząc że nie ma nic powszechniejszego niż przesada czy kłamstwo, jeśli chodzi o tak subiektywne sądy... Wszedł do niemal pustej o tej porze karczmy, niemal zderzając się z opuszczającym lokal orszakiem jakiegoś szlachcica, skorzystał z wywołanego tym zamieszania i podszedł do przechodzącej właśnie przez izbę niemłodej już niewiasty, bardzo pięknej, dodajmy, jak na jej lata i zapytał z ukłonem:
- Witam Cię, nadobna pani. Szukam panny Isabelle Leforgue, szanowni paladyni Zakonu Torma skierowali mnie tutaj
- uśmiechem podparł blef i kobieta jakoś odruchowo obejrzała się do tyłu, gdzie przy stole na podwyższeniu dla wysoko urodzonych śniadała samotnie młoda niewiasta o bladej, gładkiej cerze i bogatym odzieniu.

- Moja siostrzenica faktycznie jest tutaj obecna, ale ...

- Bardzo dziękuję, droga pani
- Aesdil wszedł jej w słowo - nie będę już waćpani kłopotał, sam się przedstawię... - ukłonił się i ruszył ku siedzącej tak szybko jak tylko było to możliwe bez okazania się grubianinem. Kątem oka dostrzegł dwóch zbrojnych którzy, zaskoczeni, odrywali się właśnie od flirtowania z dziewkami służebnymi i wiedział że ma jedynie parę chwil na zainteresowanie dziewczyny sobą i swoją sprawą...


- Widzę że wieści nie kłamały
- rzekł do zaskoczonej niewiasty, podnoszącej wzrok znad talerza - jak również relacja sir Thunderdragona, z którym miałem okazję wczoraj rozmawiać. Pozwól, pani, że przedstawię się, imię me Aesdil, zwany jestem również Laure, Złocisty - dotknął włosów. - Bardem jestem z dalekiego Południa a sławię piękno i mężne czyny. Gdy usłyszałem, pani, o twej urodzie, przybyłem tu by na własne oczy to sprawdzić, bowiem mam w zwyczaju nie przyjmować zlecenia bez upewnienia się że opis odpowiada rzeczywistości ... - ciągnął pospiesznie w polu widzenia obwodowego dostrzegając mężczyzn wymijających ławy i podchodzących do niego i mając nadzieję że wzmianka o narzeczonym zainteresuje pannę Isabelle. - Widzę jednak że płonne były moje obawy... - z prawdziwą przyjemnością spoglądał na buzię nie poznaczoną specjalnie śladami ospy i bez ubytków w uzębieniu...

Kobieta skinęła głową w powitaniu z wyższością typową dla wysokourodzonych, lecz na wzmiankę o Thunderdragonie zarumieniła się lekko i dyskretnym ruchem powstrzymała swoich strażników przed pochwyceniem elfa.
- Witajcie panie bardzie. Twe słowa miłe i słodkie jak na twą profesję przystało. O jakimż to zleceniu mówicie?


Laure uśmiechnął się ze skrywaną ulgą, ukazując białe uzębienie i kontynuował ze swadą dźwięcznym, melodyjnym głosem.
- Sir Thunderdragon zdumiewał się wczoraj skalą mego głosu, specjalnie, rzec można, nalegał na jego prezentację. Podejmując konwersację zaproponowałem mu że napiszę poemat sławiący twą urodę, Pani, jednak twój narzeczony, czy to skutkiem braku gotówki w danym momencie
- uśmiech Aesdila był wyrozumiały wobec niedoskonałości tego świata - czy też nieśmiałości męża wyśmienicie obeznanego z bitewnym polem lecz może nieco mniej ze sztuką, nie odważył się skorzystać z moich usług by cię uhonorować, mimo widocznego zainteresowania. Ja również nie nalegałem, nie mając w zwyczaju przyjmować zlecenia gdy nie znam osoby którą mam opiewać. Teraz jednak, gdy widzę że opowieści nie kłamały... - uśmiechnął się olśniewająco do szlachcianki, z błyszczącymi oczyma - Gdybyś pani znalazła miłym taki hołd ze strony, hmmm, ukochanego - przez chwilę najlżejsza nuta niepewności zadźwięczała w głosie barda - w żadnym przypadku nie będę wzbraniał się przed przyjęciem zlecenia sir Thunderdragona. Wybacz pani jeśli psuję niespodziankę, jednak mam swoje zasady a i sam paladyn nie wydawał się pewny jak znajdziesz, pani, moje usługi. Mam nadzieję że twoje zapewnienie przekona szlachetnego Thunderdragona że sprawiłoby ci to przyjemność, a gdyby zdecydował się na to - znajdzie mnie w gospodzie Srebrna Strzała, gdzie wieczorami przebywam... - skłonił głowę z błyskiem zielonych oczu.

Izabela przyjrzała się uważnie bardowi, próbując z powodzi słów wyłowić sens wypowiedzi. W końcu wzruszyła ramionami i rzekła: Wolałabym, by zamiast przysyłać podarki czy bardów znalazł wśród swych obowiązków więcej czasu i złożył mi wizytę. Jarmark minie a ja nie ujrzę go w innym miejscu niż turniejowe pole. Bez urazy panie bardzie, gdyż to nie twój głos mi niemiły. Ale - rzekła po krótkiej przerwie - skoro żeście się pofatygowali by mnie o zdanie zapytać, to żal okazję zmarnować. Umilcie nam posiłek, a nie odejdziecie stratni. Radam posłuchać pieśni i opowieści o dalekich południowych krainach, bom nigdy z Królestwa nie wyjeżdżała i zapewne nigdy nie będę.

Aesdil nieco pomarkotniał - miał nadzieję że odegra się "chirurgowi", jednak pogodził się rychło z niepowodzeniem, traktując je jako ryzyko zawodowe.
- Moja to była inicjatywa by cię odnaleźć -
poprawił odruchowo bez jakiegoś większego nacisku.
- Prawda to co mówisz, pani, o wizycie
- kiwnął głową poważnie - ważny to warunek dobrego stadła by mężczyzna niewiaście dużo czasu poświęcał. Skąd taki ton markotny, droga pani, gdy mowa o podróżach?? - zdumiał się - Wszak dla ciebie nie powinno być to problemem, skoro skromny bard może sobie na to pozwolić? Swą wymową, jestem pewien, łatwo przekonasz sir Thunderdragona do spełnienia raz na jakiś czas swych zachcianek, wszak reguła klasztorna go nie obowiązuje by w jednym na okrągło przebywał miejscu...

- Nie waszą jest rzeczą oceniać działania sir Tornwalda ni moje
- zimno rzekła lady Isabelle. - Szlachectwo to nie tylko przyjemności, lecz obowiązek przede wszystkim. Gdybyśmy jeno za rozrywkami się uganiali to w krótkim czasie bieda i bezprawie zapanowały by w Królestwie. Więc powściągnijcie język panie bardzie w ocenach, a wykorzystajcie go by nam piękne historyje wyśpiewać.

Aesdil jedynie uśmiechnął się na to.
- Pani, sama wspomniałaś że interesują cię odległe krainy -
powiedział łagodnie, tonem perswazji - nie miej więc do mnie żalu że utwierdzam cię w przekonaniu że warto by zażyć - raz na jakiś czas - odrobiny przygody...

- Przygód to po jarmarku będzie aż za dość, jak orki zaatakują nasze ziemie
- wtrąciła z oburzeniem służka, ale lady zbyła ją machnięciem ręki.
- Lepiej popiszcie się waszym kunsztem niż radami; i obyście lepiej na tym wyszli -
rzekła.

- Czy po posiłku mogę waćpani usłużyć ramieniem w przechadzce po Jarmarku by dotrzymać towarzystwa? Prawdziwą byłoby to dla mnie przyjemnością móc towarzyszyć Ci w spacerze, ba, doradzić w zakupach... Co do pieśni zaś i opowieści to pozwól że przedstawię losy pewnej drużyny, która wpadła w wir prawdziwie tragicznych wydarzeń ratując medyka z pięknego miasta Beregost...


I tu potoczyła się opowieść w zamyśle podniosła, w wykonaniu zaś dźwięczna, jednak elf coraz wyraźniej przekonywał się że opowiadanie o własnych dziejach i to tak krwawych, nie jest najlepszym pomysłem. Zbyt wyraźne czuł ciarki przechodzące po plecach gdy snuł opowieść o towarzyszach, ginących w toku wyprawy zaczynającej się od poszukiwań Elzida, o wysiłku i krwi płaconej by niecne plany sług zła pokrzyżować...

- Głos wasz zaiste piękny a i fabuła ciekawa. Mówicie, że to prawdziwie się stało, nie li tylko wytworem waszej wyobraźni jest ta historia? I u nas wielu bohaterów żyje i drużyn co słabszych bronią, lecz o nich wszyscy śpiewają; tym bardziej rada więc jestem, żeście mnie nową opowieścią uraczyli.

- Najzupełniejsza to prawda - potwierdził Aesdil, wciąż mając przed oczami ruinę w którą zamieniła się twarz Ukochanego przez Kruki. - Nigdy więcej nie chciałbym w takiej wyprawie uczestniczyć, ale nie tylko paladyni poważnie myślą o dobru innych... - może nie że napomniał, ale delikatnie położył nacisk na ostatnie słowa...

Panna przekrzywiła w zaciekawieniu głowę. - A więc to wasza historyja jest? Chwali się, chwali - skinęła na służkę. - Paladyni do służby ludziom wybrani przez bogów sa, lecz gdy sumienie czyste do pomocy się garnie, jeno ludzkimi mocami wspomożone, to serce rośnie. Naści panie bardzie zapłata i wstąpcie jeszcze kiedyś uszy nasze uradować - wręczyła mu trzy złote monety. - Me włości na północ od Darrow są, będziecie tam zawsze mile widziani. A teraz zaśpiewajcie coś jeszcze, a ma służka zaraz wam przedniego elfiego wina przyniesie na zwilżenie gardła.

- Miałem ten zaszczyt że i ja uczestniczyłem swą skromną osobą w tych wydarzeniach... Blizn mi przybyło ale koniec końców przeżyłem, w przeciwieństwie do niektórych towarzyszy. Dziękuję, pani, za hojność ale też i wysłuchanie mnie, nieczęsto opowiadam tę historię, nie zawsze jestem w stanie ją opowiedzieć, zwłaszcza gdy nieprzychylni otaczają mnie słuchacze, z niewiarą przyjmujący moje słowa -
rzekł chowając pieniądze. Łyknął wina. - Wyborne. Dziękuję również za zaproszenie, pani, gdy zawitam w twe strony - nie omieszkam z niego skorzystać, znajdując tak łaskawym twoje przyjęcie...

Łaskawe życia naszego szafarki,
Ciągną nić złotą pracowite boginki,
Na wrzecioneczkach żywo namotają,
Dni nasze w złote kłębki nawijają.

A gdy już przędzy nie stanie srebrzystej,
To przetną pasmo i w drodze wieczystej
Wnet się człek ujrzy; ten szczęśliwy zasię,
Kto żył dla ludzi dobrze w swoim czasie.
I jako na świat przyszedł - tak i schodzi,
Czysty, jako się sprawiedliwym godzi,
A świat był jemu płomieniem ognistym,
Z którego żywot jak żelazo czystym
Wypłynął w wieczność, tam, gdzie ojce, dziady
Przeszli po cichu - na wspólne narady.

Zielona lipo moja, w której cieniu
Siadam i słonecznemu kryję się promieniu;
Jakże to wiele z tobą rozmawiałem,
Jakże to różne myśli wyśpiewałem,
Za każdą - złotą struną potrącając;
Aże przegrałem życie, wdzięcznie grając.
Mogłem ci wprawdzie w zbroi, przypasany
Do miecza rycerz - i między dworzany
Stanąć królewskie. Lecz ty, lipo moja,
I ty mi, gęśli, milsząś niźli zbroja!

Opuścił Aesdil gościnne podwoje karczmy i piękną pannę Isabelle, żałując w duchu że trafi się ona kostropatemu paladynowi. Nic to, nie pierwszy to taki przypadek, niestety...

Resztę dni Jarmarku przed Wielkim Finałem Złocisty spędził pilnie przygotowując się do konkursu, wciąż i wciąż rozbudowując, poprawiając i szlifując "Upadek Strahda von Zarovich", pilnując co nowego słychać w obozie łowców i podtrzymując pseudosmoki na duchu. Kupił również liche odzienie które miał zamiar użyć w trakcie akcji, kryjące sylwetkę a którego nie będzie żal wyrzucić, włącznie z butami i grubymi, długimi po łokcie rękawicami oraz parą prętów zakończonych hakami, sprawdził namiot łowcy kolejnym czarem, by sprawdzić czy magicznych jakichś przedmiotów tam nie ma - i zasępił się gdy okazało się że COŚ tam jest magicznego, co jednak - nie dowiedział się; obliczył gdzie należałoby stanąć by będąc w środku raz jeszcze sprawdzić i odnaleźć magiczną emanację. Przygotował prostą kierunkową lampę z drewnianego kubka, tkaniny i kamienia, by ten ostatni, umieszczony wewnątrz i nasączony mocą czaru, posłużył mu jako źródło światła przy odczytywaniu zwojów. Przefarbował też włosy na ciemny kolor by z nowym imieniem i wyglądem wystąpić, sprawdził jak zakwalifikować się na konkurs i od razu, mimo że głowę miał nabitą myślami, jako Tearmat z Beregostu wpisał się na listę żądnych nagrody...

Tropicielowi za pomoc podziękował mimo obitych żeber, wściekł się kiedy Iulus oznajmił że połowa paladynów zgromadzonych w Uran wie o jego wyczynie w Esper, Raydgasta mierzył złym spojrzeniem - słowem, odnajdywał się w towarzystwie. Że jednak zajęty był okrutnie, nie boczył się tak jak miał w zwyczaju, zajęty myślami o dniu siódmym. Rozczarował się nieco wynikiem śledztwa, jednak i ono sprawiło ze głowa go rozbolała... Po Helfdanie i on dopytał Roba, ale nieskładna jego mowa trochę i elfa zniechęciła. Sumiennie jednak wypytał go o szczegóły, skoro jedyna była to okazja by jakiekolwiek informacje o drowach uzyskać...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 18-04-2010, 21:25   #29
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Narada czterech wspaniałych :P

"Weź ze dwóch chłopa... dobre sobie."- pomyślał paladyn obrzucając spojrzeniem całą trójkę siedzącą wraz z nim. Miał wrażenie, że bardziej niezdyscyplinowanej grupki nie znajdzie. Zwłaszcza naburmuszony bard wyglądał, jakby go tu siłą sprowadzono i kazano słuchać.
Po wymianie dość skąpych informacji paladyn rzekł.- Ano drowy to helmicka zwykle sprawa, bo to oni z nimi wojują. Jednakże, tak daleko od swych siedzib się dotąd nie wypuszczały. Więc tym bardziej plotki o ich są niepokojące. I polecono mi je sprawdzić. Was też drowy ponoć interesują, więc mamy wspólnotę interesów.
Łyknął piwa z kufla i rzekł.- Co by was jeszcze zachęcić, każdy z was otrzyma 50 sztuk złota na zaliczkę i trzy razy tyle jeśli się podczas misji sprawdzicie. I udział w łupach, o ile jakieś będą. Ale...- tu przerwał by zbudować napięcie.- ... żadnej samowolki. Inaczej nici z zapłaty. Mam na razie dyskretnie rozeznać sytuację, a nie wdawać się w boje z drowami.

- Kiedy, mości chirurgu, zamierzasz w drogę wyruszyć? - Aesdil splótł ręce na piersi i nawet nie ukrywał specjalnie niechęci wobec paladyna. Tym bardziej że do tej pory nie udało mu się porozmawiać z Sorg na osobności i z przerażeniem oczekiwał czegoś złego w trakcie jutrzejszego konkursu. Niezależnie od tego jak to wyglądać będzie w oczach jej wuja, zdecydował że przy pierwszej okazji zagadnie ją, niezależnie od świadków... - Z rana po zakończeniu Jarmarku jestem w stanie z Uran wybyć. Dzień oczekiwania dłużej chyba Królestwa nie zbawi, nieprawdaż? Zresztą prowiant i wyposażenie trzeba zakupić. A i warto by się raz jeszcze rozejrzeć po Jarmarku, bo jeśli dobrze rozumuję tu właśnie drowi jeźdźcy się kierowali spod tej Zakichanej Fortecy...

-Nie ja jeden zajmuję się tą sprawą. Wielu ludzi Zakonu i nie tylko, szuka owych drowów tutaj właśnie.- odparł Raydgast, popijając piwo. Następnie dodał.- Myślę, że... siódmy dzień jarmarku byłby rozsądnym terminem na wyruszenie.

- Cóż, dogonię was najwyżej - elf szybko zważył plusy i minusy przyjęcia zlecenia - pieniędzy żal, bo i przychód z obrobienia łowcy był co najmniej wątpliwy, ale z drugiej strony zbyt wiele włożył przygotowań w akcję uwolnienia smoków, a i chciał mieć jakąś pieczę nad Sorg.

Paladyn kiwnął głową w geście zrozumienia. Nie zamierzał barda na siłę ciągnąć ze sobą, ani kogokolwiek innego. Bo tak zebrana drużyna, byłaby tylko zawadą. Spojrzał wyczekująco na pozostałą dwójkę.

Tropiciel cenił konkret w interesach… w sumie to cenił konkret w różnych aspektach życia, ale teraz może nie o tym. Za jedno mu było gonić za jakąś podlotką czy za drowami. W sumie to paladyn przedstawił przynajmniej zarys jakiejś propozycji finansowej… bo konkretem tego nazwać nie można było!

- Panie Paladyn, jak każdy najemnik lubię wiedzieć, za co mam złoto zbierać. Zaliczka rzecz zrozumiała, udział w łupach już mniej… co się zaś tyczy „jeśli się sprawdzicie” to dla mnie nic nie znaczy! -Wyszczerzył ząbki w szelmowskim uśmieszku dając do zrozumienia, iż niewątpliwie proces dobijania targu dostarcza mu niemałej przyjemności.

-Znaczy, że misja dyskretna jest. Zakon zlecił mi sprawdzenie sytuacji i dowiedzenie się, ile jest prawdy w tych plotkach o drowach. A nie krucjatę przeciw tej rasie. Wszelkie burdy i inne działania, które tej dyskrecji będą przeszkodą... oznaczają przepadnięcie zapłaty.- rzekł w odpowiedzi paladyn. Po czym uścislił.- Żadnego bałaganu jak ten... w Esper. Jeśli już wdawać się w romanse z miejscowymi kobietami, to bez wywoływania zamieszek przy tej okazji.

Jakby się nad tym nie zastanawiać Helfdan miał marne szanse na otrzymanie reszty zapłaty. Pomijając nawet fakt, iż elf prezentował wyjątkową pogardę do dyskrecji. Kapłan natomiast był stworzony do wszelkiej maści krucjat przeciwko złu i występkowi to układ był wielce naiwny.

- Marny to układ. Człowiek się najeździ, napoci, pewnikiem mieczem namacha, - krzywił się przy tym co niemiara – a na koniec dnia jakiś chłopina zobaczy, że ścierwa drowów po krzakach chowamy i się sprawa rozejdzie. Może ja i człek nieuczony ale jak naiwnych szukacie to szukajcie gdzie indziej.- Po chwili jednak dodał z lekkim uśmieszkiem – 100 sztuk złota z góry reszta po załatwieniu sprawy. Plus czwartą część łupów rzecz jasna.

-Nie pasuje mi to. Potrzebuję zdyscyplinowanych pomocników. Skoro już przechodzisz do sprawy chowania trupa, to znaczy że nie rozumiesz, po co ja tam jadę. Bynajmniej nie na drowy polować, a się o nich rozpytać. Jeśli już wdawać się w bój, to w obronie własnej.- wzruszył ramionami Raydgast, łyknął piwa i dodał.- Po co mam pieniądze wykładać, skoro misja może zakończyć się klęską? Potrzebuję ludzi którzy nie wdadzą się w byle rozróbę. A skoro uważasz, że nie podołasz.- Tu potarł brodę nim rzekł.- Poszukam takich, co podołają.

- Faktycznie, nie ma sensu… lepiej porozmawiać ze dyscyplinowanymi współbraćmi, którzy wyśmienicie się tym zajmą i to w dodatku za darmo. No i da ci to pewność, iż klęski nie poniesiesz. Tak to z najemnikami bywa, że pewności przyszłej zapłaty większej niż być może.-odparł tropiciel.

-Dziękuję za radę, aczkolwiek niepotrzebną w tej sytuacji.-rzekł ironicznie paladyn i dodał.- Najemników wszelkiego rodzaju, pełno na Jarmarku. Znajdą się chętni. A co do pewności zapłaty, zwykle musi być obustronna. Dwieście sztuk złota, to zbyt wiele monet, by szafować taką sumą nierozważnie.

- Masz rację, życzę zatem szczęścia. Ja zaś pozwolę sobie poszukać pewniejszego zarobku. Jak bogowie będą łaskawi to nie tylko wielu będzie roboty szukających ale i ją oferujących.- Szczerze się uśmiechnął i uniósł puchar z winem do ust.

-Za powodzenie planów każdego z nas.- odparł paladyn wznosząc kielich do toastu.

Iulus spoglądał zafrasowany to na Helfdan, to znów na Raydgasta i gdy rycerz wzniósł toast kapłan wreszcie się odezwał. - Panowie, mam wrażenie, iż obaj zmierzacie do tej samej świątyni jeno innym traktem. Bo mówicie o tem samem tylko żaden z Was nie rozumie o co idzie drugiemu. - Popatrzył na tropiciela by po chwili powrócić wzrokiem do paladyna
- Helfdanowi raczej nie chodzi o to by wojny rasowe od razu rozpoczynać, raczej by jeśli znajdziem się w kłopotach móc miecz przeciw Mrocznym w spokoju wyciągnąć, nie zaś martwić się o to czy za niebezpieczeństwa i nadstawianie kartu miast nagrody ostać się z mieszkiem pustym. Sam cny Raydgaście kłopotów z drowami nie wykluczasz, skoroś i rozmowę o finansach napoczął od wspomnienia łupów. Dziwisz się więc, że Helfdan boi się o swą kiesy, gdy nagle insynuujesz, że burdy wszczynać będzie? - spytał paladyna - myślę, że i na tym jarmarku karnych najemników znaleźć Ci będzie trudno, szczególnie jeśli ich w niepewności o wynagrodzenie swoje za pracę ostawisz. Nie dziwuj się więc jemu, że pytania zadaje i układ chce negocjować. A ja Ci jeszcze od się dodam, iż najemników to sobie szukać na jarmarku owszem możesz, ale czy kogo uczciwego znajdziesz w krótkim czasie, to nie wiem. Ja za to Helfdana już znam - współpracę z nim sobie cenie i ręczyć za niego mogę.

- Iulusie...moja misja ma dla mnie wysoki priorytet. - odparł paladyn spoglądając na kapłana. - I musi być przeprowadzona dyskretnie. Jeśli mam opłacać kogokolwiek, to muszę być pewien, że tych których wynajmę, nie będą działali na własną rękę. Że będą dyskretni, a nie jak te żółtodzioby, co wywołały burdę w "Łysej Mantikorze", używając zarówno magii jak i miecza w karczemniej bójce. I wywołując plotki, które nadal krążą po całym Jarmarku. Oczywiście, wiem że ty, będąc doświadczonym kapłanem, jak i twoi towarzysze, nie popełnilibyście takiej gafy, ale... - zamyślił się przez chwilę. - Jeśli mogę być pewien Helfdanie, twej lojalności i posłuszeństwa w ramach pomocy przy tej misji. Skoro kapłan Tyra za ciebie poręcza... Cóż... 50 sztuk złota teraz, resztę potem. Stu nie dam, bo aż tyle gotówki na raz wyłożyć nie mogę. Nie wypadałoby bowiem płacić tobie więcej niż Iulusowi. Co do łupów, może być i jedna trzecia dla ciebie. Aczkolwiek nie gwarantuję, że jakiekolwiek będą. A i zastrzegam sobie pierwszeństwo przy wybieraniu łupów. Bo w razie zabicia jakiś drowów, chcę móc przywieźć dowód memu zakonowi. A przecież nie jestem barbarzyńcą, by głowy przywozić.

Słuchając kapłana tropiciel sądził, że musi chyba go usamodzielnić bo sobie sam w życiu nie poradzi nadto na tropiciela licząc. Szczerzył się na poręczenia jak to miał w zwyczaju bo wiedział, że z serca płynom. - Nie dalej jak wczoraj dałem pięćdziesiąt złotych monet pewnej niewieście co to nazbyt cnotliwa nie była… na moje szczęście. Ani lojalności, ani posłuszeństwa nie śmiałbym od niej wymagać za taką kwotę tedy ani za tyle ani za trzykroć tej sumy tego nie przyobiecam. - Dodał bez nazbyt patetycznego tonu bo nic a nic tego nie lubił. – Chyba wiemy obaj, iż nie byłbym zadowolony służyć twoim rozkazom. Dość daleko mi do giermków z twego zakonu, po cóż więc męczyć się mamy dla paru złotych monet. Tedy może ruszę za tą gwieździstą bardką i jej kompanią.- Puścił oko do elfa i jednym haustem dokończył puchar i podjął wątek nalewając kolejny.
- Co się zaś tyczy Mantikory to chyba jeno skromność tych kawalerów powstrzymuje ich przed wspomnieniem o ich niepomiernym udziale w tej potyczce. - Dodał zanosząc śmiechem się na samo wspomnienie jak się do sprawy zabierali. Aż za żywot się złapał bo go rozbolał od ustawicznego potrząsania nim.

-Ale od niej ni lojalności ni posłuszeństwa nie wymagałeś. Ino biegłości w czymś innym...w sztuce, swego rodzaju.-odparł Raydgast okazując że przyziemne sprawy są mu nieobce.- A co do giermków, cóż... gdybym szukał giermka to nie brał bym przecie najemników pod uwagę. Problem w tym, że... jeśli mam płacić, to za coś konkretnego, a nie za pobożne życzenia.
Jakiż pożytek z najemników, którzy na wstępnie deklarują, że posłuchu u nich mieć nie będę?

Wzruszył ramionami.- Tak czy siak, pewnikiem się spotkamy, choć wy raczej za tym z Stickiem, nie za drowami, ganiać będziecie. Chyba, że go już złapaliście?

Kapłan pokraśniał i zacisnął powieki, po czym powiedział cicho. W oczach które ponownie odemknął na paladyna błyszczał smutek.
- Sytuacja w Mantikorze wymknęła się spod kontroli - przyznaję. Próbowałem sprawę załatwić szybko i bez bitki, stąd ta magia. Pokutę za mą porażkę już na siebie nałożyłem. Wracając jednak do sprawy drowów - Sorg układa się z ludźmi, którzy w sprawę mrocznych elfów byli zamieszani, dlatego chętnie na ową wyprawę bym się udał. Również ze względu na to, iż Sir Thunderdragon w Uran zostanie i za dekadzień nowe wieści o Sticku mieć może, a jak miarkuję i Ty w dekadzień się do Fortecy i z powrotem uwiniesz. Na rękę mi też szczerze by było gdybyśmy potem, jeśli śladu barda nie odnaleźli posłańcy Tornwalda, razem ruszyli do włości Rudej Wiedźmy i ją co najwyżej indagowali o Półelfkę, bo okolica nam samym nieznana, a i prawdopodobnie Sorg wracać od Wiedźmy z drużyną i tak będzie to i łacniej na nią trafić w nieznanem w Twoim towarzystwie nam będzie... - chciał coś dodać ale zmarkotniał.
Po chwili wahania podjął jednak wątek.
- Uważam jednak, że w podróż do Podkosów poznanym towarzystwie raźniej by nam wszystkim było, szczególnie że już do tej sprawy swej ręki w ten czy inny sposób przyłożyliśmy i kwestia sług Vhaerauna jest nam znana i bliska. Czy nie moglibyśmy dojść do jakiegoś konsensusu, przykładowo 75 sztuk złota dla Helfdana. Osobiście ni będę miał nic przeciw większej stawce dla tropiciela, który w kwestii poruszania się po dziczy, ale i tropienia ukrywających się Mrocznych wielce przydatny będzie. Takoż samo Aesdil, z racji profesji może zjednać sobie posłuch u ludzi i więcej informacji o drowach się wywiedzieć niż zbrojni, czy najemni żołdacy - próbował negocjować Iulus.

Sądząc po minie barda, paladyn uznał, że z tą raźnością to kapłan deczko przesadzał. Oczywiście problem nie leżał tylko w pieniądzach, a w całej tej wyprawie... Na ile ona będzie chaotyczną wypadkową działań całej czwórki, na ile wspólnym działaniem? Raydgast obawiał się przewagi chaosu nad porządkiem. Zwłaszcza, że ku jego szczeremu zaskoczeniu, kapłan Tyra przyznał się do zadymy w karczmie.
Na razie jednak w milczeniu pił piwo...spoglądając na Helfdana i czekając jego odpowiedzi.

Bard dopiero teraz poczuł jak pocą mu się dłonie. Nie było to częste, choć zwykle zdawał się płonąć wewnętrznym ogniem, zupełnie jak nie-elf albo wręcz efryt czy inne gorącokrwiste paskudztwo z piekła rodem (albo jak człek dręczony przez owsiki...). Spojrzał na kapłana ale, o cudzie!, zmilczał ten jeden raz, postanawiając zagadnąć Iulusa o Sorg na osobności. Nawet naigrawanie się paladyna o zajście w Łysej Mantikorze przyjął z kamienną miną, zatopiony w gorączkowych myślach.
- Jeśli będę mógł jutro wyruszyć, to wyruszę razem z wami, jeśli nie - dogonię tak szybko jak to możliwe - elf skłonił głowę w kierunku Iulusa. - Rozmowa o łupach jest godną podziwu zapobiegliwością, ale mają one to do siebie że czasami różnym osobom różne łupy się przydają. Nadejdzie czas, będziemy się tym martwić - mówił chłodno. - Dla mnie z góry dwadzieścia pięć sztuk złota, wypłać zadatkiem o tyle więcej Helfdanowi i sprawa rozwiązana. - zerknął bystro na paladyna i powstrzymał się od splunięcia na widok jego miny - Nie martw się, przybędę, mnie to zależy na tym by drowów przyszpilić.

Helfdan widział to coraz dokładniej. Wiedział, że będzie jak zwykle… nikt go nie chce słuchać jak mówi, ale jak już ma odchodzić to wszyscy chcą żeby został. Nawet tak wielki umysł bohatera skrzętnie skrywany pod zmierzwioną czupryną nie był w stanie tego pojąć. Zamiast od razu poprosić go o poprowadzenie ich i uratowaniu Królestwa to ci zaczęli go drażnić jakimiś szczegółami… jakimiś drobiazgami… jakimiś marnymi 25 złotymi monetami w tą lub w tamtą. Pieniądze, pieniądze i pieniądze. Srała baba srała, a nie o to chodzi. Cóż pogodził się już z dramatem niezrozumienia. Nie podejmował próby wytłumaczenia kompanom, że nastąpi, co nieuniknione. I tak by tego nie ogarnęli, próżny trud. Postanowił to zakończyć tak, aby nikogo nie urazić.- No chyba mnie zaraz rozerwie. Wystękał po raz kolejny łapiąc się za brzuch. Uszy ludzi i nieludzi nie były w stanie nie zarejestrować krótkiego acz głośnego pierdu. - Że też musiałem tak się nażreć tyle tej kapusty z grochem. Co za cholerne biesy mnie podkusiły. -Wstał od stolika rozglądając się po zebranych. – Wy sobie tu planujcie, ustalajcie a ja pójdę się wysrać.

I już tego wieczoru nie wrócił.

Paladyn powoli dopijał kufel, wzruszeniem ramion jedynie zbywając uwagę barda, czy też odejście Helfdana za potrzebą. Obecność barda w podróży, czy też nieobecność, mało go w sumie obchodziła. Nie to, żeby żywił jakiś rodzaj niechęci wobec nadwrażliwego na swym punkcie Aesdila. Który najwyraźniej wziął na poważnie pijacką gadaninę. Cóż... Prawda była taka, że nikogo z tej grupki za uszy ciągnąć nie zamierzał. Ani kapłana, ani barda, ani tropiciela. Nie zechcą oni, zechcą inni.
A i rację miał Helfdan, pracodawca zawsze się jakiś znajdzie... pracownik też.
-Zamierzam wyruszyć jutro przed południem spod karczmy w której się zatrzymałem. Kto chętny, ten się zjawi. - zakończył sprawę krótko.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-04-2010, 20:08   #30
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Pomimo niezwykle sugestywnego pierdu Helfdan nie miał zamiaru zagościć na dłużej w wychodku. Odlał się, bo nielicho popił i ruszył w miasto. Od tych dyrdymałów głowa go rozbolała. Myślał o tym wszystkim i ciągle utwierdzał się w przekonaniu, iż nie ma takiego bata, dzięki któremu paladyn zagoniłby go od dyscypliny. Po za tym taka kasa nie była warta tych nerwów, jakie by miał na tego służbistę. Naiwność kapłana była też lekko irytująca, nie wspominając już o bardzie… na tego lalusia nie miał wprost słów. - Kurwa mać gdzie się takie cudaki rodzą. Utwierdzał się w słuszności swojej decyzji. Szedł przez miasto i sarkał pod nosem. Nie raz czy dwa spotkały go kpiące uśmieszki czy nawet oburzony wzrok. Jakby mówiący – kto tu takiego wariata wypuścił na ulicę. - Ulice, kurwa mać! Masa luda się zjechała to teraz każdy niemal skrawek tego, co kiedyś było ulicą był obsączany, zasrany czy pokryty jakimiś odpadami. Cywilizacja…

Zdecydowanie miał dość tego całego tłoku. Miasto miało swoje plusy jednak na dłuższą metę było niezwykle uciążliwe – ludzie… eh ileż można przebywać w z taką ciżbą. Zrobił rundkę i odebrał pozostałe u różnorakich rzemieślników swoje graty oddane do reperacji. Tak jak nie trudno było się domyśleć, gdy jarmark dobiegał końca wszyscy zaczynali myśleć o powrocie do domów. Roboty było w brud, szczególnie dla takich co to żyli z drogi. Helfdan specjalizował się w pokazywaniu, sprawdzaniu, prowadzeniu i wszystkim tym, co się wiązało z przemieszczaniem. Jednak łaził, gadał i kręcił nosem. Pełna sakiewka nie motywowała go do brania byle czego…

W końcu jednak dostał swoje zadanie. Prawdę powiedziawszy wisiało już ono nad nim od jakiegoś czasu jednak teraz ostatecznie podjął się je wypełnić. Jak to mówią raz bohaterowi śmierć. Nie było splunięcia i przybicia dłoni, nie było cyrografu podpisanego własną krwią, ale ani diabeł by nie poszedł na taki układ ani Helfdan nie umiał znaleźć odpowiedniej zapłaty. Żadne standardowe rozwiązania nie były podejmowane co do targu czy określania celu, co do rekrutacji i doboru składu wyprawy. Ale to nie była typowa misja… wręcz było jej dość daleko do „zwyczajnych”. Rola, jaką miał w niej odegrać Helfdan też była lekko mówiąc niepospolita. Jednak półelf nie byłby sobą gdyby przy okazji pobytu w okolicach Podkosów nie załatwić pewnej sprawy… można by rzec drobnostki.

Gdy wieczorem spotkał się z kapłanem w gospodzie był już spakowany i nieomalże gotowy do drogi. Planował wyjechać z samego rana, nie krył przed nim, że znalazł zadanie odpowiednie na miarę jego możliwości. Iulius nie omieszkał go poinformować o tym, iż zdecydował się ruszyć w drogę z paladynem i bardem… specjalnie go to nie zdziwiło. Przecież już mu o tym od dłuższego czasu wiedział. Z czystego serca, a może wrodzonego kpiarstwa życzył ojczulkowi wytrwałości w kontaktach z nowym szefem i rozwagi w dyskretnych zadaniach wykonywanych z elfem. Sam też poinformował go, iż znalazł coś ciekawego dla siebie i pewnikiem miasto opuści jeszcze przed nimi.

Jeszcze tylko szybki numerek w piwniczce z córką karczmarza wieńczący ich kilkudniową znajomość, paciorek i spać. Od jutra na szlaku…

***

Dopadł go w południe. Aż dziw, że tak długo mu to zajęło. Zaatakował jak to miał w zwyczaju. Zleciał szybko niczym błyskawica uderzając od tyłu. Jak zawsze boleśnie. Nim Helfdan zdążył się połapać, o co chodzi podłe ptaszysko odlatywało z bukłaczkiem wina. A on pozostał z kapiącą brodą i rozwrzeszczaną mordą.

- Podłoto ty! Zaczął się wydzierać. – Kukułka cię podrzuciła do tego gniazda! Wracaj złodzieju, bo cię strzałą przebiję i na ognisku upiekę! Trochę jeszcze się tak powygrażał jednak w końcu Ptaszysko zdecydował się oddać mu trunek i usiąść na ramieniu.


Tropiciel chwilę się w niego wpatrywał. Jak to w życiu, licho złego nie weźmie. Jastrząb był w nienagannej formie. Sądząc po ciężarze to mu się nawet przytyło. Żeby nie było, że go lubi podrzucił go żeby se nie robił z jego ramienia żerdzi - chędożony kogut się znalazł! Ptaszysko podróżował z nim już nie pierwszy rok, jednak nigdy nie trzymał się go kurczowo… można powiedzieć, że dystans między nimi był odpowiedni. Nigdy też nie właził z tropicielem do miasta – chyba miał więcej rozumu od niego. Albo nie lubił dymać kurek czy gołąbków. Jego sprawa, Helfdan go nie zmuszał do tego.

Droga na północny zachód wiła się wzdłuż rzeczki. Pierwsi kupcy niemrawo opuszczali Srebrny Jarmark. Niektórzy tylko z wypchanymi kieskami po spieniężeniu towaru inni wracali z towarem na nim zakupionym. Wracali też różnej maści ludzie, którzy przy tej okazji chcieli się bezpiecznie przemieszczać. Sporadycznie nieśpiesznie przemierzającego okolicę tropiciela mijał jakiś podróżny. Sama droga ze względu na swoje rozmiary czy niezbyt dobry stan nie kusiła zbyt wielu podróżnych… jeszcze. Do czasu, kiedy się rzeka zapełni i o barkę będzie trudniej niż o cnotliwą żoneczkę. Świadczyły o tym ślady setek kół i kopyt nieomalże masakrujące coś, co było dumnie zwane drogą.

Nim południowe słońce zawitało na tyle wysoko by stać się uciążliwe Helfdan znalazł sobie wygodne miejsce na odpoczynek. Ułożył się i czekał na rekrutów. Zamierzał się im przyjrzeć dokładnie, na tyle dokładnie by stwierdzić czy z czystym sumieniem może ich zabrać tam skąd nie wraca prawie nikt. Póki co nie pokazali się z najlepszej strony, ale przecież półelf nie skreślał kogoś po jednym niepowodzeniu. Postanowił dać im kolejną szansę być może go przekonają do siebie. Oczywiście ktoś nieżyczliwy mógłby sądzić, poświęcanie czasu ustawicznie jednym i tym samym osobnikom wynika z jego lenistwa…

Ptaszysko czujnie przepatrywało okolicę w poszukiwaniu wędrowców.

Gdy na horyzoncie zamajaczyły sylwetki trzech jeźdźców przy ognisku przyjemnie rozchodził się aromat pietruszki i pieczonych rybek. Na pięciu wbitych w ziemię patykach dochodziły właśnie smakołyki. Na pierwszy rzut oka można było poznać, iż były to rzeczne sumy… dość charakterystyczne ogony je zdradzały.

Z gałęzi nad głową tropiciela dochodziły odgłosy pałaszowania szóstego… Ptaszysko było zadowolone z nagrody jaką otrzymało za solidnie wykonaną robotę.
 
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172